Skocz do zawartości

1057 opinie płyty

Eric Clapton - From The Cradle

Sądzą, że tą płytą pan Clapton chciał podkreślić swoje rozluźnione koneksje z muzyką bluesową. Stronę muzyczną można ocenić z dwóch stron: Po pierwsze strona instrumantalna jest dobra. Charakterystyczne solówki Claptona nawiązują do klasycznej linii białego bluesa. Widać, że wykonawca czuje się w nim dobrze. Słucha się ich dużą przyjemnością. Po drugie strona wokalna. Wszystko jest dobrze do momentu gdy Clapton nie stara się zbyt silnie wyrazić ekspresję płynącą z tego gatunku muzyki. Chwilami wpada w niezbyt strawne przejaskrawianie. Widać przestrzeń dzieląca go od czarnych klasyków gatunku. No i ogólnie: płytka jest fajna i słucha się jej przyjemnie, choć widać pewne ale.

Cassandra Wilson - Blue light 'til dawn

Kilkanaście utworów różnych twórców, różnych czasów a jednak nierozerwalna harmonijna całość. Po prostu Cassandra. Piękne w swojej prostocie tło muzyczne. Wszystko tu występuje we właściwym miejscu, czasie i przestrzeni. Po prostu Cassandra. A to niezwykłe splecenie wielkomiejskich niebieskich tęsknot z korzennymi odgłosami dzikiego kontynentu? Po prostu Cassandra. Sankofa, utwór siódmy na płycie zaledwie 2,02 minuty należące do trzech głosów a cappella. Trzy głosy: młodej dziewczyny, Cassandry i jakiegoś wokalisty. Ależ nie, to tylko złudzenie. To tylko Cassandra, niezwykła Cassandra. Ona, jak mało kto lub raczej jak nikt inny Niespełna rok temu ktoś do mnie powiedział: -"Głos Cassandry jest ewidentnie darem niebios albo piekieł. Jak kto woli" A którą wersję Wy wolicie?

Elton John - Peachtree Road

Peachtree Road jest najnowszą płytą Eltona Johna wydaną w roku 2004. Podobnie jak poprzednia Songs from the West Coast zawiera 12 piosenek. Styl: oczywiście typowy dla Eltona, choć tym razem właściwie jest to typowa płyta popowa, bez rockowych naleciałości znanych z wcześniejszych albumów artysty. Bardzo wysoki poziom poprzedniej płyty podwyższa nieco oczekiwania w stosunku do nowego albumu, jednakże jak się okazuje płyta nie spełnia do końca tych oczekiwań. Album Peachtree Rd nie jest już tak udany jak poprzedzający West Coast, czyli właściwie nieco rozczarowuje, choć gdyby został wydany parę lat wcześniej pewnie sprawiałby znacznie lepsze wrażenie. Mimo drobnego rozczarowania, muszę przyznać, ze album jest udany - niektóre piosenki naprawde mogą się podobać, choć są też dwie czy trzy, za którymi po prostu nie przepadam. Jak zwykla w przypadku Eltona bardzo dobra jest muzyka, choć brakuje troche"błysku", który można znaleźć w poprzednim albumie. Ale w końcu nie każda płyta moze być fantastyczna. Czy warto kupić? Zdecydowanie tak, bo znajdzie się tu parę utworów, w których można się "zakochać". Jest to w sumie dobry album, choć chwilami nieco nudny - raczej nie do słuchania od poczatku do końca. Polecam oczywiście fanom Eltona Johna. Pozostałym, którzy chcieliby spróbować - radzę dokładnie posłuchać w sklepie.

Elton John - SONGS FROM THE WEST COAST

Płyta Songs from the West Coast została wydana w 2001. roku i jest jak narazie przedostatnią płytą brytyjskiego artysty. Album składa się z dwunastu piosenek utrzymanych w "typowym" dla Eltona popowo-rockowym stylu z elementami bluesa (Wasteland). Już po pierwszym odsłuchaniu płyty ma się świadomość, że jest to album na pewno bartdzo udany, a po kolejnych przesłuchaniach wiadomo, że najlepszy w całymk dorobku Eltona Johna. Na płycie znalazło się niebezpiecznie dużo utworów bardzo dobrych - można jej słuchac od początku do końca bez omijania niektórych tracków, w zasadzie ciężko znaleźć najlepszą i najsłabszą pionsenkę. Mnie najmniej podoba się "I want love", choć zdaniem ekspertów jest to jedna z dwóch najlepszych na tej płycie, więc pewnie się nie znam. Która podoba mi się najbardziej - nie wiem: bardzo lubię chyba "American Triangle", "Original Sin" czy "This Train Don't Stop There Anymore", ale wszystko zależy od humoru (jak zwykle przy słuchaniu muzyki). Zaletą wszystkich tych piosenek jest jak zwykle wspaniała muzyka i aranżacja, charakterystyczny wokal Anglika i, oczywiście teksty, które jak zwykle w przypadku tego artysty są nieco bardziej ambitne niż te znane z większości obecnie tworzonych utworów składające się z dwóch zdań powtarzanych w kółko w rytm disco. To zresztą od zawsze składało się na niepowtarzalność i "magię" Eltona Johna, które dały mu rzesze fanów na całym świecie. Nie bedę się tu bawił w opisywanie poszczególnych utworów, bo nie umiem :), radzę samemu posłuchać. Ta płyta to absolutnie obowiązkowa pozycja dla fana Eltona Johna. poleczm także każdemu, kto, lubi po prostu dobrą muzykę z gatunku pop, sądze, ze nie będzie zawiedziony - płyta jest fantastyczna.

Bob Dylan - Live:1961-2000

Płytkę również nabyłem dość przypadkowo, a to ze względu, że większość tych nagrań już znałem wcześniej. Dla fanów bez zaskoku, reszta może sprawdzić, co oznacza fenomen Boba na tle czterech dekad. Minusem płyty oprócz trudnej dostępności, ceny jest fakt, iż jest nierówna i stanowi typowy przykład składanki. Mimo to warto.

Eric Clapton - From The Cradle

Fajowa płytka istotnie, szczególnie na tle popowego szajsu, jakim raczył był nas boski Eryk. Powrót do źródeł, szkoda że tak późno. Ciekawe klimaty i standardy na nowo. Warto posłuchać.

Mercury Freddie - Mr Bad Guy

Musze zgodzic sie z poprzednia opinia, ze pierwszy utowr na plycie jest malo zjadliwy aczkolwiek da sie do niego przyzwyczaic. (Ostatni zas IMHO swietny - czule slowka). Cala plyta zawiera sporo hitow obrabianych na antenie radiowej. Z mniej znanych udany pastisz wytworow Queen czy reagge-blues kawalki nadajace sie do pubu. Mimo, ze dobrze sie tego slucha razi dretwe zaangazowanie sie muzykow studyjnych do tej produkcji. Jakby polkneli kije. No i mimo wysilkow wokalisty i niezlych w gruncie rzeczy kompozycji plyta razi plastikowym opakowaniem. Szkoda. W koncu czuje sie przeciez dotkniecie geniuszu.

Bob Dylan - Live:1961-2000

Plyte Dylana ’Live:1961-2000’ kupilem przypadkowo ale warto bylo. Jest to wydanie z roku 2001 (Sony-Japan) urywkow koncertowych z 39 lat kariery. Wybor nie jest nastawiony na tropienie rzadkich wydarzen a raczej na dokumentowanie co i jak robil Dylan na scenie w poszczegolnych etapach swej kariery. I trzeba przyznac, ze jest to mocne przezycie. Plyta poza wszystkim jest bardzo spojna, przelatuje sie wiele watkow, wiele wcielen Dylana i dotyka sie takze bardzo malo znanych utworow. Jednoczesnie wszechobecny jest duch dylanowski. Posrodku wspaniala seria hitow: ‘Knockin’ on Heavens Door’, ‘It Ain’t Me Babe’, ‘shelter From The Storm’, ‘Dead Man, Dead Man’ i Slow Train’. Wydanie jako ze import z Japonii jest przynajmniej dla mnie malo czytelne ;-) ale ta przykrosc rekompensuja rzadkie i ciekawe zdjecia prezentowane w calkiem sporej ilosci. Dla przypadkowych lub zaawansowanych wielbicieli Dylana to plyta ze wszechmiar godna polecenia.

Eric Clapton - From The Cradle

‘From The Cradle’ to moj ulubiona plyta Erica Claptona. Powstala w ubogich latach 90-tych, kiedy to mistrz dosc slabo sie prezentowal a wydawal glownie plyty koncertowe, w tym mistrzowskie ‘Unplugged’. Poniewaz ‘Z kolyski’ jest plyta bezposrednio wydana po ‘Unplugged’ a na dodatek zaopatrzona w informacje, ze wszystkie nagrania sa dokonane ‘na zywo’ zachodzi podejrzenie, ze Clapton chcil odciac kupony od swietnie przyjetej poprzedniczki. Nic z tych rzeczy. ‘From the Cradle’ to ciezki, elektryczny blues, niemal chicagowski ale jednak bardzo brytyjski. Wyjatkowo niezapomniane sa sola gitarowe, od ktorych plyta az sie roi. W tym wystepuja dlugie pasaze na dolnych rejestrach czy post-hendrixowskie brzmienia polamanych tonalnie dysonansow. Fantastyczne brzmienie i tylko szkoda, ze wokal Claptona jak zawsze ograniczony w mozliwosciach. Ach, gdyby ta plyta zaspiewal ktos inny! Byloby! Nie ma slabych utworow. Latwo wpada w ucho ‘Reconcider Baby’ czy wspaniala wersja ‘Hoochie Coochie Man’ ale najfajniesze sa wszelakie solowki od ktorych rojno.

Mercury Freddie - Mr Bad Guy

Jest to pierwsza solowa płyta Freddiego. Nagranie jej okazało się dosyć czasochłonne, swego czasu niektórzy dziennikarze twierdzili nawet, że nigdy nie zostanie ona wydana. Ale w końcu krążek wylądował na półkach sklepowych. Jest to przede wszystkim płyta bardzo popowa. Niemal przez cały czas słychać syntezatory, a większość utworów traktuje o miłości. Mercury od samego początku pracy nad albumem zakładał, że ma on mieć inny charakter i inne brzmienie niż płyty Queen. I w rzeczy samej jest tak jak Freddie sobie założył. Pomijając pierwszy i przedostatni utwór płyta trzyma bardzo wysoki poziom. Nie jest to muzyka pop, z którą mamy do czynienia słuchając "tylko wielkich przebojów" i temu podobnych audycji. W zasadzie znalazł się tu jedynie jeden przebój, a mianowicie "I was born to love you", reszta niestety przeszła bez echa (nie licząc wydanej po śmierci Freddiego przeróbki "Living on my own"). Pomimo tego z czystym sumieniem mogę napisać, że album zdecydowanie wart jest uwagi, będąc w zasadzie jedynym projektem od początku do końca opracowanym przez jednego z najzdolniejszych autorów muzyki rozrywkowej jacy chodzili po ziemi.

Paul McCartney - Driving Rain

'Driving Rain' to rozliczenie sie Paula na niwie muzycznej z zawirowaniem emocjonalnym wokol smierci zony, nowym malzenstwem z Heather i porzadkowaniem zycia i kariery. Plyta wydana w roku 2001 a wiec 3 lata po smierci Lindy zawiera spora dawke przemyslen i wglad w postawe zyciowa Paula wobec smierci ukochanej zony. Szczegolnie poraza tekst o odwiedzaniu ulubionych miejsc, jakie mieli z Linda tym razem z nowa zona. Slonce ponownie ladnie zachodzi ale dlon w dloni juz nie ta sama. Paul przyznaje sobie prawo do ponownej milosci, do nowego zwiazku, malzenstwa, ale takze nie odbiera sobie prawa do tesknowy, zalu, milosci od kogos, kogo spotka dopiero u kresu ziemskiej wedrowki. Ladne teksty bez przesdanej egzaltacji i wykorzystywania sytuacji do pompowania emocji. Raczej zwykle, ludzkie, banalne moze myslenie o zyciu. Prostaczek-Paul wyklada nam swa filozofie zyciowa. I jest to zyciowe ;-) W obliczu naszej kultury moze sie wydawac dziwne deklarowanie wobec nowej zony pierwszenstwa Lindy w prawach do serca Paula. Muzycznie plyta jest bardzo ciekawa. Paul oddal sie w rece zespolu. No moze to za duzo powiedziane ale tym razem to na pewno nie jest brzmienie czlowieka, ktory nagrywa sam prawie wszystko. Raczej Paul jest solista w zespole. Dobry pomysl podnosi wage brzmienia. Piosenki zroznicowane, solidne, jak zwykle u McCartenya o swietnych melodiach Plyta konczy swietnie ukryty przeboj 'Freedom'.

Paul McCartney - Run Devil Run

'Run Devil Run' jest plyta koncepcyjna :-) Paul McCartney w rok po smierci zony trafil do studia by nagrac muzyke, by nacieszyc sie graniem. Rok to niewiele. Mysle, ze ta plyta byla rodzajem terapii. Jednak w odroznieniu od Lennona Paul nie eksploatuje glebokich pokladow siebie ale probuje oddac sie radosci muzykowania w najprostszej znanej sobie formie. Nagral nowe wersje 12 standardow rock-and-rolla i dodal 3 wlasne kompozycje utrzymane w stylistyce. W odroznieniu od Lennonowego albumu 'Rock'n'Roll' nie ma tu drapieznosci czy wykrzykiwania tekstow. Jest spiewanie. Czasmi z ogniem i zapamietaniem ale zawsze tanecznie, muzykalnie i spiewnie, jak to Paul. Plyta jest takze ciekawa z innego punktu widzenia. Mozna posluchac jak majac do dyspozycji niezly warsztat i muzykow (David Gilmour) da sie uszlachetnic stary, dobry rock&roll. Plyta nagrana z polotem, wena i nutka nostalgii. Rok wydania - 1999.

Paul McCartney - Flaming Pie

‘Flaming Pie’ to album z roku 1997. Trudno powiedziec dlaczego wlasnie od tego albumu zaczela sie kolejna fala dobrych plyt Paula, ktora trwa do dzis. Choroba Lindy? Pozniej jej smierc? ‘Flaming Pie’ sklada sie prostych piosenek o prostych tekstach. Mimo to plyta dociera do sluchacza i robi swietne wrazenie. Na mysl przychodzi mi analogia do znakomitej plyty ‘Ram’. Paul McCartney jest tu soba, nie nateza sie ponad miare co do aranzacji i ‘nie wychodzi z domu’. Ozdoba sa piosenki: - ‘Beautiful night’ – nieco monumentalny kawalek w stylu 'Long and Widing Road' - wstepniak ‘The Song We Were Singing' – delikatna zapowiedz tego, co czeka nas dalej Plyta warta posiadania, trafia wprost do serc.

Pascual Gallo - Emma

’Emma’ Pascuala Gallo to plyta o gitarze akustycznej. To takze plyta o flamenco. Wydana w roku 2000 przez mala wytwornie jest dystrybuowana przez Harmonia Mundi i zawiera nagrania z 1998 roku. Mlody gitarzysta jest debiutantem. Na okladce rekomendacia Paco De Lucia ale czy to cokolwiek znaczy? Sam bohater pochodzi z pogranicza hiszpansko-francuskiego, z rodziny muzycznie skazonej, mieszka glownie we Francji. Gra w towarzystwie niewielkiego zespolu. Gra swoje utwory. W niektorych sa wokalizy. W tym miejscu koncza sie suche fakty. Zaczyna sie muzyka. Ta plyta jest porywajaca! Brzmienia jakie wyciaga ten chlopina z instrumentu sa niewiarygodne. Plyta od ktorej trudno sie oderwac i ktora przemija jak chwilka. Arcydzielo. Bardzo, bardzo goraco polecam jezeli ten gatunek muzyczny was nie zraza.

Bob Dylan - Masked and Anonymous

‘Masked and Anonymous’ to przedziwna plyta i w kontekscie tego do czego przywyklismy sluchajac Dylana jest przedsiewzieciem wyjatkowym. Kompozycje wylacznie Dylana dopasowane byly do filmu pod tym samym tytulem z roku 2003. 4 z nich wykonuje sam Dylan i jest to niewatpliwie wielki atut tej plyty. Jedna nowosc. Poza tym Los Lobos, Grateful Dead, Jerry Garcia i inni mniej mi znani. Sam film traca temat ograny – swiat konfliktow po III wojnie swiatowej. W tym mamy piosenki Dylana, ktore nagle okazuja sie na tyle uniwersalne, ze pasuja i do takiego wybryku wyobrazni. Strona muzyczna jest warta wspomnienia bo jezeli ktos siegnie po ta plyte z rozbiegu moze poczuc sie rozczarowany. Piosenki Dylana sa spiewane w roznych jezykach, w tym po japonsku i wlosku. Mamy hip-hop (‘Like a Rolling Stone’), i rock w starym stylu, i meksykanska ballade, i indie. Dziwna zupa z warzywami z roznych ogrodkow. Porazka jest wklad Grateful Dead – wokalista ordynarnie falszuje a jak na ironie wybitnie brzmi gitara na tym nagraniu. Szkoda – moglby byc niesamowity numer (‘It’s All Over Now Baby Blue’). Podsumowujac – ostroznie z ta plyta! Jezeli kochacie Dylana bardzo to ‘Masked and Anonymous’ niczego nie zepsuje a moze nawet bedzie warta uwagi – w koncu sam mistrz przylozyl sie do tej plyty takze jako aranzer i producent. Przypadkowego sluchacza plyta moze zaskoczyc na tyle, ze odlozy ja na ‘swiete nigdy’. Dobor tresci i formy jest wysoce konfudujacy. Nie widzialem filmu - obsada znakomita z Penelopa Cruz, Dylanem i innymi znanymi aktorami.

Paul McCartney - Ram

‘Ram’ to jeden z pierwszych albumow Paula McCartneya po rozkladzie The Beatles. Rok 1971, zona Linda, farma na wsi i plyta pt. ‘Tryk’. Lennon nazywal/przezywal McCartneya w tym okresie ‘Kupczykiem’ i chyba zazdroscil mu zaradnosci, zadowolenia z zycia, jakie sobie ulozyl i sukcesu muzycznego. No bo ‘Ram’ stal sie sukcesem muzycznym i jest popularny do dzis. Jest to plyta z serii ‘must have’ i nie zawodzi co do zawartosci i przyjemnosci jaka daje. Piosenki niezwykle chwytliwe, czesciowo stylizowane na domowe granie a czesciowo postbeatlesowskie. Swietny coctail. Bardzo lubie ‘Monkberry Moon Delight’, ktory to utwor gdyby okrasic sensownym tekstem zamiast psycho-narko-dzieciakowania moglby stac sie standardem muzyki rockowej. Bardzo polecam. Jezeli miec tylko jedna plyta McCartney to warto rozwazyc ‘Ram’.

Sting - Ten Sammoner's Tales

Kolejna pozbawiona jakiegokolwiek rockowego pazura płyta byłego rockowego pieszczoszka Mr Stinga, która pokazuje, że Police to temat zamknięty. Sporo przebojów, dużo ładnych melodii i kilkadziesiąt minut bezrefleksyjnego grania. W opinii fanów pozycja udana, moim zdaniem początek absolutnego końca Mr. Stinga.

Sting - Ten Sammoner's Tales

Ten Summoner’s Tales to plyta z roku 1993. Sting po rozstaniu sie z Police zapragnal drazyc siebie w karierze solowej. To mu sie w pelni udalo w sensie drazenia siebie ale nie zawsze w sensie komercyjnego sukcesu. Jednak ‘Dzisiec opowiesci Summonera’ (plus introdukcja i epilog) dobrze sie sprzedaje. Summoner to imie Stinga jakie dostal na chrzcie – gwoli wyjasnienia. Plyta zwiera zawsze mily super hit ‘Fields of Gold’ oraz czasami grywane w radio ‘If I Ever Lose My Faith in You’ czy ‘Love Is Stronger Than Justice’. Poza tym mamy zestaw silnych pozycji o dosc atrakcyjnej melodyce wplecionych w rozmaite style muzyczne. Sting staral sie bardzo utrzymac forme przez caly album i to sie udalo. Mimo to barkuje ostatecznego dotkniecia geniuszu. Niektore piosenki to kalki brzmieniowe Police, inne jazzuja czy tracaja karaiby ale wowczas jest malo swobodnie. Plyta ma wiele atrakcji w postaci soloweczek, chorkow, brzmien. Takze forma wokalna Stinga jest przednia. W sumie atrakcyjna pozycja, nie przefilozofowana i dosc popowa w swym wyrazie.

Christie William - Les Indes galantes

Klasyka to specyficzny gatunek muzyki. Jest w niej wszystko, co napisano kiedyś. I do mszy i do picia. I do pogrzebu i do zabawy. I na pokaz i dla jednego widza. W klasyce pojawiają się czasem dzieła, które stoją ponad podziałami, przemawiając na wielu poziomach, olśniewając, potrafią zdumiewać i pokazywać nam samych siebie i to, jak na nie reagujemy. Czasami żartują sobie i z widza i z samej sztuki, której są częścią. Jean Philippe Rameau był twórcą niezwykłym. Jego rzemiosło było na poziomie dostępnym dla niewielu twórców w historii, jego prace teoretyczne dokonały scalenia dotychczasowej wiedzy i stanowiły odskocznię w całkiem nowy świat. To, co Haydn pracowicie pisał przez całe życie, Rameau zapisał tekstem, muzykę pozostawiając ucieleśnieniu tego, co można zrobić, parodiującą samą siebie i będącą jednocześnie żartem i dziełem doskonałym. Przełamywał konwencje, żonglował techniką komponowania i tworzył kombinacje zanim Mozart w ogóle zaczął tworzyć. Mozart słyszał zresztą dzieła Rameau pod jego własną dyrekcją w Paryżu i wykorzystał wiele rozwiązań. Mozart nie był lepszym kompozytorem od Rameau, byli równi. Rameau sam ograniczył zakres twórczości, tworząc opery i dzieła na klawesyn, stawiając na jakość. "Les Indes Galantes" jest komiedią-baletem, pomysłem wracając do czasów Moliera, którego "Mieszczanin szlachcicem" z oprawą Lully'ego był przemieszaniem komedii i muzyki. Fabuła to zbiór kilku nowelek, których akcja opisuje zjawisko miłości od dalekiego wschodu przez Persję do Peru i Ameryki. Jest to okazją do bombardowania wszystkim co można zrobić z muzyką. Od wielkiej skali do kameralizmu. Od rosnącej wieży przetworzeń do minimalistycznych zwielorotnionych motywów, które tworzą złudzenie polifonii. Zamiast bachowskiej fugi będącej intelektualną spekulacją otrzymujemy płynny metal, przyciągający obrazem i dźwiękiem. Przedstawienie z Opera Garnier w Paryżu pod dyrekcją Christiego dostało świetną oprawę sceniczną. Reżyserem jest Andrei Serban znany z doskonałych uwspółcześnionych Paladynów. Choreografia Blanki Li jest współczesna, nawiązania do baroku są pośrednie i korzystają z przetworzonych dawnych motywów od ubrań do elementów sceny. Tempo jest na tyle szybkie, że nic się nie rozwleka, muzyka tętni pulsem lub liryką zależnie od sceny. Wykonawcy są doskonali, Paul Agnew i Danielle de Niese doskonale stapiają się z orkiestrą - rzecz, która w tak wielkim stopniu została zastosowana po raz pierwszy przez Rameau, podczas gdy wcześniej głos był z zasady oddzielony od orkiestry. Patricia Petibon i Nicolas Rivenq tworzą doskonałą parę w części "amerykańskiej", której chemia i zespolenie głosów i gry są absolutne. To także zasługa odpowiedniego prowadzenia orkiestry, reżysera i choreografki, którzy doprowadzili spektakl do perfekcji. Reakcja ludzi na sali tłumaczy zresztą wszystko. Płyta zdobyła nagrodę czasopism muzycznych Europy MIDEM 2006, moim zdaniem słusznie. Jest to jeden z najlepszych zapisów oper Rameau obok "Platee" pod Minkowskim. Perfekcja, życie, puls, energia i żart. Zdumiewające Indie. To fakt. Jedno z najlepszych muzycznych dvd w 2005 roku.

Iron Maiden - Fear of the dark

Płyta- elementarz heavy metalu. Jest na niej wszystko, mocne kawałki, ballady. Najmocniejsza strona płyty to melodie, które chwytają za uszy (i serce).Szkoda, że nikt już tak nie nagrywa. Nawet sam Iron.

Springsteen Bruc - The Rising

Bruce Springsteen największe sukcesy ma już chyba za sobą. Przez całą karierę tworzył kawałki mocno zaangażowane politycznie, ideologicznie. Jego twórczość literacka bywa niekiedy nawet analizowana w kręgach akademickich. Lata lecą, a Boss nagrywa dalej, choć jego utwory nie pojawiają się już tak często jak dawniej na listach przebojów. The Rising jest pierwszą płytą Springsteena nagraną z The E Street Band od czasów Born in the USA. Po pierwszym przesłuchaniu płyta wydała mi się trochę taka nijaka. Brak na niej utworu, który od razu wpada w ucho, czyli potencjalnego przeboju. Pomimo tego, że jest na niej kilka ciekawych kawałków (Paradise, Into the Fire) to owa nijakość z biegiem czasu nie mija do końca. Wiele jest tu rzeczy przeciętnych, trochę niedopracowanych... Brakuje mi tej przebojowości, rytmiczności utworów znanych chociażby z Born in the USA. Pewnie chłopaki chcieli zrobić coś inaczej, nie powtarzać się, ale chyba nie za bardzo mieli pomysł na tę płytę. Krótko mówiąc zawiodłem się.

Tool - Aenima

Mocna rzecz, ostre granie i krew z uszu. Dla twardzieli!

Tool - undertow

Niezła płyta, choć trochę się zestarzała - jak wspomniany Korn...

Tracy Chapman - Telling Stories

Kolejna płyta w dyskografii, ale nie tak dobra jak debiut - zresztą czy to jest możliwe?




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.