O muzyce:
Plyta najnowsza jak dotad (2004) ma punkty zbiezne z U2 i ich 'How to..' z tego samego roku zreszta. R.E.M. poszedl na skroty i zamiast bawic sie w wymyslanie nowego brzmienia odwolal sie do tego, co w ich tworczosci zawsze sie sprawdzalo - rodzaj inteligentnego rocka czy rocka dla inteligentow. Boston, Harvard, MIT i te rzeczy.
Plyta zatem jest przmyslana, staranna i dopracowana. Nie powiem, slucha sie z pewna przyjemnoscia ale takze caly czas czuje sie owe wywazanie detali tak, by spelnily sie zalozenia zrobienia 'dobrej plyty'. No i plyta jest ‘dobra’ tyle, ze nic poza tym. Brakuje przede wszystkim cudow w rodzaju 'Man On The Moon', 'It’s The End Of The World As We Know It’ czy ‘Losing My Religion’. Zamiast tego wpychane na sile towary z etykietka ‘dobre’. Szkoda. Mogloby tej plyty nie bys w ogole w dyskografii i niewiele bysmy stracili. By jednak nie grzebac calkowicie pracy Michaela&Company trzeba dostrzec i pozytywy. Brzmienie jest rasowe, nowoczesne (tu mamy przewage nad wspomnianym odgrzanym kotlecikiem U2), instrumentacja i bieglosc muzykow doskonala, wokal zaangazowany (no ale tego nigdy w muzyce R.E.M. nie brakowalo).
W sumie – jezeli kochacie R.E.M. to kupicie, jezeli nie – darujcie sobie ta plyte, sa lepsze z ich fabryczki.
O dźwięku:
Plyta nagrana glosno, starannie ale takze zbyt uwaznie - nie pozwolono sobie na ekstrawagnacje czy eksperymenty. Stad wszystko raczej profesjonalne niz artystyczne.