Skocz do zawartości
IGNORED

O jazzie szlachetnie


Rekomendowane odpowiedzi

Zgrałem do pliku. Czeka w kolejce do odsłuchu, wybrane fragmenty zdają się być nastrojowe, muszę całości posłuchać, by wyrobić sobie zdanie, jednak w momencie wydania zbierało to nagranie najwyższe oceny. Wszyscy recenzenci piali z zachwytu.

Pozdrawiam serdecznie

jarrro

Szczerze mówiąc nie mogę słuchać tej płyty Grand Piano. Powoli w trakcie narasta we mnie tak wielka irytacja, objawia się to zgrzytaniem zębów. Poza tym to przerost formy nad treścią. Wpuszczony do studia gość postanowił przelać całe swoje życie na dwie godziny plumkania jak gruchanie obżartych na śmietniku gołębi? Toż deszcz przyjemniej brzmi, gdy muzę swą tworzy, całując ziemię. Oddam w dobre ręce w symbolicznej cenie

Pozdrawiam serdecznie

jarrro

12 godzin temu, jarrro napisał:

Mam ją od lat na półce, się bez bicia się przyznam, że lekceważę ją okrutnie, nie pamiętam, czy chociaż raz ją wysłuchałem.

Jeden z moich kumpli też tak ma. Kupował kiedyś dużo płyt CD, ale do dziś wiele z nich leży u niego na półce zapieczętowanych i nigdy niesłuchanych. Tyle, że nie pyta kolegów jaka jest na nich muzyka. 😉

Dlaczego? 

Masz jakiś uraz do Pawlika? 

Bardzo ładna płyta, duża dynamika, świetnie brzmi. 

5 godzin temu, jarrro napisał:

Szczerze mówiąc nie mogę słuchać tej płyty Grand Piano. Powoli w trakcie narasta we mnie tak wielka irytacja, objawia się to zgrzytaniem zębów. Poza tym to przerost formy nad treścią. Wpuszczony do studia gość postanowił przelać całe swoje życie na dwie godziny plumkania jak gruchanie obżartych na śmietniku gołębi? Toż deszcz przyjemniej brzmi, gdy muzę swą tworzy, całując ziemię. Oddam w dobre ręce w symbolicznej cenie

Aha, rozumiem 😁



Lubię solo piano, ale tutaj cenię i słucham tylko K. Jarretta, nagrał od groma płyt solowych.

Słucham sporo fortepianu solo, ale nie samego Jarretta. Evans, Corea, Ibrahim, Bollani, Sendecki, Kułakowski, Możdżer, Makowicz, Orzechowski, Herdzin, Jagodziński.

Każdy inny i różne rzeczy tworzyli, nie tylko solo. Zdecydowanie warto posłuchać nie tylko Jarretta.

nie potrafię wyrosnąć - nie wiem czy to dobre sformułowanie - wyjść z klasyki, owszem posłucham od czasu do czasu nowości i wykonawców mniej znanych o których fajnie piszecie w tym wątku.

Ale z przyjemnością wracam do klasyki, nie potrafię znaleźć nic lepszego, trochę czasem mam wrażenie że szkoda mi już czasu na poszukiwania... Dlatego u mnie dzisiaj:

Speak_No_Evil-Wayne_Shorter.jpg.e1c2adb8886aa829f1674f5038946758.jpg.d6aa36559e6e8b194f1e74599d88c292.jpg

przepiękna, magiczna muzyka - szlachetna w pełnym znaczeniu tego słowa, czego chcieć więcej....

Edytowane przez Peter75
nie potrafię wyrosnąć - nie wiem czy to dobre sformułowanie - wyjść z klasyki, owszem posłucham od czasu do czasu nowości i wykonawców mniej znanych o których fajnie piszecie w tym wątku.
Ale z przyjemnością wracam do klasyki, nie potrafię znaleźć nic lepszego, trochę czasem mam wrażenie że szkoda mi już czasu na poszukiwania... Dlatego u mnie dzisiaj:
Speak_No_Evil-Wayne_Shorter.jpg.e1c2adb8886aa829f1674f5038946758.jpg.d6aa36559e6e8b194f1e74599d88c292.jpg
przepiękna, magiczna muzyka - szlachetna w pełnym znaczeniu tego słowa, czego chcieć więcej....
Jest sporo muzyki ma skraju jazzu i kameralistyki . Na przykład Szilard Mezei i jego płyta Jaguar. Ale tego na Spotify nie znajdziesz. Zresztą jazz i klasykę łączy improwizacja.




Słucham sporo fortepianu solo, ale nie samego Jarretta. Evans, Corea, Ibrahim, Bollani, Sendecki, Kułakowski, Możdżer, Makowicz, Orzechowski, Herdzin, Jagodziński.

Każdy inny i różne rzeczy tworzyli, nie tylko solo. Zdecydowanie warto posłuchać nie tylko Jarretta.
Dzięki za polecenia.

Pozdrawiam serdecznie

jarrro

Ja dzisiaj znowu troszkę z fusion szaleję
Dziś m.inn. "Love Love" Juliana Priestera.
Ależ to kawałek dobrej muzyki...

c96a23185a70c69b3d9e60ce7ee98dcb.jpg

Do [mention=27835]jarrro[/mention].
To jedna z tych płyt, które nie można nie posłuchać w całości bo to tak jakby maratyńczykowi w połowie trasy urwać nogę
Piszę na wszelki wypadek gdybyś próbował posłuchać fragmentów z tego albumu. Lepiej już w ogóle sobie odpuścić.






[mention=59922]mahavishnuu[/mention]
Widzę lajka od Ciebie za "Love,Love". To dzięki Tobie poznałem tą płytę. Gdyby nie Ty to być może dotąd bym jej nie odkrył. Dzięki za to bo cieszy uszy za każdym razem kiedy tą płytę słucham
Napisałeś w innym wątku recenzję tego albumu, która gdzieś zginęła w gąszczu.
Jeśli masz ją gdzieś zapisaną fajnie by było ją tu udostępnić. Co sądzisz?

BTW.
Nie pamiętam kto polecał kiedyś poniższą płytę ale to jest również ogromny sztos, do którego często wracam.
Teruo Nakamura "Unicorn".c643957debb6f769be89a0ebc71d7642.jpg

Bennie Maupin "The Jawel in the Lotus" (1974)
To jeden z tych albumów, które można zaliczyć do ponadczasowych. Jak napisał Thom Jurek - recenzent dla All Music:
"„Prawdziwą wartością Jewel in the Lotus jest to, że być może żaden inny lider zespołu w tamtym czasie nie był w stanie zjednoczyć graczy z tak różnych środowisk i o tak różnych relacjach dla własnego rozwoju muzycznego i uczynić ich wchodzą ze sobą w interakcję z materiałem, który jest bardzo precyzyjnie napisany i którego dynamika i napięcie są tak wyraźne i stałe..."
Pełna zgoda. Efekt? Porażający wręcz!
Ale przedstawmy najpierw skład.

Bennie Maupin  - saksofony, flet, klarnet basowy, głos, dzwonki.
Herbie Hancock  - pianina akustyczne i elektryczne.
Billy Hart - perkusja
Freddie Waits  - perkusja, marimba
Charles Sullivan - trąbka

Ale co my tu mamy. Ano mamy wręcz spektakl uduchowionego jazzu. Już sama nazwa albumu jest tłumaczeniem buddyskiej mandry "Om mani padme hum", która odnosi się do Awalokiteśwary i ludzi mu oddanych.
Płytka doskonale nadająca się do medytacji w otoczeniu świec i olejków wonnych. Doskonale uspokaja i wycisza a tego w dzisiejszych czasach coraz częściej nam chyba potrzeba. Odciąć się choćby na chwilę od wszystkiego - polityki, zatłoczonego miasta, toksycznych ludzi i od samego siebie jakimi potrafimy być w tym skomplikowanym świecie.
Dla mnie obowiązkowa pozycja dla zupełnego wyciszenia się i resetu. Mam jeszcze kilka ulubionych w takim klimacie.


721c49b57da5a6c8a3a69648112b28f8.jpg

4 godziny temu, piorasz napisał:

Napisałeś w innym wątku recenzję tego albumu, która gdzieś zginęła w gąszczu.
Jeśli masz ją gdzieś zapisaną fajnie by było ją tu udostępnić. Co sądzisz?

Tak warto ją przytoczyć jeszcze raz 👍

@piorasz

Do rodziny Mwandishi zawsze wracam z największą przyjemnością.

 

Julian Priester Pepo Mtoto – Love, Love (1974)

Julian Priester miał szczęście do kosmicznych klimatów, wszak wcześniej pracował już z Sun Ra. Słuchając "Love, Love" nietrudno zauważyć, że dla puzonisty punktem wyjścia do dalszych poszukiwań były płyty nagrane z Mwandishi. Podobieństw jest wiele, aczkolwiek trzeba przyznać, że artyście udało się też dodać trochę od siebie. Pierwszą stronę płyty analogowej wypełniły połączone w jedną całość "Prologue/Love, Love". W sferze metrorytmicznej mocną różną się od dokonań Mwandishi. Ostinatowa partia gitary basowej Rona McClure'a przywołuje skojarzenia z tym, co w tym samym czasie w zespole Milesa Davisa robił Michael Henderson. Repetytywne rytmy tworzą transową atmosferę nadając klimat całości. Najciekawsze są jednak partie dęciaków i różnych instrumentów klawiszowych. To one w dużej mierze decydują o tym, że znowu mamy do czynienia z frapującym jazzowym eksperymentem. Bayete zasiada za elektrycznym fortepianem, natomiast Patrick Gleeson i Julian Priester grają na przeróżnych syntezatorach. Gleeson, który był członkiem Mwandishi, ponownie odpowiada za tworzenie intrygującego tła. Wiele niekonwencjonalnych dźwięków jest generowane właśnie przez jego instrumenty (Arp 2600, Arp Odyssey, Moog).

Gdy w 1972 roku puzonista zapoznał się z syntezatorami był do nich nastawiony dość sceptycznie, jednak po usłyszeniu rezultatów pracy Gleesona zmienił zdanie. Na "Love, Love" po raz pierwszy sam na nich zagrał, a rezultaty, które osiągnął, są ze wszech miar godne uwagi. Priester wykorzystał prototypowy egzemplarz Arp String Synthesizer, dzięki czemu mógł obyć się bez melotronu. Słychać to doskonale w utworze tytułowym, gdy kreuje na swoim instrumencie quasi orkiestrowe faktury, które mogą kojarzyć się nieco z partyturami Gila Evansa. Na drugiej stronie winyla znalazły się połączone w jedną całość "Images/Eternal Worlds/Epilogue". Materiał jest jeszcze bardziej eksperymentalny. Niewątpliwie trudniejszy w odbiorze niż strona pierwsza, na której punktem zaczepienia jest gra sekcji rytmicznej. To prawdziwa kosmiczna odyseja, która swoje apogeum osiąga w "Images". "Eternal Worlds" ma nieco bardziej uporządkowaną strukturę. Bodaj największe wrażenie robią kapitalne partie solowe grane na puzonie oraz rozbudowane aranżacje na dęciaki. Priester nie jest typem autokraty, pozostawia dużo przestrzeni pozostałym muzykom, dzięki temu materiał jest zróżnicowany. Na "Love, Love" ponownie została wskrzeszona atmosfera „dźwiękowego laboratorium”, tak dobrze znana z płyt Mwandishi. Wyborny album!

[mention=59922]mahavishnuu[/mention]
Świetna recenzja. Dziękuję za to w swoim imieniu i wszystkich zainteresowanych.
Ja szykuję kilka słów o innej płycie, która jak sądzę, nie jest również tak dobrze znana wśród czytelników tegoż wątku - a szczerze mówiąc mam nadzieję, że nawet i Tobie. Zdradzę, że jest pewne podobieństwo do "Love, Love" choć to zupełnie inna muzyka.
No i jest to również genialna płyta


Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )
Do rodziny Mwandishi zawsze wracam z największą przyjemnością.
 
Julian Priester Pepo Mtoto – Love, Love (1974)
Julian Priester miał szczęście do kosmicznych klimatów, wszak wcześniej pracował już z Sun Ra. Słuchając "Love, Love" nietrudno zauważyć, że dla puzonisty punktem wyjścia do dalszych poszukiwań były płyty nagrane z Mwandishi. Podobieństw jest wiele, aczkolwiek trzeba przyznać, że artyście udało się też dodać trochę od siebie. Pierwszą stronę płyty analogowej wypełniły połączone w jedną całość "Prologue/Love, Love". W sferze metrorytmicznej mocną różną się od dokonań Mwandishi. Ostinatowa partia gitary basowej Rona McClure'a przywołuje skojarzenia z tym, co w tym samym czasie w zespole Milesa Davisa robił Michael Henderson. Repetytywne rytmy tworzą transową atmosferę nadając klimat całości. Najciekawsze są jednak partie dęciaków i różnych instrumentów klawiszowych. To one w dużej mierze decydują o tym, że znowu mamy do czynienia z frapującym jazzowym eksperymentem. Bayete zasiada za elektrycznym fortepianem, natomiast Patrick Gleeson i Julian Priester grają na przeróżnych syntezatorach. Gleeson, który był członkiem Mwandishi, ponownie odpowiada za tworzenie intrygującego tła. Wiele niekonwencjonalnych dźwięków jest generowane właśnie przez jego instrumenty (Arp 2600, Arp Odyssey, Moog).
Gdy w 1972 roku puzonista zapoznał się z syntezatorami był do nich nastawiony dość sceptycznie, jednak po usłyszeniu rezultatów pracy Gleesona zmienił zdanie. Na "Love, Love" po raz pierwszy sam na nich zagrał, a rezultaty, które osiągnął, są ze wszech miar godne uwagi. Priester wykorzystał prototypowy egzemplarz Arp String Synthesizer, dzięki czemu mógł obyć się bez melotronu. Słychać to doskonale w utworze tytułowym, gdy kreuje na swoim instrumencie quasi orkiestrowe faktury, które mogą kojarzyć się nieco z partyturami Gila Evansa. Na drugiej stronie winyla znalazły się połączone w jedną całość "Images/Eternal Worlds/Epilogue". Materiał jest jeszcze bardziej eksperymentalny. Niewątpliwie trudniejszy w odbiorze niż strona pierwsza, na której punktem zaczepienia jest gra sekcji rytmicznej. To prawdziwa kosmiczna odyseja, która swoje apogeum osiąga w "Images". "Eternal Worlds" ma nieco bardziej uporządkowaną strukturę. Bodaj największe wrażenie robią kapitalne partie solowe grane na puzonie oraz rozbudowane aranżacje na dęciaki. Priester nie jest typem autokraty, pozostawia dużo przestrzeni pozostałym muzykom, dzięki temu materiał jest zróżnicowany. Na "Love, Love" ponownie została wskrzeszona atmosfera „dźwiękowego laboratorium”, tak dobrze znana z płyt Mwandishi. Wyborny album!
Chylę czoła przed tak ogromną wiedzą, której nigdy na wiele. Zachęciliście mnie Panowie do tej płyty, na pewno posłucham.
Dziś z kolei wróciłem do historycznego nagrania O. Colemana z roku 1959 , pierwszej płyty nagranej dla wytwórni Atlantic. Tytuł Kształt przyszłego jazzu.
Płyta wywołała szok w słuchaczach, właściwie strach i lęk, a inne z kolei wzbudziły niechęć. Wielu nie rozumiało takiego jazzu , gdzie nastąpiła rezygnacja ze struktur harmonii, brak pianina i to, że improwizacje muzycy zaczynali w nieoczekiwanych momentach . Mówiono, że muzyka rozkazu rozłazi się boki i jest bez sensu. A dziś ? Kto jest osłuchany z jazzem, temu wydaje się łatwą i przystępną muzyką.

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Pozdrawiam serdecznie

jarrro







Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )


O!!!
"The Shape Of Jazz To Come"
Pamiętam jak jeszcze kilka lat temu miałem problem w wysłuchaniu całego tego albumu. Dziś wchodzi jak ciepłe bułeczki a nawet czasem się zastanawiam co w niej było takiego co mnie raziło? Ależ tam Don Cherry wymiata! Uwielbiam również późniejszą płytę z 1960 "Change of the Century". W tym samym czasie je obie poznawałem.
Ale [mention=27835]jarrro[/mention] powiem ci, że "Machine gun" Brötzmanna dalej mi nie wchodzi



Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )
17 minut temu, jarrro napisał:

Ostinatowa partia gitary basowej Rona McClure'a przywołuje skojarzenia z tym, co w tym samym czasie w zespole Milesa Davisa robił Michael Henderson

Jaką płytę byś polecił z tego okresu z mocnym namacalnym basem oczywiście oprócz płyt MIles Davis 

Edytowane przez mdavis

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą ) to jesteśmy w tym samym klubie, mi też nie wchodzi

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Pozdrawiam serdecznie

jarrro

3 godziny temu, mdavis napisał:

Jaką płytę byś polecił z tego okresu z mocnym namacalnym basem oczywiście oprócz płyt MIles Davis 

Do głowy przychodzą mi różne płyty jazzowych basistów:

Teruo Nakamura – Unicorn (1973) 

Stanley Clarke - Stanley Clarke (1974)

Miroslav Vitouš - Infinite Search (1970)

Miroslav Vitouš - Purple (1970)

Miroslav Vitouš - Magical Shepherd (1976)

Eberhard Weber - Colours Of Chloë (1974)

Eberhard Weber - Yellow Fields (1976)

15 godzin temu, piorasz napisał:

Nie pamiętam kto polecał kiedyś poniższą płytę ale to jest również ogromny sztos, do którego często wracam. Teruo Nakamura "Unicorn".
 

Kiedyś pisałem o nim w jakimś wątku jazzowym na audiostereo, ale zapewne były również inne osoby, dlatego nie wiem, kogo w tym przypadku masz na myśli. Przed laty na innym forum sukcesywnie umieszczałem swoje teksty na temat klasycznego japońskiego jazzu. Circa trzydzieści dość rozbudowanych wpisów. W sumie pojawiły się recenzje blisko 100 płyt. Lwią część stanowiły albumy wydane w latach 70. Rzecz jasna nie zabrakło płyty wspomnianej przez kolegę piorasza.

 

Teruo Nakamura – Unicorn (1973) 

Nakamura jest jedną z najbardziej znanych postaci na japońskiej scenie fusion. Niekoniecznie jednak jedną z najwybitniejszych. Zawsze był blisko związany z jazzem amerykańskim. Jeszcze jako młody chłopak wyjechał do Nowego Jorku, gdzie udało mu się zakotwiczyć w zespole znanego perkusisty Roya Haynesa. Nakamura zdobywał doświadczenie grywając z różnymi młodymi muzykami jazzowymi, takimi jak Lenny White i Steve Grossman. W kolejnych latach potrafił te znajomości dobrze zdyskontować, bowiem uznani artyści grywali gościnnie na jego płytach solowych. Basista zawsze trzymał się blisko bardziej rozrywkowych odmian fusion. Jego muzyka wpisywała się w nurt, który często był krytykowany za zbyt dalekie odejście od źródeł jazzu i nadmierne schlebianie pospolitym gustom słuchaczy. Bardziej melodyjne i przystępne granie trafiało jednak na podatny grunt – jego trzeci album solowy „Manhattan special” dotarł do 19. miejsca na U.S. Billboard Jazz Charts.


Debiutancki album kontrabasisty to w zasadzie towar eksportowy japońskiego jazzu. To jedna z bardziej znanych płyt z Kraju Kwitnącej Wiśni. Pamiętam, że gdy przed laty zaczynałem eksploracje japońskiego jazzu to właśnie ten album Nakamury napatoczył mi się, jako jeden z pierwszych. Artyście udało się zaprosić do studia grupę amerykańskich jazzmanów z najwyższej półki (Steve Grossman, George Cables, Alphonse Mouzon). Ponadto udzielają się mniej znane postacie z japońskiego światka jazzowego. Trzonem stylistycznym albumu jest post-bop, silnie okraszony elementami fusion. Pojawiają się także dwa kawałki wokalne, choć trudno nazwać je piosenkami. Wyróżnia się pierwsza z nich „Understanding”, zaśpiewana nienagannie przez Sandy Hewitt. Słuchając tego krążka ma się nieodparte wrażenie, że Nakamura starał się pogodzić swoje artystyczne aspiracje z wymogami rynku. W sumie jest to jego najambitniejsza propozycja. W następnych latach, sądząc po zawartości płyt, oczekiwania rynku płytowego stawały się dla nieco coraz bardziej istotne, co miało niestety wpływ na poziom muzyki.

W dniu 11.08.2023 o 21:46, jarrro napisał:

Zakładam  nowy wątek  o jazzie, a to dlatego , bo chciałbym    wymieniać  się  swoimi doświadczeniami  w sposób  godny , to znaczy  z poszanowaniem  innych.  Gatunek muzyczny nie jest łatwy, za to wielce ciekawy...

Mnie od zawsze zastanawia jedno: dlaczego tak wielka rzecz jak "jazz" nazywana jest tak małym określeniem jak "gatunek muzyczny"? Wszak pod pojęciem "jazz" znajdziemy bardzo szerokie spektrum stylistyczne, poczynając od discopolo, poprzez pop i kończąc na metalu, a dodać trzeba formy raczej nigdzie niespotykane jak free jazz. Jeśli ktoś kocha to wszystko, ogarnia przy tym historię, to raczej jest miłośnikiem muzyki najwyższego sortu ponad gatunkami, niż fanem jakiegoś jednego.

Pozdrawiam i spadam.

Edytowane przez szymon1977

Głowa jest dla mnie najważniejsza bo nią jem.

9 godzin temu, mahavishnuu napisał:

Przed laty na innym forum sukcesywnie umieszczałem swoje teksty na temat klasycznego japońskiego jazzu. Circa trzydzieści dość rozbudowanych

Ta strona jeszcze istnieje ? Jeżeli tak to poproszę o namiar na powyższe opisy dotyczące japońskiego jazzu 👍

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )
Dzięki za mądre i piękne uwagi.
Udanego radosnego życia

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Pozdrawiam serdecznie

jarrro

33 minuty temu, jarrro napisał:

@szymon1977
Dzięki za mądre i piękne uwagi.
Udanego radosnego życia

Spoko. Miałem przygodę z jazzem i subiektywnie jako.całość taczej mi nie podszedł, ale czasem coś posłucham i wbrew domysłom częściej jest to free niż smooth. Ale zjawisko jest fascynującę i to nie tylko przez samą muzykę, a przez fanów, którzy ogarniają nie tylko setki płyt ale też wszystko układają w jedną od A do Z historię.

Może dziś puszczę sobie dla odmiany z list, które tu podajecie? Pozdrawiam.

Edytowane przez szymon1977

Głowa jest dla mnie najważniejsza bo nią jem.

Ja do takich fanów nie należę. Mnie we freejazzie fascynuje rezygnacja muzyków z konsumpcjonizmu, z chciwości. Oni ze sztuki uczynili styl życia bez pieniędzy. Nie ma pogoni za liczbą słuchaczy, za popularnością. Prowadzą życie nomadów, koczowników rezygnujących ze stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa. Są ciągle w drodze. I jak sam free jazz mi się znudził raczej, to często wolę posłuchać free improv, ale tutaj muzyka łączy się z jazzem tylko improwizacją. Natomiast mainstream mnie nudzi. Tak samo jak płyta J. Priestera Love, love. O gustach się nie dyskutuje, każdy słucha, co mu się podoba. Taki fusion przejadł mi się lata temu. Dziś lubię fusion w wykonaniu na przykład greckiego zespołu nagrywającego w australijskiej wytwórni Ramdat, można tej kapeli posłuchać na Spotify. Dziś mnie kręcił rano w kuchni Don Cherry The Summer House Sessions 1. Za to wczoraj przedpołudnie minęło mi pod znakiem genialnej polskiej kapeli z gatunku techniczny death metal Decapitated i ich ostatniej płyty. Poczytałem ich teksty, są bardzo mądre, zespół gra na najwyższym światowym poziomie, zresztą jest ceniony na świecie.
Możemy być dumni z takich zespołów.

Pozdrawiam serdecznie

jarrro

  • Pokaż nowe odpowiedzi
  • Dołącz do dyskusji

    Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
    Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

    Gość
    Dodaj odpowiedź do tematu...

    ×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

      Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

    ×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

    ×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

    ×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



    • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

      • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
    • Biuletyn

      Chcesz być na bieżąco ze wszystkimi naszymi najnowszymi wiadomościami i informacjami?
      Zapisz się
    • KONTO PREMIUM


    • Ostatnio dodane opinie o sprzęcie

      Ostatnio dodane opinie o albumach

    • Najnowsze wpisy na blogu

    ×
    ×
    • Dodaj nową pozycję...

                      wykrzyknik.png

    Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
     

    Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
    Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

     

    Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

     

    Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

    Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.