O muzyce:
Fakt. Jeśli chodzi o rockowe granie z pogranicza mainstreamu i alternatywy to jest "Ritual de lo habitual" najważniejszą płytą przełomu lat 80/90.
Ba! Moim zdaniem ten album zasługuje na zaliczenie go w poczet rockowych płyt wszechczasów. Świetny, porywający (i co ważne spójny) mix funku, punku, metalu, psychodelii, ... wiele mozna by wymieniać.
Płyta zaczyna się mocnymi, dynamicznymi kawałkami, potem jest nieco spokojniej, bardziej nastrojowo i klimatycznie, ale cały czas bosko :-)
A ponad dziesięciominutowe epickie "Three days" to już odjazd totalny - świetny, po prostu, przepraszam za wyrażenie - piękny motyw na początku (to chyba mój ulubiony fragment tej płyty) potem pokręcona trochę psychodeliczna i jazgotliwa jazda aż do fenomenalnego punktu kulminacyjnego i łagodne "wykończenie". Sorry, że tak egzaltuje się, ale wybaczcie - rzadko trafia mi się płyta rockowa, która po tylu latach podoba mi się wciąż tak samo :-)
O dźwięku:
Może ja mam łaskawy system, może już na tyle się wyleczyłem z choroby, ale u mnie ta płyta brzmi po prostu bardzo dobrze. Nie jest to 158% normy audiofiskiej, nic z tych rzeczy - w ogóle nie brałem takiego kryterium pod uwagę. Po audiofliskie brzmienie to musza sięgać dziadkowie z Pink Floyd, aby słuchanie ich nudnych smętów można było nazwac przyjemnością :-)