Skocz do zawartości

Opinie o sprzęcie

5844 opinie sprzęt

Tellurium Q Silver Diamond to produkt sfery audio, który w dość łatwy sposób potrafi zdemolować wszystkie nasze dotychczasowe założenia związane z tym jak powinien „grać” lub „nie grać” przewód głośnikowy. Powyższe stwierdzenie niby banalne, a jednak zasadne i mocno związane, z tym, co słyszymy tuż po pierwszym zetknięciu z tym przewodem, a nawet, jakie budujemy założenia na bazie uzyskanych informacji. Jedno jest pewne, jego wpływ jest bardzo wyraźny na brzmienie, i nie trzeba wcale długo i cierpliwie wsłuchiwać się w system, różnice słychać już z pierwszym słuchanym repertuarem muzycznym.   Przepięcie, z co dzień używanego przewodu odniesienia, którym w moim przypadku jest Harmonix HS-101 SLC, dość szybko potwierdziło, jakie w tym przypadku nabywamy różnice. Dynamiczne, ale i ciepłe granie, z uśrednioną ostrością rysunku muzycznego, zostaje zastąpione neutralnym temperaturowo obrazem muzycznym z dużo większą ilością detali, pozbawionych choćby grama mechaniczności czy cyfrowego nalotu. Od razu zwraca uwagę rozdzielczość uwalniająca z nagrania wiele informacji, której jeszcze chwile temu, z przewodem odniesienia, nie były tak wyraźne, tak namacalne i realistyczne. Nie słyszymy nowych informacji, ale te docierające do nas są podane jak na tacy, dając wyrażenie bliższego obcowania z muzyką. Fenomenalna rozdzielczość niniejszego przewodu idzie w parze z niesamowitym oddaniem przestrzenności. Budowane plany są zróżnicowane i głębokie, a muzyka z łatwością odrywa się od głośników. Słychać to na przykład w utworze “On The Run” zespołu Pink Floyd z płyty „The Dark Side of the Moon”, nagranej w standardzie SACD. Muzyka oddająca za sprawą keyboardu niby „pęd” dźwięku, rozchodziła się w pomieszczeniu odsłuchowym oddając klimat tego utworu. A wszystko to działo się za sprawą energii i namacalności planów, oraz muzycznego tła, które w nich występowało, a które było równie ważnym, co krytycznym nośnikiem całego tworzonego widowiska muzycznego. Przewód ten jak żaden wcześniej, urealnił kobiecy głos dobiegający z oddali, wyciągnął i zespolił z tym, co działo się na pierwszym planie.   Tellurium Q Silver Diamond tak samo jak i ostatnio prze zemnie testowany głośnikowy Prince Siltecha z serii Royal Signature nie stroni od podania dźwięku z zaznaczonymi sybilantami. Jednak to od nagrania, lub ewentualnie podłączonej elektroniki – mam na myśli elektronikę akcentującą górną średnicę, zależy czy są one jedynie słyszalne, czy przeważnie irytujące. Idealnym materiałem do stwierdzenia powyższego, okazały się utwory, z płyty „Quiet Nights” Diany Krall, oraz utwory, z płyty „Older” Georgea Michaela, zrealizowanej w standardzie K2HD. Głosy niniejszych wykonawców zarejestrowane na powyższych płytach mają tendencję do lekkiego podkreślenia górnej średnicy. Omawiany podzakres pasma, odpowiedzialny za wyostrzenie, a wskutek za tym podkreślenie zgłosek syczących, w moim przypadku był na tyle powściągliwy, iż z łatwością pozwolił wyzbyć się jakichkolwiek odczuć bliskich irytacji. Zależność ta dobitnie pokazuje, że sam kabel doskonale radzi sobie z oddaniem tego podzakresu i robi to w bardzo precyzyjny, lecz wysublimowany sposób, niepowodując utraty selektywności i wglądu w nagranie.   Kiedy rozpocząłem odsłuchy, wydawało mi się, że średnica na Tellurium Q Silver Diamond, względem przewodu odniesienia jest jakby ciemniejsza, ale im więcej słuchałem różnych płyt, tym bardziej przekonywałem się, że nie o to tu chodzi, a moje pierwsze spostrzeżenie było błędne. Okazało się, że mój kabel wprowadza pewne podbarwienia, a ich zniknięcie po wpięciu Tellurium początkowo brałem za przyciemnienie, a nawet pewnego rodzaju wadę. Niby jest ciemniej, a jednak dźwięki są namacalne i bardziej plastyczne. Potwierdzają to dowolnie wybrane realizacje z dużą ilością wokali. Utwór „Amergins Invocations” z płyty „Immortal Menory” Lisy Gerrard I Patricka Cassidy, został oddany z odpowiednią głębią i namacalnością. A sam głos śpiewaczki był wyraźniejszy, jakby z głośników ściągnąć cienką, niewidzialną zasłonę. Pojawiła się bardzo duża ilość informacji o dźwiękach średnicy, ale ani przez chwilę nie przytłaczała, wręcz przeciwnie, zapraszała do odkrywania kolejnych nagrań, szczególnie tych, których już dawno słuchałem.   Przewód ma tez inne zalety. Podobało mi się również to, z jaką lekkością został oddany pulsujący drive i rytm. Wróćmy na chwilę do Pink Floryd i ich płyty „The Dark Side of the Moon”. Choćby połączenie perkusji i gitary elektrycznej w utworze „Money”, pozwalało przeżywać emocje od nowa, mimo, iż wspomnianą płytę słuchałem dziesiątki razy, jak nie jeszcze więcej. Zasługę w tym miała również solidna podstawa basowa i jej umiejętność do wiarygodnego tworzenia kontrastów dynamicznych. Z testowanym przewodem bas nie był podkreślony, nie było go też mniej od przewodu doniesienia. Impulsy były szybkie, konturowe, miały tez niezłą siłę uderzenia, dzięki czemu dźwięk był duży i podbudowany solidną podstawą basową.   Z Tellurium Q Silver Diamond dostajemy również bardziej odczuwalne wybrzmienia. Zauważyłem to po włączeniu dawno niesłuchanej płyty „King of Blue” Milesa Davisa, w wersji SACD. Trąbka była podana w sugestywny, bardzo przenikliwy sposób. Szczególnie na utworze „So What”, została odtworzona bez najmniejszych zniekształceń czy drażniących podbarwień. Zresztą także inne instrumenty dęte były pokazywane w powyższy sposób: z wyraźnym atakiem i odczuwalnie dłuższym wybrzmieniem.   Potwierdziło się to także na koncertowej płycie „Live At Montreux 2012” Candy Dulfer. Muzyka nabrała wyrazistości, a ekspresja przekazu została wzbogacona sporą dawką plastyczności i niczym nie skrępowanego rytmu osadzonego w najniższych rejestrach, który idealnie pasował do całokształtu prezentacji. Bas ani przez chwilę nie był odchudzony. Z odpowiednim nagraniem był głęboki, sprężysty i tak jak pozostała część pasma, potrafił różnicować swoje barwy i zaszyte w nich informacje. Co wpływało jednoznacznie na bardziej trójwymiarowy przekaz, pozwalający na wielogodzinne słuchanie.   Podsumowując: Niniejszy przewód adresowany jest do wszystkich tych, którzy kupując nowy przewód głośnikowy nie oczekują od niego zmiany charakteru dźwięku swojego systemu. Jedyne to, czego oczekują, to doszlifowanie wcześniej wypracowanego brzmienia i zakończenie poszukiwań.


Onkyo T9990Integra

Mam 2 sztuki, znakomity dźwięk, precyzyjny, wydobywa z anteny maxa. Porównywałem z Diorami, Unitrami i Sony-ST-S800-ES, Oknyo jest najlepszy. Solidne, najlepsze wykonanie, czy ktoś widział separatory z blachy miedzianej grube na 1 mm ??? Heterodyna, p.cz, stereodekoder w osobnych "ogródkach" miedzianych, cudo.


Rotel RX-403

Amplituner o konstrukcji zbliżonej do większości urządzeń tego typu z połowy lat 70-tych. Gruby aluminiowy front, pięknie i bardzo równomiernie podświetlana skala, obudowa wykończona drewnopodobną okleiną, zasilacz z możliwością bezproblemowego przełączania napięcia zasilania 110/120/220/240V, końcówka mocy zbudowana na Sankenach. Pierwsze co rzuca się w oczy to jakość wykonania. Po ponad 40-stu latach użytkowania potencjometry nie sprawiają problemu, wzorowo pracuje selektor źródeł, skala wskazuje bezbłędnie odbieraną częstotliwość. Dźwięk z tunera jest zaskakująco dobry tak samo jak jego czułość. W audycjach niekomercyjnych stacji radiowych dociera do nas może niezbyt szeroki obraz stereo, ale za to o niespotykanej jak na tą klasę sprzętu głębi. Scena osadzona jest za linią głośników, z bardzo dobrą separacją poszczególnych planów. Dźwięk samego wzmacniacza jest zbliżony do RA-921, choć są dwa niuanse różniące te urządzenia. RX-403 ma szczuplejszy, ale bardziej sprężysty i punktowy bas. Druga różnica to lepsze zróżnicowanie wyższych rejestrów. Blachy mają lepszą barwę i wybrzmienia. Ogólnie zakres średnich i wysokich tonów zawiera więcej informacji - w tym aspekcie bliżej mu do RA-971, choć oczywiście nie osiąga on tego pułapu, co wcale nie oznacza, że radość z słuchania jest mniejsza, ponieważ muzykalność przekazu jest rewelacyjna jak na tak prostą konstrukcję. Jeżeli rozważacie zakup niższych modeli wzmacniaczy Rotela, ten amplituner może być dobrą alternatywą i warto odsłuchać go w trakcie poszukiwań. Moim zdaniem dźwięk przez niego prezentowany jest o klasę lepszy od RA-921, a w porównaniu z RA-971.... hmmm... w filmie "Rozmowy kontrolowane" pada stwierdzenie "są lepsi... bo są gorsi"... i tak jest i w tym przypadku. Po krótkotrwałym "efekcie WOW" 971 staje się po prostu irytujący, podczas gdy RX-403 można słuchać latami z równym zafascynowaniem, jak po pierwszym jego włączeniu. Nie obawiajcie się 25W na kanał. Przeglądając opinie użytkowników zawarte w internecie byłem zaskoczony w jak różnych konfiguracjach sobie radzi - od łatwych do wysterowania dwudrożnych monitorów po podłogowe Audio Physic.


Test - Harmonix HS-101SLC kontra Siltech Royal Signature Prince.   Głównym powodem porównania było to, że chciałem sprawdzić jak dwa, teoretycznie, różniące się brzmieniem i ceną przewody, brzmią w moim systemie. Wynika to głównie z obiegowej opinii, która krąży na rynku i zakłada, iż przewody Siltecha, ustawiają granie po tej jaśniejszej stronie. Co do Harmonixów, zdanie jest zgoła odmienne. Przewody tej firmy kojarzone są zazwyczaj z dźwiękiem ciepłym, barwnym i przyjemnym. A jaka jest prawda? Warto się przekonać, za sprawą porównania dwójki dzisiejszych bohaterów. Harmonixa używam od dawna, sprawia to, że wiem jak zachowuje się w moim systemie. Budowany obraz jest rozdzielczy, okraszony sporą dawką informacji. Przewód ten doskonale radzi sobie z oddaniem subtelnych różnic w dźwięku, w poszczególnych gatunkach muzycznych. To bardzo gładki kabel, tzn. za jego pomocą w gładki sposób mamy podawany dźwięk. Wpływ na to ma zaokrąglenie ataku, nasycenie średnicy oraz brak wyostrzeń. Siltech gra inaczej, choć to przytoczenie inności nie może być brane dosłownie. Oba przewody mają ten sam kręgosłup cech podstawowych, kwalifikujący je do grona przewodów wysokiej klasy. Jednak Prince Siltecha ma odczuwalnie mocniej rozciągnięte pasmo, zarówno w górę jak i w dół, co pozwala jeszcze głębiej zanurzyć się w nagrania. To jedna z kluczowych odmienności między tymi dwoma przewodami. Różnicowanie w całym zakresie pasma, jest również na wyższym poziomie po stronie Siltecha. W tym aspekcie Harmonix jest bardziej analogowy, gęsty, słodki, lepki, a Siltech jest bardziej doświetlony i ma fenomenalną transparentność. Wszystko jest dobrze słyszalne, bez szczypty rozjaśnienia. Mimo podania większej ilości informacji, w Siltechu nie znajdziemy ani grama ofensywności, nie mówiąc już o jazgocie. Słuchając muzykę dawną z płyty Istanbul – Dimitrie Cantemir – Jordi Savall w formacie SACD, zostałem zauroczony tym jak Siltech potrafi oddawać poszczególne wybrzmienia strun dalekowschodniego Tamburu – to bęben o cylindrycznej budowie, zaopatrzony w struny. Harmoniczna struktura instrumentu została doskonale zachowana, wpływając na precyzyjne rozrysowania sceny, jej planów i głębi. W porównaniu do Harmonixa, z każdą minutą słuchania tej płyty, dostawałem większe wrażenie kontaktu z muzyką. Nie twierdzę, że z Harmonixem ten dźwięk nie urzeka, wręcz przeciwnie. Barwa japońskiego przewodu oraz niemała dynamika, również pozwalając przeżywać emocje, jednak bezpośrednie porównanie z droższym konkurentem pokazało tak naprawdę, co można poprawić i w jakim kierunku, ta poprawa zmierza. Odgrzebując ze swojej kolekcji płyt, coraz to inne wydania, natrafiłem na płytę Antologia nr 3., na której znajduje się nieczęsto słuchana prze zemnie piosenka, pod tytułem „Hej żeglujże żeglarzu” w wykonaniu Maryli Rodowicz. Kabel Siltecha wydobył z tego nagrania przyjemną aurę emocji, powodujących to, iż zacząłem wyobrażać sobie jak w rzeczywistości „Bałtyk huczy wokół burt”(słowa piosenki). W utworze tym, podobała mi się słyszalna namacalność strun, których rysunek nieco precyzyjniej został pokazany względem Harmonixa, tzn. odrobinę lepiej zostały zaznaczone kontury oraz separacja. Natomiast Harmonix względem Siltecha nieco ładniej je wypełniał, przez dodanie masy i giętkości. Średnica Siltecha jest idealna temperaturowo, nie jest zimna ani zbyt ciepła. Czuć, że Prince stara się podążać w tym samym kierunku, co pokazuje Harmonix, z tym, że nie osiąga tego samego poziomu dopalenia i gradacji barw. Proszę tego nie odbierać za minus albowiem, Harmonix ten zakres pasma ma mocno dociążony, nawet jak na realia ciepło grających kabli. I w tym kontekście Siltechowi można zarzucić subiektywnie, minimalny niedostatek masy, który bierze się nie z błędu konstrukcyjnego, a raczej z mojego przyzwyczajenia i osłuchania Harmonixa. Jeśli jednak pominąć aspekt subiektywny i porównać Siltecha do innych przewodów osadzonych swoim graniem w rejonach neutralności, okaże się wtedy, że Siltech maj dość spory zapas muzykalność jak i dociążenia, co całkowicie burzy panujący na rynku stereotyp o tych przewodach, mówiący jakoby kable te grały po jaśniejszej stronie. Płyta Claudio Monteverdi Vespers w formacie SACD, okazała się idealnym materiałem porównawczym dla obydwóch przewodów. Śpiewający w kościelnych sklepieniach chór, dobitnie pokazał powyżej opisaną różnicę ale i podobieństwa temperaturowe średnicy. Kolejny wybór również padł na rzadziej słuchaną płytę, tym razem nie omieszkałem odmówić sobie przesłuchania Limitowanego wydania, Opery Pucciniego – Madama Butterfly, wydanego przez DECCA. Obydwa przewody radziły sobie wyśmienicie z tempem, z dynamiką, skalą i rozmachem dźwięku. Lecz każdy z nich robił to zgoła inaczej. Siltech dawał poczucie namacalności przez wyraźniejsze zapuszczanie się w najniższe rejony, wynikało to z lepszego rozciągnięcia pasma dźwięku i większej detaliczności. Harmonix natomiast namacalność budował przez podanie większego dociążenia basu i niższej średnicy. Kończąc swoją przygodę z Siltechem musze stwierdzić, iż przewód ten z łatwością potrafi wydobyć z nagrania każdy, choćby najdelikatniejszy niuans muzyczny, czym każdorazowo zaprasza słuchacza do wielogodzinnej uczty muzycznej. Nie ma znaczenia czy skupiamy się na basie, średnicy czy najwyższych rejestrach. Prezentowany obraz zaburzyć można jedynie przez puszczenie niezbyt dobrze zrealizowanej płyty, której nagranie przypomina efekt „przesteru”. Jeśli nagranie jest zbyt szkliste, a przy tym wyzbyte z jakości, wtedy do naszych uszu potrafi dochodzić istna katorga. Albowiem Siltech nie ma tendencji do jakiegokolwiek wygładzania przekazu. Nie ma tu mowy o wycofaniu góry, czy lekkim jej zubożeniu, słychać dosłownie wszystko. Taki przekaz o wiele łatwiej znieść za sprawą Harmonixa, który znacząco wygładza dźwięk, podając go w bardziej humanitarny sposób. Nie można Siltechowi jednak zarzucić że dany zakres podaje w ten sposób, skoro dokładnie taki dostaje sygnał ze wzmacniacza. Myślę, że brzmieniowo, jest to przewód dla wszystkich. Tylko jedna grupa odbiorców nie będzie z niego zadowolona. Są to osoby, które doskonale wiedzą, że w swoim systemie muszą coś konkretnego poprawić, najczęściej zamaskować górę lub uwypuklić bas. W pozostałych przypadkach, kiedy miedzy systemem, a kolumnami występuje synergia, pomiędzy ilością podawanych informacji, a ich ciężarem barwowym, wtedy prawdopodobnie, może być to ostatni kupiony przewód w życiu.


Test - Harmonix HS-101SLC kontra Siltech Royal Signature Prince.   Głównym powodem porównania było to, że chciałem sprawdzić jak dwa, teoretycznie, różniące się brzmieniem i ceną przewody, brzmią w moim systemie. Wynika to głównie z obiegowej opinii, która krąży na rynku i zakłada, iż przewody Siltecha, ustawiają granie po tej jaśniejszej stronie. Co do Harmonixów, zdanie jest zgoła odmienne. Przewody tej firmy kojarzone są zazwyczaj z dźwiękiem ciepłym, barwnym i przyjemnym. A jaka jest prawda? Warto się przekonać, za sprawą porównania dwójki dzisiejszych bohaterów. Harmonixa używam od dawna, sprawia to, że wiem jak zachowuje się w moim systemie. Budowany obraz jest rozdzielczy, okraszony sporą dawką informacji. Przewód ten doskonale radzi sobie z oddaniem subtelnych różnic w dźwięku, w poszczególnych gatunkach muzycznych. To bardzo gładki kabel, tzn. za jego pomocą w gładki sposób mamy podawany dźwięk. Wpływ na to ma zaokrąglenie ataku, nasycenie średnicy oraz brak wyostrzeń. Siltech gra inaczej, choć to przytoczenie inności nie może być brane dosłownie. Oba przewody mają ten sam kręgosłup cech podstawowych, kwalifikujący je do grona przewodów wysokiej klasy. Jednak Prince Siltecha ma odczuwalnie mocniej rozciągnięte pasmo, zarówno w górę jak i w dół, co pozwala jeszcze głębiej zanurzyć się w nagrania. To jedna z kluczowych odmienności między tymi dwoma przewodami. Różnicowanie w całym zakresie pasma, jest również na wyższym poziomie po stronie Siltecha. W tym aspekcie Harmonix jest bardziej analogowy, gęsty, słodki, lepki, a Siltech jest bardziej doświetlony i ma fenomenalną transparentność. Wszystko jest dobrze słyszalne, bez szczypty rozjaśnienia. Mimo podania większej ilości informacji, w Siltechu nie znajdziemy ani grama ofensywności, nie mówiąc już o jazgocie. Słuchając muzykę dawną z płyty Istanbul – Dimitrie Cantemir – Jordi Savall w formacie SACD, zostałem zauroczony tym jak Siltech potrafi oddawać poszczególne wybrzmienia strun dalekowschodniego Tamburu – to bęben o cylindrycznej budowie, zaopatrzony w struny. Harmoniczna struktura instrumentu została doskonale zachowana, wpływając na precyzyjne rozrysowania sceny, jej planów i głębi. W porównaniu do Harmonixa, z każdą minutą słuchania tej płyty, dostawałem większe wrażenie kontaktu z muzyką. Nie twierdzę, że z Harmonixem ten dźwięk nie urzeka, wręcz przeciwnie. Barwa japońskiego przewodu oraz niemała dynamika, również pozwalając przeżywać emocje, jednak bezpośrednie porównanie z droższym konkurentem pokazało tak naprawdę, co można poprawić i w jakim kierunku, ta poprawa zmierza. Odgrzebując ze swojej kolekcji płyt, coraz to inne wydania, natrafiłem na płytę Antologia nr 3., na której znajduje się nieczęsto słuchana prze zemnie piosenka, pod tytułem „Hej żeglujże żeglarzu” w wykonaniu Maryli Rodowicz. Kabel Siltecha wydobył z tego nagrania przyjemną aurę emocji, powodujących to, iż zacząłem wyobrażać sobie jak w rzeczywistości „Bałtyk huczy wokół burt”(słowa piosenki). W utworze tym, podobała mi się słyszalna namacalność strun, których rysunek nieco precyzyjniej został pokazany względem Harmonixa, tzn. odrobinę lepiej zostały zaznaczone kontury oraz separacja. Natomiast Harmonix względem Siltecha nieco ładniej je wypełniał, przez dodanie masy i giętkości. Średnica Siltecha jest idealna temperaturowo, nie jest zimna ani zbyt ciepła. Czuć, że Prince stara się podążać w tym samym kierunku, co pokazuje Harmonix, z tym, że nie osiąga tego samego poziomu dopalenia i gradacji barw. Proszę tego nie odbierać za minus albowiem, Harmonix ten zakres pasma ma mocno dociążony, nawet jak na realia ciepło grających kabli. I w tym kontekście Siltechowi można zarzucić subiektywnie, minimalny niedostatek masy, który bierze się nie z błędu konstrukcyjnego, a raczej z mojego przyzwyczajenia i osłuchania Harmonixa. Jeśli jednak pominąć aspekt subiektywny i porównać Siltecha do innych przewodów osadzonych swoim graniem w rejonach neutralności, okaże się wtedy, że Siltech maj dość spory zapas muzykalność jak i dociążenia, co całkowicie burzy panujący na rynku stereotyp o tych przewodach, mówiący jakoby kable te grały po jaśniejszej stronie. Płyta Claudio Monteverdi Vespers w formacie SACD, okazała się idealnym materiałem porównawczym dla obydwóch przewodów. Śpiewający w kościelnych sklepieniach chór, dobitnie pokazał powyżej opisaną różnicę ale i podobieństwa temperaturowe średnicy. Kolejny wybór również padł na rzadziej słuchaną płytę, tym razem nie omieszkałem odmówić sobie przesłuchania Limitowanego wydania, Opery Pucciniego – Madama Butterfly, wydanego przez DECCA. Obydwa przewody radziły sobie wyśmienicie z tempem, z dynamiką, skalą i rozmachem dźwięku. Lecz każdy z nich robił to zgoła inaczej. Siltech dawał poczucie namacalności przez wyraźniejsze zapuszczanie się w najniższe rejony, wynikało to z lepszego rozciągnięcia pasma dźwięku i większej detaliczności. Harmonix natomiast namacalność budował przez podanie większego dociążenia basu i niższej średnicy. Kończąc swoją przygodę z Siltechem musze stwierdzić, iż przewód ten z łatwością potrafi wydobyć z nagrania każdy, choćby najdelikatniejszy niuans muzyczny, czym każdorazowo zaprasza słuchacza do wielogodzinnej uczty muzycznej. Nie ma znaczenia czy skupiamy się na basie, średnicy czy najwyższych rejestrach. Prezentowany obraz zaburzyć można jedynie przez puszczenie niezbyt dobrze zrealizowanej płyty, której nagranie przypomina efekt „przesteru”. Jeśli nagranie jest zbyt szkliste, a przy tym wyzbyte z jakości, wtedy do naszych uszu potrafi dochodzić istna katorga. Albowiem Siltech nie ma tendencji do jakiegokolwiek wygładzania przekazu. Nie ma tu mowy o wycofaniu góry, czy lekkim jej zubożeniu, słychać dosłownie wszystko. Taki przekaz o wiele łatwiej znieść za sprawą Harmonixa, który znacząco wygładza dźwięk, podając go w bardziej humanitarny sposób. Nie można Siltechowi jednak zarzucić że dany zakres podaje w ten sposób, skoro dokładnie taki dostaje sygnał ze wzmacniacza. Myślę, że brzmieniowo, jest to przewód dla wszystkich. Tylko jedna grupa odbiorców nie będzie z niego zadowolona. Są to osoby, które doskonale wiedzą, że w swoim systemie muszą coś konkretnego poprawić, najczęściej zamaskować górę lub uwypuklić bas. W pozostałych przypadkach, kiedy miedzy systemem, a kolumnami występuje synergia, pomiędzy ilością podawanych informacji, a ich ciężarem barwowym, wtedy prawdopodobnie, może być to ostatni kupiony przewód w życiu.


Harman Kardon HK 680

Dźwięk - czyli to co najważniejsze, tego wzmacniacza chce się słuchać! Muzyka swobodnie sobie płynie i wciąga brzmieniem.. piękny bas, jego głębia i kontrola jest niesamowita! Ciężko się od niego oderwać ;) Ten sprzęt oferuje wszystko co najlepsze, z czego znany jest/był Harman Kardon. Jeden z ostatnich dobrze wykonanych tzw. oldies but goldies. Na papierze 85w na kanał nie robi wrażenia, ale kto go nie słyszał, radziłbym posłuchać, gdyż w rzeczywistości ma się wrażenie, że tej mocy jest co najmniej 2x więcej.. żeby nie być gołosłownym tutaj jest recenzja na TNT http://www.tnt-audio.com/ampli/hk680_e.html


Dynaudio Focus 140

Po serii Audience przyszedł czas na Focusy. Jest to wyższy model, bardziej dopracowany. W budowie widać, że jest to wyższa szkoła jazdy. Wręcz perfekcyjne wykonanie, Duńczykom należy się duży plus. Może są z roku na rok powtarzalni, każde następne modele są wręcz identyczne, ale jak dla mnie nie jest to wada, a zaleta. Postęp przejawia się przede wszystkim w budowie zwrotnic, ta w Focusie jest dużo bardziej dopracowana i rozbudowana niż w modelach Audience.   Po Dynaudio Audience 50 przyszła kolej na coś nowego, innego i dzięki uprzejmości naszego klubowego kolegi (krzysztof7202) stałem się posiadaczem Dynaudio Focus 140. Pierwsze co mi rzuciło się na uszy to potęga dźwięku z tak małych kolumienek. Jak oni to robią, nie wiem, ale muzyka z nich płynąca to czysta, co ja gadam, najczystsza przyjemność. Jest nawet lepsza od seksu.   Porównanie pomiędzy 50-tką a 140-tką, to dużo lepsza dynamika, cieplejszy przekaz ( trochę ciemniejszy) oraz genialny bas. W pomieszczeniu 18 m2 jest jego tyle ile trzeba- czyli ogromnie dużo, ale z umiarem. Co ciekawe nawet z tak małych monitorów bas jest wielowymiarowy, nie jest jednostajny, nudny. Bas gra różnymi dźwiękami. Niskie tony są właściwie kontrolowane i trzymane za mordę ( to również zasługa Integry Rotela A14) :-) Wszystko jest poukładane, Focusy 140 są MUZYKALNE, to jest ich największa zaleta. Spójność pasma wręcz rewelacyjna, doskonała przestrzeń, można słuchać je godzinami. Prawdziwe stare dobre Dynaudio.   Czytałem wcześniej wiele opisów co do ich nadmiernego basu i że są zbyt ciemne. Być może, ale jeżeli poda się dynamiczny wzmacniacz o przyzwoitej mocy i wydajności to te Dynaudio będą grały tak jak trzeba.Może nie są demonami przejrzystości, ale po dłuższym słuchaniu zaczynamy słyszeć smaczki i wybrzmienia. Do takiej faktury na pewno trzeba się przyzwyczaić ale z pewnością zyska się na przyjemności odsłuchów. Na pewno dużo dobrego w tym zestawie robi A14.Uważam, że te 20 W mocy do dużo więcej niż na papierze. Poprzednie Audience 50 były bardzo dobre, zresztą nie ma ich co ponownie zachwalać, to klasa sama w sobie, ale Focusy to już naprawdę wyższa półka. One są po prostu słodkie w średnicy i wulkany w dynamice. Miękkie basiki, bardzo przyjemne dla ucha (nawet WAF -akceptacja pełna !!!) Żeby z tak małych monitorów wydobywał się tak przyjemny i zarazem ogromny dźwięk? :-) Szok. Słuchanie płyt Lighthouse Family, Sade czy Seal'a to naprawdę wielka przyjemność.   No i do muzyki REL-T7 nie jest już potrzebny. :-)   Inżynierowie ze Skandeborg - naprawdę świetna robota.


Technics SA-5360

Kupiłem ten amplituner ze względu na jego dziewiczy stan. Pod względem wizualnym jak i technicznym jest perfekcyjny. Wygląda i działa tak, jakby wczoraj zjechał z linii montażowej, ale była też we mnie duża ciekawość tego, jak zabrzmi wzmacniacz oparty na układach STK. Pierwsze co rzuca się w oczy to klasyczne, piękne wzornictwo typowe dla amplitunerów z lat 70-tych. Szczególnie podczas nocnych odsłuchów uwagę przykuwa stosunkowo mocno podświetlana skala o ciepłej białej barwie. Prostota i porządek panuje również wewnątrz. Zastosowanie ukladów STK znacząco uprościło konstrukcję, w której wykorzystano ogromny (jak na deklarowaną moc znamionową) 400W zasilacz. Najsłabszym punktem jest tuner. O ile jego czułość nie budzi zastrzeżeń, to dźwięk pozostawia duży niedosyt. W porównaniu z RX-403 wokalom brakuje wypełnienia, w obrazie stereo nie ma powietrza, bas jest znacząco ograniczony, a cały przekaz jest rozjaśniony, przesunięty w stronę wyższych rejestrów, jednak przekręcenie gałki w pozycję AUX całkowicie zmienia stan rzeczy. Od pierwszych chwil uwagę przykuwa stereofonia i analityczny, ale nie męczący przekaz. Budowana scena jest nadspodziewanie szeroka, ale płytka. Dużo jest w niej powietrza, szczegółów, długich wybrzmień i dźwięczności blach. Efekt ten jest niestety okupiony rozjaśnieniem wokali, ich wysuszeniem i brakiem wypełnienia. Bas jest dobrze kontrolowany, punktowy, z dobrym atakiem, ale małym zróżnicowaniem. Na uwagę i podziw zasługuje niskie zejście basu. Podsumowując jest to amplituner, który przypadnie do gustu miłośnikom klasycznego wzornictwa i analitycznego brzmienia z szeroką scena stereo. Jeżeli np. budujecie swój drugi system do sypialni to ciężko wyobrazić sobie lepszego kandydata-gra bardzo dobrze, a wygląda oszałamiająco klimatycznie szczególnie w porze wieczornej. W tym wypadku strach przed układami STK okazał się nieuzasadniony. SA-5360 jest dowodem na to, że prawidłowa ich aplikacja daje nadspodziewanie dobre efekty. Zadowoleni powinni być również ci użytkownicy, którzy mają trudniejsze do napędzenia kolumny. Nie dajcie się zwieźć 38W na kanał. Mocy jest pod dostatkiem. W połączeniu z Paradigm 20v5 i przekręceniu potencjometru jedynie do pozycji godziny 10-tej osiągamy limit tego, co potrafimy znieść jako słuchacz w warunkach domowych w 30m2 pokoju. Przeglądajcie aukcje internetowe, szczególnie te zagraniczne. Ceny są bardzo niskie, więc jeżeli znajdziecie egzemplarz w dobrym stanie nie warto się zastanawiać... również małżonka będzie zachwycona.


Hitachi SR-903

Jest to pierwszy komercyjny produkt, w którym zastosowano wzmacniacz pracujący w klasie G, dopiero później powstały wzmacniacze z serii HMA. Zgodnie z danymi technicznymi produkuje on moc 2x75W przy 8Ohm, ale jego niesamowitą zaletą w porównaniu do innych rozwiązań jest to, że może on pracować bez zniekształceń ponad 3dB powyżej specyfikacji, co oznacza 160W na kanał przy 8Ohm. I rzeczywiście zapasy mocy są wprost nieograniczone. Niezależnie od wielkości pomieszczenia potrafi on wytworzyć ścianę dźwięku znaną z koncertów rockowych. Pierwszym składnikiem brzmienia przykuwającym uwagę są hektary przestrzeni generowane po bokach, ale także za linią głośników. Brzmienie to ciekawa mieszanka krystaliczności przekazu z analogowością. w nagraniach usłyszycie każdy niuans, natomiast będzie to przekazane bez zapiaszczenia czy cykania kopułek wysokotonowych. Rozciągnięcie basu jest znakomite tak samo jak jego kontrola. Zaskakująca jest też ilość informacji przekazywana na przełomie niskich i średnich częstotliwości. Na nagraniach w których zapisano solówki na perkusji, po uderzeniu stopy "słychać wibrację powietrza" wokół perkusisty - wrażenie jest niesamowite. W porównaniu z CR-2020, Hitachi przekazuje emocje podczas gdy Yamaha skoncentrowana jest na naturalności i cyzelowaniu zakresu tonów średnich. Porównując z RA-971 otrzymujemy dużo większa gęstość przekazu bez śladów natarczywości. W internecie można znaleźć opinie głównie na forach amerykańskich, użytkowników którzy mieli możliwość bezpośredniego porównania Hitachi z teoretycznie najlepszymi monster recieverami tamtych czasów Pioneera, Toshiby, Rotela, Yamahy. Właściwie każdy z wpisów kończy się stwierdzeniem, że SR-903 wygrywa porównanie. Należy się cieszyć, że amplituner ten nie jest popularny, użytkowników jest niewielu, a przez to wiedza o jego możliwościach też jest znikoma - wpływa to na jego niskie ceny na aukcjach internetowych. Jeżeli podczas przeglądania ogłoszeń spotkacie 903, bez wątpienia warto się nim zainteresować. Dla miłośników elektroniki jest to również bardzo ciekawy okaz. Po pierwsze ze względu na klasę G wzmacniacza i zasilanie go dwiema oddzielnymi szynami, a po drugie z uwagi na to, że wszystkie elementy chyba tylko poza żarówkami podświetlania skali i kondensatorami wyprodukowało Hitachi. W stopniu końcowym mocy pracują dwie pary tranzystorów Hitachi w obudowach TO-3. 615W zasilacz filtrowany jest przez dwie "szklanki" Nippon Chemi-Con.


Tonsil zg 15-c

Opis dotyczy wersji C11, która zakupiona została jeszcze w Diorze wraz z pierwszą wersją Amatora i służy do dziś podpięta obecnie do amplitunera Hitachi SR-903. Wzornictwo przetrwało próbę czasu ze względu na swoją prostotę. Nie można tego niestety powiedzieć o zawieszeniu głośników średnio-niskotonowych, które trzeba było poddać renowacji. Kolumny o deklarowanej mocy 15W, które początkowo napędzane były 4-watowym Amatorem zdecydowanie lubią duże dawki prądu. Po podłączeniu ich z SA-5360 znacząco zyskała stereofonia, choć była to ekspansja wyłącznie na boki, bez budowania głębi. Wokale dołączyły swoją ekspresją do niskich jak i wysokich tonów, czego brak irytował wcześniej podczas słuchania z DS-101. Rotel RX-403 wniósł dodatkowo dawkę detalu, niezbyt wyrafinowanego jednak pozwalającego już w dużym uproszczeniu czuć atmosferę nagrań. Wysokie tony są nieźle zróżnicowane pamiętając jednak cały czas o konstrukcji zastosowanego przetwornika (nie jest to oczywiście poziom "dobry" w skali bezwzględnej). Bas jest zdecydowanie jednostajny, przy bliskim ustawieniu kolumn przy ścianie (mimo, że posiadają konstrukcję zamkniętą) staje się rozmyty i poluzowany, pozbawiony ataku. Największą zaletą jest wokal. Słuchanie płyty np. Artura Andrusa "Myśliwiecka" sprawia ogromną frajdę. Przełomowe okazało się podłączenie kolumn do SR-903, który dysponuje ogromnym zapasem mocy (zgodnie z zapewnieniem producenta jest w stanie przez krótki czas oddać 160W na kanał). Po raz pierwszy pojawiła się głębia sceny. Nie jest to oczywiście zjawisko rozmiarów takich jak w produktach AP, ale jak na siermiężność konstrukcji robi duże wrażenie. Hitachi również udało się zapanować nad basem, który nadal pozbawiony jest zdecydowanego ataku, ale wykazuje już minimalne zróżnicowanie i brak rozmycia. Płyty Lady Pank w wersji orkiestrowej można słuchać godzinami z uśmiechem na twarzy, szczególnie w momentach dużych skoków głośności w nagraniach kiedy to w ślepym odsłuchu można by było stwierdzić, że mamy do czynienia z kolumnami podłogowymi... no i ta głębia sceny. Używam tych kolumn głownie ze względów sentymentalnych (stąd dodatkowa gwiazdka przy ocenie ogólnej), choć trzeba szczerze przyznać, że przy odpowiednim zestawianiu potrafią miło zaskoczyć. Dużą ich zaletą jest niemęcząca prezentacja, co jest nie do przecenienia przy odsłuchach po całym dniu pracy. Oczywiście już nawet w czasach ich świetności czyli latach 70-tych, były w Tonsilu zdecydowanie lepsze konstrukcje, ale... w przypadku omawianych kolumn nie o poziom doskonałości konstrukcyjnej chodzi... Zg-15 to takie PRL-owskie Tannoy M - większość z nas miała lub ma z nimi kontakt, a Ci którzy nie mieli warto, aby po nie sięgnęli choćby na krótką chwilę.


Harman Kardon HK 3490

Po 4 latach uzytkowania postanowilem dodac opinie o tym amplitunerze. Bardzo dobry sprzet w swoim przedziale cenowym, u mnie gral z kolumnami Klipsch r26f i cd HD3700, oraz okablowaniu Melodika. Dzwiek jaki produkuje ten amplituner jest bardzo dobry, bylem szczesliwym posiadaczem zanim postanowilem przesiasc sie na sprzet typu vintage. Solidna podstawa basowa, wysokie tez bardzo dobre. Nie zauwazylem spadku jakosci przez ten czas, generalnie po 4 latach wygladal i brzmial wciaz jak nowy. Ciche wieczorne sluchanie jest naprawde przyjemne, bez utraty na jakosci. 120w na kanal i rezerwa pradowa sa w stanie napedzic nawet wymagajace kolumny. Generalnie jesli ktos szuka uniwersalnego sprzetu, jest to grajek godny polecenia. Nie zauwazylem roznicy w jakosci dzwieku pomiedzy HK3490 i HK980.


Sugden SF60

Niewielkie urządzenie o mocy 2 x 60W na kanał. "Z twarzy podobny zupełnie do nikogo";) Pasywny wzmacniacz angielskiej manufaktury na rynek holenderski.   Ogólnie: Powtórzę po przedmówcy, bo to dobre określenie - Stemfoort SF60 gra dźwiękiem arystokratycznym. Dodam jeszcze, że szlachetnym i pełnym empatii. Takim do zaprzyjaźnienia się, zakochania.. inaczej - ciepłym, pełnym uczuć, otwartym, barwnym.   Bas: Oderwany od reszty pasma, ale przyszyty gumą - fruwa tu i tam, jest konturowy, mocny, prężny, jędrny i kolorowy. Fruwa na tej gumie jak na bunji, ale nigdy nie odfruwa. Jest pod pełną kontrolą i w zasadzie zawsze jest spektakularny (niezależnie od rodzaju muzyki).   Scena: Ogromna, nieograniczona oraz głęboka - dźwięki na prawdę odrywają się i pędzą do uszu z różnych kierunków. Niektórzy muzycy siedzą za oknem na parkingu ;-) Stereofonia nie do opisania.. w ogóle ciężko wyrazić słowami wyjątkowość tego urządzenia.   Sybilanty (ogólnie wysokie rejestry): Pięknie smaczne, szlachetnie metalowe ale matowe.. Miedź, czysta miedź.   Średnica: Wyborna. Mięsista, zrównoważona, czytelna i detaliczna.   Wszystko razem doskonale zrównoważone, żaden element nie przykrywa innego. Poukładali to inżynierowie tak, jak trzeba.   Najważniejsza jednak zaleta z mojego punktu widzenia to BARWA. Muzykalność tego niewielkiego pasywnego wzmacniacza jest wybitna. Gra piękną barwą, można słuchać go bez przerwy.   Na koniec musze zauważyć, że powyższy opis dotyczy SF60, ale nie mogę zapomnieć o całym torze audio, który na pewno ma wpływ na to, co do Stemfoorta trafia, a zatem i na to, co z niego wydobywa się poprzez przecież też odpowiednio dobrane monitory. Jest to jednakże element nie do zastąpienia. Być może po raz pierwszy na poważnie mam poczucie, że złapałem króliczka..   U mnie jest to zestaw hybrydowy: cały tor audio jest lampowy i preamp jest lampowy, a SF60 jest tranzystorowym zakończeniem.   Polecam.


Denon DRA-500AE

ZAKUPIONY SPRZET BARDZO DOBRZE WSPOŁPRACUJE Z KOLUMNAMI, AZ MIŁO SŁUCHAC PRZETWARZANIE PASMA OD NISKICH BASOW PO SOPRANY ORAZ STEREFONIA - REWELACJA BARDZO DOBRE PARAMETRY HIFI, A SZUMÓW NIE SŁUCHAC CO WAZNE DOBRA FUNKCJONALNOŚĆ , ORAZ NOWOCZESNY DESIGN TEN DENON WART PIENIEDZY


STX Soundstation Electrino 250

Nie będę powtarzał wszystkich pochwał, achów, ochów i zalet tych kolumn, a które przedstawili szeroko i bardziej profesjonalnie poprzednicy piszący opinie. Wszystko się zgadza i kolumny potrafią urzec. Do salonu na odsłuch udałem się z zamiarem utwierdznia się, że kupię na 99% STX Elelctrino 150- to miała być formalność.Słuchałem więc 150, słuchałęm, słuchałem i .... przełączyłem się na 250. Wg mnie róznica w brzmieniu bardzo znacząca na korzyść 250. Wielkie zdziwienie, bo z tego co czytałem, to 250 i 150 podobno miały brzmieć podobnie. Niestety 150 przy 250 wydały się brzmieć "płasko", brakowało mi środka, przy czym 250 miało brzmienie głębokie i pełniejsze z szerszą sceną - żal było przestać słuchać. Powrót do odsłuchu 150-tek zadecydował o zmianie decyzji w temacie zakupu. Bez zastanowienia (i z lekkim bólem dla porfela) zdecydowany jestem na 250-tki, jest tylko jedno ale... Moje pomieszczenie odsłuchowe ma jedynie 18m2 (prostokąt 3,5x5,2 m, a odsłuch w jednej części pokoju w trójkącie ok. 3,2x3,2x3,2 m) i 250 wydają się ciut przesadzone i podobno mogą na dłuższą metę mnie zmęczyć (tak mi powiedziano), ale z drugiej strony brzmienie dla mnie o niebo bardziej satysfakcjonujące. Gdybym miał pokój o kilka m2 większy bez zastanowienia mój wybór to 250. Jeśli chodzi o stronę estetyczną wykonania to o gustach się nie dyskutuje, ale moją uwagę (na minus) przykuły ostre krawędzie skrzyni, które w salonie posiadały odpryski. Ale może się czepiam.


Musical Fidelity M3sCD

Pierwsze wrażenie – bez szału, nie widzę różnic. Ale z każdą godziną, z każdą kolejną płytą coraz lepiej. Nie powoduje efektu „wow”, natomiast po dłuższych odsłuchach zaczyna budzić szacunek. Mam wrażenie, ze odrobinę „podciąga” te gorzej nagrane płyty. Świetnie „ułożył” scenę, pięknie rozciągnął ją w głębi, poukładał instrumenty. W moim zestawie wg mnie troszeczkę brakuje nasycenia wyższej średnicy – tutaj dopełnił ją znakomicie. Kilka płyt zabrzmiało wybitnie – jak nigdy wcześniej. Podsumowując najprościej jak się da – kultura, kultura i jeszcze raz kultura. Z ogromnym żalem odsyłałem ten kompakt…


Sonus Faber electa amator 1

Kolumny miałem dwa razy-wiadomo legenda ,coś mnie do nich ciągnęło ,ale ten kiepski bas zawsze budził moją frustrację... wersja II jest o wiele lepsza pod tym względem,tutaj w Electa I występuję tylko średni bas co zresztą normalne przy tak małej obudowie. Wysokie to popis klarowności i rozdzielczości -czyste i bardzo szczegółowe ,jednocześnie gładkie,kolumienki łatwe do ustawienia ,znikają rewelacyjnie na scenie. Średnica lekko docieplona ,gładka -przyjemnie się słucha wokali i małych składów-szczegółowa -dobrze się słucha cicho. Dobrze się zestawiają z mocnym tranzystorem lub mocną przejrzystą lampą- wbrew pozorom kolumny są dość trudne do napędzenia. Mikro dynamika na wysokim poziomie ,makro tylko dobrze przy bezpośrednim porównaniu Electa I ,Electa II, Dynaudio 25se niczym szczególnym się nie wyróżniają,rzekłbym powiedzieć ,że są najsłabsze w tej trójce. Piękna stolarka ,dokładne spasowanie obudowy z orzecha i w połączeniu z oryginalnymi drewniano -stalowymi standami świetnie się prezentują. POLECAM SKORZYSTAĆ z bi-wiringu. Egzemplarze występujące na rynku są bardzo leciwe i radziłbym dokładne obejrzenie przed zakupem . Cena na rynku wtórnym nijak ma się do jakości dźwięku, bardziej chyba kupowane są pod wpływem kultu i wyglądu niż samych walorów sonicznych.






×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.