Skocz do zawartości

944 płyty

Pat Metheny - Watercolors

Watercolors, Pat nagrał późnych latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku i teraz przy słuchaniu tej muzyki odczuwamy trochę inną, trochę archaiczną, muzyczna epokę. Przy ocenie tej płyty spróbuję jednak zapomnieć o upływie czasu a także o setkach innych kompozycji tego muzyka jakie są mi znane z późniejszego okresu. Muzyka z Watercolors jest bardzo malarska, pejzażowa, światłocieniowa. Chwilami bardzo młodzieńcza i trochę niezdecydowanie ostrożna, chwilami bardzo dojrzała. Pat nagrywając te płytę miał zaledwie dwadzieścia trzy lata. Słuchanie tych ośmiu utworów to jakby oglądanie ośmiu akwarelowych obrazków z wystawy, przełożonych przez młodego, bawiącego się dźwiękiem chłopaka na język muzyczny. Tytuł płyty i tytuły poszczególnych utworów są bardzo adekwatne do ich zawartości: Icefire, Oasis, Lakes....a zwłaszcza Sea Song. Pejzaże na tym naszym globie potrafią czasami przybierać bardzo banalną formę i także ta płyta momentami ociera się o takie granice banału ale mimo wszystko mam jednak wielki sentyment do akwarelek Methenego i często do nich wracam. To chyba coś na zasadzie wielkiego sentymentu do zdjęć zachodów słońca nad morzem, jakie zrobiło się podczas udanych wakacji. Płyta nagrana w składzie: Lyle Mays, Eberhard Weber, Dan Gottlieb i oczywiście Pat Metheny

Buddha-bar - buddha-bar II

buddha-bar to High-Endowa : ) paryska restauracjo-klub, który jak sama nazwa wskazuje ma w sobie korzenie dalekowschodnie. Wchodząc do restauracji widzimy 4 metrowy posąg buddhy i ogrom całej inwestycji : ) W tej właśnie "kanjpie" urzęduje kilku "Dj-ów" którzy nieustają w poszukiwaniu muzycznego grala i umilają pobyt gości bardzo przyjemnym brzmieniem. Czasem wypuszczają płytki z zacnie wybranymi utworkami. Każdy z albumów jest dwupłytowy, a muzyka bardzo różna ale zawsze mająca jeden wspólny mianownik - jakość. Wszystkie albumy buddha-bar które się dotychczas ukazały (8) Ciężko jest zaklasyfikować. Napewno jest to ambient i muzyka bardzo relaksująca, choć niekoniecznie typu "położyć się i zasnąć", gdyż nawet najbardziej spokojne utwory mają w sobie bardzo dużo energi. Muzyka różna ale z otoczką elektroniki. Buddha-bar II zawiera dwie płyty zatytułowane: Dinner oraz Party Jak same tytuły wskazują Party jest bardzież żywiolowa, a dinner spokojniejsza. I tu praktycznie kończy się możliwość opisu normalnego bo utwory pochodzą tak jakby z różnych zakątków świata i każdy jest jakby innym gatunkiem. Jeżeli nie lubisz jakiejkolwiek sztuczności, to te płyty nie są adresowane do Ciebie. Jeżeli wiesz co to jest np. Cafe del Mar i nie odrzucasz tego rodzaju muzyki, to jest to pozycja obowiązkowa. Płyte aby ocenić, trzba posłuchać i tak jest z wszystkim buddha-barami. Ja moje buddha-bary puszczałem około 20 osobom lubiącym różne gatunki (oprócz ciężkiego grania) tz. klasyka, oprery, jazz, pop, ambient, rock i wszyscy byli zdania, że płytki są dobre/ bardzo dobre. Trzeba posłuchać, bo inaczej się nie da ocenić. P.S Cena sklepowa jest zabójcza = 130-150 zł za album. Polecam allegro gdzie nówki są za tak około 50 % ceny sklepowej. Polecam zakup na początek Buddha-bar VI Przesłuchania, jak się niespodoba to odsprzedania ( na allegro bezproblemowe, bo b-b schodzą jak ciepłe bułeczki : )

Howard Shore - Lord of the Rings

Zaraz po muzyce z Gwiezdych wojen jest to moja ulubiona płyta. Ta muzyka jeszcze lepiej niż film ilustruje „co autor (Tolkien) miał na myśli” – nastrój, ulotność, piękno, spokój, harmonia ale też zło, śmierć, smutek, przemijanie. Pan Howard gra na emocjach słuchacza – osobiście nie mogę się pohamować i prawie zawsze jakąś łzę uronię przy tym czy innym motywie. Co ciekawe – jakość muzyki zależy od jakości filmu – jak wiadomo, każdy kolejny obraz był gorszy od poprzednika i również muzyka z „Drużyny” jest najlepsza. Potem to się trochę skomercjalizowało i zunifikowało np. z Zimmerem (który jest bardzo dobry ale... tylko tyle) a klimat uleciał. Czasem mam wrażenie że pan Shore znalazł w podziemiach Osigiliath zwoje z elfickimi nutami, kazał zrobić nowe rodzaje instrumentów (prawie tak było – na płytach niekiedy brzmią dźwięki zupełnie egzotyczne) i... nagrał :) DOSKONAŁE.

Tori Amos - Scarlet's Walk

Uosobienie tego, czego czasem oczekuję od muzyki: barwy, tempa, rytmu, ciepła, wsparcia, spokoju, dowodu że są na świecie popularni wykonawcy którzy umieją śpiewać. „Miodność” tej wspaniałej płyty jest ponadprzeciętna. Tori śpiewa fenomenalnie w dość zróżnicowanych kompozycjach z rozmaitym akompaniamentem i poza „Wampum’s Prayer” oraz smutkami na końcu płyty – cała reszta jest idealną odpowiedzią na moje potrzeby i wyobrażenia o tzw. muzyce pop. Do tego dochodzi świetny dobór instrumentów które – obok tradycyjnego fortepianu – wkomponowują się w ogólny klimat. Co więcej – dodatkowego smaku dodaje jakaś dziwna świadomość uczestniczenia w drodze po USA, którą (patrząc na tytuły piosenek) autorka odbywała.

Prodigy - Music for the jilted generation

Narkotyczne zwidy, klimatyczne sample, feeria pomysłów, dobry rytm i nic wspólnego z techno :P To jest – zwłaszcza w porównaniu do fat’a – spokojna płyta, melodyjna ale miejscami baaardzo niegrzeczna. Break and Enter, Their Law, Full Throttle, właściwie łatwiej by było wymienić słabe kompozycje. One love? I to wszystko. Generelnie to jest to co chciałbym słyszeć w klubach gdybym do nich chodził :P

Diana Krall - The Girl In The Other Room

Słuchałem tylko trzech płyt tej artystki, ale ta jest zdecydowanie poza konkurencją. Przyjemne, kojące i trochę niesforne momentami dźwięki zapewniają zdrową równowagę między słodyczą głosu i lepkością brzmienia instrumentów a nieco melancholijnym nastrojem. Moje ulubione kawałki to „Stop this World” i „Black Crow”. Ten krążek to jeden z najskuteczniejszych „uspokajaczy” i okazja do delektowania się barwą, dynamiką głosu i wokalnymi kompozycjami pani Krall. Daję trzy gwiazdki bo... w końcu to tylko jazz ;P

Lacrimosa - Stille

Płyta o najbardziej wyrównanym poziomie z całej ich dyskografii. Nie ma utworów kiepskich, a ogólnie wysoki poziom jest zachowany. Kompozycje są chwilami wyrafinowane i nie nudzą się. Wykonanie nie pozostawia wiele do życzenia i słychać, że nie było mowy o jakimś nagrywaniu „na szybko”. Tytuł jest nieprzypadkowy, bo mimo sporej ilości mocnego grania krążek jest w stanie uspokoić. „Der ersted Tag” robi to po mistrzowsku wręcz, przenosząc nas już od początku w klimaty gotycko-renesansowe. Kolejne nagranie to jeden z nielicznych kawałków, gdzie śpiewając po angielsku niczego nie zatracono, bo to częsta przypadłość w tym zespole. Utwory kolejne to dopracowane dzieła, których można słuchać często bez śladu znudzenia za sprawą rozbudowanych kompozycji i częstych zmian tempa. Płytę polecam fanom klasyki i metalu, to chyba najlepszy album Lacrimosy.

John Williams - Star Wars: Episode IV, V, VI (6CD)

Wydań na rynku jest dużo, więc uściślam - jest to remaster z 2004r. wydany przez Sony Classical w edycji 6-płytowej z trójwymiarową okładką i plakatem. Poza nieudanymi tematami: nudnymi (Leia, Yoda) lub żenująco głupimi (Ewoki!) czyli około 15% z tych sześciu płyt cała reszta jest mówiąc zwięźle DOSKONAŁA. Na prawdę nie ma o czym pisać, wszyscy wiedzą że tematy z Gwiezdnych Wojen są najlepszymi z całej muzyki filmowej. Niestety filmy (stara trylogia) są w wielu momentach nudne lub głupawe, natomiast muzyka... ona jest wieczna i ponieważ przewyższa film, nie mówcie że bez niego nie może istnieć. Panie Williams, dziękuję!

Keith Jarrett - The Koln Concert

Co tu pisać...gdybym był muzykiem, ale nie jestem, to może bym się wysilił na analizy...a tak...krótko mówiąc- Dzieło.

Pink Floyd - Division Bell

Płytę zaakceptowałem po latach...ale nie wczoraj czy dzisiaj, bynajmniej. Powód- przy WYWH czy AtomHM to błahostka, właściwie na przełomie popu, dobrego, ale jednak...ale to wciąż rasowe Pink Floyd, szkoda, że ostatni to był ich śpiew...

Queen - Flash Gordon

Dziwaczna plyta, ktorej nigdy nie chcialem kupic ale skuszony cena i faktem, ze tylko ona brakuje do calosci... Nawet biorac pod uwage rok powstania 1980 niewiele jest dobrego do napisania. Kilkanascie krotkich na szczescie utworow instrumentalnych z dialogami z filmu daje wyobrazenie o klonie 'Gwiezdnych Wojen'. Jako muzyka do filmu pewnie sie broni ale jako plyta do sluchania nie. Kilka ciekawych tematow, 2 odspiewane piosenki i to wszystko. Wylacznie dla bardzo zagorzalych fanow tak Queen jak i filmu.

Eric Clapton - Me and Mr Johnson

Plyte nabylem niedawno i z pewna niesmialoscia chce cos dolozyc od siebie po tak doglebnej analizie poprzednika. Plyta faktycznie zawiera tylko bluesy czym sie rozni od wiekszosci dokonan Erica Claptona (chlubny wyjatek to 'From The Cradle). Poniewaz jest to muzyka, ktora lubie trudno jest pisac zle. Jest zatem dobrze. Jezeli cos lekko przeszkadza to nieco trywialne potraktowanie tematow i dosc rutynowa praca nad materialem. Claptonowi nie mozna odmowic bieglosci na instrumencie czy mozliwosci interpretacyjnych kiedy gra ale tu nie poszedl na calosc i niektore kawalki sa jak dla mnie za bardzo w nurcie. Nie chodzi mi wcale o to, by rozpracowywal '32-20' czy 'Come Into My Kitchen' jak Cassandra Wilson ale nalecialosc bialego i to do tego brytyjskiego w stylu bluesa chwilami powoduje, ze 'znamy, znamy'. Fajni sa ludzie dookola i np. staromodne organy Prestona slicznie sie komponuja. Podobnie cala reszta skladu na wysokich obrotach. O dziwo, nie razi wokal Claptona, ktory chyba wzial sobie do serca zjechane przez krytyke malpowanie klasykow na 'From The Cradle' i tym razem jest tylko soba. Brawo za odwage ;-) Bardzo dobra pozycja dla wielbicieli artystow lub stylu.

Cassandra Wilson - Thunderbird

Z pewną taką nieśmiałością zabrałem się do słuchania nowej CW, po przeczytaniu opinii kolegów z forum. Ale tutaj miłe zaskoczenie: nowa płyta, pomimo że sporo tam elektroniki, jest zaskakująco udana! Jest bardziej popowo-bluesowa od poprzednich i jazzu tam na lekarstwo, no ale od kiedy CW jest wokalistką JAZZOWĄ? W każdym razie dla mnie płytka jest najciekawszą propozycją od czasów genialnej Blue Light... i śmiało można uznać unowocześnione wcielenie Cassandry za udane. Osobiście nigdy nie byłem fanem CW za czasów M-Basu i grania z Colemanem, gdyż tamte starsze nagranie wydawały mi się i wydają nadal dość sztuczne i zbyt wybielone. Po nagraniu znakomitej płyty BLTD nasza wokalista coraz bardziej i bardziej oddalała się od od okołojazzowego muzykowania i tak naprawdę od zawsze była świetną interpretatorką bluesów i generalnie czarnej muzyki, a to udawane królowanie na scenie jazzowej jakoś tak nie bardzo. I dlatego dobrze się stało, że kostium M-Base'wy już zrzucony i CW brzmi teraz nowocześniej, niż kiedykolwiek i do tego naprawdę potrafi śpiewać bluesy, o czym przekonać się można słuchająć nowej płyty. Zdecydowanie polecam wszystkim!

Adam Pierończyk - Busem Po Sao Paolo

Najciekawsza polska płyta 2006 do tej pory! Bardzo udany powrót naszego znakomitego i inteligentnego muzyka do grania w trio, przy czym sekcja równie znakomita (Dziedzic/Kubiszyn) i pracuje jak trza! Udane kompozycje, świetny pierwszy kawałek, dużo klimatów etno i gorącej brazylii, znakomite nagranie i świetna płyta! Nawet Serafińska wpasowała się w klimat i nie odwala serników jak zwykle. Dla fanów dobrego jazzu i fanów AP pozycja absolutnie obowiązkowa!

Stevie Wonder - A Time To Love

‘A Time To Love’ z roku 2005 jest znakomita plyta Stevie Wondera. Zwykle nie przepadalem za nim no bo spiewa z niejaka trudnoscia oraz lubi dosc zagmatwane aranzacje ale na ‘A Time To Love’ jest inaczej. Oczywiscie SW pozostal soba ale wykonal swietna robote – 80 minut klasowej, szlachetnej muzyki, ktorej kazdy poslucha z przyjemnoscia. Zaczyna sie arabskimi smaczkami, potem cos z nalecialosci francuskich, w koncu balladki lub funkowe ‘foot factor friendly’ kawalki. Swietny utworek z Princem na gitarze jest chyba szczytem wycieczki w funk. Plyta moze wydawac sie zwyczajna ale ma w sobie blysk geniuszu, ktory sprawia, ze przez prawie poltorej godziny nie nudzimy sie a przeciwnie – uczta trwa. Taki na przyklad z pozoru banalny ‘Passionate Raindrops’ potrafi zaciekawic i wciagnac choc na dobra sprawa trudno wskazac co w nim takiego szczegolnego. Dluga lista slynnych gosci jest wlasciwie do pominiecia bo muzyka jest zdominowana przez glownego aktora. Stevie Wonder jest w USA instytucja ale w Europie glownie piesci sie jego 2 kawalki, ktore sa skutecznym postrachem by siegac po niego - Isn't she Lovely' i 'I Just Call To Say I Love You'. 'A Time To Love' to inna bajka. Nie obawiajcie sie Steviego - wielkiego artysty. Staranna, wysmakowana plyta, ktora potrafi zaskoczyc na plus wiele razy.

Cassandra Wilson - New Moon Daughter

Bardzo dobra muzyka, przede wszystkim kliiimatooowa, gorąca, emocjonalna, gęsta... Akcja rozgrywająca się od późnego wieczoru do samego świtu w dusznym powietrzu amazońskiej puszczy:) Topowa Cassandra od pierwszej do ostatniej nuty.

Jamiroquai - Synkronized

‘Synkronized’ jest typowa plyta Jamiroquai. Zatem co to jest Jamiroquai? Zespol angielski ale schowany gleboko za amerykanskim parawanem. Glos – Steve Wonder, muzyka – acid jazz funk w stylu jak najbardziej zaoceanicznym. W muzyce elementy klubowe, dubowe, trip-hopowe, dance – wszystko jednak urokliwe i podane w dosc przystepny, popowy niemal sposob. Na plycie wyroznia sie otwierajacy hit pt. ‘Canned Heat’ – pozniej jest przyjemnie i gleboko basowo. ‘Supersonic’ przypomina wczesne eksperymenty Herbie Hancocka z czasow ‘Future Shock’, swietny jest konczacy oficjalna liste ‘King For A Day’ i ukryty numer z kolejnego remarku ‘Godzzili’. Zaczyna sie cichymi pomrukami by nagle przestraszyc uderzeniem muzyki. Jamiroquai ma silne podparcie basowe ;-) Zespol jest swoistym fenomenem. Sprzedaje miliony plyt a jednoczesnie podaje sie dluga liste pokrewnych i.. ‘lepszych’ klonow (o ile Jamiroquai sam nie jest klonem). Skad zatem niezwykla popularnosc? Zgrabne kompozycje i naprawde wytrawny glos wokalisty potrafia zabic nawet grupy z czysto amerykanskim rodowodem.

Eric Clapton - Back Home

Znacie? No to posluchajcie. Albo moze i nie? Nowa plyta Erica Claptona z roku 2005 jest warta odpuszczenia o ile ma sie kilka innych jego plyt. Nie wiem co powodowalo 60-latkiem - sadzac ze zdjec artysty w otoczeniu zony i 3 malenkich coreczek plyta jest rodzajem fotografii rodzinnej, ktora beda sobie siostrzyczki pokazywaly jeszcze za 50 lat. Muzycznie bowiem jest to powtorka z wielu plyt mistrza. Nie ma wyroznikow - ani jednej rzucajacej sie w uszy piosenki, wszystko stonowane i uladnione, sprowadzone do stylu pop choc oczywiscie sa elementy bluesa, reagge czy rocka z dawnych, kremowych czasow. Plyta jednak mija nie skupiajac na sobie uwagi i blysk inteligencji sluchacza mowi wprost - po co to? Plyta miala chyba byc z zalozenia koncepcyjna bo wiele elementow kreci sie wokol slowa 'dom'. Ale wyszlo z tego cukierkowe brzdakanie. Mozna sluchac rodzinnie, nawet w Swieta czy kiedy przyjda goscie. Ale tylko dlatego, ze nikt nie bedzie sie wsluchiwal w ta gladka, mila i delikatna muzyczke.

Sheryl Crow - Tuesday Night Music Club

Sa ludzie, ktorzy czuja bluesa (w tym wypadku rocka) i sa tacy, ktorzy nie czuja. Sheryl Crow z cala pewnoscia czuje to co robi. "Tuesday Night Music Club" to jej pierwsza ale i bardzo znana plyta. Ciagniona przez samograj 'All I wanna do (is have some fun)' zawiera jednak wiele znakomitych utworkow. Calosc jest pomyslana jako nagranie efektu wspolnego muzykowania wlasnie w owym wtorkowym klubie muzycznym. Surowa atmosfera i surowe brzmienie maja cos z wczesnych dywagacji Bruce’a Springsteena z tym, ze tematy piosenek bardziej osobiste, kobiece, milosne. Dotkniecie amerykanskiej prowincji jest jednak widoczne. Sheryl Crow nie jest bardem z ambicjami prowadzenia narodu czy objasniania swiata, jest intymna i codzienna, zyje z dnia na dzien a za oknem ma na myjnie samochodowa. Swietnie skrojone piosenki. Jest melodia, jest dobre wykonanie i wiele ciekawych pomyslow choc przeciez to ograny rockowy mainstream. Sheryl Crow pachnie rockiem z lat poprzednich i podobnie do wielu wykonawcow lat 90-tych dodaje od siebie nieco wiecej wyrafinowania i artyzmu – nie boje sie takiego sformulowania. Oasis gra jak pewnie The Beatles graliby dzis. Sheryl Crow podbnie 'poprawia dawne' choc wzory szerzej rozlozone. Swietny bas, gitara, klawisze – tam wszedzie udziela sie Sheryl Crow i zawsze z wdziekiem i wyczuciem stylu. Sprytne dziewczatko. Sa lepsze jej dokonania z lat pozniejszych – ‘Sheryl Crow’ i ‘The Globe Sesions’ – ale 'Tuesday Night Music Club’ odstaje od tych arcydzielek tylko na grubosc wlosa. Majstersztyk.

Linkin Park - "Meteora"

Druga płyta w dorobku amerykańskiej grupy wydana w 2003 roku. Muzyka Linkin Park jest dosyć trudna do zdefiniowania-to pomieszanie rocka wpadającego w metal, hip-hopu i muzyki elektronicznej. Płyta zawiera 12 kompozycji + intro które jednak dla mnie nie ma za bardzo sensu. Co od utworów to poziom jest zróżnicowany-od mających jak dla mnie zdecydowanie za dużo rhym'ów i scrath'y "Nobody's Listening" czy "Hit the Floor" poprzez tkliwą i cukierkową ale całkiem przyjemną jak dla mnie balladę rockową "Numb" do bardzo udanych moim zdaniem kompozycji jak "Figure 09" czy moja ulubiona "Breaking the Habbit". Mimo iż zapowiadano że płyta będzie ostrzejsza niż poprzednia-"Hybrid Theory" to jest w niej jednak więcej elektroniki i rapu niż w pierwszej płycie. Mike Shinoda rapuje rytmicznie tak samo jak poprzednio a Chester Bennigton nawet nieźle ciągnie wokal-kiedy trzeba śpiewa bardzo melodyjnie i delikatnie a kiedy trzeba to się porządnie "wydrze". Na pewno ciekawa płyta dla tych którzy szukają czegoś nowego a nie słuchali "Hybrid Theory". Ogólnie utrzymuje poziom poprzedniej ale nie wnosi nic nowego oprócz większej ilości elektroniki i rapu. No może poza psychodelicznymi elektronicznymi szkrzypcami...

  • Najnowsze wszędzie

    faq


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat.