Skocz do zawartości

1057 opinie płyty

Roger Waters - Amused to Death

to i ja sie dopisze. Muzyka moim zdaniem jest co najwyzej srednia. Nie sposób sluchac muzyki w nawiazaniu do twórczości Pink Floyd, a wtedy okarze sie, ze wiele motywów zostało niemrawie powtórzonych, nie ma mowy o fenomenalnym klimacie grupy z przeszłości. Jest jeden moment, kiedy odnosze wrazenie, ze twórca chciał wywołac emocje na słuchaczu poprzez zastosowanie przemocy. Osobiscie nie cierpie takiej sztuki, ktora przez przemoc wywołuje emocje (nie znosze world press foto i tych niektorych zdjec). Wokal Rogersa jest dla mnie wrecz irytujący, chyba chciał za bardzo zrobic z tej plyty swoją wlasność artystyczna.

Erykah Badu - Mama's Gun

Bardzo sympatyczna płyta z dobrym otwarciem. Pierwszy numer ma w sobie mnóstwo energii, ktoś gdzieś pisał, że przypomina Hendrixa - może. Płyta odpręża, kolejne numery słucha się jednym ciągiem. Polecam wszystkim, którzy lubią soul i r&b. Szkoda tylko, że nie ma więcej takich numerów jak Penitentiary Philisophy. Wyróżnia się bardzo klimatyczny duet z Marleyem.

Jane's Addiction - Ritual de lo Habitual

Jest to rock siedzacy korzeniami pomiedzy psychodelia, heavy i funkiem. Najwieksza plyta rocka poczatku lat dziewiecdziesiatych (juz slysze glosy malkontentow). Trzecia plyta Perry Farell'a i kolegow. Wysoki przenikliwy wokal polaczony z pulsacyjnymi rytmami i rozgniatajacymi riffami Navarro raz potrafi cie rozgniesc a innym razem utulic klimatami kojarzacymi sie z muzyka zydowska. Bardzo odwazne granie i swietne teksty.

Tsuyoshi Yamamoto - Autumn in Seattle

Trzech Japończyków gra standardy jazzowe. Zniechęciliście się? Zupełnie niepotrzebnie. To kawałek przyzwoitego grania, może bez fajerwerków ale słucha się tej płyty z przyjemnością. Trio - fortepian, kontrabas, perksuja. Klimaty balladowe, jest spokojnie i nastrojowo. Z wkładki mozna dowiedzieć się, że Tsuyoshi Y. gra jazz od 35 lat, występował na festiwalach w Monterey i Montreux a jego płyta z roku 1974 "Misty" otrzymała nagrodę krytyków "The Best Engineering Award". Płyta zawiera standardy jazzowe np. wspomniane "Misty" Erolla Garnera i zaaranzowaną na jazzowo muzykę filmową m.in. Nino Roty + utwór tytułowy napisany przez leadera specjalnie na tą płytę.

Nine Inch Nails - The Fragile

Hmmm... To trochę takie "The Wall" 20 lat później :-) Dla pokolenia tych, których jeszcze na świecie nie było, gdy powstawało słynne "dzieło" Flojdów. Kolejny megalomański twór zalatujący nudą, tym razem w wersji "industrialno-rockowej". Kolejna mazgajowata opera mydlana o bólu istnienia, oparta na ciut pretensjonalnych, tanich chwytach, na które można "złapać" co najwyżej nastolatków. Industrial? O ile już to w wydaniu pop - w miarę lekkim, łatwym i nawet momentami dość przyjemnym :-) Niby mroczno, niby straszno, ale jakby nie patrzeć na Fragile mamy hałas i mrok kontrolowany - na tyle lajtowy i bezbolesny, aby masowy odbiorca mógł to przełknąć. Z prawdziwym industrialem nie ma to w rzeczy samej zbyt wiele wspólnego. Nowatorstwo? O ile nie do końca udolne kopiowanie wyświechtanych i co mniej wyszukanych pomysłów Pink Floyd i King Crimson sprzed ćwierćwiecza można nazwać nowatorskim. Że niby podlane toto technologicznymi nowinkami w studio? Panie Raznor, z tych maszynek da się wycisnąć dużo więcej! Na dodatek wokal Trenta R. jest na tym albumie nieznośnie płaczliwy, jakiś... beczący taki :-) Jak na mój gust przynajmniej... Pojechałem ostro, a w sumie patrząc bardziej obiektywnie może nie jest to aż taki kompletny knot. O ile się zresetujemy i podejdziemy do tego wydawnictwa bez uprzedzeń (typu "mainstream=shit") i bez wygórowanych oczekiwań na usłyszenie czegoś naprawdę twórczego i nowatorskiego, czy choć trochę frapującego, to... "The Fragile" da się słuchać. Co prawda w całości ciężko będzie przez to przebrnąć, ale parę utworów można uznać powiedzmy za "poprawne", no... w porywach dobroduszności za "dobre". To jednak trochę za mało, aby warto było zawracać sobie tym głowę. Jest przecież tyle ciekawej muzyki. "The Fragile" można sobie odpuścić. NIN w sumie też, ale jak ktoś by się już bardzo uparł to lepiej sięgnąć po wcześniejsze płyty - dużo bardziej udane "The Downward Spiral" czy debiutancką "Pretty hate machine", która brzmi jak electropop a'la Depeche Mode w wydaniu nieco bardziej hardkorowym:-)

Jane's Addiction - Ritual de lo Habitual

Fakt. Jeśli chodzi o rockowe granie z pogranicza mainstreamu i alternatywy to jest "Ritual de lo habitual" najważniejszą płytą przełomu lat 80/90. Ba! Moim zdaniem ten album zasługuje na zaliczenie go w poczet rockowych płyt wszechczasów. Świetny, porywający (i co ważne spójny) mix funku, punku, metalu, psychodelii, ... wiele mozna by wymieniać. Płyta zaczyna się mocnymi, dynamicznymi kawałkami, potem jest nieco spokojniej, bardziej nastrojowo i klimatycznie, ale cały czas bosko :-) A ponad dziesięciominutowe epickie "Three days" to już odjazd totalny - świetny, po prostu, przepraszam za wyrażenie - piękny motyw na początku (to chyba mój ulubiony fragment tej płyty) potem pokręcona trochę psychodeliczna i jazgotliwa jazda aż do fenomenalnego punktu kulminacyjnego i łagodne "wykończenie". Sorry, że tak egzaltuje się, ale wybaczcie - rzadko trafia mi się płyta rockowa, która po tylu latach podoba mi się wciąż tak samo :-)

Lamb - What Sound

Trzeci album duetu Lamb ma wszelkie atuty, aby spodobać się szerokiemu gronu fanów tzw. "nowych brzmień". Ale tych, którzy znają ich świetny debiut oraz równie udaną płytę "Fear Of Fours", "What Sound" raczej rozczaruje.... Na dwóch pierwszych albumach grupa kreatywnie rozwijała brzmienia triphopowe, wzbogacając je o elementy m.in. drum'n'bassu czy jazzu (zwłaszcza na "Fear Of Fours" - to jedna z najlepszych mainstreamowych płyt tak udanie łączących motywy jazzowe z nowymi brzmieniami). I choć momentami nie obyło się bez niepotrzebnego patosu, to w przypadku Lamb jakoś mi to nie przeszkadzało. Tymczasem "What sound" to podróż w nieco banalne rejony popowej chill-outowej elektroniki, od czasu do czasu podlanej dość łagodnym drum'n'bassowym bitem. Niby melodie ładne i aranżacje dopieszczone, niby znakomici goście się pojawiają (m.in. awangardowy gitarzysta Arto Lindsay) ale całość jakaś taka nijaka. Owszem, słucha się tego przyjemnie, kilka piosenek (tak tak!) można uznać za całkiem udane (choć jak na mój gust są trochę za bardzo "łkające") ale na dłuższą metę nie ma tu nic przykuwającego uwagę, płyta po prostu szybko się nudzi (przynajmniej ze mną tak było :) Gdyby takie coś wydała Madonna, byłaby może i sensacja, ale Lamb pokazał na wcześniejszych albumach, że stać ich na wiele więcej. A... jeszcze jedno - na "What sound" wokalistka jakby "unormalniła" swój bardzo charakterystyczny głos, czyżby chciała się przypodobać wszystkim ?

Tiny Island - Tiny Island

Styl - world music? folk? Trudno się zdecydować. Mieszanka wpływów i kultur. Spokojna, introwertyczna i nostalgiczna muzyka na wieczory, gdy masz chandrę. Instrumenty wyłącznie akustyczne - głównie gitary przeróżnej maści, kontrabas, instrumenty perkusyjne, czasami pianino i organy. Nie ma w tej muzyce nic odkrywczego ale są za to piękne współbrzmienia i intymny nastrój. Ocena (w zależności od nastroju) totalny smęt (1) lub rewelacja (5) - średnia 3.

Arnaldo Altunes Carlinhos Brown Marisa Monte - Tribalistas

Nie słyszałem wcześniej o tych artystach, wyczytałem entuzjastyczną recenzję i pomyślałem, że na jesienna słotę dobrze mieć w domu cos południowoamerykańskiego a właśnie była połowa października. Czekałem miesiąc na dostawę ale było warto. Dwu panów i pani plus skąpe lecz wystarczające instrumentarium, charakterystyczne dla położenia geograficznego, tworzą wspaniała atmosferę fiesty. Słyszysz bez mała te fale liżące brzegi Capocabany, prawie fizycznie czujesz pod stopami drobny biały piasek, zapachy. Nikt tu sie nie spieszy włącznie z muzykami i wokalistami. Lekko odświeżone, przyprawione nowoczesną aranżacja rumby, samby pięknie zagrane i zaśpiewane. Nie jest to może materiał wybitny pod względem muzycznym ale bardzo, bardzo wciągajacy w warstwie rytmicznej, melodyjny. Płyta bardzo równa zarówno stylistycznie jak i pod względem jakości prezentacji tak więc trudno wyróżnić poszczególne numery gdybym musiał to powiedziełbym Carnavalia, Um a Um, Velha Infancia, Ja Sei Namorar, Tribalistas Latynoskie klezmerstwo artystyczne wysokiej klasy.

Mike Oldfield - The songs of the Distant Earth

Tego się nie zapomina. Do tego się wraca. Niekończąca się opowieść o tworzeniu nowych światów z wybuchającymi wulkanami, wędrującymi kontynentami i pra- istotami w tle, kiedy w zupełnych ciemnościach zamykasz oczy a pod powiekami przesuwają się obrazy, które podsuwa Ci Twoja wyobraźnia. Absolutnie nieziemskie. Nigdy wcześniej nie słyszałam niczego podobnego i... chyba już nie chcę słyszeć. Tu znalazłam to, czego szukałam w muzyce.

Tool - Lateralus

Mam całkowicie odmienną opinię w stosunku do poprzednika, a co ciekawe odnosi się to zarówno do TOOL jak i do WATERSa. Zresztą co tu dużo pisać - ilu słuchających - tyle opinii, każdy ma swój gust, więc... Jak dla mnie to obie płyty są genialne, chociaż poprzedni TOOL (AENIMA) był odrobinę lepszy (w skali 5-stopniowej AENIMA -5, LATERALUS-4,9). W LATERALUSa trzeba dobrze się wsłuchać, sam na początku nie byłem do niej specjalnie przekonany, ale po kilku razach okazała się bezbłędna!.

Patricia Barber - Modern cool

rzeczywiście smaczek na komercyjnym rynku muzycznym. plyta której nie trzeba zamawiać sprowadzać bóg wie skąd a jest żywą tkanka profesjonalizmu muzycznego i nagraniowego.troche zbyt zimne i wyrachowane muzycznie jak dla mnie ale np. strzelanie palcami w coverze paula anki"she's a lady" wprowadza w nowy wymiar przy sluchaniu na udanej konstrukcji lampowej.Utwór 4 " constantinople" najtrudniejszy jak sadzę ale transowy i wampiryczny(?}- 8 minut niesamowitego testu kolumn itp. mix przeprowadzony przez jima Andersona. Czego się dotknął ten pan świetne. polecam

Pink Floyd - Dark Side of the Moon

Jest całkiem spore grono zagorzałych zwolenników grupy Pink Floyd (szacuję, że w Polsce jest to nawet kilka tysięcy osób, ja sam nie zaliczam się do tego grona), w którym to gronie album ten jest uważany za najlepsze dzieło w historii zespołu. Śmiem nie zgodzić się z tą opinią, chociażby dlatego, że moją płytą no.1 od Floydów jest wcześniejszy "More". Jednak do rzeczy. Chyba każdy miał co najmniej jedną okazję by przesłuchać ten album, więc na temat zawartości nie ma się co wypowiadać. Świetny, eksperymentalny materiał, którego można sobie posłuchać zarówno po ciężkim dniu w pracy, jak i na imprezce, przy stole. Zawartość na bdb+, wstyd nie mieć, jak pisano kiedyś w nieodżałowanym "Tylko Rocku". Magia Floydów w pełnej krasie.

Red Box - Circle & The Square

Gdzie kupić ten album...? Ostatnio rozmawiałem z takim jednym, co go ma, chciał równowartość dobrej pary kolumn. Głośnikowych... To prawda, album jest praktycznie nie do kupienia, jednak posiadam kopię na taśmie magnetofonowej i używam jej dość często. Przeurocza płyta. Otwierana super-hiciorem "For America", który wszyscy, co słuchali Trójki, znają chyba na pamięć. A "Chenko", w jednej ze swych 4 wersji znalazło się nawet na składaku Piotra Kaczkowskiego... Doskonale się tego słucha przy każdej możliwej okazji. Perfekcyjna robota.

Dire Straits - Love Over Gold

Ten album to coś wspaniałego. Bynajmniej nie w całości, większość utworów jest typowa dla Dire Straits i jako żywo przypomina to, co było na wcześniejszych płytach. Tym, co czyni "Love over gold" wybitnym, jest utwór "Private Investigation". Jak się tego wysłucha, wiadomo, że dzieło swojego życia Knopfler nagrał już w 1982 roku.

Massive Attack - No Protection

Pełny tytuł albumu brzmi "massive attack v mad Professor" i prawdopodobnie (bo mimo, że mam wszystkie albumy Massive Attack, to w zasadzie nic nie wiem o tej grupie) nie należy do oficjalnej dyskografii tego zespołu. Na "No Protection" zebrano bowiem remiksy utworów z płyty "Protection", a wykonał je specjalista o ksywie mad Professor. Całość wyszła bardzo zgrabnie i świadczy o wspaniale opanowanym warsztacie wykonawcy. Wydanie raczej dla koneserów, wielbicieli Massive Attack, którzy lubią czasem inaczej.

Jane's Addiction - STRAYS

Perry z kolegami wrocil po prawie 10 latach. Nowa plyta to kontynuacja tego co JA gralo wczesniej lecz z lecz wszystko zrobione troche nowoczesniej, Plyta jest bardzo dobra - nie jest to kopia "Ritual..." lecz jest to nastepna solidna plyta. Takiego ROCKa nikt nie gral nie gra i gral nie bedzie. Po prostu heavy, psychodeliczno Punkowo funkujacy ROCK. Jedyna zmiana personalna to nowy basista. Polecam zajzec na strone www.janesaddiction.com

Dire Straits - Love Over Gold

Wspaniała płyta. Nawet jeśli ktoś nie przepada za Dire Straits będzie musiał przyznać, że nie jest to album \"jeden z wielu\". Pięć rozbudowanych utworów, pięć pereł z których największą i najbardziej znaną jest \"Private Investigations\". Dire Straits nie wydali zbyt dużej ilości płyt ale za to każda z nich jest naprawdę wartościowa. A \"Love Over Gold\" to ścisła czołówka.

Pink Floyd - Animals

Każdy, kto lubi buszować po stojakach z płytami w sklepach, na pewno natknął się na tę okładkę: upiorny budynek starej elektrowni, z czterema kominami, pomiędzy którymi przelatuje wielka, różowa świnia. Widoczek ten przystaje do zawartości płyty: trzy dłuugie utwory (Dogs, Pigs, Sheeps), nawiązujące w treści do "Folwarku zwierzęcego" Orwella, oraz króciutkie, skromniutkie, otwierające i zamykające płytę utworki "Pigs on the wing". Trzy historyjki, zgrabnie podkreślone "głosami" zwierzątek. Szczególnie za serce łapie beczenie owieczek. Przesympatyczne. *** Jak to się teraz mówi - dobra muza. Nic dodać. Może jeszcze to, że to w żadnym wypadku nie brzmi jak staroć (jak chociażby The Dark Side...). Może dlatego, że muzyka po prostu nie jest przekombinowana.

Jean Michel Jarre - The Concerts in China

To bardzo piękny album. I wyjątkowy. Chociażby dlatego, że zawarto na nim utwory skomponowane specjalnie z myślą o tournee po Chinach. Pojawiają się urocze, orientalne wątki, zagrane na tradycyjnych instrumentach, świetnie podkoloryzowane elektroniką. Gdzieś po drodze odegrano też utwory znane z wcześniejszych płyt (głównie z wydanej mniej więcej w tamtym czasie "Magnetic Fields"), ale i tym nadano ten niesamowity, egzotyczny klimat. Do tego albumu nawiązuje wydany w połowie lat 90-tych "Live in Hong Kong". Warto posłuchać obu, ten starszy w pierwszej kolejności. I poddać się czarowi muzyki Jarre'a, która się nie starzeje. A jeżeli nawet, to w pięknym stylu.

Dire Straits - Love Over Gold

Wg mnie najlepsza płyta Dire Straits i Marka Knopflera. Tylko pięć utworów, z których 3 wyrózniają się zdecydowanie: tytułowy "Love Over Gold", chwalony już wcześniej "Private Investigation" no i otwierajacy płytę, wg mnie najlepszy kawałek M.K. wszechczasów - wspaniały "Telegraph Road". Te trzy utwory wystarczą, aby dać max. ocenę za muzykę. Pozostałe 2 utwory byłyby ozdobą niejednej płyty, ale tutaj nie dorównują wyżej wspomnianej trójce.

Pink Floyd - Pulse

Pamiętam dość dobrze recenzję tego albumu, która ukazała się na łamach miesięcznika "Tylko Rock" w chwili wejścia płyty do sprzedaży. Autor bardzo chwalił sobie oprawę wydawnictwa - rzeczywiście, "Pulse" wydany jest przepięknie, a blinking led na grzbiecie okładki też już przeszedł do historii. Co do zawartości, jest fajnie, ale... Pierwszy cd wypełniają przede wszystkim najnowsze wówczas nagrania, pochodzące z albumu "Division Bell", i jest to oczywiste, bowiem "Pulse" został nagrany w czasie koncertów promujących ten album. Są też starsze hity, jak chociażby bardzo ładnie wykonany "Shine On You Crazy Diamond". Drugi cd to niemal w całości koncerowa wersja suity "The Dark Side of the Moon", plus coś tam. Brzmi to wszystko pieknie i współcześnie, jednak autor starej recenzji miał pewne zarzuty, a ja się z nimi zgadzam. Nagrania na "Pulse", mimo, że wykonane na żywo, są wykonane zgodnie niemal sekunda w sekundę ze studyjnymi oryginałami. Druga sprawa to to, że praktycznie nie słychać wrzasków publiki. Całość brzmi zbyt poprawnie i czysto jak na koncert. Może i koncertowe nagrania powinny być perfekcyjne, ale tu stanowczo przesadzono. Można odnieść mylne wrażenie, że Pink Floyd nie umie jamować i kompletnie nie potrafi porwac publiczności. Potrafi, i to jak, trzeba tylko sięgnąć po... jeden z setek bootlegów, wśród których znalazły się i takie, które nagrano w czasie tej samej trasy, co "Pulse". Na koniec - Pink Floyd to jednak Pink Floyd, dobra muza, bdb się należy.

Pink Floyd - The Piper at the Gates of Dawn

Jako wieloletni słuchacz, wielbiciel i posiadacz wszystkich płyt grupy Pink Floyd (także wielu wydawnictw "podziemnych") postanowiłem zmobilizować się i opisać krótko (bo zrecenzować to za dużo powiedziane) po kolei wszystkie, zanim zrobi to ktoś inny :). Zacznę od albumu "The Piper at the Gates of Dawn" - i to nieprzypadkowo, bowiem była to pierwsza płyta tego słynnego brytyjskiego kwartetu. I to płyta chyba najdziwniejsza w dorobku tej grupy, co jest niewątpliwie zasługą ówczesnego lidera Pink Floyd - Syda Barreta. Nie wiem, jak wyglądają w tej chwili wyniki sprzedaży płyt Pink Floyd, ale mam podstawy przypuszczać, że opisywany album jest wśród nich na końcu. Bynajmniej dlatego, że to zła płyta – po prostu wielu słuchaczy sięga raczej po nowe tytuły, gdzie znajdą słynne kawałki tej grupy. Kilku z moich znajomych, którzy gorąco pragnęli zapoznać się z twórczością Floydów, z radością kopiowało sobie albumy „Division Bell”, „A Momentary Lapse of Reason” czy „Pulse”, do „The Piper...” podchodzili jednak z dziwnym niesmakiem. Rzeczywiście, album jest archaiczny i brzmi dziecinnie, nie ma tam żadnych przebojowych wejść. Są za to naprawdę wspaniałe teksty o jakby bajkowym charakterze („Lucifer Sam” czy „Gnome”), prawdziwie psychodeliczny (a przy tym udany) „Interstellar Overdrive” i świetny, mocno eksperymentalny utwór „Astronomy Domine”, którego wrażliwy słuchacz z pewnością doceni. Można by było uznać „The Piper...” za album tylko dla koneserów – przeciętny wielbiciel przeciętnej muzyki raczej go nie przetrawi. Ale jeśli ktoś naprawdę chciałby prześledzić twórczość Floydów, powinien od niego zacząć. Chociażby po to, żeby wiedzieć, że Pink Floyd to zespół z przeszłością i niewątpliwie po przejściach.

Dire Straits - Love Over Gold

O muzyce napisano już wszystko. Dwa wspaniałe utwory i trzy średnie. Dwie najlepsze i najpiękniejsze kompozycje MK jakie kiedykolwiek wcześniej i później miał stworzyć, 21 minut opus magnum jego rozległej twórczości. Płyta jest początkiem nowego, przestrzennego i dokładnego brzmienia zespołu, które pozostanie już z DS do końca. Jako nowe medium w 1982 roku, płyta CD była często prezentowana właśnie na przykładzie LOG. Czy to najlepsza płyta DS? Obok rewelacyjnego debiutu oraz wspaniałego zakończenia wspólnego grania pod znakiem DS - Brothers in Arms (bo czy On Every Street to jeszcze płyta DS, czy już pierwsza solowa Marka?...) zdecydowanie tak. Rekomendacja




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.