O muzyce:
The Strokes po swietnym debiucie wydali plyte dogrywkowa. Zwykle druga plyta pokazuje czy zespol dogorywy po dogrywce czy tez ma cos wiecej do powiedzenia. W przypadku 'Room On Fire' diagnoza jest pozytywna - zespol obronil sie i wydal znakomita plyte. Gdybym nie znal dokonan na polu podobnej muzyki sprzed 30 lat pewnie bylbym w niebiosach ale poniewaz znam to mysle sobie, ze dobrze jest, ze nowe pokolenia maja swoja wlasna prosta muzyczke gitarowa i wlasnie tacy ludzie jak The Strokes o to dbaja. Plusy - ladne brzmienie i swietne kompozycje. Minusy - no juz skads to znamy. Czasami pobrzmieawa Iggy Pop, czasami Elvis Costello z czasow 'This Year's Model'. Ale slucha sie z przyjemnoscia bo chlopcy wiedza o co chodzi w muzyce. Ocenka gdzies miedzy 5 a 4 - zalezy na jakim etapie milosci do podobnej muzy sluchacz sie znajduje.
I jeszcze jedno - 11 piosenek trwa w sumie 33 minuty. No i teraz to co myszy lubia najbardziej - rachunki. Rachunek wskazuje, ze srednia dlugosc piosenki wyniosla 3 minuty. Warte podkreslenia bo lepiej jest pociagnac dobra piosenke 3 minuty niz 6 minut IMHO. Na plycie sa same dobre piosenki, naprawde, same dobre piosenki.
O dźwięku:
Cha! Jakby to powiedziec? Z pozoru jest marnie, chwilami ma sie wrazenie, ze plyta jest monofoniczna co przypomina dawne dokonania The Smiths. Glosik takze czasami jak przez telefon no bo taki jest kanon. Ale jezeli spojrzymy na to jako wartosc oczekiwana to i owszem, nagranie w stylu. Wartosci audiofilskich niewiele ale zgrabne to i owszem jest.