O muzyce:
To chyba najbardziej zmasakrowana przez krytyków płyta grupy. Powstała w okresie, kiedy zespół był w konflikcie personalnym (agresja słowna i czynna między Jaggerem, Richardsem i Wattsem), zaś spożycie narkotyków przez muzyków i ich ekipę osiągnęło wówczas apogeum (podczas koncertów działki z kokainą i heroiną leżały na głośnikach , żeby artyści mogli się na bieżąco "wspomagać"). W takiej atmosferze odbyła się gigantyczna amerykańska trasa zespołu w 1981, którą obejrzało 3 mln widzów. 10 wykonań live z tej trasy to właśnie płyta "Still Life".
Zarzuty krytykantów wobec tego wydawnictwa są wręcz zabawne: a to, że muzyka z tej płyty jest "sterylna" (bo dobrze zagrana?), a to "brak w niej życia" (ja pierdole, chyba jej nie słyszeli !) i wpada w "formułę show biznesu" a muzycy okazali się "estradowcami" (a kim mieli sie okazać - dentystami?). Irytujące, bo to jedna z moich ulubionych płyt, a na Allmusic ma 1 gwiazdkę ... Oczywiście, moja irytacja i ocena jest subiektywna, więc zachęcam Was do zapoznania się z tym abumem i wystawienia swoich opinii - bo może to ja się mylę ???
Album otwiera porywająca, oparta na perfekcyjnym gitarowym dialogu wersja "Under My Thumb". Następnie zespół wkręca się na wyższe obroty i przez nerwowe "Shattered" i szybkie rockabilly ("Twenty Flight Rock") dochodzą do kulminacji w "Goin To A Go Go", gdzie zespół zmienia się w jeden pulsujący rytmem mechanizm. Właśnie wielkim atutem tej płytem są wykonania utworów mniej znanych i zapożyczonych, dzięki czemu całość zyskuje na spontaniczności. Napięcie lekko słabnie przy trochę chaotycznym "Let Me Go", ale już brawurowe wykonanie nostalgicznego "Time Is On My Side" ponownie wprowadza słuchacza w błogostan. W relaksującym "Just My Imagination" śmielej do głosu dochodzą dęciaki, tradycyjnie u Stonesów przeplatając się z partiami gitarowymi. Następnie dynamiczna, premierowa wersja Start Me Up (trudno w to jakoś uwierzyć, ale tego utworu przed 1981 rokiem ...NIE BYŁO! ;D). Na zakończenie podkręcona rytmicznie Satisfaction.
Cała płyta wręcz kipi energią i przy zachowaniu wykonawczej precyzji oddaje klimat szalonych koncertów, które odbyły się w 1981, w USA (wizualizacja znalazła się na filmie Hala Ashby "Let's Spend the Night Together").
O dźwięku:
Kupiłem remaster 2009 i jego brzmienie jest trafione w 10-kę. Seletywne, z czytelnym basem (ale nie ma przebasowania). Można odróżnić każde uderzenie perkusji, każdy riff i słowo. Przy odpowiednim poziomie głośności (no i odpowiednim do tego sprzęcie ;D) możemy poczuć się, jakbyśmy rzeczywiście byli na koncercie. Dźwięk jest po prostu bardzo dobry i tak go oceniam.