Skocz do zawartości

1057 opinie płyty

Ayo - Joyful

Muzyczna mieszanka - blues, muzyka cygańska i inne. Na tej płycie nie ma dużej ilości dźwięku. Wokal Ayo na pierwszym miejscu. Przede wszystkim jednak muzyka jest bardzo autentyczna. Ta płyta nie była nagrana dla kasy albo dla udowodnienia, że autorka jest genialna! Przy odpowiednim nastawieniu może pomóc w zrozumieniu głębin kobiecej duszy.

Roger Waters - In the Flesh

In the Flesh to, jeśli nie liczyć opery Ca Ira, ostatnia jak dotychczas płyta Watersa. Zawiera ona nagrania live z jednego ze stosunkowo niedawnych tourów artysty. Koncert zaczyna się mocnym wejściem w postaci tytułowego "in the Flesh", które bardzo zaostrza apetyt, a przy tym wywołuje pozytywne nastawienie - od razu widać, że nie jest źle. Dalej mamy również fantastyczne wykonanie "Another Brick.." oraz po prostu fenomenalnie zagrane "Mother". Od tego momentu jest już różnie, raz lepiej, raz gorzej. Gorzej o tyle, że po prostu w niektórych piosenkach czegoś brakuje (hmm... może jakiegoś Gilmoura z gitarą?), mimo iż nic w zasadzie ewidentnie nie razi. Mnie osobiście również nie do końca pasuje wokal Doyle'a Bramhall'a II - kwestia gustu. Wiekszość solówek gitarowych gra wspomniany Doyle Bramhall II. Gra dobrze, ale czasami odnosi się wrażenie, że bardzo stara się skopiować oryginał, tlko mu nie do końca wychopdzi. Ponadto jest tu masa popisów z szybkim "bieganiem" palcami po gryfie tam i z powrotem, które są byc moze efektowne, ale wciaż uważam, ze Gilmour gra wolniej, ale po prostu ładniej. Drugi z gitarzystów - Snowy White - ma z kolei bardzo podobny styl do Davida Gilmoura, co sprawia, że partie grane przez niego jakoś bardziej pasują do całosci, Snowy gra po prostu fajnie. Nie stara się być przesadnie oryginalny, z korzyścią - chyba - dla tego, co gra. Na płycie jest kilka momentów, które zaskakują - czy na plus, czy na minus - rzecz gustu. Należy tu wymienić "Whish You Were Here" zagrane na gitarze elektrycznej (Doyle) z akustyczną (Snowy), "Comfortably Numb" z solówką na dwie gitary (na zmianę) oraz Dogs, kiedy to Waters z gitarzystami idą... grać w karty (!). Taki teatr, który jednych wkurza, a dla innych jest właśnie tym, co w Watersie cenią i lubią. Najciekawszym natomiast - według mnie - momentem na całej płycie jest fantastyczna solówka w Money, a raczej ta jej część, którą gra Andy Fairweather-Low. Andy rzadko udziela się solowo na gitarze (w wielu utworach gra zresztą na basie), ale dla samej tej solówki warto mieć tą płytę. Kolejny popis tego muzyka to solo na gitarze akustycznej w "Each Small Candle" już przy końcu drugiej płyty. SUPER!!! Coś jeszcze? A i owszem - perkusista grający z Watersem jest świetny. Naprawde robi duże wrażenie. Podobnie jak Andy Wallace na klawiszach i Jon Carin na... wielu różnych rzeczach :). Słowie muzycy naprawdę klasowi. A teraz minusy. Jak już wspomniełem - czasem brakuje floydowej magii, co jest w sumie oczywiste, ale jednak pozostaje niedosyt. Najgorszy jest jednak PLAYBACK (!). W utworze "Every Stranger's Eyes" od "From where I Stand" wokal jest według mnie (zresztą nie tylko) z playbacku - jest tak identyczny z oryginałem i tak różny od głosu, który Roger prezentuje przez cały koncert, ze aż kłuje w uszy. Na usprawiedliwienie można powiedzieć, że Waters po prostu nie jest już w stanie tego zaśpiewać (w zasadzie nigdy tak do końca nie był :) ), ale mógłby przynajmniej nie udawać, że śpiewa. Chórek dziecięcy czy pewne dialogi lub śmiech poprzedzające niektóre piosenki też leciały z playbacku i nie ma w tym nic dziwnego - jest to rzecz praktycznie nie do zrobienia na żywo, więc nikt o to nie ma pretensji. Tu też mógłby się cofnąć i nie ukrywać, ze po prostu inaczej się nie da. Dla mnie ogromny minus. Zresztą Andy robi, co moze, ale bez Claptona ten utwór nie jest już tak dobry i w sumie mogłoby go wogóle nie być... Ale mimo to koncert warto kupić, bo momentami jest wspaniały. Zwłaszcza polecam DVD, bo wtedy jest pełna jasność kto co gra i wogóle co się dzieje :)

Metallica - St Anger

Co to w góle jest? Garażowa próba osiedlowej grupki metalowej ? Dla mnie płyta pełna bezsensownego łojenia podana w jakośći na tyle dziwnej, że aż niesmacznej....brrr, aż dreszcz obrzydzenia przechodzi, gdy się tego słucha.

Roger Waters - Flickering Flame

Płyta "The Solo Years Volume I Flickering Flame" została wydana w 2002. roku. Fani, którzy liczyli na nowy album srodze się zawiedli - Flickering Flame jest to po prostu składanka plus dwa dema - "Flickering Flame" oraz "Lost Boys Calling". Znajdziemy tu takze "Knockin' on Heaven's Door Dylana oraz rzadkie "Towers of Faith". Z wymienionych najciekawszy jest chyba pierwszy utwór - mocno jeszcze niedopracowany i z bardzo marnym wokalem, ale za to bardzo przyjemny w odbiorze. Na "Lost Boys Calling" natomiast Waters zawodzi tak, że już nawet nie jest pocieszny - brzmi to po prostu źle. Do tego "Towers of Faith" mnie osobiście niezbyt się podoba, co razem buduje niezbyt korzystny obraz płyty. Przede wszystkim nasuwa się pytanie PO CO?! Chyba tylko po kasę, bo wystarczyłoby wydać singiel z trzema czy czterema trackami i efekt byłby taki sam. Bo poza wymienionymi utworami na płycie znajdują się dobrze znane piosenki z solowych albumów, przy czym kilku mi wyraźnie brakuje, a można by je wstawić w miejsce kilku, które spokojnie można pominąć. Ale to tylko moje zdanie. Według mnie FF to płyta wydana trochę bez sensu. I nie zmieni tej opinii nawet fajna książeczka z tekstami oraz wyjaśnieniem tego, co tak wstrząsnęło Watersem, ze aż napisał The Wall :). Fajne, ale mogło spokojnie pojawić się na okładce singla... .Wiem, wiem, zaczynam być nudny więc na tym poprzestanę. P.S. Minęło juz 5 lat - gdzie Volume II ?!!! :)))

Beastie Boys - check your head

To zdecydowanie najlepsza ich plyta, album na ktorym mogli zakonczyc i oszczedzic wielu rozczarowan. A ile wspomnien mlodosci! Mieszanina funku i rapu, punk rocka i hip-hopu. Pelna energi i najlepszego klimatu wspanialych wczesnych 90-tych. Srodkowa i najlepsza z trylogii: Paul's Boutique, Check Your Head, Ill Communication. Jak bym mial wybrac tylko jedna plyte hip-hopowa i wyrzucic reszte (moze i tak kiedys zrobie) to zatrzymalbym tylko Check Your Head. Polecam nawet przeciwnikom gatunku.

Roger Waters - The Wall Live In Berlin (DVD)

Pod koniec lat '80 w głowie Rogera watersa zrodził się pomysł wystawienia The Wall. Koncert musiał być duży i robić wrażenie - do miejsc branych pod uwagę należały Wielki Kanion oraz... Sahara. Jednakże w związku z przemianami politycznymi zachodzącymi w Europie, w tym z rozspoczynającym się powoli zjednoczeniem Niemiec nadarzyła się okazja zrobienia Mega-Wall w miejscu, gdzie taki show miałby dodatkowe, symboliczne znaczenie. Wybrano Podsdamer Platz - pas ziemi n iczyjej w czasach Berlińskiego Muru. Zaproszono wielu artystów, wśród których znaleźli się m.in. Van Morrison, Bryan Adams, grupa Scorpions, Sinead O'Connor Joni Mitchell i Paul Carrack. Do tego doszli aktorzy - Albert finney, Tim Curry, Marianne Faithful, Thomas Dolby - oraz Rundfunk Orchestra i orkiestra armii radzieckiej (!). Oprócz tego oczywiście grał "standardowy zespół Watersa znany z jego innych koncertów (kilku z tych muzyków widzimy później na In The Flesh). Od poczatku jednak organizacji koncertu napotykano poważne problemy, z których chyba największym było wycofanie się z przedsiewzięcia Erica Claptona. W trakcie przedstawienia też nie było "różowo", zwłaszcza z powodu dwukrotnego odłączenia prądu... . Nie da się natomiast ukryć, że koncert był duży. Wręcz ogromny. Szacuje się, że prtzybyło nań 360-500 tysięcy ludzi, a była jeszcze przecież transmisja telewizyjna do kilkudziesieciu krajów swiata. A jak wyszło?Tak sobie i to po zastąpieniu zepsutych przez awarie zasilania fragmentów poprzez fragmenty nagrane ponownie dzień później lub fragmentem nagranym dzień wcześniej na próbie (obrazona na watersa O'Connor, której wykonanie "Mother" przerwała pierwsza awaria nie zgodziła się na ponowne nagranie). Dlaczego wyszło słabo? To proste - artyści biorący udział w koncercie z reguły nie dawali sobie rady. I nie chodzi tu tylko o to, że gitarzyści nie byli w stanie dorównać Gilmourowi (co jest oczywiste - w końcu Clapton się nie zjawił), ale o to, że większosć z nich nie do końca radziła sobie z tak w sumie trudnym materiałem lub po prostu pajacowali. I tak np wokal w Another Brick... p2 jest momentami nieznośny, a najśmieszniejszym momentem jest gdy Bryan Adams, udający, że gra na gitarze, nagle ją puszcza i jakby nigdy nic przysuwa sobie mikrofon. Potem z powrotem chwyta gitarę i udaje dalej. PO CO TO?!!!! Wymieniłem najwieksze niedociagnięcia, a mniejszych było co nie miara. Ale oczywiście były też plusy - dyrygowana przez Kamena orkiestra grała fajnie, podobnie jak "klawiszowcy" czy perkusista Graham Broad (choć tez raz się porządnie pomylił). No i Thomas Dolby w roli nauczyciela - to było coś :) . Krótko mówiac koncert taki sobie. Czy warto obejrzeć? ja nie żałuję.

The Rolling Stones - Aftermath

"Mother's Little Helper" na otwarciu (w wersji UK), w Stanach dostali "Paint It, Black", ale przede wszystkim #4 "Under My Thumb" :) Od ośmiu lat nie potrafię uwolnić sie od tego kawałka:)

Aerosmith - Honkin' On Bobo

Aerosmith to jakis rock, dosc ciezki. Tsja.. Pewnie tak. Ale plyta 'Honkin' On Bobo' z roku 2004 jest nieco inna. Okladka z harmonijka ustna w pelnej okazalosci oraz tytul sugeruja cos z bluesa. I tak faktycznie jest. Plyta wyraznie kreci sie okolo klimatow chicagowskich - sporo gitary i harmonijki, ostry, elektryczny blues z zabarwieniem aerosmithowym. Fajna, profesjonalna muzka w stylu Blues Brothers ale chyba lepsza. No przynajmniej lepsza gitara i wokal ;-) Czytalem jakas recenzje, ze o bluesie lepiej zapomniec sluchajac tej plyty i ze jest to jeszcze jeden Aerosmith. Bo ja wiem? Dla mnie fajna plyta mila w sluchaniu a numer ' You Gotta Move' wrecz rewelacyjny. Dla narobienia sobie smaku mozecie sprobowac wersji koncertowej Road Runner : http://www.youtube.com/watch?v=LhL-SQG5LQE&mode=related&search= oraz oryginalu: http://www.youtube.com/watch?v=qs8FJergjas&NR=1 ;-)

David Bowie - The Rise and Fall of Ziggy Sturdust and the Spiders From Mars

Ziggy jest wklepany w swiadomosc wielu fanow muzyki rockowej ale takze dla wielu jest moze tylko przezwiskiem jakiegos pilkarza (?). Nie, nie.Tamten to byl Zibi. Ziggy prawdopodobnie przybyl z Syriusza by zabawiac nas swoja muzyka. Mial fajansiasty, silnie blyszczacy stroj, komplene przeciwienstwo dresu, i wszelkie mozliwe preferencje seksualne – cos w co wielu nie wierzy, ze moze byc obecne w reality (patrz wyjasnienia Ojca Rydzyka). Czy zbawienie udalo sie Ziggiemu? Tak. Muzyka jest bardzo ludzka choc nieco pompatyczna i teatralna. Slychac w niej okruszki ze stolu The Beatles, jest cos, co odnajdziemy w calej, takze pozniejszej tworczosci Davida Bowie – charakterystyczna instrumentacja i popadajacy w maniere glos. Bowie ukladajac historie o Ziggym byl w znakomitej formie – kreatywny, czuly na melodie i otwarty na nowe kombinacje instrumentalne. Z pozoru dretwa idea saksofonu grajacego solowki o zdecydowanie gitarowym zacieciu sprawdzila sie na tej plycie znakomicie. Pianinko, akustyczne gitary? Prosze bardzo. Co dziwniejsze, poniewaz tym tropem nie podazyla pozniejsza muzyka dzis odczytujemy te eksperymenty jako swieze i oryginalne. Dodatkowo na przestrzeni calej plyty glos Bowiego zmienia sie jak w kalejdoskopie raz brzmiac smialo to znowy zawodzac w dosc tani sposob. Wydaje sie, ze mozna bylo latwo polec kombinujac tak wiele na przestrzeni tak niewielkiej rozmiarowo plyty ale wszystko skonczylo sie szczesliwie. Ziggy opuscil Ziemie i wrocil na Syriusza a Bowie podazyl swoja droga usmiercajac takze i muzycznie swego nowopowstalego bohatera. Moze szkoda? Jedna z najlepszych plyt lat 70-tych. Jezeli lubicie te czasy Ziggy jest ’must buy’. Co jednak wazniejsze – slucha sie tego i dzis z przyjemnoscia. Rewelka.

Susanne Abbuehl - April

Początek – typowy ECM – ktos straszy za kotara walac w talerze i cymbały. Potem pianinko sugeruje, że bedzie wolno i nastrojowo. Pojawia sie wokal i.. no wlasnie, co to jest?! Poezja? Muzyka? Deklamacja? Z pozornej nicosci muzycznej jednak powoli wyrastają rozkołysane kwiaty – klarnet wykreca krótkie solowki. Nastrój zmienia sie na bardziej ziemski ale wciaz jest deszczowo i skrajnie romantycznie. Susanne niby śpiewa, niby recytuje. Nie wiem czy i komu rekomendowac tą muzykę. Cała płyta jest utrzymana w jednym klimacie cokolwiek by się nie działo. Jest wiele płyt, które albo zabierają całkowicie albo i nie zabierają w ogóle. ’April’ zdecydowanie do nich należy. Jeżeli nadejdzie we właściwym czasie, kiedy jesteście w takim własnie a nie innym nastroju to przeżyjecie coś wielkiego. Jeżeli nie macie czasu na skupienie się może was rozdrażni. Tą muzykę trudno opisać słowami. Jest abstrakcyjna jak kwadraciki Klee. Mi kojarzy sie z chłodem Skandynawii, mgłami, mżawką, szarym niebem zimowym lub co najwyżej kwietniowym (tytul!). Dla niektorych nietrafienie na tą płytę może być jak przegapienie życiowej okazji. Dla innych szęśliwie zaoszczędzoną zlotówką. Intrygujące.

Dream Theater - A Sort of Homecoming

A Sort of Homecoming to album kompilacyjny Dream Theater, nagrany głównie podczas występu w Madison Square Garden. Jak przystało na taką ,,półkoncertówkę'', oprócz standardowych kompozycji zawiera także kilka utworów improwizowanych, m.in. duet na perkusje Mike'a Portnoya i Scotta Rockenfielda czy improwizacja Petrucciego. Płyta głównie dla tych, którzy wolą muzyczne popisy i zachwycanie się dźwiękiem niż liryczne teksty zespołu.

Cassandra Wilson - Randezvous

Dokladnie rzecz biorac plyta jest sygnowana Jacky Terrasson i Cassandra Wilson ale facet nie tak znany zatem umieszczam pod Cassandra ;-) Jacky Terrasson to pianista, na Randezvous dosc czesto takze pianista elektryczny. Kawalki sa standardowe a styl urozmaicony. Ladnie wypadaja utworki bluesowe ale szczerze mowiac szczeglonie podoba mi sie spiewanie tradycyjnych, amerykanskich piosenek typu 'My Ship' Gershwina, ktora to piosenka jest wykonana wprost rewelacyjnie a mile dla ucha pociagniecia na klawiszach dodaja smaku. Swietne! Cassandra ze swoja 'normalna' sekcja jest chyba ciekawsza co do wlasnie owego tla. Muzycy maja wiecej inwencji i lepiej koloruja utwory. Tu wprawdzie jest i kontrabas i perkusja ale tak naprawde liczy sie tylko Jacky Terrasson. Stad dosc inne brzmienie od tego co znamy pod szyldem Cassandra, inne proporcje. Dla tych, ktorzy chca czegos odrobine odmiennego ale z tej samej stajni bedzie to naprawde fantastyczny krazek. W jednej z piosenek spiewanej ciemnym glosem i powaznie jak to u Cassandry nagle ktos jej chyba pokazal banana bo zasmiala sie w glos. Mily akcent na plycie. :-)

Duran Duran - Astronaut

Śliczni chlopcy z lat 80-tych stali sie panami w średnim wieku. Minelo 20 lat i mimo fryzur ’na żółtko’ (posklejane włosy) czy za luźnych strojów widać, że potrącił ich rydwan czasu. Muzyka? Jest rok 2004 zatem jest współcześnie. Troche elektroniki rodem z najnowszych płyt Madonny czy J-Lo. Brzmienie czasami jak ELO czy Moody Blues ale po nowemu. Odrobina funk zmieszana z brzmieniem akustyczno-elektroniczynym tradycyjnych instrumentów (czyt. gitar). Po tym wywodzie pewnie 90% czytajacych powie sobie ’nie, tylko nie to’. Błąd. Płyta jest zaskakująco dobra a to dzięki fantastycznej melodyjnosci i znakomitemu wokalowi. Przyznam się, że w Duran-Duran zawsze podobal mi sie bas, jeden z lepszych jakie możemy spotkać w zespołach rockowych. Ale teraz prócz basu nieźle wypada i nienarzucająca się perkusja oraz elektronika. Dodajmy wokal i niezle melodie - czego chciec więcej? Płyta jest pop-rockowa, utrzymana głównie w średnich tempach ale nie razi ostrością. Do zjedzenia przez praktycznie każdego, także niezbyt osłuchanego człowieka. Dobry prezent dla dziewczyny – potem bedziecie mogli od niej pożyczać Astronaut do przesłuchania ;-) Aaa.. - bym zpomniał. Wiele płyt ostatnio zasadza się na regule – jeden dobry ciągnik a reszta jakoś się sprzeda. Tu jest odwrotnie. Na płycie praktycznie nie ma żadnego super-duper przeboju a jest 12 znakomitych pozycji, z których żadnej nie spiszecie na straty. W każdej jest zas jakiś miły haczyk.

Dead Can Dance - Within the realm of a dying sun

Ta płyta to jak lot Ikara. Słuchając jej lecimy gdzieś wysoko, gdzieś poza tym wszystkim co ziemskie i daleko od tego co nazywamy dniem powszednim. Zaczyna się, trwa i kończy przepięknie jednak tej płyty nie można tak po prostu zapętlic w odtwarzaczu. Trzeba liczyć się z faktem "upadku" w codzienność. Moim zdaniem jest on niezbędny by znów za jakiś czas wzbić sie tam gdzie tylko przy tej muzyce polecieć mozemy. A co tam jest? Muisz sam sprawdzić. Ja Tobie "TEGO" nie opiszę, nie potrafię...

Zero 7 - Simple Things

spokojne łagodne elektroniczne dzwięki. angielskie wiosenne downtempo, dużo zapadających w pamięć melodii, dużo utworów instrumentalnych i bardzo spójny klimat. dla mnie najjaśniejszy punk to 'end theme' na smyszki i perkusje - aranżacyjna rewelacja i jednocześnie świerzy sposób na połączenie klubowych brzmień z klasycznym instrumentarium.

John Zorn - Kristallnacht

zorna rozprawa z własnym pochodzeniem żydowskim. nagrana w rocznice 'kryształowej nocy' (pogrom Żydów w hitlerowskich Niemczech, który miał miejsce w nocy z 9 na 10 listopada 1938) z udziałem najlepszych instrumentalistów. na płycie zagrali m.in. Mark Feldman, Mark Ribot, Anthony Coleman, Mark Dresser, William Winant, David Krakauer i Frank London. całkowicie przejmujący i obłędny komentarz do tych wydarzeń. na płycie czuć atmosferę niezwykłego zaangażowania i determinacji muzyków. płyta bardzo osobista, smutna, miejscami przerażająca, z którą warto sie zapoznać.

Mirt - oh! you are so naive!

solowa płyta mirta, znanego wszystkim zapewne z formacji brasil and the gallowbrothers band. swego rodzaju podróż przez sennych mgliste pejzarze, gdzie bogate tradycyjne instrumentarium łączy się z technikami 'field recordings'. doskonała do jesienno-zimowych spacerów. klimatem przypomina nieco dokonania np pan americana czy paula wirkusa.

Billie Holiday - Lady in Satin

Płyta Lady in Satin (CK65144) jest zagrana jak na pierwszą dame jazzu przystało - pięknie. Wspaniały nostalgiczny głos Billie oraz doskonała muzyka orkiestry Raya Ellisa przechodzi przez nasze ciało dając nam ukojenie oraz wyobrażenie o tamtych czasach (płyta nagrana została w roku 1958). Jest to szczególna pozycja ponieważ, jest to chyba ostatnia studyjna płyta Billy nagrana 17 miesięcy przed jej tragiczną śmiercią. Sama tą płytę traktowała jako jej artystyczny testament. Pozycja obowiązkowa do fanów Billie oraz jazzu. Dodatkowo dograno do 13 utworów jeszcze 4 utwory z prób nagraniowych tego albumu.

Genesis - Turn It On Again (The Hits)

’Turn It On Again’ ma w podtytule ’The Hits’ i to wiele wyjasnia. Jednak plyta moze zaskoczyc wielbicieli Genesis prowadzonego wizjami Petera Gabriela. Z pierwszego okresu mamy ledwie 2 utwory a z okresu post-Collinsowskiego jeden (’Congo’)! Wniosek jest zatem oczywisty – mamy do czynienia z ’Greatest Hits’ Genesis z okresu ’3 komikow’ czyli Collins, Banks, Rutherford. Tak traktujac dzielko wybor piosenek jest przedni i nie zapomniano o zadnym hicie a nawet dodano utwory do miana hitow nie pretendujace. Atmosfera jest przyjemna, nieco skoczna i lekka ale tez, o dziwo, uwazne sluchanie budzi pewien szacunek. Okazuje sie, ze Phil i s-ka zadziwiajaco trafnie i z wyczuciem traktowali tak milosne perypetie (’Turn It On Again’ czy ’Misunderstanding’ chociazby) jak i zjawiska spoleczne (’Jesus He Knows Me’ czy ’Land of Confusion’). Smrodek inteligencki ciagnie sie za praktycznie kazdym utworkiem tej plyty a jest ich 18. Na naszym szanownym forum przykladanie Philowi stalo sie swego czasu niezwykle modne. Moze slusznie. Jednak ten zbiorek jest silnym argumentem przeciw szufladkowaniu. Solidna pozycja.

Andy Fairweather Low - Sweet Soulful Music

Andy Fairweather-Low to artysta stosunkowo słabo w Polsce znany, wiec zacznę tym razem od krótkiego wstępu. karierę gitarzysty i wokalisty zaczynał w zespole Amen Corner, w owych czasach stosunkowo popularnym w UK. Po rozpadnięciu sie grupy stworzył zespół Fairweather, który jednak wydał bodaj tylko dwie płyty, które nie odniosły sukcesu. Zespół również się rozpadł i zaczęła sie solowa kariera Andy'ego. Artysta wydał trzy albumy, a później grał z "wielkimi" jak Bob Dylan, Roger Waters, Eric Clapton, George Harrison, Elton John, Jimi Hendrix, David Crosby, The Band, Richard and Linda Thompson, Dave Gilmour, The Who, BB King, Joe Cocker, Steve Winwood, Donald ‘Duck’ Dunn, Jimmy Page, Ronnie Lane, Linda Ronstadt, Roddy Frame, Emmylou Harris, Joe Satriani, the Bee Gees, Jeff Beck, The Impressions, Lonnie Donegan, Ringo Starr, Steve Gadd, David Sanborn, Benmont Tench, Warren Zevon, Charlie Watts, Mary J. Blige, Dave Edmunds, Georgie Fame, Bonnie Raitt, Otis Rush, Phil Collins, Van Morrison, Gerry Rafferty, Chris Rea, Buddy Guy, Chris Barber, Jackson Browne, Bill Wyman, Sheryl Crow, Clarence ‘Gatemouth’ Brown, Pete Townshend (źródło: Proper Records). Sweet Soulful Music to wielki powrót po 27 latach. Czy dobry? Już po pierwszym przesłuchaniu wiadomo, że tak. Album jest o tyle ciekawy, że jest to swoista mieszanka stylów muzycznych - każdy z 13 utworów jest inny, a jednak świetnie tworzą jedną całość. Oczywiście sporo dobrej gitary i ładne, przemyślane teksty. Po prostu bardzo ładna muzyka. Tim Millwood (Blues Matters) napisał: Co za wspaniały album! (...) Można go słuchać cały dzień i się nie znudzić... Nie mogę powiedzieć złego słowa - gdy dojdziesz do końca chcesz włączyć jeszcze raz i i tak bedzie brzmieć świeżo (...). Nigel Williamson (Uncut) podsumował album krótko "Nie da się go nie lubić". Cóż, chyba faktycznie nie. Gorąco polecam!!! Płyta w zasadzie niedostępna w Polsce, ale jest w katalogu smstep.pl, gdzie można ją nabyć.

Jennifer Warnes - Famous Blue Raincoat

Dla mnie jest to pod wieloma wzgledami plyta referencyjna. Kupiona dawno temo w postaci winylowej urzekla mnie wszystkim - glos, interpretacja, teksty (w koncu co Cohen to Cohen). Dzis inne emocje - kupilem wersje na CD i musze powiedziec, ze ostrze krytyki po latach jest bardziej wyostrzone. Jennifer Warnes robila za chorek u Leonarda Cohena a moze i za cos jeszcze, nie pamietam. Dzieki temu powinowactwu, takze i moze zydowskiemu pochodzeniu calosc ma silnie skrzypcowy i zaciagajacy kresami blichtr. Mile. Spiewajac przyjemnie Jennifer takze chwilami charakterystycznie zawodzi, cos jak kobieta przed orgazmem (za przeproszeniem Ojca Rydzyka) co wyraznie podnosi temprature dziela. Glos anielski, historie niezwyczajne. Do tego dosc porzadna instrumentacja i nagranie. Poniewaz posenki prawie wszyscy znamy jest to znakomity prezent dla dwojga. Silny afrodyzjak. Czepiajac sie z punktu widzenia audiofilstwa - plyta jest nieco nierowna i niektore piosenki ogolocono z tak wskazanego dla tego typu muzyki poglosu. Takie 'rozebranie' muzycznej faktury skutkuje chirurgia - widzimy i slyszymy wszystko, w tym silnie zlokalizowane surowo brzmiace instrumenty i nieco zwyczajny glos wokalistki. Niektorym to sie moze podoba ale mi brakuje muzycznego kleju. Ta uwaga dotyczy zreszta tylko moze ze 2 utworow. Poza tym jest dobrze. Fanatykom piosenki-powiesci 'Famous Blue Raincoat' polecam interpretacje Warnes. Wprawdzie tekst robi sie nieco dwuznaczny bo jak o 2 lesbijkach (za przeproszeniem Ojca Rydzyka), ktorych zwiazek rozwalil jakis tajemniczy nieznajomy, ktory teraz buduje cos na pustyni (Pieronek i Swiatynie Opatrznosci Bozej?) ale wrazenie jest duze. Oczywiscie, ze tym klerem to byly pelne wyglupy. Zydzi nie maja biskupow, nie buduja swiatyn na Pustyni Bledowskiej i sa interesujacy tylko muzycznie ;-)

Johnny Cash - American III: Solitary Man

Jedna z serii 4 lub jak kto woli 5 plyt Casha. Wydana w roku 2000 ze sporym wkladem Toma Petty i S-ka. Zatem nie jest to surowy Cash z gitara ale nieco wiecej - gitary i klawisze. Plyta jednak nie jest spojna podobnie jak 'Man Comes Around' - piosenki z roznych parafii i wiele coverow. Zwraca uwage poczatek plyty z 'One' U2 czy inna, swietna wersja piosenki Toma Petty & Heartbreakers. Vasago piszac w opnii o plycie 'Man Comes Around', napisal, ze Cash nie potrafi spiewac. Coz, czesciowo sie zgodze - ciekawa barwa barytonu ale glos nie jest jakos specjalnie 'postawiony' i lekko amatorski. Za to Cashowi trudno dorownac w naturalnosci przekazu i sugestywnosci. Cala masa niuansow jego glosu pomaga wczuc sie i przeniesc na druga strone. Jakosc nagrania tylko pomaga. Moze krytyczna opinia kolegi wynika z faktu, ze sprzet za 200 zl ma klopoty z dotarciem do 'duszy'. A dusza na tej plycie jest obecna. W sumie bardziej zwarta i mniej kontrowersyjna plyta niz American IV. To dobrze i niedobrze jednoczesnie.

David Gilmour - On An Island

Krotko: fenomenalna płyta! Przemyślany album przygotowany z dużą starannością, maksymalnie dopracowany, a zarówno teksty, jak i muzyka to najwyższa liga. Mocne rockowe brzmienie połączone z bluesem i partiami orkiestrowymi tworzą spójną całość, której można słuchać w nieskończoność.

Dream Theater - Metropolis pt 2: Scenes From a Memory

Pierwsza plyta zespolu jaka mialem okazje uslyszec - w pierwszym odczuciu - zbyt dziwna by dalo jej sie posluchac wiecej niz raz, po kilku miesiacach i ponownym siegnieciu do tego wykonawcy - jedna z najlepszych plyt jakie slyszalem. Pod wzgledem kompozycji moznaby znalezc lepsze - chociazby poprzedzajacy Awake lub Change Of Seasons, ale pod wzgledem zgrania calosci - nie do przebicia. Concept Album, ktory opowiada spojna historie poczawszy od Regression az do Finally Free. Momenty pelne dramatyzmu i tekst ktory jest wart przeczytania.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.