Skocz do zawartości
IGNORED

Czy tzw. muzyka dawna jest rzeczywiście "dawna"?


samotulinus

Rekomendowane odpowiedzi

Widzę, że towarzystwo miłośników muzyki dawnej coś ostatnio zgnuśniało i straciło ochotę do podejmowania dyskusji na tym forum. ;)

Wierzę jednak, że to tylko chwilowy przestój, być może powiązany z gorącym okresem sesji egzaminacyjnych na uczelniach.

 

Chciałbym podzielić się pewną refleksją, jaka naszła mnie jakiś czas temu, mając nadzieję, że zachęci Was do podjęcia rozmowy. Otóż zastanowiło mnie:

 

na ile tzw. „muzyka dawna” jest rzeczywiście dawna?

 

W dziedzinie wykonawstwa chorału panuje wielowiekowa ciągłość. Śpiew gregoriański, objęty opieką Watykanu, był kultywowany z pokolenia na pokolenie przede wszystkim w ośrodkach zakonnych, lecz ostatnio coraz częściej przekracza klasztorne furty i możemy podziwiać go na koncertach, z płyt (nagranie mnichów z cysterskiego zakonu Świętego Krzyża: „Chant – Music for Paradise” robi komercyjną furorę), a nawet, jak pokazuje przykład jarosławskich warsztatów i codziennych, wspólnie celebrowanych, nabożeństw (od jutrzni po kompletę), czynnie uczestniczyć w jego wykonywaniu.

 

Bacha „odkrył” Mendelssohn w latach 40. XIX wieku, Vivaldi zadomowił się na estradach koncertowych już na początku wieku dwudziestego (i jakoś nie chce z nich zleźć ;) )… Moda na renesansową polifonię i „HIPpiczny” barok trwa już dobre pół wieku, owocując setkami nowych zespołów, tysiącami nagrań. Festiwali muzyki przedromantycznej jest już chyba więcej niż tych poświęconych muzyce od Beethovena w górę, a i radio przesuwa pomału godziny emisji Perotina, Josquina, czy Buxtehudego z pory „gdy dziatki spać idą” na porę poobiedniej herbatki.

 

Czy przypadkiem nie jest tak, że „muzyka dawna” jest jak najbardziej współczesna i aktualna, a „pieśni naszych korzeni” w dalszym ciągu zapładniają ożywczymi sokami łodygi, liście i owoce?

 

Warto uzmysłowić sobie, że do połowy XIX wieku na estradach królowała niemal wyłącznie muzyka tworzona „tu i teraz” na bieżące potrzeby (te wszystkie kantaty produkowane z tygodnia na tydzień przez Bacha czy Buxtehudego; te setki instrumentalnych koncertów płodzonych taśmowo przez Vivaldiego; te dziesiątki krótkich symfonii-uwertur pisanych przez nieletniego Mozarta dla wypełnienia programów wirtuozowskich tras koncertowych muzykalnej rodzinki itp., itd.). Po cóż, i dla kogóż to, w połowie XVIII wieku mianoby wykonywać jeszcze te niemodne fugi starego nudziarza z Lipska, skoro jego synalkowie pisali trzykroć atrakcyjniejszą, bardziej „chodliwą” muzę?

 

Czy w związku z tym, że w obecnych czasach wykonuje się i konsumuje cały muzyczny dorobek ludzkości (niezależnie od tego kiedy i gdzie został stworzony), nie należałoby zredefiniować pojęcia „muzyka współczesna”?

 

Przecież publiczność, podobnie jak w wieku dziewiętnastym ze zniecierpliwieniem wyczekiwała kolejnych symfonii Brahmsa, czy Czajkowskiego, tak i dzisiaj, z takim samym zaciekawieniem i podnieceniem bierze do rąk nową płytę Savalla, odkrywającą przed nią nieznany renesansowo-barokowy świat dźwięków. Czym - w sensie nastawienia słuchaczy na odbiór nowych inspirujących doznań - różni się prawykonanie nowej opery Pendereckiego, od „prawykonania” dawno już zapomnianej opery Haendla?

 

Podczas, gdy kiedyś obowiązywała jedna wiodąca estetyka, jedna wiodąca moda (oczywiście, mówiąc w dużym uproszczeniu), dziś - wszystkie gatunki, wszystkie style, rodzaje muzyki, współegzystują ze sobą na równych prawach, zajmując właściwe sobie rynkowe nisze, a także miksując się w ponowoczesnym tyglu interstylistycznych eksperymentów kompozytorskich i aranżerskich.

 

W ileż trudniejszej (gorszej, bardziej niewdzięcznej) sytuacji znajduje się przez to współczesny kompozytor!

 

Podczas, gdy dawniej musiał rywalizować jedynie z mniej lub bardziej utalentowanymi rówieśnikami, dziś w walce o słuchacza musi zmierzyć się dodatkowo z mocno zatłoczonym panteonem geniuszy, których wyniosła na ołtarze cała dotychczasowa historia muzyki! Dawniej wystarczyło, że poznał tajniki kontrapunktu i bez problemu mógł zaistnieć jako kompozytor, powielając, rozwijając, czy też przełamując „obowiązujące” wzorce. Dzisiaj, często pozostaje bezradny wobec powodzi różnorakich technik i stylów, zalewającej sale koncertowe i media wszelakie.

 

Jest bardzo ciekaw Waszych przemyśleń. :)

Od postmodernizmu granice się zacierają. Na pseudobarokowym (bo te prawdziwe były twarde i dupa bolała) krześle można sobie serfować po sieci na netbooku, za krzesłem można mieć wydrukowane na płótnie produkcyjne "kopie" jakiegoś Rothco a z z kolumn płynąć von Zemlinski. Przecież te XV- i XVI-wieczne kontrapunkty to bardziej matematyka pozytywizmu niż współczesny pozytywizmowi sentymentalizm jakichś Bruchów, Brahmsów, Scharwenków etc. Trudna sprawa :D

Ja za dwa-trzy dni otrzymam na dvd "Armidę" Lullyego który stworzył taką propagandę że Eisenstein wysiada. I precyzyjniej, i nie tak wprost, i lepsze proporcje, i erotyka, i fetysze ("Tak podejść i dać komuś we w mordę. Bez nienawiści, bez jakiejś wrogości tylko, ot, tak. Bo mam waadzę...") a do tego niezłe wykonanie. Co prawda Christie to już stary pierdziel ale wie o co chodzi w takich przedstawieniach a wersja sceniczna genialna - wstęp zrobiony "zgodnie z przesłaniem" :D

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Czy to jest dawne? Przerost biurokracji w UE który pochłania olbrzymie pieniądze, regulacje, ideologie ponad pragmatyką, afery obyczajowe, wielkie oszustwa finasowe i kryzysy gospodarcze, całkiem jak za "Króla Słońce". Biorąc do tego bogactwo np. minimalizmu lub popu to ciężko uznać co dzisiaj bywa bardziej lub mniej rozwinięte, słowo postęp straciło sens.

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Temat zapowiada się epicko. Zacznę od uzgodnienia definicji muzyki dawnej.

 

Muzyka dawna – potoczne określenie okresu w europejskiej muzyce obejmującego muzykę średniowiecza, renesansu i baroku (Wikipedia)

 

Jeśli mamy co do definicji zgodność, procedujmy. Jeśli nie, uzgodnijmy najpierw o czym będziemy mówić.

 

Zakładając, że mamy zgodność (nie widzę sprzeciwu:), przejdę do meritum - NIE WIEM. Barok wydaje mi się całkiem współczesny, renesans?, średniowiecze nie.

Barok wydaje mi się całkiem współczesny, renesans?, średniowiecze nie.

 

Wiele współczesnych pojęć zostało sformułowanych w baroku (oświecenie jedynie je rozwinęło lub realizowało); kultura, polityka, administracja, prawo, korporacyjność, system podatkowy etc. Renesans był na pograniczu światów gdyż średniowiecze jest od nas odległe bardziej niż współczesna Syria lub Oman. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć ówczesnych ludzi, nic nie przeszkadza z kolei żeby doceniać ich osiągnięcia. W jakiś sposób renesans był zdradą stricte europejskiej kultury gdyż odwrócono się od wspaniałej już twórczości "barbarzyńców" i powrócono (w teorii) do antyku a wyszło jak zwykle (byle jaki i przekłamany antyk :D ). Barok to był taki postmodernizm: klasyczne klocki - zupełnie nowożytne/barbarzyńskie zastosowanie, zresztą u Burbonów był królewski administracyjny klasycyzm a nie włoski barok (chociaż był czas połączenia widoczny fajnie na pewnej płycie przez moje dyletanckie ucho przesłuchanej:

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą ) ).

Departamenty ministrów, reguła protokołowania, zorganizowana struktura odwoławcza, stałe sztaby analityczne, wypracowanie procedur zarządzania etc. - to przecież Ludwik XIV i jego zgraja młodych ministrów-rewolucjonistów. W Polsce nadal mamy problemy z procedurami i stabilną kadrą administracyjną, czy jesteśmy więc kulturą dawną? :D

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Według mnie określenie "muzyka dawna" spina w ramy cały okres polifoniczny. Czyli od średniowiecza po galant. Sam jestem wielkim pasjonatem twórczości Vivaldiego i Haendla. Zastanawia mnie jednak maniera wykonawcza współczesnych interpretatorów tej muzyki. Nie wiem, lub nie jestem przekonany co do wierności i samego charakteru brzmienia. Nie mówię tu o muzyce wokalnej tylko o instrumentalnej. Wydaje się, że całe podwaliny pod współczesną interpretację muzyki, przede wszystkim barokowej, położyli dwaj panowie Nikolaus Harnoncourt i Christopher Hogwood. W sumie w każdym wykonaniu słychać wpływ działalności tych postaci. Nieco inny sposób prezentacji tej muzyki reprezentuje Jordi Savall - brzmi wiarygodniej. Jednak moim zdaniem najciekawiej wygląda brzmienie i interpretacja zespołu Il Giardino Armonico. Reprezentuje zupełnie inne podejście, przede wszystkim zespół ma zupełnie inny strój bardziej twardy i mniej śpiewny. Co biorąc pod uwagę realia historyczne jest chyba zabiegiem właściwym.

Moim zdaniem, to co dziś otrzymujemy w nagraniach i interpretacji muzyki dawnej jest produktem uszytym trochę na miarę. Brzmi to cudnie, z zasady jest dobrze nagrane ale za to niezwykle rzadko ktoś poszukuje realiów wykonawczych z tamtych czasów - szkoda

Pozdrawiam

Nie myśl - słuchaj.

Muzyka dawna – potoczne określenie okresu w europejskiej muzyce obejmującego muzykę średniowiecza, renesansu i baroku (Wikipedia)

Jeśli mamy co do definicji zgodność, procedujmy. Jeśli nie, uzgodnijmy najpierw o czym będziemy mówić.

Według mnie określenie "muzyka dawna" spina w ramy cały okres polifoniczny. Czyli od średniowiecza po galant.

Jeśli termin ten potraktować jako antonim „muzyki współczesnej” (rozumianej jako tej tworzonej przez żyjących kompozytorów, tu i teraz) do „staroci” można zaliczyć także muzykę Bartóka czy Strawińskiego. Wykonawcy „HIPpiczni” w celu wyznaczenia granicy repertuaru „dawnego” jako kryterium przyjmują najczęściej konieczność zastosowania instrumentów z epoki (czyli takich, które różnią się w szczegółach konstrukcji od wykorzystywanych obecnie np. w orkiestrach filharmonicznych). Wówczas, wspomniany przez Jakewa i Zollera zakres: średniowiecze, renesans, barok, rozszerza się o klasycyzm i wczesny romantyzm, aż do Brahmsa, który jako jeden z ostatnich kompozytorów wykorzystywał rogi naturalne w swoich symfoniach (--> nagrania Norringtona czy Gardinera).

 

W jakiś sposób renesans był zdradą stricte europejskiej kultury gdyż odwrócono się od wspaniałej już twórczości "barbarzyńców" i powrócono (w teorii) do antyku a wyszło jak zwykle (byle jaki i przekłamany antyk :D ).

Jako ciekawostkę, warto wiedzieć, że niektórzy muzykolodzy austriaccy i niemieccy (m.in. E. Wellesz, A. Schering, H. Besseler) w ogóle nie wydzielali renesansu jako osobnej epoki w historii muzyki (sic!). Z jednej strony, zauważyli oni w tym przedbarokowym 150-leciu odniesienia do repertuaru chorałowego (canti firmi w licznych cyklach mszalnych oraz chorałowe fragmenty kompletnych liturgii --> np. dźwiękowe rekonstrukcje Gabrieli Consort, nadające właściwy kontekst częściom ordinarium missae) i wyraźną kontynuację polifonicznych tradycji XIV-wiecznych (zwłaszcza na gruncie frankoflamandzkiej muzyki sakralnej), z drugiej natomiast, próbowali podważyć znaczenie głównego wyróżnika sztuki Odrodzenia, czyli nawiązania do kultury starożytnej, podając przykłady podobnych odniesień w muzyce wieków średnich (np. kościelne modi przejęte z greckiej teorii muzyki, czy Boecjańską adaptację Pitagorejskiej koncepcji muzyki sfer).

 

Czy to jest dawne? Przerost biurokracji w UE który pochłania olbrzymie pieniądze, regulacje, ideologie ponad pragmatyką, afery obyczajowe, wielkie oszustwa finasowe i kryzysy gospodarcze, całkiem jak za "Króla Słońce".

Piotr całkiem słusznie zwrócił uwagę na aktualność tematyki podnoszonej np. w barokowych operach. Jeśli weźmiemy na widelec renesansowe pieśni, okaże się, że także w tym repertuarze odnajdziemy wiele tematów całkiem współczesnych, np. nieśmiertelny wątek miłości i zdrady. Oprócz tych licznych lamentów i szlochań o utraconej miłości i tęsknocie (obecnych przede wszystkim we włoskich i angielskich madrygałach), które dzisiaj trącą myszką i mogą wzbudzać uśmiech na obliczu wyzwolonej obyczajowo młodzieży, odnajdziemy także teksty zaprawione podtekstem erotycznym lub wprost erotyki (w tym królują Francuzi). Oto jeden z przykładów - chanson Claudina de Sermisy En entrant ung en jardin:

 

Wszedłszy raz do ogrodu

trafiłem, ku memu zdziwieniu,

na imć Martina Guillot,

któren rozmawiał z Heleną.

Ta zaś prosiła go słodko,

By zezwolił jej był

Zabawić się z jego ptaszkiem,

nie z tym co robi ćwir ćwir.

– Dobrze – odparł Guillot –

Dostaniesz to, czego chcesz.

Niech no tylko złapię oddech,

i zaraz go sobie bierz.

Pamiętaj jednak proszę

by nie być nadmiernym łasuchem –

kto nie zna miary w zabawach,

ten kończy z pękatym brzuchem.

 

tłum. STANISŁAW JONCZYK

 

Może zatem zatrzymajmy się na moment przy tym zagadnieniu i odszukajmy fajne przykłady tekstów, które i dzisiaj mogłyby stanowić kanwę dla stworzenia popularnych przebojów.

 

PS.

Temat naprawdę zapowiada się epicko :)

Ostatnie spostrzeżenia Zollera odnośnie współczesnego podejścia do wykonawstwa muzyki barokowej, ewolucji ruchu HIP itp. nadają się do bardzo szerokiej dyskusji. Proponuję jednak, abyśmy rozpatrzyli to w drugiej kolejności (po wyczerpaniu kwestii aktualności treści niesionych przez utwory powstałe kilkaset lat temu), tak dla nadania jakiegoś porządku w naszych rozmowach. ;)

Wykonawcy „HIPpiczni” w celu wyznaczenia granicy repertuaru „dawnego” jako kryterium przyjmują najczęściej konieczność zastosowania instrumentów z epoki (czyli takich, które różnią się w szczegółach konstrukcji od wykorzystywanych obecnie np. w orkiestrach filharmonicznych). Wówczas, wspomniany przez Jakewa i Zollera zakres: średniowiecze, renesans, barok, rozszerza się o klasycyzm i wczesny romantyzm, aż do Brahmsa, który jako jeden z ostatnich kompozytorów wykorzystywał rogi naturalne w swoich symfoniach (--> nagrania Norringtona czy Gardinera).

 

 

 

Brahms nie był ostatnim który używał waltorni naturalnych a właściwie inwencyjnych czy też jak to Anglicy określają hand horn (waltornia naturalna z systemem krąglików wykorzystująca technikę dźwięków zakrytych). Jeszcze Ravel pisał na waltornie bezwentylowe. Generalnie jeżeli spojrzymy na dzisiejsze instrumentarium i przyjmiemy założenie przytoczone przez samotulinus'a to muzyką dawną możemy nazwać prawie wszystko co powstało przed II wojną światową.

Brahms nie był ostatnim który używał waltorni naturalnych a właściwie inwencyjnych czy też jak to Anglicy określają hand horn (waltornia naturalna z systemem krąglików wykorzystująca technikę dźwięków zakrytych). Jeszcze Ravel pisał na waltornie bezwentylowe.

Gwoli uzupełnienia, chciałbym odnieść się do dwóch kwestii. :)

 

1. Oczywiście, że i po Brahmsie (napisałem że był "jednym z ostatnich") niektórzy kompozytorzy odwoływali się do bardziej pastelowego brzmienia rogu naturalnego, jednak były to już naprawdę sporadyczne, jednostkowe przypadki. Jeśli chodzi o Ravela, w tej chwili przychodzi mi na myśl jedynie orkiestracja "Pawany dla zmarłej Infantki", gdzie faktycznie (pewnie kierując się intencją uzyskania archaicznego brzmienia) wykorzystał 2 rogi naturalne in G. W pozostałych, dużo bardziej znaczących, utworach symfonicznych (jak np. "Rapsodia hiszpańska", "Ma Mere l'Oye", "Valses nobles et sentimentales", "La Valse", "Bolero", "Dafnis et Chloe" itp. itd.) stosował jednak waltornie chromatyczne.

 

2. Troszkę pomieszałeś tutaj pojęcia. Róg naturalny jest dzisiaj określeniem ogólnym, zarezerwowanym dla całej rodziny rogów bezwentylowych. W jego ramach można mówić zarówno o rogu wykorzystującym do przestrajania system tzw. krąglików (zaokrąglonych rurek wsuwanych od strony ustnika), jak i o rogu inwencyjnym (od łac. in ventus - włączenie w obieg powietrza), skonstruowanym w 1753 roku przez drezdeńskiego budowniczego instrumentów Johanna Wernera (na podstawie projektu Antoniego Hampla). Ten ostatni także był rogiem naturalnym, ale krągliki zostały zastąpione kolankami strojeniowymi w kształcie litery U, wsuwanymi w odpowiednio ukształtowane kanały wlotowe, wycięte w środkowej części instrumentu. Takie rozwiązanie szybko się przyjęło w czasach Mozarta, gdyż znacznie ułatwiło czynność przestrajania i dokładnego zestrojenia rogu z innymi instrumentami orkiestry.

 

I jeszcze słówko odnośnie instrumentów chromatycznych...

Na pomysł systemu otwierania i zamykania drogi powietrza z instrumentu do dodatkowych, zamontowanych na stałe, rurek strojeniowych za pomocą specjalnych zaworów (wentyli) wpadł Fryderyk Blühmel już w 1813 roku. Sprzedał go następnie waltorniście królewskiemu w Berlinie – Johannowi Stölzelowi, który opatentował wynalazek w 1818 roku. Przez następne kilkanaście lat eksperymentowano z udoskonalaniem mechanizmu wentyli (Leopold Uhlmann około 1835 roku skonstruował tzw. wentyle wiedeńskie, a około 1840 roku W. Wieprecht i C.W. Moritz wynaleźli tzw. wentyle berlińskie). We współczesnych trąbkach przyjął się system wentyli zaproponowany w 1839 roku przez francuskiego konstruktora Françoisa Périneta, a w waltorniach używa się dziś wentyli obrotowych, skonstruowanych w Wiedniu około 1832 roku przez Josepha Riedla.

 

Mniej więcej w tym samym czasie wdrożono nowy system klapowy Theobalda Böhma dla instrumentów dętych drewnianych.

Nieco wcześniej, na przełomie wieków, doszło do gruntownego przeobrażenia instrumentów sekcji smyczkowej: skrzypiec, altówki i wiolonczeli (Tourte upowszechnił także nowym kształt smyczka), a kontrabasy trzystrunowe wyszły z użycia ok. 1885 roku.

 

Można zatem przyjąć, że mniej więcej od Brahmsa (ostatnia symfonia to 1885 rok) instrumenty orkiestrowe uzyskały obecny kształt (poza drobnymi udoskonaleniami wprowadzanymi już w wieku XX, ale nie mającymi istotniejszego wpływu na brzmienie orkiestry).

Jeśli termin ten potraktować jako antonim „muzyki współczesnej” (rozumianej jako tej tworzonej przez żyjących kompozytorów, tu i teraz) do „staroci” można zaliczyć także muzykę Bartóka czy Strawińskiego. Wykonawcy „HIPpiczni” w celu wyznaczenia granicy repertuaru „dawnego” jako kryterium przyjmują najczęściej konieczność zastosowania instrumentów z epoki (czyli takich, które różnią się w szczegółach konstrukcji od wykorzystywanych obecnie np. w orkiestrach filharmonicznych). Wówczas, wspomniany przez Jakewa i Zollera zakres: średniowiecze, renesans, barok, rozszerza się o klasycyzm i wczesny romantyzm, aż do Brahmsa, który jako jeden z ostatnich kompozytorów wykorzystywał rogi naturalne w swoich symfoniach (--> nagrania Norringtona czy Gardinera).

 

Nie chciałbym się tutaj wymądrzać ale cały czas uważałem, że termin "muzyka dawna" dotyczy tylko i wyłącznie polifonii. Jeżeli zaś spojrzeć przez pryzmat instrumentów z epoki, to w okresie, o którym pisałem w poprzednim poście, jest ich zdecydowanie najwięcej. Mało tego istota tej twórczości leży w ich użyciu. Nie są to marginalne składowe jak w przypadkach, które opisałeś powyżej. Mamy całe mnóstwo zupełnie już współczesnej muzyki polifonicznej brzmiącej jak ta sprzed 400 czy 300 lat, a nie jest na pewno dawną. Myślę, że powinniśmy trzymać się pewnych kanonów muzycznych i uznać całą muzykę polifoniczna za dawną. W związku z tym galant jest po części dyskusyjny, ponieważ w tej epoce pojawiają się pierwsze harmonie.

Nie myśl - słuchaj.

 

 

2. Troszkę pomieszałeś tutaj pojęcia. Róg naturalny jest dzisiaj określeniem ogólnym, zarezerwowanym dla całej rodziny rogów bezwentylowych. W jego ramach można mówić zarówno o rogu wykorzystującym do przestrajania system tzw. krąglików (zaokrąglonych rurek wsuwanych od strony ustnika), jak i o rogu inwencyjnym (od łac. in ventus - włączenie w obieg powietrza), skonstruowanym w 1753 roku przez drezdeńskiego budowniczego instrumentów Johanna Wernera (na podstawie projektu Antoniego Hampla). Ten ostatni także był rogiem naturalnym, ale krągliki zostały zastąpione kolankami strojeniowymi w kształcie litery U, wsuwanymi w odpowiednio ukształtowane kanały wlotowe, wycięte w środkowej części instrumentu. Takie rozwiązanie szybko się przyjęło w czasach Mozarta, gdyż znacznie ułatwiło czynność przestrajania i dokładnego zestrojenia rogu z innymi instrumentami orkiestry.

 

Nic nie pomieszałem. Technika wykorzystywana na rogu w pełni naturalnym jest na tyle inna, że zastosowanie dźwięków zakrytych pozwala już go właściwie odróżniać.

 

I jeszcze słówko odnośnie instrumentów chromatycznych...

Na pomysł systemu otwierania i zamykania drogi powietrza z instrumentu do dodatkowych, zamontowanych na stałe, rurek strojeniowych za pomocą specjalnych zaworów (wentyli) wpadł Fryderyk Blühmel już w 1813 roku. Sprzedał go następnie waltorniście królewskiemu w Berlinie – Johannowi Stölzelowi, który opatentował wynalazek w 1818 roku. Przez następne kilkanaście lat eksperymentowano z udoskonalaniem mechanizmu wentyli (Leopold Uhlmann około 1835 roku skonstruował tzw. wentyle wiedeńskie, a około 1840 roku W. Wieprecht i C.W. Moritz wynaleźli tzw. wentyle berlińskie). We współczesnych trąbkach przyjął się system wentyli zaproponowany w 1839 roku przez francuskiego konstruktora Françoisa Périneta, a w waltorniach używa się dziś wentyli obrotowych, skonstruowanych w Wiedniu około 1832 roku przez Josepha Riedla.

 

Mniej więcej w tym samym czasie wdrożono nowy system klapowy Theobalda Böhma dla instrumentów dętych drewnianych.

Nieco wcześniej, na przełomie wieków, doszło do gruntownego przeobrażenia instrumentów sekcji smyczkowej: skrzypiec, altówki i wiolonczeli (Tourte upowszechnił także nowym kształt smyczka), a kontrabasy trzystrunowe wyszły z użycia ok. 1885 roku.

 

Można zatem przyjąć, że mniej więcej od Brahmsa (ostatnia symfonia to 1885 rok) instrumenty orkiestrowe uzyskały obecny kształt (poza drobnymi udoskonaleniami wprowadzanymi już w wieku XX, ale nie mającymi istotniejszego wpływu na brzmienie orkiestry).

 

No to wprowadzamy korekty...

 

Stolzel, który był członkiem zespołu księcia Pszczyny. W 1814 r. wynalazł mechanizm wentylowy który zastosował do rogu, pisze o tym w liście do króla Prus Fryderyka Wilhelma III. Bluhmel niezależnie od Stolzela pracował na mechanizmem wentylowym od lat 1811/12, na początku był to rodzaj wentyli obrotowych, ostatecznie zgłosił do urzędu patentowego w 1818 roku tak zwane box valve, w ostateczności obaj panowie na drodze ugody zgłosili razem patent na mechanizm wentylowy. Historia jest znacznie dłuższa ale nie będę tu towarzystwa zanudzał.

 

System Bluhmela

bluhmel.jpg

 

System Stolzela

Stoelzel.jpg

 

Idąc dalej Uhlam nie wynalazł mechanizmu wiedeńskiego tylko opatentował ulepszoną jego wersję w roku 1830. Joseph Riedl w 1823 roku jako pierwszy opatentował system wiedeński, choć w roku 1819 niemiecki budowniczy C.F. Sattler produkował instrument z takim mechanizmem. Wentyle Berlińskie rozwinął Stolzel w 1827 roku a ulepszony model zaprezentował Wieprecht w 1828.

Co do wentyli obrotowych to mało kto wie że pierwsze modele wyprodukował w 1824 Nathan Adams z Bostonu, patent Riedla pochodzi z 1835 roku (rok 1832 to często spotykany błąd w literaturze). No i na koniec wentyle Perinett są rok wczesniejsze czyli z 1838 roku co i tak mało znaczy bo szkoła na trąbke napisana przez pierwszego profesora konserwatorium Paryskiego F. Dauverne około poły wieku XIX w 4/5 poświęcona jest trąbce naturalnej a sam Dauverne preferował trąbkę suwakową własnego pomysłu...

 

Niestety nie wszystko wygląda tak gładko jakby się chciało. Pomimo rozwoju w zakresie instrumentów wielu muzyków preferowało ciągle stare sprawdzone techniki pozwalające na wydobycie większej ilości barw i brzmień.

Np. flety cylindryczne z systemem Boehma w Niemczech prawie nie były używane a Wagner zmuszał flecistów do używania niemieckich modeli. We francjj za czasów Ravela używano puzonów wąskomenzurowanych, które brzmieniem ciągle przypominały instrumenty z epoki klasycyzmu, w instrumentach smyczkowych metalowe struny weszły do powszechnego użycia po drugiej wojnie światowej a niektórzy wirtuozi skrzypiec grali na pełnym zestawie jelitowym do lat 50 XX wieku....

 

Radzę poczytać wywiady muzyków którzy byli świadkami przemian po II wojnie światowej dużo się można z takich relacji nauczyć...

Historia jest znacznie dłuższa ale nie będę tu towarzystwa zanudzał.

I słusznie :)

 

Posłużyłeś się znalezionym w sieci artykułem Johna Ericsona „Why Was the Valve Invented?”

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

i każdy zainteresowany szczegółami może do niego zajrzeć.

 

Mnie absolutnie nie chodziło o to, aby dociekać odwiecznej kwestii: czy mechanizm wentylowy wymyślił wcześniej Bluhmel czy Stoelzel? Który z nich miał większy udział w wersji opatentowanej? Ważne jest, że to w 1818 roku doszło do zarejestrowania patentu.

 

Chciałem raczej wykazać, że proces przeobrażenia instrumentów orkiestrowych zakończył się w ostatnim kwartale XIX wieku. Chodziło mi o wszystkie najistotniejsze zmiany konstrukcyjne (system aplikatury w sekcji drewnianej, wentyle w sekcji blaszanej, wewnętrzna przebudowa skrzypiec z podmianą belki basowej, zmianą kątów nachylenia i siły naciągu strun, zmianą kształtu smyczka itp. itd.). To tak jakby w napędzie orkiestry symfonicznej używany wcześniej silnik parowy zamieniono na silnik spalinowy. Dalej pracowano już tylko nad udoskonalaniem szczegółów coraz to nowocześniejszych modeli.

 

Cobyś nie twierdził, przytaczając XX-wieczne przypadki użycia instrumentów o archaicznej konstrukcji, dalej uważam, że naklejenie na płycie z muzyką Strawińskiego czy Bartóka etykiety „on period instruments” byłoby nadużyciem, podczas gdy na płycie z symfoniami Brahmsa ma jeszcze sens. ;)

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Cobyś nie twierdził, przytaczając XX-wieczne przypadki użycia instrumentów o archaicznej konstrukcji, dalej uważam, że naklejenie na płycie z muzyką Strawińskiego czy Bartóka etykiety „on period instruments” byłoby nadużyciem, podczas gdy na płycie z symfoniami Brahmsa ma jeszcze sens. ;)

A słyszeliście, że planowane jest nagranie 4'33 Cage'a na instrumencie z epoki? ;-)

Zastanawiam się jak ważne - dla "dawności muzyki" - jest zastosowanie instrumentów z epoki, a jak ważne jest to co zapisano w partyturze, czyli nuty (i ewentualnie w libretto)

A słyszeliście, że planowane jest nagranie 4'33 Cage'a na instrumencie z epoki? ;-)

 

Nie ma szans!!! poziom hałasu tła zaczyna być tak duży że chyba tylko w mało zurbanizowanym,antycznym ;) świecie da radę je wykonać :(

Duże osiągnięcia pojawiają się wyłącznie wtedy gdy oczekiwania są duże

Zastanawiam się jak ważne - dla "dawności muzyki" - jest zastosowanie instrumentów z epoki, a jak ważne jest to co zapisano w partyturze...

... i to, czego nie zapisano. ;)

 

Ja mam do tej kwestii dość specyficzne podejście.

Bardzo lubię być zaskakiwanym w muzyce, doznawać nowych, inspirujących bodźców. Jednocześnie, mam umysł otwarty na tyle, by nie przejmować się zbytnio tym całym muzykologicznym sztafażem, towarzyszącym współczesnym wykonaniom muzyki dawnej. Do nagrań muzyki barokowej na rekonstrukcjach instrumentów z epoki i z uwzględnieniem elementów ówczesnych praktyk wykonawczych nie przekonały mnie wcale argumenty, że „taka była wówczas norma”, „tak wyczytaliśmy w traktatach z epoki”, „takie było pierwotne wyobrażenie kompozytora”, „próbujemy zrzucić balast dotychczasowych <romantycznych> interpretacji” itp., itd.

 

Przekonał mnie ostateczny efekt brzmieniowy: nieprzeczuwane bogactwo barw, totalna zmiana proporcji brzmieniowych w orkiestrze barokowej (m.in. wyeksponowanie brzmienia klawesynu), bardziej zróżnicowana artykulacja, ciekawsze frazowanie, pogłębienie strony wyrazowej w utworach wokalno-instrumentalnych, i wreszcie... wirtuozeria wykonawców. Gdyby cały ten ruch miał zatrzymać się na osiągnięciach Harnoncourta i jego Concentus Musicus Wien z lat 60. (posłuchajcie choćby ich wczesnego nagrania „Muzyki na wodzie”), a wyznacznikiem „stylu” w muzyce wokalnej renesansu miałby być „kozi” kontratenor Alfreda Dellera, prawdopodobnie nigdy ten „undergroundowy” trend nie przedarłby się przez zaporę komercyjnego rynku, a ja pozostałbym wierny Marrinerowi i Jadwidze Rappe.

 

Jednak, kiedy w latach 70. na arenę wkroczyło następne pokolenie wykonawców (z Gardinerem, Hogwoodem, Pinnockiem i Savallem na czele), kiedy objawił się talent Michaela Chance’a, Gerarde’a Lesne, czy Anthony Rolfe-Johnsona, wykonania te zostały wzbogacone o dodatkowy szlif - zabrudzony diament przeistoczył się w lśniący brylant

 

Prawdę mówiąc, mam głęboko w nosie, czy dziewczynki z Ospedale della Pieta wykonywały koncerty Vivaldiego tak, jak dzisiaj czyni to Biondi lub Carmignola. To, co zaproponowali, jest po prostu interesujące, świeże, inspirujące, i właśnie dlatego ich słucham, a nie ze względu na jakiś podejrzany „certyfikat autentyczności”, czy etykietkę „on period instruments”, połyskującą dumnie w rogu okładki płyty. Jeśli w dojściu do swoich rozwiązań pomogła im lektura traktatów, rekonstrukcja instrumentów itp., to wyłącznie ich sprawa. Mnie, jako słuchacza, obchodzi jedynie efekt brzmieniowy i jeśli tylko wykonawcy wykreują fascynujący świat dźwięków nie dbam nawet o to, czy grają na rekonstrukcjach czy na współczesnych instrumentach (jak w przypadku nagrań barokowych koncertów obojowych Krzysztofa Wroniszewskiego i Concerto Avenna).

 

Nic jednak nie stoi w miejscu, wykonawstwo muzyki dawnej nieustannie ewoluuje, dawni mistrzowie usuwają się w cień, wypierani przez „młode wilczki” - nowe formacje wykonawcze, pełne energii i ciekawych pomysłów, nie obciążone kompleksami, balastem konwencji i uprzedzeń; śmiało eksplorujące „nie odkryte” dotąd obszary muzyki minionych epok. I to właśnie jest piękne :)

 

Tak odbieram również działania zespołu Graindelavoix, utworzonego w 1999 roku przez Björna Schmelzera. Ich nagranie Missa caput Ockeghema otworzyło przede mną zupełnie nowy „kosmos dźwięków”. Jeśli słucha się przez dwadzieścia lat „Urtextowych”, "sterylnych", coraz doskonalszych intonacyjnie i brzmieniowo, nagrań polifonii renesansowej, w którymś momencie następuje przesyt i narastające znużenie. Zarówno interpretacje, jak i same utwory na powrót „unifikują się”, a wysłuchanie siedemdziesiątej szóstej mszy Palestriny, czy dwunastej Josquina praktycznie już nic nie wnosi do mojej prywatnej skarbnicy doznań estetycznych.

 

Oczywiście, poznanie tych wykonawców, nie oznacza, że nagle, uniesiony jakimś neofickim szałem pozbędę się płyt Ensemble Gilles Binchois czy The Tallis Scholars, i zacznę słuchać wczesnej polifonii franko-flamandzkiej wyłącznie w wykonaniach odwzorowujących technikę „machicotage”. Jednak będą one stanowić cenne uzupełnienie mojej kolekcji, kontrapunkt niezbędny dla nabrania nowego dystansu, nowej perspektywy.

No i czego tam nie zapisano. Ostatecznie nikt, nawet najlepiej historycznie poinformowany, nie wykona kompozycji Bacha tak jak wykonał ją Bach (jak nią dyrygował). Dlatego h-inoformed-p pozostaną wizjami współczesnych. I tak jak piszesz - truth is in the pudding, albo się coś ciekawego wartościowego wydarzyło w sali koncertowej, studiu nagraniowym (znowu - dla j a k i c h ś słuchaczy), albo nie.

 

Ad. "Gdyby cały ten ruch miał zatrzymać się na osiągnięciach Harnoncourta i jego Concentus Musicus Wien z lat 60. (posłuchajcie choćby ich wczesnego nagrania „Muzyki na wodzie”), a wyznacznikiem „stylu” w muzyce wokalnej renesansu miałby być „kozi” kontratenor Alfreda Dellera, prawdopodobnie nigdy ten „undergroundowy” trend nie przedarłby się przez zaporę komercyjnego rynku, a ja pozostałbym wierny Marrinerowi i Jadwidze Rappe.

 

Jednak, kiedy w latach 70. na arenę wkroczyło następne pokolenie wykonawców (z Gardinerem, Hogwoodem, Pinnockiem i Savallem na czele), kiedy objawił się talent Michaela Chance’a, Gerarde’a Lesne, czy Anthony Rolfe-Johnsona, wykonania te zostały wzbogacone o dodatkowy szlif - zabrudzony diament przeistoczył się w lśniący brylant"

 

 

Masz na myśli inne podejście post-prekursorów hip, większy talent wykonawczy przy tym samym podejściu koncepcyjnym, naturalne budowanie na arcycennym dorobku prekursorów, czy coś jeszcze?

Masz na myśli inne podejście post-prekursorów hip, większy talent wykonawczy przy tym samym podejściu koncepcyjnym, naturalne budowanie na arcycennym dorobku prekursorów, czy coś jeszcze?

Mam na myśli zmianę jakościową jako dokonała się w momencie, kiedy eksperyment stał się trendem, kiedy rozwinęło się wyspecjalizowane szkolnictwo w zakresie nauki gry na instrumentach dawnych, kiedy na bazie czysto teoretycznej wiedzy wykonawcy zaczęli funkcjonować bardziej swobodnie, uwzględniając własny, indywidualny zmysł estetyczny i intuicję.

 

Tak się kiedyś zastanawiałem, czy gdyby dokonał się cud i dysponowalibyśmy dzisiaj nagraniami różnych wykonań z XVII i XVIII wieku, wiele by nam to dało? Czy przypadkiem nie wprowadziłoby to większego zamieszania?

Przecież i w baroku były lepsze i gorsze orkiestry, bardziej i mniej utalentowani soliści, różne lokalne tradycje wykonawcze, różne jednostkowe koncepcje interpretacyjne. Ten sam koncert Vivaldiego w różnych wykonaniach mógł zabrzmieć w takim samym stopniu odmiennie, jak dzisiaj w interpretacji Carmignoli, Standage'a czy Biondiego, a mimo to mieścił się w granicach pewnego, szeroko rozumianego, wykonawczego stylu.

Widzę, że towarzystwo miłośników muzyki dawnej coś ostatnio zgnuśniało i straciło ochotę do podejmowania dyskusji na tym forum. ;)

Wierzę jednak, że to tylko chwilowy przestój, być może powiązany z gorącym okresem sesji egzaminacyjnych na uczelniach.

 

Chciałbym podzielić się pewną refleksją, jaka naszła mnie jakiś czas temu, mając nadzieję, że zachęci Was do podjęcia rozmowy. Otóż zastanowiło mnie:

 

na ile tzw. „muzyka dawna” jest rzeczywiście dawna?

 

W dziedzinie wykonawstwa chorału panuje wielowiekowa ciągłość. Śpiew gregoriański, objęty opieką Watykanu, był kultywowany z pokolenia na pokolenie przede wszystkim w ośrodkach zakonnych, lecz ostatnio coraz częściej przekracza klasztorne furty i możemy podziwiać go na koncertach, z płyt (nagranie mnichów z cysterskiego zakonu Świętego Krzyża: „Chant – Music for Paradise” robi komercyjną furorę), a nawet, jak pokazuje przykład jarosławskich warsztatów i codziennych, wspólnie celebrowanych, nabożeństw (od jutrzni po kompletę), czynnie uczestniczyć w jego wykonywaniu.

 

Bacha „odkrył” Mendelssohn w latach 40. XIX wieku, Vivaldi zadomowił się na estradach koncertowych już na początku wieku dwudziestego (i jakoś nie chce z nich zleźć ;) )… Moda na renesansową polifonię i „HIPpiczny” barok trwa już dobre pół wieku, owocując setkami nowych zespołów, tysiącami nagrań. Festiwali muzyki przedromantycznej jest już chyba więcej niż tych poświęconych muzyce od Beethovena w górę, a i radio przesuwa pomału godziny emisji Perotina, Josquina, czy Buxtehudego z pory „gdy dziatki spać idą” na porę poobiedniej herbatki.

 

Czy przypadkiem nie jest tak, że „muzyka dawna” jest jak najbardziej współczesna i aktualna, a „pieśni naszych korzeni” w dalszym ciągu zapładniają ożywczymi sokami łodygi, liście i owoce?

 

Warto uzmysłowić sobie, że do połowy XIX wieku na estradach królowała niemal wyłącznie muzyka tworzona „tu i teraz” na bieżące potrzeby (te wszystkie kantaty produkowane z tygodnia na tydzień przez Bacha czy Buxtehudego; te setki instrumentalnych koncertów płodzonych taśmowo przez Vivaldiego; te dziesiątki krótkich symfonii-uwertur pisanych przez nieletniego Mozarta dla wypełnienia programów wirtuozowskich tras koncertowych muzykalnej rodzinki itp., itd.). Po cóż, i dla kogóż to, w połowie XVIII wieku mianoby wykonywać jeszcze te niemodne fugi starego nudziarza z Lipska, skoro jego synalkowie pisali trzykroć atrakcyjniejszą, bardziej „chodliwą” muzę?

 

Czy w związku z tym, że w obecnych czasach wykonuje się i konsumuje cały muzyczny dorobek ludzkości (niezależnie od tego kiedy i gdzie został stworzony), nie należałoby zredefiniować pojęcia „muzyka współczesna”?

 

Przecież publiczność, podobnie jak w wieku dziewiętnastym ze zniecierpliwieniem wyczekiwała kolejnych symfonii Brahmsa, czy Czajkowskiego, tak i dzisiaj, z takim samym zaciekawieniem i podnieceniem bierze do rąk nową płytę Savalla, odkrywającą przed nią nieznany renesansowo-barokowy świat dźwięków. Czym - w sensie nastawienia słuchaczy na odbiór nowych inspirujących doznań - różni się prawykonanie nowej opery Pendereckiego, od „prawykonania” dawno już zapomnianej opery Haendla?

 

Podczas, gdy kiedyś obowiązywała jedna wiodąca estetyka, jedna wiodąca moda (oczywiście, mówiąc w dużym uproszczeniu), dziś - wszystkie gatunki, wszystkie style, rodzaje muzyki, współegzystują ze sobą na równych prawach, zajmując właściwe sobie rynkowe nisze, a także miksując się w ponowoczesnym tyglu interstylistycznych eksperymentów kompozytorskich i aranżerskich.

 

W ileż trudniejszej (gorszej, bardziej niewdzięcznej) sytuacji znajduje się przez to współczesny kompozytor!

 

Podczas, gdy dawniej musiał rywalizować jedynie z mniej lub bardziej utalentowanymi rówieśnikami, dziś w walce o słuchacza musi zmierzyć się dodatkowo z mocno zatłoczonym panteonem geniuszy, których wyniosła na ołtarze cała dotychczasowa historia muzyki! Dawniej wystarczyło, że poznał tajniki kontrapunktu i bez problemu mógł zaistnieć jako kompozytor, powielając, rozwijając, czy też przełamując „obowiązujące” wzorce. Dzisiaj, często pozostaje bezradny wobec powodzi różnorakich technik i stylów, zalewającej sale koncertowe i media wszelakie.

 

Jest bardzo ciekaw Waszych przemyśleń. :)

Kolega Cezary, przywołując ten cytat chce nas chyba zdyscyplinować :) i skierować dyskusję na tory myśli zawartych w wątku inicjalnym; czyli, że nie ma zbytniego sensu roztrząsanie zakresu oddziaływania terminu „muzyka dawna” (tylko polifonia, tylko do stylu galant, tylko do Brahmsa, tylko do II Wojny Światowej itp.) skoro moją główną tezą jest to, że tak naprawdę, każdy rodzaj muzyki uprawianej obecnie jest „muzyką współczesną”.

 

W przypadku realizacji dzieł nieżyjących już od dawna kompozytorów można mówić bardziej o współczesnej reinterpretacji - uaktualnionej wizji opartej na renesansowych czy barokowych scenariuszach - niż o archeologicznej rekonstrukcji zapomnianego świata dźwięków. Muzyka to pewien komunikacyjny ciąg: „(twórca) dzieło - wykonawca - odbiorca”. Nawet gdyby udało się odtworzyć, odwzorować w stylu epoki pierwsze dwa elementy, to pozostaje jeszcze odbiorca, który dysponując innymi, o niebo bogatszymi doświadczeniami słuchowymi niż jego XVIII-wieczny odpowiednik, zupełnie inaczej będzie reagował na ten sam utwór, w podobnej interpretacji (np. na zakodowaną w nim warstwę retoryczną).

Cóż, wiele wskazuje na to że wszelka muzyka grana współcześnie jest współczesna, choć nie chciałbym przesądzać bo może jednak jakaś dysktynkcja istnieje i komuś ułatwia pracę:)

Jestem w tym towarzystwie zapewne outsiderem bo muzyką dawną interesuję się od dwóch lat ale wtrącę swoje trzy grosze.Najpierw coś w kwestii nazewnictwa.

Co to jest muzyka dawna i od kiedy tak ją określamy.Wydaje mi się,że instrumenty z epoki nie są elementem decydującym.Ten rodzaj wykonawstwa i sam termin powstał w latach 50 i dotyczył interpretacji,rezygnacji z pewnej maniery powstałej w XIX wieku i pierwszej połowie XX wieku.Maniera ta polegała na wykonywaniu muzyki np. baroku przy pomocy ogromnych orkiestr z czasów póżniejszych( np, Karajan) czy transkrypcjach na duży aparat wykonawczy (Stokowski).

Czyli pierwsi "muzycy dawni" odchudzili orkiestry i zaczęli wykonywać tę muzykę niczym kameralistykę.Następny etap to było wyszukiwanie "nowego",często zapomnianego repertuaru,wygrzebywanie zapomnianych partytur czy wręcz rekonstrukcja utworów( Savall).W poszukiwaniach tych muzycy-odkrywcy zaczęli penetrować coraz to nowe epoki muzyczne sprzed baroku(renesans,XIV-XV wiek).Trzeci etap to była próba odtworzenia brzmienia utworów z czasów kiedy powstały i tu pojawiły się instrumenty z epoki.Obecnie doszło do sytuacji paradoksalnej,że zespoły muzyki dawnej wykonują już nie tylko muzykę XVIIIwieczną ale również XIXwieczną i współczesną.Tak więc reasumując dla mnie termin muzyka dawna dotyczy muzyki powstałej przed epoką Bacha,Haendla czy Telemanna a wykonywanych zgodnie z duchem czasów,niekoniecznie na instrumentach z epoki.

Witam serdecznie kolejnego uczestnika naszej dyskusji :)

 

Historically Informed Perfomance ma już swoją około półwieczną historię. Zastanawialiście się kiedyś, komu tak naprawdę zawdzięczamy odrodzenie zainteresowania muzyką przedklasyczną?

 

Ja właśnie się zastanawiam i coraz bardziej dochodzę do zaskakującego wniosku, że niebagatelną rolę w popularyzacji muzyki renesansowej i barokowej odegrali nie tylko sami wykonawcy (instrumentalisci, wokaliści, dyrygenci) ale także... kompozytorzy (sic!). Nie myślę tutaj bynajmniej o inspiracjach muzyką dawną w ich własnej twórczości, lecz o realnych działaniach mających na celu przywrócenie jej do estradowego życia.

 

Sięgnijmy pamięcią wstecz i okaże się, że...

 

W 1789 roku nie kto inny jak Mozart przywrócił do życia Mesjasza przeorkiestrowując partyturę. Trzeba pamiętać, że były to czasy, w których wykonywano niemal wyłącznie muzykę tworzoną „tu i teraz” i nikt specjalnie nie był zainteresowany ani wykonywaniem, ani słuchaniem muzyki przeszłości (nawet tej niezbyt odległej, ale już jednak niemodnej).

 

Cudowne przebudzenie (po niemal 100 latach „śpiączki”) muzyki kantora z Lipska zawdzięczamy Mendelssohnowi, który doprowadzając do lipskiego wykonania Pasji Mateuszowej w 1829 roku zainicjował swoisty „kult Bacha”. Owo pobudzone przez Mendelssohna zainteresowanie środowiska krytyków muzycznych i muzykologów zaowocowało m.in. powstaniem licznych towarzystw bachowskich, a także podjęciem półwiecznego, zbiorowego wysiłku niemieckich naukowców mającego na celu uporządkowanie, opracowanie i wydanie dzieł wszystkich Bacha (Bach-Gesellschaft Ausgabe).

 

Na początku XX-wieku wielu brytyjskich kompozytorów interesowało się muzyką dawną. Peter Warlock (a właściwie Philip Arnold Heseltine), którego znamy przede wszystkim jako twórcę Capriol Suite na orkiestrę smyczkową (autorskie opracowanie wybranych tańców ze zbioru Orchesographie Thoinota Arbeau), przetranskrybował na zlecenie angielskich wydawnictw wiele lutniowych pieśni z czasów Elżbietańskich, a także „odkrył” muzykę XVI-wiecznego kompozytora Thomasa Whythorne’a i opublikował monografię na temat jego twórczości. Z kolei Ralph Vaughan Williams zajmował się edycją dzieł Henry Purcella i staroangielskich hymnów (BTW: sporo poznanych tym sposobem melodii wykorzystał w swoich utworach).

 

Warto wiedzieć, że Nadia Boulanger, która zaszczepiła neoklasycyzm tylu swoim uczniom-kompozytorom, zajmowała się również wykonawstwem muzyki wczesnobarokowej jako dyrygentka kameralnego zespołu wokalnego. Na przełomie lat 1940/50 nagrała kilka płyt m.in. z madrygałami Monteverdiego. Można do nich dotrzeć w necie. Jakże dziś archaicznie to brzmi! ;) Jakiż jednak rezerwuar piękna ma w sobie ta muzyka, skoro nawet przy takiej interpretacji była w stanie wzbudzić w Nadii Boulanger tyle zachwytów:

 

„Every work of art is a triumph of technique. From a certain happy arrangement of words, lines, colors, or sounds, beauty is suddenly born. How? It would be very difficult to say, for the essence escapes analysis. The masters of the Renaissance, admirable artisans that they were, knew this well.”

NADIA BOULANGER

 

I tu dochodzimy do najważniejszej dla poruszonego wątku postaci ze światka kompozytorskiego. Niezwykłym wręcz entuzjastą muzyki dawnej i praojcem ruchu HIP był... Paul Hindemith. Świadczy o tym nie tylko wiele zachowanych wypowiedzi kompozytora, w których domagał się restauracji muzyki dawnej wykonywanej z materiałów źródłowych i na rekonstrukcjach starych instrumentów, czy wspomnienia jego studentów, którym głęboko zapadły w pamięci charyzmatyczne wykłady Hindemitha na temat muzyki renesansowej i barokowej w Tanglewood i Yale w latach 40. ubiegłego wieku. Mało kto u nas pamięta, że Hindemith dokonał rekonstrukcji „Orfeusza” Monteverdiego i sam zadyrygował orkiestrą wyłonioną spośród członków Wiener Symphoniker. Co więcej, przy pierwszym pulpicie wiolonczel zasiadał nie kto inny, jak 24-letni wówczas Nikolaus Harnoncourt (zafascynowany osobowością Hindemitha i jego pasją dla muzyki dawnej), a ten koncert jest dzisiaj uznawany za nieoficjalny debiut... CONCENTUS MUSICUS WIEN - pierwszego z prawdziwego zdarzenia zespołu instrumentów barokowych.

 

To wydarzenie odbyło się 3 czerwca 1954 roku i można je uważać za punkt zwrotny - moment narodzin współczesnego wykonawstwa "historycznie poinformowanego". Zachowało się nawet kompletne nagranie:

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

 

Dzisiaj, kiedy mamy do dyspozycji tysiące wspaniałych płyt, kiedy kręcimy nosem na niektóre pomysły Pinnocka, Minkowskiego, Pluhar, Biondiego czy innych, warto pamiętać, jak niesamowitą drogę przebyło wykonawstwo muzyki dawnej w okresie zaledwie 50 lat, jak radykalnie wzrosły standardy wykonawcze i oczekiwania słuchaczy. Warto także oddać hołd takim pionierom i pasjonatom, jak m.in. Harnoncourt czy Munrow, którzy przez wiele lat musieli przekonywać do swoich koncepcji i zmagać się z oporem nie tylko środowisk akademickich i opiniotwórczych, ale także i słuchaczy.

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Są dostępne nagrania, będące próbami rekonstrukcji muzyki antycznej, np.

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

 

Jak napisałem wcześniej, nie jestem zwolennikiem "rekonstrukcji", w sensie jak najwierniejszego przybliżenia kształtu brzmieniowego do wydedukowanego na podstawie lektury traktatów i innych źródeł hipotetycznego wzorca z epoki. Dla mnie zabawa w wykonawstwo tzw. muzyki dawnej polega na odkrywaniu nowych dźwiękowych światów, atrakcyjnych dla współczesnego słuchacza. Scenariusz, czyli zapis nutowy, może pochodzić nawet z epoki dinozaurów ;) Ważne jest to, jak odczyta go i co z nim zrobi dany wykonawca.

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Kiedy Karajan nagrywał Vivaldiegi czy Bacha po prostu go interpretował, jak czynił to z Beethovenem czy Czajkowskim. Zwróćcie uwagę, że dyrygenci kapel muzyki danwej to już nie tylko muzycy, ale i naukowcy. Wykonania poprzedza historyczna analiza partytur, która, wobec swobody zapisu, jest już pewną interpretacją.

 

Gdzieś estetyk M. Gołaszewska napisała, że człowiek współczesny rozumie sztukę współczesną a trudno mu zrozumieć dawną. Zdziwiłem się, bo do mnie ta dawna lepiej przemawia niż ta współczesna, co nie znaczy, że jej nie rozumiem. Jednak czy my słuchamy muzyki dawnej, tak jak ją słuchali "dawni"? Konwencje, ktore były oczywiste dla nich, dla nas takie nie są? Musimy się uczyć słuchać. Jak wielu ma np. wiedzę na temat retoryki śpiewu barokowego?

 

Czy nie jest zatem tak, że muzyka dawna staje się dla nas współczesna, bo słuchamy jej "po współczesnemu"?

Gdzieś estetyk M. Gołaszewska napisała, że człowiek współczesny rozumie sztukę współczesną a trudno mu zrozumieć dawną. Zdziwiłem się, bo do mnie ta dawna lepiej przemawia niż ta współczesna

Kiedy po raz pierwszy oglądałem kultowy film „Misja” w reżyserii Rolanda Joffe, widok indiańskich dzieci śpiewających w sercu amazońskiej dżungli chorał gregoriański i grających na instrumentach smyczkowych wydawał mi się czymś abstrakcyjnym, takim „ubarwieniem” na potrzeby scenariusza. Wydawało się niemożliwe, aby tak hermetyczny produkt cywilizacji europejskiej był w stanie przemówić do wyobraźni i serc przedstawicieli tak obcej kultury. A jednak...

 

Jak wynika z muzykologicznej notki towarzyszącej płycie

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą ) , nagranej przez zespół Florilegium pod kierunkiem flecisty Ashleya Solomona, muzyka była stosowana przez misjonarzy jako ważny środek do nawiązywania kontaktów z tubylcami (zupełnie jak w początkowej scenie filmu, kiedy to jeden z głównych bohaterów wspina się na szczyt wodospadu i za pomocą gry na oboju przyciąga uwagę Guarani, po czym szybko przełamuje pierwsze lody we wzajemnych kontaktach). W każdym nowo założonym ośrodku misyjnym natychmiast powoływano do życia orkiestrę i chór, złożone zwykle z około 40 muzyków. Spośród indiańskich dzieci wybierano do chóru te o najlepszych głosach, a najsilniejsze typowano do gry na instrumentach dętych. Każda taka szkółka muzyczna była zaopatrzona w bibliotekę nutową, nieustannie wzbogacaną o nowe woluminy, początkowo sprowadzane z Europy, a następnie również o utwory komponowane w Ameryce m.in. przez misjonarzy-kompozytorów.

 

Ciekawe, czy indianie Guarani równie entuzjastycznie reagowaliby na Messiaena, Cage'a czy Pendereckiego? ;)

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

@4fury4 - Czy nie jest zatem tak, że muzyka dawna staje się dla nas współczesna, bo słuchamy jej "po współczesnemu"?

 

To jest good point. Zatem nie dość że współcześni dyrygenci dyrgują swoje hips zawsze chcąc nie chcąc w jakimś stopniu po współczesnemu, sopranistki interpretują inaczej niż sopranistki 17. wieku bo są trochę innymi kobietami, a poza tym wtedy śpiewali chłopcy:)), nie dość że współcześnie komponujący kompozytorzy mają w genach i w głowach po szkole i wizytach w filharmonii historyczny balast skojarzeń, to jeszcze właśnie słuchacze...

 

@Samotulinus - ciekawa i rzeczywiście niejako logiczna ta misyjna komunikacja muzyczna.

 

@Wojciechu, poza tym że abstrakcyjna, to jeszcze generalne rożspiewanie i roztańczenie ludów "prymitywnych" sprzyjało właśnie takiej inicjatywie misjonarzy.

Ale czy przez analogię do muzyki dawnej nie należałoby grać np. Szekspira tak jak w czasach Elżbiety I?-co byłoby zapewne nie do zniesienia!

Z pewną nieśmiałością chciałbym zabrać głos w tej ciekawej dyskusji zapoczątkowanej przez nieco prowokacyjne pytania zadane przez Samotulinusa. Moja nieśmiałość wynika z tego, że w odróżnieniu od większości dyskutantów nie mam żadnego wykształcenia muzycznego, nie umiem śpiewać, grać na żadnym instrumencie, nie znam zapisu nutowego ani budowy instrumentów. Jedyne co mnie łączy z Wami to miłość do muzyki, szczególnie "muzyki dawnej". Wierzę, że w odróżnieniu od burzliwych i czasami niezbyt kulturalnych dyskusji na tym gościnnym forum jakie prowadzą audiofile nad wyższością kabli hi-end nad kablem od żelazka - moje myśli "pisane sercem" będą przyjęte życzliwie i z wyrozumiałością dla wymienionych niedostatków w wykształceniu. "Specjalizuję" się w muzyce barokowej rozumianej jako "od Monteverdiego do Bacha" aczkolwiek coraz częściej sięgam po nagrania sprzed Monteverdiego, a zarazem coraz rzadziej po to co po Bachu.

 

Co to jest muzyka dawna ? Każda definicja jest z natury subiektywna bo zależy od przyjętych założeń. Już z dotychczasowej dyskusji widać, że jedni definiują ją historycznie, inni pod względem użytych instrumentów czy głosów, jeszcze inni sposobu interpretacji czy używanych środków wyrazu muzycznego.

Definicje służą porządkowaniu pewnych pojęć tak aby były one zrozumiałe nie tylko podczas dyskusji profesjonalistów ale także pomiędzy profesjonalistą i amatorem i pomiędzy amatorami. Są pewnym encyklopedycznym uproszczeniem, które nigdy nie oddaje "całej prawdy" i nie obejmuje przypadków granicznych.

Podam dwa przykłady, które nie mieszczą się w uproszczonej definicji muzyki dawnej. Jak traktować sonaty klawesynowe D. Scarlattiego wykonywane na fortepianie współczesnym ? A czy do muzyki dawnej można zaliczyć operę barokową, w której stroje śpiewaków i scenografia są współczesne już nie mówiąc o niedoborze chociażby jednego kastrata ?

 

Dla mnie muzyka dawna to termin definiujący pewną historyczną epokę w której żył twórca, która sięga czasów przedklasycznych i zawiera w sobie pewne przypisane tej epoce cechy związane z użytymi instrumentami czy głosami, sposobem interpretacji, używanymi środkami wyrazu i estetyką. Kiedy idę ulicą i widzę afisz reklamujący Festiwal Muzyki Dawnej to już wiem mniej więcej czego się spodziewać w sali koncertowej czy nawie kościelnej. Wiem że będzie muzyka Bacha czy Palestriny grana i śpiewana na "dawną modłę", z wykorzystaniem instrumentarium współczesnego epoce twórcy.

 

Czy muzyka dawna jest aktualna dziś a więc współczesna ? Chyba nikt z nas nie ma wątpliwości, że tak. O jej aktualności czy współczesności świadczy to, że jest chętnie a nawet coraz chętniej słuchana przez dzisiejszego człowieka. Porusza treści ponadczasowe, które także dziś są aktualne. Wykonują ją współcześni muzycy i śpiewacy, wg dzisiejszego sposobu interpretacji czy inscenizacji (opera), czasami na współczesnych instrumentach (fortepian zamiast klawesynu czy gitara zamiast lutni).

 

Myśląc o muzyce współczesnej v. muzyka dawna nurtuje mnie pytanie: czy są granice interpretacji muzyki dawnej, której nie byłbym w stanie zaakceptować ? Trudno mi sobie wyobrazić muzykę dawną w estetyce jazzowej czy rockowej. Nie miałem nigdy okazji do słuchania takiego "wyzwania". Jak podaje Hogwood w 1883 roku na Festiwalu Handlowskim w Londynie wykonano oratorium Mesjasz z wykorzystaniem 500 osobowej orkiestry a chór liczył 4000 osób. Tego monstrualnego wykonania słuchało kilkadziesiąt tysięcy osób. W tamtych czasach tak wyobrażano sobie współczesne wykonanie "muzyki dawnej" i większość uważała, że jest ono właściwe, odpowiadające duchowi i koncepcji kompozytora. W latach 20-tych wraz z renesansem w Niemczech muzyki Handla pojawiły się liczne wykonania oper przetłumaczonych na niemiecki, skróconych niemiłosiernie, głosy kastratów i żeńskich sopranów transponowano o oktawę w dół. To też było współczesne. Czy dzisiejsza interpretacja jest już tą właściwą, prawdziwą ? Pewnie za 50 czy 100 lat człowiek współczesny będzie miał swoje rozumienie muzyki dawnej. To dobrze, bo będzie świadczyło o żywotności tej muzyki, jej nieśmiertelności, z czego my kochający tę muzykę możemy się tylko cieszyć.

 

Ostatnie pytanie Samotulinusa podobnie jak poprzednie prowokuje do odpowiedzi. Dzisiejszy kompozytor ma lepiej i łatwiej niż "dawny". Nie mam wątpliwości.

Po pierwsze ma od kogo się uczyć. Może czerpać z całej składnicy wiedzy jaką zgromadził współczesny świat, z dziedzictwa kompozytorów dzisiejszych i dawnych, może przesłuchać kilkudziesięciu tysięcy CD, DVD, BR, plików stratnych i bezstratnych. Być dzisiaj na koncercie w Jarosławiu a jutro w Nowym Yorku czy Tokyo. Jak stworzy coś wartościowego i nagra płytę, ma szanse trafić prawie w każdy zakątek świata czyli pod przysłowiową strzechę. Ma go szanse słuchać nie tylko król i jego dwór. Dziś są miliony ludzi chętnych do słuchania muzyki współczesnej. Konsument muzyki może jej słuchać w sali koncertowej, kościele, własnym salonie czy toalecie, w samochodzie, w pracy, podczas walkingu, runningu, sailingu a nawet podczas snu.

Pozostaje tylko jedna drobna trudność - jak trafić do tych milionów. Ale to już zmartwienie dzisiejszych kompozytorów i muzyków.

  • Pokaż nowe odpowiedzi
  • Zarchiwizowany

    Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.



    • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

      • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
    ×
    ×
    • Dodaj nową pozycję...

                      wykrzyknik.png

    Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
     

    Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
    Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

     

    Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

     

    Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

    Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.