O muzyce:
Ta płyta to moje odkrycie roku 2005. Od pierwszego słuchania, w zasadzie od pierwszych taktów pierwszego kawałka, wiedziałem już, że jest moja. Od ponad 2-óch miesięcy słucham jej praktycznie codziennie, a już w samochodzie jest to pozycja absolutnie obowiązkowa.
Pełna nazwa zespołu brzmi The John Butler Trio. Lider i reszta załogi pochodzi z Australii i fakt ten ma niebagatelne znaczenie dla brzmienia i specyficznego podejścia do grania, prezentowanego na SOS.
Co ciekawe, jest to już czwarta płyta w dyskografii tego zespołu, ale pierwsza wydana poza Antypodami. Niestety, nie znam poprzednich płyt i Waszą uwagę mogę skierować póki co tylko na Sunrise. Ale i tak płytka jest godna każdej złotówki.
Jest to pierwsza płyta skierowana do ogólnoświatowej dystrybucji Warnera i stąd można ją kupić i w naszym wspaniałym kraju.
Przede wszystkim kompozycje, brzmienie, wokal i gra na gitarze - pudle, elektrycznej i slide - to wszystko powoduje, że płytka ma zafajnisty klimat i żywe, analogowe i czysto rockowe brzmienie. U mnie dodatkowo powoduje ona niczym nie zmącony nastrój błogiego oddania się w klimaty, których wiele realizacji super audiofilskich nie jest w stanie przekazać - a mianowicie w rejony, zarezerwowane dla szczerego przekazu i energii.
Jeżeli chodzi o muzyczne podobieństwa, to pierwsze moje skojarzenie było: oto nowe objawienie na miarę Bena Harpera i jego niewinnych kriminalistów. Ale Butler jest chyba jeszcze bardziej bezpośredni, a gra na gitarze równie dobrze (albo lepiej) od Bena.
W każdym razie muzyka w najkrótszym określeniu to żywiołowa mieszanka klimatów hendrixowskich, wrażliwości Marleya i południowego wyluzowania. Wszystko solidnie wspomaga znakomita sekcja i przykuwający od samego początku uwagę wokal lidera. No i oczywiście ten bluesowo-australijski klimat, absolutnie unikalny i niepodrabialny.
Do tego całkiem sensowne teksty, wspaniała edycja albumu i znakomita okładka - Panowie, oto nowe odkrycie A.D. 2005!
Obok Mars Volta najlepsze, co słyszałem w rocku w tym \'rocku\'!
O dźwięku:
Całkiem niezły dźwięk, jak na nieaudiofilską wytwórnię. Dobre, mocne i głębokie kopnięcie od samego początku płyty. Atlantic, tak trzymać!
Zresztą najważniejsza jest muzyka i emocje, a tych zapewniam nie brakuje!