Skocz do zawartości

Opinie o sprzęcie

5844 opinie sprzęt

Accuphase DP-430

Test 4 odtwarzaczy CD: Accuphase DP-430, Accuphase DP-550, Ayon CD-10, Marantz SA-10   Witam wszystkich serdecznie i pozwalam sobie przedstawić własną ocenę brzmienia czterech odtwarzaczy, jakie miałem okazję przetestować w ostatnich tygodniach. A mianowicie: Accuphase DP-430, Accuphase DP-550, Ayon CD-10 oraz Marantz SA-10. Wszystkie powyżej wymienione urządzenia testowałem wpinając we własny tor audio, - zatem znamy mi i osłuchany. Informacja ta jest o tyle ważna, ponieważ wnioski płynące z odsłuchu w zestawieniu z inną elektroniką czy przewodami, w niektórych aspektach brzmienia mogą dawać odczuwalną różnicę, jednak w większości przypadków, wnioski te powinny pokrywać się z tym, co ja zaobserwowałem.   Przechodząc jednak do testu. Rozpocząłem go od odsłuchu odtwarzaczy Accuphase z tym, że DP-430 poszedł na pierwszy ogień. Tego modelu byłem najbardziej ciekawy, z uwagi na jego obecną premierę w naszym kraju. Cóż można powiedzieć. Godziny mijały, a mi bardzo dobrze słuchało się muzyki z tego odtwarzacza. Nic nie zawiodło, nic nie uwierało. Reprodukowany przekaz jest gęsty, aksamitny. Wysokie tony są wyraźnie obecne, ale daleko im do natarczywości. Bas, mimo, iż jest mocny, z niektórymi utworami nieco podkreślony, nie rozlewa się. Tym rożni się od poprzedniej wersji - DP-410. Jest dobrze kontrolowany. Żaden z podzakresów nie wybijał się na pierwszy plan.   Fenomenalnie zabrzmiały utwory „What Is Love” czy „Who Are They”, śpiewane przez Ayo. Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę z tego, że nawet takie płyty jak składanka – The Very Best Of Chrisa Rea, która pozostawia wiele do życzenia odnośnie jakości nagrania – w moim odczuciu jest mocno skompresowana, brzmiała całkiem strawie i słuchało się jej z dużym zaangażowaniem. Dźwięk odtwarzacza jest naturalny, a raczej naturalnie ciepły, tzn, pozbawiony nadmiernego dopalenia, – choć w porównaniu z Ayonem CD-10 jest „cieplej”, ale tylko odrobinę. Na Accuphase głos ludzki brzmi przyjemnie i bardzo naturalnie, bez różnicy, czy słuchamy męski czy kobiecy wokal. Dobrze ukazały to utwory z płyt Diany Krall - Quiet Nights, oraz Chrystiana Willsonha – Hold On – (płyta dwuwarstwowa SACD).   Z tej drugiej płyty, wyśmienicie oddana została barwa fortepianu i saksofonu. Również doskonale była rozłożona holografia instrumentów na scenie. Gdy grał saksofon, zawsze wychodził na pierwszy plan, wibrował, a fortepian, mimo, iż lekko cofnięty w tył, – co było słychać wyraźnie, stawał się jego doskonałym uzupełnieniem, obejmując swym dźwiękiem całe pomieszczenie. Do tego niekiedy przebijała się perkusja, informując, iż osadzona jest z tyłu, głęboko na scenie. W tym kontekście Ayon CD-10 grając ten sam utwór, przesuwał punkt ciężkości minimalnie wyżej, w kierunku wyższej średnicy. Dając odrobinę więcej powietrza. Zakres ten pokazując odważniej, głośniej, co w moim systemie delikatnie zostało zaznaczone, lecz nie wpływało negatywnie na średnicę i najwyższe rejestry oraz ogólny odbiór słuchanej muzyki. Góry wcale nie było więcej niż w DP-430, była za to inna. Ayon stawiał na skupienie dzwięku. A w Accuphase była gładsza, spokojniejsza. W pozostałych względach odtwarzana muzyka niczym się nie różniła. Obydwa odtwarzacze oferują podobny poziom szczgółowośći, barwy, nasycenia, szybkości i kontroli basu oraz jego masy.   Wracając jednak do Accuphase. Dźwięk odtwarzacza DP-430 oceniam wyżej niż poprzedniej wersji. Zachęcony odczuwalnym wzrostem jakości, postanowiłem jego dźwięk skonfrontować z dźwiękiem odtwarzacza tańszego, ale potrafiącego odtworzyć nagranie w SACD. Tak, aby porównać granie między tymi dwoma standardami. Idealnie do tego zadania nadawał się Marantza 11s3 oraz, tylko i wyłącznie dobrze zrealizowane płyty SACD, - takie, które nie są wyzbyte w czasie realizacji z mnogości barw i wybrzmień. Wnioski? Zaobserwowałem dwie różnice na niekorzyść DP-430, w porównaniu, z tym samym materiałem, odsłuchiwanym z tej samej płyty, ale odtwarzanej w standardzie SACD.   Różnice te przedstawię opierając się o odsłuch utworu „Keith Dont Go” Nilsa Lofgrena, z płyty Acoustic Love – (dwuwarstwowa SACD). Utwór ten pokazał różnicę, jaka jest miedzy warstwą SACD, a warstwą PCM. W tym przypadku DP-430 ustępował SA11s3. Wybrzmienia strun nie miały tego samego „body” tak jak przy „gęstszej warstwie” – jednak, podkreślam, różnica w tym zakresie była dosłownie minimalna. Odwracając powyższe. Każdy, kto słucha hybrydowe płyty SACD z SA-11s3 może uzyskać prawie tą samą jakość z warstwy PCM, ale słuchanej za pomocą DP-430 – i to niech wszystkim uświadomi jak dobrze gra Accuphase. Drugim zaobserwowanym wnioskiem, była różnica wybrzmień, szarpnięcia strun. W wersji PCM owszem niosły emocje, ale były wyraźniej ostre na krawędziach, co w pewien sposób zaburzało czystość przekazu w porównaniu z warstwą DSD. Należy jednak pamiętać, iż mówimy o wersji PCM z dwuwarstwowej, dobrze zrealizowanej płyty SACD. Porównanie Marantza SA-11s3 odtwarzającego standardowe krążki CD z Accuphase DP-430 nie ma sensu. Jakość przy tym pierwszym drastycznie spadała, dając obraz mniej barwny, mniej nasycony, po prostu płaski, bardziej wyblakły z prezentowanej palety barw droższego konkurenta. Jedynie płyty nagrywane przez niemiecką wytwórnię StosckFisch-Records jakoś się jeszcze broniły, nie deklasując tak znacznie obydwu odtwarzaczy między sobą.   Po przełożeniu opisywanej powyżej płyty do Ayona CD-10 i automatycznym wyborze SACD, dźwięk znów nabierał plastyczności i stawał się odrobinę gładszy. Mimo tej subtelnej różnicy, to był ten sam rodzaj przekazu, jak chwilę wcześniej z DP-430. Po zmianie płyty i powrocie do krążka Diany Krall - Quiet Nights (zwykłą płyta PCM), oraz przełączeniu Ayona w tryb pracy DSD 256, nie odczuwałem, żadnej wyrażanej różnicy względem reprodukcji tej płyty za pomocą DP-410. Niczego nie ubyło ani nie przybyło, a wyższa średnica nie zmieniała swego charakteru względem nagrań PCM odtwarzanych przez DP-410, jak i samego Ayona tyle, że bez usmaplingu.   Ayon ogólnie ma kilka wariantów pracy z krążków CD. Pomijając odczyt PCM i SADC, każda z tych warstw/płyt może być potraktowana usamplingiem do wartości DSD 128 lub DSD 256. Jednak to nie wszystko. Można również skorzystać z opcji filtr 1 oraz filtr 2, które wybiera się niezależnie od powyższego. Jeśli chodzi o zabawę między DSD 128 lub DSD 256 oraz filt1 i filt 2, nie słyszałem jakiejś istotnej różnicy. Może tak być, że nie wiedziałem, czego szukać, a może ustawienia te swoją przewagę pokazują na „jakiś” specyficznie nagranych płytach, nie wiem. Innym czynnikiem determinującym dźwięk, jest wygrzanie odtwarzacza. Dokonując własnego odsłuchu należy pamiętać, iż Ayon potrzebuje około 15-20 minut, aby przejść w optymalne warunki pracy.   Na tle powyższej dwójki Accuphase DP-550 zaprezentował się w sposób znacznie bardziej wysublimowany. Nadal względem DP-430 dostajemy to samo spójne brzmienie, a źródła pozorne mają duży wolumen. Oczywiście wpływ na to ma prowadzenie sekcji basowej, która jest duża i dobrze wypełniona. Jest dobrze scalona z średnicą i wyższymi rejestrami, które i w tym modelu, tak jak i w DP-430 odnotowują pewną miękkość, dając dźwięk naturalny i przyjemny, umożliwiający wielogodzinne słuchanie. Mimo tych podobieństw dźwięk jest jeszcze bardziej namacalny, prawdziwszy, z odczuwalnie niższymi zniekształceniami i większym spokojem. Spokój wynika z czystości przekazu i przejrzystości pozbawionej choćby śladu wyostrzeń. To dźwięk o wiele bardziej wyrafinowany od tańszych rywali i słychać to od pierwszej chwili.   Gdy puściłem utwory takie jak „Mercy Stret” czy „Biko” oraz „Signal To Noise” z płyty Live Blond, w wykonaniu Petera Gabriela i z udziałem orkiestry symfonicznej, urzekła mnie cisza tła, a w niej wybrzmienia wprowadzające w aurę koncertu. Odtwarzacz ten w porównaniu z tańszymi modelami o wiele sugestywniej oddaje spiętrzenie dźwięku, mikroinformacje czy dramaturgię. To, że jest to odtwarzacz z wysokiej pułki słychać przy każdym nagraniu. Accuphase DP-550 swoją największą siłę pokazał w muzyce, w której ciągle mi czegoś brakowało. Chodzi o odtwarzanie dużych składów orkiestrowych, chórów, muzyki symfonicznej lub popularnej, ale wykorzystującej tak zacne grono instrumentalne. Spokój, z jakim budowane są plany był bardzo wyczekiwany prze zemnie. Zapewne droższe odtwarzacze robią to jeszcze lepiej, ale w tym odtwarzaczu poszczególne dźwięki odklejały się od siebie by ukazać muzykę bardziej namacalną, bliższą temu jak chcemy ją odbierać i jak kojarzymy z dźwiękiem granym na żywo. Melodie utworu „La Fortuna” z dzieła symfonicznego Carmina Burana, kompozytora Carla Offa wbijał w fotel i nie pozwalał nawet na chwilę przerwy w przeżywaniu emocji, jakie zaszyte są w tym dziele. Podobne emocje przeżywałem słuchając Jana Kantego Pawluśkiewicza z kompozycjami takimi jak: „Ach, moje lasy”, „Ile biedy i Głodów”, „Błogosławmy Panu” czy „Góry Baszanu”.   Zaznaczę jeszcze jedno, Ayon CD-10 mimo, iż posiada skalowanie do DSD 256, nie osiągał powyższego poziomu reprodukcji. Accuphase DP-550 ten rodzaj muzyki i każdy inny, mimo pewnej kremowości, odtwarzał naturalniej.   Ostatnim odsłuchiwanym urządzeniem był Marant SA-10. Razem z Accuphase DP-550 to najdroższy odtwarzacz testu. Granie obydwu playerów porównywałem miedzy sobą przez kilka dni tak, aby mieć 100% pewność, co do różnic w dźwięku, a nawet klasy jakościowej. Muszę stwierdzić, że Marantz grał na tym samym poziomie jakościowym, co Accuphase DP-550. W wielu aspektach odtwarzacze te oferowały ten sam rodzaj przekazu, występowały tez różnice. SA-10 w porównaniu do DP-550, to urządzenie niewiele, ale bardziej rozdzielcze. Proszę, pamiętać, że są to różnice minimalne, a nie na zasadzie „znacznie gorzej”, „znacznie lepiej”. Dobrze uchwyciły to utwory, których realizacja odbywała się w miejscach z publicznością. Tak jak, np. Nieszpory Ludzmierskie zarejestrowane w Kościele Św. Katarzyny w Krakowie. Pogłos kościoła był bardziej wyczuwalny, a z nim każde kaszlnięcie, przytup czy chrząknięcie muzyków z orkiestry. Przy odtwarzaniu innego rodzaju muzyki też można było to zaobserwować. Utwory takie jak „Unrevealed” czy „Reveal” z płyty The Made History zespołu Bliss. Miały wyraźniej zaznaczone mikroinformacje w przestrzeni.   Oczywiście Accuphase również ukazywał powyższe, ale nieznaczne wycofanie wyższej średnicy i góry wpływało na mniejszą wyrazistość niż ta, w jakiej osadzone było granie Marantz. I nie mogę powiedzieć, że owa rozdzielczość Marantza osiągana byłą przez, np. przesunięcie środka ciężkości w górę. Nie ma również mowy o pogorszeniu wypełnienia i gęstości dźwięków. To nawet była cecha wspólna. Obydwa urządzenia posiadały ten sama poziom nasycenia oraz barwy dźwięku. Przejrzystość faktur, bogactwo barw, przestrzeń oraz głębia stanowią podstawę do prawidłowego budowania sceny. Dzięki zaobserwowanym różnicą, doskonale było słychach jak budowana jest scena przez te dwa odtwarzacze. DP-550 budował obraz sceny w tył, od linii głośników, Marantz natomiast pozostawał na tej linii, niekiedy wychodząc przed nią. DP-550 pokazuje szczegóły w sposób subtelny, przyciąga pewnego rodzaju miękkością i brakiem wyostrzeń. SA-10 szczegóły przedstawia w bardziej efektowny, dźwięczny sposób.   Jeśli miałbym posłużyć się skalą zdjętą z linijki szkolnej, do porównania tego zjawiska i określić prostopadłą linię na linijce, gdzie linia ta będzie punktem neutralnym i określającym kierunki, co do dźwięku, z brakiem wyostrzenia, oraz po przekroczeniu jej, kierunek z dźwiękiem akcentującym sybilanty, a idąc dalej dźwiękiem wyostrzonym. To Accuphase grał po lewej stronie i na milimetr przed tą „linią”, niekiedy (przy niektórych nagraniach), wchodząc na ta linie. Marantz grał cały czas na tej „linii” i często wychodził w prawo na jeden milimetr od tej „lini”. To informacja bardzo ważna dla wszystkich tych, którzy mają swój „tor odsłuchowy” dość neutralny lub lekko rozjaśniony. Wtedy przy Marantzu będzie się musiało trochę pogimnastykować w odszukaniu „złotego środka”.   Bas. Jeśli chodzi szczegółowość, obydwa odtwarzacze wyznaczają ten sam poziom rozdzielczości na niniejszym zakresie dźwięku. Budowany obraz jest plastyczny, pełny i równie energetyczny jak środek pasma. SA- 10, mimo, iż ma to samo zabarwienie, co DP-550, ma jednak przewagę w większej mięsistości, połączonej ze sprężystością. Jest również bardziej zwarty, co daje większe złudzenie pulsowania rytmu. Natomiast Accuphase daje bas bardziej zaokrąglony.


JBL TL 260

1. Wstep: mam te paczki kilka lat od nowosci. Mialem w roznych pomieszczeniach i testowane z rozmaita elektronika. Czas cos skrobnac "dla potomnych" :-)   2. Brzmienie: kolumny graja mocnym i koncertowym dzwiekiem, ale dalej poukladanym i rownym. Ale wala prosto z mostu i to sie albo lubi albo nie. Nie rozczulaja sie nad zadnym aspektem brzmienia, mimo ze jesli chodzi o ilosc przekazywanych informacji w sensie audiofilskim - slychac zaskakujaco duzo jak na ten przedzial cenowy w calym pasmie i dobrze przekazuja niuanse nagran oraz oddaja wszelkie nawet najdrobniejsze zmiany w torze. Calosc przekazu tych kolumn - czasem z lepszym, czasem z gorszym skutkiem (zalezy od nagrania) konsekwentnie idzie w strone brzmienia live. Tzn. nie dostaniemy ociekajacej miodem srednicy w ktorej sie rozplyniemy i zasluchamy na fotelu, skrzacych sie w nieskonczonosc wysokich tonow, otulajacego basu... STOP. Dostaniemy konktretne krotkie, szybkie mocne walniecie w werbel (transjent), rowna srednice - rzetelna (nic sie nie wybija na 1 plan, nie zaczaruje, ale brzmi wiernie i przekonujaco). Bas: mocny, szybki (nawet z lampa!), z kopnieciem i pazurem. Bez otulajacego zejscia, ale z sila - wrecz koncertowa (jak na domowe warunki) i potrzeby sluchania w domu (czyt. mozemy tez poczuc ten bas na kanapie, nie tylko uslyszec ;)). Co do wymagan lokalowych - kolumny graja na tyle dynamicznie, ze trzeba im zapewnic oddech, nie dlatego ze 'zadudnia' w malym pokoju (bez problemu mozna je dzwiekiem zmiescic w 20m2, bo dzwiek sie z nich "skaluje"), ale po prostu potrafia wiecej pokazac jesli maja oddech i odp. odleglosc od miejsca odsluchu (budowanie sceny, znikanie w pomieszczeniu). To oczywiste.   Reasumujac: # gora pasma: w tej cenie zaskakujaco dokladna i otwarta, przekazuje duzo informacji o nagraniu, roznicowanie samej gory nie jest wybitne w sensie hi-endowym (mozna lepiej), ale za to slychac co trzeba (barwa, ilosc informacji jest akurat). Slychac ze blacha to blacha itp., roznicowanie miotelek itp. Do gory mam pewne zastrzezenia barwowe, jest dla mnie zbyt "oczywista", porownujac np do topowych kopulek typu Tioxid, beryl, seas itp. ale moze dzieki temu kolumna brzmi spojnie (nie odwraca uwagi prezentacja/barwa gory od zdazenia muzycznego, co jest pewna maniera wielu kolumn "hi-endowych") # srednica: naturalna, aczkolwiek nie specjalnie angazujaca - tzn. poprawnie przekazana. Odrobine wycofana w sensie obiektywnym (ale tez spokojnie, nie ma tuz adnego usmiechu dyskoteki :)). Mila, rowna w odbiorze, nie wpadajaca w zadne przestery czy nieczystości itp. # Bas: wiecej niz potrzeba w domowych warunkach w sensie dynamicznym, z pazurem, fajny kompromis miedzy szybkoscia a zejsciem. Szybkosc jest popisowa (jak na taki przetwornik). Tzn. nigdy nie mialem problemow ze spowolnieniem basu, z zadnym wzmacniaczem. Sluchanie rocka, perkusyjnych solowek - rewelacja! Trudno mi ocenic zejscie w Hz :) na pewno nic nie brakuje. # Scena / znikanie. Na pewno na plus nalezy zaliczyc ogolne zgranie przetwornikow - faza i pasmo (tzn. mozna sluchac kolumn z 1.5m i dalej slyachac pojedyncze instrumenty, a nie przetworniki). Im dalej od kolumny, tym lepiej (przechodzimy w caly obraz muzyczny). Ze znikaniem - tu bywa roznie, zwykle kolumny wielodrozne maja z tym problem, tutaj ciezko od razu na wejsciu uzyskac spektakularny efekt. Wymaga to naprawde wielu prob z dogieciem, elektronika (gl. zrodlo) itp. Mi sie to pare razy tylko udalo. na tych kolumnach (efekt typu patrzymy na kolumny, a instrumenty graja obok/sciany pomieszczenia znikaja), potem zmienilem to ustawienie/ zrodlo i juz czar prysl :). Trudno tez uzyskac subiektywne znikanie paczki, ktora ma 50cm szerokosci i >120cm wysokosci. To bardziej kwestia akceptacji takiej preznetacji/przyzywczajenia do prezentacji z kolum wielodroznych.   # Barwa: neutralna, ani ciepla, ani specjanie oschla czy zimna. Dobrze sie tego slucha, nie mecza - nawet po wielu godzinach. U mnie bywa, ze kolumna gra od rana do nocy w weekendy i nie mam potrzeby wylaczac. Slychac co trzeba i ile trzeba, nic specjalnie nie angazuje, ale przekaz jest energetyczny a noga sama tupie w rytm. Jendym slowem kolumna bez manier, idealny towarzysz dnia codziennego :) Tak czy siak trzeba dac czysty sygnal w calym pasmie, bo zaraz wyjda brudy czy to na gorze, czy srednicy albo na basie.   Gdzie sie sprawdza muzycznie:   -> muzyka rockowa i nagrania LIVE! Jest czad, zadzior, potega, rozmach, ciary na plecach: Kat, TSA, Slayer, Nile - wystarczy zwiekszyc volume i mozna wzywac egzorcyste ;) -> Muzyka popularna/elektorniczna (pop, electro, house, dance, trance): szybki i mocny kick basu, rowne pasmo, otwartosc brzmienia , wysoka efektywnosc - do tej pory nic lepszego nie znalazlem do tych gatunkow (zwykle audiofilskie paczki tutaj odpadaja, nawet te z wysokiej polki bo zwyczajnie mecza sie w takim repertuarze). -> Jazz - rasowy jazz lubi selektywnosc, dynamike, otwartosc, realizm - JBL tutaj czuje sie swietnie (nie tylko TL260). -> Nagrania wysokiej rozdzielczosci (wszelakie hi-res, 24bit itp.). Tutaj dynamika 5-droznego ukladu fajnie sie spr. tzn mozna jakby upchnac "wiecej informacji" w spektrum muzycznym. Nie wiem jak to dokladnie ujac, ale skok jakosciowy jest mocno odczuwalny w takim wielodrożnym ukladzie.   Gdzie sie nie sprawdza: muzyka akustyczna i male sklady - to chyba nie sa kolumny do tego reperturaru, nie mowie ze nie zagraja muzyki dawnej / koscielnej. Zagraja, nawet calkiem wiernie. Ale umowmy sie, nie sa to kolumny, zeby sluchac barokowych nagran, klawesynu i delektowac sie barwa fletu. Wszelaki chillout. Mnie te kolumny nigdy nie usypialy, nie wyciszaly. Raczej ladowaly energetycznoscia przekazu. Tak ze tutaj srednio chyba. Wokalistyka: wszelakie nagrania wokalne solo, jakos specjalnie mnie na tych paczkach nie ujmowaly. Slychac wierny wokal (barwa, artykulacja, rozmiar), ale no nie wiem... nie zeby teraz jakos tutaj bawic sie w gornolotne opisy. Nic ponad ogolna "uczciwosc" przekazu tutaj nie mozna napisac szczegolnego.   Na koniec o wymaganiach: efektywnosc jest wysoka (92dB), testowalem kolumny z lampa i tranzystorem. Tu i tu w zasadzie bez problemu. Z doborem elektorniki warto byc jednak czujnym, o ile kolumny sa ogolnie uniwersalne i malo zmanierowane, to warto uwazac zeby nie:   - przedobrzyc z iloscia basu, warto zadbac o czysty i rozdzielczy sygnal, bez brudow. Jest sporo elektroniki, grajacej ciezkim i brudnym dzwiekiem. Tutaj moze wyjsc efekt koca, kotlowania, nadmiaru inf. na raz. itp., balaganu. - kable mocno slychac - mozna sporo zepsuc niewlasciwym doborem okablowania. Polecam bi-wire, wystarczy zwykly miedziano-srebrny real-cable i jest pieknie lub jak ktos potrzebuje audiofilskie kable - 'no problem'. na pewno sie odwdziecza. Ale wpiecie np. jakiegos monstera (ktory slynie z ilosci basu) = katastrofa :) - ustawienie - wspominalem, nie jest latwo je ustawic tak zeby zagraly. Wcisniecie takich kolumn gdzies miedzy naroznik a mebloscianke - zadudnia/zamecza sluchacza. Tutaj musi byc oddech i odp duzo miejsa po bokach :) - pokoje 25-40m2 jak na moje oko beda optymalne ze wskazaniem na 35, wiecej niz 40m2 moga sie pojawic inne problemy (odziwo z basem - nadmiar lub niedobor w metrazach 50-60m2).   Wykonanie: mimo ze jest to produkt designed in USA, "assembled in china" (jak dzis wiekszosc sprzetu), wykonanie jest bdb. Lakier piano - doslownie lustro, nie widzialem lepiej polozonego lakieru piano do tej pory na kolumnach domowych. Kosze wszystkich glosnikow to aluminium (mozna pomyslec na zdj. ze to plastik czy cos - nie prawda). Na zywo wygladaja zdecyfowanie bardziej atrakcyjnie (jak kazde JBL - slabo wychodza na zdj. ;)). Maskownice sa osadzone na metalowych konkstrukcjach koszy - trwalosc. Maskownice to jednolita materialowa siatka, nie wplywaja mocno na przekaz (jak typowe kraty). Z tylu miedziane emblematy limitowanej edycji (1000sztuk). Trwale, przez 7lat uzytkowania nie zaobserwowalem zadnych ubytkow (odbarwien przetwornikow, mikro rys na lakierze, plowienia maskownic itp.) Dalej kolumny wygladaja i graja jak swiezo wyjete z kartonu. Projekt wzorniczy bazuje na Ti250, wielu fanatykow JBLa przez to neguje model TL260. Z tym ze umowmy sie, Ti250 chodzily w innej lidze cenowej (mozna bylo za to w latach 90 kupic ladne mieszkanie). TL260 jest produktem w zasiegu reki niezamoznego audiofila dostepnym realnie, a nie tylko sprzetem z niemieckiej wystawki/katalogu... Tak ze osobiscie uwazam, ze JBL zrobil dobry ruch z ta kolumna jako wyjscie do konsumenta (gdzies czytalem ze sami na tym za duzo nie zarobili (projekt, wykonanie vs. zwrot poniesionej inwestycji)).   Reasumujac, kolumna z potencjalem, ale tez stawia pewne wymagania. Nie mozna ich wstawic byle jak i podpiac do bele czego, dla pelni efektu. Mysle ze wiele osob, ktore mialy z nimi do czynienia nie zdazyly ich dobrze poznac (lub tylko w ograniczonym stopniu). Kolejna rzecz - ustawienie na granitowych podstawach. Kolce w zestawie sa, trzeba je obowiazkowo wykorzystac. Ustawienie na gumowych nozkach to bardzo zly pomysl, warto od razu zaopatrzec sie w granitowe podstawy. Inaczej drgania przeniosa sie na podloge.   TL260 nie radze rozpatrywac jako kolumn do krytycznych audiofilskich odsluchow (testowanie podkladek pod kable, stolikow itp ;)) ale raczej sprzet na ktorym dobrze slucha sie muzyki na codzien. O ile nie jednostkowo wybitne w prezentacji poszczegolnych zakresow dzwieku (gora, srednica, bas, scena itp....), to niezwykle spójne i kompletne (nic w sumie nie brakuje, nic sie nie wybija, nic nie meczy) w calym obrazie dzwiekowym. Stad sa to jedne z mniej zmanierowanych kolumn dostepnych obecnie na rynku.


Atoll IN 100

Zachęcony opiniami o rockowym charakterze Atolla, najpierw kupiłem Atoll In 80 SE i wydawał się mi całkiem ok. Później zdecydowałem się kupić 100, gdyż myślałem, że będzie jeszcze lepiej. Niestety, myliłem się. Dźwięk wydawał się mało rozdzielczy. Raził niedostatek góry pasma. Dźwięk - przez zaokrąglony bas - wydawał się, jakby był za jakąś kotarą. Obecny mam Cayin CS-55A i jest dużo lepiej.


SME SMSL Sanskrit 6th

Co najmniej klasę lepszy dźwięk od Fiio D3, nie mówiąc już o możliwościach. Warto wymienić standardowy zasilacz na coś lepszego, brzmienie poprawia się wyraźnie. Za tą cenę godny polecenia.


Harman Kardon HK 675

Wzmacniacz w mojej ocenie ciemny, nadaje się do ostro brzmiących kolumn z jaskrawą górą, może jakieś JBL czy Klipsch czy Paradigm. Jak dla mnie brzmienie trochę zbyt ciemne (grał z Grundigami Box 353), średnica przeciętna, szczegółowość zwłaszcza górnych rejestrów słaba. Może nie lubi się z starszym sprzętem? Na plus zwartość i masa dźwięku oraz dynamika. Basu nie brakuje zwłaszcza wyższego. Dźwięk jest nieco napompowany i efekciarski, co może wzbudzać uciechę zwłaszcza na początku. W środku budowa i zastosowane elementy (np. kondensatory 2x12000uF) naprawdę w tej kategorii cenowej budzi respekt. Ogólnie zbiera dobre opinie i dlatego go kupiłem z drugiej ręki. Jednak efekt tak naprawdę zależy od reszty toru, akurat w moim nie pasował. Niemniej ogólnie oceniam go dobrze, w innej konfiguracji mógłby się sprawdzić i rozwinąć skrzydła (bardziej "ostre" i wymagające prądowo kolumny) oraz repertuar z mocną stopą, drum & bas , hip-hop etc.


Focal (dawniej: JMLab) 716

Myślę że głośniki które mogą wygrać z dużo droższy mi od siebie i jak to w tej dziedzinie bywa ale należy je dobrze dobrać zwłaszcza ze wzmacniaczem. Nie przepadam za wyglądem połyskliwym, moje wokale są koloru orzecha i bardzo przypominają mi drewno które używane jest do wystroju na przykład


NAD C356BEE + DAC

moja opinia po właściwie dwóch latach użytkowania i jest bardzo pozytywna Uwielbiam przebywać ze swoim sprzętem słucham go często z wielką satysfakcją powiedziałbym że nawet z dumą spodziewam się że są lepsze sprzęty nawet wiem o tym Natomiast ucho ludzkie się przyzwyczaja i właściwie póki co nie chce wchodzić w wyższe rejony cenowe


Arcam AVR600

Nie rozumiem negatywnych opinii na temat tego modelu , sprzęt gra rewelacyjnie


NAD C356BEE + DAC

Zacznę od tego, że opinia jest pisana w bezpośrednim porównaniu do Roksan Kandy K2 słuchane na Focal Aria 906, kable Wireworld Oasis 7, DAC na PCM1794. Nada kupiłem z ciekawości i... pozbyłem się go czym prędzej. Nadowi w porównaniu do Roksana brak rozdzielczości, szczegółowości i zróżnicowania na basie, jakby to powiedzieć... tekstury/faktury dźwięku. Wszystko zaokrągla - nie słychać wybrzmień w obrębie danego dźwięku. Na Roksanie w obrębie basu czuć to zróżnicowanie, wibracje, fakturę. Mocy i wykopu mu nie brakuje, ale co z tego. Dźwięk czysty ale taki lekko zamulony. Bas faktycznie bardzo miękki. Bardzo szybko osiąga duży poziom głośności - trzeba uważać z gałką. Jedyne co na nim fajnie brzmiało to muzyka elektroniczna typu Schiller i jazz (ale też nie wszystko). Miałem wersję nie modyfikowaną w której tryb direct nie odcinał zupełnie korektora barwy. Podejrzewam, że po modyfikacji być może jest trochę mniej mułowato ale na pewno nie na tyle, żeby mi się spodobało. Według mnie można lepiej wydać kasę...


NAD 306

Wzmacniacz jak za te pieniądze bardzo dobry , moim zdaniem słabe pre a podłączenie pod końcówkę daje rewelacyjne efekty Ma się wrażenie że można było odczytać zamysł realizatorski Chyba integra c352 jako całosc gra lepiej Co najmniej o klasę Ale końcówka w 306 gra o klasę lepiej od końcówki młodszego brata


Focal (dawniej: JMLab) 716

Myślę że głośniki które mogą wygrać z dużo droższy mi od siebie i jak to w tej dziedzinie bywa ale należy je dobrze dobrać zwłaszcza ze wzmacniaczem. Nie przepadam za wyglądem połyskliwym, moje wokale są koloru orzecha i bardzo przypominają mi drewno które używane jest do wystroju na przykład


NAD C356BEE + DAC

moja opinia po właściwie dwóch latach użytkowania i jest bardzo pozytywna Uwielbiam przebywać ze swoim sprzętem słucham go często z wielką satysfakcją powiedziałbym że nawet z dumą spodziewam się że są lepsze sprzęty nawet wiem o tym Natomiast ucho ludzkie się przyzwyczaja i właściwie póki co nie chce wchodzić w wyższe rejony cenowe


Siltech Triple Crown

Test - Siltech Triple Crown Power - przewody zasilające.   Większość przewodów zasilających z jakimi miałem dotychczas styczność, to kable z średnich zakresów cenowych. Zmienił to ostatnio zaprezentowany test porównawczy topowej japońskiej pary - Hiriji Takumi Maestro i Acrolink Mexcel 7N-PC9700. Przewody te zaoferowały cechy, jakich nie udało mi się osiągnąć z tańszą konkurencją. Jednak dzisiejszy bohater sprawia, że tym razem to coś innego. Siltech Triple Crown Power bo o nim mowa, ustawia wysoko poprzeczkę dla konkurencji. Wpływ na to ma poświęcony przez producenta czas na wieloletnie badania i opracowanie własnej technologii, próby laboratoryjne oraz spora ilość godzin spędzonych na odsłuchach. Najważniejszym jednak dla potencjalnego odbiorcy jest efekt końcowy, a zatem wpływ na jakość dźwięku reprodukowanego przez urządzenia zasilane niniejszym przewodem.   Wszystkie dostarczone sieciówki przez krakowskiego dystrybutora, Firmę Nautilus, posiadały długość dwóch metrów, co umożliwiło mi wygodne układanie przewodów wpinanych do systemu, do odtwarzacza CD, preampu, końcówki mocy oraz kondycjonera, nie była to jednak czynność łatwa i szybka. Triple Crown Power, są przewodami dość ciężkimi i trudnymi do układania, o ile pomiędzy ścianą, a stolikiem ze sprzętem, nie posiadamy wolnej przestrzeni przynajmniej na poziomie jednego metra. Pojedynczy przewód zbudowany jest z siedmiu żył srebra we własnej, opatentowanej technologii nanokrystalicznej, skręconych współosiowo, a jego izolacja to wielowarstwowy oplot z materiałów mających za zadanie ochronę przewodnika przed szkodliwym wpływem promieniowania radiowego oraz wibracji. Zewnętrzna część oplotu to niebieska siatka mająca za zadanie zmniejszenie wrażliwości kabla na zarysowania. Konce przewodu zakończone są najwyższym modelem wtyków Furutecha w specyfikacji customowej, wykorzystującej technologie NFC. To, co rzuca się w oczy, to mieniąca się srebrzona plecionka wtyków, osadzona na piezoelektrycznym korpusie i chromowanych pierścieniach. Jest kolorystyczną przeciwwagą do pozłacanych puszek oddalonych o kilkanaście centymetrów w głąb korpusu kabla, które mają na celu potęgować nie tylko walory estetyczne przewodu, ale przede wszystkim współuczestniczyć w walce z uciążliwym wpływem zewnętrznego promieniowania elektrycznego.   Siltech podaje w swoich materiałach technicznych, że kable zasilające mają nieoczekiwanie duży wpływ na reprodukcję muzyki, w przeważającej części efekty te są negatywne i po prostu pogarszają pierwotny dźwięk urządzenia. Inżynierowie Siltecha postawili sobie za cel zbadanie tego zjawiska tak, aby dowiedzieć się, w jaki sposób kabel zasilający powoduje tak wyraźną degradację dźwięku. Odpowiedzią było precyzyjne wyizolowanie interferencji magnetycznych w określonych zakresach częstotliwości. Tak, aby nie miały one wpływu na indukcję pola magnetycznego przewodnika. Albowiem wygenerowane prądy powodują powstawanie silnych harmonicznych w okolicach 100/120Hz do 450/500Hz, zaburzając prawidłowy przebieg ładunków elektrycznych. Eliminacja powyżej opisanego zjawiska pozwoliła całkowicie wyseparować indukowanie zniekształceń i doprowadziła do uzyskania ekstremalnej wydajności i stabilizacji przepływu prądu, co pozwala producentowi gwarantować uniwersalność przewodu w bardzo dużym obszarze roboczym. Wedle twierdzeń producenta, niniejszy kabel, nie ma przeciwskazań do połączeń z obciążeniem o niskiej bądź bardzo dużej mocy oraz z urządzeniami cyfrowymi lub analogowymi.   Przechodząc do brzmienia, na wstępie wspomniałem, że przewody Siltecha to inny wymiar prezentacji. Miałem na myśli różnicę jaką uzyskałem po okablowaniu całego systemu tymi przewodami, włącznie z zasilaniem kondycjonera, w porównaniu do przewodów jakiej posiadam na codzień. Było warto to zrobić, ponieważ wiele aspektów zostało podanych w zupełnie inny sposób niż dotychczas, szczególnie bas. Takiej kontroli i dynamiki to ja jeszcze nigdy nie słyszałem z moich głośników, z żadną inną sieciówką (sieciówkami). Porównanie do używanej na co dzień AZ Gargantuły II pokazało, że kontrola niskich rejestrów, z tej drugiej jest ułomna i dalece odchylona od prawidłowości bezwzględnej, rozumianej jako prawidłowe oddanie impulsu i jego liniowości. Utwory z płyty Angels & Demons w wykonaniu Hansa Zimmera, będące soundtrackiem do filmu o tej samej nazwie, zabrzmiały w inny niż dotychczasowy sposób. Np. dramaturgię utworu "160 BPM" scharakteryzowałbym słowami, siła i potęga z bezwzględną kontrolą. Mimo dominującej przewagi najniższych częstotliwości można było z nieograniczoną wręcz namacalnością uchwycić podanie tak delikatnych dźwięków jak dzwonki. Również i głosy chóru były podane w sposób całkowicie zszyty z resztą pasma, mimo, iż muzyka z tej płyty nie stroni od dominacji najniższych częstotliwości, okraszonych sporą dawką dynamiki. Przewody jakby sprawiały przyspieszenie prezentacji, co oczywiście jest jedynie złudzeniem, ale tak to odbieram słuchając tej płyty. Utwór "God Particale" budował niebywałe napięcie, delikatność dźwięków skrzypieć wybrzmiewała w połączeniu z sejsmiczną siłą najniższych rejestrów, aby po chwili przeistoczyć się w oazę spokoju z ekspresyjną wizją kompozytora zmierzającą ku nowemu wybuchowi - gdybym tylko miał głośniki schodzące jeszcze niżej w pasmie przetwarzania najniższych rejestrów, to uzyskany efekt byłby zapewne bardziej namacalny. Japońskie przewody (Takumi i Mexcel), nie zbliżały się nawet na krok do efektu jaki otrzymywałem w swoim systemie z zasilającymi Triple Crownami. Podobne odczucia, co do całkowitej kontroli nad dźwiękiem, miałem z każdym innym repertuarem muzyki klasycznej, szczególnie zaopatrzonym w duże instrumentarium i chóry. Fenomenalnie nagrana płyta „Pierluigi Da Palestrina - Missarium Liber Prymus” w wykonaniu Accademia Nazionale di Santa Cecilia pod dyrekcją Roberto Gabbiani, nagrana w systemie SACD, charakteryzowała się bardzo wyrazistą lokalizacją instrumentów oraz głosów ludzkich w przestrzeni. Przewody stabilizowały scenę, scalały ją, wszystkie jej proporcje, linie czy bryły obrazu.   Dla Siltechów nie stanowiła również problemu zmiana muzyki na jazzową. Do odtwarzacza powędrowała płyta „Dos” w wykonaniu Enzo Pietropaoli i Eleonory Bianchini, nagrana w SACD. Duet ten stworzył muzykę z połączenia dźwięków kontrabasu i śpiewu wokalistki. Wybór celowo padł na tą płytę z uwagi na kontrabas, przy którym czuć było, że to duży instrument. Najniższe dźwięki rozchodziły się w pomieszczeniu z nie mniejszą kontrolą jak chwilę wcześniej z muzyką klasyczną. Świetnie zostały oddane proporcje instrumentu, natychmiastowość i realność każdego szarpnięcia strun, ich wibracje i siła rezonansu pudła instrumentu, który je wzmacniał. Głos wokalistki dopełniał całości obrazu przez brak jakiegokolwiek rozjaśnienia czy akcentowania sybilantów. Barwa głosu została podana w ciepły i przyjemny sposób, a przy tym całościowo, dźwięk średnicy był całkowicie transparentny w podaniu szczegółów, co tylko dopełniało całokształt prezentacji. Działo się tak zapewne, z uwagi na wyeliminowanie przez Siltecha zniekształceń, które w innych przewodach, przez swoje przybrudzenia, powodują pewną, umowną utratę naturalność dźwięku. Z opisywanym zjawiskiem całkiem niedawno spotkałem się, również przy testowaniu innych przewodów, ale tym razem i z tym kablem, opisywany efekt przechodzi najśmielsze oczekiwania. Dźwięk podany został w całkowicie namacalny i bardziej realistyczny sposób, inne sieciówki przy tym przewodzie są po prostu podają dźwięk z mniejszą paletą barw, są po prostu płaskie.   Na zakończenie warto zapytać czy przewód ma jakieś wady? Być może tak, jednak, aby je identyfikować musiałbym posiadać dużo wyższej klasy system (droższy). Doskonale zdawałem sobie sprawę przy wypożyczeniu, iż Siltech nie zrobił przewodów Triple Crown Power dla klientów, których systemy muzyczne znajdują się na podobnym poziomie jakościowym, co mój system. Opisywana sieciówka to produkt mający zaspokoić gusta osób posiadających najbardziej wyrafinowane zestawy muzyczne na świecie. Zatem powstaje pytanie? Czy jest sens w wpinaniu takiego przewodu w mój Jednak i w moim systemie działay, i to jeszcze jak. Dostajemy gładkość, Jakość basu była wzorcowa, nie brakowało niczego, głębokości, impulsu czy nawet kontroli. Średnica wraz z wysokimi tonami była zawsze rozdzielcza i barwna, zróżnicowana, a wspomniana powyżej holografia sceny. Niesamowite było to, że pojedyncza sieciówki wpinana wpięty do każdego urządzenia potrafił robić to samo, jednak podpięcie wszystkich urządzeń jednocześnie dało efekty, które opisałem powyżej.


Harmonix Hijiri 聖 Takumi Maestro

Test – Hijiri 聖Takumi Maestro i Acrolink 7N-PC9700 Mexcel, porównanie – topowe przewody zasilające.   Dzisiejszy test jest o tyle ciekawy, iż teoretycznie rzecz ujmując obejmuje pojedynek dwóch rodaków. Nie tylko chodzi o wspólny Japoński paszport, ale i bliskość miejsca powstania. Firmy produkujące opisywane przewody znajdują się na Honsiu, największej wyspie Japonii. Gdyby tego było mało, prefektury (województwa), Kanagawa, w której mieści się siedziba Combak Corporation, posiadająca prawa do marki Hijiri, oraz prefektura Chiba, w której zlokalizowany jest Acrojapan Corporation zarządzający Acrolinkiem graniczą ze sobą. Nie tylko geografia łączy te dwa produkty, są też inne cechy wspólne. Przewody adresowane są do tej samej, zaawansowanej grupy odbiorców, mają podobną cenę i specjalistyczną obróbkę materiału, a jak jest z dźwiękiem? Czy ten różni je od siebie, a może i on jest podobny? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć poniżej.   Co do budowy i zastosowanych materiałów, obydwaj producenci podają szczątkowe informacje na temat wykonania swoich produktów. O Hijiri Takumi możemy wyczytać, iż został on wykonany wedle zasady „Harmonix Tuning Maestro”, która polega na starannie przeprowadzonej selekcji komponentów przygotowanych jedynie dla tego produktu. Dowiadujemy się również, że zastosowany miedziany przewodnik jest kierunkowy i został wykonany na zamówienie, oraz to, że poszczególne etapy wykonania przewodu prowadzone są ręcznie. Żyły przewodnika osadzone są w izolacji, a na nią nałożono niebisko czarny bawełniany oplot, który pod wpływem ściskania palcami, daje wyraźnie wyczuwalne ruchy materiałowej izolacji - jesteśmy go wstanie delikatnie przesuwać, wskazując jednoznaczne, że ślizgający się bawełniany oplot nie jest na stałe zespolony z przewodem. Na środku przewodu znajduje się prostokątny, drewniany element z ładnie wygrawerowaną nazwą własną. Producent nie podaje informacji czy jego zastosowanie ma charakter jedynie ozdobny czy raczej wpływa odczuwalnie na brzmienie przewodu. Domyślam się, że mimo walorów estetycznych, może chodzić również o niwelowanie wibracji. Zastosowane wtyki to produkty amerykańskiego WattGatea, zaopatrzono je w drewnianą przedłużkę, mającą na celu niwelowanie uciążliwych drgań powstających na przewodzie oraz jego stykach. Acrolink natomiast wykonany jest w firmowej technologii „D.U.C.C Stressfree”, co potwierdzone jest stosownym napisem na samym kablu, na przezroczystej izolacji poliuretanowej. Pod nią znajdują się dwie warstwy poliolefiny monomerycznej. Pierwsza warstwa wewnętrzna dodatkowo zaopatrzona jest w wolfram, strukturę amorficzną oraz proszek węglowy. Przewód ma kolor czerwony o wyraźnej strukturze plecionki. Druga warstwa natomiast posiada elementy antywibracyjne, których nazwy ani specyfikacji producent nie zdradza. Miedz przewodnika zawiera 50 żył o średnicy 0,32 mm i czystości 7N. Obudowa wtyków to połączenie mosiądzu, włókien węglowych i aluminium, same wtyki wykonano z miedzi berylowej i pokryto powłoką rodowane go srebra.   Zanim przystąpiłem do właściwego testu, musiałem pozwolić Acrolinkowi nie tylko się ułożyć w moim systemie, co nawet wygrzać. Przewód do testu dostałem nowy, tydzień po tym jak przybył do Polski. Z Hijiri Takumi Maestro było zgoła inaczej. Przewód dotarł do mnie wygrzany i z tego, co zapewniał mnie dystrybutor, jego łączówka przed wysłaniem na mój adres, zaliczyła przebieg kilkuset godzin pod prądem. Mimo przekazanej informacji, również i ten przewód postanowiłem wpiąć do systemu, celem kilkudniowej akomodacji. Gdy doszło do konfrontacji i właściwego odsłuchu, kombinacje przepięć, jakie wykonałem, porównałbym do żonglerki. Przewody na przemian wpinałem do kondycjonera, do odtwarzacza CD, przedwzmacniacza, a nawet końcówki mocy, zasilanej wprost z gniazdka ściennego. Wszystko po to, aby nie tylko sprawdzić, czy testowane przewody nadają się do każdego z wyżej wymienionych urządzeń, ale przede wszystkim, aby wiedzieć, jakie są dźwiękowe różnice między nimi.   Na pierwszy ogień powędrował repertuar z płyty „Handel Goes Wild” L’Arpeggiata Christiny Pluchar. Muzyka zarejestrowana na tej płycie wykorzystuje inspirowane współczesnym popem partie wokalne oraz zaczerpnięte z jazzu techniki improwizacyjne, które używane są do wykonywania muzyki dawnej. Utwór „Venti Turbini” jest wybuchową mieszanką emocji tworzonych za sprawą połączenia dźwięków klarnetu ze śpiewem sopranistki przy angażującym akompaniamencie pozostałych muzyków zespołu. Celowo przywołuję ten utwór albowiem posiada on wiele drobnych, poszczególnych dźwięków, które podane w odpowiedni sposób tylko potęgują odczuwane doznania emocjonalne. Testowane przewody równorzędnie sprawiły, że dźwięk za ich sprawą stał się jeszcze bardziej namacalny. Ich klasę było słychać od pierwszego puszczonego utworu. Nie potrzebowałem wielu godzin, aby dostrzec ich kunszt i wyrafinowanie. Kluczowym elementem tego odczucia było ożywienie dźwięku oraz energetyczność barw i ich poziom wysycenia. Poprawie uległa również stereofonia. Ze swoimi źródłami pozornymi nabrała otwartości, a przywołane powyżej drobne dźwięki zostały podane w bardziej sugestywny sposób, zyskując na precyzyjniejszym rozlokowaniu w przestrzeni akustycznej.   Góra pasma zdecydowanie się ożywiła, nabrała blasku. Zwróciłem uwagę na bardzo duże bogactwo wybrzmień, które mimo swojej szczegółowości nie starało się dominować, co sprawiło, że otrzymany obraz był dobrze zespolony z ekspresyjnością pozostałej części pasma. Mexcel w porównaniu do Takumi nieznacznie wygładził atak wyższych rejestrów. Jednak nie była to wada, nie tu i nie tym razem. Chodziło zupełnie o coś innego. To trochę jak z dopasowaniem odpowiednich stopek antywibracyjnych pod odtwarzaczem płyt. Kiedy dostajemy to samo widowisko muzyczne, a jednak coś ulega zmianie. Dźwięk nabiera większego zrównoważenia, szlachetności, jest wysoce humanitarny, właśnie tak to dobieram. Powyższe spostrzeżenie potwierdziły utwory grupy Dire Straits z płyty „Brothers In Arms” wydanej w SACD. Perkusja oraz dźwięki gitary elektrycznej podane zostały w punkt, bez żadnego osłabienia wybrzmień. Zaobserwowałem również inne zjawisko. Z Hijiri wydawało się, że kontury dźwięków są idealnie równe i było tak do chwili, kiedy wpiąłem Acrolinka. Pokazał on, że da się zrobić to jeszcze lepiej, i na tle jego odbioru, poprzednia prezentacja miała delikatne rowki czy pofałdowania.   Co do średnicy, obydwa przewody potrafiły wyłuszczyć i zdefiniować na nowo pełne bogactwo dźwięków odpowiedzialnych za ten podzakres pasma. Do uszu dochodziła nie tylko pełna paleta barw, ale i jej odcienie. Taka prezentacja sprawiała, że dźwięk był bardzo energetyczny i angażujący. Hijiri kreował prezentację bardziej do przodu, wychodząc do słuchacza. Chris Jones, w utworze „No sanctuary here” puszczonym z płyty Roadhouses & Automobiles, był o krok bliżej mnie, Acrolink był bardziej powściągliwy, niby nieśmiały, skupiał swoje umiejętności na głębszej eksploracji sceny, budując większą głębie przy tym utworze. Mimo różnicy, jedna i druga prezentacja była genialna. Mimo, że inne utwory również potwierdziły zauważone wnioski, nie czułem dyskomfortu i nie umiałem stwierdzić, którą bym wybrał dla siebie. W utworze „Mud in your Eye” Nilsa Lofgrena z płyty „Acoustic Live” nagranej w SACD, w chwili, w której jeden z muzyków stepuje, dźwięki wydobywające się za sprawą uderzania podeszwy butów o podłoże, łudząco przypominały uderzenia w małe bębenki. Za sprawą Acrolink dźwięki te miały ładne wypełnienie, wybrzmiewały w ciepły, przyjemny sposób muskając uszy. Z Hijiri wypełnienie było płytsze, ale te same dźwięki miały dłuższą nośność.   Tempo w utworze „No mercy” z tej samej płyty było porównywalne w obu produktach. Jeden i drugi przewód budował realne widowisko muzyczne, sprawiając, że noga sama rwała się do podrygiwania. Nie odczułem również spowolnienia regularności rytmu, pogrubienia dźwięków gitary ani utraty nośności. To była ta sama estetyka brzmienia, z delikatnymi różnicami wymienionymi powyżej. W utworze „Keith dont go” pierwsza minuta wybrzmienia gitary, budowała obraz jakby metalowe struny były zawieszone nie nad gitarą, a nad głębokim bębnem, z otworem ciągnącym się w głąb tylko po to, aby w subtelny sposób modulować dźwięki. Z Acrolinkiem szarpnięcia strun były bardzo namacalne i głębokie, Hijiri minimalnie, ale jednak mniej wypełniał tą modulację.   Innymi walorami japońskich przewodów były bas, jego siła, ale i kontrola, wraz z różnicowaniem poszczególnych informacji tego pasma. Świetny rytm, sprawność, siła połączone były z eterycznością, a nawet zwiewnością. W utworze „I Believed in Your” z płyty „An Acoustic live in London” w wykonaniu Skunk Anansie, bas był piorunujący. Żadna z sieciówek, jaką miałem w domu nie dawała takiej jakości na basie. Takumi oraz Mexcel były klasą samą dla siebie. Wrażenie ogromnej masy muzycznej, jaka mnie otaczała, dopełniało zestawienie mieszanki szczegółów z bogactwem harmonicznych. Jedyne, co różnicowało te dwa przewody, to śladowo lepsza kontrola Acrolinka, przejawiająca się tym, że niskie składowe, w niektórych utworach, nie nakładały się na inne dźwięki powodując ich maskowanie.   Kończąc test zastanawiałem się czy, któryś z dwójki prezentowanych przewodów sieciowych zasługuje na samotny byt jako referencja? Myślę, że nie, obydwa przewody są tak samo dobre. Nie mają ściśle określonej specjalizacji, która ograniczałaby ich podpięcie do danego urządzenia. Nie ważne gdzie je wepniemy, czy to prądożerna końcówka mocy, czy delikatny dyskofon, zawsze pokażą klasę. A zatem powstaje pytanie, czy mamy doczynienia z referencją? Z całą pewnością tak, z moją referencją, ale i nie tylko. Myślę, że wielu z Państwa też.


Acrolink 7N-PC9700 Mexcel

Test – Hijiri 聖Takumi Maestro i Acrolink 7N-PC9700 Mexcel, porównanie – topowe przewody zasilające.   Dzisiejszy test jest o tyle ciekawy, iż teoretycznie rzecz ujmując obejmuje pojedynek dwóch rodaków. Nie tylko chodzi o wspólny Japoński paszport, ale i bliskość miejsca powstania. Firmy produkujące opisywane przewody znajdują się na Honsiu, największej wyspie Japonii. Gdyby tego było mało, prefektury (województwa), Kanagawa, w której mieści się siedziba Combak Corporation, posiadająca prawa do marki Hijiri, oraz prefektura Chiba, w której zlokalizowany jest Acrojapan Corporation zarządzający Acrolinkiem graniczą ze sobą. Nie tylko geografia łączy te dwa produkty, są też inne cechy wspólne. Przewody adresowane są do tej samej, zaawansowanej grupy odbiorców, mają podobną cenę i specjalistyczną obróbkę materiału, a jak jest z dźwiękiem? Czy ten różni je od siebie, a może i on jest podobny? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć poniżej.   Co do budowy i zastosowanych materiałów, obydwaj producenci podają szczątkowe informacje na temat wykonania swoich produktów. O Hijiri Takumi możemy wyczytać, iż został on wykonany wedle zasady „Harmonix Tuning Maestro”, która polega na starannie przeprowadzonej selekcji komponentów przygotowanych jedynie dla tego produktu. Dowiadujemy się również, że zastosowany miedziany przewodnik jest kierunkowy i został wykonany na zamówienie, oraz to, że poszczególne etapy wykonania przewodu prowadzone są ręcznie. Żyły przewodnika osadzone są w izolacji, a na nią nałożono niebisko czarny bawełniany oplot, który pod wpływem ściskania palcami, daje wyraźnie wyczuwalne ruchy materiałowej izolacji - jesteśmy go wstanie delikatnie przesuwać, wskazując jednoznaczne, że ślizgający się bawełniany oplot nie jest na stałe zespolony z przewodem. Na środku przewodu znajduje się prostokątny, drewniany element z ładnie wygrawerowaną nazwą własną. Producent nie podaje informacji czy jego zastosowanie ma charakter jedynie ozdobny czy raczej wpływa odczuwalnie na brzmienie przewodu. Domyślam się, że mimo walorów estetycznych, może chodzić również o niwelowanie wibracji. Zastosowane wtyki to produkty amerykańskiego WattGatea, zaopatrzono je w drewnianą przedłużkę, mającą na celu niwelowanie uciążliwych drgań powstających na przewodzie oraz jego stykach. Acrolink natomiast wykonany jest w firmowej technologii „D.U.C.C Stressfree”, co potwierdzone jest stosownym napisem na samym kablu, na przezroczystej izolacji poliuretanowej. Pod nią znajdują się dwie warstwy poliolefiny monomerycznej. Pierwsza warstwa wewnętrzna dodatkowo zaopatrzona jest w wolfram, strukturę amorficzną oraz proszek węglowy. Przewód ma kolor czerwony o wyraźnej strukturze plecionki. Druga warstwa natomiast posiada elementy antywibracyjne, których nazwy ani specyfikacji producent nie zdradza. Miedz przewodnika zawiera 50 żył o średnicy 0,32 mm i czystości 7N. Obudowa wtyków to połączenie mosiądzu, włókien węglowych i aluminium, same wtyki wykonano z miedzi berylowej i pokryto powłoką rodowane go srebra.   Zanim przystąpiłem do właściwego testu, musiałem pozwolić Acrolinkowi nie tylko się ułożyć w moim systemie, co nawet wygrzać. Przewód do testu dostałem nowy, tydzień po tym jak przybył do Polski. Z Hijiri Takumi Maestro było zgoła inaczej. Przewód dotarł do mnie wygrzany i z tego, co zapewniał mnie dystrybutor, jego łączówka przed wysłaniem na mój adres, zaliczyła przebieg kilkuset godzin pod prądem. Mimo przekazanej informacji, również i ten przewód postanowiłem wpiąć do systemu, celem kilkudniowej akomodacji. Gdy doszło do konfrontacji i właściwego odsłuchu, kombinacje przepięć, jakie wykonałem, porównałbym do żonglerki. Przewody na przemian wpinałem do kondycjonera, do odtwarzacza CD, przedwzmacniacza, a nawet końcówki mocy, zasilanej wprost z gniazdka ściennego. Wszystko po to, aby nie tylko sprawdzić, czy testowane przewody nadają się do każdego z wyżej wymienionych urządzeń, ale przede wszystkim, aby wiedzieć, jakie są dźwiękowe różnice między nimi.   Na pierwszy ogień powędrował repertuar z płyty „Handel Goes Wild” L’Arpeggiata Christiny Pluchar. Muzyka zarejestrowana na tej płycie wykorzystuje inspirowane współczesnym popem partie wokalne oraz zaczerpnięte z jazzu techniki improwizacyjne, które używane są do wykonywania muzyki dawnej. Utwór „Venti Turbini” jest wybuchową mieszanką emocji tworzonych za sprawą połączenia dźwięków klarnetu ze śpiewem sopranistki przy angażującym akompaniamencie pozostałych muzyków zespołu. Celowo przywołuję ten utwór albowiem posiada on wiele drobnych, poszczególnych dźwięków, które podane w odpowiedni sposób tylko potęgują odczuwane doznania emocjonalne. Testowane przewody równorzędnie sprawiły, że dźwięk za ich sprawą stał się jeszcze bardziej namacalny. Ich klasę było słychać od pierwszego puszczonego utworu. Nie potrzebowałem wielu godzin, aby dostrzec ich kunszt i wyrafinowanie. Kluczowym elementem tego odczucia było ożywienie dźwięku oraz energetyczność barw i ich poziom wysycenia. Poprawie uległa również stereofonia. Ze swoimi źródłami pozornymi nabrała otwartości, a przywołane powyżej drobne dźwięki zostały podane w bardziej sugestywny sposób, zyskując na precyzyjniejszym rozlokowaniu w przestrzeni akustycznej.   Góra pasma zdecydowanie się ożywiła, nabrała blasku. Zwróciłem uwagę na bardzo duże bogactwo wybrzmień, które mimo swojej szczegółowości nie starało się dominować, co sprawiło, że otrzymany obraz był dobrze zespolony z ekspresyjnością pozostałej części pasma. Mexcel w porównaniu do Takumi nieznacznie wygładził atak wyższych rejestrów. Jednak nie była to wada, nie tu i nie tym razem. Chodziło zupełnie o coś innego. To trochę jak z dopasowaniem odpowiednich stopek antywibracyjnych pod odtwarzaczem płyt. Kiedy dostajemy to samo widowisko muzyczne, a jednak coś ulega zmianie. Dźwięk nabiera większego zrównoważenia, szlachetności, jest wysoce humanitarny, właśnie tak to dobieram. Powyższe spostrzeżenie potwierdziły utwory grupy Dire Straits z płyty „Brothers In Arms” wydanej w SACD. Perkusja oraz dźwięki gitary elektrycznej podane zostały w punkt, bez żadnego osłabienia wybrzmień. Zaobserwowałem również inne zjawisko. Z Hijiri wydawało się, że kontury dźwięków są idealnie równe i było tak do chwili, kiedy wpiąłem Acrolinka. Pokazał on, że da się zrobić to jeszcze lepiej, i na tle jego odbioru, poprzednia prezentacja miała delikatne rowki czy pofałdowania.   Co do średnicy, obydwa przewody potrafiły wyłuszczyć i zdefiniować na nowo pełne bogactwo dźwięków odpowiedzialnych za ten podzakres pasma. Do uszu dochodziła nie tylko pełna paleta barw, ale i jej odcienie. Taka prezentacja sprawiała, że dźwięk był bardzo energetyczny i angażujący. Hijiri kreował prezentację bardziej do przodu, wychodząc do słuchacza. Chris Jones, w utworze „No sanctuary here” puszczonym z płyty Roadhouses & Automobiles, był o krok bliżej mnie, Acrolink był bardziej powściągliwy, niby nieśmiały, skupiał swoje umiejętności na głębszej eksploracji sceny, budując większą głębie przy tym utworze. Mimo różnicy, jedna i druga prezentacja była genialna. Mimo, że inne utwory również potwierdziły zauważone wnioski, nie czułem dyskomfortu i nie umiałem stwierdzić, którą bym wybrał dla siebie. W utworze „Mud in your Eye” Nilsa Lofgrena z płyty „Acoustic Live” nagranej w SACD, w chwili, w której jeden z muzyków stepuje, dźwięki wydobywające się za sprawą uderzania podeszwy butów o podłoże, łudząco przypominały uderzenia w małe bębenki. Za sprawą Acrolink dźwięki te miały ładne wypełnienie, wybrzmiewały w ciepły, przyjemny sposób muskając uszy. Z Hijiri wypełnienie było płytsze, ale te same dźwięki miały dłuższą nośność.   Tempo w utworze „No mercy” z tej samej płyty było porównywalne w obu produktach. Jeden i drugi przewód budował realne widowisko muzyczne, sprawiając, że noga sama rwała się do podrygiwania. Nie odczułem również spowolnienia regularności rytmu, pogrubienia dźwięków gitary ani utraty nośności. To była ta sama estetyka brzmienia, z delikatnymi różnicami wymienionymi powyżej. W utworze „Keith dont go” pierwsza minuta wybrzmienia gitary, budowała obraz jakby metalowe struny były zawieszone nie nad gitarą, a nad głębokim bębnem, z otworem ciągnącym się w głąb tylko po to, aby w subtelny sposób modulować dźwięki. Z Acrolinkiem szarpnięcia strun były bardzo namacalne i głębokie, Hijiri minimalnie, ale jednak mniej wypełniał tą modulację.   Innymi walorami japońskich przewodów były bas, jego siła, ale i kontrola, wraz z różnicowaniem poszczególnych informacji tego pasma. Świetny rytm, sprawność, siła połączone były z eterycznością, a nawet zwiewnością. W utworze „I Believed in Your” z płyty „An Acoustic live in London” w wykonaniu Skunk Anansie, bas był piorunujący. Żadna z sieciówek, jaką miałem w domu nie dawała takiej jakości na basie. Takumi oraz Mexcel były klasą samą dla siebie. Wrażenie ogromnej masy muzycznej, jaka mnie otaczała, dopełniało zestawienie mieszanki szczegółów z bogactwem harmonicznych. Jedyne, co różnicowało te dwa przewody, to śladowo lepsza kontrola Acrolinka, przejawiająca się tym, że niskie składowe, w niektórych utworach, nie nakładały się na inne dźwięki powodując ich maskowanie.   Kończąc test zastanawiałem się czy, któryś z dwójki prezentowanych przewodów sieciowych zasługuje na samotny byt jako referencja? Myślę, że nie, obydwa przewody są tak samo dobre. Nie mają ściśle określonej specjalizacji, która ograniczałaby ich podpięcie do danego urządzenia. Nie ważne gdzie je wepniemy, czy to prądożerna końcówka mocy, czy delikatny dyskofon, zawsze pokażą klasę. A zatem powstaje pytanie, czy mamy doczynienia z referencją? Z całą pewnością tak, z moją referencją, ale i nie tylko. Myślę, że wielu z Państwa też.


Luxman L 430

Sprzęt kupiony z sentymentu do starych dobrych wzmacniaczy tranzystorowych z grupy tzw. ciepło grających. Akurat mam jasno grające kolumny i wraz z Sony ta-f550ES tworzyło słabą parę... Bałem się A9000, grzejącego się w sekcji zasilacza do 90 stopni! i z STK na pokładzie, tfu.... Tak samo Philips FA960 - zaś ten STK, choć opinie ma mniej "gorącego". Accuphase E205 lub E206 niestety poza moim budżetem...   Trafiłem na Luxmana, interesował mnie L410, ale troszkę ta moc wydawała się za mała dlatego czekałem na jakieś sensowne oferty (prócz tej co stoi z 3 lata) i w końcu trafiłem ładną sztukę, w oryginale! Był to szybki zakup w ciemno, nie licząc tutejszych opinii.   Sprzęcik totalnie mnie przeraził swoją wielkością, jest 5,5cm głębszy od Sony. Transformator na zdjęciu wyglądał słabo, ale na żywo zrozumiałem potęgę tego wzmacniacza.   Sprzęcik podłączyłem i byłem zszokowany że nic nie trzeszczy, a szczerze liczyłem na jakieś drobne prace typu przełącznik, potencjometr, elektrolity. Nie zrobiłem nic po dziś dzień, bo nic nie wymagało poprawy... W końcu trafiłem wzmacniacz który gra podobnie do A9000 Grundiga, a mogę być spokojny że nie padnie mi STK, że nie buczy mi trafi, że nie grzeje się STK, sekcja zasilania do 90st C !!! Bardzo mnie dziwi, że nikt nie napisał że jest to tak mądrze skonstruowany sprzęt a przede wszystkim stosunkowo chłodny... Z kolumnami 6ohm osiąga po 6h grania ok 35 stopni i tyle... Taka głupia temperatura może sporo powiedzieć o szybkości zużycia elektrolitów i pierwszych problemów.   Wracając do brzmienia, to w skrócie gra jak A9000, z tym że bas jest moim zdaniem bardziej pełny, dosadniejszy. Mocy mi nie brakuje, daje sobie rade z dobrym wysterowaniem kolumn, a najważniejsze - jest balsamem dla uszu i nerwów.   Bardzo polecam znaleźć jakąś zadbaną sztukę i cieszyć się niezawodnym wzmacniaczem z wspaniałym brzmieniem.






×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.