O muzyce:
Close przez wielu uważany jest za najlepszy album w dorobku Kim Wilde. Nie da się ukryć, że płyta jest dopracowana znakomicie zarówno pod względem brzmienia jak i tekstów.
Muzyka mimo to że w dalszym ciągu elektroniczna nie brzmi już tak sztucznie jak na poprzednim albumie Another Step, który prawdę powiedziawszy miejscami z powodu uproszczenia aranżacji przypominał jakby płytę demo. Na omawianym Close zaś, udało się osiągnąć bardzo dobry kompromis pomiędzy dynamiką, wyrazistością syntezatorów, ich barwą i skrzętnie wmiksować w to gitary z wokalem Kim. Muzyka brzmi po prostu o wiele strawniej, przyjemniej dla ucha, a mimo to bardzo ekscytująco i wciągająco. Poprzedni album, Another Step, był mocno wykrzyczany i nieco jazgotliwy, Close ma zdecydowanie przyjemniejszy klimat. Tytuł płyty, czyli Close – Blisko, doskonale to oddaje. Nastrój piosenek jest zazwyczaj ciepły i przyjazny, tak jakby Kim chciała nas przytulić bliziutko do swojego serduszka, tak byśmy poza kopiącą, czadową Hi-NRG/rockmenką, odkryli w niej również wrażliwą duszę, europejską duszę (cytując za tytułem jednej z piosenek). Udało się to znakomicie, zmiana stylu z Hi-NRG na pop wyszła na Close zdecydowanie bardzo dobrze.
Nie mógłbym nie zwrócić uwagi przede wszystkim na dwa, klasyczne kawałki na tym albumie.
You Came to jedna z niewielu tych słodkich piosenek które mnie totalnie rozwalają. W głosie śpiewającej go Kim słychać tyle ciepłych emocji i radości, fenomenalnie udało się to uchwycić mikrofonem w studio. Mimo że w tym kawałku użyto efektu rozmywającego wokal, wyraźnie słuchać uśmiech, grymas twarzy, nawet ułożenie języka w ustach, co ważne, to wszystko bez zbędnej nachalności i efekciarstwa, a więc bez nieprzyjemnego wrażenia mikrofonu w gardle. Piosenka została napisana na cześć pierwszego nowonarodzonego synka Ricky'ego, tak więc słuchając ją przez pryzmat tekstu, nogi same się uginają.
Never Trust a Stranger, mocny, szybki, pop-rockowy, ten kawałek gna niczym lokomotywa. Piosenki właśnie w takim stylu są moimi ulubionymi. Gnający perkusyjny automat, a równocześnie gęste, trąbiące syntezatory, razem z riffującą w tle gitarą. Wykrzyczany refren brzmi tu znakomicie, słychać że Kim bardzo poprawiła się wokalnie i doskonale kontroluje swój głos w wysokich rejestrach. Przejście od raczej normalnie śpiewanych zwrotek do wykrzyczanego refrenu spowoduje u niejednego ciarki na plecach. Kawałek brzmi jak wykrzyczane ostrzeżenie: "Oh nigdy nie ufaj nieznajomemu swoim sercem" !
Trzecim moim faworytem jest You'll Be The One Who'll Lose. Stonowana i nieco mroczna piosenka, niby cicha i spokojna, w rzeczywistości przepełniona mnogością dźwięków latających z prawa na lewo, oraz urokliwą, gitarową solówką. Doskonały przykład bogatej, a równocześnie niemczącej efekciarstwem kompozycji.
Reszta utworów jest również znakomita. Ktoś gdzieś kiedyś narzekał na Hey Mister Heartache, kompletnie nie rozumiem dlaczego, utwór, podobnie jak Stone, jest w klimatach poprzedniego albumu Another Step. Nie sposób tu oczywiście nie zwrócić uwagi na znakomity duet jaki ponownie stworzyła Kim z czarnoskórym wokalistą Juniorem (znanym nam z poprzedniej płyty). Stone mocno nawiązuje do Hi-NRG, brzmi przez to nieco archaicznie ale dlatego właśnie dla mnie znakomicie. Słychać charakterystyczne, twarde i ostre brzmienia syntezatorów i automatów, te kawałki dają klasycznego, wysoce energetycznego kopa.
Mimo że treść piosenek w większości porusza oklepane tematy miłości, to miejscami nie dosłownie i chwała za to. Np. w Four Letter Word – słowo na cztery litery, gdzie praktycznie prócz love pasuje masa innych rzeczy.
Jak już wcześniej wspomniałem, Kim zdecydowanie poprawiła się wokalnie. Jej głos brzmi na Close wręcz imponująco, nie bez znaczenia jest tu znakomite nagranie w studio, ale o tym później. Szukając smaczków, warto wspomnieć o piosence Four Letter Word, na którym moment gdy śpiewa: "Its sad but tszszrue" wymawia tak jakby miała wadę wymowy, doprawdy zniewalające. W takich chwilach da się poznać charakterystyczny styl i luz z jakim Kim podchodzi do tego co robi, słychać że śpiewanie to dla niej pasja a nie kolejny sposób na zarobienie pieniędzy. Nie popisuje się niepotrzebnie, nie przeciąga wysokich rejestrów, a jeśli już to wychodzi jej to z powerem i jednocześnie niedrażniąco (refren Never Trust a Stranger). Może mam jednak kilka zastrzeżeń. W spokojnych balladach takich jak Love's A No, da się już powoli odczuć nadmierny przerost słodkości. Powoli ten styl śpiewania zaczyna dryfować od drapieżnej, rockowej ekspresji, w miałkie, popowe zawodzenie do kotleta. Im więcej jest takich momentów w kompozycjach Kim, tym bardziej daje się to we znaki, dlatego właśnie, przynajmniej ja, wolę bardziej dziką Kim z lat wcześniejszych.
Na płycie mniej jest rocka niż na poprzedniej, to też klimat jest bardziej stonowany i cieplejszy. Mimo, że ja generalnie lubię słuchać bardziej rocka niż popu, a jeśli słucham popu to zazwyczaj tego gitarowego, nie mogę nie docenić tej płyty. Nie ulega wątpliwości, Close jest lepiej dopracowany zarówno pod względem brzmienia instrumentów jak i wokalu, ale oceniam go nieco niżej niż wcześniejszej Another Step. Po prostu, kocham brzmienie tych ostrych gitar na Another Step i nawet podoba mi się pewna surowość i ascetyczne podejście do elektroniki na nim. Sporo słucham dem różnych wykonawców i nieraz naprawdę brzmią one nie gorzej, a po prostu inaczej od wersji finalnych utworów.
Album Close, odniósł największy komercyjny sukces spośród wszystkich albumów Kim, nic dziwnego, to kawał naprawdę dobrej, przede wszystkim do perfekcji dopracowanej muzyki. Podobno nie bez wpływu na sprzedaż płyty była trasa koncertowa Michaela Jacksona, na jaką w ramach supportu została zaproszona Kim. Przypomniała mi się teraz pewna historia związana z Jacksonem. Mam jednego kolegę, który po wcześniejszych, młodzieńczych latach fascynacji dance i techno, po informacji o śmierci króla popu (nawet sama Kim tak nazwała Michaela), został wielkim fanem Jacksona. Z nieskrywaną dumą zawsze szczycił się sławą amerykańskiego piosenkarza i lekko wzgardzał słabą wg niego popularnością Kim. Nie będę zaprzeczał, muzyka krzykliwa, lekka i przebojowa zawsze cieszyła się i będzie cieszyć dużym, komercyjnym wzięciem. Jednak dla ludzi wrażliwych na subtelnie dawkowane piękno, bez efekciarstwa i nachalności, powstała właśnie taka muzyka jaką mogą usłyszeć na Close. Baa, dla mnie to nawet zadziwiające, że płyta w dużej części spokojna i stonowana odniosła aż tak spektakularną sprzedaż.
Jeszcze na koniec dodam, niewątpliwy sukces komercyjny nie zawsze idzie w parze z sukcesem artystycznym. Album Close nie penetruje nieznanych rejonów czy innych gatunków muzycznych, kompozycje nie porażają oryginalnością, przeto płytę oceniam niżej niż wczesne dzieła artystki. Jeśli jednak ktoś uzna Close za najlepszą płytę Kim nie będę się kłócił, wręcz przeciwnie, nie sposób się nie zgodzić, pod względem dopracowania kompozycji, muzyki i wokalu to chyba najlepsza płyta Kim.
Ocena muzyki: trzy i pół gwiazdki
O dźwięku:
Płyta wydana przez MCA Records, nagrana w 1988 r. Ja mam pierwszą edycje japońskiego wydania tej płyty, sygnowaną przez tłocznię Warner Pioneer 1988 r.
Bardzo dobrze nagrana płyta, tutaj naprawdę raczej nie ma się już do czego przyczepić. Dźwięk jest, duży, nasycony, żadnych suchości czy wyostrzeń, mimo użycia wciąż syntezatorowych instrumentów, ma znakomitą barwę i wybrzmienia. Co ważne uniknięto efekciarskiego wywalenia na twarz, pełna kultura. Kolejna cicho nagrana płyta z fantastyczną dynamiką.
Przestrzeń nie jest sztucznie napompowana, no, może przez lekkie wyeksponowanie wyższej średnicy, ale dzięki temu rozciąga się szeroko przed i za głośnikami. Doskonale ogniskowane są źródła pozorne instrumentów, nie są pomniejszone, wręcz przeciwnie, są duże i wyraźne, otoczone swoim naturalnym wybrzmieniem. Dźwięki jeśli trzeba bez problemu odrywają się od głośników i wychodzą poza szerokość rozstawienia kolumn w pokoju. Charakterystyczny efekt, patrzymy w kierunku głośnika a dźwięk słyszymy nie bezpośrednio z niego, tylko kilkadziesiąt centymetrów obok. Kolumny znikają z pomieszczenia, zostają same, unoszące się w pomieszczeniu, grające instrumenty i głos wspaniałej Kim.
Bas choć nie schodzi w piwniczne rejony jest mocny i zróżnicowany, nie ma mowy o rozlewaniu się i dudnieniu, ani też o nadmiernej twardości i płytkości. Góra jest bardzo dźwięczna, tu również zero suchości, brzmi bardzo różnorodnie jak na górę z instrumentów elektronicznych. Szczegółowość jest niesamowita, mimo że kompozycje są raczej stonowane i oszczędne, wyraźnie słychać bogactwo cichych smaczków, cykania, plumkania, czasem jakby odbicie echa basu (Love's A No, You'll Be The One Who'll Lose).
Produkcja, podobnie jak muzyka jest naprawdę dopracowana do perfekcji, nie dziwię się że sama Kim uważa że to jej najlepszy album. Realizacja jak dla mnie na maksymalną ocenę choć oczywiście wiadomo że nie jest to audiofilski jazz ;)
Ocena brzmienia: cztery i pół gwiazdki