Jump to content

Opinie: płyty - ostatnio dodane

1027 opinie płyty

Bruce "Boss" Springsteen - Only the strong survive.

A imię jej 22 . " Only the strong survive " Po piedzięsięciu latach od debiutu płytowego w Dzień Niepodległości , Dzień Weterana czy jak tam chcemy Boss wydł swój kolejny , 22 studyjny album płytowy . Cała dyskografia oficjalna to blisko 50 wydawnictw długogrających. W tym skladanki z bonusami , płyty outtekowe czy genialne albumy koncertowe . Jedną z cech tych płyt jest to że praktycznie w 100 % są to autorskie kompozycje Szefa . Tym razem zaskoczył , chyba nawet najwierniejszych fanów , wydawnictwem w całości coverowym . Osobiście się spodziewałem płyty z duetami . A było ich ostatnio niemało : John Mellenacamp , The Killers , Rosanne Chash czy Bleachers. Co ostatecznie dostaliśmy ? 14 coverów które łączy właściwie jedno . To wszystko działa gwiazd wytwórni Motown , Gamble and Huff i Stax i co do zasada jest to " czarna muzyka ". Wraz zapowiedzią nowej płyty dostaliśmy trzy single dla zaostrzenia apetytu . Pierwszy to " Do i love ( i need do ) z 1965 , czysto soulowy krótki kawałek który nazywam "czerwonym" ze wzgledu na tło towarzyszącego retro music video . Dwa tygodnie pózniej zaserwowano " niebieskie " Nightshift czyli ostatni przebój The Commodores z 1985 swego czasu nagrodzone Grammy za R&B. Tutaj Boss prochu nie wymyslił – jest dokładnie jak w oryginale . Czekając na odbiór pre-orderu pocieszeniem było " czarne " Don't play that song wylansowane w 1970 roku przez Arethe Franklin. Kolejne 12piosenek pozostaje w podobnym stylu . Lecz musimy mieć swiadomość dwuch rzeczy . Nie jest to płyta dla bardzo klasycznych wielbicieli Springsteena , ale też nie dla słuchaczy wychowanych na " soft-porno-popie" czy osób których gust muzyczny jest krztałtowany przez internetowe algorytmy . Nie oznacza że to jest trudna muzyka . Wręcz przeciwnie . Bo kto z nich pamięta " What becomes of the brokenhearted" ? , 1966 fantastycznie wykonane przez Poula Younga w 1991 . Mamy też niezbyt dziś mainstreamową Diane Ross z " Someday we`ll be together " która zamyka ten album. Jest też , tu muszą skrytykować , cover "The sun aint gonna shine anymore " Boba Crewe . Moje pokolenie pamieta tą kompozycje 30 lat młodzszą w brawurowej interpretacji Cher . Tutaj brakło Bossowi pomysłu na fajerwerki . Albo Cher była za dobra. Są też kompozycje z lat 60 tych zupełnie w naszej szerokości georaficznej zapomnianego kwartetu The four tops powstałego w 1953 roku ! Co o tym wszystkim mysleć z pozycji fana lub zwyklego odbiorcy muzyki rozrywkowej ? Być jak Bond . James Bond . Wstrząśnięty ale nie zmieszany . Z jednej strony mamy swojego rodzaju ciekawostę której raczej w większości nadchodzącej trasy koncertowej nie usłyszymy . Z drugiej trzeba zauważyć malutki napis na okładcy . Brzmi on : Vol. 1 W takim razie czego się spodziewać ? Coverów Bluesa ? Country ? Jazzu ? Wiele pytań na które chyba nie warto odpowiadać . Najważniejsza jest światowa trasa kocertowa rozpoczynająca się za 2,5 miesiąc . Wierni fani wydali na bilety majątek . Oby było choć w połowie tak genialnie jak przez ostatnie 55 lat. Do zobaczenia na stadionach !

Bruce "Boss" Springsteen - Letter to you.

Kawał rzetelnego rockowego grania.

Bruce "Boss" Springsteen - Letter to you.

Kilka miesięcy temu pisałem o studyjnym albumie Bossa z 2019 . Jak pamiętacie , a mam nadzieję że wielu słuchało , była to płyta artysty mocno dojrzałego więc nie stronił tam od głębokiej autorefleksji i pochylania się nad ludzkim losem . A trzeba pamietać że płyta została wydana chwilę przed 70-tymi urodzinami artysty. Ważniejsze jednak co nastąpiło po płycie , a właściwie nie nastąpiło . Czyli swiatowa trasa koncertowa . A takie organizowano nawet po płytach solowych . Pózniej była pandemia i stracilismy na zawsze szansę na zobaczenie najlepszego rockowego artysty na świecie na żywo . Oczywiście nie o tym chcialem pisać . Rok 2020 nie była całkiem fatalny dla fanów Bruca . Po cichutku Szef skrzyknoł swój Band chawiry na przedmieściach i w cztery dni ! nagrali materiał na kolejne studyjne wydawnictwo . Tak to 23 pażdziernika roku pańskiego 2020 urodził na się " Letter to you " Płyta zaczyna się delikatnie a wręcz zmysłowo w stylu jakim zazwyczaj płyty Bossa się kończyły . Ale przecież zyjemy w czasach gdy wszystko się pomieszało. Ten delikatny poczatek , to tylko zmyłka . W drugim i zarazem tytułowym utworze weterani w The E Street Band dają ze wszystkich luf ! Jest springsteenowsko po ostatnie bity . Po prostu przebój jak za dawnych lat . Zresztą utwór ten promował wydawnictwo kilka tygodni wcześniej . Kolejny hit czyli Burnin Train utrzymuje niezłe tępo. Dalej nie jest gorzej Janny needs a shooter to może nie murowany hit ale ma swój smaczek . Co ciekawsze jest już cover tego utworu w wykonaniu Warrena Zawona . Kolejny Last man standing to już nie radosne rockowe granie lecz wspomnienia autora o swoich pierwszych muzycznych doświadczeniach oraz o kolegach z tych czasów których już niema wsród żywych . Power of prayer kontynuje tą falę refleksji , jednoczesnie doskonale korespondując z resztą płyty . "House of thousand guitars " to utwór bardzo osobisty i chyba dlatego jeden z ulubionych na tej płycie wsród fanów ( polskich ) Krótki fragment wyjaśnia wszystko. ".....Więc zbudź się i otrząśnij z kłopotów mój przyjacielu / Pójdziemy tam, gdzie muzyka nigdy się nie kończy / Od stadionów po małe miejskie bary / Rozświetlimy dom tysiąca gitar... " Dalej płynnie przechodzimy do "Rainmerkera" oraz nastrojowego , rozkołysanego w soulowo blusowym stylu " If i was the priest" Zresztą to jeden z najlepszych utworów na płycie . Co do jego przesłania to myslę że wystarczy jego tytuł. Drugim utworem który zapowiadał płytę oraz został zaopatrzony w teledysk ( music video ) jest " Ghost " . Myślę ze jego przesłanie było w pewnym sensie wstrząsem dla milionów fanów . Po raz kolejny raz na tej płycie jest mowa o zmarłych współpracownikach czy wręcz przyjacielach którzy towarzyszyli artyście w ostatnich kilkudziesięciu latach życia . Polecam tłumaczenia tego utworu samodzielne lub ze strony www.springsteen.pl Przedostatnia " Piosenka dla sierot" to staroć która pewnie wypadła z szuflady Artysty . Podobno grywał ją w latach... siedemdziesiątych . Lubimy "wielkie finały " , lecz facet w wieku lat 70 pewnie już w nie nie wiarzy . I`ll see you in my dreams. The road is long And seeming without end Days go on I remember you my friand And though you`re gone And my heart`s been emptied it seems I`ll see you in my dreams

Dire Straits - Communique

"Communique" to płyta podobna do wielkiego debiutu. Mamy tu tą samą mięciutką gitarę, tą samą - nieco nonszalancką - manierę wokalną, tą samą oszczędną lecz świetnie zgraną sekcję rytmiczną. Tu jednak podobieństwa się nie kończą - możnaby nawet pokusić się o porównanie utworów na obu płytach i dojdziemy do wniosku, że materiał z "Communique" to jakby odpowiedniki utworów z "jedynki" Absolutnie nie zgodzę się jednak, że to płyta od debiutanckiej gorsza lub wtórna, wręcz przeciwnie. Uważam, że nie ujmując nic "jedynce", "Communique" to jej udoskonalona wersja. Ta płyta nie ma w zasadzie słabych punktów, zaś finałowy „Follow Me Home” to jak dla mnie najbardziej nastrojowy i intymny utwór zespołu.

Bruce "Boss" Springsteen - Western Stars

Są artyści wielcy , są artyści wybitni , jest i Bruce Springsteen. The Boss . Człowiek fenomen grający w jednej lidze z Rolling Stones czy U2. Fenomen na polskim podwórku . Fenomen symbolicznej nieobecności . Facet sprzedał ponad 200 mln płyt . Zdobył wszystkie mozliwe nagrody muzyczne . Jest szanowany przez prezydentów , królów i najwieksze postacji kultury i sztuki. Jedyny artysta w historii który umieścił swoje płyty i przeboje na pierwszych miejscach list w kolejnych 6 dekadach ! Muzyczną studyjną twórczość można podzielić na trzy grupy . Płyty full bandowe ( The E steet band ) , wydawnictwa z innymi artystami lub częscią zespołu oraz nagrania stricte solowe . W czerwcu 2019 roku ukazał sie 20 studyjny album Bossa który trzeba zaliczyć do drugiej grupy. "Western stars " to zbiór 12 utworów nagranych przy udziale kilkudziesięciu przyjaciół muzycznych w tym sekcji smyczkowej . Przy ostatecznym cezelowaniu brzmienia brali udział Ron Aniello i Bob Ludwig . Słuchając tej płyty nie możemy zapominać ze to dzieło artysty dojrzałego pod każdym względem. Muzycznie jest jak najbardziej "sprinsteenowska" lecz w tym przypadku bardzo refleksyjna i pochylająca sie nad losem człowiek szczególnie w co najmniej średnum wieku . Jak zawsze w przypadku Bossa każda piosenka to historia czy wręcz biblijne przesłanie . Zazwyczaj mniej zauważamy libretta słuchanych piosenek ale to tu Bob Dylan jest w drugiej lidze literackiej. Płyta pełna zadumy ale też autoironii podana w mużycznej oprawie gdzie niema przypadkowych nut , a wszystko w idealnej wzajemnej harmonii i równowadze. Jakość nagrania doceni też każdy audiofil w jesienny wieczór . Goniąc dzikie konie (Przekład: Maciej Ksiezycki) Wydaje mi się, że nie powinienem był tego robić Chyba teraz tego żałuję Już od dziecka jest ze mną tak Że próby powstrzymania mnie są jak Pogoń za dzikimi końmi Zostawiłem dom, zostawiłem przyjaciół Nie pożegnałem się Zaciągnąłem się do BLM (1) Wysoko, tam gdzie zaczynają się Góry I gonię za dzikimi końmi Wychodzimy zanim słońce wzejdzie Wracamy już po zachodzie Dwóch z nas w helikopterze I dwóch na ziemi - w siodle Wieczorami wskakujemy do naszej terenówki I jedziemy się napić do miasta Staram się tak pracować, by być cholernie zmęczonym Tak zmęczonym, żeby już nie myśleć Tutaj traci się poczucie czasu Jedynie burze się przewalają I ty wirujesz w mojej głowie Twoje włosy migoczą na tle błękitu Jak dzikie konie Księżyc cienki jak paznokieć na zmierzchającym niebie Jadę krętą drogą wśród wysokich traw Wykrzykuję twoje imię w głąb kanionu Echo odrzuca je z powrotem Zimowy śnieg pobielił równiny Tak, że aż można oślepnąć Jedyna rzecz jaką odkryłem tu wysoko To, że próby wyrzucenia cię z moich myśli Są jak pogoń za dzikimi końmi (1) BLM - Bureau of Land Management - rządowe biuro zarządzające terenami należącymi do państwa (najwięcej na Dzikim Zachodzie), z nastawieniem na ochronę środowiska itp.

Carmen Gomes - Sings the Blues

Fantastyczna płyta, na której Carmen zmierzyła się z piosenkami Harrego Belafonte. Muzyka z pogranicza bluesa, folku. Carmen dysponuje ciekawą barwą, osadzoną w niskich rejestrach. Pierwszoligowi muzycy, moją uwagę szczególnie zwrócił gitarzysta - Folker Tettero, który gra "smacznie", doskonale operując techniką, brzmieniem w minimalistycznej manierze.

Bob Marley - Exodus

Świetny album Króla reggae

Dire Straits - Communique

Płyta dla fanów mięciutkiego przesteru Marka K. Jedna z niewielu płyt DS której do niedawna brakowało w mojej płytotece. W zasadzie zaraz po On Every Street stała się moją ulubioną. Wole posłuchać jej niż Brother in arms która posiadam w xrcd.

Deep Purple - Skladanka the best of

Ozzy nigdy nie spiewał z DEE PURPLE

Beastie Boys - The in sound from way out!

Muzyka faktycznie zupełnie odmienna od tej znanej z MTV czy radia. Tutaj pełny instrumental. Boysi w dosyć dynamicznym, nietuzinkowym i zróżnicowanym wydaniu.<br>Bardzo polecam ten tytuł. Można słuchać od dechy do dechy. Każdy utwór jest inny, podobnie jak starsze tytuły Dire Straits.<br>Instrumenty użyte budują fantastyczna scenę. Emocje gwarantowane. Zwłaszcza jak posłucha sie nieco głośniej. Ale też bez przesady.

Diana Krall - The Girl In The Other Room

Zgadzam się z tym co napisał Sooso ;)

Sting - All This Time

znamy znamy...swietny koncert stinga w jego domu w hiszpanii gdzie zaprosil garstke znajomych i nagral chyba swoj najlepszy koncert. ale to tylko moja opinia

Aga Zaryan - A Book of Luminous Things

Jest bardzo nastrojowa, wciągająca, subtelna.

Norah Jones - ... Featuring

Niestety moja opinia nie będzie obiektywna, gdyż jestem wprost zachwycony tą płytą. Jest to moim zdaniem jeden z najlepszych albumów z kobiecym głosem w roli głównej, jaki do tej pory słyszałem. <br>Płyta nosi tytuł "...featuring" i jest to bardzo ciekawy zabieg, gdyż momentalnie zdradza jaki pomysł na tą płytę mieli jej autorzy. Mianowicie, na krążku zamiesczonych jest 18 piosenek, przy czym każda z nich wykonywana jest przez innego artystę, a jedynym wspólnym mianownikiem jest wspaniały, głęboki głos młodej wokalistki. <br>Każdy z utworów prezentuje zupełnie inne spojrzenie na muzykę, która ewidentnie oscyluje wokół Jazzu. <br>Norah Jones zaprosiła do współpracy nad tą płytą naprawdę znakomitych artystów. W pierwszej chwili, wyczytując z okładki znane nazwy, takie jak Foo Fighters, Outkast, Q-Tip, Talib Kweli, Ray Charles, czy Herbie Hancock, naprawdę trudno było mi ukryć ciekawość, jak brzmią te utwory.<br>Jednak, po włożeniu jej do odtwarzacza już od pierwszych dźwięków wiedziałem że jest to naprawdę rewelacyjna produkcja. <br>Pierwsze nuty które wybrzmiewają z głośników to przyjemna przygrywka na fortepianie, która niczym nie zdradza, że to co za chwile usłyszymy, to bardzo ciepła i zmysłowa blues'owa ballada w której wspaniałemu głosowi głównej wokalistki akompaniuje doskonała sekcja rytmiczna, elektryczna gitara, fortepian oraz grupa The Little Willies. To dopiero sam początek, a z każdą chwilą jest coraz lepiej, ponieważ na następny utwór czekałem z ogromną niecierpliwością. Zatytułowany jest Virginia Moon a do współpracy nad nim Norah Jones zaprosiła Foo Fighters. Nie muszę chyba opisywać, jak bardzo intrygowało mnie, w jaki sposób podejdą do jazzu wokaliści znani do tej pory z bardzo ekspresyjnej, krzykliwej wręcz czasami twórczości rockowej. I to między innymi ten utwór pokazał jak ogromną wartość artystyczną przedstawia ten album, ponieważ wokaliści z Foo Fighters zaśpiewali swoimi charakterystycznymi głosami, w towarzystwie Nory bardzo przyjemną balladę w delikatnie kołyszącym klimacie Bossa Novy.<br>Na płycie znalazły się też dwa utwory z udziałem znanych amerykańskich raperów. Life is Better to bardzo przyjemny, lekki, funkowy wręcz rytm, na którym swoje bezapelacyjne zdolności wokalne prezentuje Nora w towarzystwie rapera Q-Tip. Drugi natomiast to, mój ulubiony na tej płycie, Soon The New Day, na którym swój rewelacyjny styl melodeklamacji wersów prezentuje Talib Kweli przy akompaniamencie bardzo klimatycznego, zmysłowego podkładu muzycznego. Całość dopełnia doskonale nagrana linia basu, która zręcznie prześlizguje się przez cały utwór ciągle przypominając o sobie, natomiast doskonale zaśpiewane refreny dodatkowo upiększają tą kompozycję. <br>Podsumowując, można napisać że ten album jest kwintesencją dobrego, gatunkowego jazzu. Słuchając tej płyty wieczorem, przy przyciemnionym świetle, przy lampce ulubionego trunku, ma się nieodparte wrażenie, że cały pokój wypełniony jest klimatem Nowego Jorku i zadymionych knajpek w których na małych scenach w weekendowy wieczór prezentują swoje utwory starzy jazzmani w towarzystwie młodej ślicznej piosenkarki, której talent wokalny zatyka dech w piersiach.<br>Gorąco polecam tą płytę na długie zimowe wieczory !<br><br><br><br>

Aga Zaryan - A Book of Luminous Things

Świetne piosenki. Wokalizy Agi Zaryan to światowa czołówka. Kapitalne aranżacje na zespół jazzowy i orkiestrę. Intymne duety wokalu z kontrabasem, gitarą i fortepianem to majstrsztyk. Klasyka

Aga Zaryan - Picking up the pieces

Wyjątkowe interpretacje standardów jazzowych. album ma niepowtarzalny nastrój za sprawą interpretacji Agi Zaryan i świetnych instrumentalistów. Wyczuwa się powiew czegoś "nowego" Dosłownie muzyka unosi się. Głos Agi jest aksamitny, kojący, co za barwa! Niech się schowa Diana Krall. Balsam dla uszu i duszy ;)

Beastie Boys - The in sound from way out!

Tą płytę chciałbym polecić wszystkim, którzy... <br>Nie, tą płytę chciałbym polecić wszystkim. Przede wszystkim, jako ciekawostkę muzyczną. Beastie Boys znani głównie ze swoich bardzo żywiołowych, energicznych utworów z gatunku hip hop pokazali swoją drugą naturę - muzykalność. Płyta The in sound from way out jest zbiorem utworów intrumentalnych zagranych przez raperów Beastie Boys. Album składa się z 13 kawałków utrzymanych w klimacie raczej jazzowym. Skład instrumentalny to perkusja, gitara basowa, gitara elektryczna, wiolonczela oraz instrumenty klawiszowe. Płyta jest bardzo spójna i wszystkie kawałki są nagrane w jednym stylu. Mimo wszystko płyta jest bardzo ciekawa. Myślę, że większość ludzi słyszała kiedyś o grupie Beastie Boys i do dziś kojarzy ją z białymi chłopakami rymującymi zwrotki do bardzo samplowych podkładów robionych na studyjnym sprzęcie. Ta płyta pokazuje, że Beastie Boys mają coś w zanadrzu dla miłośników instrumentalnego grania. <br>Utwory są zagrane bardzo czysto i równo. Słychać wyraźnie, że każdy z instrumentalistów wie, jak trzymać instrument i wie jak wydobyć z niego dobry dźwięk. Po tej płycie nie należy się jednak spodziewać super rozbudowanych długich utworów, gęsto okraszonych wirtuozerskimi solówkami. Utwory są standardowej długości 4-5 minut i nie są zbyt rozbudowane. Posiadają jednak dosyć harmonijne, ciekawe tematy melodyjne oraz przemyślaną kompozycję zawierającą powtarzające się tematy przewodnie oraz mosty. Album sprawia wrażenie, jakby stanowił płytę demo zespołu jazzowego złożonego z młodych, debiutujących, ale bardzo obiecujących muzyków.<br>Jestem przekonany, że The in sounds from way out może być doskonałym przykładem brakującego ogniwa, które łączy ze sobą gatunki poważane przez starsze pokolenie, bazujące na grze na żywych instrumentach oraz gatunki bliższe muzyce młodzieżowej, takiej jak właśnie hip hop. <br>Ja tą płytę odbieram jako doskonały materiał do wspólnych odsłuchów dla młodzieży wraz z rodzicami, gdyż każdy, niezależnie od wieku i preferencji muzycznych na pewno doceni tą płytę. Gorąco polecam, z tym że jest już raczej trudna do zdobycia. Warto jednak poszperać w internecie, gdyż będzie to naprawdę bardzo interesująca pozycja na półce.<br>Ogólna ocena BARDZO DOBRA !

Sting - All This Time

Pierwszy raz z płytą zetknąłem się w postaci mp3 mizernej jakości i od razu zakochałem się w tej płycie. Moim skromnym zdaniem to najlepsza obok Symphonicities płyta. Nowe spojrzenie na stare hity, jazzowe aranżacje utworów, całkiem niezła spójność płyty, której punktem kulminacyjnym jest "Hounds of Winter" oraz "Mad about you" następnie całość robi się spokojna. "Dienda" (której osobiście nie lubię) oraz "Roxanne" są bardzo spokojnymi utworami, można by rzec nieco dołującymi (szczególnie dienda). Mają na celu wyciszyć odbiorce, by potem na sam koniec "Every breath you take" znów naładowało go energią!

Kim Wilde - Love Is

Późne płyty Kim Wilde są zdecydowanie skierowane do tych, którzy nade wszystko cenią sobie przebojowość, melodyjność i miękkość muzyki pop. Począwszy od albumu Close, Kim Wilde zdecydowała się powoli zrywać z etykietką mrocznej Hi-NRG divy, na rzecz wydawać by się mogło bardziej lekkostrawnej, gładszej w brzmienia muzyki. Teksty jej piosenek nie będą już o skokach z mostu, ale o bardziej oklepanych sprawach - o miłości. Nie będę ukrywał, pierwotna surowość, dzikość, bezduszna precyzja zimnych automatów i syntezatorów muzyki Hi-NRG, wprost porażająca klimatem, jest zdecydowanie bardziej w moim typie niż oklepana popowa miałkość jaką zaserwowała nam Kim w latach 90-tych, dlatego jej albumy z tego okresu oceniam zdecydowanie niżej. Oczywiście odbiór muzyki jest zawsze subiektywny, dlatego zawsze radzę nie kierować się czyimiś opiniami tylko samemu posłuchać by wyrobić sobie swoje zdanie. A jak jest z płytą Love Is ? Wydaje się bardzo osobista dla Kim (czy może był to zabieg marketingowy ?), bardzo kobiecą, wypełniona po brzegi jej śpiewem i przebojowymi popowymi kompozycjami. Radość i słońce aż bije od każdej piosenki, jest wesolutko, szybko i lekko. Niestety, rock i kopiące Hi-NRG odeszło w zapomnienie. To ta sama piosenkarka która kiedyś krzyczała dziko Chequered Love ? Na Love Is słodkość sięgnęła zenitu. Mój największy zarzut do tej płyty to (mimo naprawdę gęstych syntezatorowych pasaży)... brak muzyki... Kim zawsze jest na pierwszym planie, śpiewa od pierwszej minuty do ostatniej. Kompozycje są nie da się ukryć bogato aranżowane, perkusja, gitary, elektroniczne, ćwierkające syntezatory wypełniają po brzegi każdą kompozycję ale dają tylko złudzenie muzyki, gdyż jest ona ściśle podporządkowana wokalowi Kim. W tych krótkich chwilach gdy gra gitara czy perkusja jest ciekawie, jednak instrumenty są zawsze w tle, co nie pozwala delektować się ich brzmieniem. Mały plusik za wreszcie zatrudnienie perkusisty (choć tylko do kilku utworów), wprowadza ona jakieś urozmaicenie do przepełnionych elektroniką piosenek. Niestety, większość muzyki to ćwierkająco-brzęcząco-łupiące płytki basem, przesłodzone, cukierkowe syntezatory. Płyta brzmi jasno ponieważ jest nimi aż prześwietlona (pisałem na początku że od piosenek bije słońce). Mimo że kompozycje są ładne, raz wolniejsze, raz szybsze, ja odniosłem jednak wrażenie ich jednowymiarowości, nie mają jakiejś tej nieokreślonej głębi wczesnych płyt. Z kawałków na płycie do gustu przypadły mi Love is Holy, A Miracle's Coming (podobieństwo do kawałków Belindy Carlisle wcale nie przypadkowe, piosenka tak jak kilka innych na płycie to kompozycje Pana Rick'a Nowels'a) i oczywiście Million Miles Away, który brzmi tak staro że aż klasycznie. Z radiowych hitów z nie można nie wspomnieć bardzo klimatycznym Heart Over Mind, najlepszym utworze na tym albumie. Śpiew Kim jak zwykle piękny, wypełniony pozytywnymi emocjami. Jeśli jest wam smutno i chcecie puścić jakąś płytę dla poprawy nastroju ta będzie idealna. Kiedyś jeden kolega audiofil mówił mi że lubi słuchać czarnych wokalistek, bo w ich śpiewie słyszy emocje, po zamknięciu oczu widzi i niemalże czuje ich usta przy swoich. Twierdził że jasnoskóre Panie nie mają w swoim głosie takich magicznych, intymnych właściwości. Z satysfakcją oznajmiam że kolega się mylił. Nie lubię ciemnych, nisko śpiewających wokalistek (prócz wyjątków). Pani Kim nie dość że ma jasną barwę głosu i charakterystyczny angielski akcent, który mi się okrutnie podoba, to na dodatek potrafi zaśpiewać i przeteleportować swoje trójwymiarowe usta wprost do mojego pokoju, pomiędzy grające kolumny. Chciałbym w tym miejscu spróbować nawiązać do jednej z konkurentek Kim, równie sławnej i wspaniałej piosenkarki lat 80-tych – Sandry Cretu. Jej płyty z lat 80-tych stylizowane były na proste, syntezatorowe, acz niewątpliwe bardzo urokliwe disco, raczej bez ambitniejszych zapędów, aranżacyjnie raczej poniżej muzyki tworzonej przez rodzinę Kim. Za to w 1992, kiedy powstał prosty Love Is, Sandra razem z mężem poszli w zupełnie innym kierunku, nagrywając mocno alternatywny i najprawdopodobniej najlepszy album – Close To Seven. Szkoda że i Kim nie zdecydowała się na taki, ambitniejszy, ryzykowny krok, no ale też nie można mieć jej tego za złe, po dość sporej klapie poprzedniej płyty Love Moves, chciała z pewnością podreperować statystyki na listach przebojów. Kim jest i pozostanie chyba na zawsze piosenkarką tworzącą muzykę pop, a więc szybko wpadającą w ucho, chwytliwą i dla masowej gawiedzi. Ale również ambitniejsi słuchacze mogą znaleźć na jej płytach ciekawe akcenty, jednak zdecydowanie wśród wcześniejszych albumów jak Select czy Catch As Catch Can. Podsumowując, Love Is to płyta dla fanów głosu Kim. Ja nie mogę jej wybaczyć że kiedyś potrafiła zaśpiewać i z wyraziście grającymi elektrycznymi gitarami i z saksofonem czy trąbkami, razem z latającą dookoła jej głowy elektroniką. Niestety, dla mnie jest to płyta wokalistki Kim Wilde z muzyką jako dodatkiem, a szkoda, bo ja bardzo lubię słuchać muzyki. Przykro mi, mimo że wokal Kim jest tu znakomity, wesoły i charyzmatyczny, dla mnie płyta jest po prostu za słaba muzycznie. Brzmienie jest już za mocno zrobione pod typowy współczesny komercyjny pop, a ja cały pop nieszczególnie trawię. Oczywiście ogólnie płyta nie jest zła, wszystkie albumy Kim Wilde prezentują zawsze wysoki poziom, a tej słucham kiedy najdzie mnie odpowiedni nastrój naprawdę bardzo często. Mimo to należy być surowym w ocenie i na bok odłożyć bezkrytyczne uwielbienie swojego artysty. Jeśli jednak miałbym wybierać pomiędzy mocno niedocenionym przez publikę, ale jednak dość urozmaiconym Love Moves, a perfekcyjnie przebojowym i wesolutkim Love Is, wybieram bez wahania ten pierwszy. Ocena muzyki: dwie gwiazdki

Kim Wilde - Love Moves

Oto i siódmy album w całkiem bogatej dyskografii nasze ukochanej piosenkarki ;) Może zacznę od tego, że najprawdopodobniej sukces poprzedniego albumu Close, odbił piętno i na tej płycie, widać to nawet po bardzo podobnej okładce. Gdzieś czytałem że Love Moves jest też bardzo podobne muzycznie do Close. Możliwe że można się z tym zgodzić, z pewnością styl Kim z tego okresu jest charakterystyczny i jednolity. Podobnie jak na Close, tu również słychać oddalanie się od pierwotnego, surowego Hi-NRG i eksperymentów brzmieniowo/kompozycyjnych. Szkoda, nie uważam że dobrym pomysłem było brnięcie artystki o charyzmie Kim, w plastikowy pop-dance lat 90-tych. Na poprzedniej płycie Close, udało się osiągnąć zdrowy kompromis pomiędzy różnorodnością i melodyjnością brzmienia. Oczywiście nie bez znaczenia jest tu elektronika lat 90-tych, która nie brzmi już tak sucho i bezbarwnie, wydawać by się mogło że postęp w dziedzinie komputerów zrobił swoje. Niestety, dla mnie te brzmienie potrafi być też gorsze, gdyż jest przesłodzone, cukierkowe i na dłuższą metę mdłe. Również sama muzyka zaczęła usuwać się w cień, a na pierwszym planie została tylko pięknie śpiewająca Kim. Przypomina mi to trochę styl piosenkarek pokroju Whitney Houston, tworzących muzykę wokalną czyli głównie wokół własnej osoby. Muzyka na płycie to głównie syntezatory, z syntetycznie brzmiącym, miękkim i płytkim basem. Choć płyta dostała gorsze oceny od następnego albumu Love Is, uważam że jest równie dobra co następczymi. Na Love Moves kompozycje są bardziej urozmaicone choć oszczędniejsze. Dużo tu ratuje kawałek Can't Get Enough (Of Your Love), gdzie praktycznie całą końcówka to solo na gitarze. Nie jest to zła płyta, pokazuje Kim od trochę innej strony, zwraca uwagę przede wszystkim na jej głos i to jak śpiewa niż na samą muzykę. Warto go mieć choćby dla takich kawałków jak wspomniany Can't Get Enough (Of Your Love), tu nareszcie dzika Kim śpiewa z ogniem i taką ją kocham. Instrumentalnie kawałek jest o tyle ciekawy, że elektryczną gitarę na jakiej gra świetny gitarzysta Steve Byrd, słychać najpierw w lewym kanale, a następnie cała końcowa partia solowa jest przełączona na stereo (gitarowe riffy wypełniają całą scenę). Ot, takie drobne smaczki a cieszą. Ta piosenka jest moją ulubioną kompozycją Kim Wilde lat 90-tych. Podobają mi się również przebojowe, szybkie It's Here czy Time, ale również ślicznie wypada refren Storm In Our Hearts, nieczęsto mam ciary gdy wchodzi nagana partia wokalu Kim w tle, nakładając się z jej głosem na pierwszym planie: "Look at the storm in your hearts", piękne i wzruszające. W Who's To Blame podoba mi się tekst: "I feel paralysed; Unable to cry". Za to w Someday denerwują mnie już takie momenty jak gdy Kim śpiewa: "To reveal the thruth inside; Just like a child", a w tle słychać śmiejące się dzieci, takie słodkości to dla mnie tortury, choć sama piosenka jest ładna. Ale założę się że kobiety to bierze. No właśnie, odnoszę nieodparte wrażenie, że płyta jest bardzo kobieca i możliwe że spodoba się przede wszystkim płci pięknej. Spotkałem się z opiniami że ten album ma mniej komercyjne oblicze od poprzednich. Zgadzam się, mniej jest tu przebojowych brzmień. Bardzo lubię niekomercyjną, niesztampową i odkrywczą muzykę, na tej płycie jest kilka ciekawych kompozycji, jednak nie odbiegają one zanadto od standardów ówczesnej muzyki pop. Z pewnością płyta jest bardziej ambitna dla samej Kim, słychać że jej śpiew staje się coraz bardziej wyrafinowany. Kompozycje są tu ciekawe, nieprzekombinowane, niestety cierpi instrumentarium, przez co dziwnie się ich słucha. Możliwe że Kim chciała by instrumenty były mniej narzucające się i by bardziej słuchacze skupili się na jej wokalu. Jeśli było tak w rzeczywistości, to wyszło to na Love Moves znacznie lepiej niż na Love Is gdzie po prostu ściszono i wycofaną całą muzykę w tło. Jak już na wstępie wspomniałem, często słyszę że ludzie porównują tą płytę do Close, mi ona bardziej przypomina Another Step, a to dlatego, że podobnie wydaje się lekko niedopracowana. Słuchać uproszczenie brzmienia automatów i syntezatorów. Nawet czasem wydaje się, że pewne ścieżki instrumentów zastąpiły studyjne, używane przy próbach automaty (brzmi to jak demo). Aha, żywy perkusista w teledysku do Can't Get Enough (Of Your Love) to również ściema, w rzeczywistości sekcję rytmiczną na całej płycie odgrywa automat (tylko w piosence I Can't Say Goodbye pomaga mu trochę człowiek). No, no, bardzo nieładnie tak oszukiwać Kim... Nie wiem czemu piosenkarka tak mocno przeżywała komercyjna porażkę tej płyty. Wydawało jej się że tylko samym swoim głosem oczaruje słuchaczy ? W latach 90-tych takie brzmienie muzyki jakie znajdziemy na Love Moves przechodziło tylko dzięki bogatej aranżacji lub/i postawieniu na gęstsze brzmienie elektrycznych gitar. Dowodem na to jest choćby fakt, że singiel Can't Get Enough (Of Your Love) z tej płyty sprzedał w miarę dobrze. Zresztą wystarczy posłuchać jakie hity serwował nam rok później z płyty Dangerous Michael Jackson. No, ale nie zaniżę oceny drastycznie tylko dlatego że płyta sprzedawała się kiepsko, niebyłym sobą gdybym powiedział że komercyjna sprzedaż muzyki ma dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Baa, powiem że surowe i lekko nieociosane brzmienie Love Moves ma swój urok, podobnie jak na Another Step. Choć niewątpliwie, gdyby na płycie znalazła się żywa sekcja rytmiczna plus więcej gitar, wtedy ocena byłaby znacznie wyższa, na taką zasłużyło Another Step. Jako fan Kim Wilde mógłbym oczywiście postawić wszystkim płytom tej piosenkarki maksymalne oceny, ale nie chcę być uznany za zaślepionego. Tak więc stawiam płycie połowę oceny najwyższej, mając w pamięci takie epokowe dzieła jak Select, czy elektryzujące wykopem i klimatem Teases & Dares, albo eksperymentalnie odważny Catch As Catch Can. Ocena muzyki: dwie i pół gwiazdki

Kim Wilde - Close

Close przez wielu uważany jest za najlepszy album w dorobku Kim Wilde. Nie da się ukryć, że płyta jest dopracowana znakomicie zarówno pod względem brzmienia jak i tekstów. Muzyka mimo to że w dalszym ciągu elektroniczna nie brzmi już tak sztucznie jak na poprzednim albumie Another Step, który prawdę powiedziawszy miejscami z powodu uproszczenia aranżacji przypominał jakby płytę demo. Na omawianym Close zaś, udało się osiągnąć bardzo dobry kompromis pomiędzy dynamiką, wyrazistością syntezatorów, ich barwą i skrzętnie wmiksować w to gitary z wokalem Kim. Muzyka brzmi po prostu o wiele strawniej, przyjemniej dla ucha, a mimo to bardzo ekscytująco i wciągająco. Poprzedni album, Another Step, był mocno wykrzyczany i nieco jazgotliwy, Close ma zdecydowanie przyjemniejszy klimat. Tytuł płyty, czyli Close – Blisko, doskonale to oddaje. Nastrój piosenek jest zazwyczaj ciepły i przyjazny, tak jakby Kim chciała nas przytulić bliziutko do swojego serduszka, tak byśmy poza kopiącą, czadową Hi-NRG/rockmenką, odkryli w niej również wrażliwą duszę, europejską duszę (cytując za tytułem jednej z piosenek). Udało się to znakomicie, zmiana stylu z Hi-NRG na pop wyszła na Close zdecydowanie bardzo dobrze. Nie mógłbym nie zwrócić uwagi przede wszystkim na dwa, klasyczne kawałki na tym albumie. You Came to jedna z niewielu tych słodkich piosenek które mnie totalnie rozwalają. W głosie śpiewającej go Kim słychać tyle ciepłych emocji i radości, fenomenalnie udało się to uchwycić mikrofonem w studio. Mimo że w tym kawałku użyto efektu rozmywającego wokal, wyraźnie słuchać uśmiech, grymas twarzy, nawet ułożenie języka w ustach, co ważne, to wszystko bez zbędnej nachalności i efekciarstwa, a więc bez nieprzyjemnego wrażenia mikrofonu w gardle. Piosenka została napisana na cześć pierwszego nowonarodzonego synka Ricky'ego, tak więc słuchając ją przez pryzmat tekstu, nogi same się uginają. Never Trust a Stranger, mocny, szybki, pop-rockowy, ten kawałek gna niczym lokomotywa. Piosenki właśnie w takim stylu są moimi ulubionymi. Gnający perkusyjny automat, a równocześnie gęste, trąbiące syntezatory, razem z riffującą w tle gitarą. Wykrzyczany refren brzmi tu znakomicie, słychać że Kim bardzo poprawiła się wokalnie i doskonale kontroluje swój głos w wysokich rejestrach. Przejście od raczej normalnie śpiewanych zwrotek do wykrzyczanego refrenu spowoduje u niejednego ciarki na plecach. Kawałek brzmi jak wykrzyczane ostrzeżenie: "Oh nigdy nie ufaj nieznajomemu swoim sercem" ! Trzecim moim faworytem jest You'll Be The One Who'll Lose. Stonowana i nieco mroczna piosenka, niby cicha i spokojna, w rzeczywistości przepełniona mnogością dźwięków latających z prawa na lewo, oraz urokliwą, gitarową solówką. Doskonały przykład bogatej, a równocześnie niemczącej efekciarstwem kompozycji. Reszta utworów jest również znakomita. Ktoś gdzieś kiedyś narzekał na Hey Mister Heartache, kompletnie nie rozumiem dlaczego, utwór, podobnie jak Stone, jest w klimatach poprzedniego albumu Another Step. Nie sposób tu oczywiście nie zwrócić uwagi na znakomity duet jaki ponownie stworzyła Kim z czarnoskórym wokalistą Juniorem (znanym nam z poprzedniej płyty). Stone mocno nawiązuje do Hi-NRG, brzmi przez to nieco archaicznie ale dlatego właśnie dla mnie znakomicie. Słychać charakterystyczne, twarde i ostre brzmienia syntezatorów i automatów, te kawałki dają klasycznego, wysoce energetycznego kopa. Mimo że treść piosenek w większości porusza oklepane tematy miłości, to miejscami nie dosłownie i chwała za to. Np. w Four Letter Word – słowo na cztery litery, gdzie praktycznie prócz love pasuje masa innych rzeczy. Jak już wcześniej wspomniałem, Kim zdecydowanie poprawiła się wokalnie. Jej głos brzmi na Close wręcz imponująco, nie bez znaczenia jest tu znakomite nagranie w studio, ale o tym później. Szukając smaczków, warto wspomnieć o piosence Four Letter Word, na którym moment gdy śpiewa: "Its sad but tszszrue" wymawia tak jakby miała wadę wymowy, doprawdy zniewalające. W takich chwilach da się poznać charakterystyczny styl i luz z jakim Kim podchodzi do tego co robi, słychać że śpiewanie to dla niej pasja a nie kolejny sposób na zarobienie pieniędzy. Nie popisuje się niepotrzebnie, nie przeciąga wysokich rejestrów, a jeśli już to wychodzi jej to z powerem i jednocześnie niedrażniąco (refren Never Trust a Stranger). Może mam jednak kilka zastrzeżeń. W spokojnych balladach takich jak Love's A No, da się już powoli odczuć nadmierny przerost słodkości. Powoli ten styl śpiewania zaczyna dryfować od drapieżnej, rockowej ekspresji, w miałkie, popowe zawodzenie do kotleta. Im więcej jest takich momentów w kompozycjach Kim, tym bardziej daje się to we znaki, dlatego właśnie, przynajmniej ja, wolę bardziej dziką Kim z lat wcześniejszych. Na płycie mniej jest rocka niż na poprzedniej, to też klimat jest bardziej stonowany i cieplejszy. Mimo, że ja generalnie lubię słuchać bardziej rocka niż popu, a jeśli słucham popu to zazwyczaj tego gitarowego, nie mogę nie docenić tej płyty. Nie ulega wątpliwości, Close jest lepiej dopracowany zarówno pod względem brzmienia instrumentów jak i wokalu, ale oceniam go nieco niżej niż wcześniejszej Another Step. Po prostu, kocham brzmienie tych ostrych gitar na Another Step i nawet podoba mi się pewna surowość i ascetyczne podejście do elektroniki na nim. Sporo słucham dem różnych wykonawców i nieraz naprawdę brzmią one nie gorzej, a po prostu inaczej od wersji finalnych utworów. Album Close, odniósł największy komercyjny sukces spośród wszystkich albumów Kim, nic dziwnego, to kawał naprawdę dobrej, przede wszystkim do perfekcji dopracowanej muzyki. Podobno nie bez wpływu na sprzedaż płyty była trasa koncertowa Michaela Jacksona, na jaką w ramach supportu została zaproszona Kim. Przypomniała mi się teraz pewna historia związana z Jacksonem. Mam jednego kolegę, który po wcześniejszych, młodzieńczych latach fascynacji dance i techno, po informacji o śmierci króla popu (nawet sama Kim tak nazwała Michaela), został wielkim fanem Jacksona. Z nieskrywaną dumą zawsze szczycił się sławą amerykańskiego piosenkarza i lekko wzgardzał słabą wg niego popularnością Kim. Nie będę zaprzeczał, muzyka krzykliwa, lekka i przebojowa zawsze cieszyła się i będzie cieszyć dużym, komercyjnym wzięciem. Jednak dla ludzi wrażliwych na subtelnie dawkowane piękno, bez efekciarstwa i nachalności, powstała właśnie taka muzyka jaką mogą usłyszeć na Close. Baa, dla mnie to nawet zadziwiające, że płyta w dużej części spokojna i stonowana odniosła aż tak spektakularną sprzedaż. Jeszcze na koniec dodam, niewątpliwy sukces komercyjny nie zawsze idzie w parze z sukcesem artystycznym. Album Close nie penetruje nieznanych rejonów czy innych gatunków muzycznych, kompozycje nie porażają oryginalnością, przeto płytę oceniam niżej niż wczesne dzieła artystki. Jeśli jednak ktoś uzna Close za najlepszą płytę Kim nie będę się kłócił, wręcz przeciwnie, nie sposób się nie zgodzić, pod względem dopracowania kompozycji, muzyki i wokalu to chyba najlepsza płyta Kim. Ocena muzyki: trzy i pół gwiazdki

Kim Wilde - Another Step

Pierwszy album Kim Wilde z jakim zapoznałem się jeszcze za pośrednictwem ściągniętych z netu mp3jek. Prawdę powiedziawszy, osłuchany wcześniej głównie w metalu i mocniejszym rocku, nie wszedł mi wtedy zbytnio. Nie należy traktować tej płyty jak czystego rocka, muzyka wywodzi się wprost z wczesnego Hi-NRG i ma wiele wspólnego z mocniejszym brzmieniem poprzedniej płyty Kim - Teases & Dares. Mimo to, mamy tu nieco oszczędniejsze użycie syntezatorów i automatów perkusyjnych, nie wypełniają one kopiącym waleniem niemal każdego kawałka sceny, za to zastąpiły je ostro tnące elektryczne gitary. Another Step, czyli następny krok Kim Wilde w rozwoju jej twórczości. Krok możliwe że również bardziej w stronę serc rockerów, na płycie jak nigdzie wcześniej od czasów debiutu mamy sporo ostrego, gitarowego grania. Album zapełnia aż 13 znakomitych kompozycji, podzielonych na dwie części, mocniejszą i balladową. Na początku zastanawia ciągłe trzymania się automatu perkusyjnego, rytmika jest o wiele rzadsza i prostsza niż na poprzednim Teases & Dares, tak więc większość sekwencji mógłby zagrać żywy drummer. Wystarczy jednak posłuchać tytułowego utworu na nieco lepszym od standardowego stereo sprzęcie, by zrozumieć jaka moc i power tkwi w zimnym i bezdusznym automacie. Początek tytułowego kawałka dosłownie wbija w fotel, uderzenia werbla są tak twarde i dynamicznie że powodują u słuchacza aż odruchowe przymrużanie oczu w ich takt. Te nietypowe podejście do muzyki, a wiec użycie elektroniki wspomaganej przesterowanymi gitarami, nadało płycie niepowtarzalnego, elektro-rockowego brzmienia. Kompozycje są o wiele pogodniejsze niż na poprzednich albumach, wydaje mi się że przez to płyta dostała komercyjnego potencjału (potwierdza to znakomita sprzedaż). Ułożenie piosenek na płycie, przypomina nieco albumy koncepcyjne, choć utwory nie są z sobą w żaden sposób powiązane, ot, podzielono po prostu płytę na dwie, odmiennie klimatycznie części. Za produkcję płyty odpowiedzialnych jest tym razem znacznie więcej osób niż rodzina Kim z jej bratem Rickiem na czele. Znaczna część piosenek powstała przy współpracy z producentami Michaela Jacksona, którymi byli wtedy Bruce Swedien i Rod Temperton. Słychać to właśnie w przebojowości i krzykliwości niektórych kompozycji. Tak więc większość szybszych kawałków na pierwszej części jest wprost wykrzyczana przez Kim, taką ją kocham, dzika Kim, pełna energii i ognia. Pierwszy, singlowy i chyba najbardziej znany przebój Kim - You Keep Me Hangin' On, jest coverem grupy The Supremes z lat 60-tych, gdyby jeszcze ktoś nie wiedział. Nawiasem, jak dla mnie jeden z najlepszych coverów w historii muzyki, choć w całkowicie innym klimacie niż pierwowzór. Uwagę należy zwrócić również na tytułowy Another Step (Closer To You) zaśpiewany wspólnie z Juniorem Giscombe (stworzył z Kim znakomity duet), wspaniałą, ciepłą i poruszająca piosenkę Schoolgirl (napisaną przez Kim po katastrofie w Czarnobylu), oraz mocno kombinowany kaczkowatym brzmieniem syntezatora i świetnymi chórkami w refrenie Say You Really Want Me, wzorowany na kawałkach Michaela Jacksona. Jako fan gitarowego brzemienia nie mógłbym nie wspomnieć o ostro tnących elektrycznych gitarkach z tym że nie miażdżą one niskimi przesterami, są nastrojone wysoko, przez co nadają brzmieniu płyty lekkości a jednocześnie zadziorności. Bardzo częste, znakomite, acz krótkie solówki bardzo urozmaicają to granie, choć gitarki zostały wycofane względem syntezatorów i wydają się przez to wyciszone. Acz na jednym kawałku gitara zdecydowanie stara się prowadzić muzykę, mowa o I've Got So Much Love, tu już jest już niemal prawdziwe rockowe, ostre granie. Druga cześć, spokojniejsza, zaczyna podobać się po dokładniejszym przesłuchaniu, gdyż piosenki są naprawdę klimatyczne. Zwraca uwagę gra saksofonu w She Hasn't Got Time For You, fenomenalnie nagrana brzdąkająca gitarka w Missing, gitarowa solówka i partia basu w Brothers, chórki w refrenie How Do You Want My Love. Missing tekstem przypomina nieco smutniejsze, wcześniejsze kompozycje takie jak Child Come Away, niesamowity, rozpaczliwy tekst: "Now she's missing in the eyes of the law, Somebody help her". Ostatni utwór Don't Say Nothing's Changed do którego Kim napisała zarówno muzykę jak i słowa, jest przyznam kompletnie nie w moim stylu... acz jednak łapie mnie jak żaden inny. Moment w którym Kim śpiewa: "Baby you're breaking my heart" powoduje ciary na plecach. Teksty piosenek jak zwykle różnorodne, nie tylko o miłości, hmm... chyba trochę gorzej, bo o seksie. No, ale Kim ma tu już 26 lat, zmieniła się w iście seksowną laskę, toteż skrzętnie postanowiła z tego skorzystać w kawałkach takich jak The Thrill Of It, I've Got So Much Love czy Say You Really Want Me do którego nakręciła mocno pikantny wg konserwatywnych anglików teledysk. Śpiew Kim jest na najwyższym jak dla mnie w tym okresie poziomie. Ciągle jeszcze pełny dziewczęcego ognia i nawet na takim słodkim Schoolgirl, nie popada w przesłodzoną mdłość. Baa, ten kawałek jest wyjątkowy, słychać że piosenkarka śpiewając go dała całą siebie, słychać wyraz twarzy gdy śpiewa. "Schoolgirl, You're such an inspiration" tu dosłownie widać jej uśmiech na twarzy spomiędzy głośników i jak trzepie radośnie główką, a jej włosy układają się dookoła w złotą aureolę. Another Step całościowo oceniam minimalnie niżej w porównaniu z poprzednimi albumami, ale głównie ze względu na klimat, mroczniejszy na wczesnych płytach jest bardziej w moim typie. Również wg mnie komercyjna otoczka, tej płyty wytworzona przez obcych producentów dała się nieco zbyt mocno we znaki (uproszczenie brzmienia automatów i syntezatorów). Płyty tworzone wyłącznie przez rodzinę Kim są zdecydowanie bardziej wyjątkowe i dojrzalsze artystycznie. Całe szczęście w większości kawałków czuć rękę Wilde'ów i nadwornego gitarzysty kapeli Kim, Steve'a Byrd'a. Równocześnie jednak nie da się ukryć że Another Step jest niezwykle słuchalny, bogaty nie tylko w przebojowe, ale również klimatyczne kawałki. Niewątpliwie w większości domów częściej zagości na talerzu odtwarzacza CD niż mocno odjechany Select. Płyta jest z tych, które nigdy się nie nudzą i do których bardzo często będzie się powracać. Ode mnie jeszcze dodatkowy plus za ostre gitarowe brzmienie, świetna robota Panie Byrd. Ocena muzyki: cztery gwiazdki

Kim Wilde - Teases & Dares

Pierwsze co przychodzi na myśl po przesłuchaniu Teases & Dares to dość niezwykłe podejście do muzyki. Przywodzi mi na myśl takie tytuły jak Some Great Reward czy Black Celebration - Depeche Mode, może muzykę grupy Yello, inny kolega jeszcze zasugerował muzykę kapeli Frankie Goes To Hollywood. Kim Wilde podeszła tym razem do swojej muzyki znacznie śmielej, postawiono przede wszystkim na wykop, efektowne, dynamicznie acz przebojowe kompozycje. Gatunek ja bym określił jako energetyczny rock elektroniczny (hi-erg/elektro/rock), w końcu o Depeche Mode też mówiło się że grają rocka. Brzmienie jest gęste, dynamiczne, przeładowane efektami latającymi z głośników z prawa na lewo. Rytmika kawałków jest zdecydowanie bardziej złożona niż na poprzednich albumach. Na genialnym Select postawiono przede wszystkim na klimat wysoko, gładko grających, starych syntezatorów w stylu Prophet 5, również rytmy automatu były raczej proste, co dodawało jeszcze większej surowości tej muzyce. Na T&D automaty walą przejściami, przeważają pulsujące dźwięki, nieraz nakładających się na siebie linii melodycznych dwóch lub więcej syntezatorów. Ogólnie brzmienie instrumentów elektronicznych jest bardziej nowoczesne. Słychać że rodzina Kim zainwestowała w hardware o czym można się przekonać gdy tylko zajrzy się do książeczki zamieszczonej razem z płytą. Choć instrumentalnie postawiono właśnie głównie na syntezatory i automaty perkusyjne, to są tu też i gitarowe solówki oraz całe kawałki z żywą perkusją i gitarami. Sama Kim również śpiewa bardziej zdecydowanie niż wcześniej, mocno, na rockowo akcentuje słowa piosenek. Panna zdecydowanie poprawia się wokalnie z płyty na płytę. U wielu innych piosenkarek nie słychać tego tak wyraźnie jak u niej. Niemal każdy kawałek na płycie zaskakuje czymś ciekawym. The Touch, pierwszy utwór i od razu wbija w fotel atakiem automatów perkusyjnych niczym seriami z karabinu maszynowego, ale zapada w głowę zwłaszcza unosząca się sekwencja syntezatora. Is It Over, trzeba zwrócić uwagę na ciekawy efekt który brzmi jakby powstał bezpośrednio za konsoletą realizatora. Mianowicie w momencie bezpośrednio po drugim refrenie, mamy fragment w którym cichną syntezatory i gitara, a rytm wybija tylko sekcja rytmiczna. Jest to chwila wyraźnie głośniejsza w utworze, pogłośniono tu automat by jeszcze mocniej zaakcentować wykop. Suburbs Of Moscow, tu już sama kompozycja jest fenomenalna, charakterystyczna wiodąca linia przewodnia syntezatora, wysokie niby-dzwoneczki grające razem z pulsującym syntetycznym basem, do tego świetne chórki. Nietypowy, smutny tekst, czy Kim była kiedyś w Moskwie ? Możliwe że słychać tu echa zimno-wojennych klimatów. Fit In, stonowany kawałek, jest grany praktycznie bez użycia syntezatorów (pojawiają się jako ozdobniki), klasyczna perkusja i gitary brzmią znakomicie, zwłaszcza na przejściach, okazuje się że bez efekciarstwa również udało się nagrać znakomity utwór. Nie zgodzę się że Kim nie potrafi pisać piosenek (to pierwszy w całości przez nią zaaranżowany kawałek). Ta kompozycja jak dla mnie jest jedną z lepszych na płycie, gdyż w nieco innych, mniej sztucznych klimatach. Rage To Love, następny „żywy” kawałek, zdrowy, stary a jednocześnie wiecznie młody rock&roll, nogi same rwą się do tańca (jeśli ktoś tańczy rock&rolla). Ciekawie brzmiący, specyficzny, duszny klimat przywodzi na myśl zadymioną knajpę. The Second Time, oto i jeden z najlepszych kawałków jakie nagrała Kim Wilde, prawdziwy czad i to bez potrzeby użycia przesterowanych na maxa gitar. Wbijający w fotel początek, walący twardym, wykopiastym wyższym basem bit, świetna linia basu, wysoki, imitujący instrumenty dęte syntezator i te charakterystyczne patataj patataj na automatach, a potem krzyk Kim: "Just Go For It" !!!, cudo, kocham słuchać tego głośno. Klimat tego kawałka przywodzi mi ma myśl industrialny, post nuklearny świat. Szczególnie wyraźnie to czuć gdy obejrzy się teledysk. Kim walcząca z mumią obandażowaną jakby cierpiała na chorobę popromienną, no i ten tekst: "my whole world's exploding", płyta wypuszczona w 1984 roku, wtedy jeszcze ciągle ludzie się bali nuklearnej zagłady. Żeby nie było, ja wiem że tekst jest o miłości i seksie (brrr, nie lubię tekstów o seksie), no ale mi się kojarzy z klimatami filmów o Mad Maxie. Bladerunner, bardzo spokojny i klimatyczny, widać Kim mocno spodobał się film Łowca Androidów, w piosence słychać w tle fragmenty tego już klasycznego obrazu o futurystycznej mrocznej przyszłości. Przeciągłe, płynne syntezatorowe partie przywodzą na myśl dźwięki z drugiego albumu Kim, Select. Janine, nieco pogodniejszy muzycznie, motoryczny, szybki kawałek, zwraca uwagę partia gitary elektrycznej. Shangri-La, drugi utwór napisany przez Kim, mroczny, klimatyczny, przestrzenny i trzymający w napięciu, teraz dla odmiany zagrany tylko na wybijających prosty rytm automatach i przestrzennych syntezatorach. W tych momentach gdy Kim śpiewa dość cicho jej głos niemal wtapia się w mrok muzyki, powodując że ciężko zrozumieć niektóre słowa piosenki, brzmi to bardzo niezwykle. Słowa śpiewane przez Kim są o szukaniu miejsca ukojenia, odnosi się wrażenie, że chce ona znaleźć ukojenie zatapiając się w tym mroku. Thought It Was Goodbye, w ostatniej piosence słychać jakby nutkę melancholii, bardzo ładny kawałek, Kim śpiewa tutaj bardzo delikatnie, lekko i zwiewnie. Utwór urozmaica harmonijka. Teksty często nieszablonowe, niebanalne, jak dla mnie najciekawsze w muzyce pop pojawiały się właśnie w okresie lat 80-tych. Na T&D postawiono jednak głównie na przebojowość, melodyjność, co za tym idzie prostotę, choć treść utworów jest przeważnie bardzo smutna. Mówi o trudnościach dorastającego młodego człowieka w dopasowaniu się do dorosłości (Fit In), daremnego szukaniu miejsca ukojenia w miłości i smutku po jej stracie (Shangri-La, Suburbs of Moscow, Is It Over), potrzebie bliskości (The Touch, The Second Time)... Spotkałem się ze skrajnymi ocenami tej płyty, jedni uważają ją za najgorszą w karierze Kim inni wprost przeciwnie, za najlepszą. Z pewnością muzyka brzmi tu bardzo specyficznie, w większości przytłacza masa sztucznych i zimnych walących twardo bitów. Jednak nie zgodzę się że przypomina to muzykę dla robotów. Często słychać pracę gitar, ich solówki, dwa kawałki są zaaranżowane niemal tylko z klasycznymi, rockowymi instrumentami. Nie ulega jednak wątpliwości że płyta brzmi nieco futurystycznie, klimatami bardzo przypomina obrazy z tej mroczniejszej wizji przyszłości. Mrok i brud znany z filmów Ridleya Scota - „Obcego – ósmego...”, czy „Łowcy Androidów”, stanowi przeciwieństwo sterylnego, kolorowego i doskonałego świata przedstawianego nam ze strony serii filmów Star Trek. Teases & Dares to można powiedzieć ostatni album klasycznej, mrocznej Kim Wilde. Uważam że jest doskonałym podsumowaniem tego okresu, Kim nie mogła by już nagrać niczego lepszego nie popadając w autoplagiat. Następne płyty piosenkarki będą już w zdecydowanie pogodniejszych, lżejszych, popowych klimatach. T&D jest moim cichym faworytem zaraz po Select. Przede wszystkim uwielbiam go za mroczne kompozycje, energię i wykopiaste granie. Choć czasem uderza prostota kompozycji, to nie ma tu za to pompatycznych, czasem naciąganych klimatów jakie pojawiły się na poprzedniej płycie Catch As Catch Can. Dodatkowo zatopiony w mroku muzyki wokal Kim na T&D brzmi niesamowicie, jest dla mnie jednym z najlepszych w jej karierze. Słuchając tej płyty dziś, nie sposób nie dostrzec że brzmi bardzo oryginalnie i niepowtarzalnie, staro i to właśnie stanowi o jej sile. Ocena muzyki: cztery i pół gwiazdki Okładka i tytuł: No i znów mamy niebanalny pomysł na okładkę. Widzimy na niej Kim w dziwacznym, kiczowatym stroju, który przywodzi na myśl niektóre kreacje mody Pana Jean-Paul Gaultier’a. Okładka jest jakby przedarta, na drugiej połówce widać również Kim przepuszczoną przez niebieski filtr, jednak nie jest to jej lustrzane odbicie, prawdziwa Kim patrzy na nas, zaś jej niby odbicie na nią samą. Cóż może to oznaczać ? Prawdę powiedziawszy nie mam pomysłów, może Kim stara się nam powiedzieć że na tej płycie jest taka jaką sama siebie widzi ? Nieco dziką, drapieżną i szaloną ? Tytuł rzuca więcej światła na całą sprawę, w wolnym tłumaczeniu można powiedzieć że Kim drażni i prowokuje. Doskonale oddaje to mroczny, jednocześnie dynamiczny i agresywny klimat muzyki na płycie. Nie ulega wątpliwości że Teases & Dares jest jednym z tych bardziej surowych i dynamicznych albumów, na tak mocne brzmienie Kim nie zdecyduje się już nigdy później.

Kim Wilde - Select

Niniejsza opinia jest w większości subiektywna, jak widzicie pisana na luzie, swobodną interpretacją, wiec jeśli komuś niektóre skojarzenia wydadzą się dziwne czy nawet nietrafione, niech potraktuje je z przymrużeniem oka ;) Po dłuższym zastanowieniu i przesłuchaniu wszystkich albumów Kim, doszedłem do wniosku że to chyba najlepsza płyta tej piosenkarki. Owszem, nie porywa legendarnymi przebojami na miarę You Keep Me Hangin' On, też Kim nie śpiewa tu jeszcze na swoim najwyższym poziomie, jednak klimat muzyki, tworzonej przez wysoko grające, pulsujące analogowe syntezatory, automatyczne instrumenty perkusyjne i mroczne teksty, po prostu przebija wszystkie te wady. Słychać czerpanie pełnymi garściami z najnowszych nowinek technicznych, niepowtarzalnych, analogowych syntezatorowych instrumentów, wprost jak z wydanego w 1976 r., przełomowego albumu Oxygene - Jean Michel Jarre'a. Zresztą podobne dźwięki słychać niemal wszędzie w muzyce tego okresu, ot żeby wspomnieć tylko Noc Komety Budki Suflera (tym bardziej jeszcze że to cover grupy Eloy). Sama muzyka słuchana dzisiaj, bardzo mocno się zestarzała i nie wytrzymała próby czasu w przeciwieństwie choćby do rocka lat 70-tych. Oczywiście nie ma w tym nic złego, w każdym bądź razie ja lubię starą muzykę. Nawet śmiało uważam że dodaje to jej jeszcze większej wartości, jest dziś po prostu niezwykła i niepowtarzalna w swojej oryginalności. Niektórzy nie bez racji, uważają wręcz że z muzyką jak z winem, im starsza tym lepsza, cofają się więc do słuchania klasyki z przełomu XVIII i XIX wieku. Wracając do Select, muzyce zawartej na płycie można przylepić etykietkę Hi-NRG / New-Wave, szczególnie w tej pierwszej odmianie. Z pewnością nie jest to płyta dla fanów ciepłych wybrzmień akustycznych instrumentów, jest zimna, nieraz bezlitośnie automatyczna, przez co wydaje się bezosobowa i sztuczna, przeciwnicy takiego grania nazywali je muzyką z puszki. Niektóre kawałki, np. Ego mi osobiście mocno kojarzą się z dźwiękami jakie można było usłyszeć grając w gierki na pierwszych komputerach Commodore czy Amiga, choć te powstały oczywiście znacznie później. To właśnie w owej surowości i prostocie zawiera się sedno piękna gęstych, perkusyjnych pasaży na automatach, nieraz atmosferycznych, wysokich i podniosłych, oraz pulsujących rytmicznie analogowych syntezatorów. Muzyka wbrew pozorom nie jest jednak pozbawiona pierwiastka ludzkiego, bo niemal zawsze da się usłyszeć ledwo przebijającą się (z powodu słabości ówczesnych pieców), grającą elektryczną, czy basową gitarę. Jest i jeden kawałek w starym stylu w jakim Kim nagrała pierwszy album, post-punkowy Can You Come Over, tu wyraźnie słychać że rock nie zestarzeje się nigdy, gdyż jest po prostu ponadczasowy. Ale dla mnie osobiście, najbardziej niesamowity jest View From A Bridge, niemal zawsze włosy stają mi dęba gdy słucham tego kawałka, zwłaszcza na końcu gdy Kim śpiewa: "cos when I look below the bridge; I see its me" (skoczyła z mostu, zabiła się i teraz obserwuje swoje martwe ciało jako duch). W rzeczywistości chyba nigdy się nie dowiemy czy ona skoczyła naprawdę, gdyż śpiewa również: ''I teraz nie wiem co jest prawdą a co wyobraźnią''. Teksty dużej części utworów można interpretować na wiele sposobów, słychać że pisząca je osoba nie potraktowała ich tylko jako przyśpiewek do rytmu muzyki. Ten znakomity i chyba najbardziej charakterystyczny dla wielu utwór Selecta, z pewnością nie jednemu przypomni dzieciństwo, pierwsze hity i audycje nagrywane na magnetofonie. Jak widać w tych wydawać by się mogło prostych piosenkach jest szczypta psychodeli, oczywiście podsycana jeszcze sztuczną, zimną i bezduszną barwą analogowych syntezatorów i automatów perkusyjnych. Bo kto dziś odważyłby się napisać tekst do piosenki pop o chaosie na lotnisku i spadających samolotach, a co za tym idzie śmierci setek ludzi (Chaos At The Airport) ? Czy o tym że diabeł przechodzi się ulicami ? Action City to dla mnie piosenka jakby o sytuacji poprzedzającej Biblijny Armagedon. Nie wiem czy przypadkiem czy z namysłem udało się trafić tak bezbłędnie tekstem do sytuacji obrazującej stan zepsutego, XX wiecznego społeczeństwa. Nie da się tego oczywiście porównać do pisanych współcześnie do takiej muzyki tekstów. Teraz przeważają te miałkie o miłości, w kółko o tym samym, byle do rymu, one jakoby usypiają społeczeństwo, od razu kojarzy mi się chocholi taniec z lektury Wesele jaką przerabiałem w szkole. Trzeba też zwrócić uwagę na "przegadaną" kompozycję Cambodia. Ukłon w stronę wojny w Wietnamie, ta piosenka to swojego rodzaju anty-wojenny protest song. Ja tu słyszę muzycznie inspirację progresywnymi, tasiemcowatymi klimatami grupy Yes czy Pink Floyd, potwierdza to instrumentalne, podniosłe zakończenie Reprise, stanowiące przy okazji wspaniałe zwieńczenie albumu. O każdym utworze na płycie można by napisać jeszcze wiele, pominąłem te spokojniejsze, chyba nie słusznie, bo choćby Take Me Tonight to istne dzieło sztuki. Niesamowity, otwierający przestrzennym, unoszącym się, wysokim syntezatorem początek, perkusyjne przejścia na automacie, pulsujące miękko i miarowo rytmy innych, elektronicznych-magicznych urządzeń, chórki w dalekim tle i moment gdy Kim śpiewa: "When all I believe in is just how I'm feeling tonight; Oh, take me tonight", "Oh, weź mnie tej nocy", a jej głos rozmywa się w przestrzeni tak jakby kochanek naprawdę zabrał ją sprzed mikrofonu. Muzyka instrumentalnie choć opiera się głównie o brzmienia analogowych syntezatorów i automatów perkusyjnych jest bardzo zróżnicowana. Mamy mocne i szybkie, pulsujące syntezatorami i walące automatami perkusyjnymi jak seriami z karabinu, utwory takie jak Ego, Words Fell Down, Chaos At The Airport, oraz spokojne, niemal eterycznie rozpływające się w powietrzu dzięki sztucznej przestrzeni generowanej przez elektronikę, Just A Feeling (wspaniała gitarowa solówka) czy wspomniany Take Me Tonight. Najspokojniejszym utworem jest Wendy Sadd, jakby pogodniejszy... ale to tylko pozory. Mówi o takich przerażających czynach jak gwałt, obłęd i w końcu samobójstwo młodej dziewczyny. Niezwykłe że rodzina Wilde'ów z ojcem i bratem na czele pozwoliła śpiewać 22-letniej, młodziutkiej Kim tak mocne teksty. Różne smaczki urozmaicają kompozycje. Szum wiatru na początku View From A Bridge, jakby obrazujący wielkość i wysokość mostu, dźwięk odrzutowego silnika samolotu w Chaos At The Airport, czy odgłos lecącego śmigłowca pomiędzy Cambodia i Reprise. Co ciekawe, nie są to rzeczywiste dźwięki, a wygenerowane za pomocą syntezatorów tak by przypominały naturalne odgłosy. Przywodzą mocno na myśl rozpoczynające Ciemną Stronę Księżyca Floydów bicie serca, również generowane przez analogowy syntezator, czy w utworze On The Run, gdzie syntetyczne dźwięki naśladują przejeżdżające z prawa na lewo przez peron pociągi. Świetny pomysł i znakomite wykonanie, każdy głupi mógłby nagrać lecący samolot i umieścić go na początku piosenki, wygenerowanie czegoś takiego na syntezatorze brzmi z pewnością znacznie bardziej niezwykle. W Just A Feeling głos Kim wypełnia całą przestrzeń pomiędzy kolumnami, nie jest zawieszony punktowo, brzmi to jakby nagrano ją mono w każdym kanale. Można powiedzieć że w tym kawałku wokal pełni podobną rolę jak grający, elektroniczny instrument. Efekty te brzmią bardzo ciekawie, nietypowo i nieszablonowo, nie przeszkadzają w słuchaniu materiału a wręcz przeciwnie, wzbudzają w słuchaczu jeszcze większą ciekawość, po raz kolejny należą się słowa uznania. Select jest z pewnością za pierwszym przesłuchaniem nieco dziwny, nawet trzeba powiedzieć, jak na muzykę pop do jakiej się zalicza, ostro odjechany, surowy i przez to ciężko przyswajalny. Sam przyznam, słuchając przez wiele lat głównie rocka i metalu podchodziłem do niego pies do jeża. Ale po prostu jak każda znakomita muzyka, również ta płyta wymaga od słuchacza czasu i cierpliwości, by po coraz to kolejnych przesłuchaniach zaczął dostrzegać prawdziwe piękno, wyjątkowość i niepowtarzalność tego brzmienia. Stare już dziś, analogowe syntezatory jak np. Prophet 5, mają swoją niesamowitą, niepowtarzalną barwę, tworzone przez nie efekty dźwiękowe nie raz wprost porażają, zwłaszcza na dobrze dobranym systemie stereo, nic dziwnego że przez wielu uważane są za najdoskonalsze instrumenty muzyczne wszechczasów... Podsumowując, pozycja klasyczna, powinna się znaleźć w każdej kolekcji szanującego się melomana, a na pewno wstyd nie znać tej muzyki. Niestety, z tego co zauważyłem, mimo wielu znakomitych ocen krytyków muzycznych, płyta raczej zapomniana, tak więc warto wydobyć ją z odmętów swoich zbiorów by przeżyć na nowo. Dla mnie osobiście w trójce płyt do za brania na bezludną wyspę, po prostu arcydzieło ! Ocena muzyki: pięć a nawet sześć gwiazdek ! Okładka i tytuł: Spróbujmy zabawić się w omówienie okładki płyty (oryginalne wydanie z wytwórni RAK Records, EMI Electrola 1982). Książeczka Select jest dla mnie równie niezwykła co sama muzyka. Na jednej stronie zdjęcie popiersia Kim na białym tle, na odwrocie niby takie samo ale na czarnym tle. Czy dacie radę odnaleźć szczegółów różniących oba zdjęcia ? Wbrew pozorom nie jest to takie proste, mocno kontrastujące tło potrafi spłatać figle naszym oczkom. Co miałyby przedstawiać te dwa zdjęcia ? Może chodzi o jasną i o mroczną stronę osobowości Kim ? Okładka jest prosta jak sama muzyka na płycie, czy niesie jednak jakieś ukryte przesłanie ? Wewnątrz okładki tylko track lista na futurystycznym tle nie pozwala na snucie jakichkolwiek innych domysłów. Piękno jest sztuką nawet jeśli tkwi w prostocie. Nazwa płyty można powiedzieć również oddaje klimat muzyki. Precyzyjne dobrane, wyselekcjonowane czyste, zimne elektroniczne dźwięki. Gładkie i doskonałe jak pół-naga postać młodej Kim ze zdjęcia. Twarz Kim kojarzyć się może z obrazem Mona Lizy... choć już może trochę przeginam. Ale Kim ze zdjęcia też ani się nie uśmiecha, ani nie smuci, bije od niej jakiś wewnętrzny spokój i piękno...




×
×
  • Create New...

Important Information

We have placed cookies on your device to help make this website better. You can adjust your cookie settings, otherwise we'll assume you're okay to continue.

                  wykrzyknik.png

AdBlock blocking software detected!


Our website lives up to the displayed advertisements.
The ads are thematically related to the site and are not bothersome.

Please disable the AdBlock extension or blocking software while using the site.

 

Registered users can disable this message.