Skocz do zawartości

1056 opinie płyty

Roger Waters - Amused to Death

Zacznę od najbardziej kontrowersyjnego aspektu czyli głosu Watersa. Jak dla mnie Waters jest nie tyle wokalistą co artystą z wielką wyobraźnią. Wielu drażni krzycząco-lamentujący wokal, gdy jednak zatopimy się w "treści" utworów to głos Watersa stanie się uzupełnieniem klimatu jaki wywołuje ta płytka. A jest nasycona mieszanymi uczuciami z przewagą rozgoryczenia, żalu a nawet złości ("pie*** palce"). Po każdym przesłuchaniu w moich myślach pozostają uczucia które, uważam, Roger chciał wywołać. Tak że uwaga - łatwo o zachwiania nastroju wywołane odsłuchem.

Queen - Live Killers

Płyta jest zapisem koncertów jakie odbyły się pod koniec lat 70'. Wbrew pozorom nie są to całe utwory ale posklejane ze sobą kawałki wycięte z różnych występów jednak w niczym to nie obniża bardzo wysokiej oceny całości. Na Live Killers Queen pokazuje że był jednym z najlepszych zespołów koncertowych w historii. Mając do dyspozycji jedynie podstawowe instrumenty członkowie zespołu wykonują w sposób mistrzowski karkołomne i skomplikowane utwory. Ta płyta to prawdziwa bomba atomowa-wspaniały kawał rockowego grania utrzymany w surowej stylistyce. Godna podziwu jest swoboda z jaką grała Królowa na koncertach, umiejętność dotarcia do publiczności wreszczie wspaniałe umiejętności wokalne Freddiego który jak rasowy showman bawi się z publicznością wyśpiewującą teskty piosenek i starającą się dorównać frontmanowi grupy. Bez wątpienia jeśli chodzi o rock jest to jedna z najlepszych płyt koncertowych w historii-jest tutaj wszystko: spontaniczność, energia, pewna teatralność, świetna setlista, to czego zabrakło na wielkiej trasie Magic Tour z 1986. Pozycja obowiązkowa...

Vaja Con Dios - The Promise

‘Wymien jakiegos slynnego Belga’ – to jeden z powszechnie znanych zarcikow na temat kraju postrzeganego przez sasiadow jako skrajnie nudna czesc Europy zamieszkana przez pozbawionych wyobrazni ludzi. (A propos – najczestsza odpowiedzia na zadane pytanie jest Hercules Poirot ;-)). Jak na ironie owa klasyfikacja wykluczajaca mistrzow nie wyklucza posiadania sprawnych i zdolnych czeladnikow. Nie wiem czy rozpatrujecie jakosc nagran w relacji do kraju ale wszystkie belgijskie nagrania jakie mam oceniam jako znakomite. Nie inaczej jest w przypadku Vaja Con Dios. Ich plyta ‘The Promise’ z przelomu 2004/2005 jest przykladem fantastycznej pracy w studio. Dani Klein oczywiscie ciagnie calosc choc jej glos wyraznie zmatowial. Na szczescie nie znika zdolnosc sugestywnej interpretacji i talent. Piosenki sa w starym stylu zespolu i jezeli cos zaskakuje to smaczki reggae i arabskie popiskiwania instrumentow. Ale to detal. Calosc ma wspaniala urode a pierwszy utwor dorownuje najlepszym piosenkom z lat 90-tych. Warto zakupic ‘The Promise’. Belgia to nie tylko kraj czekoladek, zwariowanych i pieknych dziewczyn walesajacych sie po swiecie ale i ojczyzna Vaja Con Dios. ;-)

Roger Waters - Amused to Death

Nędza i nuda przemieszane ze sobą. Wiele motywów zapożyczonych z starych płyt Pink Folyd - The final cut i The Wall. Wokale wprost KOSZMARNE. Całość oceniam na max 1. Przerażającym jest to że niektórych ta płyta zachwyca (sic !).

Solomon Burke - Make Do With What You Got

Solomon nosi burke - tak latwo zapamietac imie i nazwisko tego pana a warto! 'Make Do With What You Got' wydano w roku 2005 kiedy to czarny Solomon juz dawno przekroczyl 60-tke. Fachowcy zaliczaja go do gospel-soul a takze ma opinie pioniera gatunku. Szczerze mowiac plyta, o ktorej pisze to jedyna jaka mam od tego sympatycznego artysty. Fachowcy zarzucaja tej plycie wtornosci i ze przynosi dokladnie to czego sie od Solomona oczekuje. Ale mi takie wybrzydzanie nie przeszkodzilo, by pasc na twarz. Ten czlowiek jest po protu niesamowity! Gospel, wiadomo co to jest - setka czarnych we filotowych suknich do ziemi kolysze sie przed oltarzem i spiewa pelne emocji kawalki. Solomon jest z tej tradycji ale jego glos jest genialny. Tenorem - prosze bardzo! Baryton - nie ma sprawy! Bas? A jakze, jak trzeba. Do tego jak on spiewa! Podobno moglby nagrac ksiazke telefoniczna a szczeki by opadaly. I ja w to wierze. Rzadki profesjonalizm! Solomon na tej plycie spiewa m.in. Dylana, Morrisona i Jaggera. Robi to fantastycznie i czlowiek czuje sie jak przyspawany do fotela. Kiedy plyta sie konczy to pierwszym odruchem jest ponowne wcisniecie PLAY. Fantastyczna, pelna energii, ktorej nie mozna sie oprzec muzyka. Wiodaca role zas pelni pelen pasji o polotu glos. Bardzo polecam tego pana.

Tricky - Pre-Millennium Tension

Tricky powinien byc przez nas noszony na rekach. Jest europejski choc nie pochodzi z kontynentu ale za to jest cennym wojownikiem walczacym z naplywem amerykanskiej elektronicznej paranoi. Tricky jest klonem Massive Attack i jako taki latwy jest do umiejscowienia – ciezkie rytmy, motoryczne sample, duszna atmosfera szkolnej ubikacji, szepty, mamrotanie pod nosem, odglosy symbolizujace miejska dzungle. Plyte ‘Pre-Millennium Tension’ mam w pracy zawsze pod reka. Jezeli chce sie wylaczyc to Tricky swietnie mnie wynosi z pokoju w tak nierealne swiaty, ze przestaje odczuwac rzeczywistosc i.. moge pracowac. Z pozoru wyda sie to komus, ktos zna dziela Trickiego niepojete. Tricky absorbuje hipnotycznym gadaniem i dziwacznymi brzdaknieciami. Ale widac na mnie nie dziala. Sluchalem tej plyty naprawde wiele razy i znam ja swietnie. Mimo to nie zachecam. Jej wartosci sa silnie zlimitowane i sprowadzaja sie do wprowadzania w trans, ktory jednak nie wciaga. Najfajniejszy utwor to ‘Sex Drive’ bo ma najfajniejszy tytul. Mimo tej krytyki stawiam go wyzej niz ‘100th Window’ kolezkow po fachu.

The Rolling Stones - A Bigger Bung

Ostatnia (?) plyta The Rolling Stones czekala wiele lat by sie ukazac. Matematycznie rzecz rozwazajac mozna spodziewac sie, ze kolejna ukaze sie za.. 14 lat. Hmm.. Nic to. Mamy rok 2005 i nowy, 16-utworowy album. Szczerze mowiac myslalem, ze bedzie mozna tej plycie przywalic bo chlopcy osiagneli juz wiek emerytalny, spadaja z palm, odwoluja koncerty itp. Slucham sobie i slucham i nie jest marnie. Jest fantastycznie. Czepiac sie nie ma czego! Dziwy jakies. Oczywiscie, plyta ma swe minusy - np. brakuje jej ewidentnego przeboju, ktory pewnie by sie RS przydal. Ale z drugiej strony jako calosc po prostu oslabia i przykuwa do fotela. Utwory wysupuja sie z kapelusza jeden po drugim i sa na wybornym poziomie. Smakuja jak zolnierska grochowka na wedzonym boczku. Wlasnie tak - swojski, rewelacyjnie stonsowski album bez wpadek. Traca wszelkie mozliwe Jaggerowskie i Richardowskie style, wzrusza, straszy, kolysze i ekscytuje. Niezly material z wieloma atrakcjami instrumentalnymi a Jagger w swietnej formie wokalnej. Zero obciachu.

Ralph Towner - Diary

Rok 1973. Diary Ralpha Townera, czyli osiem impresji z życia artysty. Muzyka, którą przesłuchuje się jednym tchem. Krótkie, urzekające, proste kompozycje na dwunastostrunową gitarę, fortepian i tajemnicze brzmienie gongów. Wszystkie instrumenty w rękach kompozytora. Wyważona wirtuozeria, bez zbędnych ozdobników. Mistrzowskie balansowanie między ulotnymi i zmiennymi ilustracjami muzycznymi w tworzeniu których, tak niewielu potrafi Townerowi dorównać. I w tym wszystkim jeden tylko żal. Czemu Ralph zamyka swój pamiętnik już na ósmej stronie.

Madeleine Peyroux - Careless Love

Pieprzyc znawcow i 'znawcow'! Biedna Amerykanka o francuskich koneksjach regularnie zbiera baty od krytki choc jednoczesnie jest wciaz wymieniana w pierwszym szeregu dumnie wypietych piersi wielkich div jazzu. O co chodzi?!?!?!?!?!?! Podstawowe zarzuty powtarzaja sie: 1. Spiewa zbyt podobnie do Billy Holliday 2. Nie spiewa jazzu a powinna skoro to diva jazzowa. W odpowidzi na zarzut pierwszy powiem, ze nie mam bladego pojecia, czy owa stylizacja jest stylizacja czy po prostu glos pani Peyroux 'tak ma'. Zgodnie zatem z teoria domniemanej niewinnosci zakladam, ze ona 'tak ma'. Druga sprawa - repertuar. No tu nie ma juz jednoznaczej odpowiedzi. Madeleine ma w otoczeniu muzykow grajacych jazzowo - to fakt. Spiewa ujazzowione wersje piosenek folkowych czy generalnie z innego chlewika plus dla doprowadzenia do rozpaczy krytykow standardy jazzowe. A fuj! No i jak taka pania rozliczyc z roboty? Osobiscie slucham jej plyt z tak zwana nieklamana przyjemnoscia i owa przyjemnosc stanowi o moim uwielbieniu dla tej artystki o silnie przecietnej urodzie. Z zalet wymienie - kobieta nie nateza sie, jest soba. Zmieniajac wydzwiek standardow nie sili sie na oryginalnosc a raczej idzie w kierunku uproszczenia co zreszta nie zawsze wypada sensownie - patrz przerobka Cohena, ktora otwiera plyte. Takze po dobrej stronie ksiezyca postawie jej naturalna barwe glosu, nie naduzywanie mozliwosci strun glosowych, wrazenie rozmarzenia, nieobecnosci, kafejkowej zaslony dymnej z marihuany + opary alkoholu. Nie to, ze Madeleine wydaje sie byc uzalezniona jak Billy Holliday. Raczej znajduje sie w takim otoczeniu jako obserwator, turystka, panienka z dobrego domu, ktora wpadla w przelocie i na dodatek delikatnie cos zaspiewala bo jak widac na zdjeciach gitary nie wypuszcza z rak. Swietne.

The Stooges - Raw Power

Tak, tak, z recenzji plyty The Stooges w pismie The Rolling Stones pozyczono slowo do nazwania calego gatunku muzycznego - 'punk'. ‘Ta muzyka to smiec (punk) rzucony jako jalmuzna’ - pisal recenzent nieswiadomy, ze wlasnie przechodzi do histori rocka :-) 'Raw Power', trzecia i ponownie wielka plyta The Stooges (czyli zespolu Iggy Popa) przeszla do historii muzyki. Z lekkoscia motylka odznaczana zawsze maksymalna iloscia gwiazdeczek przez znawcow moze w pierwszym sluchaniu zaszokowac. Halas, ostre riffy i agresywny wokal Iggy Popa. Tak dzis sie juz raczej nie gra i nawet post-punkowe zespoly maja zwykle wiecej oglady. Muzyka jest w rozumieniu The Stooges forma wyrazenia swej frustracji, negacji swiata, zwierzecej potrzeby seksu i odrzucenia spolecznych wiezow. Lepiej nie doszukujcie sie urody czy finezji. Darmene proby. Instrumenty i glos sa zwykla tuba do wyrazania stanow emocjonalnych. Slowo jest drogowskazem a celem jak najwieksza integracja pomiedzy stanem wewnetrzym artysty a krzykiem gitary czy glosu. The Stooges chca rozwalic, zniszczyc, uwolnic. I robia to z przekonaniem i sugestywnie, zgodnie z tytulem plyty. 9 krotkich i prostych utworow ma swa fakture, roznia sie miedzy soba znaczaco a glos wokalisty jest w pelni dojrzaly. Mimo to prosta absorbcja tego typu artyzmu jest trudna. Wartosc tej plyty czysto muzyczna jest watpliwa. Moze ze 3 gwiazdki aczkolwiek te same kompozycje w innej aranzacji moga wypasc celujaco. Jednak odbierajac 'Raw Power' jako inscenizacje artystyczna, projekt, jak to sie czasami mowi w odniesieniu do innych gatunkow sztuki – instalacje – wowczas trzeba uznac drogocennosc tej plyty.

Pulp - We Love Life

Plyta robi wrazenie. Jest do bolu inteligentna i efektowna. Proste granie wyrafinowanego, nieco wodewilowego rock. Sluchajac ma sie w glowie podobne zagrywki znane z plyt poteg muzycznych takich jak Led Zeppelin, Queen, The Beatles, U2, Davida Bowie czy... lista dluga. Wydaje sie, ze jezeli panowie z Pulp poslysza gdzies atrakcyjne uderzenie w struny czy klawisze to zaraz adoptuja do jednej ze swych piosenek. Malo tego, adaptacja zwykle jest szalenie efektowna i podoba sie od pierwszego wejrzenia. Na dodatek zespol gra melodyjnie i szerokim frontem co do stylow i uzywanych srodkow. Swietne teksty do przemyslenia. W tym natloku dobroci az trudno zauwazyc, ze wokalista jest co najwyzej przecietny, cos jak pan z Cure. No i tempo owej szalonej zabawy nieco opada kiedy juz przyzwyczaimy sie i osluchamy z plyta. Ale mimo to swietna rzecz.

David Gilmour - On An Island

David Gilmour jest nietypowym milonerem. Przeznaczyl na szczytne cele 4 mln funtow, nie nagrywa lub raczje nagrywa sporadycznie czyli wtedy, kiedy mu sie zachce. Widac, ze nie dla pieniedzy. Tym razem chyba nagral dla zony. Plyta sugeruje okladka osamotnienie pod palma 'na jakiejs wyspie'. Mimo to nie ludzcie sie, muzyka jest slabo podczepiona pod plaze i cieple morza. Raczej uniwersalne malowanie obrazow. O wlasnie, ta plyta to rodzaj malowidel na gitare z tlem. Trudno powiedziec, by reszta muzyki na tej plycie wiele znaczyla (przpraszam w tym miejscu Leszka Mozdzera i pana Preisnera). Koncentracja jest na jednym instrumencie i w tym sensie David G. trzyma wszystko w swych dloniach. Zatem jaka jest owa gitara. Ano ladnie sie prezentuje i chwilami robi swietne wrazenie. I teraz podsumowanie - ktos, dla kogo pieniadze i slawa maja drugorzedne znaczenie potrafi wyrazic sie w niekomercyjny sposob. Czasami to wychodzi na dobre ale czasami sprawia wrazenie arogancji. W przypadku 'On An Island' mamy polaczenie obu rezulatatow. Plyta nie zabiega specjalnie o sluchacza i pozwala sobie na dlugie ciagniecie watkow ale przez to jest osobista i klimatyczna. Mysle, ze trudno przejsc obok niej obojetnie. Mozna ulec jej czarowi lub odrzucic jako nieco zbyt snujaca sie bez celu, jak smrod za wojskiem.

Alice In Chains - Unplugged

Plyte kupilem majac spore oczekiwania i pewnie dlatego zawiodlem sie. Wszystko z pozoru jest dobre, ladna barwa instrumentow, szczegolnie basu. Dobry wokal. Jednak utwory, ktore sprawdzaja sie w ciezkim brzmieniu ogolocone z drapieznosci musza miec swa urode, by sie sprawdzic w konwencji unplugged. Tego zabraklo. Melodie dosc nikle, krecenie tonacjami, zawirowania tempa i inne tricki nie wchodza w gre w przypadku Alice. Zamiast tego rachityczna sciana dzwieku, spolegliwa owsianka na mleku. Pewnie fani, ktorzy znaja kazdy numer moga sie rozkoszowac ale przypadkowy sluchacz taki jak ja nie zabiera sie na ten okret - nawiasem mowiac jak sie okazalo po kilku latach tonacy bez ratunku w narkotykowym morzu. R.I.P.

Tool - Lateralus

Jak na razie najlepsza płyta tego zespołu, doskonała od pierwszego do ostatniego kawałka. Właściwie ciężko tej muzyce przyczepić dokładną etykietkę (metal-progresywny ?). Pomieszanie ciężkich gitar, mrocznej elektroniki, fantastycznego wokalu Jamesa Keenana Maynarda z przepełnionymi wieloznacznością, wielowymiarowością i smutną prawdą o ludzkiej psychice tekstami. Muzycy grają bardzo ''technicznie'', każdy z nich zna swoje miejsce, wszystko jest dopięte na ostatni guzik (trochę kojarzy się to z zespołem Shellac). Muzyka staje się dzięki temu klimatyczna, wprowadzająca słuchacza w trans. Na szczególną uwagę zasługuje perkusista, który jak ktoś już wcześniej wspomniał, ma na pewno więcej niż przepisowe dwie ręce ;) Można twierdzić że zespół w porównaniu z poprzednimi płytami nie wniósł nic nowego i że zapożycza wiele z twórczości starszych kapel, wg mnie to nie do końca prawda. Słychać inspiracje twórczością m. in. King Crimson, ale Tool tworzy zupełnie inną, ostrzejszą i cięższą muzykę, zaryzykowałbym stwierdzenie że jeszcze nikt wcześniej tak nie grał. Na przykładzie Lateralusa widać ewolucję zespołu. A więc na początku ostry, metalowy album Undertow, następnie bardziej eksperymentalna, ale również na ostro Ænima, gdzie właściwie już było słychać w jaką stronę zmierza kapela... Mamy na Lateralusie więc sprawdzone patenty takie jak operowanie dynamiką utworu (głośno, cicho, głośno), połamaną rytmikę, która to powoduję że płyta nie trafia do słuchacza po pierwszym przesłuchaniu, ale wymaga od niego cierpliwości i zaangażowania (tak było ze mną). Płyta podzielona jest nieformalnie na dwie części. Pierwsza zawiera szybsze, bardziej przebojowe kawałki. Są tu gęste gitarowe riffy, duszny, ciężki klimat, perkusyjne pochody, teledyskowe Schizm, Parabol/Parabola. Tytułowy Lateralus jest, można powiedzieć łącznikiem z drugą, bardziej klimatyczną i spokojniejszą częścią, wg mnie nawet lepszą niż pierwsza. Tutaj na pewno krzywią się starzy fani zespołu, bo to już nie jest czad i wykop znany z Undertow. Utwory Disposition/Reflection/Triad łączą się w (łatwą do rozdzielenia) suitę w której początkiem jest Disposition, punktem kulminacyjnym Reflection, a rozwinięciem instrumentalny Triad. Panowie grają z początku ledwie muskając struny gitar, lekkie, rytmiczne uderzenia perkusji, ledwie słyszalna elektronika, powtarzające się słowa Maynarda (Disposition), dalej klimat się zagęszcza, słychać grający nieco orientalnie syntezator, zawodzenie wokalisty, rytm przyspiesza, gitary wchodzą w głośniejsze rejestry (Reflection), z szumu i przestrzeni wyłania się równo grająca gitara, rytmiczna, ciężka perkusja, jakieś krzyki, gitary i perkusja gnają jak rozpędzona lokomotywa, tajemnicze elektroniczne dźwięki w tle, chwila wyciszenia i znów temat przewodni, końcówka powoli wygasa, dalej słychać tylko cisze (Triad)... ... na początku pisałem że płyta jest doskonała od pierwszego do ostatniego kawałka. Faaip de Oiad to pewnego rodzaju impresja dźwiękowa. Niektórzy uważają że to typowy zapychacz, bardzo możliwe ale nie da się ukryć, że jak wszystko u Toola, też ma jakieś znaczenie. Faaip de Oiad to głos boga po henochiańsku (język okultystyczny używany również w Biblii Szatana), daleki jestem jednak od przypisywania zespołowi jakichś satanistycznych zapędów ;) Nie spotkałem się jeszcze nigdzie z interpretacją tłumaczenia tego kawałka, zaryzykuje stwierdzenie że to rodzaj ostrzeżenia (nie przed kosmitami ;P), ostrzeżenia przed destrukcyjnym dla psychiki człowieka wpływem wierzeń (sekty), teorii które robią wodę z mózgu i zniewalają umysł...

Kate Bush - The Kick Inside

Kate Bush jest lekko szurnieta, to nie ulega watpliwosci. Naladowana emocjami, rozegzaltowana artystka. ‘The Kick Inside’ jest pierwsza jej plyta nagrana w latach nastoletnich – 1975-1978. Kate probuje byc szczera i opowiada o swych uniesieniach, milosciach, pierwszych doswiadczeniach seksualnych z naiwnoscia dziewczynki, ktora usiluje byc dorosla. W tym klebowisku hormonow jest miejsce i na Wichrowe Wzgorza, romantyczne rozstania i gorace powroty ale i tez jest miejsce na seks ukradziony w przypadkowym miejscu w ramach finalu szkolnego party. Marzenia, wyobrazenia i banal fizycznego aktu mieszaja sie przez cala plyte. Do tego uzywanie glosu na modle Freddie Mercurego i nieco patetyczna instrumentacja daja swoisty, nieco hipnotyczny klimat. Plyta jest bardzo dobra ale takze jest zapowiedzia talentu, ktory w pelni rozwinie sie dopiero po wielu latach. Nie bylbym fair gdybym nie napisal o piosence ‘Wuthering Heights’. Trudno nie ulec jej urokowi, wyspiewanej jednym tchem dlugasnej frazy (znowu skojarzenie z ‘Killer Queen’ by Freddie Mercury) z emocjami siegajacymi gornego c. Piosenka wybitna, budzaca emocje do dzis. Talent, melodie, glos – do tego wszystko w kapieli erotycznych zapachow pospiesznie zrzuconego ubrania. ‘The Kick Inside’. Tak to jest kiedy ma sie nascie lat i chce sie cos wyspiewac. Kate Bush miala do tego i mozliwosci i odwage.

Beatles, The - Love

’Love’ – na co przyszlo klasykom rocka na naszym forum! Pierwsza recenzja ever to plyta ‘Love’! Tsja.. Plytke zakupilem niedawno i zasiadlem do sluchania z silnymi emocjami i klebiacymi sie w glowie myslami – co to bedzie? Wraz z pierwszymi ptaszkami swiergoczacymi w tele doznalem ukojenia i zaglebilem sie bezbolesnie w materie dzwiekowa. Jak podano we wpisie panow Martinow, seniora i juniora – caly material na plycie pochodzi z epoki a dograno jedynie smyki do ‘While My Guitar Gently Weeps’ co uczynilo ta piosenke bardziej cywilizowana jako ze wybrany wokal Georga to jakas pierwotna wersja demo. Bardzo uczuciowo wypadlo nawiasem mowiac :-) Plyta ‘Love’ to sklejanka bez poczatkow i koncow, utwory zachodza na siebie, rodzaj teatru, spektaklu dzwiekowego. Poniewaz z pierwszych 5 plyt The Beatles jest chyba tylko jeden numer mozna uznac plyte ‘Love’ za psychodeliczna podroz w kraine The Beatles. Jest to podroz mila i efektowna, ogladamy znane nam swietnie krajobrazy. Przy okazji przychodzi do glowy sporo ciekawych mysli muzycznych bo material jest skrojony interesujaco. Takze niechybnie uswiadamiamy sobie ogrom i potege Zespolu. Potencjal mieli nie powiem, gigantyczny. Autorzy pomyslu nie wyrwali sie do przodu z adaptowaniem dzisiejszych brzmien a raczej zglebiali stare pomysly z lat 60. W sumie sensowna calosc o wciagajacym dzwieku. Spece od The Beatles moga bawic sie w wyszukiwanie fragmencikow uzytych do zestawienia calosci i pewnie da sie doszukac dwa razy wiecej tytulow niz dluga przeciez lista pozycji podaje. Poniewaz widze, ze to co powyzej napisalem jest nieco chaotyczne dla uporzadkowania nieco inzynierskiego ladu: Zalety: - Dobry material dzwiekowy - Niezla realizacja - Nie nudzi sie i sprawy kreca sie szybko - Ludzie znajacy dobrze dyskografie TB maja dobra zabawe a moze i sympatyczne wspomnienia - Mimo wszystko niezla jakosc dzwieku - Nadaje sie do samochodu do szybkiego i doraznego sluchania Wady: - Piosenki sa czesto okrojone i az chcialoby sie by wybrzmialy w oryginale do konca - Tak naprawde to nie jest zadna nowosc - Niektore zabiegi na utworach sa dyskusyjne i obawiam sie, ze kazdy sluchacz bedzie mial wlasna koncepcje, do ktorej pomysly panow Martinow nie przystaja - Plycie w sposob oczywisty brakuje ‘starej struktury’ plyt a zatem wyizolowanych i zamknietych jako calosc utworow co czasami jest deprymujace. Podsumowanie: Jest to rodzaj skladanki TB ‘inaczej’. Wszystko.

Roots, The - Game Theory

Najlepsza na swiecie grupa hiphopowa, mistrzowie swiata w swym gatunku tym razem zabrali sie za nieco powazniejsze tamaty. Ale dla mnie nie teksty sa wazne (o zgrozo!) ale muzyka. The Roots tradycyjnie maja wyczulone ucho na wszystkie wazne muzyczne askpekty - melodia, harmonia, ciekawe brzmienie. Tu nie ma nic cukierkowatego, sztucznego, efekciarskiego ale jest sporo naprawde niezlej muzyki. Posluchajcie The Roots. W tle nie ma komercyjnej pustki ale sa wlasnie nawiazania do korzeni - murzynscy szamani, misteria voodoo, niezmierzone przestrzenie swiata pomiedzy starym i nowym kontynentem. Przedziwna atmosfera dajaca sie opisac tylko muzycznymi srodkami. Zniewalajace. Akustyczne. Koscielne brzmienia. The Roots w metrach nad poziomem morza zdobywaja zima Mount Everest. Niektorzy hiphoponasladoczy ziomale spaceruja po plazy w obsunietych portkach i z bejsbolowka na durnej z definicji pale. Muzycznie, intelektualnie i co do dawanej przyjemnosci sluchania te swiaty dzieli jakies 8848 metrow. Niektorzy nie wierza, ze w obrebie tak przyziemnego gatunku jak hiphop mozna zrobic muzyke. Niewierni Tomasze, posluchajcie The Roots.

Eva Cassidy - Songbird

Eva Cassidy nie miala szczescia do producentow i nagrane przez nia plyty sa chaotyczne i w jakims sensie niedbale. Do tego trzeba dolaczyc jej niezwykla charyzme i naturalny talent do spiewania. W sumie wychodzi cos, co albo jest kultowe i w ten sposob zyje wlasnym zycem albo jest to jeszcze jedna swietna pani od folk ale nie mozna jej zaakceptowac tak na 100%. Chyba naleze do tej drugiej grupy bo jej plyty zawsze sa na tyle zaszumione, amatorskie, ze nie da sie owej marnej jakosci oddzielic od czystej przyjemnosci sluchania. Szkoda. 'Songbird' jest skladanka stad brak tej plycie jakiejkolwiek uporzadkowania. Mimo to wyciagniete pojedynczo utwory sa przejmujace i swiadcza o nieprzecietnym talencie Evy.

Enigma - MCMXC a.D.

Wchodząc do działu opinie by napisać recenzję tego albumu ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie tylko nikt jeszcze takowej nie napisał, ale co więcej, że Enigma nie gości nawet na liście wykonawców. Przypada mi zatem zaszczyt i odpowiedzialność przybliżenia twórczości grupy tym Kolegom, którzy jej jeszcze nie znają. Żeby niepotrzebnie nie lać wody, pominę informacje o samych wykonawcach. Liczne informacje na ich temat można znaleźć m.in. na stronach Wikipedii (angielskiej). MCMXC a.D. był debiutanckim albumem grupy, której nadał światowy rozgłos. Znajdującą się na nim muzykę z pewnością należy zaklasyfikować jako muzykę elektroniczną (mam nadzieję, że to nikogo nie odstraszy). Przez cały album przewijają się motywy gregoriańskie (dziś mogące brzmieć dla niektórych kiczowato - nie zapominajmy jednak że mamy do czynienia z dziełem jak na swoje czasy nowatorskim), oraz liczne wstawki "pozamuzycznych efektów akustycznych". Linia perkusyjna jest bardzo bogata, co osobiście bardzo sobie w muzyce cenię. Do tego dodajmy niesamowicie intrygujący wokal Sandry Cretu, śpiewającej głownie po francusku, a otrzymamy muzykę, której można bez znudzenia słuchać godzinami. Zaznaczam, że wokal jest również wykorzystywany w sposób, jaki najbardziej lubię - na równi z pozostałymi instrumentami - MCMXC a.D. to nie "album z piosenkami". Zaraz po swoim wydaniu płyta wzbudziła szerokie kontrowersje, z uwagi na pozbawione kompleksów mieszanie motywów religijnych z erotycznymi. W wielu krajach zyskała status zakazanej jeśli chodzi o emisję w środkach masowego przekazu. Wyświetlania niektórych związanych z nią teledysków odmówiło nawet MTV, które trudno uznać na stację konserwatywną. Co tu się rozpisywać - jest to jedna z tych płyt, które zaliczam do *lektur obowiązkowych* każdego zwącego się melomanem. Jest to płyta kultowa, jeden z kamieni milowych nurtu New Age - nie można sobie pozwolić na to, by nie przesłuchać jej chociaż raz.

Holly Lerski - Life Is Beautiful

Holly ma ladne nazwisko i gra na gitarze i gitarze basowej. Tu sie zaczynaja podobnienstwa do Sheryl Crow. Takze pisze i komponuje i wylacznie jej piosenki sa na plycie 'Life Is Beautiful - tu sie koncza podobienstwa z Sheryl Crow. Ta plyta jest przykladem na slynna dewize sprzedawcow - jezeli towar nie spodoba sie w ciagu pierwszych 15 sekund trzymania go w rece to szansa na sprzedaz maleje niemal do zera. Holly nie robi wielkiego wrazenia przy pierwszym sluchaniu i pewnie dlatego plyta nie kroluje na listach sprzedazy. Ale po kilku przesluchaniach okazuje sie, ze zawiera naprawde ciekawa muzyke. Czegos jednak brakuje - nieco wyrazistszych aranzacji? moze oryginalniejszego glosu? Nie wiem. Wiem, ze sukcesu nie ma i nie bedzie. Ale moze nastepnym razem. Sama dziewczyna takze nie chce sie sprzedac - dzwonowate jeansy, niedbala, krotka fryzura, brakuje tylko roweru i reklamowki z IKEI. Dobrze, ze pryszcze zaretuszowano ;-) A taka Paris Miss Hilton - pokolorowana buzia, spi z buldogiem a nie z chlopakami, jezdzi slicznym cabrio w kolorze rozowym a na swej plycie podobno nawet sama nie spiewa. I jak? Ano sprzeda sie lepiej niz Holly za przeproszeniem Lerski :-(

Roots, The - The Tipping Point

Taka sytuacja – przychodzi do wielbiciela jazzu wielbiciel rapowania. W pokoju czeka wielka maszyna od hajfaju. Gospodarz zatroskany – co takiemu zrapowanemu faciowi puscic do odsluchu i by zeby nie bolaly. The Roots rozwiazuja problem bez pudla! ‘The Tipping Point’ z roku 2004 to dziwaczny, akustyczny rap w oparach jazzowego dymu. No da sie sluchac nawet przez wyszukanych fanow ECM. Nie to, ze bedzie zaraz latwo, co to to nie. 6 czarnych, grubych zbojow z The Roots wciaz przeciez rapuje (jedna morda nawet na okladce i do tego w kapeluszu - fuj!). Ale ich delikatne, dotykajce duszy plumkanie da sie latwo polubic szczegolnie, ze nawet jakies okruchy etniczne typu world wystepuja. Mila dla ucha mieszanka i cos innego bo laczy przeciez ogien z woda (destylowana? ;-)). Fantastyczna koncowka plyty z ekscytujacym ostatnim utworem.

Spin One Two - Spin 1ne 2wo

Grupa o nazwie Spin One Two to studyjni wirtuozi. Oto ich nazwiska i rekomendacje (wybrane): Paul Carrack - Mike & The Mechanics, Nick Lowe, Squeeze (wokal) Steve Ferrone - Duran Duran, Tom Petty (bebny) Rupert Hine - Tina Turner, Rush (klawisze) Tony Levin - Peter Gabriel, King Crimson, Yes, Pink Floyd, John Lennon, Dire Straits, Joan Armatrading, Paul Simon (wiadomo – bas) Phil Palmer - Eric Clapton, Dire Straits, Tears for Fears, Tina Turner, George Michael, Elton John, Bryan Adams, Pete Townshend, Robbie Williams (gitary) Razem Ci szacowni panowie nagrali jedna plyte w roku 1993 o pretensjonalnym tytule ‘Spin 1ne 2wo’. Kiedy przychodzi pora na takie wlasnie przedsiewziecia zawsze obawiam sie nudy. Sesyjni muzycy czesto marnie sprawdzaja sie jako samodzielne gwiazdy. Po czesci jest tak i tym razem. Repertuar mamy zdrowy – kawalki Dylana, Hendrixa czy Led Zeppelin gwarantuja dobra baze. Do gry i wokalu nie mozna miec zadnych zastrzezen ale w sumie sytuacja patowa. Jakos calosc nie porywa a zaangazowanie muzykow idzie raczej w kierunku nie popelniania bladow niz poszalenia. Owszem, czasami czuje sie chec blysniecia ale tylko czasami. W sumie remis. Moze nie 0:0 ale bez entuzjazmu.

Maroon 5 - Songs About Jane

Soso-zanecony Twoja opinia siegnalem po www.album-ujdzie. Ale wpadl mi tez w CDP album koncertowy: 1.22.03.acustic /dziwny tytul, hhm/.Zawiera 5 nagran z plyty studyjnej i dwa covery- If I fell /Lennon ,Mc Cartney/ orazHighway to Hell /Scott,Young,Young/

Portishead - Dummy

Pierwszy album zespołu, wydany w 1994 roku. Przez wiele lat po jego odkryciu nie potrafiłem zakwalifikować go do konkretnego gatunku muzycznego. Dopiero przypadkowo, na Wikipedii znalazłem idealne okreslenie - "jazz na kwasie". Płyta jest rewelacyjna. Idealna na doła, na długie jesienne wieczory. Jest smutna, lecz wzrusza i sprawia, że możemy zanurzyć umysł w jej dźwiękach. Wiele osób moim zdaniem niezupełnie słusznie porównuje muzykę Portishead do twórczości Massive Attack. Dzieje się tak być może dlatego, że trudno tą muzykę porównać do jakiejkolwiek innej.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat.