O muzyce:
Właśnie skończyłem słuchać tę płytę po raz drugi. Jest dopiero 25 kwietnia, ale nie mam najmniejszych wątpliwości: trzymam w ręku najlepszy album roku 2007.
Moja ocena może jest nieco ukierunkowana, bo na tydzień przed premierą tej płyty skomplikowany ciąg wydarzeń sprawił iż mimo wszelkich znaków na niebie i na ziemi udało mi się wziąć udział w jednym z koncertów Feist promujących ów nowy album, w Londynie. Słuchanie tej płyty stanowi zatem dla mojegu umysłu, że użyję sformułowania rodem z powieści Zelaznego, "memory jogger", przywołując na powrót obraz Shepherd's Bush Empire i emocje towarzyszące mi tego wieczoru. Ktoś kto nie miał okazji doznać tego co ja, może odebrać album nieco inaczej, nie tak głęboko. Ale cóż poradzę, recenzja jako taka wyraża zdanie piszącego, zatem po prostu nie może być obiektywna.
Przed premierą, The Reminder uzyskał nadwyczaj szerokie zainteresowanie ze strony mediów (przynajmniej w pewnych kręgach), zapewne głównie z uwagi na niecodzienne okoliczności swojego powstania. W przeciwieństwie do poprzedniego studyjnego albumu Feist (Let it Die), Większość materiału została skomponowana i dopracowana w trakcie trasy koncertowej. Nagrań nie dokonano w tradycyjnym studiu, lecz w pokojach starej rezydencji mieszczącej się pod Paryżem, co zresztą nadaje im bardzo unikalny klimat (pogłos pomieszczeń, odgłosy pochodzące z ogrodu za oknem).
Kilka słów o muzyce, którą znajdziemy na tym krążku. Nie będę się starał jej szufladkować, przypisując do jakiegoś konkretnego gatunku. Jest to muzyka odmienna od tego co można było znaleźć na Let it Die. Zdecydowanie
dojrzalsza, bardziej przemyślana. Nie ma już przepaści dzielącej studyjne wersje piosenek od ich dużo od lepszych, koncertowych odpowiedników. Instrumentarium jest stosunkowo proste. Na pierwszym miejscu wokal Leslie Feist, w razie potrzeby mnożony przy pomocy efektu "delay" (ten zabieg grupa wykorzystuje na koncertach, co w efekcie powoduje że jak na dłoni słychać stopniowe budowanie motywów, przypomina to nieco "Incantations" Oldfielda) i jej gitara. Do tego drugi gitarzysta, sekcja perkusyjna, fortepian / syntezator (jeśli już, zredukowany jedynie do klasycznych prostych przebiegów), w razie potrzeby sekcja dęta. Jednak te proste na pierwszy rzut oka środki okazują się wystarczające by tworzyć muzykę nietrywialną i intrygującą, w zależności od intencji muzyków porywającą ("sealion",
"my moon my man"), kojącą ("so sorry", "how my heart behaves"), czy tajemniczą ("the water", "honey, honey"). Pomimo takiej zmienności nastrojów nie można jednak płycie zarzucić niespójności. Pisząc to zdanie w tej chwili sam jestem tym faktem nieco zaskoczony...
Dla tych co są bardziej miłośnikami dźwięku niż muzyki jest również dobra wiadomość. Feist wywodzi się ze sceny alternatywnej, więc w jej muzyce można znaleźć wiele akustycznych smaczków. Niestety nie mogę się w tej chwili wypowiedzieć ostatecznie na temat jakości nagrania, ponieważ w obecnym czasie przebywam poza domem, gdzie jest nie tylko sprzęt, ale też sama płyta. Słucham płyty z komputera, dzięki pomocy brata, który zgrał mi album do mp3... Szczęście w nieszczęściu, że udało mi się zdobyć w miarę sensowne słuchawki.
Podsumowując, najnowsze dzieło Feist imponuje mi swoją szczerością i realizmem, odłamaniem się od obecnego mainstream'u. Nic nie jest tu robione na pokaz. Jest jednak jedna rzecz której mi trochę żal. Od lat przyzwyczajony jestem do rozrzutności Mike'a Oldfielda, dla którego rozwijanie motywu muzycznego przez pół godziny - oczywiście w sposób interesujący dla słuchacza - nie stanowi najmniejszego problemu. Tym bardziej zatem mnie boli, gdy słucham znakomitych utworów Feist, trwających raptem po 3 minuty z groszami, bogatych w momenty, które śmiało można by poprzeciągać,
porozwijać, poimprowizować... Na szczęście na koncercie artyści pozwolili sobie nieco bardziej poszaleć, ale przecież nie każdy może w takim koncercie uczestniczyć. Skąd więc ten minimalizm? Czyżby jednak naciski ze strony korporacji, by utwory mieściły się między radiowymi reklamami? Na szczęście nawet jeśli takie naciski istniały, to pomimo ich wpływu, powstało dzieło wyróżniające się, bardzo wyraźnie wyróżniające się w pozytywnym sensie na obecnej scenie muzycznej. Jeśli nie wysłuchasz tej płyty, pominiesz bardzo ciekawy fragment wszechświata, w którym żyjesz.
O dźwięku:
Tymczasowo wstrzymuję się od głosu, patrz wyżej.