O muzyce:
Joe Cocker to niezwykle interesująca postać w świecie muzyki rozrywkowej – bardzo popularny pod koniec lat 60-tych, z wydanymi wówczas płytami "With a little help from my friends" i "Joe Cocker!", a swoim występem na festiwalu Woodstock na wieki wieków zapisał się w historii rocka. Przez ostatnie kilka lat wydał kilka bardzo dobrze ocenianych albumów, z których wiele utworów można usłyszeć na co dzień w radio, jak chociażby "Could you be loved?" czy "Sumer In the city". W ponad trzydziestoletniej karierze brytyjskiego muzyka był pewien okres czasu – większa część lat 70-tych – kiedy wydawane przez niego płyty nie zdobywały popularności. I właśnie z samego środka tego okresu pochodzi opisywany album "Stingray", a dokładnie z 1976 roku.
Pozwolę sobie zaryzykować stwierdzenie, że jest to jedyna płyta Cockera, która może uchodzić za audiofilską. Całość materiału nagrano na Jamajce, a swój świetny klimat zawdzięcza głównie prostym aranżacjom, zagranym absolutnie po mistrzowsku (wśród muzyków znaleźli się m.in. Eric Clapton i Eric Gale). Treść, jak to zwykle u Cockera, dość romatyczna i nastrojowa ("She is my Lady", "Moon Dew" etc.). Style muzyczne – rozmaite, od bluesa po reggae, ale dobrze zestawione.
O dźwięku:
Pomimo, że materiał jest stary, brzmi zaskakująco świeżo. Jakość nagrania jest bardzo dobra, realizatorzy dali prawdziwy popis, wszystko jest na swoim miejscu. Płyta nie została poddana żadnym remasteringom, co pewnie wyszło jej na dobre. Album ten jest jednym z wielu wydanych w latach 70-tych, które są przykładem wzorowej realizacji i dowodem na bardzo wysoki poziom techniki w tamtych czasach. Warto o tym pamiętać.