Skocz do zawartości

1057 opinie płyty

Interpol - Turn On The Bright Lights

muzyka zespolu interpol jest zniewalajaca. bylam zaskoczona, kiedy dowiedzialam sie, ze jest to zespol z NY. muzyka amerykanska w duzej mierze kojarzy mi sie z kiczem. ajednak sposrod tandety wylonila sie gwiazda. muzyka pelna glebi, emocjonalna bomba. wybuchla w moja twarz, a raczej w uszy z oszalamiajaca sila. do tej pory nie moge sie z tego otrzasnac. jest to muzyka spokojna, jedyna w swoim rodzaju. kazdy dzwiek przenika wskros, glos wokalisty jest porazajacy. idealnie zgrane ze soba tworza nieskazitelna calosc. muzyka sie nie nudzi, za kazdym razem odkrywa sie cos nowego.

MATMOS - The Civil War

Biorąc do ręki ten elegancko wydany album, trudno zgadnąć jaką muzykę może zawierać krążek spoczywający w gustownym digi-paku o okładce ze stylizowanymi, złoconymi literami. Rzut oka na zdjęcia muzyków (chyba:) i grafiki sugeruje jakiś folk rodem z wysp brytyjskich. Pierwsze dźwięki płynące z ceda rówież. Ale zaraz zaraz... przecież Matmos to amerykański duet Drew Daniel - M.C. Schmidt specjalizujący się w progresywnej, eksperymentalnej elektronice. Zdobyli uznanie poprzednim albumem "The Chance To Cut Is The Chance To Cure", na którym motywem przewodnim były perfekcyjnie spreparowane sample z różnych zabiegow medycznych, ze szczegołnym wskazaniem na operacje plastyczne. A fuj, okropność - powiecie pewnie... ale wbrew pozorom była to naprawdę ciekawa muzyka, dość łatwo przyswajalna i nie wywołująca jakichś nieprzyjemnych skutków ubocznych. Momentami, z racji oldskulowego bitu mozna nawet doszukać się w niej pewnych walorów tanecznych. Na pewno jednak Matmosi stali się szerzej znani, gdy do nagrania "Vespertine" zaprosiła ich Bjork. Od tego czasu duet towarzyszy zresztą islandzkiej artystce na wszystkich koncertach. Wracajmy jednak do "The Civil War". Początkowo i mnie zszokował ten folkowo-wojenny entourage. W sumie po patencie z odsysaniem tłuszczu i innymi tego typu wybrykami trudno bylo czymkolwiek zaskoczyć. A jednak okazało się, że Matmos jest nieprzewidywalny i uderza ze strony, ktorej byśmy się nigdy nie spodziewali. Militarne, marszowe rytmy przeplatane są spokojniejszymi momentami inspirowanymi szkocką i angielską muzyką ludową, amerykańskim folkiem czy rockowym avant-popem spod znaku Jima O'Rourke i Davida Grubbsa (zresztą ten ostatni pojawia sie na płycie). Ale oczywiście wszystko to w sosie zgrzytliwych brzmień elektronicznych - specjalności matmosowej kuchni. Podziw budzi juz ogromny arsenał składników, z których sporządzono to smakowite danie. Duet z pomocą wielu zaproszonych gości użył do nagrania tej płyty nie tylko samplerów, sequencerów, syntezatorów ale też tradycyjnych instrumentów - gitar, basu, perkusji, fortepianu, skrzypiec, tuby, trąbki, banjo... uff nie chce mi się nawet wszystkich tu wymieniać, bo jest tego jeszcze trochę. Warto jednak dodać, że album mocno doprawiono brzmieniem tradycyjnych instrumentów ludowych, zarówno samplowanych jak i "prawdziwych", takich jak np. hurdy gurdy czy "coś" o wdzięcznej nazwie dobro. Efekt jest imponujący, ale na szczęście nie przedobrzony (nomen omen :) Nie ma tu eksperymentowania na siłę, a kompozycje mają czytelną strukturę i nierzadko wpadającą w ucho linię melodyczną. Jest szansa, że "The Civil War" spodoba się nawet komuś nieobeznanemu w tego typu muzyce. Z drugiej strony ostrzegam - są tu też momenty, gdy jesteśmy bezlitośnie atakowani przez hałaśliwy elektroniczny zgiełk. Jest to jednak hałas naprawdę wysokiej próby, a z racji perfekcyjnej produkcji dawkowany na przyzwoitym sprzęcie stereo może się spodobać nie tylko muzycznym masochistom. Podsumowując - Matmos kolejny raz udowodnił, że wciąż można tworzyć płyty oryginalne w ramach już mocno w sumie wyeksploatowanej stylistyki. Nie da się też ukryć, że na scenie poszukującej muzyki elektronicznej (choć bardziej na miejscu byloby określenie elktro-akustycznej) amerykański duet ma niewielu równych sobie. W zeszłym roku nie znalazł się nawet nikt taki - moim zdaniem "The Civil War" to w swojej kategorii płyta roku 2003. Bez dwóch zdań!

Jordi Savall - Carlos V

Ta płyta, choć jest w jakimś sensie składanką, jest moim zdaniem jedną z najlepszych realizacji katalońskiego mistrza. Po raz pierwszy w życiu słyszałem muzykę na podobieństwo wielkiego, historycznego fresku. A i czasy były ciekawe... Szczególną zaletą, obok jak zwykle rewelacyjnej perfekcji wykonawców, jest niezwykły epicki nastrój uzyskany przez specyficznie prowadzone wiole i głosy - zarówno radość, jak i smutek mają w sobie coś z mitu. Od strony kompozytorskiej szczególną uwagę zwracają utwory Josquina Desprez, ulubionego kompozytora Karola V (Habsburgowie, jak zawsze, mieli świetnego nosa do muzyki)

Blue Cafe - Fanaberia

Płytke kupiłem z czystej ciekawości, znając 2 czy 3 utwory z radia. Muzycznie płyta zawiera bardzo różną muzyke, generalnie w większości przypadków lekko nasączoną elementami solu i jazzu, choć także i rapu, i hiphopu, których to gatunków nie znosze, ale tutaj zawartośc jest do przyjęcia. Bardzo ciekawy, charakterystyczny głos wokalistki, bardzo dobry poziom warsztatu muzyków. Jedyne co mi sie nie podoba, to fakt, że płyta jako całość jest trochę niespójna, tak jakby wykonawcy chcieli udowodnić sobie i innym, że potrafią zagrać wszystko. W efekcie jest urozmaicenie i dobry warsztat, ale momentami bez ładu. Dobre, solidne rzemiosło, ale jakby zabrakło trochę więcej emocji. Podsumowując, mimo wszystko więcej plusów nić minusów. Na tle produkcji typu ich Troje, Brathanki i cała rzecza tzw rodzimych piosenkarzy ta płyta zdecydowanie się wyróżnia. Na ocenę końcową największy wpływ mają 2 utwory: "Boli cisza" i "I'll be waiting", zdecydowanie wyrózniające sie z reszty. Moja wersja to wydanie dwupłytowe, drugi krążek zawiera 3 teledyski w formacie VCD

Interpol - Turn On The Bright Lights

Niewiele brakowało, a bym tą płytkę dotkliwie zglanował. Sięgnąłem po nią pod wpływem samych ochów i achów krytyki i słuchaczy, choć ten nadmiar zachwytów budził też juz jakiś niepokój ;-) Po parokrotnym przesłuchaniu ceda okazało się, że jest nieźle i niby wszystko gra, ale... no własnie - płyta niniejsza ma jedną przykrą przypadłość. Otoż nie ma na niej choćby pół minuty, podczas ktorej nie łapalibyśmy sie mimowolnie na spostrzeżeniu - "zaraz zaraz, przecież już to gdzieś słyszałem". Interpol postanowił bowiem w XXI wieku przywrócić do życia brytyjską nową falę. Nazwa Joy Division ciśnie się na usta przy okazji co drugiego dźwięku. A Bauhaus niewiele rzadziej. Na szczęście skojarzenia wędrują nie tylko w kierunku Wielkiej Brytanii pierwszej połowy lat 80. (czyli klimatów "smutek i nostalgia" albo jak kto woli "jestem sam. nie mam dziewczyny. jest mi niedobrze" ;-) bo oto momentami w 9. utworze jako żywo słyszę przed sobą... Dead Kennedys! Słowem - zżynanie na każdym kroku. A już wokalista jest prawdziwym mistrzem imitacji - w pierwszym utworze śpiewa niemal identycznie jak typ z Coldplay, ale potem już przede wszystkim wciela się zgodnie z duchem muzyki - raz to w Iana Curtisa, a raz Petera Murphy'ego (albo też w specyficzny mix obu tych wokalistów). Aż tu nagle... w połowie 10. utworu zmienia się w nikogo innego jak... Johnnego Lydona, vel. Rottena. Byłem pod wrażeniem, nie ma co - ma gościu talent ;-) I już miałem ochotę znowu zamęczać Was sążnistą mową, że wystarczy tylko zżynać z kogo innego niż wszyscy dookoła, a krytyka padnie na kolana, że jakie czasy takie muzyczne sensacje itp. ględzeniami. Jednak sam nie wiem kiedy i dlaczego... polubiłem Interpol. Może z racji sentymentu do wymienianych wyżej artystów? Poza tym obiektywnie mówiąc - ich kompozycje, mimo oczywistych zapożyczeń, sa całkiem udane i naprawdę mogą się podobać. Może nie zawsze wytrzymałyby konfrontacje z "oryginałami", ale cóż - "nie to miasto, nie ten czas" ;-) To nie jest jednak płyta, która zmienia oblicze rocka, dlatego trochę nie rozumiem, skąd tyle szumu wokół niej (poczytajcie recenzje w sieci). Że się wyróżnia? W potoku bylejakości może i tak.. Ale w sumie to co najwyżej przyjemna reminiscencja nowej fali. Dzięki "Turn on the bright lights" odświeżyłem sobie wieki nie słuchane płytki Joy Division czy Bauhaus. I zaraz wzięło człowieka na wspomnienia... ech.. sentymentalnie się zrobiło. I jak tu nie lubić Interpolu?

Blue Cafe - Fanaberia

Muzyka jest świetna. Tatiana ma bardzo nietypowy głos i moim zdaniem jest świetna i nie udaje, ona poprostu tak śpiewa. Cała płyta jest bardzo fajna. Oni chcą pokazać, że potrafią wszystko zaspiewac i zagrac, i to w nich podziwiam. Wszystkie utwory są świetnie skomponowane. Domyślam sie ile to wszystko musiało ich kosztować pracy.

Third Eye Foundation - Little Lost Soul

Każdy, kto twierdzi, że współczesna muzyka elektroniczna to bezduszna rąbanka wyprana z emocji, niech koniecznie sięgnie po ten album. Third Eye Foundation, czyli właściwie jednoosobowy projekt brytyjczyka Matta Elliotta jest bowiem zaprzeczeniem takiego stereotypu. Jego trzecia płyta pod szyldem TEF - "Little Lost Soul" zawiera bardzo oryginalną muzykę, którą można by nazwać "melancholijnym drum'n'bassem" lub, jak kto woli - "trip-hopem metafizycznym" ;-) Na usta cisną sie jeszcze inne wymyślne określenia i fajna to w sumie zabawa, z tym że tak naprawdę żadne z nich nie opisuje dokładnie dźwięków z tego krążka, gdyż zwyczajnie wymyka sie on wszelkim tego typu "etykietkowaniom". Muzyka z "Little Lost Soul" oparta jest na drum'n'bassowych, czy nawet momentami drill'n'bassowych rozwiązaniach rytmicznych i brzmieniowych, zapożyczonych z twórczości Aphex Twina, Squarepushera czy innych artystów spod szyldu WARP (czołowej wytwórni lat 90. specjalizującej się w progresywnej elektronice, jakby kto nie wiedział). Ale to chyba jedyna wspólna cecha z ww. artystami. Klimat tego albumu wywołuje bowiem skojarzenia raczej z "dołerskim" trip-hopem, a bardziej nawet - z estetyką 4AD (Dead Can Dance, Cocteau Twins) czy dokonaniami legendarnych Swans. Zresztą wystarczy rzut oka na wysmakowaną oprawę graficzną płyty TEF - pod tym względem również przypomina ona właśnie wydawnictwa z 4AD. Posunę się jednak w tych porównaniach jeszcze dalej - Third Eye Foundation jawi mi się jako odpowiedź z obozu współczesnych twórców elektroniki na dokonania takich kompozytorów jak Arvo Part czy Henryk M. Górecki. Jasne, że muzyka z opisywanej tu płyty ma rodowód bardziej "uliczny", więc niniejszym przepraszam urażonych miłośnikow "klasyki" za to niestosowne porównanie ;-) Może te skojarzenia wywołują wsamplowane (?... chyba;) znakomite kobiece wokalizy przypominające prawosławne zaśpiewy. Poza tym mimo technicznego bitu i nowoczesnych brzmień muzyka z "Little Lost Soul" przenosi nas raczej w mroki średniowiecznych katedr, a nie na żadne tam techno-dancefloory. To płyta melancholijna, wyciszona, medytacyjna. Po prostu piękna. I pełna emocji. Dodam tylko na zakończenie, że w wielu podsumowaniach (oczywiście raczej w magazynach zajmujących się tego typu muzyką) "Little Lost Soul" zostało uznane płytą roku 2000.

Third Eye Foundation - You Guys Kill Me

"You Guys Kill Me" to płyta poprzedzająca opisywaną już przeze mnie świetną "Little Lost Soul". W zasadzie Matt Elliott prezentuje tutaj podobny pomysł na muzykę - przetwarza na swój sposób rożne estetyki - drum'n'bass, trip-hop, mroki 4 AD, post-industrial. "You Guys Kill Me" wydaje się jednak płytą mniej dopracowaną, nie tak dopieszczoną jak jej o 2 lata starsza siostra ;-) I niekoniecznie można uznawać to za wadę - znajdą się zapewne tacy, których bardziej będzie przekonywać surowość, szorstkość i nieprzystępność YGKM. Ale... no właśnie - o ile "Little Lost Soul" z pełnym przekonaniem mogę polecić WSZYSTKIM, to "You Guys..." już nie za bardzo. Muzyka jaką serwuje tu TEF jest bez porównania bardziej mroczna, dzika, poschizowana, momentami wręcz przerażająca. Zdecydowanie "bad trip". Niepokojące jęki, wycia itp. odgłosy co chwila wyłaniają się z elektronicznego zgiełku przyprawionego ciężkim bitem. Budzące przerażenie, ale zarazem podziw pieśni umierających cywilizacji. Naprawdę przechodzą czasem ciary. Brrr... Wystarczy zresztą spojrzeć na same tytuły utworów - "There's A Fight At The End Of The Tunnel", "An Even Harder Shade Of Dark" czy "I'm Sick And Tired Of Being Sick And Tired" (genialny kawałek). Słowem - nie ma lekko. Chyba bardziej niż 4 AD słychać tu jednak spuściznę tworców post-industrialnych (chociażby Coil). "You Guys Kill Me" to bardzo dobra płyta, ale z gatunku tych, ktore mocno dają po głowie.

Sonic Youth - Washing Machine

Lubię tą płytę. Choć w moim prywatnym rankingu albumów SY jakoś zawsze pozostawała w cieniu bardziej "esencjonalnych" i wyrazistych dzieł słynnego nowojorskiego kwartetu (a teraz już kwintetu:) Chyba trochę bezpodstawnie. Na "Washing Machine" mamy przecież wszystko, co Soniczna Młodzież potrafi robić najlepiej - świetne gitarowe odjazdy jak i niebanalne rockowe kompozycje. Jest tu jeszcze ten przebojowy szlif charakterystyczny dla ich pierwszych albumów dla majorsa (tj. wyraźnie łatwiejszych w odbiorze "Goo" oraz "Dirty") ale zarazem mamy tu doczynienia z lekkim zradykalizowaniem przekazu muzycznego - więcej przesterów, wycieczek w bardziej wyswobodzone formy ekspresji. Jakby zapowiedź bezkompromisowości "A Thousand Leaves" (oszczędzili szoku wytwórni ;-) Świetna płyta - dobra na początek znajomości z tym zacnym zespołem. Bo wstyd go nie znać!

Blue Cafe - Fanaberia

Muzyka jest na niskim poziomie,powiedziałbym biesiadna;natomiast głos wokalistki nie tyle mi się nie podoba co wręcz mnie drażni-zauważcie,że ta kobieta gdy mówi ma zupełnie inny głos.Natomiast śpiewając zmienia go,niewiedzieć czemu.Wydaje mi się,że chce naśladować np.Anastacię czy Macy Gray,jednak nie bardzo jej to wychodzi.Słowa piosenke są banalne i o niczym-trudno doszukać się tu jakichś ambitnych treści,ciekawe kto je pisze.Zastanawiam się,dlaczego Blue Cafe jest tak promowane w TVP i nie tylko,skoro swoją muzyką nie powalają na kolana?Hmm,może to kwestia gustu,ale ja tego nie kupuję.Przykro mi ale takie jest moje zdanie na ten temat.Ponadto członkowie grupy mają jakieś bardzo wyskoie mniemanie o sobie(szczególnie wokalistka i lider zespołu Rrak-Sokal) Dziękuję.

Blue Cafe - "Demi-sec"

Nie przepadam za Blue Cafe.Głownym powodem mojej niechęci do nich jest głos wokalistki-drażni mnie,nie da się tego słuchać.To samo dotyczy muzyki-bardzo niski poziom,kiczowata,tandetna,kojarzy mi się z muzyką grupy o nazwie Leszcze.O słowach wspominać nie będę,bo jakie są każdy wie(przykład:utwór "Love Song",który wygrał polskie eliminacje do eurowizji;melodia cały czas ta sama i słowa przez całą piosenkę "sweeeeet sooooong, looooooooove soooooooong",wielka mi oryginalność).Nowa płyta nie rózni się zbytnio od poprzedniej,powiedziałabym nawet,że poprzednia była lepsza :D

Incubus - crow left of the murder

Rock. Są zajebiści. Facet który śpiewa jest super-przede wszystkim przystojny, głos ma też niezły, ale mam wrażenie że nie odgrywa tu tak specjalnie waznej roli. Przynajmniej ja raczej zwracam uwagę na dźwięk. Głosik ma jak już wyżej napisałam - niezły. Tylko słabiutki tryszkę. I naprawdę- wkurza mnie, że rock nie może się wybić ponad ten chałowaty, wieśniacki i obleśny hip-hop. Ostatnio nawet coraz więcej dostrzegam czegoś, co odrazu kojarzy mi się z Pcimiem - techno. Być może imprezy techno są najlepsze, ale tylko dla niektórych. Osobiście uważam, że tych którzy go słuchają powinno się powybijać z karabinu, albo zamknąć ich wszystkich w komorze gazowej. Ludzie! Schowajcie swoje worki-spodnie i spójrzcie na siebie!

Incubus - crow left of the murder

recenzji płyty nie będzie bo jeszcze nie wyszła:)będzie za to recenzja idiotycznej wypowiedzi Loli czy jak jej tam. "Facet który śpiewa jest super-przede wszystkim przystojny, głos ma też niezły, ale mam wrażenie że nie odgrywa tu tak specjalnie waznej roli." hmmm no przystojny to on jest bardzo,ale raczej nie przed wszystkim, bo przede wszystkim to on moja droga śpiewa,no i jego rola jest moim zdanie dość znacząca:) ale to moze być tylko moje zdanie, gimnazjalistki z pewnością cenią walory nieco inne (patrz:lola),taaaak ważne że ma chłopak buźkę ładną , a jak śpiewa, a kogo to interesuje?:D "Przynajmniej ja raczej zwracam uwagę na dźwięk" no właśnie widać:D "Głosik ma jak już wyżej napisałam - niezły. Tylko słabiutki tryszkę. " raczej nie słabiutki, oj nie... "I naprawdę- wkurza mnie, że rock nie może się wybić ponad ten chałowaty, wieśniacki i obleśny hip-hop. Ostatnio nawet coraz więcej dostrzegam czegoś, co odrazu kojarzy mi się z Pcimiem - techno. " tolerancji troche dziewczyno,rock się nigdzie wybijać nie musi, nie słyszałam jeszcze o zawodach który gatunek muzyczny się wybije:D bo co to znaczy się wybić? liczysz co częsciej na MTV puszczają?? eminem-punkt dla hiphopu,incubus-punkt dla "rocka",daj spokuj, po co te wieczne szufladki??? "Być może imprezy techno są najlepsze, ale tylko dla niektórych. Osobiście uważam, że tych którzy go słuchają powinno się powybijać z karabinu, albo zamknąć ich wszystkich w komorze gazowej." twoja głupota mnie przeraża, kim jesteś by osądzać innych??? tak idiotko,zamknij kogos w komorze gazowej tytlko dlatego ,że słucha innej muzyki, niż TY,przeszukaj mieszkania znajomych czy aby nie znajdzie się tam żaden dowód zbrodni-płyta techno,takkkk, świat czeka na nowego Hitlera, jestes żałosna, nic dodać, nic ująć,aż mi wstyd że taki bezmózg słucha Incubusa "Ludzie! Schowajcie swoje worki-spodnie i spójrzcie na siebie" no własnie,moze zamiast krytykować innych i sporządzać listę osód do zamknięcia w komorze gazowej pomyślisz o sobie pozdrawiam bezmózgu

Amarok - Amarok

Amarok - malo znany polski zespol. Jego nazwa jak i nazwa pierwszego albumu jest taka sama jak slynnej plyty Mike'a Oldfielda - nie jest to przypadek. Muzyka wyraznie pisana pod wplywem inspiracji Oldfieldem oraz Pink Floyd. Mimo to muzyka charakteryzuje sie wlasnym, swoistym klimatem - cos czego jednak u wyzej wymienionych artystow nie ma. Slychac szerokie instrumentarium: gitary, flet, skrzypce i wiele innych. Na pewno muzyka sie spodoba kazdemu fanowi Mike'a Oldfielda - jest to gwarantowane. Niestety nastepna plyta zespolu: Neo Way jest juz wieksza 'zżynaniną' i posiada mniej uroku, jakiego Amarokowi nie brakuje.

Mother Love Bone - Stardog Champion

Jeżeli chciałbyś poznac klimat Seattle z okresu zanim stało się jedną ze stolic rocka, musisz siegnąć po tę płytę. Muzyka tu zagrana i nagrana emanuje młodzieńczością, radością grania, spontanicznością. Jest to poniekąd do bólu klasyczny rock, jeżeli wiecie o czym mówię. Prosta perkusja, zdziorne riffy i sola, szybsze utwory na zmiane z bardziej oszczędnie granymi wolniejszymi. Co odróżnia MLB od wielu podobnych kapel to moc emocji i wspomnianej energii. Dlatego mimo, że muzyka jest moze mało odkrywcza, tworzy nową jakość. No właśnie, muzyka MLB to mikstura- złożona z wpływów Led Zeppelin, Black Sabbath, Alice Coopera,Queen, psychodelii, glam rocka, czyli przekrój rock'n'rolla. Nie sposób nie wspomnieć o rewelacyjnym głosie Andrew Wood'a, w którym słychać ból, który uwiera tym bardziej od momentu śmierci wokalisty. Dla porządku dodam, iż dwaj muzycy- Gossard i Ament- odnaleźli się w innym wspaniałym zespole. Oczywiście Pearl Jam. Jeżeli lubicie P.J., Alice in Chains, Guns'n'roses, Jane's Addiction, jezeli lubice starego rocka z lat 60/70/80, siegnijcię po te płytę.

Emf - the schubert dip

Dziś juz prawie zapomnieliśmy, czym była ambitna muzyka taneczna inna niż potomstwo techno. Na początku lat 90 istniało zjawisko "rocka manchesterskiego", którego sednem było stworzenie tanecznego rocka, czy jak kto woli rockowego disco. Tej modzie ulegli nawet tak poteżni artyści jak U2. Jednymi z współtwórców gatunku byli muzycy EMF. "The Schubert Dip" to debiutancki album grupy, urzekający świeżością i niesamowitym wręcz poziomem energii. Płyta "buja", a jednocześnie dostarcza wrażeń czysto muzycznych. Innymi słowy można przy tym potańczyć/ poskakac bez obciachu, ale też w domu posłuchać po pracy (a może nawet bardziej przed, dla naładowania akumulatorów).

Depeche Mode - Violator

Wg mnie najlepsza plyta DM, pełna emocji i eksperymentalnych dźwięków. To nie są już słodcy,synthpopowi i ulizani chłopcy ale dojrzali i pewni siebie faceci.Jedna z najbardziej ponurych i tajemniczych plyt w historii zespolu, która wylansowala ich kultowy wizerunek.Plyta zaczyna sie od genialnego \\\\\\\\\\\\\\\"World In My Eyes\\\\\\\\\\\\\\\" utrzymanego w tonie starych Depechów ale następny nie pozostawia złudzen, że lata 80. się kończą.\\\\\\\\\\\\\\\"The Sweetest Perfection\\\\\\\\\\\\\\\" to nawiązanie do kształtującej się powoli sceny grunge ze świetnymi partiami gitar i wokalem Gore\\\\\\\\\\\\\\\'a. \\\\\\\\\\\\\\\"Personal Jesus\\\\\\\\\\\\\\\" nikomu chyba nie trzeba przedstawiac, świetny teledysk,genialny głos Dave\\\\\\\\\\\\\\\'a i oprawa muzyczna.Od utworu \\\\\\\\\\\\\\\"Halo\\\\\\\\\\\\\\\" zaczyna się przeprawa przez mrok,\\\\\\\\\\\\\\\"Waiting For The Night\\\\\\\\\\\\\\\" nie powstydziliby się Massive Attack.Absolutnym hitem tej plyty jest \\\\\\\\\\\\\\\"Enjoy The Silence\\\\\\\\\\\\\\\" choć mi osobiście najlepiej podoba sie \\\\\\\\\\\\\\\"Policy Of Truth\\\\\\\\\\\\\\\" pełen lęków, niepokoi i głupiego wrażenia że coś przeminęło.Płytę kończą \\\\\\\\\\\\\\\"Blue Dress\\\\\\\\\\\\\\\" i \\\\\\\\\\\\\\\"Clean\\\\\\\\\\\\\\\". Jest to jedna z najważniejszych pozycji muzycznych ostatnich lat, każdy utwór brzmi tutaj świetnie.Płyta obowiązkowa dla każdego fana DM.

Incubus - crow left of the murder

Chociaż naprawdę Brandon Boyd jest przystojny to naprawdę należy tu pominąć kwestię wyglądu.Całej płyty nie miałam jeszcze przyjemności posłuchać ale już niedługo mam zamiar.A po kawałku MEGALOMANIAC należy się spodziewać jeszcze lepszych.Uważam że Incubus są naprawdę dobrzy i poradzą sobie z łatwością.A Branod ma świetny głos i wcale nie jest za cichy,śpiewać głośno( a właściwie ryczeć) to też nieżadna sztuka.

Incubus - crow left of the murder

Chociaż naprawdę Brandon Boyd jest przystojny to naprawdę należy tu pominąć kwestię wyglądu.Całej płyty nie miałam jeszcze przyjemności posłuchać ale już niedługo mam zamiar.A po kawałku MEGALOMANIAC należy się spodziewać jeszcze lepszych.Uważam że Incubus są naprawdę dobrzy i poradzą sobie z łatwością.A Branod ma świetny głos i wcale nie jest za cichy,śpiewać głośno( a właściwie ryczeć) to też nieżadna sztuka.

Jacintha - Jacintha Is Her Name (dedicated to Julie London)

najpierw trochę danych o płycie: Jacintha - Vocals Ron Eschete - Guitar, Guitar (7 String Acoustic) Harry Allen - Sax (Tenor) Larry Bunker - Conga, Vibraphone Bill Cunliffe - Piano, Arranger Holly Hofmann - Flute Larance Marable - Drums Darek Oleszkiewicz - Bass 1. Willow Weep for Me (Ronell) - 5:32 2. The Thrill Is Gone (Brown/Henderson) - 5:20 3. Something Cool (Barnes) - 6:07 4. Don`t Smoke in Bed (Robison) - 4:06 5. Light My Fire (Densmoore/Krieger/Manzarek/Morrison) - 4:03 6. I`m in the Mood for Love (Fields/McHugh) - 4:14 7. God Bless the Child (Herzog/Holiday) - 5:42 8. Round Midnight (Monk/Williams) - 6:14 9. I`ll Never Smile Again (Lowe) - 4:05 10. Gone With the Wind (Magidson/Wrubel) - 3:17 11. Cry Me a River (Hamilton) - 4:40 Groove Note Records, GRV 1014 Dzięki uprzejmości jednego z Kolegów z Forum, poznałem muzykę Jacinthy za sprawą płyty "Heres To Ben". Tak mi się spodobało, że najnowszą płytę kupiłem kompletnie w ciemno (rzadko zdarza mi się takie zaufanie do artysty, ze poniżej pewnego poziomu nie zejdzie, a chyba takich przypadków, że nabrałem takiego przekonania po jednej płycie, miałem chyba 2, może 3 razy) I nie zawiodłem się - bo "Heres To Ben" podobała mi się, a muzycznie obie płyty są do siebie bardzo podobne. Tutaj jest jeszcze spokojniej, praktycznie wszystkie utwory są utrzymane w bardzo spokojnym, delikatnym, nastrojowym klimacie. Trudno wyróżnić mi tutaj jakiś konkretny utwór - może kolejna, ciekawa interpretacja "Light My Fire" , czy kołyszący "Cry Me a River ".... cała płyta jest muzycznie bardzo jednolita i równa. Bardzo mi się podoba. Ciepły, miły głos wokalistki, oszczędne aranżacje. Idealna płyta na zimowy wieczór, aby odpocząć i wyciszyć się po ciężkim w dniu w pracy, przygaszone światła, w ręku .... filiżanka dobrej herbarty ;-). Jedyne czego mi troszę brakuje to jednego-dwóch ciut żywszych aranżacji.... chociaż może wtedy płyta nie miałaby tyle uroku?

Jacintha - Jacintha Is Her Name (dedicated to Julie London)

najpierw trochę danych o płycie: Jacintha - Vocals Ron Eschete - Guitar, Guitar (7 String Acoustic) Harry Allen - Sax (Tenor) Larry Bunker - Conga, Vibraphone Bill Cunliffe - Piano, Arranger Holly Hofmann - Flute Larance Marable - Drums Darek Oleszkiewicz - Bass 1. Willow Weep for Me (Ronell) - 5:32 2. The Thrill Is Gone (Brown/Henderson) - 5:20 3. Something Cool (Barnes) - 6:07 4. Don`t Smoke in Bed (Robison) - 4:06 5. Light My Fire (Densmoore/Krieger/Manzarek/Morrison) - 4:03 6. I`m in the Mood for Love (Fields/McHugh) - 4:14 7. God Bless the Child (Herzog/Holiday) - 5:42 8. Round Midnight (Monk/Williams) - 6:14 9. I`ll Never Smile Again (Lowe) - 4:05 10. Gone With the Wind (Magidson/Wrubel) - 3:17 11. Cry Me a River (Hamilton) - 4:40 Groove Note Records, GRV 1014 Dzięki uprzejmości jednego z Kolegów z Forum, poznałem muzykę Jacinthy za sprawą płyty "Heres To Ben". Tak mi się spodobało, że najnowszą płytę kupiłem kompletnie w ciemno (rzadko zdarza mi się takie zaufanie do artysty, ze poniżej pewnego poziomu nie zejdzie, a chyba takich przypadków, że nabrałem takiego przekonania po jednej płycie, miałem chyba 2, może 3 razy) I nie zawiodłem się - bo "Heres To Ben" podobała mi się, a muzycznie obie płyty są do siebie bardzo podobne. Tutaj jest jeszcze spokojniej, praktycznie wszystkie utwory są utrzymane w bardzo spokojnym, delikatnym, nastrojowym klimacie. Trudno wyróżnić mi tutaj jakiś konkretny utwór - może kolejna, ciekawa interpretacja "Light My Fire" , czy kołyszący "Cry Me a River ".... cała płyta jest muzycznie bardzo jednolita i równa. Bardzo mi się podoba. Ciepły, miły głos wokalistki, oszczędne aranżacje. Idealna płyta na zimowy wieczór, aby odpocząć i wyciszyć się po ciężkim w dniu w pracy, przygaszone światła, w ręku .... filiżanka dobrej herbarty ;-). Jedyne czego mi troszę brakuje to jednego-dwóch ciut żywszych aranżacji.... chociaż może wtedy płyta nie miałaby tyle uroku?

Joss Stone - The Soul Sessions

Przesłuchałem tę płytę po powrocie do domu dwa razy na głośnikach a wieczorem poprawiłem jeszcze raz przez słuchawki. I wciąż nie mam dość. A to podobno wprawki przed nagraniem autorskiego albumu. No to pięknie, jak mawiał pułkownik Alvarez. Dziesięć coverów – soul z silną domieszką bluesa, funky i folku. Mieszanka piorunująca. Właściwie trudno wskazać najlepsze utwory, bo wszystkie są co najmniej dobre, poczynając od rozpoczynającego płytę przebojowego ”The Chookin’ Kind”. Póki co największe wrażenie robią na mnie bluesowy ”Dirty man”, śpiewany jedynie z akompaniamentem gitar, a bezpośrednio po nim startujący od pierwszego uderzenia motorycznym funkowym rytmem ”Some Kind of Wonderful”. 16-letnia Joss Stone śpiewa z ogromną energią i entuzjazmem, bez grama rutyny, co znakomicie równoważy pewne niedoskonałości techniczne i brak wyrafinowania typowego dla doświadczonych wokalistek. Do tego znakomite chórki w wykonaniu m.in. Betty Wright, która jest również współproducentem albumu. Całość przebojowa i rozrywkowa, ale na szczęście pozbawiona tego strasznego elektroniczno-smyczkowego lukru, typowego dla różnych Houstonów, Braxtonów i Dionów. Ciekawe co będzie dalej.

Pink Floyd - Wish You Were Here

Cos wspaniałego!!! Tego nie da sie opisac to trzeba posłuchac!!! Mam znajomych którzy uwazają ze nie ma pieknych długich utworów?! Za kazdym razem puszczam im Shine On You Crazy Diament i szybko zmieniaja opinie na ten temat!!! Pierwsze słowa wypowiadane sa po 8 min ale tego sie nie odczuwa!!! Trzeba to kochac i rozumiec!!!

Placebo - Sleeping with ghosts

zespół jest na tyle rewelacyjny i na tyle znany, że nie mógł sobie pozwolić na nagranie słabszej płyty. więc SWG musiała być nowoczesna i nowocześnie brzmiąca. z jednej strony jest to duży plus gdyż szybko wpada w ucho jednocześnie pozostając głęboką muzyką z ciekawymi tekstami. z drugiej strony brakuje mi tu surowości oraz perwersji z albumu Black Market Music. bardzo dużo świeżej energii, werwy... Do tego ciekawe single. Płytę polecam każdemu bo naprawdę dociera do szerokiej publiczności choć nie wszystkich to zapewne cieszy.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.