Klasyka to specyficzny gatunek muzyki. Jest w niej wszystko, co napisano kiedyś. I do mszy i do picia. I do pogrzebu i do zabawy. I na pokaz i dla jednego widza. W klasyce pojawiają się czasem dzieła, które stoją ponad podziałami, przemawiając na wielu poziomach, olśniewając, potrafią zdumiewać i pokazywać nam samych siebie i to, jak na nie reagujemy. Czasami żartują sobie i z widza i z samej sztuki, której są częścią. Jean Philippe Rameau był twórcą niezwykłym. Jego rzemiosło było na poziomie dostępnym dla niewielu twórców w historii, jego prace teoretyczne dokonały scalenia dotychczasowej wiedzy i stanowiły odskocznię w całkiem nowy świat. To, co Haydn pracowicie pisał przez całe życie, Rameau zapisał tekstem, muzykę pozostawiając ucieleśnieniu tego, co można zrobić, parodiującą samą siebie i będącą jednocześnie żartem i dziełem doskonałym. Przełamywał konwencje, żonglował techniką komponowania i tworzył kombinacje zanim Mozart w ogóle zaczął tworzyć. Mozart słyszał zresztą dzieła Rameau pod jego własną dyrekcją w Paryżu i wykorzystał wiele rozwiązań. Mozart nie był lepszym kompozytorem od Rameau, byli równi. Rameau sam ograniczył zakres twórczości, tworząc opery i dzieła na klawesyn, stawiając na jakość. "Les Indes Galantes" jest komiedią-baletem, pomysłem wracając do czasów Moliera, którego "Mieszczanin szlachcicem" z oprawą Lully'ego był przemieszaniem komedii i muzyki. Fabuła to zbiór kilku nowelek, których akcja opisuje zjawisko miłości od dalekiego wschodu przez Persję do Peru i Ameryki. Jest to okazją do bombardowania wszystkim co można zrobić z muzyką. Od wielkiej skali do kameralizmu. Od rosnącej wieży przetworzeń do minimalistycznych zwielorotnionych motywów, które tworzą złudzenie polifonii. Zamiast bachowskiej fugi będącej intelektualną spekulacją otrzymujemy płynny metal, przyciągający obrazem i dźwiękiem. Przedstawienie z Opera Garnier w Paryżu pod dyrekcją Christiego dostało świetną oprawę sceniczną. Reżyserem jest Andrei Serban znany z doskonałych uwspółcześnionych Paladynów. Choreografia Blanki Li jest współczesna, nawiązania do baroku są pośrednie i korzystają z przetworzonych dawnych motywów od ubrań do elementów sceny. Tempo jest na tyle szybkie, że nic się nie rozwleka, muzyka tętni pulsem lub liryką zależnie od sceny. Wykonawcy są doskonali, Paul Agnew i Danielle de Niese doskonale stapiają się z orkiestrą - rzecz, która w tak wielkim stopniu została zastosowana po raz pierwszy przez Rameau, podczas gdy wcześniej głos był z zasady oddzielony od orkiestry. Patricia Petibon i Nicolas Rivenq tworzą doskonałą parę w części "amerykańskiej", której chemia i zespolenie głosów i gry są absolutne. To także zasługa odpowiedniego prowadzenia orkiestry, reżysera i choreografki, którzy doprowadzili spektakl do perfekcji.
Reakcja ludzi na sali tłumaczy zresztą wszystko. Płyta zdobyła nagrodę czasopism muzycznych Europy MIDEM 2006, moim zdaniem słusznie. Jest to jeden z najlepszych zapisów oper Rameau obok "Platee" pod Minkowskim. Perfekcja, życie, puls, energia i żart. Zdumiewające Indie. To fakt. Jedno z najlepszych muzycznych dvd w 2005 roku.