Skocz do zawartości

1057 opinie płyty

Dire Straits - Love Over Gold

Zakupilem niedawno, remaster CD, i odsluchalem po przerwie. Kiedys plyta jeszcze na winylu wydawala mi sie bardzo nastrojowa i z klimatami. Dzis jest inaczej. Ale moze po kolei. Telegraph Road. Tekst podlizujacy sie Amerykanom i klasie robotniczej. Poczatkowa historyjka rodem z dzikiego zachodu przeradza sie w metne filozofowanie. Ale poczatek jest dobry, nastrojowy i budzacy nadzieje. Niestety po pierwszej wstawce wokalnej zaczyna sie granie, ktore jest na tyle zwyczajne, ze w pewnej chwili zlapalem sie na tym, ze wlasnie zaczal sie 2 utworek. Coz 14 minut to sporo czasu by utrzymac skutecznie sluchacza w napieciu. W kazdym razie obudzilem sie i mamy Private Investigation. Znowu powolne rozkrecanie sie w nastrojach ale potem jest i nieco dynamiki i koncowka dosc atrakcyjna. Jest tez pomysl i jego realizacja. Na orzezwienie mamy Industrial Disease. Cos miedzy pierwsza plyta a zywymi utworkami z Brothers in Arms. To jest dobre ale niestety lekko ograne. Love Over Gold. Ponownie klimatycznie ale dosc malo swingujaco. Knopfer ma problemy z akustyczna gitara i daleko mu do wirtuozerii znanej z nagran innych wykonawcow typu Steve Stevens, Steve Howe czy Trevor Rabin. Ale jest milo i ponownie w koncowce fajne brzmienia. It Never Rains. Ciekawy, nieco dylanowski utwor bez pretensji i ladnie konczy plyte. Mysle, ze Love Over Gold jest przedobrzone. Chlopcy pewnie mieli za duzo czasu w studiu do dyspozycji i wprawdzie doszukali sie nowych brzmien oraz poszukali nowych rejonow do eksploatacji ale mimo to plyta nie jest tak fantastyczna jakby mogla byc przy odrobinie dyscypliny. Niekotre utwory rozlaza sie i brakuje im skupienia sie na jednej linii lub jakims pomysle, ktory by byl oczywisty i latwy do wylapania. Lekkie zabalaganienie. Chyba, ze takie mialy byc priorytety. Ale wtedy to nie moj styl.

Antonio Forcione - Acoustic Revenge

Dziewięć utworów i prawie czterdzieści jeden minut muzyki, to akustyczna zemsta Antonia. Forcione uważany za jednego z najlepszych na świecie w dziedzinie gitary akustycznej, daje odpór tym którzy spisali na straty ten instrument. Utwory wolne, szybsze, w różnym klimacie, wszystkie pokazują jak uniwersalnym instrumentem we właściwych rękach jest gitara akustyczna. Antonio gra bez efekciarstwa, za to gra efektownie i dokładnie, nie pomija trudnych dźwięków, pokazuje całą gamę doskonałych technik. Świetnym przykładem jest utwór "Enigma" gdzie podciągnięcia, glisanda i legato łączą się w zaskakującą całość. Płyta znakomita dla fanów gitary, jak również dla wszystkich lubiących taki typ muzyki, w znakomitym wydaniu.

Nils Petter Molvaer - Khmer

Khmer. Khmer to klimat mrocznych rytualnych obrzędów. Khmer to ulotne ślady Nomadów na pustyni. Khmer to hipnotyczny taniec wokół świętych ognisk. Khmer to..... przede wszystkim muzyka niezwykle pobudzająca wyobraźnię. Widowiskowa i efektowna aż do granic, których przekroczenie może grozić już tylko przejściem na stronę kiczu. Na szczęście Nils Petter Molvaer, reżyser tego „muzycznego widowiska” potrafi zatrzymać się w odpowiednim miejscu i dlatego jego płyta stanowi doskonałą harmonię muzycznej etnografii kultur bliskiego wschodu i nowoczesności. Pomiędzy utwory o ogromnym ładunku emocjonalnym Nils Petter zupełnie nieoczekiwanie wplata odmienny stylistycznie i trochę mniej interesujący „On Stream” Po wielokrotnym przesłuchaniu płyty, zaczynam rozumieć potrzebę zaistnienia takiego delikatniejszego i mniej absorbującego słuchacza muzycznego fragmentu. Być może trudno byłoby bez niego wysłuchać następnego pasma emocji jakie przekazuje nam Molvaer w pozostałych utworach. Niemniej jednak utwór jest w tym muzycznym łańcuchu najsłabszym ogniwem na płycie i z jego powodu nie mogę przyznać płycie najwyższej noty w postaci pięciu gwiazdek. Khmer to też królestwo wysokich tonów trochę milesowskiej w charakterze trąbki oraz wszechobecnego rytmu, rytmu o różnej barwie i fakturze od aksamitnie brzmiących bębnów po suchą elektronikę. W utworze Song Of Sand II rytm instrumentów perkusyjnych wspomagają nawet pojawiające się sporadycznie gitary. ...”The rhythm is below me The rhythm of the heat The rhythm is around me The rhythm has control The rhythm is inside me The rhythm has my soul”... Fragment tekstu P. Gabriela przytaczam w tym miejscu celowo Płyta Khmer robi na mnie ogromne wrażenie, ale chwilami niestety wydaje mi się, że ta muzyka jest nieco wtórna wobec gabrielowskiej Passion. Ponieważ inspiracja Gabrielem to tylko hipoteza, nie zamierzam ujmować Nilsowi Petterowi z tego powodu żadnych punktów, ale ciekawe, czy ktoś by się jeszcze ze mną zgodził? Ogólnie przyznaję 4,5 gwiazdki. A tak naprawdę Khmer to rdzenna ludność Kambodży i okolic. ;-)

Clan of Xymox - Notes From The Underground

Album wydany w 2001, jest kolejnym krokiem zespolu po wielkim powrocie (Creatures)... Plytka zawiera sporo elektroniki... np. Innocent... Najlepsze utwory - Something Wrong, At Your Mercy. Album mroczny, tajemniczy... koleje udane dzielo CoX. Polecam http://strony.wp.pl/wp/clanofxymox/index.html

Jean Michel Jarre - Equinox

Muzyka elektroniczna lat 70-tych to ciepło brzmiące syntezatory, soczyste dźwięki. Oprócz elektronicznej perkusji, która właściwie czasem "niestety zaskrzeczy" reszta jest pełna malowniczych kompozycji, ktore nawet po tylu latach potrafią zawładnąć uchem wrażliwym. Equinox zresztą jest pięknym zlepkiem utworów, które gdzieś tam mimo woli "chodzą" po głowie, przypomina pewnie początki Trójki i programów Sondy. Piękne kompozycje i przy tym ambitne aranżacje, Rewelacja po tylu latach!

16 Horsepower - Folklore

Spokojnie, nie przeoczyliście jakiegoś nowego zespołu z tak lubianej tu 'stajni' 4AD ;) Ale coś wybrać musiałem. 4AD było zaraz z brzegu, ale jak się tak zastanowić, to 16 Horsepower miałoby szanse na wydanie przez tą wytwórnię (może stałoby się wtedy bardziej popularne, na pewno na to zasługuje). Można bowiem pokusić sie o stwierdzenie, że muzycznie prawie że mieści się w 'profilu' tego kultowego (w pewnych kręgach) labelu, aczkolwiek... ale o tym będzie później ;) Naprawdę wydała tą płytę wytwórnia Glitterhouse, w roku 2002. Na 'Folklore' mamy muzykę z kategorii 'bardzo smutny pan śpiewa bardzo smutne piosenki', przy czym stylistycznie jest to rzecz z obrzeża... country. Konkretnie - ambitniejszego i nieco 'urockowionego' odłamu, określanego często mianem (ech, te szufladki) alt-country ('alt' od alternative, to nie country śpiewane altem ;) No dobra, ale pora 'wytłumaczyć się' z pięciu gwiazdek ;) Wysłuchanie 'Folklore' może u wielu osób spowodować konieczność redefinicji określenia 'smutna muzyka'. Bezlitośnie obnaża ona mizerotę i 'wyblaknięcie' dyżurnych mainstreamowych smutasów opiewających ciemniejsze strony życia. Taki na ten przykład Nick Cave na swoich ostatnich produkcjach może się teraz wydać wesołkiem (a przede wszystkim nudziarzem). Podobnie Cohen. Można by wymieniać dalej, kto się może schować, ale tym sposobem musiałbym 'pochować' parę innych znanych i nieco mniej znanych ikon muzycznego 'dołerstwa'. Daruję to Państwu i odmówię sobie tej przyjemności. Muzyka z 'Folklore' jest zresztą często nie tylko przejmująco smutna, ale i bardzo mroczna, trochę na zimnofalową czy gotycką modłę. Trzeci utwór powinien się spodobać fanom DCD, jakoś mi się tak skojarzył ze 'Spleen and Ideal' (choć może się po tym 'doświadczeniu' okazać, że już byłym fanom DCD ;)) Płyta trzyma w napięciu cały czas, intensywność emocjonalnego przekazu jest tu porażająca ('ciary' gwarantowane;) jednak uspokajam - nie jest to jakiś straszny miażdzący walec (hardkora niet), bez obaw mogą po to sięgnąć miłośnicy 'normalnej' muzyki. O ile rzecz jasna lubią smutek ;) Sami muzycy też zadbali, żeby można było się podnieść po tak skondensowanej dawce depresyjnych klimatów - płyta jest dość krótka, raptem 38 minut, poza tym w samym środku jest 'przełamana' utworem lżejszego kalibru (właściwie to kawałek całkiem tradycyjnego country) a kończy się akcentem zdecydowanie... radosnym (jakiś francuski 'walczyk', naprawdę kapitalny!) Odradzałbym jednak 'Folklore' osobom w głębokiej depresji. Wszystkim pozostałym gorąco polecam. Prawdziwie piękna i szczera muzyka. Bez grama plastiku, 'głównonurtowej' powierzchowności i banału oraz popadania w patetyczne zadęcie kiczo-podobnego 'smuciarstwa'. Aha, zapomniałbym, jeszcze notka dla 'profesjonalistów' – znakomicie zaaranżowana, zagrana i nagrana :)

Massive Attack - 100th Window

Plyta z 2003 roku. Zakupilem pod wplywem solidnych review. Zachecalo mnie szczegolnie 'kreowanie nastrojow przy pomocy elektroniki'. Brzmi co najmniej zachecajaco. Kiedy wiec zobaczylem to cudo za 10 zl nie bylo zmiluj sie. Plyta zdominowana jest jednak nie przez niezwykle nastroje a raczej zwykle rytmy z upodobaniem kreowane przez elektronike na kazdym utworze. Do tego mamy plejade smaczkow majacych za zadanie podanie melodii. Z roznym powodzeniem. No i wokalizy, w tym pani O'Connor. Teksty cokolwiek pretensjonalne ale na szczescie nie jest tego duzo. Uwage zwracaja mile audiofilskiemu uchu efekty przestrzenne ale swiat jaki usiluje przedstawic Massive Attack jest bardzo swoisty i nam nieznany. Nieznany nawet z takich opowiesci o innych swiatach jak Wladca Pierscieni czy Shrek. Muzycznie to cos pomiedzy srodkowym Pink Floydem (One of These Days) a Miszelami Zarami czy spowolnionym przebojem Popcorn. Zenada? Chyba jednak nie. Ale zrozumiem kogos, kto powie, ze jest to kicz lub wrecz tandeta. Pomysly niby sa ale w porownaniu nawet z taka Bjork (okolice Post) wieje nuda. Plyta dla wielbicieli Massive Attack (ktorych niniejszym przepraszam za doznane przykrosci) i osob latwo popadajcych w egzaltacje. Patrzac z lekkim dystansem nie ma sie o co zabijac.

Tool - Lateralus

Jedna z moich ulubionych płyt. Cały krążek przepełniony piękną klimatyczną muzyką w naprawdę niezłym wydaniu. W tą płytę trzeba się wsłuchać by odkryć jej wszystkie muzyczne zawiłości. Według mnie najmocniejszą stroną tej płyty są kawałki: Schizm i Disposition, lecz reszta utworów też nie odbiega poziomem od tych wspomnianych. Gorąco polecam

Tool - Lateralus

Obok Aenimy to bez wątpienia najlepsza płyta Tool. Dla fanów zespołu pozycja obowiązkowa, zresztą wątpię, aby fani jej od dawna nie mieli ;-). Dla fanów rocka, a w szczególności ambitnego prog-rocka spod znaku King Crimson oraz najlepszych dokonań PF sprzed DSOTM jest to dowód na to, że dobre patenty z lat 70-tych nie zestarzały się, a wręcz przeciwnie - wspomagane super nowoczesnym nagraniem oraz nowymi rozwiązaniami melodycznymi stają się wyznacznikiem grania na nowe czasy. Także fani Black Sabbath nie powinni przejść obok tej płyty obojętnie. Ciężkie granie na ciężkie czasy. Jeżeli obce wam jest pozytywne pitu-pitu o pierdołach, Tool oczyści wasze umysły i dusze!

Madonna - American Life

* Nie znosze Madonny. Potwor. Umiesnione i zimne cialo, taki sobie glos i sporo szumu dookola niej. A muzyki slucham i przeklinam samego siebie. Dlaczego slucham? No bo to jest dobre panie Hawranek! American Life jest najzimniejsza plyta Madonny. I to wcale nie dlatego, ze Agent 007 odwiedza mrozne rejony. Po prostu muzyka jest techniczna, komputerowa, ostra. Jak tnie sie dzwiek w studiu to zawsze brzytwa. Barwa to slowo obce. Czlowiek, ktory zrobil to cudo jest Francuzem a wiec czego oczekiwac od mariazu Francji z USA? Wyjdzie z tego potworek, karzel epoki. Piosenki sa znane, niektore przynajmniej. Produkcja efektowna. Teksty politycznie zaangazowane (rok 2003 badz co badz odbil sie na mentalnosci USA). W sumie dostajemy papke pop na najwyzszym z mozliwych poziomow podana jezykiem nowych brzmien. Madonna o dziwo czuje sie w tym calkiem swobodnie i nie rusza ja rapowanie czy techno-mowa. Po wysluchaniu 2 pierwszych hiciorow pomyslalem 'no, teraz poziom sie zanizy'. Ale nie. Dalsze utworki nawet cokolwiek lepsze od hiciorow. Cos zaczyna sie nudnie i tradycyjnie ale po kilkunastu sekundach booom! I jest cos ciekawego. Madonna utrzymuje uwage sluchacza na niezmiannym poziomie od poczatku do konca plyty. Nie wiem, jaka w tym zasluga produkcji, ktora jest bardzo staranna ale jest jak jest - nie nudzimy sie a takze plyta nie zawiera zadnych przesadnych natezen - np. pani nie spiewa zadziornie a lagodzi ostre i zimne klimaty muzyczne dookola niej wibrujace. Jest rock, jest ballada, jest pop. Jak ktos lubi rzeczy efektownie nagrane a przy tym dosc melodyjne to bedzie do tej plyty wracal. Jezeli ktos nie lubi Madonny tak jak ja to bedzie wracal sam nie wiedzac dlaczego ;-)

Tiamat - Wildhoney

Według mnie najlepszy krążek Tiamatu. Cała płyta przesiąknięta jest klimatyczną i ciężką muzyką. Nie da się jej słuchać po kawałku. By odkryć wszystkie smaczki tej płyty trzeba jej posłuchać przynajmniej kilka razy w całości. Najmocniejszą stroną jest bez wątpienia gitara prowadząca płączona z mocną perkusją i dynamiczną lub klimatyczną (w zależności od utworu) elektroniką. Polecam tę płytę każdemu, kto lubi czasem odpocząć od szybkiego trash metalu i posłychać czegoś spokojniejszego.

Tiamat - Skeleton Skeletron

Płyta bardziej rockowa od poprzednich wydawnictw Tiamatu. Dużo szybasza i dynamiczniejsza muzyka pozwala sądzić, że zespół postanowił pójść drogą bardziej przebojowych i dynamicznych kawałków. Niestety według mnie nie wyszło mu to na dobre. Właśnie od tego krążka z Tiamatem zaczęło się dziać coś niedobrego, a szkoda. Fani takich płyt jak "Wildhoney" czy "Clouds" poczują się zawiedzeni. Niewiele zostało ze starego, klimatycznego grania. Ma się wrażenie, że cała płyta była nagrana by zyskać nowych fanów i sprzedać się w większym nakładzie (w sumie im się udało). Jest kilka niezłych kawałków, ale i tak odstają od poprzednich dokonań zespołu.

The Moody Blues - every good boy deserves favour

Wybrałem ten album z czysto osobistych względów(kontynuacj tej informacji nie będzie :( ) natomiast z czystym sumieniem polecam wszystkie albumy moodies miedzy 67 a 72 r jest ich siedem i warto je poznać. Ten ciepły głos justina haywarda, to coś co będzie mi towarzyszyć przez resztę życia(jakkolwiek długie ono będzie ) mimo że jest on tak smutny i czasami bardzo przygnębiajacy,teksty mikea pindera i johna lodgea , flet raya thomasa jakże inny od tego andersonowego(tullowego) ,muszę przyznać że ta muzyka zawsze działa na mnie jak narkotyk i naprawde rzadko zdarza mi się nie dotrwać do jej końca,a później wywołuje tyle skojarzeń i wspomnień – jezu co tak osobiście ............. . Dodam jeszcze, że ta muzyka to jakby druga strona barykady tego co działo się na przełomie lat 60 i 70 czyli ‘huty’ - miejsca gdzie hartowała się stal ,nie usłyszymy tu rzężenia gitar ,łomotu perkusji i wokalu który obwieszcza zawodzącym głosem że właśnie podpisał z diabłem kontrakt, na życie wieczne. Nie znajdziemy tu tez ekstrawaganckich eksperymentów ala karmazyn ,ale w zamian dostaniemy przepiękne piosenki z fantastycznymi melodiami,nastrojem i niesamowitym symfonicznym aranżem z którego do dziś można brać wzór. Czy faktycznie każdy dobry chłopiec zasługuje na wzgledy? Cóż, odpowiedź można dać po jej odsłuchaniu. Cztery gwiazdki.

Era - The Mass

Od czasu powstania pierwszej płyty, która cała (albo prawie cała) była przebojem, poprzez nieliczne fajne kawałki z kolejnych albumów, The Mass po prostu powala na kolana. Spośród 10-11 utworów znalazłbym może 1 czy 2 które sa mi obojętne - reszta jest absolutnym numerem jeden. Płytka dość zróznicowana. Są utwory dość "ciemne" i "pochmurne" są też kawałki żywsze i jakby bardziej optymistyczne. Dla fanów Ery, Enigmy, Adiemusa i Deep Forest (chociaż nie tylko) ERA "The Mass" jest prawdziwym rodzynkiem i obowiązkową pozycją w domowej płytotece.

Clan of Xymox - Hidden Faces

Hidden Faces... po samym tytule plyty, widzimy jush, ze mamy do czynienia... z "czyms" tajemniczym, mrocznym... Hidden Faces to powrot kapelki do "podziemia: a takze do starej nazwy Clan Of Xymox. Album udany, wrecz swietny... pelny elektronicznych mrocznych wstawek... przepieknych, glebokich tekstow... na plycie odnajdziemy nie ktore utwory w stylu elektro (Going Round '97, Troubled Soul), bardzo ciekawe Wailing Wall, rewelacyjne This World... plyta swietna, po przesluchaniu potrzeba krotkiej chwilki by powrocic na twarda ziemie...

Vitold Rek`s Kapela Resoviana - "The Polish Folk Explosion"

Vitold Rek`s Kapela Resoviana "The Polish Folk Explosion" (Taso Music Production TMP CD 507) 2002) 2002. Albert Mangelsdorff: trombone Charlie Mariano: alto saxophone John Tchicai: oprano & tenor saxophone Gilbert Matthews: drums Vitold Rek: double bass, vocal Kapela Resoviana: Kasia Pikor: vocal Łukasz Pliś: violin, vocal Sebastian Karpiel-Bułecka: violin, vocal Ryszard Bajor: clarinet, vocal Marek Maja Łabunowicz: table dulcimer, viola Edward Markocki: dulcimer Jan Zołoteńko: musical consultant 1. "Basetla Resoviana" 2. "Tell Me, My Boy - Duo" 3. "In The Old Town" 4. "I Love You" 5. "Tell Me, My Boy" 6. "Oy-Ra-Da" 7. "The Whole Step Dance" 8. "Polka Galopka Grodziska" 9. "Lo.Bo.Ga" 10. "Poor Lover" 11. "Awakening" 12. "At the Landlady`s" 13. "Fellow" All compositions by Vitold Rek with elements of Polish folk music. Lyrics compilations by Vitold Rek. Track 8 - traditional Recorded live on 3nd, 4th, 12th, July 2001 at Performance Studios, Frankfurt/M., Germany. (nagrana bez udziału publiczności) =============================== Dużym zaskoczeniem było dla mnie to, że muzycy Resoviany (bynajmniej nie jazzmani), potrafią wspólnie improwizować z muzykami jazzowymi. Robią to w sposób niewymuszony, swobodny, równorzędny. Vitold Rek - potrafi dobierać skład :-) Płyta jest zróżnicowana, z dobrze wyważonymi akcentami improwizacji i tradycji (a także żartu). V.R. - to porządny człowiek, pozwala grać na swoich płytacvh (sygnowanych swoim nazwiskiem) innym :-) Nie "zagłusza" (sobą) pozostałych muzyków. Dużo dobrej muzyki, muzycy grają tak, jakby znali się od lat, bawią się wspólnie muzyką. Na płycie nie ma dominacji jazzu, (ani też folku). Ale słucha się :-) Od nastrojowych, utworów - "Tell Me, My Boy - Duo" ("rozmowa" saksofonu i kontrabasu), "In The Old Town", "Tell Me, My Boy" (ciekawa interpretacja wokalna pani Kasi), poprzez utwór folklorystyczny "Oy-Ra-Da", utwory "przyprawione"egzotyką (Bawaria i Bliski Wschód) :-) "Poor Lover"oraz "At the Landlady`s", po żart muzyczny - swobodnie improwizowany motyw ludowy, wykonywany w coraz szybszym tempie - "Awakening" :-) Na końcu płyty, mała niespodzianka. Zazwyczaj, na zakończenie płyty, nie daje się tak "ognistych" utworów, jak ostatni - 13, "Fellow" - tu króluje rytm, który nie pozwala siedzieć :-) Tytuł płyty jest jest dość przewrotny, to nie folk, to eksplozja (muzyczna) :-) Pomysłów, wykonania, "czadu",........ - mogą pozazdrościć różne inne golizny :-)

Philharmonia Baroque Orchestra - Vivaldi for diverse instruments

Zawartość: Koncert F-dur (RV596) Koncert A-dur (RV552) Koncert g-moll (RV577) Koncert F-dur (RV568) Koncert d-moll (RV535) Koncert D-dur (RV562) Założona w 1981 roku w San Francisco Philharmonia Baroque Orchestra prowadzona przez Mikołaja (Nicholasa) McGegana gra muzykę klasyczną (jak sama nazwa wskazuje, głównie barokową, ale nie tylko) na oryginalnych instrumentach z epoki. Dzięki takiemu podejściu wykonanie zbliża się brzmieniowo - na ile to w dzisiejszych czasach jest możliwe - do oryginalnych prawykonań. Na ich nagranej w 1997 roku płycie znajdziemy sześć koncertów Vivaldiego na: skrzypce, rogi, fagoty, flety, organy czy oboje (przy okazji - czy utwór na pięć oboi to pięciobój?). Ich interpretacje - co rzadkie - łączą lekkość z dostojeństwem, świeżość i rześkość dźwięków z wyczuwalną na utworach patyną wieków. Nawoływania rogów, tryle skrzypiec (zwłaszcza z "echem" w koncercie A-dur), stateczne tony fagotu - dopełniają się wzajemnie przenosząc słuchacza... tam, gdzie przenosić powinny. Czyli w rajska krainę ułudy kędy zapał tworzy cudy. Czy jest to zasługa instrumentów, muzyków, dyrygenta, czy inżynierii nagrania? Pewnie wszystkiego naraz we właściwych proporcjach.

Dead Can Dance - Within the realm of a dying sun

Sa plyty dobre, slabe, brzydkie i jeszcze wiele innych. Ta plyta jest poprostu piekna i co najwazniejsze ma klimat, ktorego trudno doszukac sie na wspolczesnych wydawnictwach. Piekne partie wokalne, muzyka jak z innego swiata - poprostu nieziemska w tamtym czasie. Przez dlugi czas uwazalem ja za jedna z najlepszych plyt, ktore slyszalem i wlaswie jest tak do dzisiaj. Na takie plyty czeka sie latami. Slowami nie da sie opisac tej plyty, ja trzeba czuc, ta plyta trzeba oddychac.

Mark Knopfler - Golden Heart

Mark Knopfler troche inny i chyba bardziej prawdziwy od tego którego znamy z Dire Straits. Na Golden Heart zdecydowanie lepiej słychać kunszt Knopflera jako gitarzysty a i wokal też jest na innym poziomie niż w przypadku Dire Straits (chociaz tam poprzeczka już jest bardzo wysoko). Jeżli ktoś zna tylko Dire Straits , to polecam....może zostać lekko zaskoczony ale mile.

Mark Knopfler - Golden Heart

"Golden Heart" to jak wiadomo pierwsza solowa płyta Marka Knopflera. Nie licząc jego muzyki filmowej. Mam wrażenie, że płyta jest jakby "kontynuacją" ostatniego albumy Dire Straits "On Every Street". Już tam Mark dał pierwsze sygnały co do tego jaką zamierza w przyszłości obrać ścieżkę muzyczną. Mimo, iż nałogowo słucham wszelakiej jego twórczości, muszę przyznać, że "Golden Heart" nie jest moim ulubionym albumem. Owszem słucham tej płyty dość często ale brakuje mi w niej, jeśli można użyć takiego określenia, spójności i indywidualnego klimatu. To tyle w kwestii "narzekania". Tego albumu słucha się bardzo przyjemnie. Znajdziemy tutaj utwory spkojne, kojące nerwy ale i takie przy których twarz nam pogodnieje (o ile były na niej przejściowe zachmurzenia). Nie ulega wątpliwości, że Pan Knopfler to wybitny instrumentalista, aranżer i autor tekstów. Jego gra jest tutaj, jakby dojrzalsza, mniej efektowna i dynamiczna, niż miało to miejse na płytach wydanych z Dire Straits. Mnie takie "klasyczne", niedopowiedziane granie bardzo odpowiada. W ogóle od strony muzycznej trudno chyba mieć jakieś zastrzeżenia. Knopflerowi zawsze towarzyszą bardzo dobrzy muzycy i chyba nie trzeba być fachowcem, by przekonać się o tym na własne uszy. Do tego ciekawe aranżacje, mieszanka różnych stylów, od delikatnego rocka, przez melodyjny blues, aż do utworów o subtelnym zabarwieniu folkowym. Wszystko to sprawia, że fani Knopflera mają prawo być zadowoleni. Na tle dzisiejszych "przebojowych", "top" i "trendy" wykonawców, wyjątkowość i kunszt Marka Knopflera są szczególnie wyraźne. Mówiąc krótko, dla mnie to artysta wybitny, choć "Golden Heart" płytą wybitną nie jest. Zaznaczam, że to moja, jak najbardziej subiektywna opinia.

G3 - Joe Satriani/Johnson/Vai - G3 Live In Concert

Pomimo tego, że bardzo lubię szeroko rozumianą muzykę gitarową, to niestety ani Satriani, ani Vai nigdy nie należeli do moich ulubieńców. Po przesłuchaniu ww płyty zdania nie zmieniłem. Materiał zaprezentowany na krążku to patrząc od strony muzycznej niekończące się popisy. Taka sztuka dla sztuki bez głębszego przekazu. Panowie posiadają niezwykłe umiejętności techniczne, ale talentu muzycznego to Bozia im poskąpiła. Płyta dla maniaków gitarowych, lub jako materiał szkoleniowy dla przyszłych wirtuozów \"wiosła\".

Jan Garbarek - In Praise of Dreams

ww płyta Garbarka trzyma się klimatu "I took up the runes". Już dawno przestałem dzieliś muzyke według gatunków a zacząłem na taką, która mi sie podob, lub nie. To co można usłyszać na ww płycie mi się podoba. J.G tworzy z pozostałymi muzykami leniwą opowieść, w którą słuchacz jest mimowolnie i podświadomie wciągany. Niby nic się nie dzieje, niby dźwięki sączące się z głośników są zupełnie niezobowiązujące, ale kiedy płyta się kończy, czegoś zaczyna nam brakować. Idealna płyta na długie zimowe wieczory z kieliszkiem porto w dłoni.

Apocalyptica - Plays Metallica By Four Cellos

Apocalyptica to grupa składająca się – jeszcze w roku 2004 – z czterech fińskich wiolonczelistów. Ich pierwsza płyta zawiera 8 coverów Metallicy, nagranych początkowo tylko (ponoć) dla zabawy. Patent polega na tym, że jedna wiolonczela „robi” za gitarę basową, druga za wokal, a dwie kolejne... cóż, robią całą resztę :) Oczywiście osłuchani fani Metallicy rozpoznają bez problemu poszczególne utwory, ale nie o to chodzi. Kiedy pierwszy raz usłyszałem ten zespół, pomyślałem „O, ciekawe brzmienie basowej.”. Ano, muzycy odkrywają brzmienie wiolonczeli na nowo, nie ograniczając się jedynie do użycia smyczków. Profanacja? Może i tak, ale efekt jest tego wart. Łączą talent Finów, ich pomysłowość, oraz technikę nagraniową otrzymujemy niesamowicie żywiołowy dźwięk. Taki... skoczny, sprężysty, wciągający i dynamiczny. Szybkie riffy Metallicy stają się... jeszcze szybsze, gdyż da się bez problemu odróżnić niemal każde szarpnięcie struny. Można powiedzieć – nuda. 74 minuty łojenia na wiolonczelach. Odpowiadam: oczywiście, można dodać perkusję, talerze, a nawet wokal. Efekt? Odsyłam do ich dwóch najnowszych płyt – „Reflections” i „Apocalyptica”. Można je opisać tylko jednym słowem – ŻENADA. Dlatego jeśli chcesz posłuchać Apocalypticy, to tylko „Plays Metallica by four cellos”, „Inquisition Symphony” lub „Cult”. OK., tyle tytułem wstępu :P Jeśli jesteś fanem Metallicy, to niech tytuły poniższych utworów rozbudzą Twoją ciekawość: 1 - Enter Sandman 2 - Master of Puppets 3 - Harvester of Sorrow 4 - The Unforgiven 5 - Sad But True 6 - Creeping Death 7 - Wherever I May Roam 8 - Welcome Home (Sanitarium) Moim zdaniem utwory nr 2,3,6,7 i 8 pokazują potencjał, jaki drzemie w tym zespole. Jest to też trochę wstęp do prawdziwie apokaliptycznych utworów na kolejnej płycie pt. „Inquisition Symphony”. Trzeba bowiem wiedzieć, że „...Four cellos” to najspokojniejsza płyta z trzech ww. (bo o dwóch kolejnych staram się nie pamiętać). Ciężko coś jeszcze dodać – po prostu sami posłuchajcie. Wrażenie robi takie, że słuchacz ocenia muzyków jako wirtuozów.

Apocalyptica - Inquisition Symphony

Czym jest Apocalyptica – odsyłam do mojej recenzji płyty „Plays Metallica by four cellos” Nie ukrywam, że czułem po jej wysłuchaniu lekki niedosyt. Zdaje się, że muzycy wiedzieli, co robią :) Tak, Inquistion Symphony , wydana w 1998r., 2 lata po poprzedniej, to z pewnością moja ulubiona płyta fińskich wiolonczelistów. Jest na niej dokładnie to, czego mógłbym sobie zażyczyć: 5 coverów Metallicy. 2 covery Sepultury i 4 własne kompozycje. Ten krążek jest szybki, mroczny, klimatyczny, wciągający, pełen wirtuozerii i wreszcie... apokaliptyczny! Że posłużę się parafrazą słów Morfeusza: „Unfortunately, no one can be told what Apocalyptica is. You have to hear it for yourself.”. Postaram się więc opowiedzieć przynajmniej o moich wrażeniach. Grupa postanowiła zmienić nieco charakter tego, co ma grać jako gitara basowa. Brzmienie wiolonczeli teraz znacznie bardziej przypomina „wiosło”, co czyni muzyków bardziej jeszcze zaskakującymi. Covery nabrały wierności przekazu, dźwięk zrobił się bardziej basowy, a niektóre utwory... jakieś duszne, cięższe i ciemniejsze. Słuchając najbardziej kunsztownego utworu, jaki w życiu słyszałem (tytułowy) do dziś nie mogę wyjść z podziwu (riffy typu „ręka niemal szybsza od ucha”). Co tu dużo mówić – przy Inquistion Symhony pierwsza płyta genialnych Finów wydaje się być ugrzecznionym graniem. Nie sądziłem, że jest to możliwe. M.in. dlatego Inquistion Symhony jest jedną z pięciu moich ulubionych płyt. Tylko nie mówcie mi, że chwalę swoje :)




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.