O muzyce:
Ta płyta to całkiem udany zbiór piosenek wyszeptanych lub wymamrotanych charakterystyczną chrypką przez smutnego pana Chrisa. Dla ozywienia nastawionych na nastrojowe smęcenie słuchaczy album rozpoczynają 2 całkiem zadziorne rockowe kawałki - "squeare peg round hole" i znakomity "misss your kiss", oparte na mięsistych gitarowych riffach. Ponadto na wyróżnienie zasługują rozpaczliwie smutniasty "shadows of the big man", melancholijny "as long as i have your love" i oczywiście tytułowe "the blue cafe", katowane obecnie bezlitośnie w radiu Zet. Pozostałe kawałki są co najmniej niezłe. W sumie - jeśli chodzi o muzykę jest to udany pop rockowy album, szczególnie nadający się do dłuższej jazdy samochodem. Co do brzmienia....
O dźwięku:
Po włączeniu 1-y raz nie mogłem uwierzyć że dźwięki te pochodza z oryginalnej płyty. Hologram, cena sklepowa, wytłoczona na płycie nazwa wytwórni - są. Przede wszystkim soprany - talerze brzmią jak szorowanie mopem mocno zabrudzonej podłogi lub rytmiczne uderzenia mokrej ścierki. Tytułowy utwór jest spaskudzony przez nieznośne, powtarzające się "kszsz, kszsz". Basy pudłowate i dudniące, scena płaska jak naleśnik. Głośnośc nagrania jest za to jest b. duża, trzeba uważać włączając Blue cafe po normalnie nagranej płycie. Po odsłuchaniu sięgnąłem po "Road to Hell" - dzień a noc! Co ciekawe, nagrania dokonano w tym samym studio - Miraval Studios, Francja. Obie produkcje firmuje Warner. Sabotage?? Zemsta żabojadów?