Skocz do zawartości

1057 opinie płyty

Sarah McLachlan - Afterglow

Jezu, jak trudno pisac o tej plycie! Rok 2003, pani urodzila dziecko i po 6 latach przerwy wrocila do branzy. By odnowic dawne znajomosci z pubicznoscia i fanami nagrala jeszcze raz ta sama plyte. Nie doslownie ale prawie. Sa nowe piosenki, fajne aranzacje, niezly glos, super muzycy sesyjni (Tony Levin nadaje na basie!) ale choc wszystko jest na piatke to przeciez czegos brakuje. Caly czas klebia sie mysli pod sufitem typu 'skad my to znamy?'. Nie pomagaja nawiazania do U2 czy Franka Sinatry. Wszystko rozmazuje sie pamieci w 10 sekund po zakonczeniu odsluchaniu. Kto lubi porzadny pop dla doroslych w dobrej klasie tego ta plyta nie rozczaruje. Ale czy porwie? Watpie. Cos dla 'starych fanow' pani Sarah bo nowych ta plyta pewnie nie zagarnie. Zbyt duzo tego typu plyt na rynku. Zbyt zwykla ta plyta.

Leonard Cohen - I'm Your Man

Spotkanie po latach. Kiedys mialem ta plyta i byla to nowosc - rok zatem 1988. No i teraz zakupilem wersje na CD. Moze niedobrze sie stalo? ;-) Plyta zawiera kilka prawdziwych przebojow - 'I-m Your man', 'First We Take Manhattan, Next We Tak Berlin', 'Take This Waltz' - to tylko przyklady bo z 8 piosenk procz dziwnej 'Jazz Police'¨reszta jest chwytliwa nadwyraz. Slowa to typowa poetyka folkowa lub malorolne filozofowanie typu 'zapomnialem kto, zapomnialem co' Teraz byla okazja podejsc mniej duchowo a bardziej sprzetowo. No i sprzet pokazal nowa twarz tej plyty. Po pierwsze Cohen nie spiewa nadwyraz czysciutko i jego spiew momentami przechodzi w rodzaj monologu, w ktorym branie nut nie jest priorytetem. Po drugie elektroniczny i skromny podklad muzyczny niczym nie poraza. Na szczescie jest to moze dopiero trzeci plan bo na drugim ladne chorki Anjani i Jeniffer Warnes. Fajna plyta i wciaz moze rozbierac dziewczyny, tak mysle. Ale takze zostala odarta z niezwyklosci kiedy przyszla do mnie po latach.

Cher - It's a Man's World

Cher ma dobry glos, spiewa niezle piosenki ale takze jest raczej sluchana w podziemiach niz wynoszona na oltarze. Dziwny fenomen. Podobnie usadowiona jak Tina Turner nie ma jednak podobnego poszanowania. A szkoda. ‘It’s a Man’s World’ jest plyta znakomita. Pan na AMG pisze, ze ‘niedoszacowana’. Pelna zgoda. Piosenki jedna po drugiej wylaniaja sie jako bardzo zgrabnie skrojone i doskonale zaspiewane. Niski glos Cher potrafi zafascynowac. ‘Walkin’ in Memphis’ niesie ta plyte choc i wiele innych piosenek rownie doskonalych. Cher pokazuje na tym krazku wiele swych walorow, w tym takze wielkie doswiadczenie. 'It's a Man's World' to rodzaj retrospekcji. Interpretacje sa doskonale wywazone, nie popadaja w egzaltacje ani w przesade a mimo to struna emocji jest caly czas mocno napieta. Sa i wolne ballady oraz mocniejsze utwory rockowe. Wszystko co najlepsze w Cher na tej plycie jest obecne. Rok 1996.

Red Hot Chili Peppers - Stadium Arcadium

RHCP slucham od kilkunastu lat,a zaczelo sie od plytki Mothers Milk. Dzis po plytach lepszych i gorszych mamy nowa pozycje Stadium Arcadium. Brzmi dumnie ,bo to az 28 kawalkow na dwoch CD.Przyznam sie szczerze,ze znudzily mnie rozciagane do granic mozliwosci dlugosci plyt (patrz Metallica) i w pierwszej chwili z rezerwa przyjalem wiadomosc ,ze nowe CD RHCP to dual CD.Ale jak to mowia,nie posmakujesz ,nie poznasz. Te dwie plytki (Jupiter i Mars) to wg mnie najlepsza rzecz od Blood Sugar Sex Magic. Zaczynaja od singlowego Dani California,a dalej...to co w RHCP najlepsze. Sa przede wszystkim melodie ,nie wazne czy to ballada ,czy funk,czy cos al Led Zeppelin.Slucham tego od kilku dni i te dwie godziny mijaja za kazdym razem zbyt predko. To na co zwrocilem uwage oprocz 100% przebojowosci i swietnych kompozycji,to rowniez gra Johna Frusciante pelna polotu,pomyslow i jak nigdy przedtem perfekcyjna W kazdym calu.

Slayer - Reign in Blood

Śledziłem na bieżąco na własnych uszach jak rozwijały się nurty takiego porządnego "łojenia". Niegdyś była taka Trójca amerykańskiego trashu (oczywiście było też wiele innych znakomitych kapel) Metallica, Slayer i Anthrax. Każdy z tych zespołów szedł swoją drogą. W '86 Metallica wydała bardzo liryczną "Master of Puppets" (dla mnie najlepsza ich płyta) - to było wydarzenie w światku metalowym. Ale w '87 Slayer wystartował z "Reign in blood". Szedł konsekwentnie swoją drogą, miał rozpoznawalny na każdej płycie swój styl (w latach 90-tych tyle powstało i nadal powstaje różnych epigonów, "naśladowaczy", mieszających cudze dokonania w jakieś wtórne "papki"). Ale z każdą płytą do tej właśnie Slayer (3 płyta w dorobku) grał coraz bardziej "ekstremalnie". Tutaj chłopaki zradykalizowali maksymalnie swoją grę i dali niejako samą kwintesencję własnych dążeń. Na płytę składają się kompozycje trwające po dwie minuty z kawałkiem, bez jakiegoś rozdrabniania się na intra, wstępy, rozwijania poszczególnych utworów. Każdy rozpoczyna się "jak w m..dę strzelił" i równie gwałtownie się kończy. Jak na tamte czasy najszybsza, najbardziej dzika, wściekła - REWOLUCYJNA. A przy tym to nie "działania paramuzyczne" a'la "Scum" takiego Napalm Death tylko prawdziwe ekstremalne "łojenie". Z perspektywy czasu solówki może delikatnie mówiąc niezbyt finezyjne (kiedyś byłem na to ślepy:)) ale poza tym ekstra. Cała płyta trwa niespełna 30 minut. Można byłoby pomyśleć, że jest krótka ale kiedyś słuchając pomyślałem, po co miałaby być dłuższa skoro w tym czasie chłopaki powiedzieli wszystko, co do powiedzenia mieli. Jeśli ktoś czułby niedosyt... to można przecież od początku. W '87 roku ta płyta to jeden z momentów przełomowych w metalu. Jeśli z gąszczu płyt chcieć wyłonić najważniejsze płyty w historii "ostrego" grania, to ta jest jedną z najważniejszych. Była punktem rozwoju Slayera ale także całej muzyki metalowej - bo wtedy metal rozwijany był między innymi przez chłopaków ze Slayer. Mimo, że łojenie to już dla mnie odległa historia ale sztandarowe i fantastyczne "Reign in blood" oraz "South of heaven" w zbiorach płyt zostawiłem, odsunąłem tylko daleko od Bacha żeby chłopaki się nie pogryźli:) Płytę polecam, warto znać nawet gdy się nie spodoba bo to kawał historii.

Deep Forest - III Comparasa

Dla mnie ta plyta jest 'inna od innych' a to za sprawa prostego z pozoru tricku, ktorego dotad nie znalem. Czy mozna ozenic techno z etno-folkiem z krajow ciemnych? Okazuje sie, ze tak. Plyte kupilem na zasadzie strzalu w ciemno - sliczna okladka i egzotyczne nazwiska. Nagrana we Francji i tamze produkowana (w sensie produkcja a nie Made in France). Deep Frest to 2 panow, w tym jeden ciemny, ktorzy graja ale takze zbieraja nagrania folkowe na 5 kontynentach. Plyta powstala na kanwie oryginalnych nagran ludowych z Meksyku, Madagaskaru, Belize, Kuby czy RPA (przyklady) ale dokonanych do generowanych elektronicznie rytmow. Na szczescie ow tekstylny podklad jest zdecydowanie na drugim planie i sluzy chyba tylko do transformacji dziwnych melodii na nasz, europejski jezyk. Nastroj oryginalu jest wszechobecny. Cos jak nasz Grzegorz Ciechowski z Republiki i piosenka o kogucie, ktorego miala baba - spiewana przez Magde z Przaskowa czy jakos tak. Deep Forest dba o nasze uszy i piosenki sa ulagodzone, melodyjne, delikatne. Dodatkowo umilaja klimat odglosy natury. Calosc podana jest na pieknym talerzu upstrzonym blekitnymi motylkami. Deser egzotyczny. Z osobliwosci - spiewa pani lat 100 (slownie: sto). Niejaka Mama Sana. W podsumowaniu - dobra pozycja dla odwaznych i otwartych na dziwne sprzezenia. Ortodoksi moga czuc dyskomfort.

Michael Jackson - Bad

Thriller sprzedał się w 1982r z rekordowym nakładem egzemplarzy jest to udokumentowane w księdze rekordów Ginesa. Płyta Bad miała pokonać pod tym względem Thrillera ale się to nie udało. myślę że to tylko za sprawą pojawienia się w tym okresie magnetofonów z funkcją REC. Moim zdaniem Bad jest jeszcze lepszym krążkiem, jeśli ktoś słuchał Thrillera i teraz posłucha Bad to stwierdzi to samo. Płyta nie jest droga 39.99 pln w Empiku.Moim zdaniem każdy pożądny Audiofil powinien ją mieć aby muc pokazać swoim znajomym na czym polega jego pasja.

Michael Jackson - Thriller

Szkoda słów musicie posłuchać. Jako testowy kawałem wokalu męskiego track 13 eleganckie studyjne brzmienie.

Alice In Chains - Unplugged

Alice in Chains: MTV Unplugged- plyta wspaniala. Jedna z tych kilku, ktore chcialbym zabrac w ostatnia podroz :)) Jak na gatunek + koncert- zrealizowana wprost swietnie, realizatorzy z mtv pod tym wgledem spisali sie na medal, choc do 'audiofilskiej' jeszcze jej brakuje :) Mimo, ze wszystkie plyty AiC sa swietne do tej jednej wracam najczesniej. Mozna powiedziec taki 'the best of' + akustyczne wykonanie... z wykopem. Jesli ktos chce powrocic do tamtych czasow a z alicją sie jeszcze nie spotkal- mysle, ze spokojnie od MTV Unplugged moglby zaczac. Imho alicja zagrala ten koncert wybornie, niejeden zespol zapewne chcialby wydac tak swietnie zagrany studyjny album. Perfekcyjna gra muzykow, choc nie obylo sie bez potkniecia. Polecam takze wersje dvd koncertu- pare scenek wiecej a wizja pieknie oddaje klimat koncertu (i konczacego sie niestety Layna). Szkoda, ze to byla juz koncowka Alice in Chaince (podobno w tym roku sie reaktywowali- z nowym wokalem)....

Ry Cooder - Chavez Ravine

‘Chavez Ravine’ to wawoz w dzisiejszym Los Angeles ale jeszcze kilkadziesiat lat temu latynoska enklawa, ktora wyburzono by postawic nowe domy. Plyta wspomina w sposob glownie muzyczny (sa i fragmenty audycji radiowych z epoki) dawny swiat. Nastroj podobny do Buena Vista Social Club, wielu leciwych wykonawcow, mlodziez, no i oczywiscie sam Ry Cooder. Muzyka jest nagrana absolutnie wyjatkowo. To jest audiofilski hi-end! Do tego kolory z kilku swiatow muzycznych i wszystko skrzy sie i przeplata. Plyta jest zaskakujaco przebojowa i melodyjna – ‘Cinito-cinito’!!! ;-) Utwory Ry Coodera doskonale ale i latynoska polowa imponuje emocjami wykonania. Perla! Meksyk i USA w tancu smierci pewnego swiata, ktory juz nie powroci. Piekna plyta. Goraco polecam mimo dosc zawrotnej wciaz ceny – rok wydania 2005. Dla wielbicieli folk, bluesa czy etno pozcja obowiazkowa.

John Mellencamp - Trouble No More

‘Trouble No More’ to plyta z roku 2003. John Mellencamp to ‘wielki niedoceniony’ zdaniem krytyki amerykanskiej. Postac z polowy drogi pomiedzy Brusem Springsteenem a Bobem Dylanem. Muzycznie ciekawy, nawet bardzo nie ma jednak telewizyjej charyzmy. Moze to to? Plyta jest surowa i nieomylnie przywiedzie wam na mysl bluesy Roberta Johnstona. Ale to nie jest plyta bluesowa. Raczej folk-rock w prostej i surowej wersji ‘u korzeni stoje ci ja’. Za to dobry jest wybor kawalkow i ich emocjonalna interpretacja. Plyta nie rozczaruje wielbicieli muzyki typu The Rolling Stones, Eric Clapton czy Led Zappelin. Mocna rzecz w sensie wartosci muzycznej.

Sheryl Crow - C'mon, c'mon

’C’mon, c’mon’ , rok 2002, to czwarta z glownych plyt Sheryl Crow (jezeli pominiemy koncerty, skladanki czy przeddebiuty). Z mojego punktu widzenia ‘C’mon, c’mon’ jest krokiem w bok ale takze plyta oczekiwana. Na ‘Tuesday Night Music Club’, ‘Sheryl Crow’ i ‘The Globe Sessions’ Crow eksloatowala swe upadki, niepowodzenie sercowe, ciemne strony zycia. Jej zawily zyciorys znaczony smiercia bliskich osob oraz trudna droga na szczyty wypalil pietno na pierwszych plytach, ktore sa ciemne i powazne. Bylo oczywiste, ze kiedys nastapi odreagowanie skoro Sheryl Crow jest kobieta sukcesu i tak naprawde potrafi przeciez cieszyc sie zyciem jak kazdy. ‘C’mon, c’mom’ jest gladka, wypolerowana, glos Sheryl jest czysty, jakby spiewala dzieciom w poczatkach swej pracy jeszcze jako anonimowa dziewczyna z St. Louis. Piosenki sa oszlifowane a aranzacje zblizone do oczekiwan przypadkowych sluchaczy radia hit. Urok tej plyty jest oczywisty a przeboje ‘Soak Up The Sun’, ‘Steve McQueen’ czy tytulowa piosenka zagarniaja gawiedz. Mimo to czegos brakuje. Ow radosny nastroj zabawy chwilami traci banalem i muzyczna wata. Sa piosenki, ktora niby graja ale trudno jest je sobie przypomiec nawet po chwili. Wole Sheryl Crow z ‘The Globe Session’. Prosze, wezcie poprawke - w porownaniu z cukrem wszechobecnym na antenach rozglosni Sheryl to wciaz perla. Tylko w porownaniu z sama soba moze wypasc gorzej w uszach starego marudy ;-)

R.E.M. - New Adventures in Hi-Fi

R.E.M. znany jest z kilku rzeczy - z wielkich przebojow, z intelektualnego wkladu jaki wnosi w muzyke, z niebanalnego rodowodu i trzymania sie wlasnej, nieco wyboistej drogi. Ale nie jest to grupa latwa do zaszufladkowania bo kariere swa prowadzi kreta sciezka. 'New Adventures in Hi-Fi' to skok w bok panow z R.E.M. Na plycie mamy do rozpracowania dosc obszerny material podany w surowy, prosty sposob. Takie polaczenie skromnych srodkow i niebanalnej, nieco trudnej muzyki zespolu dalo swietny efekt. Plyta nie wspiela sie chyba zbyt wysoko na listach przebojow ale jest zarowno wartosciowa jak i przyjemna w sluchaniu. Ma kilka warstw, ktore odkrywane powoli daja niezla zabawe sluchaczowi. Po prostu cos wartosciowego pod wieloma wzgledami.

Linkin Park - "Hybrid Theory"

Pierwsza "poważna" płyta w dorobku Linkin Park. Wydana w 2001 roku stała się najlepiej sprzedającym się albumem roku w USA-czy słusznie??? Muzyka Linkin Park to jakby pomieszanie ciężkiego rocka, hip-hopu i muzyki elektronicznej choć to bardzo pobieżna charakterystyka. Na płycie jest 12 utworów które doskonale odzwierciedlają tą mieszankę styli i gatunków muzycznych. Znajdują się tu zarówno ciężkie ale pomieszane z dużą dawką elektroniki i hip-hopu utwory takie jak "Papercut" czy "A Place For My Head" jaki i bardzo energetyczne i znacznie bardziej rockowe niż hip-hopowe kawałki jak "One Step Closer" czy mój ulubiony kończący płytę i bardzo dynamiczny "Pushing Me Away". Do tego można dorzucić chyba najbardziej "komercyjny" i znany utwór z tej płyty czyli bardzo melodyjny rapowo-rockowy "In the End" i całkiem niezłą rockową i ostrą balladę "Crawling". Oczywiście to nie wszystkie utwory ale ogólnie cała płyta trzyma wysoki równy poziom a poszczególne kompozycje fajnie się uzupełniają i balansują pod względem brzmienia. Na uwagę zasługuje świetny bardzo rytmiczny będący niemal melorecytacją rap Mike'a Shinody świetnie komponujący się z ciężką muzyką i niezłym, melodyjnym głosem drugiego z "frontmenów" Chestera Benningtona. Ogólnie świetny album dla tych którzy poszukują czegoś nowego i są otwarci na mieszanie styli i konwencji muzycznych. Na pewno najlepszy w dotychczasowym dorobku zespołu.

Mike Oldfield - Five miles out

Jeśli chodzi o muzykę, niewątpliwie można tą płytę uznać za szczytowe osiągnięcie Oldfielda z lat 80-tych. Mimo, iż jest to jeden z tych albumów, które artysta tworzył w konwencji "pół na pół" (jedna strona płyty dla satysfakcji muzyka, druga pod publikę), "Five miles out" jest albumem bardzo spójnym, który można bez wątpienia postrzegać jako jedną całość. Mamy 25-minutową suitę "Taurus II", nawiązującą do motywów utworu o analogicznym tytule z poprzedniego albumu (QE2), dalej niby zwykłą piosenkę "Family Man", trzymającą jednak klimat nadany w pierwszym utworze, i w której można dostrzec pełnię gitaroweg kunsztu Oldfielda. Dalej następują dwa znakomite utwory instrumentalne "Orabidoo" oraz "Mount Teidi", a album zamyka tytułowy przebój "Five miles out" (dwukrotnie zajmował pierwsze miejsce na liście przebojów "trójki" - notowania 17. z dnia 14 sierpnia 1982 oraz 18. z dnia 21 sierpnia 1982). Jeśli chodzi o muzykę jako taką, to "Five miles out" jest bez wątpienia albumem rockowym, choć wszyscy którzy choć trochę znają muzykę Oldfielda wiedzą, że będzie to rock niebanalny. Mamy charakterystyczne dla autora brzmienie gitary (które notabene nie wszystkim przypada go gustu...). Unikalną cechą płyty są stosowane przez Mike'a vocodery, nadające głosowi wokalisty syntetyczne brzmienie. Nie brakuje również fragmentów, w których pełnię melodyjnej słodyczy wydobywa ze swego gardła Maggie Reilly. Słyszymy fragmenty brzmiące heavymetalowo, oraz wprowadzające liryczny nastrój. Według mnie lektura obowiązkowa, nie tylko dla ektremistycznych fanów Mike'a Oldfielda.

Linkin Park - "Meteora"

Druga płyta w dorobku amerykańskiej grupy wydana w 2003 roku. Muzyka Linkin Park jest dosyć trudna do zdefiniowania-to pomieszanie rocka wpadającego w metal, hip-hopu i muzyki elektronicznej. Płyta zawiera 12 kompozycji + intro które jednak dla mnie nie ma za bardzo sensu. Co od utworów to poziom jest zróżnicowany-od mających jak dla mnie zdecydowanie za dużo rhym'ów i scrath'y "Nobody's Listening" czy "Hit the Floor" poprzez tkliwą i cukierkową ale całkiem przyjemną jak dla mnie balladę rockową "Numb" do bardzo udanych moim zdaniem kompozycji jak "Figure 09" czy moja ulubiona "Breaking the Habbit". Mimo iż zapowiadano że płyta będzie ostrzejsza niż poprzednia-"Hybrid Theory" to jest w niej jednak więcej elektroniki i rapu niż w pierwszej płycie. Mike Shinoda rapuje rytmicznie tak samo jak poprzednio a Chester Bennigton nawet nieźle ciągnie wokal-kiedy trzeba śpiewa bardzo melodyjnie i delikatnie a kiedy trzeba to się porządnie "wydrze". Na pewno ciekawa płyta dla tych którzy szukają czegoś nowego a nie słuchali "Hybrid Theory". Ogólnie utrzymuje poziom poprzedniej ale nie wnosi nic nowego oprócz większej ilości elektroniki i rapu. No może poza psychodelicznymi elektronicznymi szkrzypcami...

Sheryl Crow - Tuesday Night Music Club

Sa ludzie, ktorzy czuja bluesa (w tym wypadku rocka) i sa tacy, ktorzy nie czuja. Sheryl Crow z cala pewnoscia czuje to co robi. "Tuesday Night Music Club" to jej pierwsza ale i bardzo znana plyta. Ciagniona przez samograj 'All I wanna do (is have some fun)' zawiera jednak wiele znakomitych utworkow. Calosc jest pomyslana jako nagranie efektu wspolnego muzykowania wlasnie w owym wtorkowym klubie muzycznym. Surowa atmosfera i surowe brzmienie maja cos z wczesnych dywagacji Bruce’a Springsteena z tym, ze tematy piosenek bardziej osobiste, kobiece, milosne. Dotkniecie amerykanskiej prowincji jest jednak widoczne. Sheryl Crow nie jest bardem z ambicjami prowadzenia narodu czy objasniania swiata, jest intymna i codzienna, zyje z dnia na dzien a za oknem ma na myjnie samochodowa. Swietnie skrojone piosenki. Jest melodia, jest dobre wykonanie i wiele ciekawych pomyslow choc przeciez to ograny rockowy mainstream. Sheryl Crow pachnie rockiem z lat poprzednich i podobnie do wielu wykonawcow lat 90-tych dodaje od siebie nieco wiecej wyrafinowania i artyzmu – nie boje sie takiego sformulowania. Oasis gra jak pewnie The Beatles graliby dzis. Sheryl Crow podbnie 'poprawia dawne' choc wzory szerzej rozlozone. Swietny bas, gitara, klawisze – tam wszedzie udziela sie Sheryl Crow i zawsze z wdziekiem i wyczuciem stylu. Sprytne dziewczatko. Sa lepsze jej dokonania z lat pozniejszych – ‘Sheryl Crow’ i ‘The Globe Sesions’ – ale 'Tuesday Night Music Club’ odstaje od tych arcydzielek tylko na grubosc wlosa. Majstersztyk.

Eric Clapton - Back Home

Znacie? No to posluchajcie. Albo moze i nie? Nowa plyta Erica Claptona z roku 2005 jest warta odpuszczenia o ile ma sie kilka innych jego plyt. Nie wiem co powodowalo 60-latkiem - sadzac ze zdjec artysty w otoczeniu zony i 3 malenkich coreczek plyta jest rodzajem fotografii rodzinnej, ktora beda sobie siostrzyczki pokazywaly jeszcze za 50 lat. Muzycznie bowiem jest to powtorka z wielu plyt mistrza. Nie ma wyroznikow - ani jednej rzucajacej sie w uszy piosenki, wszystko stonowane i uladnione, sprowadzone do stylu pop choc oczywiscie sa elementy bluesa, reagge czy rocka z dawnych, kremowych czasow. Plyta jednak mija nie skupiajac na sobie uwagi i blysk inteligencji sluchacza mowi wprost - po co to? Plyta miala chyba byc z zalozenia koncepcyjna bo wiele elementow kreci sie wokol slowa 'dom'. Ale wyszlo z tego cukierkowe brzdakanie. Mozna sluchac rodzinnie, nawet w Swieta czy kiedy przyjda goscie. Ale tylko dlatego, ze nikt nie bedzie sie wsluchiwal w ta gladka, mila i delikatna muzyczke.

Jamiroquai - Synkronized

‘Synkronized’ jest typowa plyta Jamiroquai. Zatem co to jest Jamiroquai? Zespol angielski ale schowany gleboko za amerykanskim parawanem. Glos – Steve Wonder, muzyka – acid jazz funk w stylu jak najbardziej zaoceanicznym. W muzyce elementy klubowe, dubowe, trip-hopowe, dance – wszystko jednak urokliwe i podane w dosc przystepny, popowy niemal sposob. Na plycie wyroznia sie otwierajacy hit pt. ‘Canned Heat’ – pozniej jest przyjemnie i gleboko basowo. ‘Supersonic’ przypomina wczesne eksperymenty Herbie Hancocka z czasow ‘Future Shock’, swietny jest konczacy oficjalna liste ‘King For A Day’ i ukryty numer z kolejnego remarku ‘Godzzili’. Zaczyna sie cichymi pomrukami by nagle przestraszyc uderzeniem muzyki. Jamiroquai ma silne podparcie basowe ;-) Zespol jest swoistym fenomenem. Sprzedaje miliony plyt a jednoczesnie podaje sie dluga liste pokrewnych i.. ‘lepszych’ klonow (o ile Jamiroquai sam nie jest klonem). Skad zatem niezwykla popularnosc? Zgrabne kompozycje i naprawde wytrawny glos wokalisty potrafia zabic nawet grupy z czysto amerykanskim rodowodem.

Cassandra Wilson - New Moon Daughter

Bardzo dobra muzyka, przede wszystkim kliiimatooowa, gorąca, emocjonalna, gęsta... Akcja rozgrywająca się od późnego wieczoru do samego świtu w dusznym powietrzu amazońskiej puszczy:) Topowa Cassandra od pierwszej do ostatniej nuty.

Stevie Wonder - A Time To Love

‘A Time To Love’ z roku 2005 jest znakomita plyta Stevie Wondera. Zwykle nie przepadalem za nim no bo spiewa z niejaka trudnoscia oraz lubi dosc zagmatwane aranzacje ale na ‘A Time To Love’ jest inaczej. Oczywiscie SW pozostal soba ale wykonal swietna robote – 80 minut klasowej, szlachetnej muzyki, ktorej kazdy poslucha z przyjemnoscia. Zaczyna sie arabskimi smaczkami, potem cos z nalecialosci francuskich, w koncu balladki lub funkowe ‘foot factor friendly’ kawalki. Swietny utworek z Princem na gitarze jest chyba szczytem wycieczki w funk. Plyta moze wydawac sie zwyczajna ale ma w sobie blysk geniuszu, ktory sprawia, ze przez prawie poltorej godziny nie nudzimy sie a przeciwnie – uczta trwa. Taki na przyklad z pozoru banalny ‘Passionate Raindrops’ potrafi zaciekawic i wciagnac choc na dobra sprawa trudno wskazac co w nim takiego szczegolnego. Dluga lista slynnych gosci jest wlasciwie do pominiecia bo muzyka jest zdominowana przez glownego aktora. Stevie Wonder jest w USA instytucja ale w Europie glownie piesci sie jego 2 kawalki, ktore sa skutecznym postrachem by siegac po niego - Isn't she Lovely' i 'I Just Call To Say I Love You'. 'A Time To Love' to inna bajka. Nie obawiajcie sie Steviego - wielkiego artysty. Staranna, wysmakowana plyta, ktora potrafi zaskoczyc na plus wiele razy.

Adam Pierończyk - Busem Po Sao Paolo

Najciekawsza polska płyta 2006 do tej pory! Bardzo udany powrót naszego znakomitego i inteligentnego muzyka do grania w trio, przy czym sekcja równie znakomita (Dziedzic/Kubiszyn) i pracuje jak trza! Udane kompozycje, świetny pierwszy kawałek, dużo klimatów etno i gorącej brazylii, znakomite nagranie i świetna płyta! Nawet Serafińska wpasowała się w klimat i nie odwala serników jak zwykle. Dla fanów dobrego jazzu i fanów AP pozycja absolutnie obowiązkowa!

Cassandra Wilson - Thunderbird

Z pewną taką nieśmiałością zabrałem się do słuchania nowej CW, po przeczytaniu opinii kolegów z forum. Ale tutaj miłe zaskoczenie: nowa płyta, pomimo że sporo tam elektroniki, jest zaskakująco udana! Jest bardziej popowo-bluesowa od poprzednich i jazzu tam na lekarstwo, no ale od kiedy CW jest wokalistką JAZZOWĄ? W każdym razie dla mnie płytka jest najciekawszą propozycją od czasów genialnej Blue Light... i śmiało można uznać unowocześnione wcielenie Cassandry za udane. Osobiście nigdy nie byłem fanem CW za czasów M-Basu i grania z Colemanem, gdyż tamte starsze nagranie wydawały mi się i wydają nadal dość sztuczne i zbyt wybielone. Po nagraniu znakomitej płyty BLTD nasza wokalista coraz bardziej i bardziej oddalała się od od okołojazzowego muzykowania i tak naprawdę od zawsze była świetną interpretatorką bluesów i generalnie czarnej muzyki, a to udawane królowanie na scenie jazzowej jakoś tak nie bardzo. I dlatego dobrze się stało, że kostium M-Base'wy już zrzucony i CW brzmi teraz nowocześniej, niż kiedykolwiek i do tego naprawdę potrafi śpiewać bluesy, o czym przekonać się można słuchająć nowej płyty. Zdecydowanie polecam wszystkim!

Eric Clapton - Me and Mr Johnson

Plyte nabylem niedawno i z pewna niesmialoscia chce cos dolozyc od siebie po tak doglebnej analizie poprzednika. Plyta faktycznie zawiera tylko bluesy czym sie rozni od wiekszosci dokonan Erica Claptona (chlubny wyjatek to 'From The Cradle). Poniewaz jest to muzyka, ktora lubie trudno jest pisac zle. Jest zatem dobrze. Jezeli cos lekko przeszkadza to nieco trywialne potraktowanie tematow i dosc rutynowa praca nad materialem. Claptonowi nie mozna odmowic bieglosci na instrumencie czy mozliwosci interpretacyjnych kiedy gra ale tu nie poszedl na calosc i niektore kawalki sa jak dla mnie za bardzo w nurcie. Nie chodzi mi wcale o to, by rozpracowywal '32-20' czy 'Come Into My Kitchen' jak Cassandra Wilson ale nalecialosc bialego i to do tego brytyjskiego w stylu bluesa chwilami powoduje, ze 'znamy, znamy'. Fajni sa ludzie dookola i np. staromodne organy Prestona slicznie sie komponuja. Podobnie cala reszta skladu na wysokich obrotach. O dziwo, nie razi wokal Claptona, ktory chyba wzial sobie do serca zjechane przez krytyke malpowanie klasykow na 'From The Cradle' i tym razem jest tylko soba. Brawo za odwage ;-) Bardzo dobra pozycja dla wielbicieli artystow lub stylu.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.