Skocz do zawartości

Opinie o sprzęcie

5844 opinie sprzęt

Audiomatus AM 700

wejścia RCA. W takiej konfiguracji Nord „brumił”. Było to na tyle wyraźnie słychać, że dalszych prób już nie prowadziłem. Teraz pora na porównanie i ocenę wzmacniaczy. Tutaj było nieco trudniej. Chcę podkreślić, że różnice o których poniżej napisałem nie są specjalnie duże. Dla ich uchwycenia musiałem spędzić wiele czasu na odsłuchach i nieco przesadzam w opisach. Nawet po ponad tygodniu obcowania z obydwoma wzmacniaczami, dopiero po kilkuminutowym odsłuchu, byłem w stanie dokładnie wskazać opisane różnice w brzmieniu. Po całym tym czasochłonnym procesie jedno tylko mogę stwierdzić z całkowitą pewnością: wybór pomiędzy Nordem i Audiomatusami to głównie kwestia estetyki brzmienia która nam bardziej odpowiada. Mnie bardziej spodobało się to co proponują AM700, ale nie zdziwiłbym się bardzo, gdyby ktoś wybrał Norda. Ale do rzeczy. Na początek cechy które są im wspólne. Obydwa urządzenia są absolutnie ciche (w przypadku Norda dotyczy to tylko podłączenia do wyjść XLR przetwornika) i pokazują dynamikę ograniczoną tylko możliwościami kolumn. Głośne granie jest naprawdę głośne, nie słychać zniekształceń, kompresji i jedyne czego można się obawiać to osłabienie słuchu i wysłanie kolumn na łono głośnikowego Abrahama. Obydwa wzmacniacze doskonale reagują na każdy skok głośności. Nie da się dostrzec ograniczeń dynamicznych z ich strony . Efekt uboczny był taki, że słuchałem coraz głośniej i tylko zdrowy rozsądek Żony uchronił mnie przed uszkodzeniem słuchu  . Fajnie jest móc czasem posłuchać ulubionych kawałków naprawdę głośno. Byle nie za często, oczywiście. Brzmienie to trochę różne szkoły. Zacznijmy od Basa  . Nord jest oszczędny i sztywny. Bas z niego jest twardy i krótki, jak uderzenie młota w kowadło. Przekazanie energii do głośników jest błyskawiczne, ale energia ta równie szybko się kończy. Bas z Audiomatusów jest jakby nieco miększy i głębszy. Kontrabas, niskie rejestry organów lepiej pokazują potęgę brzmienia (w ramach możliwości kolumn rzecz jasna) . Łatwiej usłyszeć różnice na średnicy i wysokich. Nord pokazuje wszystko bardzo skupiając się na szczegółach. Jest jak neurochirurg na jasnej, sterylnej sali operacyjnej. Średnica i wysokie są trochę suche i chłodne. Bezbłędnie zrealizowane nagrania, zwłaszcza takie z ciepło nagranymi głosami ludzkimi korzystają z tego. Niestety, jeżeli jakość nagrania nie jest idealna suchość i chłód zaczynają przeszkadzać i męczyć. Dźwięk wydaje się „sztuczny”, nadnaturalnie uwypuklony jest każdy błąd nagrania, sybilanty mogą być nieprzyjemne, wysokie tony zdają się stalowe, zbyt twarde. Brzmieniu Audiomatusów znacznie bliżej do muzykalności i ogólnie pojętej przyswajalności. AM700 nie są tak chłodne i przesadnie szczegółowe, ale dla większości nagrań to błogosławieństwo. Otrzymujemy cieplejszą, bardziej dociążoną średnicę, sybilanty nie skaleczą uszu, twarda stal wysokich tonów zmienia się w przyjaźniejszy dla ucha, miększy mosiądz. Po głębszym namyśle chciałbym ten opis uzupełnić. Najpierw wydawało mi się, że AM700 pokazują upiększony obraz świata. Teraz jednak uważam, że to Nord jest zbyt chłodny i za bardzo, do przesady, skupia się na brudach nagrania i nieprzyjemnych szczegółach. Wzmacniacz ten byłby niezwykle użyteczny jako narzędzie recenzenta oceniającego jakość realizacji nagrań. Audiomatusy lepiej nadają się do słuchania muzyki. Przyszło mi do głowy takie porównanie: Wyobraźmy sobie, że podróżujemy pociągiem. Pasażer Nord siedzi na twardej, drewnianej ławce. Obok pasażer AM700 siedzi na fotelu. Obaj widzą to samo i słyszą to samo. Pasażer Nord boleśnie odczuwa każde spojenie szyn. Pasażer AM700 czuje te spojenia, ale go to nie boli. I to jest właśnie istota tej różnicy. Nord to kolejarz, inspektor, badający jakość torowiska, AM700 to pasażer cieszący się podróżą. Ogólny wniosek z tego porównania jest taki: wolę być pasażerem, niż kolejarzem na inspekcji (przy całym szacunku dla tej profesji). Opisane wyżej różnice równie dobrze słychać przy niskich i średnich poziomach głośności, przy codziennym słuchaniu. Po ponad tygodniu odsłuchów zdałem sobie sprawę z pewnej prawidłowości: przez pierwszą godzinę słuchania muzyki Nord mi się podobał. Później byłem już zmęczony i szukałem pretekstu do zajęcia się czymś innym. Odsłuchy z Audiomatusami przebiegały inaczej. Wybierałem coraz to inne ​ nagrania i przez cały czas miałem masę frajdy. Kończę już tą przydługą opowieść. AM700 zostały u mnie na stałe. Jesteśmy razem  ponad dwa miesiące i jestem przekonany, że był to bardzo dobry wybór. Nigdy wcześniej nie słuchałem muzyki tak często jak ostatnio. Monobloki Audiomatus AM700 i Magnepany 1.6/QR to dobrze dobrana para.


Audiomatus AM 700

wejścia RCA. W takiej konfiguracji Nord „brumił”. Było to na tyle wyraźnie słychać, że dalszych prób już nie prowadziłem. Teraz pora na porównanie i ocenę wzmacniaczy. Tutaj było nieco trudniej. Chcę podkreślić, że różnice o których poniżej napisałem nie są specjalnie duże. Dla ich uchwycenia musiałem spędzić wiele czasu na odsłuchach i nieco przesadzam w opisach. Nawet po ponad tygodniu obcowania z obydwoma wzmacniaczami, dopiero po kilkuminutowym odsłuchu, byłem w stanie dokładnie wskazać opisane różnice w brzmieniu. Po całym tym czasochłonnym procesie jedno tylko mogę stwierdzić z całkowitą pewnością: wybór pomiędzy Nordem i Audiomatusami to głównie kwestia estetyki brzmienia która nam bardziej odpowiada. Mnie bardziej spodobało się to co proponują AM700, ale nie zdziwiłbym się bardzo, gdyby ktoś wybrał Norda. Ale do rzeczy. Na początek cechy które są im wspólne. Obydwa urządzenia są absolutnie ciche (w przypadku Norda dotyczy to tylko podłączenia do wyjść XLR przetwornika) i pokazują dynamikę ograniczoną tylko możliwościami kolumn. Głośne granie jest naprawdę głośne, nie słychać zniekształceń, kompresji i jedyne czego można się obawiać to osłabienie słuchu i wysłanie kolumn na łono głośnikowego Abrahama. Obydwa wzmacniacze doskonale reagują na każdy skok głośności. Nie da się dostrzec ograniczeń dynamicznych z ich strony . Efekt uboczny był taki, że słuchałem coraz głośniej i tylko zdrowy rozsądek Żony uchronił mnie przed uszkodzeniem słuchu  . Fajnie jest móc czasem posłuchać ulubionych kawałków naprawdę głośno. Byle nie za często, oczywiście. Brzmienie to trochę różne szkoły. Zacznijmy od Basa  . Nord jest oszczędny i sztywny. Bas z niego jest twardy i krótki, jak uderzenie młota w kowadło. Przekazanie energii do głośników jest błyskawiczne, ale energia ta równie szybko się kończy. Bas z Audiomatusów jest jakby nieco miększy i głębszy. Kontrabas, niskie rejestry organów lepiej pokazują potęgę brzmienia (w ramach możliwości kolumn rzecz jasna) . Łatwiej usłyszeć różnice na średnicy i wysokich. Nord pokazuje wszystko bardzo skupiając się na szczegółach. Jest jak neurochirurg na jasnej, sterylnej sali operacyjnej. Średnica i wysokie są trochę suche i chłodne. Bezbłędnie zrealizowane nagrania, zwłaszcza takie z ciepło nagranymi głosami ludzkimi korzystają z tego. Niestety, jeżeli jakość nagrania nie jest idealna suchość i chłód zaczynają przeszkadzać i męczyć. Dźwięk wydaje się „sztuczny”, nadnaturalnie uwypuklony jest każdy błąd nagrania, sybilanty mogą być nieprzyjemne, wysokie tony zdają się stalowe, zbyt twarde. Brzmieniu Audiomatusów znacznie bliżej do muzykalności i ogólnie pojętej przyswajalności. AM700 nie są tak chłodne i przesadnie szczegółowe, ale dla większości nagrań to błogosławieństwo. Otrzymujemy cieplejszą, bardziej dociążoną średnicę, sybilanty nie skaleczą uszu, twarda stal wysokich tonów zmienia się w przyjaźniejszy dla ucha, miększy mosiądz. Po głębszym namyśle chciałbym ten opis uzupełnić. Najpierw wydawało mi się, że AM700 pokazują upiększony obraz świata. Teraz jednak uważam, że to Nord jest zbyt chłodny i za bardzo, do przesady, skupia się na brudach nagrania i nieprzyjemnych szczegółach. Wzmacniacz ten byłby niezwykle użyteczny jako narzędzie recenzenta oceniającego jakość realizacji nagrań. Audiomatusy lepiej nadają się do słuchania muzyki. Przyszło mi do głowy takie porównanie: Wyobraźmy sobie, że podróżujemy pociągiem. Pasażer Nord siedzi na twardej, drewnianej ławce. Obok pasażer AM700 siedzi na fotelu. Obaj widzą to samo i słyszą to samo. Pasażer Nord boleśnie odczuwa każde spojenie szyn. Pasażer AM700 czuje te spojenia, ale go to nie boli. I to jest właśnie istota tej różnicy. Nord to kolejarz, inspektor, badający jakość torowiska, AM700 to pasażer cieszący się podróżą. Ogólny wniosek z tego porównania jest taki: wolę być pasażerem, niż kolejarzem na inspekcji (przy całym szacunku dla tej profesji). Opisane wyżej różnice równie dobrze słychać przy niskich i średnich poziomach głośności, przy codziennym słuchaniu. Po ponad tygodniu odsłuchów zdałem sobie sprawę z pewnej prawidłowości: przez pierwszą godzinę słuchania muzyki Nord mi się podobał. Później byłem już zmęczony i szukałem pretekstu do zajęcia się czymś innym. Odsłuchy z Audiomatusami przebiegały inaczej. Wybierałem coraz to inne ​ nagrania i przez cały czas miałem masę frajdy. Kończę już tą przydługą opowieść. AM700 zostały u mnie na stałe. Jesteśmy razem  ponad dwa miesiące i jestem przekonany, że był to bardzo dobry wybór. Nigdy wcześniej nie słuchałem muzyki tak często jak ostatnio. Monobloki Audiomatus AM700 i Magnepany 1.6/QR to dobrze dobrana para.


BMN S2 II

Dojrzałe,zrównoważone brzmienie z mnóstwem detali i smaczków. Aksamitna,bardzo szczegółowa góra,barwna plastyczna średnica i miękki nisko schodzący bas . Solidne wykonanie o prostej stylistyce. Świetnie różnicują barwę poszczególnych instrumentów oraz barwę ludzkich głosów. Przez to cały przekaz jest niezwykle naturalny.


Sony TA-F590ES

Bardzo dobry wzmacniacz i do tego można kupić w przyzwoitych pieniądzach, śmieszą mnie opinie pseudo znawców, którzy twierdzą, że 590ES muli, dźwięk jak z pod koca. Jak sie kupuje szrot ze śmietnika, do tego grzebany przez krajowych "specjalistów od elektroniki" to wcale się nie dziwię, że tak grają. Mój gra fantastycznie, jest moc, dynamika i przestrzeń, góra nie kłuje, a średnica jest na miejscu, fakt bas mógłby mieć więcej kontroli, ale to chyba wszystko co można mu zarzucić, pilot w moim przypadku orginalny, też jest miłym dodatkiem. Ogólnie polecam ten wzmacniacz, tylko trzeba uważać na pseudo elektroników, januszy bussinesu z aledrogo.


Audiolab M-DAC

W zasadzie wszystko ująłem w plusy/minusy. Ten DAC to fajna propozycja na tle konkurencji w podobnym budżecie, wyróżnia się znakomitą dynamiką, szerokością sceny, niezłą detalicznością, trochą traci do wielobitowych konstrukcji w barwie (zwłaszcza znanej z AD1862, czy PCM1704 w dobrej aplikacji). Nie ma takiej czystości wysokich tonów ani takiej głębokiej sceny jak w.w. konstrukcje czy chociażby dobry DAC na W8741. Ale... no właśnie, porównując do jemu podobnych cenowo urządzeń jest bardzo OK. W zasadzie to konkurencji która go wyraźnie przeskoczy należy szukać dopiero w okolicach 4kzł+ z drugiej ręki i to jeszcze trzeba dobrze się naprzebierać żeby nie zrobić kroku w tył. Przeżyłem z nim około 2 lat i nie mogę powiedzieć aby to był okres w którym źle mi się słuchało muzyki.


Ortofon Rohmann

Zainteresowało mnie, dlaczego tę wkładkę nazywa się Świętym Graalem gramofoniarzy. Po wielomiesięcznych poszukiwaniach udało mi się wreszcie kupić ją w US i to w stanie NOS. Przypłynęła, posłuchałem i... przy pierwszej, nadarzającej się okazji, kupiłem kolejną, identyczną. Tego nie da się opisać, to trzeba samemu usłyszeć. Zachwyt w każdym aspekcie brzmienia. Lekkość, wypełnienie każdego pasma muzyką. Wisienką na trocie jest jakiś magiczny sposób, w jaki ta wkładka odtwarza stare płyty bez żadnych trzasków. Nie wiem ile trzeba wydać na współczesną wersję brzmienia na takim poziomie, ale obawiam się, że jedna nerka nie wystarczy.


NuPrime IDA-16

Przede wszystkim ładny, smukły, nie za duży, ale ciężki, nie ma niepotrzebnych fajerwerków stylistycznych, prosto i skromnie – jak lubię. Bardzo spodobał mi się dźwięk tego wzmacniacza, mimo iż to klasa D to gra jak nie ona. Muzycznie nie ma się do czego przyczepić, dźwięk jest mocny, dociążony, o odpowiedniej barwie i nasyceniu, bas to klasa sama w sobie, niesamowita kontrola i potęga tegoż. Scena ładnie ułożona, szeroka i głęboka, bez problemu wychodzi poza kolumny. Co ciekawe, gra potężnym dźwiękiem przy niskich i naprawdę wysokich poziomach głośności. Żałuję tylko, że tak krótko u mnie gościł.


STX Soundstation Electrino 250

Electrino 250 kupiłem po dłuższym namyśle. Słuchałem wielu kolumn na wystawie w Sobieskim w 2015 roku i to właśnie elektrino zrobiły na mnie największe wrażenie. Dźwięk z tych kolumn jest po prostu trafiający w mój gust, brak podbarwień, wspaniały średni zakres no i muzykalność, która powoduje pomimo wielu miesięcy użytkowania stały poziom satysfakcji. Bardzo ładna stylistyka jest dla mnie drugoplanowa ale wyboru dokonałem również za namową żony, która to właśnie te wybrała jako "nasz wspólny mebel" :-) Jakość wykonania bardzo dobra ale trzeba uważać na membranę głośnika najmniejszego, gdyż można łatwo ją wgnieść, na szczęście wraca do kształtu wyjściowego po kilku delikatnych dotknięciach. Płyta Chrisa Jonesa Moonstruck na Electrino 250 brzmi tak jakby nie istniał lepszy dźwięk w skali absolutnej, nie wiem skąd to się bierze ale synergia między konkretnie tą płytą a tym modelem kolumn jest wręcz niespotykana.   Ogólnie uważam elektrino 250 za bardzo udany zakup. Na dziś nie widzę sensu zmiany ale za jakiś czas planuję atak na system za 15-20 tyś. Zobaczymy co przyniesie przyszłość i nie omieszkam podzielić się uwagami.


Pioneer N50A

Odtwarzacz kupiłem zaraz po premierze w roku 2015, zaraz po recenzji na Audiostereo.pl Kierowałem się głównie ceną, jego regularna cena PL wynosiła wówczas 2499zł. Od początku jestem zadowolony z jakości, działa bezbłędnie ponad 3 lata z dyskiem WD 1TB na USB. Bardzo dobrze zgrywa się ze wzmacniaczem słuchawkowym Pass, świetna dynamika, detal i przestrzeń. Kupiłbym go jeszcze raz.


Yamaha A-S2000

ufff... od czego zacząć by nic nie pominąć.. Może najważniejsze: Nie chce hejtować ani tym bardziej wprowadzać w zwątpienie ludzi którzy marzą o tego typu urządzeniach - już sam obiekt westchnień pokazuje że mamy odmienne zdanie nt. jak powinien grać dobry sprzęt. Zaznaczam to bo tacy ludzie nie będąc świadomymi że szukają dźwiękowych koszmarków paradoksalnie wszlkie uwagi śmiertelnie poważnie przyjmują i są nagle gotowi zrezygnować z zakupu po przeczytaniu jednej złej opinii. Nie, spokojnie, kupujcie sobie te hity z miesięczników ;-) To opinia jest dla ludzi ktorzy słuchają muzyki, nie puszczają jej by "leciała", co kupują by sie popisać przed znajomymi - wielkoscią obudowy, ceną, błyszczącymi akcentami itd itp. jeśli zaczynałeś od urządzeń skromnych z naturalnymi ograniczeniami w klasie Entry level ale za to umiałeś dostrzec w nich zaczątki dobrych cech (a nie, czy napędzą podlogowce z dwoma basowcami i zamiast siedząc w skupieniu, gadasz z dwoma kolegami ktorzy do Ciebie wpadli i zwracasz uwage tylko na atakujący efekciarski dzwięk i bas) jesli cenisz proste male klocki typu Creek czy nawet stara Rega itp to wskazówka (może zbędna) dla Ciebie. Ignorantów ktorzy nie słuszeli dobrych urządzeń (cena to nie wyznacznik) albo najnormalniej w swiecie nie rozumieją i nie dążą do naturalnego dźwięku (naturalny to nie ten z koncertu z głośników estradowych, który rozpier.. bębenki ! ) i tak nie przekonam i nie zamierzam. Do rzeczy. Na hasło: "bo audiofile z zasady uważają ze masowy producent nie potrafi zrobić dobrego klocka .... bla bla bla .. to właśnie Yamaha/Hegel/Denon rozjeżdżają te audiofilskie popierdółki.." - powiem jedno - nie bez powodu tak sie mówi i nagrody/gwiazdki w gazetech na pewno tego nie zmienią(!) Lubisz jak sprzęt drze ryja to Twoja sprawa ale nie pisz że to gra ...muzyke. Yamaha AS 2000 - koszmar. Odsłuchy w trzech różnych pomieszczeniach w których oprócz mmie oceniali trzej koledzy. Wpięta do systemu z wyższej od siebie półki ( wyższej cenowo bo dźwiękowo to jak sie okazalo lata świetlne) nie pokazała NIC! Nic z opisów i ochów/achów z testów. Zero klasy jeśli chodzi o wykonczenie dźwięku, planu stereofoni, basu który miał być potęrzny i z fakturą, mocy i wydajności. W towarzystwie, które całe gra spokojnie i kulturalnie (więc to nie one zawiniło), męczyła uszy takim wrzaskiem że nie sposób tego wytrzymać. Cd Linn plus DAC Leema, okablowanie Chord Chorus Reference plus kolumny Spendor pokazały że oprócz wielkiego nie czytelnego basu reszta jest na poziomie niskiej budżetówki. Wrzask i buła. Przestawianie kolumn wielokrotnie w celu znalezienia lepszego miejsca nic nie dało. Co z tego zasilacza jak od spawarki i kondensatorów jak 4 Redbulle (?!) ..nic! Męczarnia by napędzić Spendory. O godzinie 22 - 1 w nocy potencjometr wędrował na ponad 10tą.. żal. Ze pozwole sobie zażartować: przechodzący sobie obok bez rozgrzewki Cyrus 8 POZAMIATAŁ to wielkie badziewie na sekundach. SPOKÓJ!!! przez wielkie S i otwarcie planów od razu po pierwszym takcie. Bas, tylko przez ok 2-3 minuty wydawał sie zmaleć (bo przestał przytłaczać), aby za chwile pokazać że schodzi bardzo podobnie ale jest nie porównywalnie szybszy = czytelniejszy. Reszta pasma i poprawa przy Cyrusie.. nie będę się znecał na tym japońskim g... Oczywiście miejsce Yamahy pokazały najdobitniej - Manley i Sonneteer. To było u mnie. Próba z dużo łatwiejszym towarzystwem - Dali Ikon 7 u kolegi który nie jest audiofilem, potrzebuje sprzętu do rozrywki, nie dzieli włosa na czworo, nie slucha jazzu - to dla miego miała być ta Yama.. Po wpieciu (w jego domu/pokoju) po NADzie 352 nie poprawiło sie nic!!! Oprócz wielkiej dawki basu którą otrzymał sub (pomieszczenie 35m2) żadnej pozytywnej zmiany ..dla kolegi ktory nie jest wymagający(!) Po kilku dniach stwierdził że to totalny szajs i że tego nie chce. U mnie słuchali koledzy i bez sugestii wszyscy słyszeli że Yama nie ma startu już do Cyrusa. ale to było ze Spendorami ..jednak to za dużo dla tej japońskiej maszynerii (ciekawe że 6 razy mniejszy Cyrus grał na godzinie 9tej i się nie grzał , yama na ponad 10tej i mocno ciepła). Ale dopiero porównanie z Cyrusem u kolegi na łatwych Dali (dla mnie bardzo nie domagające kolumny ale zostawmy to) pokazało jak fatalne jest to urządzenie. Cyrus spowodował szok na koledze gdzie wcześniej był oczywiście bez odsłuchu odrzucony bo przecież jak on wygląda, ile ma mocy vs wielkość pokoju.. itd Nagle okazało sie że to jest postęp jakiego oczekiwał ..tylko szkoda że nie od tego urządzenia co trzeba.. Przepraszam, nie chce mi sie pisać dłużej o tym żenującym urządzeniu. 24kg i wszystko to czym sie koledzy na forum zachwycają nic nie daje. Logiczne chyba jest, że w opisie przytoczyłem najsłabszego konkurenta. A był jeszcze świetny Creek 5350evo z prawdziwymi 120W który pokazywał kolejny postęp. Sonneteer Alabaster i lampa Manley'a to zupełnie inny wymiar muzyki więc podaruje sobie klepanie w klawiature - szkoda moich palców ;-) Podsumowując - tak! , wiele jeszcze muszą się nauczyć by zbudowac dobry wzmacniacz. I od razu wspomne, to sie tyczy tak samo modelu As 2100 a jeszcze gorzej jest z Denonem 1500/1510/1520 - koszmar. Nie bedę pisał dodatkowych oddzielnych opini bo spędziłbym nad tym cały dzień. Kto szanuje takie rzeczy jak np: Rega Mira, Quad itp OMIJAĆ Z DALEKA. Pozostali, proszę bardzo ;-) na koniec tylko wspomne że mam dylemat odnosnie oceny. Yamasze nie należy sie w sumie nic bo gra jak budżetówka a wzornictwo jest dla mnie osobiście straszne. Wewnątrz też typowo po japońsku - co z tego ze wszystko duze i porządne jak ten układ i miliony "koralikow" na płytkach.. boże ludzie(!) Naim to nie audiofilskie powietrze TYLKO wzór ile rzeczy potrzeba w srodku by wzmacniacz grał.. Japończycy robią z Was baranów tymi milionami zarypanych po brzegi płytek ..w dodatku jakość ich wypelnienia nie ma startu do przemyślanych scieżek Naim'a czy np Classe'a (epoksyd+szkło !) Zgoda jedynie odnośnie solidności całości - będzie służyć latami bez awarii ..byle tylko nie mi :-) ..tylko co (tym bardziej) może sie zepsuć w takim, dajmy na to, prostym Naim'ie (?) Dla mnie za to wykonanie ten wzmacniacz jako nowy powinien kosztować swego czasu ok 4 - 4,5 .. i tylko za solidność wykonania, bo dźwiękowo to pewnie dostałby lanie od taniego Arcam'a. Jak taki gniot może być rozrywany na rynku sh za +/-3400 (!) podczas gdy Creek 5350se stoji czasem tygodniami za 1200-1300zl , Cyrusy wogóle nikogo nie interesują nawet za 1000zł , Rega tak samo.. Żal mi większości ludzi.


Pioneer A400

Wzmacniacz kupiłem z Anglii, chyba nie występuje wersja inna, niż z angielską wtyczka sieciowa. Wcześniej przez kilka lat odsłuchy robiłem na Denonie PMA 725, który to pod względem jakości dźwięku nie może w żaden sposób równać się z Pioneerem. A400 podaje pełne pasmo, bardzo "tłuste". Dźwięk nie traci szczegółowości na minimalnym poziomie głośności. Świetnie sprawdza mi się do słuchania do snu. Uniwersalny, od klasycznej, przez jazz do rocka.   Przy zakupie zalecam dokładnie sprawdzić stan oraz odsłuchać. Wzmacniacz ten niestety ma wady. Konstrukcja podwójnego potencjometra głośności to najbardziej kłopotliwa cecha tego wzmacniacza. Przynajmniej - pod względem serwisu. Jego zużycie powoduje nierówną głośność kanałów, także trzaski przy kręceniu gałką. U mnie jest z tym ok. Jeśli jednak, nie jest ok, to może pomóc czyszczenie tego potencjometra.Jeśli czyszczenie nie pomoże, to zostaje przerabianie wzmacniacza pod inny potencjometr, znalezienie oryginalnego w dobrym stanie niestety odpada.   Mój wzmacniacz miał problem z przełącznikiem wyboru źródła. Objawy były identyczne jak przy zużytym potencjometrze głośności, losowo pojawiały się trzaski i zanikał jeden kanał. W końcu dwukrotne czyszczenie mechanizmu przełączania źródeł(układ jest mechaniczny) pomogło i od około roku wzmacniacz działa bezproblemowo.   Wzmacniacz w moich oczach(uszach) zasłużenie dorobił się legendarnej sławy. W pełni polecam.


Rotel RCD-1070

Rotela mam już ok. 8 lat. Z Luxmanem D-357 nie ma co porównywać. Skupiłem się na porównaniach z Arcamem alpha 9 i Dacami V-Dac i Hegla HD-11. Przy dacach Rotel był transportem. Rotel jest przeciwieństwem dźwięku twardego, suchego, konturowego, technicznego, nie jest też taki szybki jak Hegel. Rotel gra muzykę jako całość, nie rozkłada dźwięku na składniki, scena jest mocno wypełniona substancją, dźwięk jest gęsty, masywny, spójny, ale też precyzyjny, choć krawędzie są nieco zaokrąglone, dźwięk dość jasny, lekko podkreślona górna średnica, natomiast dolna średnica trochę wyciszona. Hegel jest o wiele bardziej konturowy i zdecydowanie chudszy, ma bardziej wyrównane pasmo i równie nasyconą średnice, a dolną nawet bardziej. Arcam też jest bardziej konturowy, chudy, ale i bardziej suchy w barwie, Rotel od Arcama jest bardziej nasycony z większą sceną. Generalnie przyjemność ze słuchania Rotela jest większa niż na Heglu i Arcamie. Rotel gra swobodniej, spokojniej, z większym dystansem, można odnieść wrażenie, że trochę prześlizguje się po dźwiękach, nie jest taki bezpośredni i szybki jak Hegel i Arcam, natomiast dynamika w Rotelu jest rewelacyjna, w skali mikro i makro. Jedna tylko uwagą, aby uzyskać takie efekty należy Rotela RCD-1070 łączyć ze wzmacniaczem albo kolumnami z zaznaczoną dolną średnicą, może Dynaudio, może Musical Fidelity albo Vincent, bo w przeciwnym wypadku efekt końcowy może być męczący i stąd są później podzielone opinie. U mnie rewelacyjnie sprawdził się w połączeniu z Vincentem D-150 m.in. na lampach Tesli. W Rotelu jest duży potencjał, duży, dynamiczny i muzykalny dźwięk, do tej pory gra u mnie samodzielnie, Hegel Hd-11 i V-dac nie zastąpiły go, choć uważam je za świetne przetworniki. Trzeba zaznaczyć, że dac Hegla nowy kosztował 4000zł, czyli był droższy od odtwarzacza Rotela. Uważam, że Rotel wytrzymał z nim porównanie, ogólnie z audiofilskiego punktu widzenia/słyszenia Rotel może był trochę gorszy, nie był taki szybki, dokładny i precyzyjny, ale po prostu Rotel grał przyjemniej. W Heglu pomimo ładnej barwy, szybkości, precyzji, gładkości, świetnego basu brakowało mi wypełnienia, z dźwięku pozostał szkielet, brakowało tkanki muzycznej, Hegel swym dźwiękiem przytłaczał, po dłuższym czasie męczył. Nie pomogła nawet zamiana kabli AQ na QED-y. Rotela można słuchać godzinami.


NAD C 320 BEE

Za tą cenę bardzo dobry wzmacniacz. Jeżeli komuś nie gra jest to jedynie winą niedopasowania do reszty sprzętu. Bardzo przyjemnie brzmiący wzmacniacz z mięsistym ale dobrze kontrolowanym basem naturalną średnicą i aksamitnymi miękkimi wysokimi tonami dobrze rozciągniętymi aż do końca pasma. Całość pasma pasuje do siebie tworząc spójną i całkiem przejrzystą scenę. Bardzo dobra przejrzystość jak na tą cenę w połączeniu z przyjemną barwą co nie zawsze jest oczywiste bo zazwyczaj mamy przejrzystość kosztem barwy lub na odwrót. Instrumenty i głosy nie są rozdzielane na poszczególne składowe tylko tworzą spójną całość. Nie ma niskich, średnich i wysokich tonów tylko instrumenty i głosy. Mogę z czystym sumieniem polecić jeżeli ktoś celuje w ten zakres cenowy. Po właściwym dobraniu reszty komponentów potrafi naprawdę odwdzięczyć się satysfakcjonującym brzmieniem. Wzmacniacz potrzebuje jednak reszty sprzętu z wyższego pułapu cenowego niż on sam.


Siltech Royal Signature Prince

Test - Harmonix HS-101SLC kontra Siltech Royal Signature Prince.   Głównym powodem porównania było to, że chciałem sprawdzić jak dwa, teoretycznie, różniące się brzmieniem i ceną przewody, brzmią w moim systemie. Wynika to głównie z obiegowej opinii, która krąży na rynku i zakłada, iż przewody Siltecha, ustawiają granie po tej jaśniejszej stronie. Co do Harmonixów, zdanie jest zgoła odmienne. Przewody tej firmy kojarzone są zazwyczaj z dźwiękiem ciepłym, barwnym i przyjemnym.   A jaka jest prawda? Warto się przekonać, za sprawą porównania dwójki dzisiejszych bohaterów. Harmonixa używam od dawna, sprawia to, że wiem jak zachowuje się w moim systemie. Budowany obraz jest rozdzielczy, okraszony sporą dawką informacji. Przewód ten doskonale radzi sobie z oddaniem subtelnych różnic w dźwięku, w poszczególnych gatunkach muzycznych. To bardzo gładki kabel, tzn. za jego pomocą w gładki sposób mamy podawany dźwięk. Wpływ na to ma zaokrąglenie ataku, nasycenie średnicy oraz brak wyostrzeń. Siltech gra inaczej, choć to przytoczenie inności nie może być brane dosłownie.   Oba przewody mają ten sam kręgosłup cech podstawowych, kwalifikujący je do grona przewodów wysokiej klasy. Jednak Prince Siltecha ma odczuwalnie mocniej rozciągnięte pasmo, zarówno w górę jak i w dół, co pozwala jeszcze głębiej zanurzyć się w nagrania. To jedna z kluczowych odmienności między tymi dwoma przewodami. Różnicowanie w całym zakresie pasma, jest również na wyższym poziomie po stronie Siltecha. W tym aspekcie Harmonix jest bardziej analogowy, gęsty, słodki, lepki, a Siltech jest bardziej doświetlony i ma fenomenalną transparentność. Wszystko jest dobrze słyszalne, bez szczypty rozjaśnienia. Mimo podania większej ilości informacji, w Siltechu nie znajdziemy ani grama ofensywności, nie mówiąc już o jazgocie.   Słuchając muzykę dawną z płyty Istanbul – Dimitrie Cantemir – Jordi Savall w formacie SACD, zostałem zauroczony tym jak Siltech potrafi oddawać poszczególne wybrzmienia strun dalekowschodniego Tamburu – to bęben o cylindrycznej budowie, zaopatrzony w struny. Harmoniczna struktura instrumentu została doskonale zachowana, wpływając na precyzyjne rozrysowania sceny, jej planów i głębi. W porównaniu do Harmonixa, z każdą minutą słuchania tej płyty, dostawałem większe wrażenie kontaktu z muzyką. Nie twierdzę, że z Harmonixem ten dźwięk nie urzeka, wręcz przeciwnie. Barwa japońskiego przewodu oraz niemała dynamika, również pozwalając przeżywać emocje, jednak bezpośrednie porównanie z droższym konkurentem pokazało tak naprawdę, co można poprawić i w jakim kierunku, ta poprawa zmierza.   Odgrzebując ze swojej kolekcji płyt, coraz to inne wydania, natrafiłem na płytę Antologia nr 3., na której znajduje się nieczęsto słuchana prze zemnie piosenka, pod tytułem „Hej żeglujże żeglarzu” w wykonaniu Maryli Rodowicz. Kabel Siltecha wydobył z tego nagrania przyjemną aurę emocji, powodujących to, iż zacząłem wyobrażać sobie jak w rzeczywistości „Bałtyk huczy wokół burt”(słowa piosenki). W utworze tym, podobała mi się słyszalna namacalność strun, których rysunek nieco precyzyjniej został pokazany względem Harmonixa, tzn. odrobinę lepiej zostały zaznaczone kontury oraz separacja. Natomiast Harmonix względem Siltecha nieco ładniej je wypełniał, przez dodanie masy i giętkości.   Średnica Siltecha jest idealna temperaturowo, nie jest zimna ani zbyt ciepła. Czuć, że Prince stara się podążać w tym samym kierunku, co pokazuje Harmonix, z tym, że nie osiąga tego samego poziomu dopalenia i gradacji barw. Proszę tego nie odbierać za minus albowiem, Harmonix ten zakres pasma ma mocno dociążony, nawet jak na realia ciepło grających kabli. I w tym kontekście Siltechowi można zarzucić subiektywnie, minimalny niedostatek masy, który bierze się nie z błędu konstrukcyjnego, a raczej z mojego przyzwyczajenia i osłuchania Harmonixa. Jeśli jednak pominąć aspekt subiektywny i porównać Siltecha do innych przewodów osadzonych swoim graniem w rejonach neutralności, okaże się wtedy, że Siltech maj dość spory zapas muzykalność jak i dociążenia, co całkowicie burzy panujący na rynku stereotyp o tych przewodach, mówiący jakoby kable te grały po jaśniejszej stronie.   Płyta Claudio Monteverdi Vespers w formacie SACD, okazała się idealnym materiałem porównawczym dla obydwóch przewodów. Śpiewający w kościelnych sklepieniach chór, dobitnie pokazał powyżej opisaną różnicę ale i podobieństwa temperaturowe średnicy. Kolejny wybór również padł na rzadziej słuchaną płytę, tym razem nie omieszkałem odmówić sobie przesłuchania Limitowanego wydania, Opery Pucciniego – Madama Butterfly, wydanego przez DECCA. Obydwa przewody radziły sobie wyśmienicie z tempem, z dynamiką, skalą i rozmachem dźwięku. Lecz każdy z nich robił to zgoła inaczej. Siltech dawał poczucie namacalności przez wyraźniejsze zapuszczanie się w najniższe rejony, wynikało to z lepszego rozciągnięcia pasma dźwięku i większej detaliczności. Harmonix natomiast namacalność budował przez podanie większego dociążenia basu i niższej średnicy.   Kończąc swoją przygodę z Siltechem musze stwierdzić, iż przewód ten z łatwością potrafi wydobyć z nagrania każdy, choćby najdelikatniejszy niuans muzyczny, czym każdorazowo zaprasza słuchacza do wielogodzinnej uczty muzycznej. Nie ma znaczenia czy skupiamy się na basie, średnicy czy najwyższych rejestrach.   Prezentowany obraz zaburzyć można jedynie przez puszczenie niezbyt dobrze zrealizowanej płyty, której nagranie przypomina efekt „przesteru”. Jeśli nagranie jest zbyt szkliste, a przy tym wyzbyte z jakości, wtedy do naszych uszu potrafi dochodzić istna katorga. Albowiem Siltech nie ma tendencji do jakiegokolwiek wygładzania przekazu. Nie ma tu mowy o wycofaniu góry, czy lekkim jej zubożeniu, słychać dosłownie wszystko. Taki przekaz o wiele łatwiej znieść za sprawą Harmonixa, który znacząco wygładza dźwięk, podając go w bardziej humanitarny sposób. Nie można Siltechowi jednak zarzucić że dany zakres podaje w ten sposób, skoro dokładnie taki dostaje sygnał ze wzmacniacza.   Myślę, że brzmieniowo, jest to przewód dla wszystkich. Tylko jedna grupa odbiorców nie będzie z niego zadowolona. Są to osoby, które doskonale wiedzą, że w swoim systemie muszą coś konkretnego poprawić, najczęściej zamaskować górę lub uwypuklić bas. W pozostałych przypadkach, kiedy miedzy systemem, a kolumnami występuje synergia, pomiędzy ilością podawanych informacji, a ich ciężarem barwowym, wtedy prawdopodobnie, może być to ostatni kupiony przewód w życiu.


Ayon CD-10 SACD

Test 4 odtwarzaczy CD: Accuphase DP-430, Accuphase DP-550, Ayon CD-10, Marantz SA-10   Witam wszystkich serdecznie i pozwalam sobie przedstawić własną ocenę brzmienia czterech odtwarzaczy, jakie miałem okazję przetestować w ostatnich tygodniach. A mianowicie: Accuphase DP-430, Accuphase DP-550, Ayon CD-10 oraz Marantz SA-10. Wszystkie powyżej wymienione urządzenia testowałem wpinając we własny tor audio, - zatem znamy mi i osłuchany. Informacja ta jest o tyle ważna, ponieważ wnioski płynące z odsłuchu w zestawieniu z inną elektroniką czy przewodami, w niektórych aspektach brzmienia mogą dawać odczuwalną różnicę, jednak w większości przypadków, wnioski te powinny pokrywać się z tym, co ja zaobserwowałem.   Przechodząc jednak do testu. Rozpocząłem go od odsłuchu odtwarzaczy Accuphase z tym, że DP-430 poszedł na pierwszy ogień. Tego modelu byłem najbardziej ciekawy, z uwagi na jego obecną premierę w naszym kraju. Cóż można powiedzieć. Godziny mijały, a mi bardzo dobrze słuchało się muzyki z tego odtwarzacza. Nic nie zawiodło, nic nie uwierało. Reprodukowany przekaz jest gęsty, aksamitny. Wysokie tony są wyraźnie obecne, ale daleko im do natarczywości. Bas, mimo, iż jest mocny, z niektórymi utworami nieco podkreślony, nie rozlewa się. Tym rożni się od poprzedniej wersji - DP-410. Jest dobrze kontrolowany. Żaden z podzakresów nie wybijał się na pierwszy plan.   Fenomenalnie zabrzmiały utwory „What Is Love” czy „Who Are They”, śpiewane przez Ayo. Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę z tego, że nawet takie płyty jak składanka – The Very Best Of Chrisa Rea, która pozostawia wiele do życzenia odnośnie jakości nagrania – w moim odczuciu jest mocno skompresowana, brzmiała całkiem strawie i słuchało się jej z dużym zaangażowaniem. Dźwięk odtwarzacza jest naturalny, a raczej naturalnie ciepły, tzn, pozbawiony nadmiernego dopalenia, – choć w porównaniu z Ayonem CD-10 jest „cieplej”, ale tylko odrobinę. Na Accuphase głos ludzki brzmi przyjemnie i bardzo naturalnie, bez różnicy, czy słuchamy męski czy kobiecy wokal. Dobrze ukazały to utwory z płyt Diany Krall - Quiet Nights, oraz Chrystiana Willsonha – Hold On – (płyta dwuwarstwowa SACD).   Z tej drugiej płyty, wyśmienicie oddana została barwa fortepianu i saksofonu. Również doskonale była rozłożona holografia instrumentów na scenie. Gdy grał saksofon, zawsze wychodził na pierwszy plan, wibrował, a fortepian, mimo, iż lekko cofnięty w tył, – co było słychać wyraźnie, stawał się jego doskonałym uzupełnieniem, obejmując swym dźwiękiem całe pomieszczenie. Do tego niekiedy przebijała się perkusja, informując, iż osadzona jest z tyłu, głęboko na scenie. W tym kontekście Ayon CD-10 grając ten sam utwór, przesuwał punkt ciężkości minimalnie wyżej, w kierunku wyższej średnicy. Dając odrobinę więcej powietrza. Zakres ten pokazując odważniej, głośniej, co w moim systemie delikatnie zostało zaznaczone, lecz nie wpływało negatywnie na średnicę i najwyższe rejestry oraz ogólny odbiór słuchanej muzyki. Góry wcale nie było więcej niż w DP-430, była za to inna. Ayon stawiał na skupienie dzwięku. A w Accuphase była gładsza, spokojniejsza. W pozostałych względach odtwarzana muzyka niczym się nie różniła. Obydwa odtwarzacze oferują podobny poziom szczgółowośći, barwy, nasycenia, szybkości i kontroli basu oraz jego masy.   Wracając jednak do Accuphase. Dźwięk odtwarzacza DP-430 oceniam wyżej niż poprzedniej wersji. Zachęcony odczuwalnym wzrostem jakości, postanowiłem jego dźwięk skonfrontować z dźwiękiem odtwarzacza tańszego, ale potrafiącego odtworzyć nagranie w SACD. Tak, aby porównać granie między tymi dwoma standardami. Idealnie do tego zadania nadawał się Marantza 11s3 oraz, tylko i wyłącznie dobrze zrealizowane płyty SACD, - takie, które nie są wyzbyte w czasie realizacji z mnogości barw i wybrzmień. Wnioski? Zaobserwowałem dwie różnice na niekorzyść DP-430, w porównaniu, z tym samym materiałem, odsłuchiwanym z tej samej płyty, ale odtwarzanej w standardzie SACD.   Różnice te przedstawię opierając się o odsłuch utworu „Keith Dont Go” Nilsa Lofgrena, z płyty Acoustic Love – (dwuwarstwowa SACD). Utwór ten pokazał różnicę, jaka jest miedzy warstwą SACD, a warstwą PCM. W tym przypadku DP-430 ustępował SA11s3. Wybrzmienia strun nie miały tego samego „body” tak jak przy „gęstszej warstwie” – jednak, podkreślam, różnica w tym zakresie była dosłownie minimalna. Odwracając powyższe. Każdy, kto słucha hybrydowe płyty SACD z SA-11s3 może uzyskać prawie tą samą jakość z warstwy PCM, ale słuchanej za pomocą DP-430 – i to niech wszystkim uświadomi jak dobrze gra Accuphase. Drugim zaobserwowanym wnioskiem, była różnica wybrzmień, szarpnięcia strun. W wersji PCM owszem niosły emocje, ale były wyraźniej ostre na krawędziach, co w pewien sposób zaburzało czystość przekazu w porównaniu z warstwą DSD. Należy jednak pamiętać, iż mówimy o wersji PCM z dwuwarstwowej, dobrze zrealizowanej płyty SACD. Porównanie Marantza SA-11s3 odtwarzającego standardowe krążki CD z Accuphase DP-430 nie ma sensu. Jakość przy tym pierwszym drastycznie spadała, dając obraz mniej barwny, mniej nasycony, po prostu płaski, bardziej wyblakły z prezentowanej palety barw droższego konkurenta. Jedynie płyty nagrywane przez niemiecką wytwórnię StosckFisch-Records jakoś się jeszcze broniły, nie deklasując tak znacznie obydwu odtwarzaczy między sobą.   Po przełożeniu opisywanej powyżej płyty do Ayona CD-10 i automatycznym wyborze SACD, dźwięk znów nabierał plastyczności i stawał się odrobinę gładszy. Mimo tej subtelnej różnicy, to był ten sam rodzaj przekazu, jak chwilę wcześniej z DP-430. Po zmianie płyty i powrocie do krążka Diany Krall - Quiet Nights (zwykłą płyta PCM), oraz przełączeniu Ayona w tryb pracy DSD 256, nie odczuwałem, żadnej wyrażanej różnicy względem reprodukcji tej płyty za pomocą DP-410. Niczego nie ubyło ani nie przybyło, a wyższa średnica nie zmieniała swego charakteru względem nagrań PCM odtwarzanych przez DP-410, jak i samego Ayona tyle, że bez usmaplingu.   Ayon ogólnie ma kilka wariantów pracy z krążków CD. Pomijając odczyt PCM i SADC, każda z tych warstw/płyt może być potraktowana usamplingiem do wartości DSD 128 lub DSD 256. Jednak to nie wszystko. Można również skorzystać z opcji filtr 1 oraz filtr 2, które wybiera się niezależnie od powyższego. Jeśli chodzi o zabawę między DSD 128 lub DSD 256 oraz filt1 i filt 2, nie słyszałem jakiejś istotnej różnicy. Może tak być, że nie wiedziałem, czego szukać, a może ustawienia te swoją przewagę pokazują na „jakiś” specyficznie nagranych płytach, nie wiem. Innym czynnikiem determinującym dźwięk, jest wygrzanie odtwarzacza. Dokonując własnego odsłuchu należy pamiętać, iż Ayon potrzebuje około 15-20 minut, aby przejść w optymalne warunki pracy.   Na tle powyższej dwójki Accuphase DP-550 zaprezentował się w sposób znacznie bardziej wysublimowany. Nadal względem DP-430 dostajemy to samo spójne brzmienie, a źródła pozorne mają duży wolumen. Oczywiście wpływ na to ma prowadzenie sekcji basowej, która jest duża i dobrze wypełniona. Jest dobrze scalona z średnicą i wyższymi rejestrami, które i w tym modelu, tak jak i w DP-430 odnotowują pewną miękkość, dając dźwięk naturalny i przyjemny, umożliwiający wielogodzinne słuchanie. Mimo tych podobieństw dźwięk jest jeszcze bardziej namacalny, prawdziwszy, z odczuwalnie niższymi zniekształceniami i większym spokojem. Spokój wynika z czystości przekazu i przejrzystości pozbawionej choćby śladu wyostrzeń. To dźwięk o wiele bardziej wyrafinowany od tańszych rywali i słychać to od pierwszej chwili.   Gdy puściłem utwory takie jak „Mercy Stret” czy „Biko” oraz „Signal To Noise” z płyty Live Blond, w wykonaniu Petera Gabriela i z udziałem orkiestry symfonicznej, urzekła mnie cisza tła, a w niej wybrzmienia wprowadzające w aurę koncertu. Odtwarzacz ten w porównaniu z tańszymi modelami o wiele sugestywniej oddaje spiętrzenie dźwięku, mikroinformacje czy dramaturgię. To, że jest to odtwarzacz z wysokiej pułki słychać przy każdym nagraniu. Accuphase DP-550 swoją największą siłę pokazał w muzyce, w której ciągle mi czegoś brakowało. Chodzi o odtwarzanie dużych składów orkiestrowych, chórów, muzyki symfonicznej lub popularnej, ale wykorzystującej tak zacne grono instrumentalne. Spokój, z jakim budowane są plany był bardzo wyczekiwany prze zemnie. Zapewne droższe odtwarzacze robią to jeszcze lepiej, ale w tym odtwarzaczu poszczególne dźwięki odklejały się od siebie by ukazać muzykę bardziej namacalną, bliższą temu jak chcemy ją odbierać i jak kojarzymy z dźwiękiem granym na żywo. Melodie utworu „La Fortuna” z dzieła symfonicznego Carmina Burana, kompozytora Carla Offa wbijał w fotel i nie pozwalał nawet na chwilę przerwy w przeżywaniu emocji, jakie zaszyte są w tym dziele. Podobne emocje przeżywałem słuchając Jana Kantego Pawluśkiewicza z kompozycjami takimi jak: „Ach, moje lasy”, „Ile biedy i Głodów”, „Błogosławmy Panu” czy „Góry Baszanu”.   Zaznaczę jeszcze jedno, Ayon CD-10 mimo, iż posiada skalowanie do DSD 256, nie osiągał powyższego poziomu reprodukcji. Accuphase DP-550 ten rodzaj muzyki i każdy inny, mimo pewnej kremowości, odtwarzał naturalniej.   Ostatnim odsłuchiwanym urządzeniem był Marant SA-10. Razem z Accuphase DP-550 to najdroższy odtwarzacz testu. Granie obydwu playerów porównywałem miedzy sobą przez kilka dni tak, aby mieć 100% pewność, co do różnic w dźwięku, a nawet klasy jakościowej. Muszę stwierdzić, że Marantz grał na tym samym poziomie jakościowym, co Accuphase DP-550. W wielu aspektach odtwarzacze te oferowały ten sam rodzaj przekazu, występowały tez różnice. SA-10 w porównaniu do DP-550, to urządzenie niewiele, ale bardziej rozdzielcze. Proszę, pamiętać, że są to różnice minimalne, a nie na zasadzie „znacznie gorzej”, „znacznie lepiej”. Dobrze uchwyciły to utwory, których realizacja odbywała się w miejscach z publicznością. Tak jak, np. Nieszpory Ludzmierskie zarejestrowane w Kościele Św. Katarzyny w Krakowie. Pogłos kościoła był bardziej wyczuwalny, a z nim każde kaszlnięcie, przytup czy chrząknięcie muzyków z orkiestry. Przy odtwarzaniu innego rodzaju muzyki też można było to zaobserwować. Utwory takie jak „Unrevealed” czy „Reveal” z płyty The Made History zespołu Bliss. Miały wyraźniej zaznaczone mikroinformacje w przestrzeni.   Oczywiście Accuphase również ukazywał powyższe, ale nieznaczne wycofanie wyższej średnicy i góry wpływało na mniejszą wyrazistość niż ta, w jakiej osadzone było granie Marantz. I nie mogę powiedzieć, że owa rozdzielczość Marantza osiągana byłą przez, np. przesunięcie środka ciężkości w górę. Nie ma również mowy o pogorszeniu wypełnienia i gęstości dźwięków. To nawet była cecha wspólna. Obydwa urządzenia posiadały ten sama poziom nasycenia oraz barwy dźwięku. Przejrzystość faktur, bogactwo barw, przestrzeń oraz głębia stanowią podstawę do prawidłowego budowania sceny. Dzięki zaobserwowanym różnicą, doskonale było słychach jak budowana jest scena przez te dwa odtwarzacze. DP-550 budował obraz sceny w tył, od linii głośników, Marantz natomiast pozostawał na tej linii, niekiedy wychodząc przed nią. DP-550 pokazuje szczegóły w sposób subtelny, przyciąga pewnego rodzaju miękkością i brakiem wyostrzeń. SA-10 szczegóły przedstawia w bardziej efektowny, dźwięczny sposób.   Jeśli miałbym posłużyć się skalą zdjętą z linijki szkolnej, do porównania tego zjawiska i określić prostopadłą linię na linijce, gdzie linia ta będzie punktem neutralnym i określającym kierunki, co do dźwięku, z brakiem wyostrzenia, oraz po przekroczeniu jej, kierunek z dźwiękiem akcentującym sybilanty, a idąc dalej dźwiękiem wyostrzonym. To Accuphase grał po lewej stronie i na milimetr przed tą „linią”, niekiedy (przy niektórych nagraniach), wchodząc na ta linie. Marantz grał cały czas na tej „linii” i często wychodził w prawo na jeden milimetr od tej „lini”. To informacja bardzo ważna dla wszystkich tych, którzy mają swój „tor odsłuchowy” dość neutralny lub lekko rozjaśniony. Wtedy przy Marantzu będzie się musiało trochę pogimnastykować w odszukaniu „złotego środka”.   Bas. Jeśli chodzi szczegółowość, obydwa odtwarzacze wyznaczają ten sam poziom rozdzielczości na niniejszym zakresie dźwięku. Budowany obraz jest plastyczny, pełny i równie energetyczny jak środek pasma. SA- 10, mimo, iż ma to samo zabarwienie, co DP-550, ma jednak przewagę w większej mięsistości, połączonej ze sprężystością. Jest również bardziej zwarty, co daje większe złudzenie pulsowania rytmu. Natomiast Accuphase daje bas bardziej zaokrąglony.


Accuphase DP-550

Test 4 odtwarzaczy CD: Accuphase DP-430, Accuphase DP-550, Ayon CD-10, Marantz SA-10   Witam wszystkich serdecznie i pozwalam sobie przedstawić własną ocenę brzmienia czterech odtwarzaczy, jakie miałem okazję przetestować w ostatnich tygodniach. A mianowicie: Accuphase DP-430, Accuphase DP-550, Ayon CD-10 oraz Marantz SA-10. Wszystkie powyżej wymienione urządzenia testowałem wpinając we własny tor audio, - zatem znamy mi i osłuchany. Informacja ta jest o tyle ważna, ponieważ wnioski płynące z odsłuchu w zestawieniu z inną elektroniką czy przewodami, w niektórych aspektach brzmienia mogą dawać odczuwalną różnicę, jednak w większości przypadków, wnioski te powinny pokrywać się z tym, co ja zaobserwowałem.   Przechodząc jednak do testu. Rozpocząłem go od odsłuchu odtwarzaczy Accuphase z tym, że DP-430 poszedł na pierwszy ogień. Tego modelu byłem najbardziej ciekawy, z uwagi na jego obecną premierę w naszym kraju. Cóż można powiedzieć. Godziny mijały, a mi bardzo dobrze słuchało się muzyki z tego odtwarzacza. Nic nie zawiodło, nic nie uwierało. Reprodukowany przekaz jest gęsty, aksamitny. Wysokie tony są wyraźnie obecne, ale daleko im do natarczywości. Bas, mimo, iż jest mocny, z niektórymi utworami nieco podkreślony, nie rozlewa się. Tym rożni się od poprzedniej wersji - DP-410. Jest dobrze kontrolowany. Żaden z podzakresów nie wybijał się na pierwszy plan.   Fenomenalnie zabrzmiały utwory „What Is Love” czy „Who Are They”, śpiewane przez Ayo. Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę z tego, że nawet takie płyty jak składanka – The Very Best Of Chrisa Rea, która pozostawia wiele do życzenia odnośnie jakości nagrania – w moim odczuciu jest mocno skompresowana, brzmiała całkiem strawie i słuchało się jej z dużym zaangażowaniem. Dźwięk odtwarzacza jest naturalny, a raczej naturalnie ciepły, tzn, pozbawiony nadmiernego dopalenia, – choć w porównaniu z Ayonem CD-10 jest „cieplej”, ale tylko odrobinę. Na Accuphase głos ludzki brzmi przyjemnie i bardzo naturalnie, bez różnicy, czy słuchamy męski czy kobiecy wokal. Dobrze ukazały to utwory z płyt Diany Krall - Quiet Nights, oraz Chrystiana Willsonha – Hold On – (płyta dwuwarstwowa SACD).   Z tej drugiej płyty, wyśmienicie oddana została barwa fortepianu i saksofonu. Również doskonale była rozłożona holografia instrumentów na scenie. Gdy grał saksofon, zawsze wychodził na pierwszy plan, wibrował, a fortepian, mimo, iż lekko cofnięty w tył, – co było słychać wyraźnie, stawał się jego doskonałym uzupełnieniem, obejmując swym dźwiękiem całe pomieszczenie. Do tego niekiedy przebijała się perkusja, informując, iż osadzona jest z tyłu, głęboko na scenie. W tym kontekście Ayon CD-10 grając ten sam utwór, przesuwał punkt ciężkości minimalnie wyżej, w kierunku wyższej średnicy. Dając odrobinę więcej powietrza. Zakres ten pokazując odważniej, głośniej, co w moim systemie delikatnie zostało zaznaczone, lecz nie wpływało negatywnie na średnicę i najwyższe rejestry oraz ogólny odbiór słuchanej muzyki. Góry wcale nie było więcej niż w DP-430, była za to inna. Ayon stawiał na skupienie dzwięku. A w Accuphase była gładsza, spokojniejsza. W pozostałych względach odtwarzana muzyka niczym się nie różniła. Obydwa odtwarzacze oferują podobny poziom szczgółowośći, barwy, nasycenia, szybkości i kontroli basu oraz jego masy.   Wracając jednak do Accuphase. Dźwięk odtwarzacza DP-430 oceniam wyżej niż poprzedniej wersji. Zachęcony odczuwalnym wzrostem jakości, postanowiłem jego dźwięk skonfrontować z dźwiękiem odtwarzacza tańszego, ale potrafiącego odtworzyć nagranie w SACD. Tak, aby porównać granie między tymi dwoma standardami. Idealnie do tego zadania nadawał się Marantza 11s3 oraz, tylko i wyłącznie dobrze zrealizowane płyty SACD, - takie, które nie są wyzbyte w czasie realizacji z mnogości barw i wybrzmień. Wnioski? Zaobserwowałem dwie różnice na niekorzyść DP-430, w porównaniu, z tym samym materiałem, odsłuchiwanym z tej samej płyty, ale odtwarzanej w standardzie SACD.   Różnice te przedstawię opierając się o odsłuch utworu „Keith Dont Go” Nilsa Lofgrena, z płyty Acoustic Love – (dwuwarstwowa SACD). Utwór ten pokazał różnicę, jaka jest miedzy warstwą SACD, a warstwą PCM. W tym przypadku DP-430 ustępował SA11s3. Wybrzmienia strun nie miały tego samego „body” tak jak przy „gęstszej warstwie” – jednak, podkreślam, różnica w tym zakresie była dosłownie minimalna. Odwracając powyższe. Każdy, kto słucha hybrydowe płyty SACD z SA-11s3 może uzyskać prawie tą samą jakość z warstwy PCM, ale słuchanej za pomocą DP-430 – i to niech wszystkim uświadomi jak dobrze gra Accuphase. Drugim zaobserwowanym wnioskiem, była różnica wybrzmień, szarpnięcia strun. W wersji PCM owszem niosły emocje, ale były wyraźniej ostre na krawędziach, co w pewien sposób zaburzało czystość przekazu w porównaniu z warstwą DSD. Należy jednak pamiętać, iż mówimy o wersji PCM z dwuwarstwowej, dobrze zrealizowanej płyty SACD. Porównanie Marantza SA-11s3 odtwarzającego standardowe krążki CD z Accuphase DP-430 nie ma sensu. Jakość przy tym pierwszym drastycznie spadała, dając obraz mniej barwny, mniej nasycony, po prostu płaski, bardziej wyblakły z prezentowanej palety barw droższego konkurenta. Jedynie płyty nagrywane przez niemiecką wytwórnię StosckFisch-Records jakoś się jeszcze broniły, nie deklasując tak znacznie obydwu odtwarzaczy między sobą.   Po przełożeniu opisywanej powyżej płyty do Ayona CD-10 i automatycznym wyborze SACD, dźwięk znów nabierał plastyczności i stawał się odrobinę gładszy. Mimo tej subtelnej różnicy, to był ten sam rodzaj przekazu, jak chwilę wcześniej z DP-430. Po zmianie płyty i powrocie do krążka Diany Krall - Quiet Nights (zwykłą płyta PCM), oraz przełączeniu Ayona w tryb pracy DSD 256, nie odczuwałem, żadnej wyrażanej różnicy względem reprodukcji tej płyty za pomocą DP-410. Niczego nie ubyło ani nie przybyło, a wyższa średnica nie zmieniała swego charakteru względem nagrań PCM odtwarzanych przez DP-410, jak i samego Ayona tyle, że bez usmaplingu.   Ayon ogólnie ma kilka wariantów pracy z krążków CD. Pomijając odczyt PCM i SADC, każda z tych warstw/płyt może być potraktowana usamplingiem do wartości DSD 128 lub DSD 256. Jednak to nie wszystko. Można również skorzystać z opcji filtr 1 oraz filtr 2, które wybiera się niezależnie od powyższego. Jeśli chodzi o zabawę między DSD 128 lub DSD 256 oraz filt1 i filt 2, nie słyszałem jakiejś istotnej różnicy. Może tak być, że nie wiedziałem, czego szukać, a może ustawienia te swoją przewagę pokazują na „jakiś” specyficznie nagranych płytach, nie wiem. Innym czynnikiem determinującym dźwięk, jest wygrzanie odtwarzacza. Dokonując własnego odsłuchu należy pamiętać, iż Ayon potrzebuje około 15-20 minut, aby przejść w optymalne warunki pracy.   Na tle powyższej dwójki Accuphase DP-550 zaprezentował się w sposób znacznie bardziej wysublimowany. Nadal względem DP-430 dostajemy to samo spójne brzmienie, a źródła pozorne mają duży wolumen. Oczywiście wpływ na to ma prowadzenie sekcji basowej, która jest duża i dobrze wypełniona. Jest dobrze scalona z średnicą i wyższymi rejestrami, które i w tym modelu, tak jak i w DP-430 odnotowują pewną miękkość, dając dźwięk naturalny i przyjemny, umożliwiający wielogodzinne słuchanie. Mimo tych podobieństw dźwięk jest jeszcze bardziej namacalny, prawdziwszy, z odczuwalnie niższymi zniekształceniami i większym spokojem. Spokój wynika z czystości przekazu i przejrzystości pozbawionej choćby śladu wyostrzeń. To dźwięk o wiele bardziej wyrafinowany od tańszych rywali i słychać to od pierwszej chwili.   Gdy puściłem utwory takie jak „Mercy Stret” czy „Biko” oraz „Signal To Noise” z płyty Live Blond, w wykonaniu Petera Gabriela i z udziałem orkiestry symfonicznej, urzekła mnie cisza tła, a w niej wybrzmienia wprowadzające w aurę koncertu. Odtwarzacz ten w porównaniu z tańszymi modelami o wiele sugestywniej oddaje spiętrzenie dźwięku, mikroinformacje czy dramaturgię. To, że jest to odtwarzacz z wysokiej pułki słychać przy każdym nagraniu. Accuphase DP-550 swoją największą siłę pokazał w muzyce, w której ciągle mi czegoś brakowało. Chodzi o odtwarzanie dużych składów orkiestrowych, chórów, muzyki symfonicznej lub popularnej, ale wykorzystującej tak zacne grono instrumentalne. Spokój, z jakim budowane są plany był bardzo wyczekiwany prze zemnie. Zapewne droższe odtwarzacze robią to jeszcze lepiej, ale w tym odtwarzaczu poszczególne dźwięki odklejały się od siebie by ukazać muzykę bardziej namacalną, bliższą temu jak chcemy ją odbierać i jak kojarzymy z dźwiękiem granym na żywo. Melodie utworu „La Fortuna” z dzieła symfonicznego Carmina Burana, kompozytora Carla Offa wbijał w fotel i nie pozwalał nawet na chwilę przerwy w przeżywaniu emocji, jakie zaszyte są w tym dziele. Podobne emocje przeżywałem słuchając Jana Kantego Pawluśkiewicza z kompozycjami takimi jak: „Ach, moje lasy”, „Ile biedy i Głodów”, „Błogosławmy Panu” czy „Góry Baszanu”.   Zaznaczę jeszcze jedno, Ayon CD-10 mimo, iż posiada skalowanie do DSD 256, nie osiągał powyższego poziomu reprodukcji. Accuphase DP-550 ten rodzaj muzyki i każdy inny, mimo pewnej kremowości, odtwarzał naturalniej.   Ostatnim odsłuchiwanym urządzeniem był Marant SA-10. Razem z Accuphase DP-550 to najdroższy odtwarzacz testu. Granie obydwu playerów porównywałem miedzy sobą przez kilka dni tak, aby mieć 100% pewność, co do różnic w dźwięku, a nawet klasy jakościowej. Muszę stwierdzić, że Marantz grał na tym samym poziomie jakościowym, co Accuphase DP-550. W wielu aspektach odtwarzacze te oferowały ten sam rodzaj przekazu, występowały tez różnice. SA-10 w porównaniu do DP-550, to urządzenie niewiele, ale bardziej rozdzielcze. Proszę, pamiętać, że są to różnice minimalne, a nie na zasadzie „znacznie gorzej”, „znacznie lepiej”. Dobrze uchwyciły to utwory, których realizacja odbywała się w miejscach z publicznością. Tak jak, np. Nieszpory Ludzmierskie zarejestrowane w Kościele Św. Katarzyny w Krakowie. Pogłos kościoła był bardziej wyczuwalny, a z nim każde kaszlnięcie, przytup czy chrząknięcie muzyków z orkiestry. Przy odtwarzaniu innego rodzaju muzyki też można było to zaobserwować. Utwory takie jak „Unrevealed” czy „Reveal” z płyty The Made History zespołu Bliss. Miały wyraźniej zaznaczone mikroinformacje w przestrzeni.   Oczywiście Accuphase również ukazywał powyższe, ale nieznaczne wycofanie wyższej średnicy i góry wpływało na mniejszą wyrazistość niż ta, w jakiej osadzone było granie Marantz. I nie mogę powiedzieć, że owa rozdzielczość Marantza osiągana byłą przez, np. przesunięcie środka ciężkości w górę. Nie ma również mowy o pogorszeniu wypełnienia i gęstości dźwięków. To nawet była cecha wspólna. Obydwa urządzenia posiadały ten sama poziom nasycenia oraz barwy dźwięku. Przejrzystość faktur, bogactwo barw, przestrzeń oraz głębia stanowią podstawę do prawidłowego budowania sceny. Dzięki zaobserwowanym różnicą, doskonale było słychach jak budowana jest scena przez te dwa odtwarzacze. DP-550 budował obraz sceny w tył, od linii głośników, Marantz natomiast pozostawał na tej linii, niekiedy wychodząc przed nią. DP-550 pokazuje szczegóły w sposób subtelny, przyciąga pewnego rodzaju miękkością i brakiem wyostrzeń. SA-10 szczegóły przedstawia w bardziej efektowny, dźwięczny sposób.   Jeśli miałbym posłużyć się skalą zdjętą z linijki szkolnej, do porównania tego zjawiska i określić prostopadłą linię na linijce, gdzie linia ta będzie punktem neutralnym i określającym kierunki, co do dźwięku, z brakiem wyostrzenia, oraz po przekroczeniu jej, kierunek z dźwiękiem akcentującym sybilanty, a idąc dalej dźwiękiem wyostrzonym. To Accuphase grał po lewej stronie i na milimetr przed tą „linią”, niekiedy (przy niektórych nagraniach), wchodząc na ta linie. Marantz grał cały czas na tej „linii” i często wychodził w prawo na jeden milimetr od tej „lini”. To informacja bardzo ważna dla wszystkich tych, którzy mają swój „tor odsłuchowy” dość neutralny lub lekko rozjaśniony. Wtedy przy Marantzu będzie się musiało trochę pogimnastykować w odszukaniu „złotego środka”.   Bas. Jeśli chodzi szczegółowość, obydwa odtwarzacze wyznaczają ten sam poziom rozdzielczości na niniejszym zakresie dźwięku. Budowany obraz jest plastyczny, pełny i równie energetyczny jak środek pasma. SA- 10, mimo, iż ma to samo zabarwienie, co DP-550, ma jednak przewagę w większej mięsistości, połączonej ze sprężystością. Jest również bardziej zwarty, co daje większe złudzenie pulsowania rytmu. Natomiast Accuphase daje bas bardziej zaokrąglony.






×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.