Skocz do zawartości

1057 opinie płyty

The Rolling Stones - Sticky Fingers

Po tragicznych wydarzeniach w Altamont Stonesi zahamowali szaleńcze tempo wydawania studyjnych nagrań, robiąc 2 letnią przerwę. Wydany w 1971r. „Sticky Fingers” to album zmieniający dotychczasowy wizerunek zespołu. Muzycy porzucili „satanistyczno – rewolucyjną” otoczkę, na zasadzie – dość tych bzdur. Jagger powiedział w tym okresie: „... wracam myślami do demonstracji w Londynie kiedy wznoszono okrzyki na cześć Ho Szi Mina – byłem jej uczestnikiem. Dziś ta sprawa wydaje mi się śmieszna. Młodzi ludzie są tacy naiwni...”. Odmienione emploi przedstawiało od teraz Rolling Stones jedynie jako lubieżnych rokendrolowych hedonistów, których sztandarem stał się wielki czerwony jęzor, a hasłem – rób co chcesz, byleby ci to sprawiało przyjemność. Zmieniły się teksty piosenek – Stonesi zajęli się głównie opisywaniem świata który ich otaczał i który sami tworzyli – świata uciech życia, rozpustnych, wiarołomnych kobiet, wielkich pieniędzy, a także – narkotyków. Jak napisał jeden z krytyków o „Sticky Fingers” – „...ta płyta jest tak przesycona narkotykami, że wystarczy ją polizać, żeby odlecieć...”. Pierwszym intrygującym elementem nowego albumu jest okładka, przedstawiająca zdjęcie dżinsów z wyraźnie odznaczającym się męskim członkiem, projektu Andy Warhola. W oryginalnym wydaniu zaopatrzona była w prawdziwy zamek błyskawiczny (co powodowało znaczne trudności przy transporcie). Muzyka na nim zawarta co najmniej dorównała swej oprawie graficznej. Otwierający album hałaśliwy „Brown Sugar” jest oparty na burzących krew dynamicznych riffach, wspieranych przez agresywny wokal, zaś rockowego jazgotu dopełnia chrapliwe solo saksofonu. Wybrzmiewające w finale piosenki „yeah, yeah uuuu!! ” to na koncertach Stonesów obowiązkowy motyw „rozruszający” publiczność. Tekst nawiązujący do igraszek seksualnych z małoletnią, ciemnoskórą niewolnicą można też zinterpretować jako aluzję do używania narkotyku o nazwie odpowiadającej tytułowi piosenki. „Sway” prezentuje zwolnione, hardrockowe klimaty, trzecia pioseka – „Wild Horses” to nastrojowa, pełna ciepłych uniesień miłosnych ballada. Oparty na agresywnym riffie „Can;t You Hear Me Knocking” przechodzi w swobodne jam session, w którym przenikają się wspaniałe partie gitary elektrycznej i saksofonu. Zarówno tekst, jak i kompozycja tego utworu przywodzą jednoznaczne skojarzenia z efektem działania środków odurzających. Stronę A zamyka rozkołysany, pobrzękujący strunami gitar klasyczny blues „You Gotta Move”. Strone B zaczyna nerwowe, pulsujące agresją „Bitch” - z genialnie wypełnianymi przez sekcję dętą refrenami. Piosenka ta przy całej swej pazurzastej zadziorności jest zadziwiająco melodyjna i wręcz skoczna. Pełne soulowego żaru „I Got the Blues” wypełnia gorycz porzuconego kochanka. Wreszcie „Sister Morphine” - wstrząsające wyznanie godzącego się bezsilnie na swe uzależnienie narkomana, gdzie Jagger sięga po interpretacyjne mistrzostwo świata. Słyszymy tu łkającego, cierpiącego nałogowca próbującego doczekać, doczołgać się do poranka, przemawiającego do swych gnębicieli – morfiny i kokainy. Otrząśnięcie ze smutnego nastroju przynosi ironiczny country rock „Dead Flowers” z tekstem o wymowie mniej więcej takiej: „ jak mnie nie chcesz to spadaj, bo ja mam inne baby, daje se w żyłę a w końcu i tak to ja położę kwiatki na twoim grobie". Kończący album znakomity „Moonlight Mile” jest tak nasycony orientalnymi brzmieniami i klimatem, że powinien być słuchany w palarniach opium. Znakomite kompozycje, przemyślane aranżacje, a nade wszystko - typowa dla Stonesów pasja i żywiołowość wykonania tworzą płytę, której nie można słuchać obojętnie. „Sticky Fingers” zalicza się do tej nielicznej grupy albumów, po których przesłuchaniu pierwszy raz najpierw odszukuje się i umieszcza na właściwym miejscu opadniętą szczękę, a następnie znowu włącza płytę, żeby sprawdzić, czy nie uległo się jakimś omamom. Rewelacja.

Vangelis - Direct

Kolejna typowa płyta tego wykonawcy. Składa się z 12 utworów z przerwami i została nagrana w systemie AAD. Muzyka raczej odbiegająca od klimatów płyt Oceanic, Antarctica czy 1492, bardziej zbliżona do Chariots of fire, Albedo 0:39, Spiral. Nie przynosi żadnych konkretnych skojarzeń. Raczej jest to zlepek róznych utworów o technicznych i nienaturalnych klimatach.

Vangelis - Music from Koreyoshi Kurahara`s Film Antarctica

Płyta typowa dla tego artysty, idealna do słuchania w upalne dni, gdyż przynosi skojarzenia z zimnym klimatem i lodami Antarktydy. Płyta podobna do Oceanic i 1492, a więc spokojna, nastrojowa i relaksacyjna. Składa się z 8 utworów z przerwami i została nagrana w systemie AAD. Temat przewodni z utworu pierwszego jest częściowo powtórzony w czwartym utworze.

John Butler - Sunrise Over Sea

Ta płyta to moje odkrycie roku 2005. Od pierwszego słuchania, w zasadzie od pierwszych taktów pierwszego kawałka, wiedziałem już, że jest moja. Od ponad 2-óch miesięcy słucham jej praktycznie codziennie, a już w samochodzie jest to pozycja absolutnie obowiązkowa. Pełna nazwa zespołu brzmi The John Butler Trio. Lider i reszta załogi pochodzi z Australii i fakt ten ma niebagatelne znaczenie dla brzmienia i specyficznego podejścia do grania, prezentowanego na SOS. Co ciekawe, jest to już czwarta płyta w dyskografii tego zespołu, ale pierwsza wydana poza Antypodami. Niestety, nie znam poprzednich płyt i Waszą uwagę mogę skierować póki co tylko na Sunrise. Ale i tak płytka jest godna każdej złotówki. Jest to pierwsza płyta skierowana do ogólnoświatowej dystrybucji Warnera i stąd można ją kupić i w naszym wspaniałym kraju. Przede wszystkim kompozycje, brzmienie, wokal i gra na gitarze - pudle, elektrycznej i slide - to wszystko powoduje, że płytka ma zafajnisty klimat i żywe, analogowe i czysto rockowe brzmienie. U mnie dodatkowo powoduje ona niczym nie zmącony nastrój błogiego oddania się w klimaty, których wiele realizacji super audiofilskich nie jest w stanie przekazać - a mianowicie w rejony, zarezerwowane dla szczerego przekazu i energii. Jeżeli chodzi o muzyczne podobieństwa, to pierwsze moje skojarzenie było: oto nowe objawienie na miarę Bena Harpera i jego niewinnych kriminalistów. Ale Butler jest chyba jeszcze bardziej bezpośredni, a gra na gitarze równie dobrze (albo lepiej) od Bena. W każdym razie muzyka w najkrótszym określeniu to żywiołowa mieszanka klimatów hendrixowskich, wrażliwości Marleya i południowego wyluzowania. Wszystko solidnie wspomaga znakomita sekcja i przykuwający od samego początku uwagę wokal lidera. No i oczywiście ten bluesowo-australijski klimat, absolutnie unikalny i niepodrabialny. Do tego całkiem sensowne teksty, wspaniała edycja albumu i znakomita okładka - Panowie, oto nowe odkrycie A.D. 2005! Obok Mars Volta najlepsze, co słyszałem w rocku w tym \'rocku\'!

Badi Assad - "Verde"

Badi Assad \\\"Verde\\\" (Edge Music/DG 00289 477 5232) 2004 1. \\\"Chegei meu povo\\\" 2. \\\"Asa branca\\\" 3. \\\"Básica\\\' 4.\\\" Nao adianta\\\" 5. \\\"One\\\" (z repertuaru zespołu U2) 6. \\\"Voce nao entendeu nada\\\" 7. \\\'Viola meu bem\\\" 8. \\\"O verde é maravilha\\\" 9. \\\"Feminina\\\" 10. B\\\"achelorette\\\" (z repertuaru Björk) 11. \\\"Seu delegado\\\" 12. \\\"Estrangeiro em mim\\\" 13. \\\"Bom dia tristeza\\\" 14. \\\"The being between\\\" 15. \\\"Valse d\\\'amelie\\\" 16. \\\"Implorando\\\" 17. \\\"In My Little White Top\\\" (angielska wersja 3 utworu - \\\"Básica\\\") czas: 54:39 ------------------------------------ Początek pierwszego utworu, krótkie a capella,,,,,,i zaczyna się :-) Na plycie dominuje wokal Badi Assad, w ciekawych aranżacjach (flet, conga, klarnet, akordeon, instrumenty perkusyjne, bębny, mandolina, tamburyn, chórki, gitary akustyczne, ...). Artystka śpiewa po portugalsku, za wyjątkiem ostatniego, 17 utworu (tutaj, po angielsku). Charakterystycznej gitary, z poprzednich płyt, jest mniej, ale jest obecna (rózne techniki progowe, strojenia strun, gitara 7 i 12 strunowa,...). W kilku utworach, na instrumentach perkusyjnych gra Naná Vasconcelos. Pomimo obecnośći brazylijskich muzyków (także przedstawicieli rodziny Badi Assad), muzyka z tej płyty nie jest wyłącznie \\\"brazylijska\\\", chociaż z dużą jej domieszką, zawartośćią. Bardzo zróżnicowana (muzycznie) plyta - od utworów żywiołowych, po pełne subtelnych kolorów, wykonywane z uczuciem. Płyta równie ciekawa i wciągajaca, jak poprzednie \\\"gitarowe\\\". Można \\\"odpłynąć\\\" i żeglować, nie tylko w stronę Brazylii :-) Spektakl Muzyczny z duszą, do którego będę wielokrotnie wracał :-)

Badi Assad - Solo

Badi Assad \"Solo\" (Chesky JCD99) 1994 1. \"Num Pagode Em Planaltina\" (Pereira) 4:39 2. \"Prelúdio E Toccatina\" (Assad) 2:59 3. \"A Bela E a Fera\" (DeHollanda/Lobo) 4:05 4. \"Valseana\" (Assad) 2:32 5. \"Tamoimoę\" (Ferreira) 4:40 6. \"When the Fire Burns Low\" (Towner) 3:45 7. \"Fuoco (Libra Sonatine)\" (Dyens) 3:35 8. \"Joana Francesa\" (Buarque) 4:18 9. \"Vrap\" (Ferreira) 4:19 10. \'Palhaço\" (Gismonti) 2:59 11. \"Rua Harmonia\" (Michelino/Rocha) 5:14 12. \"Estudo #1/Assum Preto\" (Gonzaga/Villa-Lobos) 5:22 13. \"Homenagem a Radamés Gnattalli\" (Melo) 4:15 14. \"Drume Negrita\" (Grenet) 3:47 --------------------------------- Jeśli chodzi o gitare (akustyczną), mam kilku swoich faworytów. Jednym z nich jest Badi Assad, która wypracowała bardzo ciekawy, unikatowy, własny (i rozpoznawalny) styl. Plyta \"Solo\", to pierwsza płyta tej artystki, 14 krótkich, muzycznych odslon. Badi Assad, tworzy misterną konstrukcję muzyki, niczym ptak altannik :-) Robi to w sposób swobodny, \"od niechcenia\", z dużą inwencją. Zapożyczenia, cytaty, a także własne, ciekawe pomysły, również bardzo dobra technika gry na gitarze (akustycznej), tworzą niepowtarzalną calość. Muzyka z tej płyty, płynie i plynie........ale nie ma obawy o utonięcie (przyśnięcie) :-) Gitara jest dynamiczna, dźwięk jest \"szybki i natychmiastowy\". Trzeba być przygotowanym na Duże (gwałtowne) Szarpnięcia (strun) i nagłą zmianę kursu muzycznego, rytmicznego strumienia. Grają nie tylko struny, ale również pudło gitary, także wokal (najczęściej skat) Pomimo dość dużego zróżnicowania, przejścia pomiedzy utworami są bardzo plynne. Motyw przewodni, 6 utworu - \"When the Fire Burns Low\" (autorstwa Ralpha Towner`a), można znaleźć na plycie \"Rhythms\" (1995), a także jako rozpoczynający i kończący płytę zespołu Oregon \"Beyond Words\" (1995). Pogodna i ładująca pozytywną energią muzyka. Jak otwarcie okna z widokiem na wiosenny ogród :-) Polecam, szczególnie tym, którzy lubią muzykę tworzoną z pomocą gitary czyli \"małej orkiestry\" :-)

Pink Floyd - The Final Cut

Hmm... zaskakujące. Taka perełka i ani jednego wpisu. Znam praktycznie całą dyskografię PF. Ta płyta jest przynajmniej dla mnie rewelacją. To jest dobry stary rock w najlepszym wydaniu. Pojawią się wciąż nowi wykonawcy, nowe style jednak za każdym razem kiedy słucham tej płyty myślę że zdarzają się produkcje ponadczasowe, których wartość nie zmienia się mimo upływu lat. Czy kupić ? Gusta są różne, ale posłuchać trzeba obowiązkowo. :)

The Rolling Stones - Voodoo Lounge

Plyta z roku 1994 jest na tyle nowa, ze produkcja jest wyrafinowania i subtelna, dobra jakosciowo. Plyta takze jest w pewnym sensie tradycyjna co do zawartosci zatem wypelnia oczekiwania pobieznych wielbicieli talentow RS. Ponad godzina muzyki i 15 utworow traca dosc rozmaite gatunki ale zawsze jest to nieco zabalaganiony (z pozoru) The Rolling Stones. Kiedy nabylem ta plyta zaskoczony bylem jej starannoscia. Po zblazowanych milionerach nie oczekuje sie, ze przykladaja sie do pracy. A tu mile zaskoczenie. Kazdy utwor jest na swoj sposob wycyzelowany, dopracowany co do szczegolow a jednoczesnie zagrany spontanicznie i na luzie. Oczywiscie, sa i pelne skupienia utwory, takie jak np. Thru and Thru. Ale generalnie sporo odjazdow gitarowych i silny wokal. Duza dawka dobrej muzyczki. Z latwiej przyswajalnych: Love is Strong czy Brand New Car. Z lekko podrasowanych polecam I Go Wild czy nieco oszalale Mean Disposition. Mamy takze niewielka dawke ‘nowych brzmien’ – Moon Is Up, poscielowke – Sweethearts Together. Plyta ma interesujace teksty i wsluchiwanie sie jest wskazane. Slowa ladnie wspolgraja z muzyczka. Dla tych, co chcieliby jakos zaczac romans z tak wielkim i nieco poniewieranym w Polsce zespolem jak The Rolling Stones plyta Voodoo Lounge jest naprawde godnym polecenia punktem startowym. Lepsza zarowno od poprzedniej jak i nastepnej plyty The Rolling Stones. Kawal naprawde bardzo dobrej muzyki, ktora potrafi wciagnac i przykuc uwage na 60 minut. Brak knotow czy nudnych wypelniaczy. Silna rekomendacja!

The Rolling Stones - Exile On Main St.

Ten album, przyjęty w chwili wydania z mieszanymi uczuciami, jest obecnie uznawany za jedno z największych rockowych arcydzieł. Dlaczego tak sie stało? Dlaczego ten 2 płytowy album zdobył tak wielkie uznanie dopiero po wielu latach od jego wydania ??? Można domyślać się różnych przyczyn: kiedy sie ukazał, był rok 1972 - zarysował się już kierunek heavy, pod przewództwem Led Zeppelin, Black Sabbath, Deep Purple. Drugi kierunek nadawały wówczas zespoły spod znaku Pink Floyd. The Rolling Stones wykonali (zresztą kolejny raz ) zwrot pod prąd, nagrywając album surowy, wówczas archaiczny, wręcz bezczelny. Inna przyczyna - zestaw 18 odmiennych stylistycznie utworów znajdujących się na tym wydaniu mógł być - i jest - trudny do przełknięcia podczas słuchania całości. Wymieszano tu m.in. rock, soul, country, blues, gospel. Jak powiedział Jagger "... ta płyta to jak paczka z singlami..." Obecnie w odbiorze pomaga technika cyfrowa - naciskamy FF i znajdujemy rzeczy, które nas urzekają, a potem ... słuchamy całości :-). Przesłuchując ten album po raz pierwszy polecam wybrać ścieżki 1,2,5,14,15,16,17,18. Usłyszymy arogancki, drapieżny rock i rockabilly, melodyjne Tumbling Dice, uduchowiony soul, motoryczne All Down the Line, elektryczny blues, hymnowe Shine A Light, hardrockowe, pełne goryczy Soul Sorvivor. A na płycie pozostaje jeszcze wiele wielkiej, cudownej muzyki ... "Exile On Main St." jest obecnie jednym z punktów odniesienia dla zespołów takich jak The White Stripes i wielu, wielu innych (dla samych Stonesów zresztą też). Polecam.

Pink Floyd - Atom Heart Mother

Prawdopodobnie to moja najbardziej ulubiona płyta z dorobku Pink Floyd. Oczywiście są niemniej dobre „Meddle” czy „Wish You Were Here”, ale tytułowy utwór jest najczęściej odsłuchiwanym w domu wiec… Spokój, odpowiedni stonowany klimat i ciepło tak w kilku słowach można scharakteryzować muzykę, jaką wykonuje Pink Floyd. „Atom Heart Mother” nie wybija z rytmu. Dźwięki płyną sobie swoim tempem bez zbytnich urozmaiceń. Świetnie się tego słucha leżąc na kanapie zatopiony w swoich myślach czy tez czytając książkę. Może tez ukoić do snu.;) Bardzo dobra płyta, która oczaruje cię od pierwszych dźwięków.

Metallica - St Anger

Cholera! Zastanawiam się, co to za szajs wydobywa sie z głośników? Nie może być! Metallica? Ta Metallica? Z kolejnym dźwiękiem, jaki wypluwają z siebie instrumenty przypominają mi konwulsje przedśmiertne a może juz robale wyjadają tego trupa? Zloty okres z lat 80-tych minął bezpowrotnie... Chłopaki cofają się w rozwoju juz od kilku lat nic nie wnosząc do swojej twórczości. Który to juz z kolei gwóźdź do trumny? Trzeci? Czwarty? Gdzież podział sie ten szacunek, którym darzyłem ten zespól? Może nie jestem prawdziwym fanem? A może… Za dużo pytań! Dawno się pogodziłem, ze nie wyjdzie juz nic na miarę "Master of Puppets". Nie sadze by ktokolwiek słuchał tego chłamu z tych, którzy wychowali się na czterech pierwszych płytach, jakie wydala ta grupa w latach 80-siatych. Teraz słuchają tego wieśniaki, którzy dowiedzieli się o Metallice na jakiejś wiejskiej zabawie w remizie, kiedy to miedzy jednym a drugim umc, umc, "dejot" zapuścił spowalniacza by zapocone niemyte ciała, skropione tylko jakimś tanim dezodorantem mogły się o siebie trochę poocierać… Wiadomo, o jaki utwór chodzi… Taka płyta zadowoli zakichanego hip-hopowca by mógł się szczycić, ze jest "cool" i by mógł obok innych numetalowych Kornow, Limpuffff, itd. onanizować się przy swoim mikserze (czy jak sie to nazywa). Pogarda pomieszana ze złością to efekt, jaki zostawia po sobie ta płytka. Jakoś nigdy nie mogłem przebrnąć przez te rzygowiny do końca. Szkoda mojego cennego czasu. Nie polecam nikomu, kto chce posłuchać dobrego metalu. Posłuchać sobie mogą inni, którzy wola łagodniejsze klimaty. Pieniądze wydane na "St Anger" to bardzo źle wydane pieniądze. Lepiej sobie od kogoś przegrać czy nawet ściągnąć z Internetu, jeśli już tak bardzo chce się mieć "ów twór". Zapomnieć jak najszybciej o tej płycie.

Metallica - ...And Justice For All

Ostatnia płyta prawdziwej Metalliki, troszke słychać "napływ gotówki" ale zachowuje klimat lat 80-tych w metalu i zespół ma już wyrobiony absolutnie niepowtarzalny styl. Płyte trzeba słuchać w całości wtedy zrozumiemy ciekawy układ sekcji i basu, który lekko wkreca się w perkusję. Ta płyta to popis Ulricha. Utwory mało wpadające w ucho (na szczęście) po całym odsłuchu można powiedzieć że metal to młodość i energia (pomimo ponurych przemyśleń w tekstach). Oczywiście One rzuca sie w uszy ale takich perełek Metallica już nie stworzy. Polecam Harvester of Sorrow, ... and Justice for All - własciwie to wszystko polecam!

Manowar - Kings Of Metal

“Kings of Metal” to juz szósta odsłona legendy heavy metalu. Muzyka pełna jest charakterystycznego dla Manowar podniosłego stylu bogatego w melodie czy wręcz w swego rodzaju hymny („Kings of Metal”). Nie brakuje tez świetnych ballad („Heart of Steel”, „The Crown and the Ring”), w których nie znajdziesz cukierkowych naleciałości czy tego podobnych „gejowskich” cieplnych kluchow w stylu Raphsody czy Hammerheart. „Czterech wojowników” wykonuje twardy rasowy metal z ostrym mocnym brzmieniem z typowym dla gatunku epickimi tekstami. Bardzo dobra i równa płyta, chociaż do wybitnie technicznych nie należy (poza niektórymi fragmentami, po których, muzycy udowadniają swoje wysokie umiejetnosci, szczególnie Joey DeMAIO („Sting of the Bumblebee”)). Ale nie o to w heavy metalu chodzi! Najgłośniejszy zespół świata prze do przodu niczym wicher, pobudza do działania, wynosi swoja mocą i siłą ponad chmury. Muzyka Manowar najbardziej sprawdza się oczywiście na koncertach, na których grupa czuje się świetnie i niczym nieskrępowany Król jednoczy metalowych braci w metalowym misterium. Płyt Manowar należy słuchać głośno i zawsze mieć pod ręką piwo;). Oczywiście polecam!.

King Crimson - THRAK

Trzecia odsłona King Crimson (po dwóch wcześniejszych przerwach w działalności na scenie muzycznej) w postaci “THRAK” to ciekawa pozycja, która dla mnie ma charakter szczególny i wyjątkowy. Muzyka różnorodna z mocnymi niemalże „metalowymi” gitarami jest nowoczesna, ale cały czas zachowuje pewien sentymentalny duch dawnych dokonań grupy, a właściwie jej lidera w postaci Frippa. Szczególnie polecam jej dla tych, którzy poszukują czegoś innego niż tradycyjny rock i metal. Dla tych, którzy jeszcze nie mieli styczności z taka muzyka, jaka wykonuje King Crimson. Nie staram się porównywać tej płyty z wybitnymi wydawnictwami tejże grupy z lat ’70, bo jestem świadomy zmian, jakie dokonują się w człowieku i jego twórczości. Nie spodziewam się też już niczego na miarę „jedynki”. W piętnastu kompozycjach o łącznej czasie trwania 56 minut znajdziemy kilka „perełek”; tj. zadziorny „Dinosaur”, świetny nostalgiczny „Walking on Air”, gdzie szczególnie podobają mi się spokojne partie basu, “Inner Garden”, czy jeszcze jedna ballada „One Time”. Instrumentalne utwory to charakterystyczne wariacje crimsonowskie, do których przyzwyczaili nas już nie jeden raz Fripp, choćby, na “Discipline\" czy \"Beat\". „THRAK” to udany powrót King Crimson na scenę, który chociaż zostawia pewien niedosyt zważywszy na piękną przeszłość zespołu nie ustępuje pod żadnym względem wysokim poziomem technicznym i artystycznym.

Eva Cassidy - Songbird

Fascunujący, mocny, a zarazem słodki kobiecy głos. Cudownie rozedrgany, czuły, delikatny - za moment jak dzwon, zawsze kryształowo czysty, poruszy każdą strunę duszy. "I know you by heart" - po prostu diament. Muzyka ogólnie łagodna, czerpiąca pełnymi garściami z folkowo / bluesowych tradycji (na tej płycie tego nie raczej usłyszymy, ale Eva równie dobrze czuła się w materiale jazzowym i popularnym). Trafiłem na tą płytę przypadkiem - teraz nie wyobrażam sobie muzyki (w ogóle) bez tej postaci i tego głosu. Śmierć Evy C. to - jak dla mnie - największa strata muzyczna ostatnich 20 lat. Tak, wiem, że wielu wielkich łapie się na ten okres. Podtrzymuję opinię.

Metallica - Master Of Puppets

Jedna z najlepszych i najwazniejszych plyt na scenie metalowej. Absolutny mus dla maniakow, ktorzy chca obcowac z ta muzyka i w przypadku tej plyty klasyka! Plyta jest dopracowana kompozycyjnie i co bardzo cenie zronicowana. Szybkie tempa pomieszane z melodyjnymi zwolnieniami okraszona czestymi solowkami sprawia, ze jest to album ponadczasowy. Czysty metal na najwyzszym poziomie i choc juz nie ma tego mlodzienczego zapalu nadal czuc swiezosc. "Battery", "Welcome Home" tytulowy "Master Of Puppets" nadal wzbudzaja applauz na koncertach i sa nieodlaczna wizytowka Metallicy. Cudowny instrumentalny "Orion" to swego rodzaju dzielo w calej dzialalnosci grupy. Po wydaniu "trojki" potwierdzaja tylko swoj status i ja chociaz nie naleze do ich najwiekszych fanow okazuje nalezyty szacunek za caly dorobek z lat 80-tych!

Creedence Clearwater Revival - cosmo's factory

Ostatnie godziny spedzałem odsłuchujac wyżej wymienioną formacje ze wszystkich albumów oficjalnych jakie się ukazały,więc dlaczego by jej nie wspomnieć-kolejna staroć –oczywiście:) grupa powstała w 68 roku na zachodnim wybrzeżu stanów (san f). choć jej korzenie siegają o wiele wcześniejszych czasów,i żeby nie było nie mówie tu o kilku latach,dodam jeszcze że między 68 a 72 r. cieszyła się ogromna popuarnościa i porównwanie jej z kazda gwiazdą tamtego czasu nie było żadna pomyłką. Cóż rok i miejsce mogą człowieka troszke oszukać bo to przecież -lato miłości-psychodelia,lsd ,hipisi,stop wojnie itd. Kiedy wszyscy parli do przodu, jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać zespoły grajace psychodelię,hard rocka czy bluesa . john fogerty postanowił wykonać krok w tył i zamiast uczestniczyć w „wyścigu szczurów” wykorzystać tradycyjnego rock’n rola przerobionego na swój styl(co większosc muzycznej prasy nazwała muzycznym samobójstwem). I cóż otrzymalismy muzycznie,ano mieszankę wybuchowa składajaca się z klasycznego r’n r z klimatami folku ,psychodeli ,południowego rocka czy samego rocka( bo jak określić takie odloty jak pagan baby albo ramble tamble) Efekt;tysiace sprzedanych płyt;dziesiatki tysiency singli olbrzymia popularność ,a po latach mimo rozwiazania formacji wystarczyło wspomnieć o mozliwosci jakiegos rocznicowego koncertu a bilety schodziły na pniu,tak amerykanie kochali creedance-ów kto wie czy nie bardziej niż funków :) warto jeszcze dodać że muzycy nie byli nigdy jakimiś wirtuozami istrumentów ,można by ich było raczej nazwać „amatorami” w tym fachu ,raczyli nas raczej pewna surowoscia czy oszczednoscia realizacji nagrań,ale no własnie; tego się słucha i noga sama chodzi nie mówiac już o tym ze zazdroszczę „starszym” starszkom zabawy na żywca przy takich kawałkach jak who ‘ll stop the rain czy have you ever seen the rain? {prywatnie dorzucę jeszcze tylko takie spostrzeżenie, że już na zawse niektóre kawałki ccr będą kojarzyć mi się z konfliktem wietnamskim,tak jak jimi,jim czy jefferson-tak wiem dałem czadu :) ale ten kto biegł przez dżungle ,zrozumie} znowu się rozpisałem brrrrr. No wiec dlaczego cosmo’s factory przecież większoś klimatów znamy już z wcześniejszych albumów i nie ma tu jakiegoś zaskoczenia,a jednak:) 11 minutowy i heard it throughthe grapevine-klasyk –ale jak zagrany;perkusja nabijajaca rytm i współpracujaca z basem(tu nie trzeba brać zadnego 'grzyba' ta sekcja ciagnie nas w jakieś odlotowe miejsce :) i ta „odjechana” gitara czasami taka bluesowo jamująca-bajka 7 minutowy ramble tamble-ostro pędzaca r’n rolowa lokomatywa z tym psychodelicznym(jak dla mnie )wagonem i tutaj własnie’’ podrózujacy zespól biegnie przez dżungle próbujac zatrzymać deszcz’’. A dla archiwistów informacja ze sam ten album przyniósł grupie 3 złote single. :) gwiazdki; cztery i inaczej być nie może,a powiem że gdybym oceniał ich dyskografie była by to piątka.

Le Cafe Abstrait - le cafe abstrait vol.1 - vol.4

Na początku chce napisać iż Warner nie jest wydawcą tych płyt( musiałem wybrać bo nie mogłem dopisać innych,właściwych). A są nimi: freeform records, jubilee records, abstrait music. Płyty te zawierają piękny ChillOut. O tyle piękny, że chce się wracać po te krążki bardzo często. Czysty relaks, spokój, upojenie, ukojenie. Muzyka wywodzi się z Hamburskiego klubu o tej samej nazwie( Le Cafe Abstrait ), gdzie można oddać się rozkoszom spokoju i piękna nowoczesnej muzyki. Całość zebrał i umieścił na płytach Raphael Marionneau. Utwory tam zawarte są dobrane w idealny sposób, każdy inny, a jednak, wraz z pozostałymi, tworzy swoistą całość...Utwory zawarte na płytach są bardzo ładne, ciepłe, miłe. W wielkiej ilości utworów słychać pianino, gitara oraz dźwięki ulicy, morza, kawiarni, dworców oraz wielu innych instrumentów...jestem przekonany, że każdy kto poszukuje ChillOut'u albo po prostu pięknej spokojnej i nastrojowej muzyki znajdzie na tej serii na pewno coś dla siebie...Gorąco polecam, choć odradzam zamawianie w MM( ja sam czekam na vol.1 juz ponad 2 miesiące;) ). Dzięki lekkości dźwięków i utworów najlepiej słucha się płytek w ciepłe, słoneczne dni...choć nocą brzmią równie magicznie...

Apocalyptica - Apocalyptica

Do mojego przedmówcy: po cóż pisać o czymś co słyszało się raz i nie chce się wracać? Jak dla mnie to troche bez sensu...ale spoko...A co do płyty Apocalyptyca to wcale nie jest aż taka beznadziejna jak można było wcześniej przeczytać. Nie jest tak monotematyczna jak Reflections( bo ta już jakaś dziwna była...). Ten album może i jest jakąś kontynuacja, ale uważam, że mimo tak niepochlebnych recenzji można jej słuchać i to wcale nie jeden raz. Nie jestem fanem ciężkiego grania, ale mimo to dośc często wracam do tego krążka. Na nim na prawdę jest kilka bardzo fajnych utworów, np Ruska, która jest bardzo spokojna i \"urocza\". No nic, kto chce będzie słuchał, kto jest fanem zespołu również marudzić nie będzie. A i inni powinni posłuchać i sami ocenić...opinie ludzi: rzecz subiektywna...

Ayreon - Into The Electric Castle

Jest to trzecia z kolei płyta projektu pod nazwą Ayreon, pochodzi z 1998 roku. Pierwsza, "The Final Experiment" była wydana w 1995. Dzisiaj aż ciężko mi uwierzyć, że tyle czasu nie wiedziałem nic o tak wartościowym zjawisku na prog-rockowej scenie. "Into The Electric Castle" jest, jak to autor określa, "space operą". "Operą" ze względu na jej formę - bynajmniej nie chodzi tu o ten operowo-rockowy charakter brzmienia, tak często spotykany wśród zespołów skandynawskich - ale ze względu na sposób konstrukcji całej warstwy tekstowej i narracji (tak, narracji!). Mamy oto 8 osób, wyrwanych ze swoich realiów, umieszczonych w jakimś dziwnym miejscu poza czasem i przestrzenią. Następne 105 minut (ITEC to podwójny album) to opowieść o tym co muszą zrobić, aby się stamtąd wydostać, o ich podróży, którą dane jest nam z nimi razem odbyć. Gorąco polecam przynajmniej raz przesłuchać płytę z książeczką w ręku, czytając teksty. Warto. Sama muzyka to mieszanka utworów delikatnych i bardziej "zdecydowanych". Pełna harmonia instrumentalna, prawdziwa uczta dla fanów progresywnego grania, ale nie tylko - jest to swoista mieszanka stylów: znajdziemy tu folk, blues, pop, momentami jazz czy gothic a nawet metal - jest to jednak wymieszane w świetnych proporcjach i bardzo zgrabnie podane. Wszystko to w wykonaniu świetnych wokalistów: Fish, Anneke van Giersbergen (The Gathering), Sharon del Adel (Within Temtation) czy Damian Wilson (Threshold) ale również instrumentalistów, chociaż tu sław mniej: Clive Nolan (Arena) czy Ed Warby (ex-Gorefest).

Alanis Morissette - Jagged Little Pill

Zapewne jedna z najwazniejszych plyt konca ubieglego wieku. Patetycznie brzmi ale tak wlasnie jest. Jagged Little Pill. Rok 1995. Sila plyty tkwi glownie w tekstach. Tak sobie myslalem, ze przytaczajac kilka wyjasnilbym wiecej niz piszac o nich. Alanis zlapala siebie na zakrecie zyciowym, jakis zwiazek sie rozpadl, nowego jeszcze nie ma. Stoi kazda noga na innej krze. I pisze o sobie, swych odczuciach. Robi to z ekshibicjonistyczna szczeroscia, naga i otwarta na ile to mozliwe. ‘Pewnie kiedy ja teraz pieprzysz zamykasz oczy i widzisz moja twarz’ albo ‘Myslisz, ze bedzie lepsza matka twoich dzieci’ albo ‘Czyz to nie ironia losu? Kiedy spotykam mezczyzne swego zycia on za chwile przedstawia mi swa sliczna zone’. Kiedy powstala ta wielka plyta ona miala ledwie 22 lata. Sprzedano 30 milionow egzemplarzy. Mysle, ze dlatego, ze nie sposob wysluchac bez emocji tak szczerego wyznania uczuc wszelkich – od nienawisci do konkurentki po subtelne prosby o nowa milosc. Poruszajace. Muzycznie jest ta plyta takze pewnym ewenementem. Poniewaz teksty sa napisane bez wiekszego rygoru co do rymu i rytmu czesto konieczne jest specjalne traktowanie wokalu by nadrobic te braki. Powstaja zawilosci melodyczne na miare Tori Amos czy Erykah Badu. Ale mimo to jest dobrze. Melodie sa rozpoznawalne i chwytliwe. Koszmarem moze zas wydac sie proba (inaczej tego nie mozna okreslic) grania przez Alanis soloweczek na harmonijce ustej. No ale to drobiazg, niewielkie zaklocenie odbioru. W sumie wielkie dokonanie. Szkoda jedynie, ze jest to wlasciwie niepodrabialne dzielo no bo ilez razy mozna sie tak odkrywac i miec nowe, wazne przezycia do sprzedania. Dlatego tez kolejne plyty Alanis pozostaly w cieniu tej wielkiej. Moze troche niesprawiedliwie bo takze sa niezle i inne. Ale taka juz ironia losu.

Sheryl Crow - The Globe Sessions

The Globe Sessions to zapis sesji w studiu nagraniowym Globe. Rok 1998. Sheryl Crow w wielkiej formie. Szczegoly? Prosze bardzo. Skoro wiemy, ze pani Sheryl transponuje rockowe brzmienia lat 60-70-80-tych i nadaje im wspolczesny blichtr to i w tym przypadku nie jest inaczej. Instrumenty z epoki brzmia nieco po nowemu a koneksje do dawnego stylu sa tylko koneksjami a nie kalka. Ogladajac okladke – sceny ze studia – od razu zostajemy wprowadzenie w klimat. Takze odsluch tej plyty potwierdza podejrzenia. Slychac ciche rozmowy w studio i wiele utworow tak konczy jak i zaczyna sie od pogaduszek czy szmerow jakie moga towarzyszyc praca nad plyta. Czesto pojedyncze instrumenty zabieraja sie do pracy na poczatku piosenki i wciagaja powoli reszte az do zlapania charakterystycznego, mainstreamowego brzmienia. Sheryl Crow gra na gitrze basowej, gitarach i klawiszach (takze czesto Wurlitzer!). Towarzyszy bardzo profesjonalny zespol. W chorkach znalazlo sie miejsce i dla jej siostry. Dedykacje dla rodziny. Sheryl Crow nie spiewa na 100% swych mozliwosci ekspresji, nigdy nie popada w histerie a raczej opowiada spokojnie historie. Owszem, swietna piosenka *Members Only* jest zaspiewana wiecej niz z przekonaniem ale wciaz nie przekraczana jest granica darcia sie jak przy wbijaniu na pal. Na plycie wyroznia sie wiele piosenek, wlasciwie kazda przykuwa uwage. Jednak wspomne *My Favorite Mistake* za nieco przewrotny tekst i wciagajaca melodie oparta na mocnym basie. Takze zawsze czekam na *Anything But Down* - po prostu przeboj, *It Don’t Hurt* z brzmieniem uzyczonym przez Led Zeppelin. *Maybe That’s Something* - nieco psychodeliczne przywoluje wspomnienia lat hippisow. Dylanowy *Mississippi* wykonany jest porywajaco i zupelnie inaczej, niz nagrana kilka lat pozniej przez Boba Dylana wersja autorska. *There Goes The Neighborhood* jest podobnie wciagajaca – nie mozna oprzec sie urokowi a na dodatek swietna, tracaca The Rolling Stones sekcja deta. W sumie plyta bardzo udana choc moze brakuje jej spekakularnego przeboju moszczacego sie na kilka tygodni na szczycie hit-list. Ale skoro cala plyta jest taka dobra to czy to problem? Na mojej prywatnej liscie wielkich wykonawcow rocka ostatnich lat pani Sheryl Crow znajduje sie na samych szczytach. Wydaje wyjatkowo pelne i wartosciowe zbiorki na absolutnie topowym poziomie. Szkoda, ze jest taka ladna. Jej uroda myli. No wiecie – blondynka, jak ktos taki moze porzadnie grac, spiewac i komponowac. A przeciez swiadectwa sa do nabycia w sklepach :- ) Goraco polecam. Nie zawiedziecie sie.

Milkshop - Milkshop

uwazam ze to jeden z najciekawszych debiutow na polskiej scenie muzycznej. Slucha sie tego prawie tak dobrze jak Portishead, Goldfrapp czy Waldeck. No coz, to nie muzyka dla koneserow radiowych przebojow,a juz na pewno do sluchania w samochodzie. No nic, goraco polecam tym, ktorzy oczekuja od muzyki czegos wiecej, a zwlaszcza od rodzimych produkcji. Tak nie wiele sie dzieje na naszym rynku muzycznym, a tak zle sa odbierane tak swietne debiuty, egh, zgroza... Trudno sie dziwic ze artystom nie oplaca sie tworzyc-siac na taki grunt.

Rush - A Show of Hands

Jeżeli zaczynać od Rush to polecam tę pozycję. Mimo że jest to zmiksowany koncert ich kilku występów z końca lat 80- tych, słucha się "od deski do deski". Początek Intro przemienia się w The Big Money i ta przemiana jest idealna. Zaczynają ścianą dźwieków, które i tak poukładane są w przestrzeni jak zwykle inteligentnie i z umiarem. Ale to nic, bo dalej jest Subdivisions, które w tej wersji jest boskie! Słuchałem jej tysiące chyba już razy, a w Pradze zabrzmiało podobnie! Kolejne utwory pochodzą z płyt Hold Your Fire i Power Windows, powiem szczerze że nie lubie tych płyt ale na tym koncercie brzmią świetnie. To na co zawsze czekamy - solo na perkusji Peart'a The Rhythm Method - najlepsze jakie słyszałem a ostanie z Rio jest Panie Peart za długie i w końcu nudne! (ocena koleżanki):-) Jest też troszkie elektronicznej perkusji ale takiej sympatycznej nawet, nie potrafie jednak wyobrażić sobie Red Sector A na tradycyjnej. Płytę kończy Closer to the Heart; Geddy na A Show of Hands miał chyba najbardziej ciekawy i czysty głos. Mankamenty - może przydałoby się coś z Moving Pictures albo może La Villa Strangiato - ale to już było na Exit Stage Left (też rewelacja)! No i na Video A Show of Hands nie ma ukochanego Subdivisions:-( Ocena ogólna: Jedna z najlepszych plyt rockowych.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.