Skocz do zawartości

1057 opinie płyty

Eric Clapton - Unplugged

Fajny klimat i dość wyzluzowane podejście do tematu unplugged, dziś płyta już historyczna, bo raz: najlepiej sprzedawalna płyta boskiego Erica, dwa: najbardziej znany koncert z serii MTV Unplugged (obok Nirvany oczywiście), trzy: kopalnia fajnych pomysłów na stare nagrania. Słowem: warto.

J.J Cale - The Road to Escondido

Tak naprawde to plyta sygnowana jest przez duet ale nie ma sensu (chyba) mnozyc wykonawcow. Nagranie 2006. Bylem skrajnie ciekawy jak wypadnie pierwszy w historii wspolny epizod 2 wielkich artystow – J.J. Cale’a i Erica Claptona. Cale’a lubie za skromnosc, prostote i ekspresje wyrazana minimalnymi srodkami. Claptona lubie mniej bo zaliczyl siebie to gwiazd i w to wierzy. Muzycznie zas silnie falowal na przestrzeni lat. Jako muzykowi nie mozna jednak odmowic mu warsztatu. Historia plyty jest arcy-ciekawa – Clapton wymyslil sobie J.J. Cale’a jako producenta swej kolejnej plyty. Jak to zwykle bywa, producent ma wplyw na 90% koncowego efektu i tak stalo sie i w tej sytuacji. W efekcie mamy 80% materialu skomponowanego przez Cale’a, spiewane glownie przez Cale’a a produkcje ostatecznie zlecono ‘osobie trzeciej’. Clapton poza kilkoma wokalizami dodal glownie gitare. Ale jaka! Dawno nie bylo okazji sluchania Erica grajacego w stylu Cream – elektryczna gitara jeczaca w rockowym stylu. No i prosze, doczekalismy sie na plycie J.J. Cale’a (!) Calosc robi ciekawe wrazenie. Jest inna od wszystkich plyt Cale’a a to za sprawa wypolerowanej produkcji i pewnego rozmachu nietypowego dla tego artysty. Z kolei Clapton usadowil sie na swej ulubionej pozycji muzyka sesyjnego – jak wiemy rzadko potrafil byc dobrym leaderem zespolu. No i zagrali. Plusy sa takie: - jest to z pewnoscia dobre, bardzo dobre - solowki Claptona rodza sentymenty u tych, ktorzy go znaja z dawnych lat - muzyka ma melodie, odrobine pazura i swietna rownowage brzmienia – organy Billy Prestona i potezna stopa perkusji tworza nowy klimat - co utwor to zmiana kolorow - teksty dosc szablonowe ale milo sie komponuja Minusy? Hmm.. Wole jak blusmeni czerpia wode z wiadra metalowym kubkiem niz sacza krynicznake na kostkach burbona w barze hotelu Hilton. Niestety,’ The Road to Escondido’ zalatuje wyraznie ‘odrobina luksusu’. Po co jednak marudzic! Mamy swietna, dojrzala plyte, ktora slucha sie nieporownanie lepiej niz ostatnie produkcja Claptona solo a odrobina blasku w porownaniu do ‘To Tulsa and Back’ takze dobrze robi muzyce J.J. Cale’a. Naprawde warto!

Eric Clapton - Unplugged

Plyta slynna i wartosciowa. Nagrana w 1992 roku wciaz robi wrazenie a to glownie za sprawa niezlej realizacji i ponadczasowego brzmienia. Z zalozenia mial to byc koncercik z elementami wirtuozerii i bardzo akustyczny. Udalo sie. Wersje niektorych utworow wrecz lepsze od studyjnych. Plyta ma jednak pewne wady. Po pierwsze – dlugo sie rozkreca. Pierwszy utwor na rozruszanie palcow moglby byc na dobra sprawe kompletnie pominiety a i kolejne (z wyjatkiem ‘Tears In Heaven’) takze dosc trywialne. Pierwsze oznaki pasji wystepuja przy ‘Nobody Knows You’ a po pasywnej wersji ‘Layli’ zaczyna sie miodek. Dobre wrazenie robi zatrudniona ekipa muzykow, szczegolnie klawisze i gitary. Swietny jest nastroj muzykow i latwosc wchodzenia na wlasciwe poziomy wzajemnego rozumienia sie.

Eric Clapton - Unplugged

Kiedy zacząłem zarabiać pierwsze własne pieniądze zrobiłem sobie listę płyt, które sobie kupię i właśnie ta była na jednym z pierwszych miejsc. Były to czasy, gdy płyty cd były dla nas Polaków bardzo kosztowną rzeczą. Tak zrobiłem i do dzisiaj jest płytą cd, którą często wkładam do odtwarzacza. Zawsze się cieszę że ją posiadam. Jeśli ktoś nie ma, to powinien sobie kupić. Co to dużo pisać... Według mnie najlepszy koncert MTV unplugged wogóle. Zawsze słucham od deski do deski i za każdym razem mam wrażenie, ze tam jestem i że widzę jak grają... Może dlatego, że nagranie video oglądałem także wielokrotnie.

Anna Maria Jopek - Szeptem

Album dwu-płytowy, mój pierwszy Anny Marii Jopek. Jak oceniam tą muzykę? Po odsłuchaniu kupiłem zaraz na drugi dzień następną płytę, którą było "Upojenie". Z pewnością nie ostatnią. Wracając do "Szeptem" - osobiście bardzo mi się podoba, głos wokalistki przyjemny, bardzo mi odpowiada. Aranżacje na najwyższym poziomie, towarzyszący jej muzycy to także pierwsza klasa - zbyt wielu aby ich wszystkich w tym moim skromnym tekście wymienić, ale niech wystarczy Tomasz Stańko, Marcin Kydryński (który jest zarazem producentem myzycznym), Wojciech Karolak, Henryk i Dorota Miśkiewicz itd... Znane kawałki w wyśmienitej, nowej interpretacji i wiele więcej. Płyta (zarówno jedna jak i druga) idealna na romantyczny wieczór we dwoje. Jeśli ta muzyka pozostawi serce kobiety niewzruszone, to ... lepiej dać sobie spokój z tą kobietą.

Keith Jarrett - The Koln Concert

Kupiłem płytę po tym, jak przeczytałem opinię poprzednika, gdzie napisał, że po odsłuchaniu zechciał poznać budowę fortepianu. Bardzo mi się podobała ta recenzja. Pewnie nie napiszę niczego lepszego. Przez jakiś czas nie mogłem przebrnąć dalej, jak do momentu gdy zaczynał się drugi kawałek. Wówczas zaczynałem słuchać od początku pierwszy. Jeśli można o muzyce napisać, że jest genialna i piękna, to właśnie podczas słuchania tego arcydzieła jest taka chwila. Mamy tam cudowną improwizację, emocje, emocje i emocje. Jarrett lubi sobie śpiewać mimo że kompletnie nie potrafi (słychać wyraźnie w tle, co przywołuje uśmiech na twarzy ale nie przeszkadza wogóle, wręcz dodaje tej płytce jeszcze więcej uroku). Kiedyś Pat Metheny zapytany, czy potrafi śpiewać, odpowiedział : "Lepiej niż Keith Jarrett". Za to grać na fortepianie nie potrafi chyba nikt na świecie lepiej niż Jarrett. Pierwszy raz słuchałem w aucie, odkręciłem głośniej, był późny wieczór, z firmy na której parkingu stałem wyszedł człowiek i zdziwiony patrzał na mnie. Powiedział, że chciał zobaczyć skąd dobiega taka piękna muzyka, bo myślał, że coś mu się wydaje... Jak się później dowiedziałem nie słucha nigdy jazzu bo go nie znosi, ale to co słyszał to było... super. :)

Keith Jarrett - The Koln Concert

Płyta historyczna i kultowa, jedna z najbardziej znanych płyt jazzowych na fortepian solo, wielu ma tylko tą jedną płytę Mistrza (co jest ze szkodą dla nich samych), wielu od tego zaczyna przygodę ze światem muzycznym Ketiha Jarretta. W tej muzyce jest romantyzm, jazz, impresjonistyczne wycieczki i to wszystko, za co kochamy KJ. Czyste piękno, chyba że ktoś ma serce ze stali i słucha tylko przełomów i kabli. Rozwinięcie tych pomysłów słychać na każdej solowej płycie KJ. Ta jest najbardziej znana, ale czy najlepsza? To jest pytanie dla każdego z nas, dla mnie taką płytą jest La Scala i nowe nagrania KJ: Radiance i Carnegie Hall.

Bill Evans - Everybody digs Bill Evans

Jest fortepian, jest Bill Evans. Tytuł tej płyty można tłumaczyć: "Każdy kuma Bila Evansa". Po 50 latach ta wersja okazuje się trafna w 100%. Bo czym byłby świat jazzu bez Billa? Człowieka, którego wkład do muzyki jazzowej był absolutnie bezcenny? Niektórzy twierdzą, że cool jazz zaczął się wraz z "Kind of Blue". Ale Evans był pierwszy. "Blue in Green" i "Flamenco Sketches" istniały, zanim Davis zwołał swój zespół. Posłuchajcie, jak gra trio Evansa, a zrozumiecie, gdzie tkwi istota doskonałej współpracy muzyków jazzowych. To, co porusza u Evansa aż do stanu "chłodnego wybudzenia" to jego timing, zrazu lekko spóźniony, ale w istocie będący odpowiedzią, która, jeśli ma być tą właściwą (a u niego jest właściwa), potrzebuje chwili. I w trakcie tej chwili słyszymy, jak Evans bierze dźwięki na siebie, obraca je w dłoniach, pozwala im dojrzeć i dopiero takie- uwalnia. I rzecz ta nie dotyczy tylko tego albumu. Czy to z obawy, czy z innych powodów, to jest pierwsza recenzja Billa na forum. Czas najwyższy, żeby posłuchać jeszcze raz i napisać, dlaczego piękno jazzu tkwi właśnie w muzyce Evansa, mistrza i genialnego inspiratora. Bo jak by to było móc przenieść się w czasie i stanąć w Village Vanguard, posłuchać walca dla Debbie, no i ostrzec LaFaro przed tym, co tak przedwcześnie zakończyło żywot jednego z najwspanialszych trójek w historii muzyki?

Bill Evans - Everybody digs Bill Evans

Odpowiadając na wezwanie Wasulaka, również pragnę wyrazić najwyższe uznanie dla mistrza jak i również dla Philliego Joe Jonesa (moim zdaniem najlepsza perkusja ówczesnego czasu) oraz Sama Jonesa(bass). Nic dodać nic ująć od wypowiedzi poprzednika. Poprostu doskonała płyta. Płyta wydana przez Uniwersal (Riverside) nr katalogowy 0888072301825. Płytka dostępna w gigancie za 16,99 zł.

Paul McCartney - Memory Almost Full

Co za fantastyczny tytul! W koncu Paul zbliza sie do 70-tki. Czy Memory Almost Full jest udana plyta? Z poczatku mialem watpliwosci. Paul McCartney gra na wszelkich instrumentach (minus smyki) a aranzacje zamykaja sie w tradycji skromnego grania, prawie domowego. Znamy to z poprzednich plyt i sukces tego zalozenia jest moim zdaniem nieco limitowany. Dobre plyty Paula takie jak Flaming Pie czy Flowers in the Dirt to nawiazanie do grania w zespole a nie solo lub wokol wyrazniego lidera. Zatem jak wyglada Paul a.d. 2007? Muzyka jest chwytliwa, aranzacje czytelne, muzyka zroznicowana i dosc dobre teksty – z tym czasami byly problemy (Off The Ground). Do tego mamy ciekawa produkcje i sporo zaru jak na tak leciwego wykonawce. Chwilami wrecz czuje sie zmak lat 60-tych co przeciez nie jest zarzutem. Dzis wprawdzie tak sie nie gra ale transformacja stylu sprzed 40 lat do terazniejszosci chyba nie moze udac sie lepiej. Warto kupic jezeli lubi sie taki styl i resztki ‘wielkiej czworki’. Nie probuje dopatrzec sie tutaj niczego specjalnego bo moze nie warto. Ale rozczarowac sie ta plyta niemal nie sposob. Ba, z kazdym sluchaniem dochodza nowe spostrzezenia.

Pat Metheny - one quiet night

Gitara barytonowa solo, żadnego akompaniamentu, zespołu, czysty minimalizm. Tylko Pat Metheny i ja. Płyta z niezwykłym klimatem, idealna do słuchania (jak wskazuje tytuł) wieczorem lub w nocy. W innej opinii pojawiło się zdanie "Pat niczym nie zaskakuje". Zgoda, ale jeśli ktoś nie oczekuje zaskoczenia a chce się po prostu wczuć w klimat muzyki to serdecznie polecam

Pink Floyd - Animals

Tą płytę zaliczam do największych dokonań Pink Floyd. Jest świetnie skomponowana w perfekcyjny, przemyślany sposób. Techniczny i muzyczny majstersztyk! Nie trzeba więcej pisać, poprostu mistrzowie - PINK FLOYD!

Pink Floyd - Animals

Szczury, krowy i koty. Nie, nie. Cos bardziej oczywistego. Psy, owce i swinie – proste skojarzenie. Rozowy Wiaterek tym razem poszedl oklepana sciezka i dobrze. Podobnie trywialnie potraktowal swa uprzednia tworczosc nie probujac niczego kombinowac a zaczerpnal wielka chochla z tego co zna i potrafi najlepiej. To podejscie oplacilo sie - mamy rzecz przewidywalna. Nie uzywam specjalnie terminu muzyka bo ’Animals’ to cos wiecej. PF skupili sie na nastrojach, klimatach a nie na melodii czy tekstach aczkolwiek te ostatnie wystepuja. Zatem jezeli szukacie muzyki wybierzcie co innego. Ktos uprzednio napisal, ze plyte trzeba odsluchiwac od deski do deski, najlepiej pewnie w ciemnym pokoju. I to sa swiete slowa! Mysle, ze ‘Animals’ trzeba sie nauczyc i kiedy juz sie wie co tam jest to w momencie nadejscia wlasciwego nastroju siegamy sobie po ten krazek i sluchamy. Proste. Zaloze sie o 100 zl, ze wiekszosc wielbicieli tej plyty jest dumna z jej posiadania ale slucha jej tylko raz w roku i to tylko w przestepnym.

Emery Reel - '...For And Acted Upon Through Diversions'

Niezależne, amerykańskie granie! Cudownie tak zamknąć oczy i udać się do krainy pełnej słońca, zieleni, piękych pejzaży; do krainy wypełnionej powietrzem. Muzyka płynąca zrazu wolno i spokojnie aby po chwili, nabrawszy prędkości i rozmachu, - wybuchnąć pełnym trójwymiarem! Kocham to budowanie napięcia obecne na płycie. I mam łzy szczęścia! Kto szuka muzycznego piękna to tu je znajdzie. Światowa czołówka!

Emery Reel - '...For And Acted Upon Through Diversions'

... i jeszcze minimalizm wydawniczy - digipack z szarego kartonu a w środku ? - prawdziwy kolorowy slajd - klisza 11,5 x 7,6 cm ! Taki wyrafinowany kontrast. Jak na płycie - spokój/hałas , wolno/szybko , sucho/soczyście ...

Potomac Accord - In One-Hundred Years The Prize Will Be Forgotten

Muzyka wprowadzająca w stan zmysłowego szczęścia ze wspaniałym fortepianem w roli głównej, ale jest też dużo rockowego brzmienia i intrygującego, niby spokojnego wokalu. Dość długie i rozbudowane kompozycje, w których powoli budowane jest napięcie i specyficzny nastrój. Muzyka nostalgiczna ale też bardzo dynamiczna, tajemnicza zagrana chwilami z ponadprzeciętnym rozmachem. Jest żywiołowa i szczera. Jest piękna!

Tangerine Dream - Force Majeure

Była to płyta, która wywarła na mnie największe wrażenie. W tamtym okresie (1979) dostęp do tak egzotycznych tytułów był raczej słaby i po przebiegnięciu dwóch kilometrów z Damą Pik pod pachą do kolegi, króry był posiadaczem gramofonu z dobrą wkładką i pożyczeniu płyty od innego zasiadłem do nagrywania ze słuchawkami na uszach. W telewizji był właśnie jakiś ważny mecz piłkarski, ale płyta zrobiła na mnie tak wielkie wrażenie, że Polska mogła zdobyć mistrzostwo świata a ja bym tego nawet nie zauważył. Szczególnie tytułowe Force Majeure, którego zmienność i momentami barokowe wstawki z syntezatorami brzmiącymi jak klawesyn są urzekające. Ponadto w kolejnym Cloudburst Flight czy Thru Metamorphic Rocks gdzie Froese dał popis gry na gitarze, który wciągnie każdego nawet nie gustującego w muzyce elektronicznej. Szczególnie, że trudno odróżnić momentami gitarę od synteratora. Płyta inna niż wszystkie z tego okresu. Nawet perkusja, która jest ewenementem w ich instrumentarium brzmi bardzo elektronicznie. Tytuł nawiązuje do niemieckich brygad specjalnych, chociaż oznacza też określenie siły wyższej. Płytę polecam każdemu, kto chce poznać inną stronę Tangerin Dream

J.J Cale - The Road to Escondido

Dwóch starych kumpli stylu 'laid back' na jednej płycie. Dla boskiego Eryka to spotkanie dało to dużo lepszy efekt, niż poprzednie z BB. Kingiem, a dla nas to dużo fajnych piosenek, sporo luzu, trochę gitar czyli to, co od razu kojarzy się z obydwoma gigantami. JJ Cale wiadomo na stałym poziomie (w przeciwieństwie do Eryka, który czasem lubi wstawić sample i parapety do swych coraz słabszych płyt). Dla mnie minusem jest zbytnie wygładzenie brzmienia, brak bluesowego brudu i ta kliniczność nagrania - ale i tak jest co najmniej dobrze! Fajnie, że Eryk wraca do muzyki (tribute to R.Johnson i ta płyta)

Miles Davis - Kind of Blue

Gdzies wlasnie kolo roku 1959 w USA liczba samochodow zrownala sie z liczba rodzin. Czas wojny zastapil czas dobrobytu, to co bylo 10 lat temu wydawalo sie przestarzale a to co bedzie za lat 10 skrajnie nowoczesne i cool. Ludzie nabrali checi do korzystania z zycia i cieszyli sie wlasnym i oczywistym sukcesm. W muzyce jazzowej bylo podobnie - zwariowane lata 50-te to raczej taniec i zabawa niz sztuka. Nie bylo wazne, ze tworzyli fantastyczni instrumentalisci, wazne, ze swiat sie bawil. Miles Davis i plyta Kind of Blue akcentuja cos innego niz ogolnonarodowy amok. Jest w zyciu miejsce na delikatnosc, relaks, moze i nawet medytacje. Takze jest miejsce na szlachetny jazz. Plyta w zaden sposob nie stoi w opozycji do owczesnego zycia, nie jest protestem czy alternatywa. Dodaje tylko inny pierwiastek. Doskonali muzycy nadali tej propozycji range a takze oczywiste atuty. Lagodne przypomnienie, ze sa i inne twarze zycia. Sluchajac tej plyty pierwszy raz dziwilem sie, ze tak wiele uwagi poswiecono na formowanie poszczegolnych dzwiekow, ich ukladanie w melodie i nadawnie wlasciwego wyrazu. Tu nie ma wiele wspolnego grania w sensie uzyskiwania spojnosci brzmienia. Praktycznie sa to serie podawanych tematow i kolejne improwizacje na ich temat. Jezeli juz jest jakas rownoczesna interakcja instumentow to jest to raczej dialog niz wzajemne wspomaganie. Tu szczegolnie interesujaco wypada fortepian, ktory wpradzie nie ma swej wielkiej chwili ale jakos nawiazuje kontakt z reszta instrumentow wlasnie poprzez muzyczna rozmowe. Plyta jest bardzo latwa w odbiorze. Od biedy mozna ja nawet puscic w tle cieplej kolacji skropinej czerwonym winem. Delikatne, lagodne brzmienie dominuje. Jest w tej muzyce jakas wielkomiejskosc, szyk, styl ale nie tani, raczej intelektualnie bogaty. Przy tym nie czuje sie napuszenia czy snobizmu. Plyta moze i stara ale jest jak oko cyklonu - zawiera brzmienia praktycznie z calego i dzis krecacego sie wiru glownego nurtu jazzu. Kwintesencja muzyki samej w sobie. Bardzo fajna rzecz.

Eric Clapton - Pilgrim

Nie, to nie pomyłka. W nietypowy sposób rozpoczynam, no muszę przecież jakoś usprawiedliwiś rzucającą się w oczy marna gwiazdeczkę. Juz się tlumaczę - jeśli Reptile dałem 3/5, to nie może być inaczej. Czemu? Bo Pilgrim to jest według mnie SŁABA płyta!!! Moze to wydawać się niewiarygodne, biorąc pod uwagę klasę artysty, ale... no właśnie. Płyta zaczyna sie hiciorem My Father's Eyes. Żwawy, wpadajacy w ucho poczatek niestety nie odzwierciedla tego, co następuje później. Bo później mamy niestety jakiś dziwny eksperyment oparty na... orkiestrze! W miajsce tego, czego oczekuje przeciętny fan Claptona (duuużo ekscytującej gitarty, i wciągające, energetyzujące utwory blues-rockowe i rockowe efektownie wymieszane z "chwytajacymi za serce" :) wolniejszymi kawałkami) otrzymujemy piosenki nudne, nieprzyzwoicie rozwleczone z dziwacznymi, jakby niemrawymi solówkami gitarowymi i automatem perkusyjnym wyręczajacym częściowo Stev'a Gadd'a (tylko PO CO???). Nie ma blasku, polotu i Claptonowej "magii" - jest ciągnąca się w nieskończoność płyta, której wysłuchanie na raz jest ogromnym wyzwaniem. Płyta potrafi rozsierdzić nawet, jak jest włożona do kompa jako tło podczas surfowania w necie. Po prostu męęęęęęęęęczy. Strasznie męczy. Dla tych, którzy twierdzą, że Amused to Death Watersa jest nudne polecam jako terapię wstrząsową. Plusy płyty? Da się wyłowić czesto grane live River of Tears czy Going Down Slow, ale porównanie werski studyjnych z koncertowymi wypada dla tych pierwszych katastrofalnie. O ile River of Tears z albumu jest nawet wciągające, o tyle po przesłuchaniu Going Down z koncertu z NY w 1999 roku (z Sanbornem na saksofonie) po prostu sprawia, ze do wersji studyjnej nie chce się wracać. Konkluzja - płyta do oglądania (ładna okładka i nadruk na samym krążku). Do słuchania - NIE!!!

David Gilmour - Remember That Night live DVD

Zapis koncertu z touru promującego płytę On An Island. Koncert odbył się w słynnym Royal Albert Hall i podzielony był na 2 części. W pierwszej po krótkim wstępie możemy zobaczyć na żywo całą wspomnianą płyte, a później największe hity Floydów. Może powiem krótko, żeby nie przynudzać - koncert jest FANTASTYCZNY. Jest to jeden z najlepszych wogóle koncertów, jakie dane mi było obejrzeć. Wspaniali muzycy (Rick Wright, El Magnifico, Steve DiStanislao, Guy Pratt oraz Crosby i Nash jako "chórek" + gościnnie David Bowie, no i oczywiście Gilmour w najwyższej formie stanęli na wysokości zadania. Nie da się opisać - trzeba posłuchac. Koncert jest ekscytujący, wciągający i idealnie dopracowany - po prostu "must have" dla fanów Pink Floyd, a także bardzo wartościowy nabytek dla fanów muzyki rockowej. Po prostu rewelacja!!!

Patricia Barber - Companion

Koncertowa płyta Patrycji. Na uwagę zasługuje przeróbka "Black magic woman" Petera Greena (z repertuaru Santany). Patricia zagrała tu osobiście na Hammondzie.

David Gilmour - In Concert DVD

Bardzo ciekawy koncert z dużym udziałem instrumentów akustycznych. Mamy więc kontrabas, wiolonczelę, fortepian, rożek angielski, saksofon, dość duży, jak na Gilmoura, chórek i z reguły dwie akustyczne gitary, przy czym Gilmour czasami przerzuca się na elektryka lub przełącza elektro-akustyka w taki tryb. Wykonania piosenek znanych i mniej znanych niemal perfekcyjne. Koncert bardzo wciagający i trzeba go wiele razy obajrzeć, zeby się znudził (i tak tylko na krótko). Jedynym mankamentem jest dość mocno zszarpany głos Gilmoura, któremu czasami zdarza się cieniutko zapiszczeć :). Gorąco polecam, bo są tu prawdziwe perełki. Np wykonania Coming back to Life czy High Hopes, czy wreszcie Wish You Were Here należą na pewno do najlepszych, jakie słyszałem.

The Grassy Knoll - The Grassy Knoll

Ten 'zespol' to w zsadzie project niejakiego Boba Greena (Nowy Jork) preferujacego dlubac w mieszance stylowej, dajacej w efekcie cos na ksztalt Chemical Brothers probujacych grac jazz, chociaz to raczej zle porownanie. TGK to o niebo ciekawsze i ambitniejsze granie, glebiej wciagajace, nawet chyba jest takie okreslenie na ta dosc trudna do sklasyfikowania muzyke, z angielskiego mamy tu slowo ‘Fusion’, czyli brzmieniowe pomieszanie z polataniem ogarniete w niezwykle spojna calosc. Sa tez tacy,ktorzy w TGK slysza ducha saksofonu Parkera wraz z Watersem na klawiszach a nawet dla Hendrixa znalazlo by sie tam miejsce, cos w tym jest. I to wszystko na raz w jednym miejscu i czasie. Warto moze wspomniec, ze Green wspolpracowal swego czasu z Nickiem Sansao (wspolnie wydany album 'Masterwork III'), czyli mozgiem projektow ‘Fear of..’ Public Enemy czy “Daydream..’ Sonic Youth. Sama plyta pochodzaca z 1998 roku, to swietnie zrobiony, zywy i mocny chwilami, transowy ale wyrafinowany zarazem zgrzyt, potrafiacy jednak zlagodzic sie skocznie i przejsc w melancholie. Nie ma tu jednak ani chwili przynudzania, moze zabrzmiec tez poczatkowo dosc bezdusznie,albo sie to komus w pelni spodoba,albo zupelnie podziekuje. Ja naleze do tych pierwszych...




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.