Skocz do zawartości

1057 opinie płyty

British Sea Power - Open Season

Pierwszy kontakt z płytą jest bardzo przyjemny za sprawą pudełka, w jakim krążek się znajduje. Nie mamy tu doczynienia z ordynarnym plastikiem, który nawet pięknej okładce potrafi odebrać połowę wdzięku, lecz z kartonowym pudełkiem, na którym widnieje zarys niedźwiedzia i pięć gwiazd. Zawartość muzyczna jest już trochę mniej ciekawa od opakowania. Wszystkie kawałki utrzymane są w podobnej stylistyce, która przypomina britpop. Zespół gra sprawnie, muzyka jest melodyjna, łatwo wpada w ucho, ale to wszystko jest trochę nijakie, bez własnego charakteru. Wg mnie winę za to ponosi wokalista, który głos ma przeciętny, śpiewa w kółko tak samo. Znajdziemy tu oczywiście kilka wybijających się kompozycji (np. "Be Gone"), ale płyta spodoba się raczej niewielkiej liczbie odbiorców, którzy melodyjne, relaksacyjne granie bez własnego charakteru.

The Who - Who's next

Płyta ta to absolutny klasyk nawet nie tyle rocka, co ogólnie muzyke rozrywkowej. Wszystkie kompozycje utrzymane są w typowej dla The Who stylistyce, wzbogaconej o odzywające się niekiedy syntezatory. Album otwiera piękne "Baba O'riley", gdzie wspomnianych syntezatorów użyto w sekcji rytmicznej. Dalej mamy m. in. jeden z większych przebojów grupy, czyli "Behind Blue Eyes", kilka lżejszych, łatwo wpadających w ucho piosenek, no i "stadionowy" klasyk, "Won't Get Fooled Again". "Who's next" naprawdę nie ma słabych stron. Jest to w pełni dopracowany album, a w zasadzie każda piosenka mogłaby być wielkim przebojem.

Queen - Sheer Heart Attack

Ta płyta jest chyba pierwszą, na której wykrystalizował się w pełni styl zespołu. Nie ma na niej wyraźnego naśladowania innych (jak np na "Queen 1", gdzie partie gitary żywo przypominały brzmienie Jimmiego Page'a), słychać, że Mercury i reszta zaczęli grać nieco odważniej, mieszać różne style, tworzyć to z czego zasłynęli, czyli rock z quasi-operowym zapędem. Odważniej niż na poprzednich albumach wyeksponowano gitarę May'a, wiele jest również "eksperymentów" wokalnych Freddiego i Taylora. Album zaczyna typowo rockowe "Brighton Rock", a później jest jeszcze ciekawiej. Mamy przebojowe "Killer Queen", hard rockowe "Stone Cold Creazy", i wiele rockowo-popowych eksperymentów, których zwieńczeniem jest świetne, 'stadionowe' "In The Lap Of The Gods...Revisted". Jedna z najlepszych płyt Queen. Jeżeli zaczynacie przygodę z muzyką Mercury'ego, May'a, Taylor'a i Deacon'a to nie kupujcie żadnych "Greates Hits" , tylko to. Jak styl wam się spodoba to szybko skompletujecie całą dyskografię.

Soundgarden - Superunknown

"Superunknown" jest chyba szczytowym osiągnięciem zespołu. Niemal wszystkie utwory utrzymane są w dosyć ciężkim i trochę mrocznym klimacie. Cornell i spółka nie ograniczyli się tu do bezmyślnego łojenia, co już im się niegdyś zdarzało. Większość piosenek to naprawdę przemyślane, niekiedy zawiłe kompozycje, które potrafią oczarować nie tylko fanów Soundgarden, ale i wszystkich miłośników rocka.

David Bowie - Black Tie White Noise

Plyta ‘Black Tie White Noise’ wydana w roku 1993 po dosc dlugiej przerwie moglaby byc szczegolnie dopracowana, wydawac by sie moglo. Tymczasem David Bowie z wyjatkowa pewnoscia graniczaca niemal z nonszalancja nagral plyte bardzo swobodna, taka, na jaka moze sobie pozwolic tylko wykonawca o uznanej pozycji i pewien siebie. Rozrzut stylow i brzmien jest wyjatkowo duzy. Jazzowe smaczki czesto pojawiajace sie glownie za sprawa trabki Lestera Bowie (zwazywszy kolor skory obu panow nie jest to rodzina), nieco niedbale zaaranzowane utwory o niezbyt rygorystycznej strukturze, dance, psycho, ballady, nawiazania do lat 70-tych. No jest to niezly koktajl do wypicia. Ale o dziwo, plyta wchodzi latwo i przyjemnie. Dziele ja na polowe bo poczatek jest nieco zabalaganiony i chwilami przyciezkawy melodycznie. Za to od mniej wiecej 8 utworu zaczyna sie male arcydzielko. Calosc nie jest specjalnie odkrywcza, awangardowa czy kreatywna, raczje patrzy wstecz i chodzi utartymi sciezkami. Za to sluchanie tej plyty to czysta przyjemnosc. Czego chciec wiecej? 1. The Wedding – przepiekne brzmienie i relaksujace motywy, basik miodzio (!) 2. You\'ve Been Around – nieco nerwowe i pospieszne ale bardzo impresyjne 3. I Feel Free – klasyka The Cream w nieco skocznym wydaniu – znakomite 4. Black Tie White Noise – trabka Lester Bowie i nieco zawila melodyka, wspaniale, nieco monumentalne 5. Jump They Say - przebojowe aczkolwiek nieco mroczne, jeden z wyrozniajacych sie utworow na plycie 6. Nite Flights – mniej specjalny i ginacy w tle kawalek 7. Pallas Athena – znakomity, teatralny i efektowny utwor, dosc awangardowe rozwiaznia aranzacyjne i gadanina w tle 8. Miracle Goodnight – taniec androidow, zaczyna sie ‘wlasciwa’ plyta 9. Don\'t Let Me Down & Down – mila ballada o wdziecznej melodii, samograj nadajacy sie do calowania ukochanej dziewczyny lub przynajmniej patrzenia jej gleboko w oczy 10. Looking For Lester – 100% rytmicznego jazzu, az chce sie by trwalo jeszcze i jeszcze 11. I Know It\'s Gonna Happen Someday – zupelnie jak powolny Lennon z poczatkow lat 70-tych 12. The Wedding Song – inna wersja otwierajacego plyte utworu, tym razem pelniejsza bo okraszona wyrazniejsza trabka i wokalem 13. Jump They Say – inna wersja uworu numer 5. 14. Lucy Can Dance – szybki, skoczny kawalek, nogi rwa sie do podskokow Bardzo polecam Black Tie White Noise, jedna z lepszych plyt Bowiego ever a patrzac na jego ostatnie 15 lat pewniak z pierwszej trojki, IMHO oczywiscie.

David Bowie - The Man Who Sold The World

Nie podniosę rękawicy rzuconej przez Soso :) Żadna z najnowszych płyt Mistrza (prócz "Hours...") nie dostarczyła mi wystarczających emocji, żebym się tu z Wami dzielił. Podpisuje się więc pod opiniami Soso, może podniósłbym nieco szarżę dla "Earthling" - to nie aż taka wpadka... W zamian dołożę się do dzieła skompletowania recenzjografii DB na Lukarze rzucając się na jedną z moich ulubionych, a jednocześnie niewystarczająco moim zdaniem docenianych (głównie Wtedy). Płyta, przy której przesypało się Davidowi i Viscontiemu rockowego riffu i szwungu do dania a'la Page + Iommi z sałatką udziwnień, dania zaserwowanego w dekadenckim lokalu przez biseksualnego kelnera. Już pierwsze sekundy "The Width Of A Circle"... czyżby to "Purple Haze"? Nie, nie, nie aż tak, ale rzeczywiście mamy tu do czynienia z rasową, wieloczęściową hardrockową suitą w najlepszym stylu - każdy znajdzie tu echa swojego ulubionego rockbandu tamtych lat. Drugi track, "All The Madmen" to sama esencja Bowiego - mimo melancholijnego wstępu utwór niesamowicie ekspresyjny i wciągający (mój faworyt), a solówka na moogu Ralpha Mace jest zaiste klasyczna. Tempo nie słabnie przy "Black Country Rock", rollingstonowska energia, ale w stylu Bowiego, z zawodzącą gitarą i demonicznymi śmiechami... Odpoczniemy dopiero przy balladzie "After All", chórki ruszą trochę naszą słowiańską duszę, a my ruszymy zmienić stronę winyla (jeśli on to gra...). Druga strona w swojej spójności nie wymaga specjalnego opisu. To typowy rock tych lat, choć słowo "typowy" należy używać tu w znaczeniu "wyznaczający trendy". To nie jest linia główna z początkiem gdzieś w okolicach Vanilla Fudge poprzez Led Zeppelin, Black Sabbath aż do współczesnych pogrobowców. Tu kontynuacja trendu wydaje się być wyznaczona przez wykonawców, którzy grając takie kawałki jak tytułowy "The Man Who Sold The World" oddają hołd Mistrzowi. Są w dyskografii DB płyty lepsze (zostawię ich recenzję Komuś Innemu) i tylko dlatego (asekurancko i nieszczerze) nie daje kompletu gwiazdek. Jedną z ulubionych jednak pozostanie, trochę ze względów "nieprzytaczalnych".

David Bowie - Diamond Dogs

Powiem krótko. Świetna płyta. Jedna z najlepszych rzeczy jakie zrobił Bowie. Są tu nastrojowe ballady (\"Sweet thing\"), rockowe granie, miejscami nawet troche funku, no i fenomenalny \"Big Brother\". Wg mnie \"Diamond Dogs\" to pozycja obowiązkowa, nawet dla tych, którzy nie lubią Bowiego.

Queen - Made In Heaven

Wg mnie płyta jest jedną ze słabszych w dorobku Queen. Tak naprawdę niewiele na niej jest. Przydługi i nudny "It's a beautiful day (reprise)", dwie przeróbki solowych piosenek Freddiego, jedna zespołu Taylora The Cross. A reszta prezentuje różny poziom. Jest świetne "A winter's tale" i kilka trochę słabszych, jak na Queen, rzeczy. Dla fanów jest to jednak rzecz wyjątkowa, chociażby dlatego, że swoje partie wokalne do "Mother love" i "A winter's tale" Freddie nagrywał zaledwie kilka tygodni przed śmiercią, będąc już w bardzo słabej formie fizycznej. Płyta warta uwagi, jednak Queen ma w swoim dorobku lepsze rzeczy.

David Bowie - Earthling

Cos nieprawdopodobnego – bardzo uznany i szanowany powszechnie wykonawca rzuca sie na obce sobie rejony! No i ponosi kleske. Znamy? Niestety tak. No i plyta Earthling z 1997 roku jest przykladem takiej wlasnie wpadki. David Bowie zwany kameleonem i poruszajacy sie zwinnie po wielu stylach nagle padl jak kawka zahaczajac o techno. Earthling JEST plyta techno i to plyta nieudana. Proba dotkniecia tego stylu przez Mistrza nie powiodla sie. Okazalo sie, ze techno nie poddaje sie obrobce artystycznej jakiej probowal je poddac David Bowie. W sumie wszystkie piosenki czy lepsze czy gorsze odstaja od przecietnosci tak techno jak i rocka nie dodajac jednak nic wartosciowego wzajemnie od siebie. Rock posolny techno czy techno posolne rockiem pozostaja i tak posolona truskawka. Bleee... Przed postawieniem oceny 0 czyli 'beznadziejna' ratuje moze '7 Dni w Tybecie', ktory to utwor daje sie jakos sluchac. Jezeli ktos kolekcjonuje dziela wszystkie DB to oczywiscie zakupi. W kazdym inny wypadku bede zakup tej plyty odradzal.

David Bowie - Heathen

Heathen czyli ‘Poganin’ jest dziwna plyta gdzyz wydaje mi sie, ze cala uwage skupiono na osiagnieciu w kazdej z piosenek wyjatkowego i spojnego brzmienia bez eksponowania zadnych akcentow. Stad utwory snuja sie gladko, jezeli sa zmiany tempa, sola na gitarze czy elektroniczne efekty to tak wprasowane w ogolny wyraz, ze wrecz trudne do wylowienia. Piosenki jedna po drugiej przede wszystkim ukazuja sie jako pelne i dopracowane dzielka o wyjatkowej spojnosci. Czy to zaleta? Moze. Z mojego punktu widzenia plycie przydaloby sie nieco wiecej charakteru, znaczacych punktow, nawet odrobiny szorstkosci czy niedbalosci. A tak mamy wypolerowane do bolu cacko. Owszem, jest dobrze czy nawet swietnie pod wieloma wzgledami ale plycie zabraklo odrobiny osobowosci, wyroznikow, takze przeboju. Song po songu widze to tak: 1. Sunday – 5-minutowy wstep do niczego bo kiedy konczy sie to takze konczy sie wlasnie zaczynajaca sie piosenka 2. Cactus – niezle i rytmicznie ze znieksztalconym wokalem – fajna piosenka 3. Slip Away – nieco patetyczne ale przykuwajace uwage mimo wolnego tempa i rozwleczenia 4. Slow Away – podparte solidnym basem – prawie hit 5. Afraid – w dawnym stylu, nic specjalnego 6. I’ve Been Waiting For You – ponownie niezy basik i interesujaca aranzacja 7. I Would Be Your Slave – jedna z lepszych piosenek na plycie, swietny nastroj i pospieszny, nieco nerwowy rytm 8. I Took a Trip on a Gemini Spaceship – w stylu Black Tie White Noise, znakomite i efektowne, najlepszy utwor na plycie i wokal Bowiego wyjatkowo pewny 9. 5.15 the Angels Have Gone – takze efektowne i sylowe i takze w dawnym stylu choc tym razem powoli 10. Everyone Says "Hi" – milusie 11. A Better Future – przypomina punkowe utworki taneczne ale ugrzecznione i latwo wpadajace w ucho 12. Heathen – tytulowa piosenka zamyka album posepnie i powaznie, zwracajaca uwage realizacja Plyta nie musi byc wcale obowiazkowa dla przypadkowych entuzjastow Davida Bowie. Sa ‘fajniejsze’ jak chocby ‘Let’s Dance’. Jezeli jednak ktos ma sklonnosci do ekscytowania sie przecietnymi plytami to ta nieprzecietna zreszta plyta nadaje sie swietnie. David Bowie potrafi bowiem kreowac nastroje, ktore udaja inne swiaty. No i troche tego tu mamy. Po blizszym przyjrzeniu sie jest to jednak plyta tylko bardzo dobra.

David Bowie - Reality

‘Reality’ – plyta z roku 2003 jest jedna z moich ulubionych plyta Davida Bowie a na dodatek mozna ja teraz zlapac za przyslowiowe grosze. Zatem polecam. A co na niej? Album nie jest jakas napuszona produkcja i wielkim zamiarem artystycznym a raczej swietnym rzemioslem ze znakomitymi momentami. IMHO plyta lepsza od okrzyczanej ‘Heathen’ bo mniej wydumana i latwiej trafiajaca do sluchacza. Jest sporo chwytliwych, rytmicznych piosenek, jezeli ktos zna tworczosc DB to takze znajdzie nawiazania do dawnych lat ale zgrabnie ubrane w nowoczesny stroj. Plyta traci stylem ‘indie’ ale tylko momentami i jest najprosciej rzecz biorac typowym Davidem Bowie – koktajl stylow z niezla gitara, sekcja rytmiczna i charakterystycznym wokalem. Kolejne utwory robia na mnie nastepujace wrazenie: 1. New Killer Star – niezle otwarcie albumu, motoryczne i przebojowe 2. Pablo Picasso – oryginalne i wciagajace jak hipnoza, najbardziej zapadajacy w pamiec utwor na plycie 3. Never Get Old – przyjemniaczek; nieco histeryczne ale wciaz melodyjne mimo kilku wplecionych zgrabnie dysonanasow 4. The Loneliest Guy – psychodelia w bardzo powolnym rytmie; plyta wyhamowuje? 5. Looking For Water - znakomite, rockowe, proste, gitarowe – smaczki jak w Pretenders 6. She’ll Drive The Big Car – takie sobie, mogloby tej piosenki nie byc wcale z mala strata 7. Days – delikatna balladka ale bez wielkiego wyrazu 8. Fall Dog Bombs The Moon – swietny tytul a piesn rytmiczna – DB w dawnym nieco stylu 9. Try Some, Buy Some – kompozycja George’a Harrisona udajaca chwilami brzmienie znane z poczatku drugiej strony albumu ‘Abby Road’ lub z piosenki 'Lucy In The Sky With Diamonds’ 10. Reality – tytulowe, znakomite, silne, Bowie w najlepszym wydaniu 11. Bring Me The Disco King – jazz-nie-jazz, powoli i smetnie z niezle nagrana perkusja okraszona pianinkiem – seksowne zakonczenie solidnie rozciagniete w czasie ‘Reality’ to dobra plyta, dobrze sie slucha. Swietnie nagrana i wyprodukowana. David Bowie zrecznie ominal pulapki tak banalu komercji jak i nadmiernego udziwnienia stad plyta znakomicie zbalansowana i interesujaca. Krotkie migawki ze szpitala psychiatrycznego sa szybko zastepowane rytmem codziennosci.

Queen - Hot Space

Moja ulubiona płyta Queen. Można się spotkać z opiniami, że jest to jeden ze słabszych albumów zespołu, że zdradzili rocka dla disco i temu podobne bzdury. Wg mnie płyta jest milowym krokiem w historii Queen. Jest to jeden z niewielu albumów, na których żadna kompozycja nie odbiega poziomem od całości. Wszystkie piosenki są wyjątkowe, dopracowane. Całość utrzymana jest w klimacie nieco tanecznym, sporo jest syntezatorów, ale gitara Maya też się często odzywa. No i tylko na tej płycie można posłuchać utworu oficjalnie nagranego przez Queen z innym artystą (nie licząc epizodu Steviego Howe'a w "Innuendo"), a mianowicie z Davidem Bowiem.

Queen - Live Killers

Cholera, poprzednia recenzja dotyczy płyty \'LIVE MAGIC\", nie \"Live Killers\". Tytuły mi się pomyliły... \"Live Killers\" jest płytą godną uwagi. Znajdują się na niej koncetrowe wersje utworów granych przez Queen pod koniec lat siedemdziesiątych, czyli w okresie kiedy zespół powoli osiągał apogeum formy. Koncertowe aranżacje są ciekawe, mają rockowy \'wykop\', po prostu kawał dobrej muzyki rozrywkowej.

Queen - Live Killers

Jest to zbiór wykonywanych na żywo przez Queen piosenek z trasy "Live Magic". Sposób wykonania większości z nich jest co najmniej poprawny, aczkolwiek słychać, że zespół w najlepszej formie nie był. Płyta ma tylko jeden mankament, który wg mnie czyni ją nie wartą uwagi. Trzy czwarte utworów jest skrócona przez producentów tej płyty, tzn. piosenki są studyjnie pocięte i słyszymy ich niepełne wykonania. Jest to jedyna płyta Queen, której zakup odradzam.

Wynton Marsalis - Big Train

WSIADAĆ PROSZĘ !!! Wraz z Wyntonem Marsalisem i z The Lincoln Center Jazz Orchestra możemy udać się w sentymentalną podróż koleją przez całą Amerykę. Podróż, która z pewnością zaczyna się w epoce swingu. Od Atlantyku po Pacyfik. Uwierzcie mi. Z tą muzyką wcale nie jest to takie trudne. To tylko kwestia odrobiny wyobraźni. Przyznam się, że przy pierwszych przesłuchaniach płyta zachwyciła i oszołomiła mnie bogactwem formalnym. Kto jej nie zna, nie domyśla się nawet, jak w nieskończony sposób, przy pomocy instrumentów, w przeważającej ilości dętych, (aż pięć nazwisk muzyków grających na trąbce) można imitować odgłosy pociągu, pociągu przejeżdżającego przez mosty i tunele, osady i prerie, pociągu zatrzymującego się zarówno w wielkich miastach jak i na małych stacyjkach. Oto niezwykła rola, jaką powierza Marsalis kilkunastoosobowej The Lincoln Center Jazz Orchestra. Inspiracja ogromnym mechanizmem to niezwykle interesujący projekt, ale moim zdaniem, czyniący tę pełną dynamiki płytę trochę za bardzo mechaniczną. Big Train nie jest co prawda pociągiem widmem, lecz trochę za mało słychać w nim duszy, czyli człowieka-twórcy tego wielkiego mechanizmu. Chwilami jednak wśród całej tej masy żelaza i pary pojawia się też trochę liryki, chociażby przez wplatanie między instrument dęte gitary, banjo czy pianina. Myśle, że trochę więcej subtelności muzycznych rodem z utworów Observation Car i Sleeper Car zupełnie nie zaszkodziłoby Wielkiemu Pociągowi. Odbycie takiej kolejowej, muzycznej podróży zdecydowanie nie polecam osobom szukającym ciszy, ukojenia, kontemplacji ponieważ: ..."Nagle-gwizd Nagle-świst Para-buch! Koła-w ruch"...* *Na wszelki wypadek napiszę, że powyższy cytat pochodzi z Lokomotywy Juliana Tuwima.

Jorane - The You and The Now

Płyta jest niesamowita. Muzyka podobnie jak na 16 mm to wiolonczela, kontrabasu już mało, przyjemny kobiecy wokal. Na tej płycie pojawia się trochę pianina, gitary ... ale po co ja to pisze??? nie da się oddać tego klimatu słowami. odsyłam więc na http://www.jorane.com/ po teledyski. Utwór nr. 9 powoduje że człowiek chciałby się zamienić w muzykę. Cóż więcej teledysk do tej płyty to "Pour Ton Sourire". Choć właściwie jest to utwór dość odbiegający od reszty płyty to dobrze ją oddaje, bo ma Tak Zwaną MOC!!!. Zaryzykuj, ściągnij teledyski (wszystkie dostępne) i jak stwierdzisz podoba mi się to kupisz tą płytę i każdą inną wydaną przez "Jorane". To jest właśnie jej magia. :) {Płyte kupisz w empikach itd itp.}

Pierre Boulez - Das Rheingold

"Złoto Renu" vel "Das Rheingold" oder "Messerschmitt Schatz" czyli "Skarb Rzeźnika" DVD wydane przez Deutsche Grammophon ---> Universal i japiszony Ta wersja wstępu do Tetralogii jest ciekawa z wielu względów. Raz - dojrzała i pozbawiona mityczno-skonwencjonalizowaneg o idiotyzmu inscenizacja. Dwa - strona muzyczna dobrze podporządkowana stronie dramatycznej a jednocześnie w pełni przejrzysta i spójna od strony warsztatu. Trzy - śpiewacy chyba rozumieją co grają nie "robiąc roli" jak to nierzadko bywa w świecie opery. Głosy są dobrze dobrane, obsada to głosy wyćwiczone w Wagnerze co słychać. Wyżyny. Nie będę się rozpisywał co do samej fabuły "Rheingold" bo to grafomania. Właściwa treść leży w muzyce i jej połączeniu z tekstem oraz konkretną inscenizacją. Cała tetralogia "Ringu" jest ponadczasowa i opowiada zawsze o europejczykach. Zarówno z gorszej jak i lepszej strony ale jak pisał Jachimecki "tetralogia opowiada o ogólnej kondycji ludzkiej". Biorąc pod uwagę to co się stało w XIX i XX wieku Schopenhauer i Wagner bardzo się nie mylili. Człowiek chciał, zdobywał, tracił, zdradzał, niszczył siebie i innych, dążył ku własnemu końcu itd pierdoły o których powinni mówić Grecy lub Monthy Python a nie my. Człowiek jest słaby i nieczemu nie podoła więc wszystko się musi rozpierdolić. To się dzieje w "Zmierzchu Bogów" zarówno u Wagnera jak i w filmie fabularnym Viscontiego (niezły hardcore - polecam). Lepszy ginie, wygrywa szmata która sama doprowadza się do końca, kompania ginie, przychodzą nowi ludzie i tak dalej. Geniusz Wagnera polega na tym że podał to w formie która porusza do dzisiaj. Jest to zasługa muzyki, złożonej z elementów prostych a na tyle zwielokrotnionych i podanych takiej obróbce że jezyk jest czytelny zarówno dla człowieka prostego jak krzywego. Czy chcemy tego czy nie "Pierścień Nibelunga" będzie grany jeszcze długo i ciągle będzie przypominał jaką pomyłką jest człowiek. Nie dziwię się że Nietzsche pisał o "Ubermensch" bo inaczej strzeliłby sobie w łeb. Nie! Nietzsche udawał Polaka więc wołałby chyba szablę ale jak zastrzelić się z szabli? Ale o czym to ja... Lepszej reżyserii Ringu nie widziałem. A teraz personalia ostatniej dywizji szturmowej im. Ferdynanda Porsche: Wotan - Donald McIntyre Loge - Heinz Zednik Fricka - Hanna Schwarz Donner - Martin Egel Froh - Siegfried Jerusalem Freja - Carmen Reppel Alberyk - Hermann Becht Mime - Helmut Pampuch Fasolt - Matti Salminen Fafner - Fritz Hubner Erda - Ortrun Wenkel Woglinda - Norma Sharp Wellgunda - Ilse Gramatzki Flosshilda - Marga Schiml Reżyseria - Patrice Chereau Dyrygent - Pierre Boulez Nagranie video - Brian Large Remastering - Studio Emila Berlinera (DG) Obraz: 4:3 NTSC (525 linii) nieanamorficzny Dźwięk: PCM 2.0 oraz DTS 5.1

David Bowie - Hours...

MariuszJ napisal bardzo fachowa recenzje z konotacjami do poczatkow tworczosci Davida Bowie. Ja chcialbym podejsc nieco inaczej i potraktowac ta plyte tak, jak bym nie znal innych plyt DB. Zatem jakies sa wrazenia przy takim podejsciu? Plyta jest bardzo przyjemna w odbiorze. Mysle, ze to glownie zasluga bardzo wyluzowanego wokalu Davida Bowie. On nie krzyczy, nie histeryzuje, nie nateza sie. Czasami muzyka w tle ma nawet ciezkie brzmienie czy wyjete za metalu riffy a mimo to dzieki spokojowi mistrza nic nas specjalnie nie drazni i uszu nie rani. Melodie sa dosc chwytliwe choc moze kilka utworow 'ginie w tle'. Tekstowo takze jest dobrze i przekaz jest podany czytelnie i z wdziekiem. Mimo wszystko nie jest to jakies odkrywanie Ameryki ale czego mozna sie spodziewac po 20 plycie w dyskografii (strzelam teraz). Ulubione utwory: ‘Something In The Air’ – swietna melodia, chwilamie nieco ‘out of tune’. Psychodelia? ‘What’s Really Happening?’ – monumentalne brzmianie, pelne ech a jednoczsnie solidne podparcie w akordach gitary i melodycznym basie. ‘The Dreamers’ – Wstep do tej piosenki zapozyczyl chyba Peter Gabriel ;-) Swietne zakonczenie plyty. Plyta ‘Hours’ z roku 1999 jest chyba lekko niedoceniana, podbnie jak ostatnia ‘Reality’. Mozna ja zatem spotkac po okazyjnej cenie. Wowczas warto kupic nawet jezeli David Bowie jest dla kogos tylko nazwiskiem z gazet. Prawdopodobnienstwo wpadki nikle. Solidna choc zrelaksowana plyta. Jezeli mi czesgo brakuje to odrobiny jazzowego zaciecia jak chocby z ‘Black Tie White Noise’. Takze grafika okladki mi nie odpowiada. Za to plyta spodoba sie wielbicielom stylu Indie czy smutasom. Jest 'inna' choc jednoczesnie zjadliwa od pierwszego przesluchania.

Steven Seagal - Songs From The Crystal Cave

Drodzy Państwo to nie żart. Nasz "Najwspanialszy Liberator" oprócz filmów tworzy również muzykę. Całkiem niezłą muzykę. Seagal ma świetny lekko przytłumiony głosik. Według mnie jest on bardzo wpadający w ucho, co za tym idzie, słuchałam tej płyty bardzo często. Jaką muzyczkę tworzy "King-Bruce-Lee-Karate-Mistrz"? Odpowiedź brzmi: Różną. Pierwsze 4 utwory są rockowe. Przyjemna gitarka, świetny głos, miło się słucha. Piąty utworek, to już bardziej bluso-rock. Jest rewelacyjny. Znajomy ma Amerykański samochód z lat 70 i to jest kawałek, który idealnie pasuje do jazdy takim "cackiem". Po prostu ten sam klimat. Od 6-tego utworku aż do końca płyty(czyli do 14 kawałka) płyta zmninia się w rockowo-folkową, World Musicową (2 czysto arabskie utworki), Raggae-ową (utworek 11-"War" genialny, choć nie jestem fanem reggae), aż po ostatni 14 track który jest świetny Folc-rock z indiańskimi(???) przyśpiewkami. Na płycie udzielił się nawet Stevie Wonder. Dziwny opis? :) Ale ta płyta jest równie dziwna. Nie da jej się jakoś zaszufladkować do jakiegoś konkterngo gatunku. To co można o niej na pewno powiedzieć to to, że muzyka stoi na WYSOKIM poziomie i płyty słucha się bardzo przyjemnie. Na pewno nie jest to Płyta tylko poto, aby (tak dla jaj) pokazać znajomym mówiąc: oto muzyka Pana "Liberatora". Płyta warta zakupu. Nie do dostania w polsce. Jest np. na amazonie francuskim za 9 euro.

Jorane - 16mm

Jorane To Kanadyjka grająca na wiolonczeli i śpiewająca bardzo fajnym troche przytłumionym głosem. Płyta to 16 utworów które składają się z wokalu, wiolonczeli, kontrabasu. Czasem pojawi się perkusja, albo grzechotka ale cała zabawa polega właśnie na "trzech" wiodących instrumentach. Muzycznie płyta jest świetna. wokal rewelacyjny i świetnie komponujący się z "ciężkim" smyczkowo-szarpanym granim. Jest to płyta spokojna ale nie chilloutowa, bo dźwięk ma taką energię że nie poleżysz przy tej płytce. właściwie to ciężko jest opisać tą płytę więc najlepiej będzie gdy odwiedzisz stronę http://www.jorane.com wejdziesz w dyskografię/16mm tam są dwa teledyski, kiepska jakość ale pokazuje Klimat lepiej niż jakiekolwiek słowa. (Polecam ściągnięcie obydwu teledysków. Muzyka na tych klipach jest pocięta {orginał brzmi normalnie} po to abyś kupił sobie płytke a nie słuchał teledysków :) Ale tak na poważnie to Muzyka na 5z+. Jak dla mnie oczywiście.

David Bowie - Hours...

Jak prezentuje się Bowie 30 lat po "Space Oddity"? Świetnie! Płytę rozpoczyna melodyjny i melancholijny "Thursday's Child" z świetnymi kobiecymi chórkami. Wątpliwości co do kondycji głosu Mistrza i zawartych w nim emocji będą rozwiane dopiero w następnym utworach. "Something In The Air" zaczyna się trochę jak letni przebój, kiedy jednak wsłuchamy się w tekst, niepokojące gitarowe riffy i elektroniczne zgrzyty odkryjemy tak charakterystyczny dla Bowiego melanż błahostki i śmiertelnej powagi. "Survive" to powrót do stylistyki wczesnych płyt, akustyczna i elektryczna gitara w doskonałej harmonii plus piękna, niebanalna melodia. Następny fragment to mój ulubiony "If I'm Dreaming My Life" - głos-pogłos, zmiany tempa (przechodzą mnie ciarki, kiedy Bowie wyśpiewuje tytuł - to lubię!). Pierwszy raz słysząc "Seven", przyszło mi do głowy podobieństwo z "Sound & Vision" (LP "Low") - wesoła czy raczej wesoława melodia i mroczny, przygnębiający tekst. "What's Really Happening" wyśpiewane jest na tle ostrego riffowania, choć to następny kawałek ("The Pretty Things Are Going To Hell") przebija punkową wręcz energią. Dziwaczna melodyjka rozpoczyna spokojniejsze "New Angels Of Promise". Ambientowy, instumentalny "Brilliant Adventure" - bez Eno jak z Eno :) No i kończący, dla mnie najsłabszy kawałek, "The Dreamers", z tekstem dobrze zamykającym całość. Czytałem o porównaniach tej płyty do "Hunky Dory", ze względu na jej osobisty charakter. Jak dla mnie więcej tu z pierwszej strony "Low", chociaż nie uważam żeby był sens dokonywania takich porównań. To spójny kawał dobrej muzyki, w której siedzi ponad 30 lat na scenie jednego z Wielkich. Wielkiego, mam nadzieję, że nie tylko dla mnie. Jeżeli kwalifikować płytę jako pop-rock, to jest to pop-rock z najwyższej półki. Jeżeli podobał Ci się film "American Beauty", spodoba Ci się ta płyta. Najlepszy z "nowych" Bowie.

Supertramp - Paris

Supertramp to dla mnie coś specjalnie przyjemnego, jak deser po obiedzie albo świetna komedia po ciężkim filmie psychologicznym. Dodam - komedia w doborowej obsadzie, ze świetnym scenariuszem, wysokobudżetowa i doskonale zrealizowana. Myślę, że jak ktoś lubi muzykę, to musi lubieć tą grupę, zarówno jej proste i melodyjne, lecz perfekcyjnie zrobione kawałki, jak i progresywne prawie suity z wcześniejszych płyt. Koncert w Paryżu z 1999 roku to po pierwsze niezłe The best of..., a po drugie dowód jakimi profesjonalistami byli (są?) członkowie zespołu. Utwory zagrane na żywo brzmią dokładnie jak studyjne realizacje plus dodatkowo koncertowy power i atmosfera. Muzycy dali z siebie wszystko i to się czuje, mimo perfekcji wykonawczej w muzyce jest wyczuwalna emocja i szczerość. Jedna z moich ulubionych płyt. Prawdziwa muzyka.

Roger Waters - Radio K.A.O.S.

To dziwna płyta, A raczej wspaniała płyta. Wszyscy mają - a może i znają (to nie to samo!).późniejszą:ATD. Jeżeli istnieje definicja tzw. Concept Album - to właśnie ta realizacja ją odzwierciedla. Nie będę jej próbował recenzować, czy też opisywać - nie potrafię. Jednak sam pomysł, by cały album wkomponować w audycję radiową był wspaniały. Cóż, od strony tekstowej - w zestawieniu z "ekspresją muzyczną" (taki mój neologizm) jest to arcydzieło. Wszak naprawdę Sztuką jest by tak umiejętnie zestawić krzyk i szept (RW raczej nie ma głosu dośpiewania "piosenek"). Paradoksalnie najbardziej lubię utwór przedostatni - "Four Minutes" - w zasadzie nie jest to piosenka, ale jakby kwintesencja całej koncepcji albumu. Przez kilka lat wręcz niemal potrafiła wycisnąć ze mnie łzy wzruszenia. Ci, którzy uważają produkcje RW jako doskonały test dla sprzętu (mają sporo racji) powinni sięgnąć po tą płytę by zdać sobie sprawę, ża RW potrafił zaistnieć bez Pink Floyd.

Sandra - Close to Seven

Płyta nagrana została w 1992 r. Składa się z 10 utworów z przerwami. Muzyka na tej płycie jest trochę odmienna od poprzednich tej autorki np. Mirrors, Greatest hits, Into a secret land czy Paitings in yellow, które były raczej w klimatach dyskotekowych lat 80. Ta muzyka jest bardziej spokojna, stonowana, niekiedy nostalgiczna i melancholijna (utwory 5,6,8,10). Polecam tą płytę, ja chętnie jej słucham.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.