O muzyce:
Pan Eicher nie wydaje słabych płyt, a jedynie bardzo dobre i wybitne. Rosslyn zaliczyłbym do tej pierwszej kategorii.
John Taylor nie należy do specjalnie aktywnych artystów, dość wspomnieć, że to bodaj jego pierwsza płyta pod własnym nazwiskiem od ponad 30 lat grania w ECM! Jest do tego postacią nad wyraz skromną (a grywał z największymi m.in.: Garbarkiem na Places, czy w trio Erskine'a), bowiem na okładce i grzbiecie płyty pojawiają się wszystkie nazwiska pisane razem, dopiero na 3. stronie pojawia się właściwy tytuł zespołu: John Taylor Trio.
Płyta przynosi niespełna 52 minuty bardzo spokojnej, stonowanej i zrównoważonej porcji klasycznego grania w trio. Lider bardzo niespiesznie podchodzi do zagranych fraz, wyraźnie słuchać nutkę Evansowskiej nostalgii. Sekcja, znana z dynamicznego grania, spokojnie pogrywa w tle. Płyta idealna na późnowieczorne słuchanie tuż przed snem. Mnie najbardziej podoba się utwór tytułowy, gdzie słychać ciekawe poszukiwania lidera.
Kolejna znakomita płyta ECM, która niestety zginie w tłumie komercyjnej masy i trafi do tych nielicznych słuchaczy, którzy cenią spokój i kulturę grania.
O dźwięku:
Brzmienie ECM. Dokładne odwzorowanie sceny, wybrzmienia, szarpnięcia strun kontrabasu, blachy, naturalny fortepian. To znajdziecie na tej i innych płytach z Monachium.
Za brak innych wrażeń słuchowych przepraszam.