Skocz do zawartości

1057 opinie płyty

Van Halen - Right here, right now

2 płytowy album koncertowy wydany w 1993r., "łąbędzi śpiew" Van Halen. Oryginalna, rozkładana tekturowa okładka a w środku ... wiuuuu !!!! wiuuu!! - wiertarka elektryczna, ściana perkusji, dudniący bas Mike'a i histeryczny wokal Hagara. 2 otwierające utwory "poundcake" i Judgment Day" z ostatniego naprawdę znakomitego albumu halenów - "F.UC.K" to dosłownie lawina dźwięku. Utworów z tej płyty jest zresztą sporo, poza wymienionymi jeszcze posępne i heavy "spanked", rockowe "Man on a mission" z świetną solówką gitarową, "pleasure dome"(drum solo), perkusyjno-basowe "in'N'Out," "right now" i "runaround" . Reszta to klasyka - "Pananama", "Jump" When It's Love" itd, itp. Wyjątkiem jest dynamiczny, prosty rocker "One way to Rock" - kompozycja Samy'ego Hagara. Niektóre kompozycje w wersjach rozbudowanych, poprzeplatane popisami solowymi muzyków. Zespół jest tu w znakomitej formie, zgrany, ukrzydlony żywiołową reakcją publiczności. Dla miłośników rocka nie posiadających kolekcji płyt VH to znakomity "the best of" w czaderskim, podkręconym wydaniu, dla fanów zespołu - pozycja obowiązkowa. Nie polecam sercowcom i hodowcom kotów (zwierzaki mogą oszaleć).

Tina Turner - Private Dancer

Plyta Private Dancer jest najlepsza plyta dynamitowego rocka. Tytul stad, ze spiewa Atomowa Tina Turner. Jej zycie bylo pelne goryczy. Najpierw jak miala 13 lat zrobil jej dziecko jeden gosc z zespolu co gral na saksie. Wtedy przygarnal czarna dziewczynke inny gosc z tego zespolu co spiewal. Mial na imie Ike Turner wiec juz wiecie jak sie skonczylo. On takze zmienil jej nie tylko nazwisko ale i imie by rodzice jej nie odnalezli a on potrzebowal jej do chorku. To malzenstwo nie calkiem sie udalo bo on byl bardzo krewki i bil ja po buzi. W koncu musiala ustapic i sie rozwiedli. Wtedy zaczela sie jej kariera co byla nieoczekiwana bo nikt nie myslal, ze sie jej uda samej choc miala dynamit w glosie i w nogach. Z tymi nogami to ciekawa historia. Jak kto pisal o niej w gazecie to nie ze ma super glos ale ze ma dlugie nogi. No i ona nabawila sie kompleksu szczegolnie, ze impresariowie zawsze kazali jej chodzic na szpilkach coby te nogi byle jeszcze dluzsze. No i ona to robiala ale ze zawsze sie wstydzila to na scenie caly czas tancowala w przykucu by te nogi zamaskowac ze takie dlugie. Dalo to niesamowity efekt bo ona takze nigdy nie trzymala kolan razem. Lepiej nie patrzcie na video jak nie musicie bo bedzie sie wam chcialo isc na koncert i to w pierwszym rzedzie a to sie nie uda bo ona juz nie wystepuje bo zostala babcia. Przezwano ja znaczy sie nawet babcia rocka. Na scenie to ona spiewala ze wszystkimi gwiazdami. Na ten przyklad z Davidem Bowie co razem spiewali Tonight co znaczy Tej Nocy. Jak oni spiewali razem to im slina wyskakiwala z ust pod swiatlo co bylo dosc obrzydliwe. Ale to jeszcze nic bo na koncu on ja pocalowal prosto w te usta. Zupelnie tak samo bylo z Mickiem Jaggerem co sie takze na scenie obcalowali a przedtem opluwali z bardzo bliskiej odleglosci do jednego mikrofonu. Wiecie jak oni moga otworzyc usta to sobie wyobrazacie reszte. No ale David i Mick to sa bardzo sprosni bo nie tylko z dziewczynami ale i z chlopakami wiec sie nie dziwcie, ze ich obrzydzenie nie bierze do niczego. Plyta jest bardzo mieszana. Ma nagrania oznaczone wielka agresywnoscia i takie powolne jak na przyklad o tym tancowaniu za pieniadze. Po wojnie to malo ludzi mialo mezow czy zony bo wygineli wiec jak sie chcialo potancowac to sie szlo do takiego lokalu co nazywal sie tancbuda i tam sie placilo za tanczenie. Jak kobieta to byla to fortancerka a jak chlopak to byl to maly zigolo. No wiec Tina gra w tym filmie oczywiscie fortancerke i tancuje za pieniadze z roznymi facetami, ktorzy placa jej w euro albo w dolarach a jej bez roznicy. Solowke na gitarze gra ten z Dire Straits co zrobil Braci w Ramionach. Bardzo dobre. Ale najlepsze w tej piosence sa jak ona wzdycha bo jej malo placa a by chciala miec rodzine i dzieci. Smutna piosenka. Dobra jest jeszcze taka Steel Claws co oznacza stalowe pazury. To jest piosenka o tym, ktora opowiada o takich bogatych laluniach co sobie leza bez stroju na lezakach przy basenie i pija kolorowe drinki z trojkatnych kieliszkow a im usluguja zbudowani jak mulaci kelnerzy w samych majtkach. No i te kobiety lekkich obyczajow maja stalowe pazury czyli takie doklejane paznokcie w czym lubuja sie ich mezowie-rezyserowie. Koszmar. To jest najbardziej agresywna piosenka na tej plycie bo Tina sie z tym nie zgadza i wyspiewuje to wprost w twarz. Inna dobra to jest o deszczu i jeszcze inna o lancuchach ale nie jestem pewien. W kazdym razie te lancuchy slychac na dobrym sprzecie. O deszczu to ona stoi pod oknem i czeka czy on wyjrzy czy nie wyjrzy czasem a jej czupryna calkiem opada od tej wilgoci.

Mark Knopfler - Shangri - La

"Shangri - La" to płyta, która niezmiernie mi się podoba. Nie słuchałem chyba jeszcze równie melodyjnej, ciepłej, relaksującej, a momentami nawet wzruszającej płyty. Dla mnie jest to jedna z najlepszych solowych płyt Knopflera. Wszystko jest subtelne, delikatne, a jednocześnie dźwięczne i barwne. Nawet wokal Marka jest jakby bardziej "plastyczny" i staranny niż bywało to wcześniej (zwłaszcza podczas występów na żywo). Bardzo podoba mi się całość strony muzycznej. Gitara Marka nie dominuje, a jest "tylko" gustownym, eleganckim i pięknym dodatkiem. Każdy instrument wnosi dobrego choćby wydał zaledwie kilka dźwięków. Klimat tej płyty oceniłbym jako optymistyczno - sentymentalno - romantyczny. Mi takowy jak najbardziej odpowiada. Dlatego szczerze i z przekonaniem uważam, że "Shangri - La" to świetna płyta. Kupiłem ją w ciemno i nie żałuję ani złotówki. Nie porównuję twórczości solowej Marka do Dire Straits i myślę, że nie powinno się tego robić. Dire Straits to jedna z najwybitniejszych grup w historii i nic tego faktu nie zmieni ale ta grupa już nie istnieje. Knopfler jako solista tak wysokich aspiracji chyba nie ma. Tworzy to co lubi i jak sądzę daje mu to wielką radość. Tą radość i lekkość tworzenia po prostu słychać. Nikt nie ma wątpliwości, że to wyjątkowy gitarzysta. Ale też gitarzysta skromny i cichy. W jego utworach raczej nie spotkamy się z przerostem formy nad treścią. Może i czasami "forma" mogłaby być nieco bardziej efektowna ale widocznie autor nie widzi takiej potrzeby. Na bonusowej płycie DVD znajdują się krótkie wywiady z Markiem Knopflerem i członkami zespołu, przeplatane zdjęciami zarejestrowanymi podczas nagrywania płyty w studiu. Między innymi można zobaczyć jakiego sprzętu używali muzycy.

jmTrio - Interludium

Najkrótsza opinia na temat tej płyty: znakomita! Jak dobrze, że choć jazz stoi w naszym kraju na wysokim poziomie, o czym świadczy niniejsza płyta. Do kupna zachęca już sama szata graficzna tej płyty z pięknym zdjęciem na okładce. Pierwszym skojarzeniem było dla mnie wydawnictwo audiofilskie Hat Hut, a to przecież najwyższy poziom! Otwarta, niezwykle muzykalna i komunikatywna gra Joachima Mencla, znakomici muzycy w sekcji (Zubek, Blumenkranz) obok stałych członków zespołu (w dwóch nagraniach Skolik i Pacan) i wybitna jakość nagrania. stawiają to nagranie obok najlepszych nagrań tegorocznego polskiego jazzu. Zresztą nie tylko polskiego, bo Mencla słucham non-stop, a nowy Jarrett trafił już na zasłużoną półkę... A muzyka? Ta jest od począku do końca znakomita! Płyta zaczyna się od typowego sypania w stylu Corea, sekcja wspina się na szczyt. Dalej płyta przechodzi w kierunku poszukiwań, nic nie tracąc z komunikatywności przekazu, muzycy grają coraz bardziej ciekawie i progresywnie. Numer czwarty to... czysty K.Jarrett! Dla niepoznaki możecie to nagranie puścić komuś w ciemno jako nowe nagranie słynnego Trio i napewno się nie zorientuje, że to nasi nad Wisłą tak znakomicie grają...Atmosfera świetnego grania nie opuszcza nas do końca, a jedynym rozwiązaniem na nieuchronny koniec płytki jest ponowne wciśnięcie klawisza play... Rewelacyjna płytka od początku do końca.

Michał Tokaj Trio - Bird Alone

Na początek dygresja: oczywiście tej płyty nie wydała słynna wytwórnia z Monachium, a polska Fonografika. Płytka jednocześnie ukazała się w dalekiej Japonii, w firmie dość tajemniczej dla mnie: Gats Production Ltd. No cóż, Japońcy nie od dziś lubią standardowe granie w trio B.Evansa i O.Petersona, żeby nie wspomnieć o uwielbieniu, jakim darzą w tym kraju słynne trio K.Jarretta, o czym świadczą liczne płyty koncertowe z Tokio i Osaki. Jednak ta płyta mogłaby spokojnie ukazać się w ECMie! Michał Tokaj i jego trio (Oleś Oleszkiewicz i Łukasz Żyta) proponują nam ponad godzinną przygodę z pięknym, ponadczasowym graniem w stylu właśnie B.Evansa. Każdy dźwięk jest dokładnie przemyślany i zagrany w odpowiednim wyczuciem i timingiem. Nie jest to jednak nagranie steryle: nagranie jest żywe; słychać, że trio znakomicie czuje grany repertuar i dobrze im się razem gra. Nie jest to płyta odkrywcza i poszukująca na miarę opisywanego wcześniej jmTrio, ale równie znakomita. Dla osób lubiących spokojne, perfekcyjnie zagrane i skonstruowane trio jazzowe to pozycja obowiązkowa. Kompozycje lidera są dojrzałe i przemyślane, a gra sekcji na najwyższym poziomie. Z obowiązku podam, że płyta zawiera jeden standard, utwór tytułowy A.Lincoln i dziewięć utworów Tokaja, w tym jeden będący interpretacją słynnego tematu z filmu "Chłopi". Obok jmTrio najlepsza polska płyta jazzowa w tym roku.

Mieczysław Kosz - Reminiscence

Dobrze, że pojawiają się kolejne tytuły z serii Polish Jazz: w kolejnym 'rzucie' dostaliśmy dwa kamienie milowe polskiego jazzu (Winobranie Namysłowskiego i Music For K Stańki). Wydawało mi się, że co nieco wiem na temat polskiego jazzu, a ta płytka wprowadziła mnie w zakłopotanie: bo jak wytłumaczyć fakt, że tak wspaniała muzyka, nagrana w 1971. roku, nie została do tej pory wydana na CD? Jak wiele jeszcze takich perełek nie pojawiło się na rynku, któremu niektórzy wróźą szybki zmierzch i zastąpienie "starych" płyt CD nowymi formatami? Osobiście uważam, że nieznajomość tego nagrania bardzo zubaża wiedzę każdego fana na temat polskiego jazzu, do czego się niniejszym przyznaję. Muzyka jest na pozór nieodkrywcza przy pierwszym słuchaniu: własne interpretacje klasyków, Yesterday Wielkiej Czwórki, poszukujące na owe czasy free-jazzowe kompozycje lidera, progresywna wtedy gra sekcji....Ale czy aby na pewno? Śledząc nieszczęśliwy życiorys muzyka - samouka z podlubelskiej wsi, ociemniałego, z tragicznym - do dziś niewyjaśnionym - finałem (Kosz wypadł lub sam wyskoczył przez okno - nie wiadomo); zacząłem wchodzić w te nagrania głębiej z każdym kolejnym słuchaniem. Otóż są to nagrania jak najbardziej nowatorskie! Bo chwaląc ECMowski debiut Jarretta znakomitym do dziś Facing You, zawstydzamy to nagranie otwartą grą Kosza; tak samo, jak chwaląc dużo późniejsze, współczesne nagrania "szopenowskie" Olejniczaka, Jagodzińskiego i Herdzina zapominamy o znakomitych 'interpretacjach' właśnie Kosza sprzed ponad 30-tu lat! Słowem jest to płyta bardzo dobra, potrzebna i konieczna do przesłuchania dla wszystkich zainteresowanych polskim jazzem. Zakup konieczny. Muzyka i nagranie ponadczasowe!

Vangelis - 1492

Plyta ta opowiada jak Kolumb odkryl Ameryke i jest to plyta filmowa. 1492 oznacza, ze bylo to w 600 lat potem. Najpierw o filmie bo bez tego nie posluchacie tej plyty za dlugo bo prawie caly czas sie modla i wydaje sie, ze jest za dluga. Kolumb jak byl dzieckiem to mu tata na brzegu morza pokazal jak statki jak odplywaja to sie chowaja za horyzont czyli najpierw sa cale, potem wystaja im tylko zagle a potem znikaja. To oznacza, ze Ziemia jest okragla. On sie tak napalil na to, ze postanowil pojechac do Indii od drugiej strony bo przez pustynie byla strasznie ciezka droga. On byl z Italii i stad ma takie samo nazwisko jak ten wloski porucznik ale tam nie mieli pieniedzy na taka wyprawe wiec pojechal do Hiszpanii prosic o pomoc tamta krolowa co sie nazywalal Malgorzata Katoliczka. Ona miala tak pobozne zyczenia, ze chciala na ten przyklad ochrzcic wiecej ludzi w Indiach wiec jej sie ten pomysl nawet spodobal i dala pieniadze na ta podroz. Oni plyneli na 3 statkach a ona sie za nich modlila. Ta wyprawa byla bardzo dluga wiec to modlenie sie jest na pierwszych 7 utworach i caly czas jak w kosciele i graja chory i muzyka. Dosc nudnawo z poczatku i mozna przysnac. Podroz to im przebiegala dobrze ale troche dlugo. On obiecal, ze te Indie to beda za tydzien a tu 3 tygodnie i nic. Zeby oni jednak sie nie buntowali to powiedzial, ze kto pierwszy zobaczay Indie to dostanie iles tam zlotych dukatow. Jak w lotto. Razu pewnego on wypadl z koi nad ranem i wyszedl na poklad a tu patrzy ziemia. I ten co mial pilnowac w gniezdzie bociana takze przysnal no wiec on czekal i czekal i sie nie doczekal wiec krzyknal sam: Ziemia! i tak bylo to odkrycie. Jak wysiedli to tam przywitali ich ci z Indii czyli Indianie ale to bylo nieporozumienie bo do tych Indii bylo jeszcze daleko a oni byli dopiero w Ameryce co ja wlasnie odkryli. Ci tubylcy byli bardzo przyjazni i dali im swoje zony na golasa za paciorki a on napisal w dzienniku, ze to jest jak raj i zabrali im troche zlota co by sie tej krolowej Katoliczce zwrocilo. Jak mieli juz wyjezdzac z powrotem to byl problem kto zostaja a kto jedzie. Ci z Indii to chcieli oczywiscie do Hiszpanii a ci Hiszpanie to chcieli zostac no bo te gole zony i to zloto. W koncu troche ich zostalo a troche tych Indian wzieli ze soba. Krolowa bardzo sie ucieszyla choc ci tubylcy szybko umarli bo obfite jedzenie im nie sluzylo. No ale inni czekali na chrzest w Ameryce wiec ona zrobila Kolumba wicekrolem Ameryki i on pojechal drugi raz. Przyjezdza a tam zamiast tego fortu z cokolow tylko dymy i zgliszcza. Okazalo sie, ze ci tubylcy sie zbuntowali na to co oni robili z ich golymi zonami i zjedli tych Hiszpanow i swoje zony. O tym opowiada utwor numer 8 gdzie najpierw ci tubylcy lkaja nad swymi zonami a potem im sie odbijaja koscia w gardle ci Hiszpanie. Oni tak dokladnie poobgryzali kosteczki, ze potem mogli z nich robic wisiorki albo takie ukulele co im graly jak sie powiesilo za sznurki na drzewach. Zadnego cmentarza im nie zrobili. Potem to juz ten film leci bardzo szybko bo on sie spiera z innym takim, co tez chcial byc wicekrolem i mial czarna szate. Mial chyba racje bo tego Kolumba to gral aktor z Francji co oczywiscie nie pasuje do calosci. No i oni z zemsty za te gole zony powycinali mase tych nowych katolikow. Straszne dosc i dlatego te utwory na koncu sa dosc krwawe.

Young Neil - Are You Passionate?

Jestem fanem Neila Younga. Niekoniecznie wielkim, ale jednak. Z tym większą ochotą nabyłem przedostatnie jak dotąd dzieło Kanadyjczyka na wyprzedaży w sklepie gigant za jedyne 9,99. Cena okazyjna jak na \'fulowską\' płytkę skusiła mnie skutecznie... Niestety, ta płyta to porażka. Nie jest ani dobra dla fanów artysty, ani tym bardziej dla osób niewiedzących, kim jest brodaty bohater zespołów z Seattle. Rozczarowanie jest tym większe, że Neil Young potrafi nagrać w ostatnich latach dobre (Broken Arrow) i bardzo dobre płyty (Freedom), ale też niestety słabsze (Silver & Gold) i totalne gnioty - AYP? Kompozycje na płycie AYP? sprawiają wrażenie niedopracowanych, aranże są całkowicie pozbawione rockowego ognia, a w tle pobrzmiewa żeński chórek rodem z wytwórni Stax. Tak, to jest proszę kolegów Neil Young w wersji Soul! A gdzie długie solówki mistrza, gdzie niezapomniane riffy, gdzie esencja rocka? No ale skoro było country na płycie Silver & Gold, to dlaczego właściwie nie nagrać czegoś z duszą, nawet jeśli jest to wypadek przy pracy? Niestety, głos i siła rażenia Neila Younga już nie te same, co kiedyś, gdy potrafił zaśpiewać Rock\'n\"Roll will never die, a potem zarazić swą wielką osobowością Kurta i chłopaków z Pearl Jam oraz tuzina innych sławnych grup. Szkoda. O tyle dziwne, że płyta dostała w naszej prasie bardzo dobre recenzje - może recenzencji nigdy nie słyszeli o kimś takim, jak Neil Young? Jedna kropka więcej za Let\'s Roll.

Mark Knopfler - Shangri - La

na początek powiem, że kupiłem ją z "pewną dozą nieśmiałości" mając na uwadze poprzedni krążek MK. Całe szczęście plyta jest pod wzgldem muzycznym po prostu równa. Po prostu wkładamy dodyskofonu i zapominamy o bożym świecie. Muzyka z pozoru leniwie sączy się z głośników, lecz po kilku minutach zauważamy, że nogi same zaczęły się ruszać "do rytmu". Totalny odjazd w stylu latynoamerykańskim MK funduje nam w "postcards from paraguay" - tutaj aż się czuje ten gorący klimat. Za to "Back to topelo" to ukłon w sronę najlepszych kawałków DS. Zarówno cudowna gitara wysuwająca się tutaj na pierwszy plan razem z wokalem przypominają mi Brothers in arms. Po prostu miodzio. Idealna do samochodu razem z Crisem Rea "Road to hell"i na dłgie zimowe wieczory.

Young Neil - Greendale

Mocno zawiedziony poprzednim "dziełem" Kanadyjczyka nabyłem w promocji za kolejne 9.99 nowy CD ' Greendale". To, co najbardziej lubimy kupując nowe płyty artystów takich, jak Neil Young, to niezmienność. Szczególnie w przypadku Younga jest to ważne, gdyż ten gość powiedział już wszystko, co miał do powiedzenia i stał się żywą ikoną rocka. Na szczęście jest jeszcze w nim rockowa iskra, a razem z chłopakami z Szalonego Konia potrafią jeszcze przyłoić, aż miło. Greendale - tak nazywa się wymyślona przez NY miejscowość gdzieś na amerykańskiej prowincji. Oczami wyobraźni widzimy skrzyżowanie Przystanku Alaska z Twin Peaks - małe, ciasne miasteczko ze swymi radościami i troskami, małymi i większymi problemami...A nade wszystko mieszkańcami i ich wzajemnymi stosunkami - o tych sprawach traktuje właśnie ostatnie jak dotąd dzieło Neila Younga. Pomaga nam w tym bardzo ciekawie zrobiony booklet w formie opowieści o Greendale, na pożółkłym papierze możemy poczytać sobie o poszczególnych utworach - opowieściach z życia amerykańskiej prowincji gdzieś daleko. Bardzo ciekawa to koncepcja, tym bardziej że nikt nie zna tego życia lepiej od starego wygi, który z niejednego pieca jadł chleb. A jaka jest muzyka? Mogłaby spokojnie powstać 30-ci lat temu i jest to w tym momencie komplement: NY nie zaskakuje, ale robi konsekwentnie swoje. Crazy Horse dopieprza w tle jak trza, a całość brzmi dużo, dużo lepiej niż wypadek przy pracy: Are You Passionate? Kupujmy i słuchajmy Neila Younga, bo takich postaci w muzyce jest już coraz mniej, niestety. Dylan, Young, Waits, Otis Taylor, Ben Harper - kto jeszcze opowiada nam prawdziwe amerykańskie historie w ten sposób?

Frank Zappa - The Best Band You Never Heard In Your Life

Stary dobry rock? Gdzie tam! No chyba, ze filmy Monty Pythona to stare dobre komedie. The Best Band You Never Heard In Your Life to kompilacja utworów granych na koncertach granych głównie w europie w 1988r. Potężna dwupłytowa dawka świetnej muzyki okraszonej przednim humorem. Oprócz utworów FZ znajdziecie na niej takie perełki jak "Ring of Fire", "Purple Haze" czy "Stairway To Heaven".

Metallica - Metallica

Słyna "czarna" płyta - znajduje się na niej chyba najwięcej utworów kojarzonych z tym właśnie zespołem. Ogólnie takiż właśnie czarny klimat - jakieś niby groby, diabły i takie tam. Daleko jednak tej twórczości do satanizmu, jaki reprezentują niektóre zespoły heavy-metalowe. Wśród tych utworów znajduje się jednak perełka - "Nothing Else Matters". To jest według mnie utwór zasługujący na miano piosenki stulecia. Usłyszałem ją może z 5 lat temu, a nadal słucham jej z zaangażowaniem mniej więcej raz w tygodniu. Ten sam utwór znajduje się też na płycie S&M w wersji koncertowej z orkiestrą San Francisco Symphony pod kierownictwem Michaela Camena. Reszta płyty jest znośna, ale nie znajduję w niej niczego szczególnego.

Joe Satriani - Crystal Planet

Płyte mam juz 4 lata. W tym czasie można się z materialem zapoznać dosyć dobrze. Płyta podobna do innych płyt tego wykonacwy charakteryzuje się ujęciem gitary elektrycznej w jako narzędzia pracy. Satriani to przede wszystkim doskonały rzemieślnik. Jego kompozycje może nie są przykladem wielkiego artyzmu, za to od strony technicznej majstersztyk. Utowrki nie sa zbyt ciezkie jak by mogło się w pierwszej chwili wydawać. Są to proste melodie i aranżacje nieskomplikowane, ale mnie się niezwykle podobają. Niekóre, wolniejsze utworki wręcz romantyczne. Doskonała płyta do samochodu, chociaż trzeba uważać bo przy kilku utworach prędkość rośnie niejako automatycznie do tempa utworu :-)

Allman Brothers Band - live at fillmore

Klasyk gatunku zwanego „białym bluesem” w wykonaniu amerykańskim. Znajdująca się na topie grupa „Allman Brothers Band” przyjeżdża do Nowego Yorku aby dać cztery koncerty z których pochodzą nagrane utwory (nie wszystkie). Grupa znajduje się u szczytu swoich możliwości artystycznych ( i osobowych). Zamieszczone na płycie utwory demonstrują wysoki i równy poziom, co w sumie daje płytę wybitną w swoim gatunku, choć upłynęły już 33 lata od momentu jej nagrania. Mnie najbardziej przypadły do gustu następujące utwory: Statesboro Blues” – utwór otwierający CD1 z dynamicznymi solówkami gitarowymi podpartymi wokalem Gregga, klasyk T Bone Walkera „Stormy Monday” z piękną grą wioślarzy, „In the memory of Elisabeth Reed” w którym przepłatają się dźwięki gitar Duane’a i Dicka, „You dont love me” coś na kształt bluesowej suity, oraz przydługawy „Whipping post”. Ostatni utwór „Dranken hearted boy” jest wykonany w nieco innym nastroju. Tak jakby taśmy leżały na jednej półce z kawałkami Mayalla.

Allman Brothers Band - live at fillmore

W zasadzie Koledzy napisali o tej płycie - legendzie już całą prawdę. Fillmore East to płyta kultowa i jeden z najlepszych albumów Live w historii rocka. Niepowtrzalna i nieprzemijająca Muzyka. Od siebie dodam, że już na owe czasy była to rewelacja. Dużo z tego blues-rockowego grania jest aktualne do dziś, a nikt nie tka już niestety tak misternych solówek, jak niezapomniany Duane...Dodam dla mniej zorientowanych, że naprawdę warto też posłuchać, jak grał z Eykiem na jego pierwszej płycie. Co mogę dodać więcej? Każdy zainteresowany rockiem musi znać to na pamięć! A dzisiaj niestety tak już się nie gra...

Otis Taylor - Truth Is Not Fiction

Jak dotąd moje osobiste odkrycie roku! Słucham tego gościa stale od miesiąca i jakoś nie mogę uwolnić się od tego głosu i tego grania. Ale po kolei: sięgając po jeden z ostatnich numerów AV , znalazłem krótką recenzję nowej płyty Double V. W zasadzie recenzja ta jest na tyle nieprecyzyjna i niekonkretna, że nie wiedząc kto zacz, nie ma większych szans na posłuchanie Otisa. I to dla wszystkich fanów współczesnego bluesa byłaby niepowetowana strata! Kim jest ten gość, który wygląda jak kierowca trucków, przemierzający Amerykę wzdłuż i wszerz? Otóż ten gość, białas zresztą, był przez wiele lat dość uznanym lokalnie muzykiem folk-bluesowym, aż do momentu, gdy stwierdził, że ma rodzinę na utrzymaniu i z grania raczej nie wyżyje. Zaczął wtedy, co ciekawe z dużym sukcesem,...handlować antykami! Na szczęście dla nas, dzielny Otis zgranął na tyle dużą kasę, że miał co dać dzieciom do jedzenia i wtedy zaświtała mu w głowie myśl: może by tak wrócić do grania? Na początku nagrywał dla różnych firm z równie różnym powodzeniem, aż do momentu, gdy jako nauczyciel akademicki (sic!) i piewca muzyki i kultury rdzennych Afroamerykanów, podpisał kontrakt ze znaną wytwórnią Telarc. Firma ta, w odróżnieniu od swego działu klasyki i jazzu, ma bardzo prężny dział bluesowy, a jej katalog jest naprawdę dobry. I tak Otis trafił do tej znanej wytwórni, a my możemy kupić jego płyty w Polsce. A jaka jest muzyka? Moim zdaniem Otis Taylor nie jest przeznaczony dla bluesowych ortodoksów. Jego muzyka jest specyficzną mieszaniną wczesnego J.L.Hookera i M.Watersa, Dylana, Hendrixa. Toma Waitsa i psychodelicznego rocka. Do tego dochodzi brak perkisty w zespole, a rolę drugiego instrumentu harmonicznego, oprócz gitary akustycznej i banjo Otisa, jest...wiolonczela! Prawda, że nie jest to zestawienie, obok którego można przejść obojętnie? Otis jest muzykiem bardzo zaangażowanym społecznie w sprawy obrony Afroamerykanów i Indian. Dlatego obok muzyki, ważną rolę stanowi treść piosenek autora. Teksty są mrocze i dość pesymistyczne, traktują o smutnym losie mieszkańców tego wielkiego kraju, a jeśli pojawia się miłość - to tylko w czarnych barwach. Nie jest to jednak płyta mroczna, czy dołująca - przeciwnie, pokazuje w jak dobrej formie jest współczesny blues i okolice. Za tę płytę O.Taylor dostał najwyżej cenioną nagrodę bluesową WC Handy Award oraz wyróżnienie DownBeatu w kategorii "blues" za obecny rok. Co więcej można dodać, aby Was przekonać? Bardzo ciekawa rzecz i bardzo ciekawy artysta - szczerze polecam.

Otis Taylor - Double V

Nowa, tegoroczna płyta Otisa jest....jeszcze lepsza od poprzedniej! Większość kompozycji jest jeszcze bardziej zakręcona i psychodeliczna, niż na poprzedniej znakomitej i znanej Truth Is Not... Mistrza wspomaga wokalnie jego córka, która wspaniale śpiewa pod koniec płyty, oraz wiolonczelista. Całość utrzymana jest w klimacie bardzo nieortodoskyjnego grania bluesowego. Muzyka i treść płyty jest bardzo ciekawa i dalej penetruje obszary niezbyt sprzyjające dla Georga 'dablju' Busha - zupełnie inaczej, niż robi to CNN i inne propagandowe media. W każdym razie niech Was nie zwiedzie melodyjny początek płyty - dalej są już takie kompozycje, jak 5.05 Train czy Mama's Selling Heroine - czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że Otis Taylor wielkim artystą jest i basta?

Mark Knopfler - Shangri - La

Zapomnijcie na chwilę, że istniał kiedykolwiek taki zespół jak Dire Straits i że słyszeliście kiedykolwiek takie kawałki, jak Private...czy Telegraph Road. Zapomnijcie, że taki ktoś, jak Mark Knopfler był też kiedyś młody. Zapomnijcie, że istnieje taka muzyka, jak rock. Nie lubicie hałasu i jazgotliwych gitar? Fuzzów? Dudniącej sekcji? Drażliwego wokalu? Słuchania za głośno? To świetnie, możecie zatem teraz zapuścić sobie nowe dzieło Marka i oddać się temu błogiemu nastrojowi country i rhythm and bluesa. Proszę tylko, nie zapomnijcie wygodnie usiąść, napić się gorącej herbatki albo czegoś mocniejszego. No i koniecznie miękka podusia - płyta jest dość długa. Dobranoc!

Bibb Eric - Just like love

Już od pierwszych chwil słuchania tej płyty udziela się nam jej specyficzny nastrój. Mamy tutaj do czynienia ze szczególną mieszanką bluesa (najwięcej), ballady, soul, folk i …. . Elementem prowadzącym melodię na płycie jest gitara wykonawcy wsparta jego miękkim głosem. Reszta instrumentarium zmienia się w zależności od otworu. Mamy tutaj jednak do czynienia generalnie z instrumentami akustycznymi jak gitara, mandolina, harmonijka, akordeon itd. Aranżacje są skromne i na miarę, czasem bardzo oryginalne i chyba dlatego należy je zaliczyć do udanych. Materiał muzyczny jest głównie autorstwa samego Bibba (+ tradycyjne). Ni za dużo można tutaj w temacie napisać trzeba po prostu posłuchać płyty.

Mark Knopfler - Shangri - La

Opinia na temat muzyki bez zmian: Zapomnijcie na chwilę, że istniał kiedykolwiek taki zespół jak Dire Straits i że słyszeliście kiedykolwiek takie kawałki, jak Private...czy Telegraph Road. Zapomnijcie, że taki ktoś, jak Mark Knopfler był też kiedyś młody. Zapomnijcie, że istnieje taka muzyka, jak rock. Nie lubicie hałasu i jazgotliwych gitar? Fuzzów? Dudniącej sekcji? Drażliwego wokalu? Słuchania za głośno? To świetnie, możecie zatem teraz zapuścić sobie nowe dzieło Marka i oddać się temu błogiemu nastrojowi country i rhythm and bluesa. Proszę tylko, nie zapomnijcie wygodnie usiąść, napić się gorącej herbatki albo czegoś mocniejszego. No i koniecznie miękka podusia - płyta jest dość długa. Dobranoc!

Jan Garbarek - In Praise of Dreams

Z pewną nieśmiałością nabyłem nowego Garbarka, ale jako że jest to jedna z trzech najważniejszych tegorocznych premier w ECM-ie (obok nowych płyt tria Jarretta i Stańki), to zakup w zasadzie był przesądzony długo przed ukazaniem się tej płyty. Zaskakujący jest skład muzyków: obok mistrza mamy skrzypaczkę Kim Kashkashian, znaną mi jak dotąd z produkcji ECM New Series oraz doskonale znanego nam perkusistę sesyjnego Manu Katche. Skład, mimo że mocno okrojony w stosunku do wcześniejszych płyt JG, wydaje mi się bardzo interesujący; zważywszy na "współczesne" pochodzenie skrzypaczki, spodziewałem się lekkiego odchylenia w stronę klimatów z wspommianej Nowej Serii. Początek płyty jest - muszę powiedzieć - moim zdaniem dość szokujący, gdyż żywcem przypomina...współczesne płyty, ale smooth jazzowe! Czy to jest zatem jeszcze Garbarek, jakiego znamy i kochamy? To chyba jest niestety Garbarek, ale w wersji: uwaga - umieścić na półce "muzyka ilustracyjna"! Dalej płyta wolno i leniwie snuje się jak jesienny dzień, gdzieniegdzie budząc dosypiającego słuchacza momentami pięknymi wejściami mistrza Jana. Rzeczywiście, najkrócej można rzec, że nowa płyta Garbarka jest bardzo melodyjna i piękna, ale.... to nie jest jazz! Skądinąd w tym momencie należałoby spojrzeć wstecz - w ogromnym rzecz jasna skrócie - na ostatnie 20 lat kariery naszego saksofonisty i prawie-rodaka. Ostatnie ciekawe rzeczy powstały grubo ponad 10 lat temu i były to projekty z kręgu Ethno-Jazzu (Rosenfole, Ragas & Sagas, Madar), zresztą są to znakomite płyty, które szczerze polecam. Z drugiej strony mieliśmy Garbarka w wersji "średniowiecznej" Z Hillard Ensamble i, choć to nie jazz, bardzo Jana za taką muzykę pokochaliśmy... Niestety, od ponad 20 już lat jazzowa kariera Jana Garbarka podążą moim zdaniem w złym kierunku. Muzyka JG ulega niepotrzebnemu zmiękczeniu i rozmyciu, a piękny ton saksofono ozdabiany jest wątpliwej jakości elektroniką. Dość powiedzieć, że ostatnia jazzowa płyta (2 CD Rites) spokojnie mogłaby zmieścić się na pojedynczym krążku i w dodatku niezbyt długim - bo tyle wartościowej muzyki się tam znalazło, a było to już dość dawno - 6 lat temu. Od tego czasu JB nieco się zestarzał, w związku z powyższym uruchomił mocniejszy aparat elektroniczny celem...no właśnie czego? Przecież oddani fani JG, do których nieskromnie się zaliczam, nie kupują jego płyt, aby słuchać sampli ani loopów. A przecież współczesne elektroniczne granie jest dużo ciekawsze i jednocześnie nowocześniejsze od tego, co usiłuje zrobić Jan.... Czy zamiast tego elektronicznego badziewia nie można było skorzystać nawet z nadwornego garbarkowskiego nudziarza elektrobasu. E.Webera? Albo z jakiegoś innego, mniej znanego muzyka, ale grającego na instrumencie AKUSTYCZNYM? Tak więc w rezultacie otrzymaliśmy pięknie zagraną, dobrze brzmiącą, po ECM-owsku zrobioną i bardzo melodyjną płytę, która niestety nie spełnia ambitnych wymagań fanów starszego Garbarka, a dla nowych jest nużąca. Dlatego niestety zgodzić się muszę z tezą, że wszystko co najlepsze, Garbarek już nam zagrał. A tak pięknie się zapowiadało po zeszłorocznej płycie Universal Syncopations Vitousa z gościnnym występem JG. Janek, why? Ambitna muzyka ilustracyjna do czytania dobrej książki i kontemplowania jesiennych liści. Uwaga: to NIE jest jazz! Mimo to ocena "4 gwiadki", bo na tle nowego Knopflera jest to jednak lepsza muzyka ilustracyjna :-) Tamto to już nawet mojego kota męczy ;-)

Vas - Offerings

Wygląda na to, że trafiłem na duet Vas jak większość - w poszukiwaniu rozwinięcia muzyki 4AD, w szczególności Dead Can Dance. Lekko zawiedzionych karierą Lisy Gerrard zapraszam gorąco - to mój pierwszy Vas, ale na pewno nie ostatni. Nie potrafię wskazać jednoznacznie inspiracji twórców: Indie, Persja, ale i muzyka celtycka, średniowieczni minstrele... Bardzo oryginalne instrumentarium z dulcymerą na pierwszym planie. Nawet wiolonczela, skrzypce i \"zwykła\" gitara akustyczna brzmią tu nieziemsko. Koniecznie słuchać po ciemku! Muzyka absolutnie nie nadająca się jako tło... Svarga - długi, dwuczęściowy utwór ze wspaniałą sekcją perkusyjną i piękną pracą wokali w finale. Spokojna i smutna Roya. Varuna z wodnym tłem i nieoczekiwanym przyspieszeniem. Piękne i melodyjne Promise, \"przebój\" płyty. Niepokojąca Ellora. Temple of the Maiden absolutnie kompatybilne z tytułem. Nieco słabsze i bez wyrazu (IMHO) Leyli. Gregoriańskie Veiled. Ornamentyczne Wajad, instrumentalne z początku z ciekawą męską wokalizą w części centralnej. Garland of Breath - niesamowite, czekaj grzecznie do końca, niech wybrzmi! I w końcu hipnotyzujące Mist Weaving... Czy jest to wszystko wystarczająco oryginalne, żeby dać maksymalną ocenę w kategoriach artystycznych? Będę się asekurował - dam gwiazdkę mniej... Poczekam z nią być może na swoje następne płyty Vas...

Charlie Haden - Night And the City

Chaarlie Haden (bass) i Kenny Barron (fortepian) w dosc tradycyjnym brzmieniu jazzowym. Szczegolnie przypadly mi do gustu utwory "Twilight Song", "Waltz For Ruth" (znana rowniez z plyty nagranej w duecie z Metheny'm) oraz "The Very Thought Of You". Sluchajac plyty na pierwszy plan rzuca sie jej kameralnosc. Doskonale oddany jest charakter jazzowego klubu. Cala plyta jest zrownowazona tonalnie.

Marillion - Marbles

Na podstawie własnych obserwacji wymyśliłem sobie taką teorię ,że przeważnie po wydaniu dobrej płyty zespół lub artysta z długim stażem albo odcina kupony od tego co wceśniej nagrał i robi sobie 5 lat przerwy albo następna płyta jest dużo słabsza od udanej poprzedniczki. Poprzedni album zespołu Anoraknophobia z 2001 jest w/g mnie udany więc w związku z powyższą teorią nie spieszyłem się z nabyciem kolejnego albumu Marillion nie spodziewając się specjalnych wzruszeń. Mimo iz Marbles wydano w maju 2004 zaopatrzyłem się w nią dopiero w lipcu tak naprawdę zachęcony wpisami na forum. Tymczasem Invisible Man chodzi za mną od 3miesięcy... Codziennie... Muzycznie płyta tworzy pewną spójna całość powiązaną krótkimi tytułowymi wstawkami : Marbles I do Marbles IV . Poza niesamowitym Invisible Man na wyróżnienie zasługuje Angelina , Fantastic Place,Drilling Holes i kończący płytę utwór Neverland . Ale najważniejsza cechą Marbles jest fakt ,że jest to tzw concept album wciągający jako całość, gatunek który prawie już wyginął . Z tym ,że trochę czasu trzeba aby muzyka dotarła do słuchacza – trzeba posłuchać jej kilkakrotnie. Pierwsze przesłuchanie może nie wypaść zbyt zachęcająco. Poza You’re gone nie ma tam przebojowych „singlowych” piosenek. Paradoksalnie ma na płycie zbyt wiele indywidualnych popisów gitarowych solówek klawiszowych czy wokaliz , które to elementy są charakterystyczne dla tego zespołu . Gra każdego muzyka jest podporządkowana koncepcji całości . Nie ma na płycie efekciarstwa. Jest za to muzyka i w/g mnie warto spróbować dać się wciągnąć. Dawno żadna płyta nie wywarła na mnie tak mocnego wrażenia. Do płyty dołączona jest informacja ,że w/w album został pomyślany jako wydawnictwo 2płytowe ale z uwagi na niechęć sprzedawców do podwójnych albumów przygotowano skondensowaną wersję 1 płytowa . Razem z 1płytową wersją sklepową otrzymujemy kupon na zakup pełnej 2płytowej edycji albumu za cenę 1 płyty ( wszak zapłaciliśmy już za 1 płytę). Po gruntownym przesłuchaniu wersji „skondensowanej” mam nieodpartą chęć na zapoznanie się z Marbles nagraną w sposób w jaki została pierwotnie stworzona. Reasumując myślę ,że Marbles przypadnie do gustu dawnym wielbicielom stylu Marillion z okresu Misplaced Childhood. Być może nawet przysporzy zespołowi nowych fanów . Mimo iż zespół nie gra nic nowego muzycy udowodnili ,że wciąż w obrębie gatunku określanego niekiedy na tym gościnnym forum jako muzyka obciachowa ;-) są w stanie stworzyć interesującą muzykę przy której zapomina się o wzmaku , kablach czy akustyce pomieszczenia. Mimo braku przebojowych piosenek jest to wg mnie najlepsza płyta Marillion w składzie z Hoghartem. Dojrzały , spójny kawałek muzyki nagrany przez doświadczonych muzyków , którzy od lat „grają swoje” nie oglądając się na obowiązującą modę i aktualne trendy . Trzeba tylko znaleźć dłuższą chwilę czasu aby sprawić sobie dłuższą przyjemność. Po takiej płycie to muzycy już na pewno zrobią sobie dłuższą przerwę ;-)




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.