Skocz do zawartości

1057 opinie płyty

Mike Oldfield - The songs of the Distant Earth

Relaks + rytmiczna jazda? Czemu nie! Mike stworzyl dzieło godne Bacha, Mozarta i tym podobnych mistrzów. Muzyczna podróż w przestrzeń. Włączcie w nocy, otwórzcie okno i popatrzcie na gwiazdy. Super. Najlepsza płyta Oldfielda

Blue Cafe - Fanaberia

Blue Cafe plasuje się w moim rankingu tuż obok Ich Troje. Muzyka biesiadna, która dobrze brzmi u cioci na imieninach, gdzie wujek Staszek szepcze na ucho w piajckim widzie kuzynce Kazi "Ju mej bi in low". Dnerwująca maniera wokalistki przy niektórych dźwiękach zamienia się w prawdziwie kuriozum. Jeśli dodać do tego niesamowicie infantylne teksty, otrzymamy jedną z najgorszych płyt, jakie społodziła polska muzyka rozrywkowa. Ale na Stadionie Dziesięciolecia ma zapewne świetne wzięcie.

Custom Trio - Back Point

Skład zespłu Marcin Oleś - bas Bartłomiej "Brat" Oleś - perkusja Krzysztof Kapel - saksofon tenorowy i sopranowy Maciej Sikała - saksofon tenorowy Wydawnictwo www.Nottwo.com Nie będę długo opisywał bo to nie ma sensu - lepiej posłuchać :) Po pierwsze - nie jest to płyta dla zaczynających przygodę z jazzem. Może być za ciężka, niezrozumiała, a nawet trochę agresywna, drapieżna. Po drugie - jest to płyta dla ludzi, którzy szukają: - świeżości, - młodości, - wolności, - nieskrępowana, - muzyki zagranej do ostatniego tchu - bez oszczędzania. Po trzecie - Ogień na całej płycie !!! Nie ma wytchnienia. Od 1 do ostatniego kawałka jest "grubo". Są momenty, w których sekcja perkusji mogłaby być podbudowa zespołu rockowego, na dodatek Bartek "Brat" Oleś grający smyczkiem na basie dodaje do całości takiego ognia ... - wogóle dziwne, ze nic jeszcze się nie pali ;) Nie można zapominać o K. Kapel, który razem z M Sikała dolewają "jazzowej benzyny" do całości. [tylko nie myślcie o naszej benzynie ...;)] To co "Polska Fabryka Jazzowa braci Oleś" pokazuje, napawa mnie uwielbieniem i wręcz daje mi otuchę, że nie będzie tak źle z nasza muzyka. Niech nam żyja długo i płodnie bracia Oleś :)

Pink Floyd - The Wall

No coz mozna powiedziec? Ta plyte zna chyba kazdy wielbiciel PF. Plyta zrobiona z rozmachem, wieloma ( jak to w PF) efektami ( helikopter, plaszki itd). Plyta wg mnie jest genialnia. Waters w duzej mierze opisal swoje, watki biograficzne mozna znalezc praktycznie w kazdym utworze. Oczywiscie wszechobecna jest wojna i jej obraz kreowany przez telewizje. Na tej plycie mozna znalezc jeden z chyba najbardziej znanych utworow rockowych na swiecie - Another brick in the wall. Sadze, ze jesli ktos chce zaczac swoja przygode z pink floyd to najlepiej od tej plyty.

The White Stripes - Elephant

Jak wiadomo w dzisiejszych czasach kiedy naciśnięcie kilku guzików na klawiaturze może tworzyć niby-muzykę ciężko o coś prawdziwego.Dla mnie jedną z najważniejszych cech jakie musi mieć muzyka jest szczerość.Słucham różnej muzyki ale na próżno jej szukać ( szczerości ).Straciły ją wszystkie kapele rockowe jak Metaliki, Korny, nie ma jej za grosz w jakimś cholernym brytyjskim szlam-rocku a o plastikowych i wyreżyserowanych produkcjach jak Britney czy JLO nie wspominam.Jak powiedziałem sam słucham wiele z tej komery bo po prostu nie mam wyboru i część z nich mi się podoba.Jednak od czasu Nirvany nigdy muzyka nie wzbudzała we mnie uczuć.Podobała mi się , słuchałem jej z chęcią ale nie przeżywałem jej.Z Nirvaną potrafiłem po prostu czuć się szczęsliwy, leżeć na podłodze i słuchać z uśmiechem lub smutkiem na twarzy.Tak.Nirvanę uważam za muzykę szczerą, PRAWIE zero sztuczności.Jednak gdy przesłuchałem przez wiele lat miliard razy każdy utwór przestalem Nirvanę jakoś emocjonalnie przeżywać.Myślę że był to proces dość naturalny.Jak się jednak okazało już nie miałem przeżywać więcej muzyki, nic co potem odkryłem mnie nie poruszyło.Z biegiem lat doszedłem do wniosku że widocznie już nigdy nie będę przeżywał muzyki, że tak ogromny wpływ Nirvany na mój stan ducha był możliwy dzięki temu że byłem wtedy młody i zeszło się to z burzliwym dojrzewaniem, teraz natomiast jestem już za stary i takie odczuwanie muzyki się juz nie powtórzy nigdy więcej. Jak się niedawno okazało myliłem się i wiadomo co mam na myśli.Od pierwszych sekund słuchania padłem na kolana, wzruszyłem się i zrozumiałem że oto druga szczera kapela na ziemi.I mam gdzieś jaka moda muzyczna będzie za dziesięć lat WS zawsze będzie częścią mojego życia.

The White Stripes - Elephant

Trochę przereklamowane jak dla mnie to całe White Stripes. Zachwyty krytyki zdecydowanie przesadzone - Super Nowość? Sensacja? Eee tam... Przede wszystkim mozna zarzucić WS wtórność - podobny pomysł na muzykę (energetyczny blues - punk) to nic nowego. Wystarczy wspomnieć chociażby genialnego Jona Spencera i jego Blues Explosion, którzy bawią się w taką muzykę od dawna. Z dużo lepszym skutkiem zresztą - twórczość JSBX dużo bardziej mnie przekonuje. Ale to nie znaczy, że \\\"Elephant\\\" jest płytą złą. Jak na muzykę mimo wszystko komercyjną, mainstreamową - taką \\\"z radia\\\" i \\\"z telewizora\\\" to rzecz całkiem sympatyczna. Biorąc pod uwagę ciekawą i dopracowaną w każdym szczególe stronę wizualną (wdzianka \\\"pod kolor\\\", charakterystyczne, dość wyróżniające się teledyski) i muzykę, która w zalewie pop-szmiry w sumie się podoba, można uznać propozycję White Stripes za produkt całkiem udany. Podsumowując - \\\"Elephant\\\" to płyta po prostu dobra, powiedziałbym - fajna. Fajne, wpadające w ucho riffy, generalnie fajne granie ;) Ale żeby od razu genialne? Genialne może to być dla niezbyt wymagających słuchaczy - takich, którzy muzycznych przeżyć szukają w Vivie, MTV i radiowej Truj-ce

Labradford - A Stable Reference

Nie, wydawcą tej płyty nie jest Mute, lecz chciagowska wytwórnia niezależna KRANKY - label, którym być może powinni się zainteresować niektórzy forumowicze. A to dlatego, że o Kranky zwykło się czasem mówić jako o spadkobiercach dość lubianego tu 4AD. Faktem jest, że w latach 90. ta kultowa wytwórnia brytyjska zaczęła przeżywać kryzys artystyczny (a i finansowy ponoć pod koniec też), być może dlatego, że wyraźnie zestarzała się muzyka przez nią wydawana (a i nie było też za bardzo pomysłu na odświeżenie tej estetyki). Ale czy Kranky rzeczywiście przejęło w ostatniej dekadzie XX wieku schedę po 4AD ? I tak i nie. Odrealniony, oniryczny klimat nagrań to bez wątpienia cecha wspólna tych wydawnictw. Ale użyte środki (i nie mam tu na myśli używek itp. ;-) są już trochę, albo wręcz calkiem inne. Albumy z Kranky brzmią dużo bardziej surowo, minimalistycznie, momentami tez są bardziej hałaśliwe, może z racji lekkich naleciałości estetyki noise. Pewnie dlatego nie była to muzyka masowo rozpropagowywana, chociażby w "progresywnej" w opinii wielu sluchaczy Trójce (było nie było odpowiedzialnej za popularność 4AD). Z drugiej strony najbardziej ciekawe wydawnictwa Kranky zbiegły się w czasie z eksplozją tzw. post-rocka, w związku z czym załapały się do tej szufladki. Dzisiaj, z perspektywy tych paru lat można dyskutować czy cały ten nurt był faktycznie spójną, wyraźnie wyodrębnioną nową estetyką, czy raczej modną, trendziarską etykietką wymyśloną przez dziennikarzy, którzy przylepiali ją wszystkiemu, do czego nie pasowały etykietki już istniejące ;) Ale zostawmy te dywagacje... Zostawmy też ten przydługi wstęp. Po co on był w ogóle? Otóż w mojej opinii wydany w 1995 roku "A Stable Reference" zespołu Labradford to album bardzo reprezentatywny dla stylistyki Kranky, wręcz sama esencja tej wytwórni. Jest to też moim zdaniem chyba najlepsza płyta Labradford, w każdym razie najlepsza z tych co slyszałem ;-) Może jednak warto wreszcie wspomnieć więcej o samej muzyce, choć, jak to często bywa - trudno ująć to w słowach (zwłaszcza po 3. piwie ;-) Muzyka Labradford jest dość oryginalna (ale mi to odkrywcze stwierdzenie ;-) choć stworzona jest za pomocą bardzo prostych środków - bas, keyboards, gitara + wokal (sporadycznie). Dźwięki wydobywane z tych instrumentów tworzą intrygujące, nieco ambientowe plamy dźwiękowe. Niby nie dzieje się tu zbyt wiele, ale płyta robi piorunujące wrażenie - powala i hipnotyzuje. Zwłaszcza pod koniec - posluchajcie rewelacyjnego "Comfort" oraz "SEDR 77", coś pięknego! Recepta: minimalizm + eteryczny, nieco abstrakcyjny klimat sprawdza się w wydaniu Labradford znakomicie. Świetna płyta na późny wieczór!

Labradford - Mi media naranja

W przypadku "Mi medja naranja" (1997) wydawcą w naszej części świata jest faktycznie Mute (choć też nie tak do końca - dokładniej Blast First, który to, o ile się nie mylę podlega jednak Mute). Za oceanem ta płyta Labradford jest wydana podobnie jak poprzednie przez Kranky. Przy okazji opinii o "A Stable Reference" i porównania Kranky do 4AD umknęła mi jedna dość istotna cecha współna tych wytwórni - trudno znaleźć w ich katalogu muzykę radosną (choć w przypadku 4AD może nie aż tak trudno, trochę wyłamywało się przecież pod tym względem nieodżałowane Pixies). Generalnie jednak i tu i tu dominują wydawnictwa skłaniające raczej do zadumy, zawierające muzykę z kategorii "smutek i nostalgia". Z tym, że na albumach z Kranky wspomniany "smutek i nostalgia" podane są w sposób bardziej... hmm... abstrakcyjny (?), w odróżnieniu od popadającej czasem w zbytnią "oczywistość" czy wręcz koturnowość estetyki 4AD (czy ktoś mnie w ogóle rozumie? ;-)) Wróćmy jednak do "Mi media naranja". Płyta ta różni się trochę od opisywanej wcześniej "A Stable reference". Klimat niby wciąż podobny (refleksyjno-medytacyjno-ambientowy) ale pomysł na brzmienie ciut odmienny. Nowszy z albumów jest jakby nieco wygładzony, bardziej przejrzysty i uporządkowany, mniej na nim brudu. Pojawia się też czasem dość regularny, choć bardzo delikatny elektroniczny bit. Chropawe brzmienia o proweniencji noise'owej zostały zastąpione pojawiającymi się gdzieniegdzie trzaskami (ale w dośc lajtowymi wydaniu) rodem z progresywnej elektroniki drugiej połowy lat 90. To wszystko sprawia, że "Mi media..." jest w sumie zdecydowanie bardziej przyjazna szerszemu gronu sluchaczy niż "A Stable reference". Z drugiej strony - nie robi chyba już takiego wrażenia... Choć to też bardzo dobra płyta na późny wieczór!

Dead Can Dance - Within the realm of a dying sun

Jedna z najpiękniejszych płyt jakie dane było mi usłyszeć (a sporo słyszałem :-)). Zazwyczaj słucham jej razem ze "Spleen and Ideal", choć oczywiście "Within ...." jest ukoronowaniem tego okresu w twórczości DCD, co daje łącznie jakieś 77 minut rewelacyjnej muzyki (dziś może byłaby to jedna płyta, po pewnym "podrasowaniu" Spleen'a). Klimaty Wschodu i Klimat w ogóle, multiinstrumentalna, rewelacyjne wokale. Tylko strasznie krótka, te niecałe 40 minut mija jak kwadrans. Oj nie jest to płyta do zmywania naczyń.

Dave Douglas - Constellations

To druga płyta chyba najciekawszego zespółu prowadzonego przez Dave'a Douglasa - Tiny Bell Trio (Dave D. - trąbka, Brad Shepik - gitara elektryczna, Jim Black - perkusja). I IMHO najlepsza :) Nagrana została w 1995 roku i ukazała się nakładem niewielkiej, acz bardzo zacnej szwajcarskiej wytwórni HatHut. W tamtym czasie Dave Douglas nie został jeszcze okrzyknięty trębaczem nr 1 światowego jazzu, co nie znaczy że nie był już wtedy znakomitym muzykiem. Mało tego - nagrywał wówczas ciekawsze płyty niż obecnie, gdy ma już status międzynarodowej gwiazdy i próbuje wpisywać się w nurty bardziej mainstreamowe. Ale zostawmy te dywagacje i wróćmy do "Constellations". To płyta genialna i na tym mógłbym już zakończyć tą recenzyjkę :) Bo nie bardzo wiem jak pisać o rzeczach, ktore sięgają niemalże absolutu. Może więc coś o samej stylistyce. Czy to jazz? Może tak, może nie - jeśli ktoś ma sięgnąć po ta płytę tylko dlatego, że to jazz, a więc muzyka najbardziej audiofilska i najbardziej wyrafinowana z możliwych to lepiej napisać, że to jest jazz ;-) Ale równie dobrze, albo i nawet bardziej trafnie można by ją nazwać balkan-etno-free-improv. No bo z jednej strony bałkańskie melodie (przy czym to raczej stylizacja niż sięganie po tradycyjne ludowe tematy), z drugiej zaś pyszne i szalone improwizacje określają charakter tej płyty jak i całej tworczości Tiny Bell Trio. I coś takiego mi się cholernie podoba - muzyka nie siląca się specjalnie na awangardę, choć jednak awangardowa (zwłaszcza dla przyzwyczajonych do mainstreamu i tradycji), ale jednocześnie zawierająca też elementy, na których można "zawiesić" ucho i chyba tylko głuchy nie podda się ich urokowi. Przy czym warto dodać, że "Constellations" to najbardziej rozimprowizowana, "odjechana" i energetyczna z płyt TBT. Chłopaki jadą aż miło już od pierwszych dźwięków perkusji Jima Blacka rozpoczynajacych płytę. Dobrze, że są momenty spokojniejsze, jak znakomite "Scriabin" i można na chwilę odetchnąć. Z ciekawostek - oprócz kompozycji Douglasa mamy tu utwór Herbie Nicholsa, Georgesa Brassensa oraz kapitalną wersję "Vanitatus Vanitatum" Roberta Schumanna (z dopiskiem "mit Humor" :) Warto wspomniec również o samych muzykach, bo i postaci to wyjątkowe i sam skład instrumentalny dość nietypowy. Dave Douglas - trąbka nr 1 naszych czasów, cóż tu więcej dodawać. I brzmieniem czaruje i improwizacjami zachwyca. Brad Shepik - najmniej znany z tej trójcy, ale to naprawdę znakomity "wioślarz". No i last, but not least - Jim Black. Nie ukrywam, że ten niepozorny i skromny człowiek jest dla mnie postacią boską niemalże ;-) To co wyprawia za perkusją to jest mistrzostwo świata. Gra na zestawie wyposażonym w dodatkowe "bajery" - dzwoneczki (nazwa grupy zobowiązuje), łańcuchy, łańcuszki i cholera wie co jeszcze. I brzmi to wprost bajecznie - tu pyknie delikatnie w jeden bajerek, tam w drugi, to znowu w blaszki, a za chwilę uruchamia szaloną rozpędzoną machinę perkusyjną, jakby za garami siedział Zwierzak (o ile dobrze pamiętam) z Muppet Show :-) Raz maluje swą grą finezyjne pastelowe krajobrazy, by za moment przejść do (pozornie) nieokiełznanego chaosu - prawdziwej perkusyjnej abstrakcji, podanej na dodatek z niesamowitym powerem. Niezwykła wyobraźnia i fantastyczna technika, oraz nietypowe rozwiązania rytmiczne i brzmieniowe powodują, że to drummer, którego rozpoznaje się już po 2-3 uderzeniach. Przy czym nie ma w jego grze nic z durnego popisywania się - po prostu idealnie wkomponowuje się w muzykę, w jakim składzie by nie grał. I staje się bohaterem niemal każdego zespołu, każdej płyty na której gra, na równi z liderami. W Tiny bell trio ma dodatkowo utrudnione zadanie, no bo przecież nie ma tu wsparcia w kontrabasie. Nic to - nie tylko pod względem rytmicznym płyta jest mimo tego "braku" pełnowartościowa, ale dodatkowo Jim Black nierzadko czyni z perkusji jeszcze jeden instrument melodyczny. Podsumowując - "Constellations" to płyta którą od paru lat zaliczam do swoich ulubionych i mój cedek połyka ją dość często :) Mimo to nie znudziła mi się ani trochę i prawie zawsze słucham jej z wypiekami na twarzy. FANTASTYCZNA MUZYKA. Powinna się spodobać nie tylko fanom zakręconych dźwięków, ale i miłośnikom mocniejszego rockowego uderzenia czy też z drugiej strony spokojniejszych i uroczych brzmień bałkańskich. Może nawet fanom Bregovica? ;-) No... oni może lepiej niech zaczną od pierwszej płyty TBT wydanej przez Songlines, albo od twórczości grupy Pachora, gdzie udziela się dwóch bohaterów opisywanego tu krążka - Black i Shepik, tam jest więcej etno, a mniej tych "strasznych" improwizacji. Oczywiście dla miłośników jazzu, niekoniecznie z przedrostkiem "avant-" jakakolwiek płyta Tiny Bell Trio to pozycja obowiązkowa. Jeśli wypociny takiego pseudo-znawcy jak ja nie są wystarczającą rekomendacją to podeprę się tzw. autorytetem - Maciej Karłowski na łamach HFiM przyznał płycie "Constellations" 6 (słownie - SZEŚĆ) czarnych kółeczek!

Metallica - kill'em all

Płyta wg mnie bije wszystkie późniejsze płyty Metallici na głowe , jest spontaniczna , szczera , nie pochłonięta przez komercję nie nudzi przydługimi tematami ( Master.. , Ride the..) czy cukierkowymi refrenikami ( czarna Metallica) czy nie sprawia wrażenia grania "od czapy" (S&M) . Właściwie to chyba jedyna płyta tej kapeli która przetrwała próbę czasu , choć mam świadomość że dla wielu młodych fanów Metallici może wydać się archaiczna i niekoniecznie wzbudzić podziw. Zresztą z tym podziwem to pewnie zbyt mocne słowa ale płyty warto posłuchać. Muzyka czysto rockowa bez żadnych duchowych uniesień.

KoRn - Issues

Zwą to ludzie nu-metalem. raz przesłuchana płyta pozostaje w głowie na długo. Po jakimś czasie zaczynamy z hałasu wylaniać muzykę pełną emocji, prądu i wiatru. Teksty też niczego sobie. Gitara basowa to mistrzostwo świata.

Cassandra Wilson - belly of the sun

Nie ukrywam, ze Cassandra należy do moich faworytek. Cenię ją bardziej od konkurencji (D.Krall i N.Cole) ze względu na mniejszą dawkę komercji. Płyta jest mieszanką bluesa, jazzu i African (z przewagą bluesa tego tradycyjnego). Mimo to jej poziom uważam za wysoki i wyrównany. Najwyżej cenię Nr 5 (You gotta move) a następnie Nr 11 (Show me the way) i Nr 3 (Darkness in the delta). Cassandra stara się tchnąc w nagrania klimat oryginalnego bluesa i miejsc do których tak chętnie wraca.

Rory Gallagher - Irish Tour 74

gitara wydawała się śpiewać w jego rękach.Jego improwizacje pozbawione jednej zbędnej nuty zawsze poruszające do głębi ,odkrywały zupełnie nowe możliwości instrumentu... tyle wkładka.na pytanie czy warto poznać tę płyte odpowim tak:nie mogę zrozumieć jak mogłem wcześniej nie usłyszeć tego gitarzysty w prasi muzycznej znalazłem infor.o jego śmierciw95r. na ostatnich stronach i to zapisane maczkiem ech... Pisząc tę recenzje słucham jego boottlegu z 76r.tak ten sam materiał co na koncercie w Polsce. tego miłem nie pisać , wcale nie dziwie się brytyjczykom ze w połowi lat 70 był popularniejszy od Claptona.

Wishbone Ash - Wishbone Ash

Dla mnie jedna z najlepszych płyt rocka lat 70.Jest na niej wszystko co charakteryzuje tamte granie-czad,ogień wszystko to jest niedoścignionym marzeniem dzisiejszych rock bandów.Pierwszy utwór z tej płyty jaki mi było dane usłyszeć to Phonix,oczywiście nagrywany póżną nocą z PR ,a odtwarzany dnia następnego gdzie człowiek wyspany mógłskupić się na muzyce. Efekt utwór odsłuchiwany ok.15razy pod rząd, a stilonka po 3 godz. nadawała się do wyrzucenia.

Atomic Rooster - death walks behid you

Powinno być ,death walks behind you, i wytwórnia repertoire .Płyta śmiało stawiająca czoło 1 sabbathów i In Rock purpli (no to teraz podpadłem).Świetne pomysły, bogactwo barw ,dynamika,energia zdolna napędzić mały reaktor.Panowie v.Crane,J.D.Cann,P.Hammond nie odwalają fuszerki, idą na całość,a słuchacz czuje się jakby po nim przejechał walec.

Dead Can Dance - Into the labirynth

Moja przygoda z Dead Can Dance zaczęła się od tej właśnie płyty. Wcześniej słyszałem fragmenty innych płyt ale wydawały mi się za ciężkie. Do czasu aż posłuchałem tej. Uważam, że jeśli ktoś nie zna zespołu to jest to najlepsza płyta na początek. W odróżnieniu od innych, bardziej „wymagających” nagrań jest znacznie przystępniejsza, bardziej muzykalna. Into the Labyrinth to przede wszystkim fantastyczny klimat. Przeplatają się tu brzmienia muzyki dalekiego wschodu/arabskiej. Niezwykle sugestywna. Tego nie można puścić w tle i np.: czytać książkę. Wymaga skupienia całej uwagi, w zamian porywając w odległą podróż, w czasie i przestrzeni. Muzyka jest bardzo zróżnicowana co czyni ją ciekawszą, nie jest to podróż monotonna. Bywa nostalgiczna, rozmarzona, magiczna, potężna, zawsze przepełniona ładunkiem emocjonalnym. Gorąco polecam.

Dead Can Dance - a passage in time

Wszystkim, którym inne płyty DcD wydają się za ciężkie polecam przetestować a passage in time. Jest to płyta mniej „wymagająca” bardzo muzykalna , podobnie jak „Into the Labyrinth”, choć brzmienie inne. Jest to składanka, na której znajdziecie utwory z różnych płyt. Posiada swój klimat (jak wszystkie płyty tej grupy) choć nie zabierze w podróż na bliski czy daleki wschód jak Into the L, chociaż np.: przedostatni utwór – kto wie gdzie trafiliśmy? Rytmy afrykańskie to nie są, ale las tropikalny z pewnością. Zróżnicowana muzycznie, bogata instrumentalnie, fenomenalne wokale Lisy Gerard i Brendana Perry. Przygaście światło, usadówcie się w fotelu .... i udajcie się w podróż, ponieważ ta muzyka zawsze gdzieś porywa. Z czystym sumieniem polecam.

Wishbone Ash - Argus

Trzecia płyta zespołu.Wydaje się taka sama ,a jest jakże inna. Najpiękniejsza.Niby nic się nie zminiło ten sam skład A.Powell ,S.Upton ,T.Turner ,M.Turner i jest tu wszystko za co można było pokochać ten zespół ,piękne wokale, olbrzymia ilość gitarowych motywów , zmiany tempa,dnnamiki, harmoni, a jednak utwory wydają się bardziej przemyślane, dopracowane, doskonalsze i te tytuły : król nadchodzi, wojownik, liść i strumień.Tak jest w tym coś tajemniczego, coś co emanuje z tej płyty, jakiś czar .Naprawdę nie można przejść obojętnie obok tego krążka.

Peter Gabriel - Up

Dobra plyta aczkolwiek ma pewne minusy. Dobra bo oryginalne kompozycje, ciekawe aranzacje, instrumentacja itp. Styl jak to u Peter Gabriela od lat bywa. Jezeli przyjmiemy, ze poziom jest wysoki - a jest - to mozna wspomniec o niewielkich minusach: - plyta jest niespojna w swej strukturze i utwory z roznych parafii sa wrzucone do jednego kubelka - produkcja jest takze niejednolita stad otwierajacy utwor 'Darkness' jest cokolwiek plaski podczas gdy nastepny, 'Growing Up', wrecz zniewala trojwymiarowym obrazem i specjalnymi efektami przestrzennymi. No i tak na przemian na tej plycie - raz plany bliskie raz tylko dalekie. To wybija z nastroju. - plyta jest trudna do akceptacji przy pierwszym sluchaniu - przynajmniej dla mnie i mimo, ze lubie PG i ze slucham naprawde duzo roznej muzyki. W sumie sklaniam sie do 4 gwiazdeczek a nie pieciu. PG ma na koncie leprze rzeczy od strony spojnosci i brakow klopotu z konsumpcja. Np. 'So'.

Madonna - Ray of light

Plyta oczywiscie w konwencji pop ale takze nie calkiem dla rolnikow. Sa nowe trendy (jak na owczesny czas) a wiec i nowoczesna produkcja i najnowsze w owczesnym czasie smaczki. Elektronika zreszta jest znamieniem tej plyty. Sluchajac nie wchodzimy do domu artystki jak to sie zdarza w bardziej intymnych przypadkach a raczej wychodzimy z domu - randka, jakies techno, troche romantyzmu i troche szarpiacych rytmow z ulicy czy dyskoteki. W sumie bardzo zgrabny efekt. Plyty pop nawet najlepsze maja to do siebie, ze nie sa w stanie dostarczyc 14 czy 16 hitow i zawsze sa jakies ogony i wypelniacze. Tak jest i w tym przypadku ale te mniej zauwazalne utwory po dokladnym wsluchaniu sie sa wciaz interesujace i nie sa 'odwalone'. Stad cala plyta niesiona oczywiscie na kilku bazowych utworach jest jednak wyrownanie porzadna. Wlasciwie chcialem dac 5 gwiazdeczek ale jak przeczytalem, ze oznacza to 'rewelacja' to powstrzymalem sie. 'Bardzo dobra' zas ta plyta dla mnie na pewno jest. Slucham czasami bez przymusu wiec nie jest to smiec w kolekcji

Norah Jones - Come away with me

Przyjemna plyta w pierwszym momencie ale szybko sie osluchuje. Rolnikom bedzie wydawalo sie, ze sluchaja jazzu. Plusy: - Glos pani Jones jest rozpoznawalny i ma charakterystyczna barwe - Mozna przy tej plycie kroic ogorki nie wiercac sie na krzesle Minusy: - Tlo muzyczne to za przeproszeniem pitolenie. Wciaz te same figury kresli pianinko, perkusja stara sie ukryc jak moze, jasniejszym punktem sa nieco dylanowskie skrzypeczki ale niestety to tylko sporadyczne przeblyski - Teksty o niczym. Wiemy, wiemy, 20-letnia kobieta bez specjalnych doswiadczen zyciowych. Ale w takim razie moze zakupic jakies bardziej witalne kompozycje dajace pole do popisu. Wprawdzie sama Norah podpisala sie tylko pod 2/3 utworami a reszta to klasyka lub kompozycje kolegi to jednak wszystko z jednej, czestochowsko-sentymentalnej stajni. - Pani Jones ma jakis glos. Ale jaki? Tego trudno dociec bo wszystko spiewa na pol gwizdka i nie wiem, czy wzmacniajac swoj glos i spiewajac pelna piersia nie wpadlaby w jakis histeryczne piszczenie. Woli trzymac sie latwych i dobrze sobie znanych rejonow tak co do glosnosci i ekspresji jak i skali glosu. W sumie plyta przecietna i nie moge pojac fenomenu jej popularnosci. Kupilem jak ten glupi sugerujac sie powszechna euforia i okazyjna cena (30zl) a teraz omijam ja na polce jak pies jeza.

Clan of Xymox - Creatures

clan of xymox... kapelka grajac rock gotycki... zaczeli jush w 1985r, pochodza z Holandii... pare slow o krazku... jako ogol... dosc zroznicowany... caly w mrocznych klimatach... poczawszy od pierwszego utworu... brzmiacego jak "sisters of mercy" po ostatni... bardzo elektroniczny... muzyka o milosci... wywolujaca nastroj... plytka ktora jest wielkim powrotem clan'u, plytka ktorej nie mozna przegapic... polecam!

Peter Gabriel - Up

"Absolutnie genialna", "Najlepsza płyta PG od czasów So", "Wspaniałe dzieło": takie i podobne tytuły z recenzji polskich i nielicznych zachodnich skłoniły mnie do zainteresowania się nowym CD wybitnego przecież artysty, jakim jest PG. Niestety z całym ogromnym szacunkiem dla PG, moim zdaniem płyta jest zaskakująco słaba. Dziesięć lat okazało się zbyt długim czasem i mam wrażenie, że artysta zagubił przez ten czas siebie i sens tworzenia wartościowej muzyki. Podstawowy zarzut to słabe kompozycje Petera oraz nadmiar elektronicznego hałasu. Płyta nie jest spójna i zwarta, a poszczególne kompozycje rażą niedopracowaniem aranżacyjnym i zwykłą pustką. Jak zwykle w przypadku "mega-buck production", zawodzi lista zaproszonych gości. Geniusz skrzypiec Shankar ledwie gra (?) parę taktów, a Alabama Choir po prostu powiela klimat z Rabbit Proof Fence (nota bene, znakomitej!). Broni się tylko jeden utwór, a właściwie wokaliza wspaniałego Nusrata, niestety to jedno z ostatnich jego nagrań przed śmiercią. Reszta płyty jest niepotrzebnie udziwniona i co tu dużo mówić - nie zawiera zbyt wiele muzyki do słuchania. W sumie żal, że niektórzy dawni idole młodości, jak Knopfler, Fish, Gabriel czy Sting odchodzą w przepastny bezmiar nudy i komercji, nagrywając coraz gorsze i właściwie puste płyty. Duże rozczarowanie. Trójka z Nusrata. PS. Przepraszam tych, których być może uraziłem moją opinią - niestety pewne rzeczy się skończyły.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.