O muzyce:
Dla lamerow - wbrew nazwie zespolu plyta nie ma nic wspolnego z bluesem. Jezeli szukamy okolic to bedzie to Roxy Music, ELO, Cock Robin, Yes - i to w wydaniu z lat 70-tych. Wprawdzie plyta jest z roku 1981 ale gleboko osadzona w tradycji najlepszego grania post-beatlesowskiego.
Moody Blues sypal plytami jak z rekawa i 'Long Distance Voyager' jest gdzies posrodku dlugiej listy ale takze konczy okres swietnosci zespolu. Czy jest to ich najlepsza plyta? Nie znam wszystkich ale na ile sie zorientowalem sluchajac innych dokonan Long Distance Voyager jest pikiem twoczosci.
Czy jest to plyta z tematem? Tak. Niebieska okladka z XIX-wieczna rycina przedstawia teatrzyk kukielkowy i widzow w plenerach wiktorianskiej Anglii. Po kilkunastu rzutach oka na okladke nagle zauwazamy na niebie niewielkich rozmiarow obiekt latajacy najwyrazniej z wyzszej niz wiktorianska cywilizacji - jakies UFO czy co?!
Teksty piosenek zmagaja sie z problemem przemijania, przeszlosci i przyszlosci. Milosc ma tylko czas przyszly, mamy w rece 22.000 dni i nocy (jak przypomina tytul jednej z piosenek). Zatem jest to plyta z koncepcja podobna do 'Time' ELO.
Co z muzyka? Jest to jedna z najlepiej sluchajacych sie plyt jakie znam. Trudno sie oprzec fantastycznym melodiom i urodzie calosci. Do tego dobre wokale, gitara podporzadkowana calosci, slowki gora na 16 taktow, delikatna elektronika (Patrik Moraz!) i urozmaicenie. Po kilku naprawde doskonalych piosenkach 'tradycynych' na koniec mamy wodewilowe zakonczenie w rytmie walczyka i ostry, rockowy kawalek na deser. Melodie, och, melodie - posluchajcie chocby utwou 'Nervous', ktory wbrew nazwie jest przywieziony wprost z lak anielskich. Cudo i oaza piekna i spokoju.
Aranzacje choc klasyczne to zrobione ze smakiem. Klasyczne? No tak, to jest klasyk!
O dźwięku:
Dzwiek jest baaardzo gladki, moze nawet za gladki i bez pazura ale czy inaczej plyta tak dobrze by sie sluchala? Nie szafowano cudami ale i tak wyszlo dobrze.