Skocz do zawartości

Evanescence Origin



Wytwórnia: BigWig Enterprises

Wykonawca: Evanescence

Tytuł: Origin

Ocena ogólna:

(5/5 na podstawie 1 opinii)


Micke 13

Data dodania: 08 czerwiec 2009

Micke 13

Data dodania: 08 czerwiec 2009

Muzyka
Dźwięk
Muzyka
Dźwięk
O muzyce:
Evanescence, czyli twórczy duet nastolatków z Litle Rock, Amy Lee i Ben Moody, grają już pięć lat. Nagrali oficjalnie dwie EPki i chyba wreszcie zdecydowali, że nadszedł czas na płytę, która w zamyśle miała przypominać album, jak dla mnie jest nim w pełni. Pod szyldem nieznanej mi znikąd niezależnej wytwórni BigWig Enterprises (nie zdziwiłbym się gdyby jej "studio" mieściło się w jakimś garażu wyłożonym wytłoczkami po jajkach ;P), wydali w listopadzie 2000 roku, nakładem 2500 sztuk płytę, która przeszła do legendy wśród tych którym dane było widzieć i słyszeć oryginalny jej egzemplarz. Ci naprawdę młodzi ludzie, nie zdają sobie chyba do tej pory sprawy, że nagrali coś naprawdę niespotykanie dobrego. Amy stwierdziła zapytana o tą płytę, że jeśli ktoś jej nie ma, jej jak i zarówno wcześniejszych EPek, niewiele traci z muzyki zespołu. Nie pozwala nawet nazwać tej płyty mianem albumu, a tylko zbiorem demówek. Jest w błędzie, co oczywiście potwierdziły osoby słuchające Origin. Jakby na przekór pięknej wokalistce w sieci wielokrotnie można znaleźć opis tej płyty jako pierwszego, studyjnego albumu Evanescence :D No i bardzo dobrze, ja również uważam Origin za prawdziwy, pełnowartościowy i podkreślam, najlepszy jak do tej pory album grupy. A jak prezentuje się sama muzyka, ten tak wzgardzony zbiór demówek ? Przy Origin, Fallen brzmi jak składanka Viva Top Hits ;P Origin to płyta doskonała od samiutkiego początku do końca. Każdy kawałek pasuje idealnie w swoje miejsce. W pierwszej części przeplatające się mocniejsze i spokojniejsze utwory, doskonale kontrastują ze sobą, ale płyta nie jest przez to pociachana. Trzy, klimatyczne i wolniejsze kawałki: Field of Innocence, Even In Death, Anywhere, są chwilą odprężenia przed naprawdę przeszywającym, ostrym Lies. No i przebojowy Away From Me po który zaraz mamy kompletnie zakręcony Eternal. Wydawać by się mogło że już niczego tu nie brakuje, niezupełnie... Tuż przed wydaniem albumu usunięto, wg mnie absolutnie niepotrzebnie, dwa znakomite utwory. Pierwszy Listen to the Rain ponoć dlatego, że muzycy nie byli zadowoleni z chóru jaki śpiewa tekst. Drugi, instrumentalny kawałek Demise, został co prawda może i tylko skrócony (słychać go jako ukryty track na końcu płyty), ale w całej długości stanowiłby doskonałe zwieńczenie albumu. Polecam poszukać sobie tych utworów na własną rękę i posłuchać, są naprawdę wyjątkowe, zwłaszcza Listen to the Rain śpiewany przez chór do grającego fortepianu Amy :) Zawartość tekstowa Origin również jest miejscami niezwykła. Należy tu wspomnieć, uprzedzić, że na tym albumie słychać silne nawiązania do rocka chrześcijańskiego: cytaty z Biblii, łacińskie fragmenty... Według was to egzotyczne, ciekawe, śmieszne czy żałosne ? Dla mnie jak najbardziej ciekawe :) Ponoć na okładce płyty też można dostrzec jakieś słowa, bardzo delikatnie wypisane łaciną. Zresztą już sama okładka jest równie niezwykła co muzyka, nie razi tak jednoznacznością jak te z następnych albumów grupy. W opinii o pierwszej EPce skrzętnie ukryłem informację o programowanych samplach, szczególnie nieco sztucznie brzmiącym automacie perkusyjnym ;) W piosence Understanding udawał perkusistę nad wyraz skutecznie, ot, taki mój mały ślepy test dla złotouchych audiofili, nabrał się ktoś ? ;P Na Origin nie ma już czego ukrywać, cała elektronika wyszła naprawdę fenomenalnie. Ben Moody sam stwierdził, że zawsze był lepszym programistą takich instrumentów niż gitarzystą, słychać to doskonale na tym krążku, choć... ale o gitarach będzie później ;) Muzyka jest bardziej zróżnicowana, mocniejsza i szybsza niż na wcześniejszych EPkach, a mimo to nie straciła swojego klimatu. Jeśli do czegoś można by się było przyczepić wcześniej, to lekkie rozdmuchanie kompozycji, pompatyczność, absolutnie nic takiego nie ma miejsca na Origin. Polubiliście skoczne, proste rockowe rytmy na Fallen ? Zapomnijcie że coś takiego znajdziecie na Origin. Muzyka z wcześniejszego krążka jest paradoksalnie dojrzalsza, niezbyt komercyjna choć nie przekombinowana, mimo to nie wyobrażam sobie usłyszeć żadnego z tych kawałków w MTV. Wszystkie kompozycje mają w sobie to coś, jakąś nieokreśloną głębię. Zero tu plastiku, sztuczności i sterylności, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę sporą ilość bezdusznej elektroniki, cała muzyka jest dosłownie naładowana emocjami. Całość brzmienia jest bardzo surowa i mroczna, daleka jednak od mrocznej śmieszności która nie raz, przynajmniej mi udziela się gdy słucham popularnego w MTV, lukrowanego gothick-metalu (a szczególnie gdy oglądam te śmieszne teledyski) ;P Elektronika doskonale buduje nastrój, niskie zejścia masują brzuszek i dodają nieprawdopodobnej głębi nagraniom. Sample nie są już tak nieśmiałe lub sztuczne jak na poprzednich EPkach, nie próbują nieudolnie naśladować żywych instrumentów, dlatego właśnie ich brzmienie jest tak niezwykłe i niepowtarzalne. Brzmią mocarnie i gęsto, wypełniając przestrzennymi efektami niemal wszystkie utwory. Niski bit potrafi przywalić porządnym kopem w bebechy, szczególnie ładnie słychać to w kawałku Lies. Często pojawiają się klasyczne gotyckie organy, ponadto w tle słychać mnóstwo ukrytych smaczków, dźwięków, szumów, szeptanych słów. Gitary wyszły również znakomicie, surowo, chropowato. Mimo "garażowej" produkcji są o wiele prawdziwsze niż te które zmajstrowali Panowie z Wind-up’a, w sterylnym studio na krążku Fallen. Kto tam gra na tej gitarze ? Nie mam innych danych osobowych odnośnie wioślarza więc pewnie to nasz przyjaciel Moody ! ;) Dlaczego się tak dziwię ? Bo zagrywki są znakomite ! Zero monotonnego, numetalowego buczenia jakimi niestety musieliśmy się męczyć z tym gościem na Fallen (ależ brutalnie znęcam się nad tym albumem, ale nic to, dołóżmy mu jeszcze) ;P Gitarowe solówki (na Fallen były dwie) tu prawie w każdym mocniejszym kawałku, lub w ich zastępstwie elektroniczne, ekscytujące pasaże. Bena naprawdę jest dużo na tej płycie, również wokalnie w tle udziela się częściej niż na jakimkolwiek innym późniejszym czy wcześniejszym albumie. Baa, duet śpiewany z Amy w kawałku Anywhere wyszedł naprawdę fantastycznie, przepięknie uzupełnianie się tekstem i głosami. Ale słychać też i inne osoby które zostały zaproszone do pomocy w nagraniu płyty. Niezmiennie, zawodzące kobiece chórki w tle (Stephanie Pierce, Suvi Petrajajvri, Sara Moore, Catherine Harris i Samantha Strong), w kawałku Lies mamy za to mocny, chropowaty, niemal growlingowy (!) wokal innego Pana (Bruce Fitzhugh), bo raczej delikatny Ben to nie jest ;P Ze względu na mocne, gęste i bogate w efekty brzmienie, wokal Amy wydaje się jakby wycofany. Nie ulega wątpliwości, płyta Origin to w równej mierze płyta Bena, płyta Evanescence, a nie Amynescence jak nieraz o późniejszych produkcjach wyrażali się krytycy. Ktoś by pomyślał że to niemądre tak potraktować największy atut tej kapeli, głos Amy. Wbrew pozorom ratuje to muzykę przed zbytnią dominacją wokalnych jęcząco-wyjących popisów tej nieokrzesanej dziewczyny ;P Nie mogę oprzeć się pokusie i choć znów wyjdzie masa tekstu, opisze wam po kolei utwory na płycie ;) Ok., wkładamy CD do kompaktu, naciskamy play, ale chwila moment, przewijamy ręcznie pierwszy track do tyłu (poniżej czasu 0:00), by usłyszeć pierwszy ukryty utwór :) Właściwie utwór to zbyt mocne słowo, jest to fragment z próby... może nie zdradzę jaki, posłuchajcie sami ;) Origin – elektryzujące 35 sekundowe intro, zaczyna się cichymi szeptami, po chwili przeszywający świst, ciary na plecach, dźwięk niczym z horroru (niektórzy słyszą tam strzał z broni), znany nam z Understanding krótki dialog psychiatry z kobietą, wsłuchajcie się też w tło, są tam jakieś fantasmagoryczne jęki... Intro płynnie przechodzi w... Whisper – znany kawałek gdyż przerobiony na numatalowo na Fallen. Niesamowity efekt na początku utworu, śpiew Amy niczym ze studni (słychać użycie bardzo prostych efektów) przechodzi płynnie w jej czysty, wysoki głos. Dynamicznie i bardzo kontrastowo brzmiąca elektronika, od niskich, basowych pomruków po wysokie, przesterowane wejścia. Pojawiająca się wtedy kiedy trzeba, wyraziście brzmiąca elektryczna gitara. Bezapelacyjnie jazgocząco-dudniaca wersja na Fallen może się schować, nokaut ;) Imaginary – podobna sytuacja co powyżej, kolejny nokaut łomoczącej wersji z Fallen ;) Elektronika i ściszone, ale wyraźnie przesterowane gitary nadają temu kawałkowi wyjątkowy klimat. Amy gra dźwięczny wstęp na fortepianie, po chwili wchodzi mocny, niski basowy bit. Kolejne i nie ostatnie na tej płycie fenomenalne użycie kontrastów. My Immortal – śpiew Amy z równoczesną grą na fortepianie. Ta wersja niemal nie różni się od tej z Fallen i bardzo dobrze, ciężko poprawić coś tak ładnego. Jeśli gdziekolwiek na Origin będzie wam brakować namiętnych jęków Amy, ten kawałek to wam wynagrodzi :) Where Will You Go – ten, jak i kolejne utwory znamy już tylko z Origin. Szybszy kawałek, na początku fajnie użycie elektroniki, i efektów przestrzennych plumkających klawiszy. Przez cały czas trwania utworu towarzyszy mu pulsujący niski bit i grające organy. Gitary znów stanowią głównie tło i mocniej pojawiają się tylko wtedy kiedy trzeba. Field of Innocencie – bardzo nastrojowa piosenka, z ładną, prowadzącą utwór, brzdąkającą gitarą. Elektroniczne efekty przestrzenne urozmaicają klawisze Amy, bardzo egzotycznie brzmiący w połowie utworu chór śpiewający łaciną. Even in Death – ten kawałek przypomina mi nieco muzykę z wcześniejszych EPek, spokojny, elektroniczny przez pierwszą połowę w drugiej rozwija się mocnym, chropowatym riffem i znakomitą solówką. Osobno należy omówić przesterowany efekt gitarowy w tym solo, jeszcze na żadnej płycie nie słyszałem czegoś takiego. Przestrzenny, zadziorny wypełniający pokój riff (takie efekty uzyskano chałupniczymi metodami, wprost niesamowite !). Anywhere – bardzo ładna, nastrojowa piosenka, Ben i Amy śpiewają razem refren który wyszedł po prostu świetnie. Oszczędne użycie elektroniki, ciche gitarowe przestery jako tło i niemal klasyczna, bardzo prosta solówka. Ale jak to kiedyś przeczytałem w recenzji płytki Brothers In Arms, piękno tkwi w prostocie ;) Na koniec mamy znów krótki ukryty track. Lies – piękny wyśpiewany przez Amy i jej pomocnicę opening, ostre, przesterowane wejście i oto mamy najmocniejszy utwór na płycie i jeden najmocniejszych jaki nagrało Evanescence. Ostro, chropowato chodząca gitara, mocny, twardo walący basowy bit i do tego ten mroczny, niski męski śpiew, często kontrastujący z miękkim kobiecym głosem. Wbrew pozorom utwór nie jest o nienawiści czy innych złych rzeczach ;) Wiadomo, niektóre teksty są ciężkie do analizy, niejednoznaczne, ale tu mamy bezpośrednie nawiązania do poświęcenia, śmierci Jezusa i bardzo podobnie brzmiący tekst do cytatu z Biblii: I will never leave thee, nor forsake thee - Nie pozostawię cię ani nie opuszczę (Herbrajczyków 13;5b). Away From Me – ten kawałek chyba najbardziej przypomina klimatem późniejsze, mocne piosenki grupy. Oczywiście na Origin nie brzmi tak szablonowo, ponownie głównie za sprawą świetnej elektroniki. Bardzo melodyjny, wpadający w ucho, ale również mocny, jazgotliwy. Po wygładzeniu chyba jako jedyny z tej płyty ewentualnie nadawałby się na radiowego hiciora ;) Eternal – genialne, instrumentalne zakończenie. Gęste nakładające się na siebie elektroniczne, fortepianowe i gitarowe pasaże tworzą całkiem niezły chaos ;P W przerwach mamy cichsze, bardziej grzeczne fragmenty w których słuchać, ukrytą skrzętnie grę gitary Bena i fortepianu Amy, trzeba przyznać brzmi to bardzo osobliwie ;) Dźwięk cichnie, słychać rozpoczynająca się burzę, rozdzierające uderzenia pioruna, najpierw oszczędnie, z czasem coraz gęściej spadające krople i równocześnie... znakomicie kontrastujący z poprzednimi, syntetycznymi, agresywnymi dźwiękami fortepian Amy. Dziewczyna uderza w klawisze imitując spadające krople, naprawdę wyszła z tego bardzo prosta, ale przepiękna melodia. Fortepian cichnie niemal jednocześnie z oddalającą się za horyzont burzą (słuchać charakterystycznie stłumione grzmoty). Deszcz pada jeszcze chwilę po czym mamy kolejny, schowany kawałek. Demise, proste, mroczne, syntetyczne dźwięki pasują idealnie do zakończenia płyty. Jakie etykietki przykleić Origin ? Nigdy nie byłem w nich dobry, ale spróbuję ;P Może alternative-goth-ambient-rock ;P Hmm... jakiś potwór wyszedł, no nic to, musicie mi zaufać, nie jest tak strasznie, wręcz przeciwnie, jest znakomicie, a przynajmniej dość niezwykle ;) Może sami odkryjecie jakie pochodzenie ma ta muzyka. Egzotyczna nazwa płyty: Origin, to po przetłumaczeniu Pochodzenie. Jeśli ktoś chciałby zdobyć oryginalny egzemplarz płyty niech pamięta, cały nakład BigWig Enterprises wynosił tylko 2500 sztuk, dlatego najprawdopodobniej wszystkie używane krążki na aukcjach takich jak np. eBay to piraty wytłoczone na wschodzie. Wbrew pozorom, piratów było dość sporo, na niektórych dodano właśnie dwa usunięte pierwotnie z polecenia muzyków, kawałki: Listen to the Rain i Demise w całej długości. Niektóre nie zawierają ukrytych tracków (szczególnie pierwszego). Ale nie cieszcie się za wcześnie, inne są dokładnymi kopiami oryginalnego Origin, możliwymi do rozróżnienia najprawdopodobniej tylko po numerach IFPI na płycie i wewnątrz pudełka.

O dźwięku:
W jednym z wywiadów Amy i Ben przyznali się do nagrania tej płyty w dwu pokojowym mieszkaniu Bena ;P Część nagranego materiału upchnęli w szafie, część w salonie ;P Brzmi gorzej niż jest w rzeczywistości, bo choć dźwięk jest specyficzny jest równocześnie bardzo dynamiczny, realistycznie surowy i nieociosany. Po za tym mocna ambientowa elektronika jaka znajduje się na płycie, nie może być absolutnie wyznacznikiem naturalności dźwięku. Zdecydowanie płyta ukazuje swoje zalety na odpowiednio dobranym sprzęcie, odpowiednio przejrzystym na basie, przestrzennym ale nie analitycznym. Znakomicie brzmią wszelkie, elektroniczne efekty przestrzenne, wypełniają całe pomieszczenie. Smaczki tła wyłaniają się z basowego mroku, słychać tam wiele zakamuflowanych linii melodycznych. Bas jest bardzo gęsty i kopiący, jedna z niewielu płytek jaką chciałbym posłuchać u siebie z subwooferem. Góra jest nieco sucha ale ze względu na mocne dopełnienie dołu całość brzmienia nie razi sztucznym wyostrzeniem. Średnica jest gładsza, już nie tak świszcząca co czasem przeszkadzało na poprzednich EPkach. Elektroniczne efekty są miejscami prostacko skuteczne. Gdzieś przeczytałem, że nazbyt swobodne zabawy equalizerem spowodowały w kawałku Whisper ot raz jakby efekt hali raz łazienki ;P Osobiście uważam że wyszło to wyśmienicie :) O gitarkach pisałem już sporo w opisie muzyki, podsumowując, mimo że często grają oszczędnie względem elektroniki, ich głośniejsze wejścia, przestery wyszły znakomicie, są brudniejsze i bardziej surowe niż na wygładzonym przez komercyjną wytwórnię Fallen. Dla mnie śmiało płytka zasłużył na cztery gwiazdki, ot choćby ze względu na samą unikalność brzmienia i klimat jakie ono wprowadza, no i genialne przestery gitarowe ala produkcje Albiniego ;) Audiofilom trójpłytowym z pewnością absolutnie nie podejdzie, dlatego co by się nie oburzali dam pojednawczo trzy gwiazdeczki.



  • Najnowsze wszędzie

    faq


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat.