Skocz do zawartości

1057 opinie płyty

Linkin Park - "Hybrid Theory"

Pierwsza "poważna" płyta w dorobku Linkin Park. Wydana w 2001 roku stała się najlepiej sprzedającym się albumem roku w USA-czy słusznie??? Muzyka Linkin Park to jakby pomieszanie ciężkiego rocka, hip-hopu i muzyki elektronicznej choć to bardzo pobieżna charakterystyka. Na płycie jest 12 utworów które doskonale odzwierciedlają tą mieszankę styli i gatunków muzycznych. Znajdują się tu zarówno ciężkie ale pomieszane z dużą dawką elektroniki i hip-hopu utwory takie jak "Papercut" czy "A Place For My Head" jaki i bardzo energetyczne i znacznie bardziej rockowe niż hip-hopowe kawałki jak "One Step Closer" czy mój ulubiony kończący płytę i bardzo dynamiczny "Pushing Me Away". Do tego można dorzucić chyba najbardziej "komercyjny" i znany utwór z tej płyty czyli bardzo melodyjny rapowo-rockowy "In the End" i całkiem niezłą rockową i ostrą balladę "Crawling". Oczywiście to nie wszystkie utwory ale ogólnie cała płyta trzyma wysoki równy poziom a poszczególne kompozycje fajnie się uzupełniają i balansują pod względem brzmienia. Na uwagę zasługuje świetny bardzo rytmiczny będący niemal melorecytacją rap Mike'a Shinody świetnie komponujący się z ciężką muzyką i niezłym, melodyjnym głosem drugiego z "frontmenów" Chestera Benningtona. Ogólnie świetny album dla tych którzy poszukują czegoś nowego i są otwarci na mieszanie styli i konwencji muzycznych. Na pewno najlepszy w dotychczasowym dorobku zespołu.

R.E.M. - New Adventures in Hi-Fi

R.E.M. znany jest z kilku rzeczy - z wielkich przebojow, z intelektualnego wkladu jaki wnosi w muzyke, z niebanalnego rodowodu i trzymania sie wlasnej, nieco wyboistej drogi. Ale nie jest to grupa latwa do zaszufladkowania bo kariere swa prowadzi kreta sciezka. 'New Adventures in Hi-Fi' to skok w bok panow z R.E.M. Na plycie mamy do rozpracowania dosc obszerny material podany w surowy, prosty sposob. Takie polaczenie skromnych srodkow i niebanalnej, nieco trudnej muzyki zespolu dalo swietny efekt. Plyta nie wspiela sie chyba zbyt wysoko na listach przebojow ale jest zarowno wartosciowa jak i przyjemna w sluchaniu. Ma kilka warstw, ktore odkrywane powoli daja niezla zabawe sluchaczowi. Po prostu cos wartosciowego pod wieloma wzgledami.

Sheryl Crow - C'mon, c'mon

’C’mon, c’mon’ , rok 2002, to czwarta z glownych plyt Sheryl Crow (jezeli pominiemy koncerty, skladanki czy przeddebiuty). Z mojego punktu widzenia ‘C’mon, c’mon’ jest krokiem w bok ale takze plyta oczekiwana. Na ‘Tuesday Night Music Club’, ‘Sheryl Crow’ i ‘The Globe Sessions’ Crow eksloatowala swe upadki, niepowodzenie sercowe, ciemne strony zycia. Jej zawily zyciorys znaczony smiercia bliskich osob oraz trudna droga na szczyty wypalil pietno na pierwszych plytach, ktore sa ciemne i powazne. Bylo oczywiste, ze kiedys nastapi odreagowanie skoro Sheryl Crow jest kobieta sukcesu i tak naprawde potrafi przeciez cieszyc sie zyciem jak kazdy. ‘C’mon, c’mom’ jest gladka, wypolerowana, glos Sheryl jest czysty, jakby spiewala dzieciom w poczatkach swej pracy jeszcze jako anonimowa dziewczyna z St. Louis. Piosenki sa oszlifowane a aranzacje zblizone do oczekiwan przypadkowych sluchaczy radia hit. Urok tej plyty jest oczywisty a przeboje ‘Soak Up The Sun’, ‘Steve McQueen’ czy tytulowa piosenka zagarniaja gawiedz. Mimo to czegos brakuje. Ow radosny nastroj zabawy chwilami traci banalem i muzyczna wata. Sa piosenki, ktora niby graja ale trudno jest je sobie przypomiec nawet po chwili. Wole Sheryl Crow z ‘The Globe Session’. Prosze, wezcie poprawke - w porownaniu z cukrem wszechobecnym na antenach rozglosni Sheryl to wciaz perla. Tylko w porownaniu z sama soba moze wypasc gorzej w uszach starego marudy ;-)

John Mellencamp - Trouble No More

‘Trouble No More’ to plyta z roku 2003. John Mellencamp to ‘wielki niedoceniony’ zdaniem krytyki amerykanskiej. Postac z polowy drogi pomiedzy Brusem Springsteenem a Bobem Dylanem. Muzycznie ciekawy, nawet bardzo nie ma jednak telewizyjej charyzmy. Moze to to? Plyta jest surowa i nieomylnie przywiedzie wam na mysl bluesy Roberta Johnstona. Ale to nie jest plyta bluesowa. Raczej folk-rock w prostej i surowej wersji ‘u korzeni stoje ci ja’. Za to dobry jest wybor kawalkow i ich emocjonalna interpretacja. Plyta nie rozczaruje wielbicieli muzyki typu The Rolling Stones, Eric Clapton czy Led Zappelin. Mocna rzecz w sensie wartosci muzycznej.

King Crimson - Larks' Tongues In Aspic

Nie podejmę się zakwalifikowania tej płyty do jakiegoś konkretnego gatunku. Do "rocka" wrzuca się praktycznie wszystko, płytę zalicza się do rocka progresywnego ale to też niewiele mówi i też wiele się tu wrzuca. Od dłuższego czasu szukam muzyki takiej jak ta, i szukanie po gatunkach nie daje nic. W każdym razie nie jest to klasyka ani jazz ;) Płyta w większej części instrumentalna ale są też utwory ze śpiewem. Kompozycje są długie (w sumie sześć) i łączą się w jeszcze dłuższe. Instrumenty to gitary, perkusja i wiele dodatków, różnego rodzaju dzwoneczki itd. Brzmienie bywa bardzo gęste, co powoduje, że z kazdą zmianą sprzętu można odkrywać nowe rzeczy, o których wcześniej by się przysięgało, że tam tego nie ma. Ale broń Boże hałas i ściany dźwięku - tego nie ma. Raz jest cichutko (słuchanie w dzień przy otwartym oknie, lub włączonym wentylatorze - lato - można sobie od razu odpuścić), innym razem eksplozja. Tak więc brzmienie nie jest od razu akceptowalne - wymaga zaangażowania. To nie jest płyta do muzycznego tła. Ale nie jest to broń Boże metal czy coś w tym rodzaju - można być spokojnym o swoje uszy, brzmienie jest bardzo przyjemne. Myzuka zdecydowanie twórcza i eksperymentalna, ale jednocześnie przyjemna. To nie jest coś, czego się słucha z obowiązku, tak jak czyta się lekturę szkolną - tego się słucha z przyjemnością. Wiele poszukiwań. Załamanie rytmu to tutaj rzecz normalna. Kompozycje dopracowane muzycznie, ale również brzmieniowo. Brzmienie, dobór instrumentów i ich wzajemne zgranie są tutaj tak samo ważne, jak całość kompozycji. Liczy się każde uderzenie dzwoneczke lub pociągnięcie skrzypiec (takie instrumenty też tu mamy, zapomniałem wcześniej). Dla mnie płyta genialna. Nie tylko najlepsza płyta KC, ale również najlepsza w ogóle - pewnie dlatego opisuję. Jak ktoś zna muzykę podobną do tej, poproszę mail :) Ja długo już szukam czegoś na miarę Larks' Tongues In Aspic i nie mogę znaleźć.

Ry Cooder - Chavez Ravine

‘Chavez Ravine’ to wawoz w dzisiejszym Los Angeles ale jeszcze kilkadziesiat lat temu latynoska enklawa, ktora wyburzono by postawic nowe domy. Plyta wspomina w sposob glownie muzyczny (sa i fragmenty audycji radiowych z epoki) dawny swiat. Nastroj podobny do Buena Vista Social Club, wielu leciwych wykonawcow, mlodziez, no i oczywiscie sam Ry Cooder. Muzyka jest nagrana absolutnie wyjatkowo. To jest audiofilski hi-end! Do tego kolory z kilku swiatow muzycznych i wszystko skrzy sie i przeplata. Plyta jest zaskakujaco przebojowa i melodyjna – ‘Cinito-cinito’!!! ;-) Utwory Ry Coodera doskonale ale i latynoska polowa imponuje emocjami wykonania. Perla! Meksyk i USA w tancu smierci pewnego swiata, ktory juz nie powroci. Piekna plyta. Goraco polecam mimo dosc zawrotnej wciaz ceny – rok wydania 2005. Dla wielbicieli folk, bluesa czy etno pozcja obowiazkowa.

Alice In Chains - Unplugged

Alice in Chains: MTV Unplugged- plyta wspaniala. Jedna z tych kilku, ktore chcialbym zabrac w ostatnia podroz :)) Jak na gatunek + koncert- zrealizowana wprost swietnie, realizatorzy z mtv pod tym wgledem spisali sie na medal, choc do 'audiofilskiej' jeszcze jej brakuje :) Mimo, ze wszystkie plyty AiC sa swietne do tej jednej wracam najczesniej. Mozna powiedziec taki 'the best of' + akustyczne wykonanie... z wykopem. Jesli ktos chce powrocic do tamtych czasow a z alicją sie jeszcze nie spotkal- mysle, ze spokojnie od MTV Unplugged moglby zaczac. Imho alicja zagrala ten koncert wybornie, niejeden zespol zapewne chcialby wydac tak swietnie zagrany studyjny album. Perfekcyjna gra muzykow, choc nie obylo sie bez potkniecia. Polecam takze wersje dvd koncertu- pare scenek wiecej a wizja pieknie oddaje klimat koncertu (i konczacego sie niestety Layna). Szkoda, ze to byla juz koncowka Alice in Chaince (podobno w tym roku sie reaktywowali- z nowym wokalem)....

Michael Jackson - Thriller

Szkoda słów musicie posłuchać. Jako testowy kawałem wokalu męskiego track 13 eleganckie studyjne brzmienie.

Michael Jackson - Bad

Thriller sprzedał się w 1982r z rekordowym nakładem egzemplarzy jest to udokumentowane w księdze rekordów Ginesa. Płyta Bad miała pokonać pod tym względem Thrillera ale się to nie udało. myślę że to tylko za sprawą pojawienia się w tym okresie magnetofonów z funkcją REC. Moim zdaniem Bad jest jeszcze lepszym krążkiem, jeśli ktoś słuchał Thrillera i teraz posłucha Bad to stwierdzi to samo. Płyta nie jest droga 39.99 pln w Empiku.Moim zdaniem każdy pożądny Audiofil powinien ją mieć aby muc pokazać swoim znajomym na czym polega jego pasja.

Deep Forest - III Comparasa

Dla mnie ta plyta jest 'inna od innych' a to za sprawa prostego z pozoru tricku, ktorego dotad nie znalem. Czy mozna ozenic techno z etno-folkiem z krajow ciemnych? Okazuje sie, ze tak. Plyte kupilem na zasadzie strzalu w ciemno - sliczna okladka i egzotyczne nazwiska. Nagrana we Francji i tamze produkowana (w sensie produkcja a nie Made in France). Deep Frest to 2 panow, w tym jeden ciemny, ktorzy graja ale takze zbieraja nagrania folkowe na 5 kontynentach. Plyta powstala na kanwie oryginalnych nagran ludowych z Meksyku, Madagaskaru, Belize, Kuby czy RPA (przyklady) ale dokonanych do generowanych elektronicznie rytmow. Na szczescie ow tekstylny podklad jest zdecydowanie na drugim planie i sluzy chyba tylko do transformacji dziwnych melodii na nasz, europejski jezyk. Nastroj oryginalu jest wszechobecny. Cos jak nasz Grzegorz Ciechowski z Republiki i piosenka o kogucie, ktorego miala baba - spiewana przez Magde z Przaskowa czy jakos tak. Deep Forest dba o nasze uszy i piosenki sa ulagodzone, melodyjne, delikatne. Dodatkowo umilaja klimat odglosy natury. Calosc podana jest na pieknym talerzu upstrzonym blekitnymi motylkami. Deser egzotyczny. Z osobliwosci - spiewa pani lat 100 (slownie: sto). Niejaka Mama Sana. W podsumowaniu - dobra pozycja dla odwaznych i otwartych na dziwne sprzezenia. Ortodoksi moga czuc dyskomfort.

Slayer - Reign in Blood

Śledziłem na bieżąco na własnych uszach jak rozwijały się nurty takiego porządnego "łojenia". Niegdyś była taka Trójca amerykańskiego trashu (oczywiście było też wiele innych znakomitych kapel) Metallica, Slayer i Anthrax. Każdy z tych zespołów szedł swoją drogą. W '86 Metallica wydała bardzo liryczną "Master of Puppets" (dla mnie najlepsza ich płyta) - to było wydarzenie w światku metalowym. Ale w '87 Slayer wystartował z "Reign in blood". Szedł konsekwentnie swoją drogą, miał rozpoznawalny na każdej płycie swój styl (w latach 90-tych tyle powstało i nadal powstaje różnych epigonów, "naśladowaczy", mieszających cudze dokonania w jakieś wtórne "papki"). Ale z każdą płytą do tej właśnie Slayer (3 płyta w dorobku) grał coraz bardziej "ekstremalnie". Tutaj chłopaki zradykalizowali maksymalnie swoją grę i dali niejako samą kwintesencję własnych dążeń. Na płytę składają się kompozycje trwające po dwie minuty z kawałkiem, bez jakiegoś rozdrabniania się na intra, wstępy, rozwijania poszczególnych utworów. Każdy rozpoczyna się "jak w m..dę strzelił" i równie gwałtownie się kończy. Jak na tamte czasy najszybsza, najbardziej dzika, wściekła - REWOLUCYJNA. A przy tym to nie "działania paramuzyczne" a'la "Scum" takiego Napalm Death tylko prawdziwe ekstremalne "łojenie". Z perspektywy czasu solówki może delikatnie mówiąc niezbyt finezyjne (kiedyś byłem na to ślepy:)) ale poza tym ekstra. Cała płyta trwa niespełna 30 minut. Można byłoby pomyśleć, że jest krótka ale kiedyś słuchając pomyślałem, po co miałaby być dłuższa skoro w tym czasie chłopaki powiedzieli wszystko, co do powiedzenia mieli. Jeśli ktoś czułby niedosyt... to można przecież od początku. W '87 roku ta płyta to jeden z momentów przełomowych w metalu. Jeśli z gąszczu płyt chcieć wyłonić najważniejsze płyty w historii "ostrego" grania, to ta jest jedną z najważniejszych. Była punktem rozwoju Slayera ale także całej muzyki metalowej - bo wtedy metal rozwijany był między innymi przez chłopaków ze Slayer. Mimo, że łojenie to już dla mnie odległa historia ale sztandarowe i fantastyczne "Reign in blood" oraz "South of heaven" w zbiorach płyt zostawiłem, odsunąłem tylko daleko od Bacha żeby chłopaki się nie pogryźli:) Płytę polecam, warto znać nawet gdy się nie spodoba bo to kawał historii.

Red Hot Chili Peppers - Stadium Arcadium

RHCP slucham od kilkunastu lat,a zaczelo sie od plytki Mothers Milk. Dzis po plytach lepszych i gorszych mamy nowa pozycje Stadium Arcadium. Brzmi dumnie ,bo to az 28 kawalkow na dwoch CD.Przyznam sie szczerze,ze znudzily mnie rozciagane do granic mozliwosci dlugosci plyt (patrz Metallica) i w pierwszej chwili z rezerwa przyjalem wiadomosc ,ze nowe CD RHCP to dual CD.Ale jak to mowia,nie posmakujesz ,nie poznasz. Te dwie plytki (Jupiter i Mars) to wg mnie najlepsza rzecz od Blood Sugar Sex Magic. Zaczynaja od singlowego Dani California,a dalej...to co w RHCP najlepsze. Sa przede wszystkim melodie ,nie wazne czy to ballada ,czy funk,czy cos al Led Zeppelin.Slucham tego od kilku dni i te dwie godziny mijaja za kazdym razem zbyt predko. To na co zwrocilem uwage oprocz 100% przebojowosci i swietnych kompozycji,to rowniez gra Johna Frusciante pelna polotu,pomyslow i jak nigdy przedtem perfekcyjna W kazdym calu.

Cher - It's a Man's World

Cher ma dobry glos, spiewa niezle piosenki ale takze jest raczej sluchana w podziemiach niz wynoszona na oltarze. Dziwny fenomen. Podobnie usadowiona jak Tina Turner nie ma jednak podobnego poszanowania. A szkoda. ‘It’s a Man’s World’ jest plyta znakomita. Pan na AMG pisze, ze ‘niedoszacowana’. Pelna zgoda. Piosenki jedna po drugiej wylaniaja sie jako bardzo zgrabnie skrojone i doskonale zaspiewane. Niski glos Cher potrafi zafascynowac. ‘Walkin’ in Memphis’ niesie ta plyte choc i wiele innych piosenek rownie doskonalych. Cher pokazuje na tym krazku wiele swych walorow, w tym takze wielkie doswiadczenie. 'It's a Man's World' to rodzaj retrospekcji. Interpretacje sa doskonale wywazone, nie popadaja w egzaltacje ani w przesade a mimo to struna emocji jest caly czas mocno napieta. Sa i wolne ballady oraz mocniejsze utwory rockowe. Wszystko co najlepsze w Cher na tej plycie jest obecne. Rok 1996.

Leonard Cohen - I'm Your Man

Spotkanie po latach. Kiedys mialem ta plyta i byla to nowosc - rok zatem 1988. No i teraz zakupilem wersje na CD. Moze niedobrze sie stalo? ;-) Plyta zawiera kilka prawdziwych przebojow - 'I-m Your man', 'First We Take Manhattan, Next We Tak Berlin', 'Take This Waltz' - to tylko przyklady bo z 8 piosenk procz dziwnej 'Jazz Police'¨reszta jest chwytliwa nadwyraz. Slowa to typowa poetyka folkowa lub malorolne filozofowanie typu 'zapomnialem kto, zapomnialem co' Teraz byla okazja podejsc mniej duchowo a bardziej sprzetowo. No i sprzet pokazal nowa twarz tej plyty. Po pierwsze Cohen nie spiewa nadwyraz czysciutko i jego spiew momentami przechodzi w rodzaj monologu, w ktorym branie nut nie jest priorytetem. Po drugie elektroniczny i skromny podklad muzyczny niczym nie poraza. Na szczescie jest to moze dopiero trzeci plan bo na drugim ladne chorki Anjani i Jeniffer Warnes. Fajna plyta i wciaz moze rozbierac dziewczyny, tak mysle. Ale takze zostala odarta z niezwyklosci kiedy przyszla do mnie po latach.

Sarah McLachlan - Afterglow

Jezu, jak trudno pisac o tej plycie! Rok 2003, pani urodzila dziecko i po 6 latach przerwy wrocila do branzy. By odnowic dawne znajomosci z pubicznoscia i fanami nagrala jeszcze raz ta sama plyte. Nie doslownie ale prawie. Sa nowe piosenki, fajne aranzacje, niezly glos, super muzycy sesyjni (Tony Levin nadaje na basie!) ale choc wszystko jest na piatke to przeciez czegos brakuje. Caly czas klebia sie mysli pod sufitem typu 'skad my to znamy?'. Nie pomagaja nawiazania do U2 czy Franka Sinatry. Wszystko rozmazuje sie pamieci w 10 sekund po zakonczeniu odsluchaniu. Kto lubi porzadny pop dla doroslych w dobrej klasie tego ta plyta nie rozczaruje. Ale czy porwie? Watpie. Cos dla 'starych fanow' pani Sarah bo nowych ta plyta pewnie nie zagarnie. Zbyt duzo tego typu plyt na rynku. Zbyt zwykla ta plyta.

Wishbone Ash - Argus

Nagrana przez brytyjski kwartet Wishbone Ash w 1972 r. płyta "Argus" jest bodajże trzecią i chyba najbardziej udaną płytą tego zespołu. Dla mnie jest to jedna z najlepszych płyt wydanych w latach 70-tych. Do dziś olbrzymie wrażenie robią kompozycje i wspaniałe brzmienie dwóch gitar równolegle wyśpiewujących dźwięki śpiewnych, emocjonalnych pochodów. Moją reakcją kilkanaście lat temu na pierwsze przesłuchanie płyt "Wishbone Ash 1" i "Argus" było (1) opadnięcie szczęki a (2) opadnięcie w fotelu, z którego nie wstałem do końca nagrania. Jeśli nawet z dzisiejszej perspektywy "Argus" może odrobinę razić pewnym patosem, to z całą pewnością nie brzmi całkowicie anachronicznie a muzycznie broni się z łatwością.

Roger Waters - Amused to Death

Świetna muzyka, wspaniały klimat, teksty...no, jeśli w popularnej formie przekazu można odnajdywać cokolwiek głębszego, to niech to będzie Waters, niech to będzie Pink Floyd.

Blondie - Eat To The Beat

Blondie – ’Eat To The Beat’ – rok 1979. Kiedys myslalem, ze Blondie to jeszcze jedna maszynka do robienia przebojow z ladna buzia na froncie. Do czasu. Ktos uzyczyl mi plyty, na ktorej byl przeboj ‘Heart of Glass’ i zdebialem. Przeciez to wspaniala muzyka z pogranicza punku i pop-rocka. Jakze myla czasami pojedyncze przeboje! ’Eat To The Beat’ to mniej znana plyta Blondie. Mniej znana bo brak na niej rewelacyjnego przeboju ale nie zmienia to faktu, ze plyta jest wybitna. Proste piosenki odszczekane slodkim glosem przez lwice Nowego Jorku. Swoja droga kiedys oszolomil mnie Manam piosenka o Boskim Buenos. Szczekajaca Kora. Dzis wiem, skad brali inspiracje. Posluchajcie tytulowej piosenki na ’Eat To The Beat’ – ‘serdecznie witam, panie dziennikarzu’ – skad my to znamy? Ano z ’Eat To The Beat’! ;-) Plyta ’Eat To The Beat’ remasterowana ma dodatkowo na koncu dopiete 4 nagrania koncertowe. Swietny krazek wart naprawde wiele. Jezeli podoba wam sie Iggy Pop. Elvis Costello czy Ramones – Blondie jest dla was.

V/A - The Blues White Album

W celu dokładniejszego zrozumienia genezy płyty należy cofnąć się w ciekawe i burzliwe lata sześćdziesiąte zeszłego wieku. Na fali brzmienia Mersey Beat kierowana przez menagera Briana Epsteina grupa The Beatles zdobywa coraz większą popularność. Jej utwory opanowują listy przebojów na Wyspach i za Oceanem. Nagrywają oni kolejne filmy oraz swój super album „Sgt Pepper’s Lonely Hearts Club Band”. Znajdujący się u szczytu kariery zespół zaczyna jednak się borykać z licznymi sprzecznościami. Wynikają one ze śmierci swojego menagera jak też rosnącego konfliktu na linii duetu Lennon – McCartney. W takiej sytuacji zostaje nagrany płyta „White Album - The Beatles”. Produkcja reprezentuje według mnie zróżnicowany poziom, zawiera jednak niewątpliwie szereg przebojów, do których nawiązuje omawiana właśnie płyta V/A wytwórni Telarc pod tytułem „ The Blues White Album”. Przerobione na modłę bluesa kompozycje spod znaku Lennon – McCartney prezentują się świeżo i odkrywczo. Płyta jest ciekawa, chociaż wielu innych wykonawców nie sprawdziło się w tego typu produkcjach. Krążek rozpoczyna ciekawa przeróbka „Why don’t we do it In the Road”, potem znajdujemy klasyczny acz przyciężkawy bluesik z ekspresyjnym wokalem („Yer Blues”). Po nim następuje kolejna wersja hitu „Revolution”, dynamicznie i optymistycznie zagrany blues z ciekawymi wstawkami gitarowymi i wokalnymi. „Ob.-la-di, Ob.-la-da” śpiewa czołowa zawodniczka stajni Telearc Marie Muldaur. No a potem mamy piękny utwór Georga Harrisona „Why my gitar gently weeps” no i robi się naprawdę przyjemnie słuchając melodyjnego brzmienia gitary (Luis Walker). Następnie pojawia się T-Bone Wolk w utworze „Don’t pass me by”. Kolejny utwór („I’m so tired”) to znowu ciekawa gitarowa solówka Chrisa Duarte. Potem mamy Kanadyjczyka Colina Lindena w „Black bird”, który przerobiony został na klasycznego bluesa. Płytę kończy długa (7:52) „Droga Roztropność” z Charlie Musselwhite (har) i ponownie Colinem Lindenem (g) w rolach głównych. Ogólnie płyta sprawia w całości bardzo przyjemne wrażenie. Pomysł nagrania starych i wypróbowanych przebojów grupy z Liverpoolu w rytmie bluesa okazuje się być bardzo w tym wypadku bardzo trafionym. Wykonawcy zostali prawidłowo dobrani a całość należy uznać za bardzo udaną.

Jean Michel Jarre - Koncert w Stoczni

Muzyka wciąga, bardzo lekkostrwna i łatwa, dla każdego, JMJ potrafi wymyślać naprawdę wspaniałe kawałki. Niektóre wydawają się być podobne, lecz to tylko złudzenie.

Livingston Taylor - ink.

Łagodna muzyka, zrazu myślałem, że wokalista musi być czarnoskóry, a tu figa! Gość jest biały, towarzyszy mu kilku muzyków na wysokim poziomie- gitarzyści akustyczni, bas, perkusja, harmonijka ustna, gdzieniegdzie 2 wokale towarzyszące. Treść płyty stanowią interpretacje szlagierów takich wykonawców, jak m.in. S.Wonder, R.Charles, G.Raferty, D.Henley, Bruce Hornsby, a także kompozycje własne Livingstona. Całośc raczej romantyczna, głównie o miłości i podziwie kobiet przez mężczyzn, choć są i momenty refleksyjne. Rewelacyjne wg. mnie kawałki: otwierające "Isn't she lovely", świetne "Baker Street", głębokie "Get here" (prawie tak dobre, jak Olety Adams...nie, równie dobre). I mnóstwo więcej.

Lech Janerka - Plagiaty

Muzyka bardzo lekka, przede wszystkim fenomenalne teksty będące zapewne odzwierciedleniem charakteru wykonawcy. Lech nie potrafi specjalnie śpiewać(coś jak Sienkiewicz), a jednak przyjemna muzyka sprawia, że cięzko oderwać się od jego płyty.

Angie Stone - Mahogany Soul

dla milosników stosunkowo delikatnego soulu podbarwionego innymi gatunkami pozycja niewątpliwie obowiązkowa. Angie glos ma jak dzwon, dobrze dobiera repertuar, ma nosa (albo mają go jej producenci) do dobrych piosenek. Muzyka nastrojowa, świetnie zaspiewana. Polecam.

Angie Stone - Black Diamond

Nie wiem dlaczego ale wiele sobie obiecywalem po tej plycie. I... rozczarowanie. Nie wiem tak do konca dlaczego bo niby wszystko jest OK. Jednak 'Black Diamond' mnie nie przekonuje. Jezeli odjac wrazenia czysto instrumentalne (od instrumentow muzycznych) to okazuje sie, ze za ta muzyka nie stoi zadna osobowsc. Angie Stone nie ma wiele do przekazania. To, ze nie ma wiele do powiedzenia wynika moze z jej niklego jeszcze doswiadczenia zyciowego ale takze nie ma nic do powiedzenia glosowo, interpretacyjnie - nie wyroznia sie niczym jako wokalistka mimo, ze jest znakomita. Cos jak uczennica w szkole, ktora zbiera same piatki czy szostki ale kiedy staje przed prawdziwym, zyciowym problemem jest bezradna. Plyta nadaje sie do sluchania kiedy przyjda goscie lub kiedy sie czyta czy uczy. Niech sobie milo gra w tle w ramach glownego nurtu soulu na przelomie wiekow. Ale jezeli chce sie zasiasc do muzycznej uczty Angie Stone nie potrafi skupic uwagi, przynajmniej mojej. Fajna rzecz a nie cieszy.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.