Skocz do zawartości
IGNORED

Fascynacje jazzowe


Rekomendowane odpowiedzi

Widzę, że masz braki w najnowszej historii Polski

 

Z lat sześdziesiątych bym oblał egzamin, to prawda, bo po prostu w tej dekadzie dopiero przyszedłem na świat... no i muzycznie zacząłem chasać dopiero w połowie siedemdziesiątych. Nie mniej jednak wiem, że jazzmanom żyło się lepiej, a moje zdziwienie dotyczyczyło tylko możliwości kupna amerykańskiego materiału w kiosku Ruchu. Ja tam też byłem Polococtowcem, bo w siedemdziesiątych skosztowałem Coca Coli i jakaś niedobra była taka, no niedobra... Polo Cocta to było to!

Fajny wywiadzik z Wojciechem Karolakiem czytałem ostatnio... też mówił, że zając tak ma i lepiej mu było dawniej...

 

Pozdr, M

 

A już, że PeKaO było w latach pięćdziesiątych, to w ogóle bym nie pomyślał... Rozumiem, że towar tylko za bony towarowe!

Parker's Mood

 

A już, że PeKaO było w latach pięćdziesiątych, to w ogóle bym nie pomyślał... Rozumiem, że towar tylko za bony towarowe!

 

Mówimy o początku lat 60-tych a nie o 50-tych, a towar w PeKaO można było kupić nie tylko za bony, ale za dolary również!

Nawet nie wiedziałem, że sklepy PeKaO to twór z początku lat sześćdziesiątych, myślałem, że to ElDorado powstało dopiero za Gierka we wczesnych siedemdziesiątych. Ja tam dopiero zacząłem kupować w Pewexie w latach osiemdziesiątych, głównie fajki po czerdzieści i pięćdziesiąt centów, bo te z kiosku na metry to mi jakoś tak nie smakowały, no i muszę przyznać, że parę płyt też kupiłem... pamiętam nawet kilka tytułów: Another Ticket Claptona, jakiegoś Dr. Hooka, Average White Band... Póżniej to już łyknąłem nawet wieżę JVC i gramofon Technicsa, który nota bene był całkiem niezły... Do dziś gra u mojego taty w domu... w Polsce. To były czasy - człowiek cieszył się wszystkim i miał wielkie poczucie życia w szczęściu - mówię poważnie!

Parker's Mood

Jestem rozczarowany amerykańską plastikową Coca Colą, natomiast meksykańska w butelkach jest rewelacyjna i chociaż tylko od wielkiego święta ją piję, to jednak doceniam latynoski smak. Przedstawiam, czy może lepiej wypada powiedzieć, że wklejam cały wywiad z Wojciechem Karolakiem przeprowadzony na łamach... Zając tak ma

 

 

Jeden z najważniejszych artystów w historii polskiego jazzu ma do siebie i swojej muzyki dystans zdrowy i krzepiący. Ale rozmowa z Wojciechem Karolakiem to jazda bez trzymanki. Abstrakcyjne żarty przeplatają się z piekącą ironią i bezlitosnym osądem rzeczywistośc

 

Adam Domagała: W albumie jazzowych fotografii Ryszarda Horowitza jest zdjęcie młodego dżentelmena w czarnym garniturze, z saksofonem zarzuconym na plecy…

 

Wojciech Karolak: … na głowę! Zające zarzucają saksofony na głowę, a inne zwierzątka na plecy. Ja to wiem, bo właśnie jestem zającem, wszyscy moi przyjaciele to potwierdzą.

 

Skąd się wziął ten pseudonim?

 

Przykicał i jest. Mam go nawet w adresie poczty elektronicznej.

 

Wracając do zdjęcia zrobionego przez Horowitza pod koniec lat 50. w Krakowie: ten młody zając jest zabójczo elegancki. Horowitz mówi, że niewielu mogło się wtedy z panem pod tym względem równać.

 

No tak, taka była epoka. Świat był szary i nieelegancki, więc staraliśmy się to nadrobić wyglądając jako tako, co czasem wiązało się ze znacznymi kosztami, ale na dłuższą metę było opłacalne.

 

karolak13.jpg

 

Wojciech Karolak, jeden z bohaterów jazzowej fotoopowieści Ryszarda Horowitza

 

 

Jazzmani mieli duże powodzenie u dziewczyn.

 

Nie wszyscy, ale, generalnie, większe niż niejazzmani. Oczywiście, do czasu, kiedy największe powodzenie zaczęli mieć rockandrollowcy.

 

Jazz do dzisiaj kojarzy się z elegancją, dobrą prezencją na scenie.

 

Naprawdę? Może kiedyś tak było, dziś już chyba nie… Niektórzy załapali luzik. Jak ciury na biwaku.

 

Uprę się jednak, że jeśli ktoś jest synonimem jazzowej elegancji, to właśnie Wojciech Karolak.

 

To miłe stwierdzenie, ale całkiem już nieprawdziwe. Może bywałem elegancki , gdy mogłem zajmować się wyłącznie muzyką. Od kiedy sytuacja ekonomiczna zmusiła mnie do wykonywania czynności fizycznych związanych z przygotowaniem do koncertu, w chwili wyjścia na scenę czuję się raczej zmięty. Jeszcze pół biedy, kiedy człowieka wynajmują, żeby zagrał na fortepianie. Najwyżej trafię na źle nastrojony instrument. Ale kiedy mam grać na organach Hammonda, to, pomijając czas spędzony w podróży, która nie służy wytrwaniu w elegancji, muszę sam targać kable, podłączać wszystko na kolanach i wycierać sobą kurz na zapleczu. Elegancja nie ma zastosowania w naszych czasach.

 

Mówię to ze smutkiem, bo trochę mi jej brakuje. Chciałbym żeby wszystko wokół było piękne, ale nie będę przecież chodził w domu we fraku. Jeśli chodzi o świat zewnętrzny, mogę jedynie wspominać dawne czasy, w których ludzie byli biedniejsi, ale mieli bardziej wyrafinowane potrzeby. W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję, dotykając wrażliwej kwestii „czy w PRL było lepiej?”, gdyż degradacja estetyki wokół nas wiąże się z degradacją duchową, jaką przyniosły przemiany systemowe. Otóż – z mojego punktu widzenia – pod względem kondycji kultury, nauki czy np. wpływu intelektualistów na ogólną atmosferę, obecna polska rzeczywistość stanowi poważny regres w stosunku do PRL. Gospodarczo system, w którym spędziliśmy większość dorosłego życia, był oczywiście niewydolny i każdy, kto miał odrobinę rozsądku wiedział, że taki socjalizm nie może trwać wiecznie. Z drugiej jednak strony, przy całej swojej mizerii ekonomicznej, był to system, który dawał artystom możliwości nieporównywalnie większe niż współczesny kapitalizm. Z całą stanowczością stwierdzam, że wszystko, co w moim tzw. dorobku można uznać za naprawdę wartościowe, powstało w PRL-u. A konkretnie – w PRL-owskim radiu i dzięki niemu. To Polskie Radio, wtedy jeszcze nie spółka akcyjna, było moim – i większości moich kolegów – drugim domem i mecenasem. Mogliśmy tworzyć wartościową muzykę bez żadnych kompromisów, były pieniądze na utrzymanie dużych zespołów i nagrania. Czuliśmy się potrzebni i mieliśmy świadomość, że to, co robimy, ma jakieś znaczenie

 

Czy takie nostalgiczne wracanie myślami do przeszłości ma sens?

 

Może i nie ma, ale nie jest całkiem bezproduktywne, bo w ten sposób definiuję, kim jestem. A jestem dumny z tego, że wychowałem się w czasach, kiedy w cenie był inteligencki etos i dobre wychowanie, a nie współczesne cwaniactwo i napakowane muskuły. Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski nie mieliby dziś szans, żeby zrobić swój kabaret.

 

A niby dlaczego? Przecież ich piosenki są dziś bardzo popularne, nic się w tym temacie nie zmienia.

 

To marginalna popularność, mimo wszystko, echo dawnej świetności. Gdyby było inaczej, byłyby jakieś próby kontynuacji tego wątku, ale teraz to już niemożliwe. Żyjemy w kraju, który stał się totalnie antyinteligencki, a wrażliwości brakuje na każdym kroku.

 

Ludzie, którzy chadzają na koncerty jazzowe albo do filharmonii czy opery są może i w mniejszości, ale jednak to mniejszość, dla której warto się starać.

 

Oczywiście! Tym bardziej warto! Jestem przyzwyczajony do niewielkich audytoriów i jeśli zauważę choćby jedną osobę, która uważnie słucha, staram się bardziej niż na jakimś wielkim koncercie. Jazzmeni nie są aniołami i można im wiele zarzucić, ale na pewno nie lekceważenie publiczności. Na szczęście media nie wszystkim jeszcze zrobiły wodę z mózgu, więc jest garstka ludzi, którzy słuchają muzyki, chodzą na koncerty, kupują płyty…

 

… ale nie kupują pana płyt, bo prawie w ogóle pan nie nagrywa.

 

Jestem wrogiem nagrywania płyty za płytą. Kiedy moi ulubieni artyści nagrywali za dużo płyt, szybko przestawali być tymi ulubionymi. Uważam, że między jednym, a drugim albumem powinna być rozsądna przerwa. Nie tylko dlatego, że jestem dosyć leniwy i nie ma we mnie potrzeby nieustannego przypominania o sobie, ale przede wszystkim dlatego, że jeśli traktuje się rzecz poważnie, nie wypada nagrywać dwa razy tego samego. Każda płyta powinna mieć swoje oblicze, a to wymaga głębszego namysłu.

 

W Pana przypadku ta przerwa trwa już dobrych dziesięć lat, od czasu, gdy w sklepach pojawiła się, po kilku latach leżakowania, płyta zatytułowania prosto i wymownie „Wojciech Karolak gra utwory Wasowskiego i Przybory”.

 

Tytuł jest rzeczywiście rewelacyjny, z płyty jestem bardzo zadowolony, ale i tak mam związany z nią uraz. Firma, która ją wydała, nie zapewniła praktycznie żadnej promocji, nakład był minimalny. No, rynkowa porażka… I wiecznie powtarzająca się rozmowa: „gdzie można kupić pańską płytę?” „nigdzie” „dlaczego?” „sklepy nie zamawiają bo się nie sprzedaje” „jak to? przecież ja chcę kupić”. Mam tylko kłopot przez te płyty, bo ciągle muszę je komuś kopiować.

 

Na szczęście bez większego trudu można kupić wznowienia płyt legendarnych zespołów, w których był Pan współliderem: Mainstreamu (z Janem „Ptaszynem” Wróblewskim) i Time Killers (z Tomaszem Szukalskim).

 

I wystarczy. To są nagrania radiowe zrobione w okresie PRL-wskiej prosperity jazzu, w idealnych warunkach, które się już nie powtórzą. Nie wyobrażam sobie nagrania teraz czegoś na podobnym poziomie. Z tego, co kiedyś zrobiłem i co dziś ma jakąś wartość, w sensie koncepcji i wykonania, to właśnie te nagrania. Jeszcze trochę aranżacji orkiestrowych; myślę, że mają swój styl…

 

… łatwo rozpoznać, że to Pan pisał te nuty, choćby po tym, że są ostentacyjnie staromodne.

 

Jeszcze mając mleko pod nosem zauważyłem, że nie znoszę awangardy. Awangarda jest zimna, nie ma odrobiny wdzięku, nie zmienia się od stu lat i jest najbardziej skostniałą formą wypowiedzi artystycznej, w przeciwieństwie do konserwatywnej „ładności”, w której tkwię po zajęcze uszy. Trochę mnie razi nazywanie tego staromodnym, bo to nie są starocie, tylko muzyka środka. Jest w niej miejsce na finezję i najróżniejsze subtelności, nie ma natomiast fascynacji brzydotą, typowej dla awangardy. Zawsze mówiłem, że nowatorstwo w sztuce bierze się z nieuctwa i braku dobrych manier.

 

Z Michałem Urbaniakiem grywał Pan jednak w latach 70. rzeczy odważne, otwarte na nowe brzmienia i mody.

 

Robiłem, co mogłem, ale to nie było szczere. Chcąc utrzymać status jazzmana byłem wtedy zmuszony robić rzeczy, których nienawidziłem. W 70 latach panował hipisowski terror. Trzeba było grać bełkotliwy „free jazz” i nosić długie włosy, ale kiedy ta zaraza wreszcie minęła, mogliśmy znów pograć to, co naprawdę lubimy. Obaj, tzn. Michał i ja. Kochamy tę samą muzykę.

 

Czyli?

 

Jazz z wyraźnym, swingującym pulsem rytmicznym, z elementem taneczności, podszyty bluesem i melodyjny. Soul i funk to też moja muzyka, mam natomiast alergię na akademicki, przekombinowany jazz, który chciałby być muzyką poważną. Narażę się w tym miejscu Piotrowi Baronowi. Byłem niedawno na koncercie Joe Lovano, którego Piotr jest wyznawcą. To była dla mnie tortura. Lovano znęcał się nad publicznością testując jej wytrzymałość na skomplikowane łamigłówki. Zarżnął mnie bez znieczulenia jakimś porąbanym metrum, w którym nikt nie zgadnie gdzie jest „raz”. Koszmar. Czułem się, jakby mnie ktoś wykopał w przestrzeń kosmiczną, bez możliwości złapania się stałego punktu.

 

Niektórzy tak lubią.

 

Bo to takie romantyczne, prawda? Zanurzyć się w nirwanie… OK. Każdy ma prawo do swojego kosmosu. Ja połowę życia spędziłem w oparach alkoholu i to też był inny świat. Poszerzał wyobraźnię, ale wszystko było na swoim miejscu, natomiast trawka niczego nie poszerzała tylko odłączała mi mózg. Nigdy nie zatęsknię za Woodstockiem, bo irytują mnie przymulone odjazdy.

 

Dzięki temu, że nie miałem kłopotów z komunikowaniem się ze słuchaczami, a jazz był do niedawna na tyle popularny, że dużo występowaliśmy, mogłem sobie kupić najlepszego Hammonda, takiego, na jakim gra się jazz. Niestety teraz stał się bezużyteczny, bo polski wolny rynek sprawił, że jego transport kosztowałby więcej niż dostaję za koncert, więc muszę grać na instrumentach, których nie darzę takim sentymentem. Zresztą, gram stosunkowo rzadko.

 

Mniej grania, to więcej czasu na komponowanie, aranżowanie.

 

Ale dla kogo? Media nastawione na robienie kasy wychowały ludzi tak, że już nikt nie potrzebuje takiej muzyki. Chciałoby się pisać duże rzeczy na orkiestrę, na różne składy, ale radio i telewizja już się tym nie zajmują, a o zlecenia czysto komercyjne nie będę się bił, bo to opanowali już zupełnie inni ludzie. Nigdy nie pogodzę się z tym, że gdybym chciał zrobić coś wartościowego, musiałbym sam za to zapłacić, a że z pieniędzmi raczej krucho, to i koło się zamyka. Nie jestem przedsiębiorcą, tylko muzykiem. Od kilkunastu lat moje działania artystyczne mają charakter przypadkowy, choć oczywiście staram się, wszystko, co robię, robić ciekawie i dobrze. Nie nagrywam autorskich płyt choćby z tego powodu, że nie wyobrażam sobie, jak mógłbym sam sobie robić reklamę. Mówienie ze sceny: „Proszę państwa, przy wejściu możecie kupić najnowszy kompakt Wojciecha Karolaka” nie mieści się w moim kanonie estetycznych zachowań. Dlatego preferuję występy gościnne lub jako lider zespołów skrzykiwanych ad hoc, choć nie z byle kim.

 

We Wrocławiu zagra Pan z samymi indywidualnościami: saksofonistą Piotrem Baronem, trębaczem Jerzym Małkiem i perkusistą Arkiem Skolikiem.

 

Z tych fajnie grających wybieram sobie tych najfajniejszych. W tym przypadku sytuacja jest wyjątkowa, bo to przyjaciele wymyślili mi zespół i kazali zostać jego liderem, prawdopodobnie dlatego, że jestem najstarszy. Moje liderowanie polega na tym, że zarządziłem, iż każdy może zgłosić propozycję, co gramy – byle były to standardy albo własne kompozycje utrzymane w bluenoteowskim klimacie. Prawdziwy jazz.

 

 

 

Kwartet Wojciecha Karolaka wystąpi w sobotę 16 lutego w Oratorium Marianum Uniwersytetu Wrocławskiego. Obok lidera zagrają: trębacz Jerzy Małek, saksofonista Piotr Baron i perkusista Arek Skolik.

 

Bilety: 50 zł; do nabycia za pośrednictwem Ticketpro.pl lub we wrocławskim sklepie De’molika

Parker's Mood

Do coli idealny:

 

Karolak to wspaniały muzyk. Nie wiem, czy to prawda, ale podobno na Zachodzie mówili o nim kiedyś, że to jedyny biały, który gra jak Murzyn. Oczywiście absmaczek rasistowski można opuścić, bo pewnie chodziło o to, że na Hammondzie gra jak Jimmy Smith, co można sprawdzić tu:

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

 

A tak przy okazji Hammonda, to jest też pani Barbara Dennerlein. Znacie ją? Świetna dziewczyna:

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą ) Edytowane przez SzuB

Jeśli ktoś ma dostęp, to polecam bardzo tę płytę. Genialna improwizacja, klimat starych JJ, duża zasługa Karolaka i Szukalskiego. Pisali, że to kicz, ale to kawał jazzu.

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

post-38074-0-44685200-1368522609_thumb.jpg

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Karolak to wspaniały muzyk. Nie wiem, czy to prawda, ale podobno na Zachodzie mówili o nim kiedyś, że to jedyny biały, który gra jak Murzyn.

 

Coś mi się kojarzy, że tak właśnie powiedział Miles Davis o Joe Zawinulu ;) Nie wiem, może Miles miał na myśli Karolaka tylko się przejęzyczył.

Coś mi się kojarzy, że tak właśnie powiedział Miles Davis o Joe Zawinulu ;) Nie wiem, może Miles miał na myśli Karolaka tylko się przejęzyczył.

Ech, te legendy ;-)

W piekny wiosenny dzien, troche "witamin" -)

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

post-20162-0-14832200-1368544606_thumb.jpg

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )
Gość papageno

(Konto usunięte)

Poranne dialogi puzonowe z płyty The Great Kai & JJ. Blue Monk. http://www.youtube.com/watch?v=Ie9-5LjGv3s

 

A teraz nowość: Walking Shadow Joshuy Redmana.

Krótki opis:

"W 2013 roku mija 20 lat od premiery pierwszej solowej płyty znakomitego amerykańskiego saksofonisty Joshuy Redmana. Artysta podsumował ten piękny jubileusz wyjątkowym albumem – "Walking Shadows", pierwszym, na którym w tak dużym stopniu wyeksponował smyczki. Joshua przygotował materiał w doborowym gronie. Produkcję wziął na siebie przyjaciel i współpracownik saksofonisty, wspaniały pianista jazzowy Brad Mehldau, który zagrał też na płycie na fortepianie i był współodpowiedzialny za aranżacje, wraz Redmanem, dyrygującym kameralną orkiestrą smyczkową Danem Colemanem, a także Patrickiem Zimmerlim. "Nie mógłbym być bardziej szczęśliwy, mając okazję nagrać płytę balladową ze smyczkami, z Bradem jako producentem i innymi moimi przyjaciółmi jako współpracownikami" – mówił szczęśliwy Joshua Redman. "Od lat marzyłem, aby nagrać taki materiał".W studiu pojawili się również perkusista Brian Blade i basista Larry Grenadier. Skład ten zarejestrował 12 przepięknych ballad, w których, jak na żadnej z wcześniejszych płyt Joshuy, często słychać instrumenty smyczkowe. Wśród kompozycji mamy zarówno utwory autorskie Redmana i Mehldaua, jak i przeróbki tak różnych artystów jak Jan Sebastian Bach, John Mayer, John Lennon i Paul McCartney, Wayne Shorter. Jako pierwsze do promocji płyty "Walking Shadows" wybrano kompozycję Redmana "Final Hour"."

 

Fantastyczna płyta.

http://www.youtube.com/watch?v=Ah6fwXFZ6nA

Edytowane przez papageno

Też mam tę ostatnią płytę Redmana.Jest u saksofonistów pociąg do nagrywania ze smykami.Nie wiem skąd sie to bierze?Już Bird tego próbował.Wolę ich tj. saksofonistów z tradycyjną sekcją.Ale wracając do Redmana to płyta jest dobra.

Gość papageno

(Konto usunięte)

Czy ktoś ma płytę Hadena Sophisicated Ladies? Poproszę o garść opinii. Czekam na nią już 4 tygodnie i tracę cierpliwość. Gdy się ukazała, byłem na etapie Strawińskiego i nie zamówiłem. A teraz od kilku miesięcy się jazzuję i mam silne parcie na wspomniane wydawnictwo.

Nie mam tej płyty i raczej nie chcę mieć, no chyba, że trafię sztukę za dwa dolary, to może się skuszę na panny z Haden'em... Dziś nabyłem kolejny masterpiece - Monk in Tokyo - legendarny koncert z 1963 roku, podwójny album, 24-bitowy remaster. Znakomita muzyka i bardzo dobry dżwięk... idealnie czuć klimat i brzmienie lat sześćdziesiątych - uwielbiam takie granie i taki sound. W kwartecie Monk'a słuchamy Charlie'go Rouse, Butch'a Warren'a i Frankie Dunlop'a. Dokupiłem też następny remaster MD - Water Babies... płytkę zapewne znaną wszystkim miłośnikom Milesa i chociaż mam od dawna oryginalną wersję, to dopiero dziś zdobyłem edycję remasterowaną w 24-bitowym formacie. Tak jak i w przypadku E.S.P. - brzmi naprawdę super. Niewtajemniczonym podaję, że Water Babies została nagrana w 1967, a wydana dopiero w 1976. Skład to drugi wielki kwintet i dodatkowo Chick Corea na elektrycznym pianie i D.Holland - jako zamiennik R.Carter'a - w kompozycjach od czwartej do szóstej. Remaster zawiera bonus track jako szósty dodatkowy utwór na płycie - kompozycję M.Davis'a - Splash. Pierwsze trzy kompozycje, czyli tytułowa Water Babies, następnie Capricorn i jako trzecia Sweet Pea - są autorstwa Wayne'a Shortera i można je usłyszeć również na jego nieżle odjechanej płycie z 1969 roku - Super Nova. W składzie mamy tam John'a McLaughlin'a, Walter'a Booker'a, Sonny Sharrock'a, Miroslav'a Vitous'a, Jack'a DeJohnette, Chick'a Corea, Airto Moreirę i Marię Booker. Powracając do kompozycji Shortera i różnic między nimi na Water Babies i Super Nova to śmiało można powiedzieć, że na płycie Milesa są one bardziej zharmonizowane i zagrane z bopowym feelem... w modalnych klimatach, natomiast na płytce Shortera słychać więcej dysonansów, swobody i jak najbardziej frytowej jazdy... Jak widać, u mnie dalej w tym miesiącu Miles Rules!

 

31P1K7CQ2XL.jpg61JF7IlnenL._SL500_AA280_.jpg51svvk9eXPL._SL500_AA280_.jpg

 

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

 

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

 

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Parker's Mood

Dziś nabyłem kolejny masterpiece - Monk in Tokyo - legendarny koncert z 1963 roku, podwójny album, 24-bitowy remaster. Znakomita muzyka i bardzo dobry dżwięk... idealnie czuć klimat i brzmienie lat sześćdziesiątych - uwielbiam takie granie i taki sound. W kwartecie Monk'a słuchamy Charlie'go Rouse, Butch'a Warren'a i Frankie Dunlop'a.

 

Znakomita rzecz, dziejowa rzecz! a nagrana - bagatela - prawie dokładnie pół wieku temu, 21/05 a więc za parę dni okrągła stuknie pięćdziesiątka!

Słuchajmy Monka, bo to piękna sztuka! dziś słucham za sprawą Marka zza wielkiej wody nagrań z Tokio!

Gość papageno

(Konto usunięte)

Panny z Hadenem mi odpowiadają. Czekam.

 

A w CD Universe trafiłem rarytas. Nagranie Kenny Drew z Nielsem Pedersenem z 1973 roku. Już w drodze.

 

http://www.youtube.com/watch?v=nFvZsDEifOY

Papageno, wspomniałeś o NHOP... fascynowałem się kiedyś jego grą i kupowałem wszystko co się pojawiło na rynku. Uzbierałem całkiem pokażną kolekcję płyt. Był wirtuozem, totalnie bezbłędnym technicznie i szybkim jak światło - taki Paganini kontrabasu! Mówię o nim "szybkobiegacz" - pasowali z Oscarem Petersonem do siebie będąc jak jeden organizm... Nie mogłem uwierzyć, że zmarł - miał dopiero 59 lat i mógł sobie jeszcze trochę pograć... Wielka szkoda! Zawsze gorąco polecam trzy sety koncertu Cheta Bakera z kopenhaskiego Montmartre, które ukazały się nakładem SteepleChase jako trzy płyty: Daybreak, This is Always i Someday My Prince Will Come - w składzie niezawodny NHOP i trochę zapomniany gitarzysta - Doug Rainey - syn też zapomnienego gitarzysty, aczkolwiek świetnego - Jimmy Rainey'ego. Obydwaj grali, że tak powiem, soundem Jim'a Hall'a, albo może inaczej - w ich grze była wyczuwalna silna influencja gitary Jim'a Hall'a i trochę Joe Passa - tak jest chyba lepiej! Wracając do szybkobiegacza to polecam też jak najbardziej jego solowe projekty, z których dwa wydane przez Verve Polygram Denmark prezentują bardzo dobrą, wręcz wybitną jakość realizacji z całkiem ciekawą i bardzo przystępną muzyką... Mowa o płytkach "Those Who Were" (1996) i "This is all I ask" (1998). Zarówno na pierwszej jak i drugiej płycie na gitarze gra następny skandynawski wirtuoz - Szwed Ulf Wakenius. Ponadto na "Those Who Were" gościnnie wystąpili Johnny Griffin i szwedzka wokalistka Lisa Nilsson. Perkusja to Victor Lewis i w dwóch kompozycjach Alex Riel. W projekcie "This is all I ask" specjalnymi gośćmi zaproszonymi na tę sesję są Phill Woods, Oscar Peterson, Monica Zetterlund i Monique. Perkusja należała do Jonasa Johansena. Dwie, świetne muzycznie i realizacyjnie płyty, których naprawdę szkoda by było pominąć czy też przegapić. Gorąco polecam i zachęcam do zainteresowania się tymi wydawnictwami. Muzyka na tych płytach to połączenie skandynawskiej nostalgii i gorącego amerykańskiego swingu oraz soulu - w super nowoczesnym brzmieniowo, tradycyjnym, mainsteramowym wykonaniu...

 

71fpd2MRBUL._SY300_.jpg51DbtPx9uTL._SX300_.jpg

 

Dużo dobrej muzyki pochodzi od tego Artysty i wystarczy spojrzeć na jego twarz, żeby zrozumieć jego poziom i zarazem pokorę, którą prezentuje ten Gigant!

 

 

A tutaj z Tanią Marią (ale debilnie brzmi, tak jakby Tania Maria była tanią Marią...) - niezły czad!

 

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Parker's Mood

Gość GratefullDe

(Konto usunięte)

Piszcie, piszcie i zamieszczajcie... Od dłuższego czasu uczę się od Was i poznaję. I co by nie mówić... dzięki Wam trafiam w sedno :) i zbieram rykoszety ;) Najlepszy wątek dla mnie, na tym portalu.

Gość papageno

(Konto usunięte)

Drogi MarkuN. Ja skromny meloman i audiofil z zapadłej wioski na Pojezierzu Iławskim inspiruję Ciebie, chicagojczyka do napisania wielu wartościowych słów o muzykach zapomnianych lub mało znanych. To piękne jest! Będę się starał. Kocham muzykę, ale nie zamykam się w jazzie.

W 100% bylo...Ale warte przypomnienia.

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

post-20162-0-44091900-1368819326_thumb.jpg

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

>Papageno

 

Kocham takie klimaty, spędzałem czas na dziko kilka razy między Augustowem i Suwałkami, koło Raczek (Pojezierze Suwalskie) Jezioro Bolesty - tereny bogatego jak na tamte czasy rolnika, a było to jeszcze przed jądrowym uderzeniem Czarnobyla. Najpiękniejsze wakacje, tylko moja ekipa, mój pies, cisza, czysta woda, brak kogokolwiek i totalny luz. Piękne miejsca... Polecam Ci te dwa albumy i jestem przekonany, że będzie się podobało... potrafię już z racji naszej forumowej znajomości wyczuć Twój gust i mniej więcej dopasować propozycje do Twoich wymagań... Bardzo mnie cieszy i jestem niezmiernie kontent, jak jest dla kogo pisać i przedstawiać najciekawsze klimaty muzyczne... a propos klasyki, coś ostatnio mało się udzielasz w tej materii, a wiem przeca, że wiedzę i osłuchanie masz ogromne... widziałem, że Aleksandra U powróciła i z powrotem zaczęła pisać. Wasze wątki ogromnie mnie inspirowały... też kocham klasykę i ostatnio zakupiłem kilka ciekawych płyt z klimatów Szostakowicza i Strawińskiego.

 

 

>GratefullDe

 

Dzięki za ciepłe słowa... jak widzisz staramy się, żeby wątek płynął sobie własnym niezależnym jazzowym nurtem.

 

 

Pozdr, M

Parker's Mood

Piszcie, piszcie i zamieszczajcie... Od dłuższego czasu uczę się od Was i poznaję. I co by nie mówić... dzięki Wam trafiam w sedno :) i zbieram rykoszety ;) Najlepszy wątek dla mnie, na tym portalu.

Robię dokładnie to samo.

Czytam , słucham i kupuję :)

Czasem ośmielę się o coś zapytać.

No właśnie, Marku, jakie jest twoje zdanie o panu Art Pepper.

Przesłuchałem kilka jego płyt. Zwłaszcza pierwsza bardzo mi się spodobała.

  • Pokaż nowe odpowiedzi
  • Dołącz do dyskusji

    Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
    Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

    Gość
    Dodaj odpowiedź do tematu...

    ×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

      Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

    ×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

    ×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

    ×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



    • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

      • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
    ×
    ×
    • Dodaj nową pozycję...

                      wykrzyknik.png

    Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
     

    Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
    Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

     

    Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

     

    Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

    Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.