Skocz do zawartości

1057 opinie płyty

Jacky Terrasson - Reach

Aż dziw bierze, że dotychczas ten wykonawca, tutaj w trio, nawet nie miał swojego miejsca w opiniach, ale cóż- nic straconego. Płyta, którą mam zamiar przybliżyć, to po prostu świetna muzyka, która przede wszystkim porywa i zadziwia. Jest jak dobre wino- z każdym kolejnym łykiem odkrywa się więcej. Od pierwszych taktów słychać, że Terrasson jest klasykiem fortepianu, mnie osobiście nasuwają się skojarzenia z Evansem. Nie wdając się w szczegóły ukłądu utworów na płycie, wszystko zdaje się zmierzać do szczytu w okolicach piątego utworu, żeby potem spokojnie zejść w dół. W ogóle tytułowa "piątka" mogłaby śmiało stać się standardem, ale spokojnie, może nim jeszcze zostanie? Hipnotyzujący timing jest tym, co najbardziej mi się tam podoba, a gdyby pozostałe kawałki były równie dobre, to można by spokojnie postawić krążek na najwyższej półce. Ale i tak jest świetnie, rzekłbym, że każdy w miarę osłuchany fan jazzu może brać w ciemno, zwłaszcza, jeśli lubi fortepian i atmosferę kameralnego klubu, do którego idzie przede wszystkim na spotkanie z przyjaciółmi. Mało dziś takich klubów, więc jeśli ma się przyjaciół i coś dobrego do picia, śmiało można ich zaprosić na Terrassona!

Pat Metheny - Watercolors

Fajna i naprawdę przyjemna płyta Pata z najlepszego okresu, czyli grania w stajni Eichera - ECM. Obok klasycznego brzmienia PM mamy tutaj próbki ambitniejszego podejścia do tematu , jednak w ramach ogólnie przyjętej patowej konwencji. Lubię 'Watercolors', szczególnie jesienią. Dla patologów rzecz obowiązkowa, dla reszty może być przyjemnym, choć niezbyt zaskakującym odkryciem.

Ennio Morricone - The Good, The Bad & The Ugly [SOUNDTRACK]

Jedna z moich ulubionych dźwiękowych opraw filmów. Świetnie komponuje się z obrazem, w scenie konfrontacji bohaterów (The Trio) uprzedza, co się wydarzy, podkreśla doniosłość chwili...w końcu za chwile, ktoś zginie, zginie człowiek. Smyczki, zmiany tempa, pauzy, struny gitar potrącane co i rusz tworzą nastrój oczekiwania na rozwiązanie akcji. Gitary, trąbki, pohukiwania, przeszkadzajki, kotły składają się na warstwę przewodniego tematu filmu. Spokojny początek, potem maszyneria jest uruchamiana na pełen sicher. I tak być powinno. O `The Ecstacy Of Gold` nie wspominam;) Prawdziwa ekstaza.

Kate Bush - Aerial

Album jest po prostu sensacyjny. Czasem natykamy się właśnie na coś takiego- najpierw wzruszenie ramionami, potem kilka powtórek z ciekawości, po następnych kilku zaczyna wpadać...najpierw w ucho, a później już na całego. Nie widzę sensu rozpisywać się nad czymkolwiek- czy do nieba i morza trzeba kogokolwiek zachęcać?

Gloria Esfetan - Mi Tierra

Słuchałem kilku płyt Glorii skuszony nośnym nazwiskiem. I co? Starocie z plastiku. Dyskotekowy pop i nic więcej. Byłem bardzo rozczarowany. Brzmienie bardzo już trąci myszką. A tu nagle kolega, zawodowy muzyk (wiolonczela) zafascynowany muzyką latynoską polecił mi tę płytę i ... zaczęło się. Fascynująca. Gloria wraca do kubańskich rytmów. Ciekawie zaaranżowane klasyczne piosenki z gorącej wyspy. Słucha się tej płyty w całości - od pierwszej do ostatniej piosenki. Wciąga i trzyma w nasłuchu do końca. Niewiele płyt w mojej kolekcji da się słuchać z równą fascynacją do końca. Może dziesięć. Zaśpiewana, zaaranżowana bajecznie. Rytm, melodia, wszystko na swoim miejscu. Płyta obowiązkowa w kolekcji miłośnika latino. Gloria Estefan sięga do korzeni i wtedy dopiero staje się prawdziwą gwiazdą. POLECAM - dla mnie płyta klimatyczna i po prostu rewelacja.

Aga Zaryan - Picking up the pieces

Płyta marzenie. Odkrycie roku, wręcz dekady. Nie wiedziałem że w naszym kraju śpiewa światowej klasy wokalistka jazzowa. Aga vel Agnieszka Skrzypek udowodniła że jest po prostu wielka. Bierze na warsztat wielkie standardy jazzowe i śpiewa je po swojemu. Rządzi na scenie i już. Robi to ala la Aga. Nie naśladuje na ślepo wielkich poprzedniczek. Jednocześnie ma rytm, po prostu się buja od pierwszego utworu do ostatniego. Ma znakomite wyczucie rytmiki jazzowej. Nie znam się na tym ale każdy kawałek mie oczarowuje i trzyma do końca. Płyta która w odtwarzaczu można ustawić na Repeat i odsłuchiwać W CAŁOŚCI wiele razy pod rząd. Dla mnie to sama przyjemność i największa rekomendacja. A utwór Throw it Away to po prostu majstersztyk. Podobnie jak Suzanne L.Cohena. Po prostu Aga ma WIELKI TALENT i słychać to na całej płycie w KAŻDYM kawałku. Dla miłośników wokalistyki jazzowej pozycja obowiązkowa.

Gordon Haskell - Shadows on the wall

Zaczyna się dobrze. 1, 2 i 3 kawałek mogłyby być hitami w rozgóśni dla 30-40 latków. Potem pojawia się z nienacka jakieś country i płyta robi się dla mnei raczej lekko nieznośna. na zakończenie powtórzenie 3 - tytułowego kawałka w wersji akustycznej jakoś psrawia, że nie czuję tego niesmaku, który pozostał po reszcie płyty. Cóz, jest to typowa transakcja wiązana - z jedną ładną balladę (nr 2 na płycie - "Whole Wide World") dostajemy 11 nudnych i słabych.

Krystyna Prońko - Jestem po prostu... Nowe stare piosenki

Co wynika z przesłuchania tej płyty? Że Krystyna Prońko WIELKĄ WOKALISTKĄ JEST!!! Bez cienia wątpliwości. Dla mnie Genialny album. Pani Krystyna otworzyła kuferek ze strasznymi starociami z których wielu nigdy nie słyszałem a te co słyszałem w wykonaniu np Miecia Fogga nie mogę słuchać z powodu hiper-sentymentalnego klimatu. O czym mówię? Pierwszy siwy włos. Ta piosenka otwiera album i faktycznie nastąpiła przemiana jak w bajce. Jeden pocałunek i żaba zamienia się w księżniczkę. Pani Krystyna zrobiła ta świeżą, rytmiczną (zupełnie inny duch wstąpił w ten utwór) że trudno się na sekundę oderwać uchem od słuchania. Zniewala, magnetyzuje, przykuwa i trzyma za gardło już do końca. Aranżacje rewelacyjne. Jest dynamicznie, bez smęciarstwa i ckliwego sentymentalizmu - także nie dające się już słuchać Żółte kalendarze zyskały nowe życie po liftingu Pani Krystyny i zespołu. Wokal, interpretacja - pierwsza klasa. Po każdorazowym odsłuchaniu po prostu nie mogę wyjść z zadziwienia jaką metamorfozę zafundowała im Krystyna Prońko. Właściwie nie ma słabych kawałków. Trochę słabo wypada męski wokal w duetach ale do wybaczenia. A to co wyprawia gitarzysta - to dla mnie kolejna rewelacja. Świeżość, dynamika, interpretacja i gitara, saksofon - REWELACYJNA płyta i już. Krystyna Prońko powraca w wielkim stylu - nie muszę już ograniczać się do słuchania wiekowych przebojów Ptaki, Psalm w kolejce itp - mamy przeboje z kuferka babuni ale zaśpiewane z taką ikrą że wymiatają dzisiejsze miałkie przeboiki współczesnym miernot jednego sezonu (Feel i spółka). Pani Krystyna rządzi.

Rodrigo y Gabriela - Rodrigo y Gabriela

Płyta zjawisko, rewelacja, sensacja. Dla mnie bardziej szalona niż wiele plumkań wielkich, utytułowanych mistrzów gitary (bez nazwisk ;-). Utwory na gitarę nieelektryczną a idą skry, po prostu OGIEŃ. Wykonanie, aranżacja (jeżeli można o tym mówić w przypadku 2 gitar) takie że trzyma za twarz do ostatniego taktu - nie d się jej słuchać na raty. Ja się zacznie - nie puści do końca. To jak erupcja wulkanu w środku pokoju. Dynamika, życie, brzmienie. Ma się wrażenie że gra z pięć osób co najmniej. Jest fantastyczna perkusja na pudle rezonansowym - brzmi że ho ho. Interpretacje czy wręcz transkrypcje - genialne - nie zawacham się tego słowa użyć - to właściwe miejsce. Wielkie talenty, wielki duet. Gdybym miał z czymś porównać to moim skromnym zdaniem tylko z koncertem stulecia "Fiday night in San Fracisko" jeżeli chodzi o nerw, wirtuozerię wykonania i interpretacji. Brak słów - to trzeba przeżyć samemu. Porywająca.

Kenny Rogers - Country Gold

Ciekawość to pierwszy stopień,drugi to zakup powyższej płyty... Gdyby nie moja abstynencja pomyślałbym, że po pijaku wrzuciłem do źródła "After the Gold Rush" Neil'a Younga - ale nie ma chyba takiego stopnia upojenia! Zgadzają się jedynie kolorki na okładce - złoto i czerń. Reszta ni cholery. Zacisnąłem zęby i postarałem się jakoś dotrwać do końca. Spodziewałem się country, w niezłym wykonaniu z utworami z "najdolniejszej półki". Pomyłka. Ta płyta skierowana była do schyłkowych, niedobitych dzieci kwiatów końca lat 70-tych i to tych grzecznie głosujących na Ronalda Regana. Nigdy nie zastanawiam się "co poeta miał na myśli" ale tu to on sam chyba miał wielkie rozterki. Totalna zgroza. Gdyby coś takiego wypadło mu zaśpiewać na koncercie w "Country Bunkrze Boba" jako support przed BB to Knajpa poszła by z dymem jak nic. Tego NIE DA SIĘ OCENIĆ - cudem dotrwałem do końca. Używać wyłącznie w przypadku gdy rodzina znacznie się Wam zasiedziała, lub goście dobierają się do ostatniej parówki w waszej lodówce. Gwarantuję, że ta muzyka podziała lepiej na pozbycie się ich niż próba pokazania na laptopie 4000 zdjęć z waszej ostatniej wycieczki do Grecji. Ta płyta zdecydowanie powinna być zakazana przez Konwencję Genewską.

Ennio Morricone - The Good, The Bad & The Ugly [SOUNDTRACK]

Doskonała, wybitna, rewelacyjna, no - jak zwykle w przypadku dróg muzycznych Pana E.M., który jest prawdziwym E.T. na tej planecie.

U2 - Achtung Baby

Rzeczywiście, chyba najlepsza płyta U2, chociaż jakoś utarło się w establishmentowych kręgach muzyczno-dziennikarskich, że tytuł ten należy się "The Joshua Tree" (notabene także wybitnej płycie, ale "Achtung" jeszcze bardziej potrafi przykuć uwagę...). Tego się słucha, chyba, że głowa głucha.

Mozart - 10CD SET Wolfgang Amadeusz Mozart

Kupiłem z powodu że jestem zielony w dziedzinie opery a zakupiłem bilety na Don Giovanni-ego. Aby się przygotować kupiłem BOX 10-cio płytowy z operami Mozarta: Cosi fan tutte, Wesela Figara, Don Giovanni, Czarodziejski Flet. Przesłuchałem na razie 2 opery - Cosi fan tutte i Don. Cosi - REWELACJA! Same przeboje - hi za hitem i hitem pogania. Dla mnie jako zieloniutkiego wpadały w ucho jedna za drugą. Bajka. A Don? Przesłuchałem raz i co? i NIC. 3 godziny słuchania i tylko uwertura jako tako oraz 1 aria. Byłem zawiedziony i załamany. Ale znałem parę innych utworów Mozarta (symfonie, Eine kleine...) i na fali zachwytu filmem M.Formana Amadeus nie mogłem uwierzyć że napisał takiego knota. Kolega muzyk z filharmonii potwierdził że to jedna z najlepszych... Termin przedstawienia się zbliża a zadanie domowe nie odrobione. Cóż jak na prawdziwego masochistę muzycznego przystało - żywiąc się hipotezą że Mozart geniuszem był - postanowiłem słuchać do skutku. I w pracy pierwszą płytę słuchałem na okrągło cały dzień. Potem w samochodzie pozostałe. I tak dalej aż do dziesięciu razy. Już po pięciu odsłuchach podobała mi się połowa arii. Nie tylko podobała - byłem zachwycony. Są genialne. Niezwykłe motywy. Niezwykłe zestawy 4 głosów śpiewających swoje kwestie jednocześnie. Niezwykłe, rewelacyjne. Teraz jestem zachwycony 80% tej opery. A jak posłuchałem na żywo w nowej operze krakowskiej Kwietnia - uff. Głos, barwa, wykonanie światowe. Klękajcie narody. POLECAM MOZARTA.

Vivaldi - Cztery pory roku

Cóż tu pisać o muzyce?każdy zna .Gra orkiestra kameralna filharmonii narodowej, skrzypce Mariusz Patyra.To wykananie mnie powala , jest przepiękne.Tylko te teksty, ja wiem Vivaldi tak chciał ale mnie to wkurza muzyka się pięknie niesie a tu pan Krzysztof zaczyna opowiadać nie mógł by na początku lub na końcu? a nie tak co utwór?Płytka kupiona na zeszłorocznym AS,wydana pięknie,ładna książeczka z wszystkimi możliwymi informacjami.

Chain Reaction - Vicious Circle

Raczej ciężka:) Bardzo dobre metalowe brzmienie które wpada do głowy natychmiast choc ciężko bezpośrenio zapamiętać wszystkie kawałki i dobrze, kolejne przesłuchania pomagaja w dostrzereniu prawdziwego potencjału.

Fdel - Audiofdelity

W skrocie Jazz + Funk + Hip Hop. Naprawde Wybuchowa mieszanka, za ktora odpowiedzialny jest DJ Fdel. Jesli podobala Ci sie plyta US3 "Hand on the Torch", albo cenisz sobie Herbalisera, to ta pozycja powinna byc na twojej obowiazkowej liscie. Fdel od pierwszego utworu przekonuje nas, ze jest to nietuzinkowa plyta. Wstep stylizowany na klasyczne pozycje jazzowe zostaje przerwany przez funkowy beat, hip-hopowy wokal i scratching w najlepszym stylu. Plyta jest pelna niespodzianek i smaczkow, przed zakupem polecam jednak przesluchanie przynajmniej kilku kawalkow. Do posluchania: http://www.youtube.com/watch?v=Cl-71L3MtrI

Robbie Williams - Swing When You're Winning

Covery przebojow Sinatry, Martiny, Gerschwina itp w wykonaniu Robbiego W. Jest to najbardziej dojrzala plyta tego wykonawcy i zarazem jedna z najlepszych muzycznie. Tytulow takich jak "I will talk and Holywood will listen", "They can't take that away from me", czy "Have you meet miss Jones?" nie trzeba przedstawiac nikomu. Wydawac by sie moglo, ze byly wokalista "Take That" wybiera sie z motyka na ksiezyc porywajac sie na takie legendy muzyczne, ale to tylko pozory. Robbie udowadnia calemu swiatu, ze jest doskonalym i nieprzecietnym wokalista, a krytycy wlasciwie nie maja sie do czego przyczepic. Swietnosc tego albumu nie kryje sie jednak w perfekcyjnym nasladowaniu protoplastow, bynajmniej!! Sila Robbiego jest swiezosc, jaka wnosi do spiewanych utworow i umiejetne przekazywanie emocji, ktore w tym przypadku docieraja do najbardziej wybrednego sluchacza. Polecam.

Nana Vasconcelos - Saudades

Perkusista Nana Vasconcelos znany w Polsce głównie z nagrań z Garbarkiem czy Methenym nagrywał z wieloma znanymi jazzmanami spod znaku ECM: Walcott, Gismonti, Arild Andersen czy Towner. na tej płycie z roku 1979 pomagają mu orkiestra ze Sztutgartu oraz tym razem w roli gitarzysty w jednym utworze Egberto Gismonti. Płyta jest bardzo trudna do słuchania i na pewno absorbuje do tego stopnia, że nie można przy niej robić nic innego. Ci, którzy muzykę traktują jako miłe tło dla codzienności raczej nie powinni sięgać po nią. Stanowi ona raczej rodzaj muzycznego eksperymentu. Płyat w zależności od nastroju budzi u nmie zupełnie odmienne opinie. NIe wiem jak ją ocenić. Na pewno na uznanie zasługuje wirtuozeria i technika gry Vasconcelos. Dam jej 5 gwiazdek bo nie można nie wystawić oceny. Polecam poszukiwaczom nowych brzmień chociaz płyta już nie najmłodsza to raczej mało znana w Polsce (nie ma jej w katalogu ECM Polska - tzn Uniwersalu).

Diana Krall - Quiet nights

Smętna muzyka utrzymana w stylu ostatniej jej płyty,do poduszki i dobrego zasypiania.Nie ma sie nad czym rozwodzić.

Academy of Ancient Music - Richard Egarr - Bach - Branderburg Concertos, BWV 1046-1051 (SACD)

Prawdopodobnie jedyne wykonanie koncertów w stroju A=392 (francuskim). Concertów 1 - 3 (CD1) nie da się słuchać. Brzmienie instrumentów nie jest zbalansowane, szczególnie zaś rogów i trąbek. Zakłócają one naturalną charmonię całości. Wygląda na to, że muzycy (rogi i nieco trąbka) nie dają sobie rady z niskim strojem. Dużo przyjemniej słucha się już koncertów 4 - 6 gdzie trabka i róg nie wystepują.

Strobel Janusz - Wierny sobie

Obiło mi się o uszy (z dawnych lat) nazwisko Strobel jako część słynnego duetu Alber Strobel. A że bardzo lubię muzykę gitarową postanowiłem zakosztować nowej płyty tego wykonawcy. Co bardzo mnie zaskoczyło został kompozytorem !!! Znając takie garnitury wykonawców jak trio ze słynnej Friday night in San Francisco oraz duet Rodrigo y Gabriela ciekaw byłem konfrontacji. I pełne zaskoczenie od pierwszego taktu. Tylko gitara czasami z dodatkiem fortepianu, wokalizy i saksofonu. Broni się - nie tylko broni ale całkowicie przejmuje uwagę i trzyma za twarz do końca płyty. Byłem zaskoczony że ten instrument (w wielu kompozycjach solo) potrafi tak zaczarować, opanować i wciągnąć bez reszty. Wspaniałe spokoje, rewelacyjnie zagrane kompozycje. Muzyka finezyjna, spokojna, leniwe rytmy. Płyta bez słabych stron. Muzyczna uczta dla miłośników gitary i talentu Janusza Strobla. Jest wirtuozem wysublimowanych klimatów oraz znakomicie sprawdził się jako kompozytor. Pozycja obowiązkowa, mistrzostwo. Po prostu bajka.

Feist - The Reminder

Cóż... jak dla mnie świetne, wokalnie jest bardzo dobrze, czasem brakuje mi konkretniejszych podkładów, ale z drugiej strony właśnie spokoje tło muzyczne sprawia że płyty tej słucha się wspaniale. Ciężko jest mi opisać dokładniej muzykę jaką prezentuje Feist na tej płycie, jest nastrojowa, przyjemna i jednocześnie pozbawiona 'dziadostwa'. Brzmi lekko i aż chce się słuchać i słuchać.

Evanescence - EP

Mamy 1998 rok i pierwszy, twardy krążek amerykańskiej kapeli z Little Rock, znanej tam lokalnie już praktycznie od 1995 roku. Jak na EPkę przystało zawiera kawałki skromne aranżacyjnie, dwa zostały poprawione na późniejszych pełnowymiarowych albumach, reszta to prawdziwe perełki, których już nigdy później chyba nie zarejestrowano. Oczywiście nie prawdziwe są pogłoski że Evenescence to komercyjny wytwór płytowego molocha o nazwie Wind-Up. Pierwsze kompozycje grali oraz wydawali praktycznie na własną rękę i za własne pieniądze. Wszyscy znają Evanescence bez wątpienia z hitów jakie zagrali na Fallen, bardzo dobrej, ale jednak nie odkrywczej płycie rockowej. Warto wiedzieć, że przed powstaniem tego przebojowego, pop-rockowego, ubóstwianego nie tylko przez dojrzewające nastolatki albumu, zespół grał muzykę całkowicie inną, śmiem twierdzić ambitniejszą, na pewno bardziej klimatyczną, alternatywną i daleką od komercji, choć niezbyt skomplikowaną. Gdy pierwszy raz usłyszałem opisywaną tu EPkę wprost nie mogłem uwierzyć że ta kapela poszła pięć lat później tak komercyjną, utartą przez numetalowe kapele ścieżką na Fallen. Muzyka zawarta na płycie (coś koło rocka gotyckiego) jest niespotykanie klimatyczna, wolna, eteryczna, dźwięki wyłaniają się z głośników niczym przymglony sen. To określenie znakomicie oddaje klimat tej płyty, jest delikatna i ulotna jak sen, ale również miejscami surowa i mroczna niczym przebijająca się koszmarna wizja. Nieskomplikowane aranżacje są tu niewątpliwą ozdobą. Urok utworów śpiewanych przez młodziutką wtedy (17 lat !) Amy Lee wspomagają żeńskie chórki. Instrumentami są, prócz gitar akustycznych i przesterowanych elektrycznych, na których gra współzałożyciel kapeli Ben Moody (wtedy 18 latek !), perkusja, elektroniczne, gotyckie organy, i również ambientowe, syntezatorowe plamy, w końcu znakomicie uzupełniane fortepianem Amy. Niektóre kawałki są skomponowane schematycznie, choć dość nietypowo. Do połowy spokojne i oszczędne, a od połowy mocne, ciężkie, miażdżące ścianą przesterowanych gitar. Głos Amy na tym krążku jest przepełniony smutkiem, śpiewając wydaje się że dziewczyna momentami płacze, słychać niesamowite emocje przepełniające jej głos, w mocniejszych momentach jej krzyk jest niemal rozpaczliwy. Słychać że młodej Pannie brakuje jeszcze warsztatu, można się przyczepić że wszystko śpiewa podobnie, mimo to nadrabia sercem i uczuciem jakie wkłada w kompozycje. Jej głos brzmi bardzo naturalnie, delikatnie, nie ma tu za często zbędnego popisywania się, charakterystycznego wycia (co czasem przeszkadza np. w The Open Door). Pierwszy kawałek brzmi jak demo (dźwięk jest stłumiony, nie grzeszy audiofilską jakością). Where Will You Go, dominują tu gotyckie organy, elektroniczny bit i ściszona gitara elektryczna. Wersja kawałka z albumu-demo Origin jest już znacznie lepiej dopracowana. Dalej mamy Solitude, to pierwsza perełka, brzmi również zdecydowanie lepiej. Bardzo oszczędny śpiew Amy z cicho brzdąkającą, rozwibrowaną akustyczną i później elektryczną gitarą. Nagle od połowy zmiana tempa, wchodzi perkusja razem z przesterowana gitarą i chórkami w tle. Imaginary, podobna sytuacja co z pierwszym kawałkiem, brzmi to jak demo nagrywane na kolanie. Wolniejsze tempo i cichsza tonacja od znanej wersji z Fallen. Exodus, zagrany na fortepianie i zaśpiewany tylko przez Amy. Znakomita, klimatyczna piosenka, mimo że szybsza w tempie od znanych nam tego typu kawałków My Immortal czy Hello, to brzmi delikatniej i smutniej. Słowa są tylko z pozoru pogodne, z tonacji śpiewania bije smutek. So Close, kolejna obiecana perełka. Melodia pogodniejsza i żywsza od reszty kawałków, fajnie brzdąkająca elektryczna gitarka, żywo wybijająca rytm perkusja, od połowy utworu mocne gitarowe wejście, znakomite przejścia, krótki powrót do poprzedniego klimatu, przyspieszenie, i ponowne ostre wejścia na przesterowanej gitarze. Amy jednak ciągle śpiewa jakby gryzło ją coś bardzo smutnego. Nawet wydawać by się mogło gdy melodia zmienia się w ciut bardziej optymistyczną, Amy wciąż nie może znaleźć ujścia dla swego smutku. Understanding, siedmiominutowy, piękny, monumentalny i chyba jeden z najsmutniejszych utworów jaki dane mi było słyszeć w życiu. Zaczyna się monologiem obco brzmiącego głosu mężczyzny: "You hold the answers deep within your own mind. Consciously, you've forgotten it. That's the way the human mind works. Whenever something is too unpleasant, to shameful for us to entertain, we reject it. We erase it from our memories. But the answer is always there." Warto wiedzieć, że początek zdania jest również wstępem do albumu-dema Origin. Zawodzące chórki, delikatny śpiew Amy, monotonnie powtarzającej smutne słowa. Oszczędna akustyczna gitarka, równo, wybijająca tempo perkusja (brzmi niemal jak bezduszny automat). Z czasem słyszymy znów obcy głos tym razem kobiecy, dwie osoby prowadza ze sobą rozmowę (brzmi to jak rozmowa psychiatry z pacjentką). Nagle zmiana tempa, perkusista wali galopadą na stopach, ostro tną elektryczne gitarowe przestery. Utwór kończy się cicho, grają organy, słychać mężczyznę: "But the answer is always there. Nothing is ever really forgotten.", kobieta powtarza po kilkakroć jak zaklęta: "Because I'm tired of it too." The End, instrumentalne, majestatyczne dwu minutowe zakończenie. Wyjąca w tle przesterowana gitara, zawodzący chór i niski, uderzający powolnym basem przestrzenny bit. Doskonałe zakończenie tego niesamowitego mini-albumu. Chyba nie dziwię się czemu zespół uznał że lepiej nie wznawiać wydań tej i kolejnych, skomponowanych w podobnych klimatach płyt. Nastrój jest niesamowicie przygnębiający i mroczny, jeśli macie doła nie słuchajcie tego, grozi wyskoczenie przez okno lub innymi ekstremalnymi czynami ;P Nakład tej EPki wynosił ledwie 100 sztuk. Najprawdopodobniej nie można już dostać żadnego z tych egzemplarzy w oryginalne, a jeśli tak to za jakieś astronomiczne sumy (liczone w setkach, tak nie pomyliłem się, w setkach dolarów !). Amy jednak wyraźnie w pewnym wywiadzie powiedziała, że jeśli kogoś interesuje ta, jak i inne, wydane przed Fallen rzeczy, śmiało może je sobie ściągnąć z internetu (cóż za rozbrajająca szczerość ! ;)). Zachęcam tak zrobić, dokładne zripowane FLACi są dostępne w kilku miejscach w sieci, więc praktycznie za darmo możemy zapoznać się z tą niezwykłą muzyką :) Choć płyta ma 30 minut, nie jest pełnowymiarowym albumem jak późniejszy Origin. Zresztą Origin jak powiedziała w pewnym wywiadzie Amy też nie jest do końca albumem, wyraźnie zaznaczyła by określać go jako album-demo, co też niniejszym jak widać zazwyczaj robię. Mimo to, dla mnie ta EPka jak i przede wszystkim Origin, są bez wątpienia tym, co najlepsze popełniło Evanescence. Tak innej muzyki, od wszystkiego co słyszeliście do tej pory nie znajdziecie nigdzie indziej. Evanescence w wolnym tłumaczeniu oznacza efemeryczność, przelotność, zanikanie, tak właśnie brzmi ta kapela w okresie nagrywania swoich dwóch EPek i Origin. Jaką ocenę mogę postawić takiemu króciutkiemu mini albumikowi ? Choć z pewnością gdyby trwał dłużej słuchacz niechybnie mógłby nie wytrzymać emocjonalnie ;) Nie przesadzę chyba, gdy napisze że jest to dzieło na miarę Disintegration zespołu The Cure. Nawiasem, jeśli miałbym porównać tą muzykę do czegokolwiek, to właśnie płyta Disintegration byłoby bardzo blisko. Słychać kawał serducha jakie włożyli w te piosenki muzycy, słychać je w śpiewie Amy, w gitarach Bena. Jakże prawdziwie brzmi ta płyta w porównaniu do lukrowanej papki jaką serwują nam obecnie media. Gdyby nie krótkość i dwa, brzmiące jak dema utwory, byłaby maksymalna ocena w gwiazdkach. Choć może jednak nie, pięć gwiazdek zostawię dla Origin...

Evanescence - Origin

Evanescence, czyli twórczy duet nastolatków z Litle Rock, Amy Lee i Ben Moody, grają już pięć lat. Nagrali oficjalnie dwie EPki i chyba wreszcie zdecydowali, że nadszedł czas na płytę, która w zamyśle miała przypominać album, jak dla mnie jest nim w pełni. Pod szyldem nieznanej mi znikąd niezależnej wytwórni BigWig Enterprises (nie zdziwiłbym się gdyby jej "studio" mieściło się w jakimś garażu wyłożonym wytłoczkami po jajkach ;P), wydali w listopadzie 2000 roku, nakładem 2500 sztuk płytę, która przeszła do legendy wśród tych którym dane było widzieć i słyszeć oryginalny jej egzemplarz. Ci naprawdę młodzi ludzie, nie zdają sobie chyba do tej pory sprawy, że nagrali coś naprawdę niespotykanie dobrego. Amy stwierdziła zapytana o tą płytę, że jeśli ktoś jej nie ma, jej jak i zarówno wcześniejszych EPek, niewiele traci z muzyki zespołu. Nie pozwala nawet nazwać tej płyty mianem albumu, a tylko zbiorem demówek. Jest w błędzie, co oczywiście potwierdziły osoby słuchające Origin. Jakby na przekór pięknej wokalistce w sieci wielokrotnie można znaleźć opis tej płyty jako pierwszego, studyjnego albumu Evanescence :D No i bardzo dobrze, ja również uważam Origin za prawdziwy, pełnowartościowy i podkreślam, najlepszy jak do tej pory album grupy. A jak prezentuje się sama muzyka, ten tak wzgardzony zbiór demówek ? Przy Origin, Fallen brzmi jak składanka Viva Top Hits ;P Origin to płyta doskonała od samiutkiego początku do końca. Każdy kawałek pasuje idealnie w swoje miejsce. W pierwszej części przeplatające się mocniejsze i spokojniejsze utwory, doskonale kontrastują ze sobą, ale płyta nie jest przez to pociachana. Trzy, klimatyczne i wolniejsze kawałki: Field of Innocence, Even In Death, Anywhere, są chwilą odprężenia przed naprawdę przeszywającym, ostrym Lies. No i przebojowy Away From Me po który zaraz mamy kompletnie zakręcony Eternal. Wydawać by się mogło że już niczego tu nie brakuje, niezupełnie... Tuż przed wydaniem albumu usunięto, wg mnie absolutnie niepotrzebnie, dwa znakomite utwory. Pierwszy Listen to the Rain ponoć dlatego, że muzycy nie byli zadowoleni z chóru jaki śpiewa tekst. Drugi, instrumentalny kawałek Demise, został co prawda może i tylko skrócony (słychać go jako ukryty track na końcu płyty), ale w całej długości stanowiłby doskonałe zwieńczenie albumu. Polecam poszukać sobie tych utworów na własną rękę i posłuchać, są naprawdę wyjątkowe, zwłaszcza Listen to the Rain śpiewany przez chór do grającego fortepianu Amy :) Zawartość tekstowa Origin również jest miejscami niezwykła. Należy tu wspomnieć, uprzedzić, że na tym albumie słychać silne nawiązania do rocka chrześcijańskiego: cytaty z Biblii, łacińskie fragmenty... Według was to egzotyczne, ciekawe, śmieszne czy żałosne ? Dla mnie jak najbardziej ciekawe :) Ponoć na okładce płyty też można dostrzec jakieś słowa, bardzo delikatnie wypisane łaciną. Zresztą już sama okładka jest równie niezwykła co muzyka, nie razi tak jednoznacznością jak te z następnych albumów grupy. W opinii o pierwszej EPce skrzętnie ukryłem informację o programowanych samplach, szczególnie nieco sztucznie brzmiącym automacie perkusyjnym ;) W piosence Understanding udawał perkusistę nad wyraz skutecznie, ot, taki mój mały ślepy test dla złotouchych audiofili, nabrał się ktoś ? ;P Na Origin nie ma już czego ukrywać, cała elektronika wyszła naprawdę fenomenalnie. Ben Moody sam stwierdził, że zawsze był lepszym programistą takich instrumentów niż gitarzystą, słychać to doskonale na tym krążku, choć... ale o gitarach będzie później ;) Muzyka jest bardziej zróżnicowana, mocniejsza i szybsza niż na wcześniejszych EPkach, a mimo to nie straciła swojego klimatu. Jeśli do czegoś można by się było przyczepić wcześniej, to lekkie rozdmuchanie kompozycji, pompatyczność, absolutnie nic takiego nie ma miejsca na Origin. Polubiliście skoczne, proste rockowe rytmy na Fallen ? Zapomnijcie że coś takiego znajdziecie na Origin. Muzyka z wcześniejszego krążka jest paradoksalnie dojrzalsza, niezbyt komercyjna choć nie przekombinowana, mimo to nie wyobrażam sobie usłyszeć żadnego z tych kawałków w MTV. Wszystkie kompozycje mają w sobie to coś, jakąś nieokreśloną głębię. Zero tu plastiku, sztuczności i sterylności, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę sporą ilość bezdusznej elektroniki, cała muzyka jest dosłownie naładowana emocjami. Całość brzmienia jest bardzo surowa i mroczna, daleka jednak od mrocznej śmieszności która nie raz, przynajmniej mi udziela się gdy słucham popularnego w MTV, lukrowanego gothick-metalu (a szczególnie gdy oglądam te śmieszne teledyski) ;P Elektronika doskonale buduje nastrój, niskie zejścia masują brzuszek i dodają nieprawdopodobnej głębi nagraniom. Sample nie są już tak nieśmiałe lub sztuczne jak na poprzednich EPkach, nie próbują nieudolnie naśladować żywych instrumentów, dlatego właśnie ich brzmienie jest tak niezwykłe i niepowtarzalne. Brzmią mocarnie i gęsto, wypełniając przestrzennymi efektami niemal wszystkie utwory. Niski bit potrafi przywalić porządnym kopem w bebechy, szczególnie ładnie słychać to w kawałku Lies. Często pojawiają się klasyczne gotyckie organy, ponadto w tle słychać mnóstwo ukrytych smaczków, dźwięków, szumów, szeptanych słów. Gitary wyszły również znakomicie, surowo, chropowato. Mimo "garażowej" produkcji są o wiele prawdziwsze niż te które zmajstrowali Panowie z Wind-up’a, w sterylnym studio na krążku Fallen. Kto tam gra na tej gitarze ? Nie mam innych danych osobowych odnośnie wioślarza więc pewnie to nasz przyjaciel Moody ! ;) Dlaczego się tak dziwię ? Bo zagrywki są znakomite ! Zero monotonnego, numetalowego buczenia jakimi niestety musieliśmy się męczyć z tym gościem na Fallen (ależ brutalnie znęcam się nad tym albumem, ale nic to, dołóżmy mu jeszcze) ;P Gitarowe solówki (na Fallen były dwie) tu prawie w każdym mocniejszym kawałku, lub w ich zastępstwie elektroniczne, ekscytujące pasaże. Bena naprawdę jest dużo na tej płycie, również wokalnie w tle udziela się częściej niż na jakimkolwiek innym późniejszym czy wcześniejszym albumie. Baa, duet śpiewany z Amy w kawałku Anywhere wyszedł naprawdę fantastycznie, przepięknie uzupełnianie się tekstem i głosami. Ale słychać też i inne osoby które zostały zaproszone do pomocy w nagraniu płyty. Niezmiennie, zawodzące kobiece chórki w tle (Stephanie Pierce, Suvi Petrajajvri, Sara Moore, Catherine Harris i Samantha Strong), w kawałku Lies mamy za to mocny, chropowaty, niemal growlingowy (!) wokal innego Pana (Bruce Fitzhugh), bo raczej delikatny Ben to nie jest ;P Ze względu na mocne, gęste i bogate w efekty brzmienie, wokal Amy wydaje się jakby wycofany. Nie ulega wątpliwości, płyta Origin to w równej mierze płyta Bena, płyta Evanescence, a nie Amynescence jak nieraz o późniejszych produkcjach wyrażali się krytycy. Ktoś by pomyślał że to niemądre tak potraktować największy atut tej kapeli, głos Amy. Wbrew pozorom ratuje to muzykę przed zbytnią dominacją wokalnych jęcząco-wyjących popisów tej nieokrzesanej dziewczyny ;P Nie mogę oprzeć się pokusie i choć znów wyjdzie masa tekstu, opisze wam po kolei utwory na płycie ;) Ok., wkładamy CD do kompaktu, naciskamy play, ale chwila moment, przewijamy ręcznie pierwszy track do tyłu (poniżej czasu 0:00), by usłyszeć pierwszy ukryty utwór :) Właściwie utwór to zbyt mocne słowo, jest to fragment z próby... może nie zdradzę jaki, posłuchajcie sami ;) Origin – elektryzujące 35 sekundowe intro, zaczyna się cichymi szeptami, po chwili przeszywający świst, ciary na plecach, dźwięk niczym z horroru (niektórzy słyszą tam strzał z broni), znany nam z Understanding krótki dialog psychiatry z kobietą, wsłuchajcie się też w tło, są tam jakieś fantasmagoryczne jęki... Intro płynnie przechodzi w... Whisper – znany kawałek gdyż przerobiony na numatalowo na Fallen. Niesamowity efekt na początku utworu, śpiew Amy niczym ze studni (słychać użycie bardzo prostych efektów) przechodzi płynnie w jej czysty, wysoki głos. Dynamicznie i bardzo kontrastowo brzmiąca elektronika, od niskich, basowych pomruków po wysokie, przesterowane wejścia. Pojawiająca się wtedy kiedy trzeba, wyraziście brzmiąca elektryczna gitara. Bezapelacyjnie jazgocząco-dudniaca wersja na Fallen może się schować, nokaut ;) Imaginary – podobna sytuacja co powyżej, kolejny nokaut łomoczącej wersji z Fallen ;) Elektronika i ściszone, ale wyraźnie przesterowane gitary nadają temu kawałkowi wyjątkowy klimat. Amy gra dźwięczny wstęp na fortepianie, po chwili wchodzi mocny, niski basowy bit. Kolejne i nie ostatnie na tej płycie fenomenalne użycie kontrastów. My Immortal – śpiew Amy z równoczesną grą na fortepianie. Ta wersja niemal nie różni się od tej z Fallen i bardzo dobrze, ciężko poprawić coś tak ładnego. Jeśli gdziekolwiek na Origin będzie wam brakować namiętnych jęków Amy, ten kawałek to wam wynagrodzi :) Where Will You Go – ten, jak i kolejne utwory znamy już tylko z Origin. Szybszy kawałek, na początku fajnie użycie elektroniki, i efektów przestrzennych plumkających klawiszy. Przez cały czas trwania utworu towarzyszy mu pulsujący niski bit i grające organy. Gitary znów stanowią głównie tło i mocniej pojawiają się tylko wtedy kiedy trzeba. Field of Innocencie – bardzo nastrojowa piosenka, z ładną, prowadzącą utwór, brzdąkającą gitarą. Elektroniczne efekty przestrzenne urozmaicają klawisze Amy, bardzo egzotycznie brzmiący w połowie utworu chór śpiewający łaciną. Even in Death – ten kawałek przypomina mi nieco muzykę z wcześniejszych EPek, spokojny, elektroniczny przez pierwszą połowę w drugiej rozwija się mocnym, chropowatym riffem i znakomitą solówką. Osobno należy omówić przesterowany efekt gitarowy w tym solo, jeszcze na żadnej płycie nie słyszałem czegoś takiego. Przestrzenny, zadziorny wypełniający pokój riff (takie efekty uzyskano chałupniczymi metodami, wprost niesamowite !). Anywhere – bardzo ładna, nastrojowa piosenka, Ben i Amy śpiewają razem refren który wyszedł po prostu świetnie. Oszczędne użycie elektroniki, ciche gitarowe przestery jako tło i niemal klasyczna, bardzo prosta solówka. Ale jak to kiedyś przeczytałem w recenzji płytki Brothers In Arms, piękno tkwi w prostocie ;) Na koniec mamy znów krótki ukryty track. Lies – piękny wyśpiewany przez Amy i jej pomocnicę opening, ostre, przesterowane wejście i oto mamy najmocniejszy utwór na płycie i jeden najmocniejszych jaki nagrało Evanescence. Ostro, chropowato chodząca gitara, mocny, twardo walący basowy bit i do tego ten mroczny, niski męski śpiew, często kontrastujący z miękkim kobiecym głosem. Wbrew pozorom utwór nie jest o nienawiści czy innych złych rzeczach ;) Wiadomo, niektóre teksty są ciężkie do analizy, niejednoznaczne, ale tu mamy bezpośrednie nawiązania do poświęcenia, śmierci Jezusa i bardzo podobnie brzmiący tekst do cytatu z Biblii: I will never leave thee, nor forsake thee - Nie pozostawię cię ani nie opuszczę (Herbrajczyków 13;5b). Away From Me – ten kawałek chyba najbardziej przypomina klimatem późniejsze, mocne piosenki grupy. Oczywiście na Origin nie brzmi tak szablonowo, ponownie głównie za sprawą świetnej elektroniki. Bardzo melodyjny, wpadający w ucho, ale również mocny, jazgotliwy. Po wygładzeniu chyba jako jedyny z tej płyty ewentualnie nadawałby się na radiowego hiciora ;) Eternal – genialne, instrumentalne zakończenie. Gęste nakładające się na siebie elektroniczne, fortepianowe i gitarowe pasaże tworzą całkiem niezły chaos ;P W przerwach mamy cichsze, bardziej grzeczne fragmenty w których słuchać, ukrytą skrzętnie grę gitary Bena i fortepianu Amy, trzeba przyznać brzmi to bardzo osobliwie ;) Dźwięk cichnie, słychać rozpoczynająca się burzę, rozdzierające uderzenia pioruna, najpierw oszczędnie, z czasem coraz gęściej spadające krople i równocześnie... znakomicie kontrastujący z poprzednimi, syntetycznymi, agresywnymi dźwiękami fortepian Amy. Dziewczyna uderza w klawisze imitując spadające krople, naprawdę wyszła z tego bardzo prosta, ale przepiękna melodia. Fortepian cichnie niemal jednocześnie z oddalającą się za horyzont burzą (słuchać charakterystycznie stłumione grzmoty). Deszcz pada jeszcze chwilę po czym mamy kolejny, schowany kawałek. Demise, proste, mroczne, syntetyczne dźwięki pasują idealnie do zakończenia płyty. Jakie etykietki przykleić Origin ? Nigdy nie byłem w nich dobry, ale spróbuję ;P Może alternative-goth-ambient-rock ;P Hmm... jakiś potwór wyszedł, no nic to, musicie mi zaufać, nie jest tak strasznie, wręcz przeciwnie, jest znakomicie, a przynajmniej dość niezwykle ;) Może sami odkryjecie jakie pochodzenie ma ta muzyka. Egzotyczna nazwa płyty: Origin, to po przetłumaczeniu Pochodzenie. Jeśli ktoś chciałby zdobyć oryginalny egzemplarz płyty niech pamięta, cały nakład BigWig Enterprises wynosił tylko 2500 sztuk, dlatego najprawdopodobniej wszystkie używane krążki na aukcjach takich jak np. eBay to piraty wytłoczone na wschodzie. Wbrew pozorom, piratów było dość sporo, na niektórych dodano właśnie dwa usunięte pierwotnie z polecenia muzyków, kawałki: Listen to the Rain i Demise w całej długości. Niektóre nie zawierają ukrytych tracków (szczególnie pierwszego). Ale nie cieszcie się za wcześnie, inne są dokładnymi kopiami oryginalnego Origin, możliwymi do rozróżnienia najprawdopodobniej tylko po numerach IFPI na płycie i wewnątrz pudełka.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.