O muzyce:
Płyta o najbardziej wyrównanym poziomie z całej ich dyskografii. Nie ma utworów kiepskich, a ogólnie wysoki poziom jest zachowany. Kompozycje są chwilami wyrafinowane i nie nudzą się. Wykonanie nie pozostawia wiele do życzenia i słychać, że nie było mowy o jakimś nagrywaniu „na szybko”. Tytuł jest nieprzypadkowy, bo mimo sporej ilości mocnego grania krążek jest w stanie uspokoić. „Der ersted Tag” robi to po mistrzowsku wręcz, przenosząc nas już od początku w klimaty gotycko-renesansowe. Kolejne nagranie to jeden z nielicznych kawałków, gdzie śpiewając po angielsku niczego nie zatracono, bo to częsta przypadłość w tym zespole. Utwory kolejne to dopracowane dzieła, których można słuchać często bez śladu znudzenia za sprawą rozbudowanych kompozycji i częstych zmian tempa.
Płytę polecam fanom klasyki i metalu, to chyba najlepszy album Lacrimosy.
O dźwięku:
Właściwie niewiele wymagam od metalu bo wiem że niezwykle rzadko trafiają się dobre realizacje. Tu jednak góra pasma jest nie do zniesienia, zwłaszcza talerze! Toż to jeden SYK I SZUM! Zaś w momentach nagromadzenia basu zaczyna on się dusić i jedyne, co słychać to „buuuu…”
Wady przedstawiłem może jako deklasujące, ale tak naprawdę rzadko dają się one we znaki (może 10% czasu) a cała reszta brzmi bardzo poprawnie a nawet przestrzennie.