Skocz do zawartości

1057 opinie płyty

Tina Turner - Private Dancer

UWAGA - Recenzja dotyczy wersjiJVC xrcd Nie wiem czy wypada mi cokolwie napisać po tak szanownym przedmówcy, ale niech tam. Płytę tą znałem jeszcze z czasów, kiedy w polsce na porządku dziennym były punkty świadczące usługi przegrywania z CD i winyli na taśmy. Mam więc do muzyki zawartej na niej stosunek raczej sentymentalny. Aczkolwiek zarówno pod względem muzycznym jak i tekstowym muszę uznać Private'a za chyba najrówniejszy krążek. Poza tym na płycie mamy praktycznie same przeboje a i Tina jest w szczytowej formie. Pomimo ballad płyta ma niesamowitego kopa energetycznego. Dla miłośników Tiny po prostu pozycja obowiązkowa.

Kayanis - Synesthesis

na wstępie sprostowanie - płytę wydał "Luna music" Kayanisa pierwszy raz zobaczyłem i usłyszałem w programie Hołdys Guru Ltd. no i wymiekłem. Koleś około trzydziestki a tworzy muzykę porwnywalną do Vangelisa i Oldfilda. Może trochę przeginam, ale syntezatory przeplatane rewelacyjnymi partiami gitar elektrcznych i akustycznych, chórem, niesamowity dźwięk boghranu, no i oczywiście żeńskie wokale. Krótko mówiąc jakościowy szok w porównaniu z tą palstikową papką klepaną przez polskie gwiazdy muzyki rozrywkowej. Jest to kawał dobrej muzyki stworzonej przez człowieka który dość miał szarości

Fleetwood Mac - live in boston

Mamy rok 1970.Zaczyna się łabędzi śpiew grupy.5,6 i 7 lutego koncerty w bostońskim Tea Party Club ,w kwietniu wychodzi singiel str.a green manalishi, str.b world is harmony ,oba klasyki greenowskiego grania zwłaszcza pierwszy, który chodzi za mną już połowę życia.Póżniej album –then plays on-(zresztą wspaniały) i niestety zaczyna się drugi etap działalności zespołu , już bez jego twórcy,co prawda grenn wrócił na moment w czasie trwania amerykańskiej trasy ,ale ta już była trochę inna muzyka. Przyznaję jestem z tych którzy cenią dokonania zespołu do 70r. Choć późniejsze albumy też znam i nawet mam tam jeden album ,którego będę bronić ,aż po grób :) No ,ale czas wrócić do właściwego tematu live....,tak się składa ,że jako ‘rasowy’ rock fan miałem od dawna ułożoną liste albumów koncertowych i nie bardzo wierzyłem że cokolwiek się w niej może zmienić, tak ;))) nadzedł rok 99 z potrójnym wydawnictwem live in boston – to było jak trzęsienie ziemi,układaną przez latka piramidkę ulubionych żywców szlag trafił ,a ja zaczynam się zastanawiac co jeszcze może znajdować się w przepastnych archiwach wytwórni i czy usłyszę to jeszcze za mojego życia. Nie ma co czarować nie od dzis wiadomo, że grupa za greena to taki wzorzec brytyjskiego bluesowego grania(cokolwiek to znaczy ;) ),ale na tym koncercie przeszli samych siebie.Zagrali wszystkie swoje debeściaki nie tylko bluesowe ale i standarty rockendrolowe, green gitarą potrafi hartować stal –naprawdę- manierą gry przywołuje hendrixa,kirkwan genialnie go uzupełnia,ale też czasami można odnieść wrażenie że muzycy toczą ze sobą wojnę – szaleństwo i stoicki spokój-tak to mi się kojarzy ,spencer jak zwykle fenomenalnie naśladuje elmorea jamsa ,a sekcja mcvie i fleetwood przypomina rozpędzoną lokomotywę wystarczy posłuchać kilkudziesięciominutowych jamów, wydaje mi się ,że niektóre utwory spokojnie deklasują studyjnych klasyków – posłuchajcie- oh well,green manalishi,only you,underway po prostu fantazja. Nie raz zastanawiałem się co jest potrzebne do tego aby dany koncert został nazwany kultowym ;doskonała dyspozycja muzyków,czas, miejsce,publika no i coś co można nazwać’iskrą bożą’ czyli sprzęgnięcie tych kilku elementów w jedną całość.Odsłuchując ten album można odnieść wrażenie,że pan green podpisał kontrakt z bogiem na te trzy dni lutego ‘rocku pańskiego 1970’. To zaszaleje – pięć gwiazdek.

Chris Rea - Stony Road

Ukłon Chrisa Rea w kierunku bluesa z delty Mississippi. Instrumentarium to gitara leadera wzbogacona o tradycyjne instrumenty oddające klimat muzyki z tamtego regionu. Nad całością unosi się charakterystyczny zachrypnięty, przeciągający się głos wokalisty. Rea gra na różnych rodzajach gitar zmieniając je w zależności od wykonywanych utworów. Piosenki zostały napisane przez samego Chrisa, który oparł się na tradycyjnym brzmieniu bluesa. Najlepsze nagrania So lonely (nr 1 według mnie), Dancing the blues away, Slow dance.

Miles Davis - Tutu

Miles Davis jest oczywiscie najlepszym muzykiem z jazzu na swiecie i temu nikt nie zaprzeczy. Dzis mamy na rozkladzie jego plyte pt, Tutu co jak sam tytul wskazuje rozchodzi sie o tego biskupa co wyprowadzil z niewoli ludzi z Afryki z Republiki Poludniowej Afryki. Jego twarz widzimy na okladce i jest to przerazajaca okladka. On patrzy sie prosto na nas i ma taka twarz, ze od razu sie chce go uwolnic z niewoli. Miles Davis oczywiscie sie z nim solidaryzuje i dlatego jest ta plyta. Plyta nie zawiera wcale piosenek a tylko granie na trabce na ktorej Davis jest takim samym mistrzem jak wielki Luis Armstrong. Razem z nim solidaryzuje sie tym biskupem takze Michael Urbaniak co jest naszym wkladem w walke o wolna Afryke. Sama plyta jest bardzo latwa do sluchania i jak ktos boi sie jazzu to powinien zaczac od tej plyty, ktora jest zupelnie jak Level 42 z tym, ze zamiast spiewania jest wlasnie to granie na trabce. Wszystkie utwory sa bardzo uroczyste a szczegolnie ten pierwszy co sie nazywa tak jak ten arcybiskup i wiadomo, ze musi byc uroczyscie skoro to dzieje sie w kosciele. W ogole to trabienie jest przez caly czas i inni nie maja wiele do powiedzenia i tylko pobrzekuja w tle.

Eric Clapton - Layla-and other assorted love songs

Po pierwsze powinno być: wykonawca Derek And The Dominos no, ale chyba nikt nie będzie miał mi za złe umieszczenie tej recenzji pod claptonem ,po drugie ;powinna się tu znaleść ocena max i brak komentarza(bo tyle napisano już a tym krążku ,że pewnie będę się powtarzał.) ,ale niech tam spróbuję coś sklecić. Jeśli dobrze pamiętam clapton był jednym z pierwszych wykonawców dzięki którym zacząłem wdrażać się w temat,to taka doskonała’ platforma startowa’ ,bo przecież; mayall ,cream, blind faith, allmani, hendrix , z kim nie grał, czyich utworów,nawet nie podejmnę się wyliczać. Dziś niestety trochę odpuścił ,ale cokolwiek nagra i tak wszystko zostanie mu wybaczone,zważywszy na stare czasy,przecież ten kto napisał „clapton jest bogiem” nie mógł się mylic:) . W skład zespołu weszli niegdyśiejsi muzycy kapeli delaney & bonnie,a gościnnie pojawił się kolejny mistrz duane allman,gdyby dorzucić jeszcze hendrixa , to mielibyśmy trójce muzyków,którzy byli w tym okresie uważani za najpopularniejszych gitarzystów bluesowych. Hendrixa nie ma na płycie,ale jego duch jest jak najbardziej obecny; utwór little wing i to jak zagrany (można stracić kontakt z rzeczywistością).niecałe dwa tygodnie po nagraniu tego kawałka jimi już nie żył :( W tych wszystkich utworach jest dusza(nie wierzycie posłuchajcie have you ever loved a woman ,nic dodać nic ująć) i wszyscy wiedzą dlaczego.Clapton w trakcie nagrywania tego albumu miał problemy osobiste ‘dużego kalibru’ ,więc cały swój żal,ból,gorycz przelał w muzykę i to wszystko słychać.poza tym nie da się ukryć ,że to co wypuszczał clapton pięknie oprawiał allman,nieważne czy to layla czy thorn tree in garden czy noboody knows you when....każdy z utworów na lp.to diament pięknie oszlifowany przez muzycznych mistrzów. Zawsze odsłuchując ten album mam wrażenie ,że muzycy dotkneli bluesowego nieba.tutaj dodam ,że koniecznie należy szukać wydania trzypłytowego wydanego przez polydor z okazji 20 lecia nagrania tej płyty,choć domyślam się ,że zdobycie tego boxu jest prawie niemożliwe.Jedna pł. To różne wersje utworów które znalazły się na płycie albo tam nie trafiły,a druga pł.jams i jak nazwa wskazuje nagrane są tam jamy które powstały wczasie tej sesji.O poziomie tych kawłków nic nie powiem bo to mistrzostwo świata(w chwilach słabosci myśle że duane tak nie wycinał nawet u allmanów) ,i jak clapton czasami raczy nas niezbyt udanymi produkcjami to właśnie te jamy wracają mi humor. A sumując ;tego albumu nie można nie znać,jego trzeba mieć :) Ocena; max

Bobby Hutcherson - San Francisco

Ta recenzja to nawiązanie do niedawno poruszanego wątku o najlepszych płytach z Blue Note. A właściwie do kwestii płyt, których chętnie słuchamy i prywatnie bardzo cenimy, choć może nie są to kamienie milowe w historii muzyki. Do tej kategorii należy "San Francisco" wibrafonisty Bobby'ego Hutchersona. Płyta z 1970 r. zawiera sześć utworów zawieszonych stylistycznie pomiędzy hard-bopem czy też neo-bopem a zelektryfikowanym jazzem z elementami muzyki funk (elektryczny bas, elektryczne pianino, efekty wah-wah). Bobby Hutcherson gra na wibrafonie i marimbie. Reszta zespołu nadaje zdecydowany rys poszczególnym utworom. Harold Land - saksofon tenorowy, flet ("Prints Tie"!) i obój, Joe Sample - fortepian i pianino elektryczne, John Williams - bas akustyczny i elektryczny, Mickey Roker - perkusja ("Jazz"!). W "San Francisco" jesteśmy już znacznie oddaleni od brzmienia i kompozycji znanych np. z "Dialogue", ale to jeszcze cały czas prawdziwy jazz - tylko trochę łatwiejszy w odbiorze, bardziej "uliczny", kołyszący. Myślę, że kawałki w stylu "Goin' Down South" (wykorzystany w sample'ach na płycie US3 "Hand On Torch") czy "Ummh" z całą pewnością trafiłyby nawet do tych, którzy zarzekają się, że z jazzem nie chcą mieć nic do czynienia. Moim zdaniem - bardzo dobra płyta. Bezpretensjonalna, radosna ale inteligentna muzyka. Polecam.

Diana Krall - Live in Paris

Diana Krall należy do czołówki gwiazd jazzowych, doskonała warunki głosowe, ciekawa interpretacja, pianistka i wokalistka…każda jej płyta jest inna i najczęściej zaskakująca (pozytywnie). Jej głos jest na głównym planie a reszta wspaniałych muzyków jest dla niej tłem. Ta płyta pokazuje wielki talent Diany i piękno jazzu dynamicznego i pełnego wrażeń i ekspresji. Na płycie ujęty jest niesamowity klimat sali koncertowej i publiczności. Ktoś kiedyś porównał jej głos do miodu zamieszanego z whisky, kto słuchał jej płytek na pewno przyzna racje. O fakcie jej popularności może wskazywać fakt, że bilety na koncert w Warszawie zostały wykupione w czerwcu ’04 a data koncertu przypada na datę 7 grudnia’04. Jak widać ma wiele fanów w naszym kraju co może zaowocować nowa płyta… może : „ Live In Warsaw „???

Roxette - Crash! Boom! Bang!

Może nie jest to jakaś szczególnie audiofilska płyta na ale cóż, ja wychowałem się właśnie na muzyce Roxette, nie na Pink Floyd (jak zapewne większość formuowiczów ;-) To właśnie z Marie Fredriksson doznawałem pierwszych ''odlotów'' na gramofonie Bernarda, amplitunerze Tosca i słuchawkach Philipsa ;-D, a piosenkę I'm Sorry to słuchało się ze łzami w oczach ;-) Choć teraz moje gusta się trochę zmieniły, to akurat ten album ciągle uważam za najlepszy w dorobku szwedzkiej grupy. Wszyscy chyba znają single – Sleeping In My Car, Vulnerable czy tytułowy. Ogólnie płyta bardzo zróżnicowana. Są tu zarówno spokojniejsze kawałki jak i bardzo dynamiczne, wręcz z rockowym pazurem (choć oczywiście do AC/DC daleko, oj daleko ;-). Co najważniejsze jest wykop, bas, których troszku brakowało na poprzednich płytach. Mamy więc kawałki oparte na ostrym brzmieniu gitar – Harleys & Indians, Fireworks, Sleeping In My Car, Lies. W zaskakująco ciężkim I Love The Sound Of Crashing Guitars, maksymalne, świdrujące w głowie przestery na koniec utworu ;-) Świetne partie syntezatorowe (smyczkowe) w Do You Wanna Go The Whole Way ?, nakładają się na siebie podkręcając równocześnie tempo, by w końcu spaść na słuchacza niczym lawina ;-D Są oczywiście piękne ballady z których słynie ten zespół - What's She Like ?, I'm Sorry, Go To Sleep, Love Is All (gdzie słychać bicie kościelnego dzwonu :-), akustyczne Place Your Love, The First Girl On The Moon (tu przez chwilę mamy cykające świerszcze i szczekającego psa). No dobra, może nie znajdziemy na tej płycie jakichś niebotycznie wyczesanych w kosmos efektów rodem z Amused to Death, ale mamy po prostu kawał świetnego, melodyjnego grania okraszonego dodatkowo naprawdę wspaniałym wokalem Marie Fredriksson. Polecam płytkę, szczególnie tym którzy chcieliby odpocząć sobie od niestrawnych samplerów jakimi częstują nas czasem wytwórnie audiofilskie ;-)

Jacques Loussier Trio - the very best of play bach

pianino, perkusja + kontrabas. muzyka dla tych, którzy chcą sie pointrygować muzyką poważną w wykonaniu trio jazzowego z pianinem na czele. Nie otrzymujemy wszystkich nut bacha, ale otrzymujemy za to , jakoś, nastrój i charakter tego, co kazdy koncert oferuje. Zarekomendowalbym te plyte fanom "piano-jazz" no i przede wszystkim komus, kto jest zainteresowany alternatywną interpretacją dzieł bacha. Trudno oceniac muzyke, dla jednych muzyka powazna to cale zycie, dla innych to wielka pusta nuda. Ocenie dam, bo chyba trzeba cos wybrac ze skali... zresztą mozna posluchac na wielu stronach minutowych sampli dla jakiegos rozeznania

Roxette - Look Sharp!

Ten album chyba znają wszyscy. To po nim Roxette zdobyli światową sławę i zapisali się na trwałe w historii muzyki pop. Nieśmiertelne hity: The Look czy Listen To Your Heart, pochodzą właśnie z tego krążka. Cała płyta jest utrzymana właśnie w konwencji pop... choć niektóre utwory stanowią już zaczątki mocniejszego gitarowego grania. Proste syntezatorowe dźwięki jakie słyszeliśmy na poprzedniej płycie Pearls Of Passion, zostały poddane modyfikacjom. Pojawiły się zupełnie nowe jak np. efekt piłeczki pong pongowej w Cry i Shadow Of A Doubt (efekt znany również z wcześniejszych albumów Depeche Mode). W Sleeping Single na pierwszym planie mamy saksofon (podobnie w Cry) oraz świetną swingującą gitarę. A, właśnie gitary zostały na płycie wyraźnie wysoko dostrojone, tak że słychać dokładnie niemal każde szarpnięcie struny. Solówka w Listen To Your Heart została zagrana naprzemiennie na dwie gitary, obie słychać jakby stały po bokach wokalistki ;-) W Dangerous w tym samym ustawieniu dialog nawiązują gitarka z harmonijką ;-D Momentami fajnie brzmią różnego rodzaju pogłosy np. w chórkach albo w głosie Marie, np. w piosence Cry. Perkusja wystukuje prosty rytm (podobnie jak na poprzednim albumie), a rewelacyjne syntezatory dopełniają reszty. No i na koniec mamy legendarny Listen To Your Heart, który dzięki nieco cięższym gitarom i ''żywej'' stopie perkusji jakby odcina się od reszty (oczywiście równie świetnych utworów :-) Wokal Marie niezmiennie, po prostu świetny.

Diana Krall - All for You

Ta kobieta ma niesamowity głos. Można jej słuchać godzinami. Kompozycje są doskonałe, dużo nastrojowych, chociaż płyta według mnie nie trzyma klimatu. Trochę uboga instrumentacja (wiem,wiem, pewnie o to chodziło). Jeden utwór ma tylko sekje rytmiczną, zresztą mój ulubiony (piąty). Muzyka ta relaksuje i cudownie przy tej płycie odpoczywam. Polecam.

Leonard Cohen - Dear Heather

Z ciekawością czytam nasz forumowy dział "opinie". Oto widzę, że tacy artyści, jak Cohen czy Dylan nie mają 'zaopiniowanych' żadnych ze swoich licznych dzieł. Czyżby ta muzyka była nieaudiofilska? Mam nadzieję, że tak nie jest. Oto nowy Leonard, 70-cio letni dziadek, wydał nowy long. W zasadzie dla fanów LC taka informacja wystarcza: im żadna recenzja jest niepotrzebna, bo swego muzycznego idola słuchają od lat. Inni mogą zawsze sięgnąć do książek Daniela Wyszogrodzkiego i tłumaczeń Macieja Zembatego - tam dowiedzą się o Mistrzu wszystkiego. Co można zatem o tej płycie powiedzieć: po pierwsze, dobrze że w ogóle jest, bo 70 lat to poważny wiek. Po drugie: okładka jest ciekawsza, niż poprzedni koszmarek z Ten New Songs. Po trzecie: wreszcie słuchać żywe instrumenty! Po ciekawej, ale monotonnej poprzedniej płycie, Cohen sięgnął po sax, żywe bębny i bas oraz trochę egzotyki: arabską lutnię oud czy żydowską harmonijkę (ktoś wie, jak to cudo wygląda?) W skrócie płyta od początku do samiuśkiego końca w niczym nie zaskakuje, oprócz właśnie zagrania niektórych harmonii na akustycznych instrumentach oraz bardzo pozytywnego wydźwięku płyty jako całości mimo głebokiej zadumy nad przemijaniem i minionym życiem w tekstach. LC jest już stary i potrzebuje takiej Sharon Robinson, aby nagrać z trudem kolejny album. Nie robi przy tym trasy, bo nie ma siły ani ochoty. Fani i tak kupują wszystko co nagra i wyda, a inni narzekają, że to nudy i takie proste i wtórne. Dear Heather i Ten New Songs będziemy kochać później, gdy Go już zabraknie. I o tym właśnie jest ta płyta.

Loreena McKennit - The Mask And Mirror

Posiadana przeze mnie płytka jest remasterem z 2004, do którego jako bonus dołączono DVD "no journey's end". Prawdę powiedziawszy na "bonusie w ogóle mi nie zależało, gdyż wolę słuchać niż oglądać i płacić za płytę np 49 a nie 59 PLN (jak w tym przypadku). No ale cóż takie czasy i niektórzy prubują usczęśliwiać inych na siłę. Całe szczęście muzyka jest doskonała. Utrzymana w tym samym klimacie jaki był na "The book Of Secrets". Wokal mocno wysunięty do przodu, mocny, wysoki a jednak bez podkolorowań. Ponadto pomimo "wysokiego głosu" Loreena koi a nie rani. Słuchacz jest otulany dźwiękami sączącymi sięz głośników. Muzyka na pozór monotonna wcale nie nudzi w zależności od nastroju można doszukiwaać się w niej smaczków lub po prostu cieszyć się z jej istnienia. Dla mnie jest to jeden z lepszych kążków z szeroko rozumianej muzyki celtyckiej.

Ralph Towner - Oracle

jest to pierwsza płyta duetu gary peacock i ralph towner wydana przez ecm w 1994. płyta na której nie ma długich lini melodycznych, trudno sie doszukiwać pieknych melodii i przyjemnych dla ucha harmonii. muzyka na tej płycie to efekt poszukiwań obu wybitnych instrumentalistów. płyta pokazuje i uczy jak nalezy słuchać swojego "rozmówcy". mimo, iż to nagranie studyjne - to sprawia wrazenie, że muzycy mocno improwizowali. delikatnie zakreślony temat i kilkuminotowa "konwersacja" gitary i basu mocno nie trzymająca się jednak głownego tematu. Myślę, że tak naprawdę, dopiero cztery lata poźniej na płycie 'a closer view" tych dwóch muzyków wzniosło się na swoje wyżyny. na Oracle brakuje tego, z czego obaj muzycy słyną - liryczności, pieknego rowinięcia nawet błahego tematu, zawieszenia i ciszy w odpowiednim momencie. płyta godna polecenia chyba tylko dla kolekcjonerów i zbieraczy twórczości townera i peacocka. płyta niestety trudno dostepna.

Red Star Red Army Chorus - Moscow Nights

Płyta wydana została przez Teldec w 1993. Niestety informację tą zoauważyłem już po zakupie, kiedy założyłem pkulary. Czemu piszę o tym na wstępie, ano dla tego, że nagrany hymn rosyjski na krążku to Pieśń Patriotyczna z muzyką Michaiła Glinki i słowami A.Mashistova . A mi bardziej zależało na wersji" music by Alexander Alexandrov words by Sergey Mikhalkov". Ale i tak jest nieźle. Temperaturę podnosi "Moscow nights" a prawdziwym hitem jest Warszawianka, która na pewno ie pozwoli wysiedzieć spokojnie w fotelu podczas odsłuchu. Teraz kiedy nie ma żadnych nacisków "z góry"słucha się tego jak kawałka porządnej muzyki wokalnej. Wykonanie czerwonoarmijców jest po prostu porywające. Gwałtowne skoki dynamiki, rewelacyjne zgranie, oni są po prostu do takiego repertuaru urodzeni. Tak jak afroamerykańczycy śpiwają z głębi serca pieśni gospel, tak rosjanie mają swoje "kawałki". Warstwy merytorycznej nie opisuję, bo kawał historii i już! Na mnie w pracy już patrzą na wariata - chodzę i nucę z obłędem w oczach rosyjskie pieśni patriotyczne. Już się boję co będzie jak "wprowadzę litra". Pewnie pobiegnę z granatem "na tanki".

Diana Krall - The Girl In The Other Room

Plyta z poczatku 2004 roku. Studyjna, pol na pol standardy z kompozycjami malzenskiej spolki Krall/Costello. Brzmianie w sumie takie, jakiego oczekujemy od pani Krall. Natomiast kompozycyjnie i w warstwie tekstowej plyta rozni sie od poprzednich. Sluchamy i mamy swiadomosc, ze to przekaz osobisty wiec niemal automatycznie atmosfera bardziej intymna ale takze i ciezka. Chwilami az usmiechalem sie do siebie sluchajac bo niektore zaspiewy Diany Krall zupelnie ze skoroszytu Elvisa Costello. No ale skoro sie kochaja to jakze mialoby byc inaczej?! Diana Krall serwuje jak zwykle klasyczne jazzowe brzmianie tak instrumentow jak i wokalu. Trudno sie do czegokolwiek przyczepic, zreszta, czepianie sie w ogole nie przychodzi do glowy bo muzyke chlonie sie calym cialem i jest sie uczestnikiem a nie swiadkiem misterium. Wspaniala plyta. Lubiacych porownania zaopatrze w jedno: Norah Jones moglaby pani Krall robic pedicure. W dziedzinie osluchania, opanowania instrumentu, potencjalu glosowego sa jak Kopciuszek i Krolowa. Moze sie emocjonuje ale jezeli posluchacie obu pan w tym samym czasie to mysle przyznacie mi racje. Wielka plyta. Znakomite wywazenie obecnosci instrumentow, niezachwiana harmonia i nastroj. Bardzo, bardzo polecam.

Blur - Think Tank

Plyta z 2003 roku. Ostatnia ale moze nie ostatnia plyta Blur. Zespol na rozdrozu bo Albarn nie moze zgodzic sie z Coxonem. Innymi slowy walczy komercja z awangarda. Na razie komercja gora i plyta praktycznie autoryzowana przez Albarna. Znajac jego poprzednie projekty solo z Gorillaz czy Mali Music wiemy, ze Albarn lubi eksperymenty, ktore ludzie latwo kupuja. Coxon opowiada sie za ambitnymi poszukiwaniami. Stad plyta jest jaka jest czyli ortodoksom blurowym pewnie sie nie spodoba i uznaja za krok wstecz. Natomiast 'zwykli sluchacze' pewnie wejda w Thin Tank jak w dym. Plyta ma typowe dla Blur brzmianie i z pozoru nie odstaje od poprzednich produkcji. Jednak operowanie na zanych sobie polach nawet jezeli zreczne jest ryzykowne i latwo byc posadzonym o kopiowanie samego siebie. Mysle, ze Think Tank jakos sie obronila. Jeszcze balansuje na krawedzi ale nie spada. Albarn jest zrecznym manipulatorem i plyta jest raczej inteligentna niz spontaniczna i ekscytujaca emocjami. Ot, takie sobie brzdakanie, ktore jednak jest latwo polubic. Porownuje ta plyte z 13 i z przykroscia zauwazam regres. Ale do przecietniactwa wciaz daleko. Oby kolejna plyta nie byla gorsza. Z utworow zauwaza sie raczej kilka pierwszych niz koncowke. ale to pozory bo po kilku przesluchaniach i te slabsze okazuja sie ciekawe. Ambulance jest intrygujacy ale potem mamy Out of Time i nagle okazuje sie, ze Blur porusza sie po znanym czy nawet oklepanym terenie. Piosenka jest ujmujaca ale kto zna Mali Musik ten rozpoznaje charakterystyczne klawisze i co gorsza, niemal te same linie melodyczne. Podobnie jest w innych utworach, gdzie melodie sa dosclatwe do przyswajania ale zaglebienie sie w szczegoly informuje, ze operuje sie prymitywnymi srodkami, czasami nawet rodem z techno! Ups! I to jest Blur? Koniec koncow plyta nadaje sie do sluchania ale jezeli traficie na skrajne sady to nie jest to nieporozumienie. Wszystko zalezy od priorytetow.

Clannad - Magical Ring

Rok wydania: 1883; reedycja 1993 Utwory: 1. Theme from Harry's Game 2. Tower Hill 3. Seachran Charn tSiaill 4. Passing Time 5. Coinleach Ghlas An Fhómhair 6. I See Red 7. Tá 'Mé Mo Shuí 8. Newgrange 9. The Fairy Queen 10. Thiós Fá'n Chósta Magical Ring jest płytą, która przyniosła zespołowi Clannad sławę. Stało się tak głównie dzięki otwierającej ją piosence Theme from Harry's Game, która wspięła się dość wysoko na listach przebojów. Krążek ten otwiera jednocześnie "średni okres" twórczości Clannadu obejmujący jeszcze 5 płyt (aż do The Angel & The Soldier Boy, nie licząc składanek typu the best of). Warto zauważyć, że w momencie wydania Magical Ring zespół istniał już od dwunastu lat i miał na koncie 5 płyt studyjnych i jedną koncertową. Muzykę Clannadu określa się zwykle mianem celtyckiej. Jaki związek ma ta nazwa z muzyką dawnych celtów (galów) - nie wiadomo, ale przyjmuje się, że ma. Oparta jest ona na muzyce folklorystycznej z rejonów zamieszkałych przez potomków celtów: Irlandii, Walii, Szkocji, północnej Francji oraz Kanady (!). Na płycie Magical Ring jest tona podana jeszcze w dość surowej formie, jej oprawa nie jest jeszcze tak bogata jak na krążkach późniejszych. Muzycznie płyta jest nierówna. Trafiają się kawałki wspaniałe, trafiają się po prostu dobre. Jednak na słabe się nie natrafi. Dla miłośników muzyki celtyckiej i irlandzkiego folka odsłuch (przecie nie napiszę lektura!) obowiązkowy, przede wszystkim ze względu na znaczenie tej płyty dla promocji muzyki celtyckiej w szerszych kręgach odbiorców.

Ralph Towner - ANA solo guitar

płyta z 1997 roku to, obok równiez solowego albumu Anthem oraz zagranego w trio IF YOU LOOK FAR ENOUGH, szczytowe osiągniecie Ralpha Townera. ilość pomysłów improwizacyjnych, napięcie, technika - tak sobie wyobrażam geniusz mozarta. płyta z pewnością na jesień ale jednak wnosząca element rozdraznienia. nie jest to miła muzyczka, która ukoi nerwy. trzeba się tej muzyce poświęcić. naprawdę warto.

Cassandra Wilson - belly of the sun

Mila mieszanka gatunkow muzycznych - troche jazzu, bluesa, itp. Duzo muzyki w dobrym wykonaniu....no i oczywiscie glos Cassandry - jedni go lubia, inni nie - wiadome jest ze jest w nim to "cos" dzieki czemu jest niepowtarzalny. Z calej plytki najbardziej podobaja mi sie utwory: 5. You Gotta Move - pienkny blues - spiew na glosy + minimum instrumentow 6. Only a dream in Rio - najladniejszy utwor z calej plyty - piekny popis spiewu na glosy... 7. Just another parade - ballada w duecie z India.Arie - bardzo spokojny, zachaczajacy o soul utwor. Pozostale utowory sa rowniez dobre...lecz jakos mnie specjalnie nie urzekly. Plyta ogolem jest dobra. Jesli zas komus podobala sie poprzednia plyta Cassandry - jest to pozycja obowiazkowa

Ralph Towner - Anthem

obowiązkowy zakup dla wszelakich miłosników gitary. obok płyty Ana druga szczytowa solowa płyta Townera. plyta bardziej nastrojowa niz 'Ana', mniej nerwowa ale również mniej odkrywcza. pewnie tak odbieram tę płytę gdyz przez te 4 lata zdążyłem sie nasłucha ANa i Anthem wydaje mi się TYLKO? a może AŻ logiczną konsekwencją tamtego krązka. Anyway - kolejny must have dla miłosników gitary. spodoba się tym, którzy słuchają "dla przyjemnośći" oraz tym, którzy słuchają, by... spodoba się zapewne i bywalcom filharmonii i klubów jazzowych

Diana Krall - The Girl In The Other Room

lubie dianę bardzo chociaz 2900 za 2 bilety na koncert pewnie bym nie zapłacił... ostatnia płyta pt. the girl in the other room rózni sie troche od poprzednich. pierwsze \"oznak \"odejścia\" od schematu czyli standardów jazzowych dała Diana na Live in Paris, gdzie na zakończenie pojawiają się 2 piosenki bynajmniej nie jazzowe: \'a case of you\" Joni Mitchell oraz \'just the way u are\" billy joela. prawde mówiąc spodziełem się, ze nastena płyta będzie mniej jazzowa a więcej będzie elementów amerykańskiej ballady, więcej rocka. i dlatego pewnie \'the girl in other room\' mnie rozczarowała. jest za mało rockowa a zbyt jazzująca. najlepszym kawałkiem imho na płycie jest, krytykowany na forum, bardzo jazzowy \'almost blue\'. reszta nie stety jest krokiem stecz w stosunku do \"live in paris\"

Evgeny Kissin - Mussorgsky: Pictures at an Exhibition

Rzadko zdarza się trafić na nagranie Obrazków z Wystawy takich, jak je Mussorgski napisał: na fortepian solo; znacznie bardziej popularna jest wersja na orkiestrę w opracowaniu Ravela. A jeśli już na takie nagranie się trafi, a w dodatku wykonanie jest klasowe i realizacja dźwiękowa na wysokim poziomie – otrzymujemy ucztę dla ucha (i dla ducha). Taka właśnie jest wydana przez RCA Victor płyta Eugeniusza (Jewgienija) Kissina. Na krążku poza Obrazkami znajdziemy jeszcze toccatę, adaggio i fugę C-dur Bacha (w opracowaniu Busoniego) oraz Skowronka Glinki w aranżacji Blakiriewa. Wykonaniu niewiele można zarzucić. Pianista wspaniale wykorzystuje możliwości brzmieniowe i dynamiczne fortepianu; po przesłuchaniu Obrazków z Wystawy ciśnie się na usta pytanie – po co tu jeszcze orkiestra? A choć Bacha wolę w wykonaniu na organach, fuga C-dur w interpretacji Kissina naprawdę mnie ujęła. Polecam gorąco!




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.