Skocz do zawartości

1057 opinie płyty

Eric Clapton - Layla-and other assorted love songs

Po pierwsze powinno być: wykonawca Derek And The Dominos no, ale chyba nikt nie będzie miał mi za złe umieszczenie tej recenzji pod claptonem ,po drugie ;powinna się tu znaleść ocena max i brak komentarza(bo tyle napisano już a tym krążku ,że pewnie będę się powtarzał.) ,ale niech tam spróbuję coś sklecić. Jeśli dobrze pamiętam clapton był jednym z pierwszych wykonawców dzięki którym zacząłem wdrażać się w temat,to taka doskonała’ platforma startowa’ ,bo przecież; mayall ,cream, blind faith, allmani, hendrix , z kim nie grał, czyich utworów,nawet nie podejmnę się wyliczać. Dziś niestety trochę odpuścił ,ale cokolwiek nagra i tak wszystko zostanie mu wybaczone,zważywszy na stare czasy,przecież ten kto napisał „clapton jest bogiem” nie mógł się mylic:) . W skład zespołu weszli niegdyśiejsi muzycy kapeli delaney & bonnie,a gościnnie pojawił się kolejny mistrz duane allman,gdyby dorzucić jeszcze hendrixa , to mielibyśmy trójce muzyków,którzy byli w tym okresie uważani za najpopularniejszych gitarzystów bluesowych. Hendrixa nie ma na płycie,ale jego duch jest jak najbardziej obecny; utwór little wing i to jak zagrany (można stracić kontakt z rzeczywistością).niecałe dwa tygodnie po nagraniu tego kawałka jimi już nie żył :( W tych wszystkich utworach jest dusza(nie wierzycie posłuchajcie have you ever loved a woman ,nic dodać nic ująć) i wszyscy wiedzą dlaczego.Clapton w trakcie nagrywania tego albumu miał problemy osobiste ‘dużego kalibru’ ,więc cały swój żal,ból,gorycz przelał w muzykę i to wszystko słychać.poza tym nie da się ukryć ,że to co wypuszczał clapton pięknie oprawiał allman,nieważne czy to layla czy thorn tree in garden czy noboody knows you when....każdy z utworów na lp.to diament pięknie oszlifowany przez muzycznych mistrzów. Zawsze odsłuchując ten album mam wrażenie ,że muzycy dotkneli bluesowego nieba.tutaj dodam ,że koniecznie należy szukać wydania trzypłytowego wydanego przez polydor z okazji 20 lecia nagrania tej płyty,choć domyślam się ,że zdobycie tego boxu jest prawie niemożliwe.Jedna pł. To różne wersje utworów które znalazły się na płycie albo tam nie trafiły,a druga pł.jams i jak nazwa wskazuje nagrane są tam jamy które powstały wczasie tej sesji.O poziomie tych kawłków nic nie powiem bo to mistrzostwo świata(w chwilach słabosci myśle że duane tak nie wycinał nawet u allmanów) ,i jak clapton czasami raczy nas niezbyt udanymi produkcjami to właśnie te jamy wracają mi humor. A sumując ;tego albumu nie można nie znać,jego trzeba mieć :) Ocena; max

Miles Davis - Tutu

Miles Davis jest oczywiscie najlepszym muzykiem z jazzu na swiecie i temu nikt nie zaprzeczy. Dzis mamy na rozkladzie jego plyte pt, Tutu co jak sam tytul wskazuje rozchodzi sie o tego biskupa co wyprowadzil z niewoli ludzi z Afryki z Republiki Poludniowej Afryki. Jego twarz widzimy na okladce i jest to przerazajaca okladka. On patrzy sie prosto na nas i ma taka twarz, ze od razu sie chce go uwolnic z niewoli. Miles Davis oczywiscie sie z nim solidaryzuje i dlatego jest ta plyta. Plyta nie zawiera wcale piosenek a tylko granie na trabce na ktorej Davis jest takim samym mistrzem jak wielki Luis Armstrong. Razem z nim solidaryzuje sie tym biskupem takze Michael Urbaniak co jest naszym wkladem w walke o wolna Afryke. Sama plyta jest bardzo latwa do sluchania i jak ktos boi sie jazzu to powinien zaczac od tej plyty, ktora jest zupelnie jak Level 42 z tym, ze zamiast spiewania jest wlasnie to granie na trabce. Wszystkie utwory sa bardzo uroczyste a szczegolnie ten pierwszy co sie nazywa tak jak ten arcybiskup i wiadomo, ze musi byc uroczyscie skoro to dzieje sie w kosciele. W ogole to trabienie jest przez caly czas i inni nie maja wiele do powiedzenia i tylko pobrzekuja w tle.

Chris Rea - Stony Road

Ukłon Chrisa Rea w kierunku bluesa z delty Mississippi. Instrumentarium to gitara leadera wzbogacona o tradycyjne instrumenty oddające klimat muzyki z tamtego regionu. Nad całością unosi się charakterystyczny zachrypnięty, przeciągający się głos wokalisty. Rea gra na różnych rodzajach gitar zmieniając je w zależności od wykonywanych utworów. Piosenki zostały napisane przez samego Chrisa, który oparł się na tradycyjnym brzmieniu bluesa. Najlepsze nagrania So lonely (nr 1 według mnie), Dancing the blues away, Slow dance.

Fleetwood Mac - live in boston

Mamy rok 1970.Zaczyna się łabędzi śpiew grupy.5,6 i 7 lutego koncerty w bostońskim Tea Party Club ,w kwietniu wychodzi singiel str.a green manalishi, str.b world is harmony ,oba klasyki greenowskiego grania zwłaszcza pierwszy, który chodzi za mną już połowę życia.Póżniej album –then plays on-(zresztą wspaniały) i niestety zaczyna się drugi etap działalności zespołu , już bez jego twórcy,co prawda grenn wrócił na moment w czasie trwania amerykańskiej trasy ,ale ta już była trochę inna muzyka. Przyznaję jestem z tych którzy cenią dokonania zespołu do 70r. Choć późniejsze albumy też znam i nawet mam tam jeden album ,którego będę bronić ,aż po grób :) No ,ale czas wrócić do właściwego tematu live....,tak się składa ,że jako ‘rasowy’ rock fan miałem od dawna ułożoną liste albumów koncertowych i nie bardzo wierzyłem że cokolwiek się w niej może zmienić, tak ;))) nadzedł rok 99 z potrójnym wydawnictwem live in boston – to było jak trzęsienie ziemi,układaną przez latka piramidkę ulubionych żywców szlag trafił ,a ja zaczynam się zastanawiac co jeszcze może znajdować się w przepastnych archiwach wytwórni i czy usłyszę to jeszcze za mojego życia. Nie ma co czarować nie od dzis wiadomo, że grupa za greena to taki wzorzec brytyjskiego bluesowego grania(cokolwiek to znaczy ;) ),ale na tym koncercie przeszli samych siebie.Zagrali wszystkie swoje debeściaki nie tylko bluesowe ale i standarty rockendrolowe, green gitarą potrafi hartować stal –naprawdę- manierą gry przywołuje hendrixa,kirkwan genialnie go uzupełnia,ale też czasami można odnieść wrażenie że muzycy toczą ze sobą wojnę – szaleństwo i stoicki spokój-tak to mi się kojarzy ,spencer jak zwykle fenomenalnie naśladuje elmorea jamsa ,a sekcja mcvie i fleetwood przypomina rozpędzoną lokomotywę wystarczy posłuchać kilkudziesięciominutowych jamów, wydaje mi się ,że niektóre utwory spokojnie deklasują studyjnych klasyków – posłuchajcie- oh well,green manalishi,only you,underway po prostu fantazja. Nie raz zastanawiałem się co jest potrzebne do tego aby dany koncert został nazwany kultowym ;doskonała dyspozycja muzyków,czas, miejsce,publika no i coś co można nazwać’iskrą bożą’ czyli sprzęgnięcie tych kilku elementów w jedną całość.Odsłuchując ten album można odnieść wrażenie,że pan green podpisał kontrakt z bogiem na te trzy dni lutego ‘rocku pańskiego 1970’. To zaszaleje – pięć gwiazdek.

Kayanis - Synesthesis

na wstępie sprostowanie - płytę wydał "Luna music" Kayanisa pierwszy raz zobaczyłem i usłyszałem w programie Hołdys Guru Ltd. no i wymiekłem. Koleś około trzydziestki a tworzy muzykę porwnywalną do Vangelisa i Oldfilda. Może trochę przeginam, ale syntezatory przeplatane rewelacyjnymi partiami gitar elektrcznych i akustycznych, chórem, niesamowity dźwięk boghranu, no i oczywiście żeńskie wokale. Krótko mówiąc jakościowy szok w porównaniu z tą palstikową papką klepaną przez polskie gwiazdy muzyki rozrywkowej. Jest to kawał dobrej muzyki stworzonej przez człowieka który dość miał szarości

Tina Turner - Private Dancer

UWAGA - Recenzja dotyczy wersjiJVC xrcd Nie wiem czy wypada mi cokolwie napisać po tak szanownym przedmówcy, ale niech tam. Płytę tą znałem jeszcze z czasów, kiedy w polsce na porządku dziennym były punkty świadczące usługi przegrywania z CD i winyli na taśmy. Mam więc do muzyki zawartej na niej stosunek raczej sentymentalny. Aczkolwiek zarówno pod względem muzycznym jak i tekstowym muszę uznać Private'a za chyba najrówniejszy krążek. Poza tym na płycie mamy praktycznie same przeboje a i Tina jest w szczytowej formie. Pomimo ballad płyta ma niesamowitego kopa energetycznego. Dla miłośników Tiny po prostu pozycja obowiązkowa.

Marillion - Marbles

Na podstawie własnych obserwacji wymyśliłem sobie taką teorię ,że przeważnie po wydaniu dobrej płyty zespół lub artysta z długim stażem albo odcina kupony od tego co wceśniej nagrał i robi sobie 5 lat przerwy albo następna płyta jest dużo słabsza od udanej poprzedniczki. Poprzedni album zespołu Anoraknophobia z 2001 jest w/g mnie udany więc w związku z powyższą teorią nie spieszyłem się z nabyciem kolejnego albumu Marillion nie spodziewając się specjalnych wzruszeń. Mimo iz Marbles wydano w maju 2004 zaopatrzyłem się w nią dopiero w lipcu tak naprawdę zachęcony wpisami na forum. Tymczasem Invisible Man chodzi za mną od 3miesięcy... Codziennie... Muzycznie płyta tworzy pewną spójna całość powiązaną krótkimi tytułowymi wstawkami : Marbles I do Marbles IV . Poza niesamowitym Invisible Man na wyróżnienie zasługuje Angelina , Fantastic Place,Drilling Holes i kończący płytę utwór Neverland . Ale najważniejsza cechą Marbles jest fakt ,że jest to tzw concept album wciągający jako całość, gatunek który prawie już wyginął . Z tym ,że trochę czasu trzeba aby muzyka dotarła do słuchacza – trzeba posłuchać jej kilkakrotnie. Pierwsze przesłuchanie może nie wypaść zbyt zachęcająco. Poza You’re gone nie ma tam przebojowych „singlowych” piosenek. Paradoksalnie ma na płycie zbyt wiele indywidualnych popisów gitarowych solówek klawiszowych czy wokaliz , które to elementy są charakterystyczne dla tego zespołu . Gra każdego muzyka jest podporządkowana koncepcji całości . Nie ma na płycie efekciarstwa. Jest za to muzyka i w/g mnie warto spróbować dać się wciągnąć. Dawno żadna płyta nie wywarła na mnie tak mocnego wrażenia. Do płyty dołączona jest informacja ,że w/w album został pomyślany jako wydawnictwo 2płytowe ale z uwagi na niechęć sprzedawców do podwójnych albumów przygotowano skondensowaną wersję 1 płytowa . Razem z 1płytową wersją sklepową otrzymujemy kupon na zakup pełnej 2płytowej edycji albumu za cenę 1 płyty ( wszak zapłaciliśmy już za 1 płytę). Po gruntownym przesłuchaniu wersji „skondensowanej” mam nieodpartą chęć na zapoznanie się z Marbles nagraną w sposób w jaki została pierwotnie stworzona. Reasumując myślę ,że Marbles przypadnie do gustu dawnym wielbicielom stylu Marillion z okresu Misplaced Childhood. Być może nawet przysporzy zespołowi nowych fanów . Mimo iż zespół nie gra nic nowego muzycy udowodnili ,że wciąż w obrębie gatunku określanego niekiedy na tym gościnnym forum jako muzyka obciachowa ;-) są w stanie stworzyć interesującą muzykę przy której zapomina się o wzmaku , kablach czy akustyce pomieszczenia. Mimo braku przebojowych piosenek jest to wg mnie najlepsza płyta Marillion w składzie z Hoghartem. Dojrzały , spójny kawałek muzyki nagrany przez doświadczonych muzyków , którzy od lat „grają swoje” nie oglądając się na obowiązującą modę i aktualne trendy . Trzeba tylko znaleźć dłuższą chwilę czasu aby sprawić sobie dłuższą przyjemność. Po takiej płycie to muzycy już na pewno zrobią sobie dłuższą przerwę ;-)

Vas - Offerings

Wygląda na to, że trafiłem na duet Vas jak większość - w poszukiwaniu rozwinięcia muzyki 4AD, w szczególności Dead Can Dance. Lekko zawiedzionych karierą Lisy Gerrard zapraszam gorąco - to mój pierwszy Vas, ale na pewno nie ostatni. Nie potrafię wskazać jednoznacznie inspiracji twórców: Indie, Persja, ale i muzyka celtycka, średniowieczni minstrele... Bardzo oryginalne instrumentarium z dulcymerą na pierwszym planie. Nawet wiolonczela, skrzypce i \"zwykła\" gitara akustyczna brzmią tu nieziemsko. Koniecznie słuchać po ciemku! Muzyka absolutnie nie nadająca się jako tło... Svarga - długi, dwuczęściowy utwór ze wspaniałą sekcją perkusyjną i piękną pracą wokali w finale. Spokojna i smutna Roya. Varuna z wodnym tłem i nieoczekiwanym przyspieszeniem. Piękne i melodyjne Promise, \"przebój\" płyty. Niepokojąca Ellora. Temple of the Maiden absolutnie kompatybilne z tytułem. Nieco słabsze i bez wyrazu (IMHO) Leyli. Gregoriańskie Veiled. Ornamentyczne Wajad, instrumentalne z początku z ciekawą męską wokalizą w części centralnej. Garland of Breath - niesamowite, czekaj grzecznie do końca, niech wybrzmi! I w końcu hipnotyzujące Mist Weaving... Czy jest to wszystko wystarczająco oryginalne, żeby dać maksymalną ocenę w kategoriach artystycznych? Będę się asekurował - dam gwiazdkę mniej... Poczekam z nią być może na swoje następne płyty Vas...

Jan Garbarek - In Praise of Dreams

Z pewną nieśmiałością nabyłem nowego Garbarka, ale jako że jest to jedna z trzech najważniejszych tegorocznych premier w ECM-ie (obok nowych płyt tria Jarretta i Stańki), to zakup w zasadzie był przesądzony długo przed ukazaniem się tej płyty. Zaskakujący jest skład muzyków: obok mistrza mamy skrzypaczkę Kim Kashkashian, znaną mi jak dotąd z produkcji ECM New Series oraz doskonale znanego nam perkusistę sesyjnego Manu Katche. Skład, mimo że mocno okrojony w stosunku do wcześniejszych płyt JG, wydaje mi się bardzo interesujący; zważywszy na "współczesne" pochodzenie skrzypaczki, spodziewałem się lekkiego odchylenia w stronę klimatów z wspommianej Nowej Serii. Początek płyty jest - muszę powiedzieć - moim zdaniem dość szokujący, gdyż żywcem przypomina...współczesne płyty, ale smooth jazzowe! Czy to jest zatem jeszcze Garbarek, jakiego znamy i kochamy? To chyba jest niestety Garbarek, ale w wersji: uwaga - umieścić na półce "muzyka ilustracyjna"! Dalej płyta wolno i leniwie snuje się jak jesienny dzień, gdzieniegdzie budząc dosypiającego słuchacza momentami pięknymi wejściami mistrza Jana. Rzeczywiście, najkrócej można rzec, że nowa płyta Garbarka jest bardzo melodyjna i piękna, ale.... to nie jest jazz! Skądinąd w tym momencie należałoby spojrzeć wstecz - w ogromnym rzecz jasna skrócie - na ostatnie 20 lat kariery naszego saksofonisty i prawie-rodaka. Ostatnie ciekawe rzeczy powstały grubo ponad 10 lat temu i były to projekty z kręgu Ethno-Jazzu (Rosenfole, Ragas & Sagas, Madar), zresztą są to znakomite płyty, które szczerze polecam. Z drugiej strony mieliśmy Garbarka w wersji "średniowiecznej" Z Hillard Ensamble i, choć to nie jazz, bardzo Jana za taką muzykę pokochaliśmy... Niestety, od ponad 20 już lat jazzowa kariera Jana Garbarka podążą moim zdaniem w złym kierunku. Muzyka JG ulega niepotrzebnemu zmiękczeniu i rozmyciu, a piękny ton saksofono ozdabiany jest wątpliwej jakości elektroniką. Dość powiedzieć, że ostatnia jazzowa płyta (2 CD Rites) spokojnie mogłaby zmieścić się na pojedynczym krążku i w dodatku niezbyt długim - bo tyle wartościowej muzyki się tam znalazło, a było to już dość dawno - 6 lat temu. Od tego czasu JB nieco się zestarzał, w związku z powyższym uruchomił mocniejszy aparat elektroniczny celem...no właśnie czego? Przecież oddani fani JG, do których nieskromnie się zaliczam, nie kupują jego płyt, aby słuchać sampli ani loopów. A przecież współczesne elektroniczne granie jest dużo ciekawsze i jednocześnie nowocześniejsze od tego, co usiłuje zrobić Jan.... Czy zamiast tego elektronicznego badziewia nie można było skorzystać nawet z nadwornego garbarkowskiego nudziarza elektrobasu. E.Webera? Albo z jakiegoś innego, mniej znanego muzyka, ale grającego na instrumencie AKUSTYCZNYM? Tak więc w rezultacie otrzymaliśmy pięknie zagraną, dobrze brzmiącą, po ECM-owsku zrobioną i bardzo melodyjną płytę, która niestety nie spełnia ambitnych wymagań fanów starszego Garbarka, a dla nowych jest nużąca. Dlatego niestety zgodzić się muszę z tezą, że wszystko co najlepsze, Garbarek już nam zagrał. A tak pięknie się zapowiadało po zeszłorocznej płycie Universal Syncopations Vitousa z gościnnym występem JG. Janek, why? Ambitna muzyka ilustracyjna do czytania dobrej książki i kontemplowania jesiennych liści. Uwaga: to NIE jest jazz! Mimo to ocena "4 gwiadki", bo na tle nowego Knopflera jest to jednak lepsza muzyka ilustracyjna :-) Tamto to już nawet mojego kota męczy ;-)

Mark Knopfler - Shangri - La

Opinia na temat muzyki bez zmian: Zapomnijcie na chwilę, że istniał kiedykolwiek taki zespół jak Dire Straits i że słyszeliście kiedykolwiek takie kawałki, jak Private...czy Telegraph Road. Zapomnijcie, że taki ktoś, jak Mark Knopfler był też kiedyś młody. Zapomnijcie, że istnieje taka muzyka, jak rock. Nie lubicie hałasu i jazgotliwych gitar? Fuzzów? Dudniącej sekcji? Drażliwego wokalu? Słuchania za głośno? To świetnie, możecie zatem teraz zapuścić sobie nowe dzieło Marka i oddać się temu błogiemu nastrojowi country i rhythm and bluesa. Proszę tylko, nie zapomnijcie wygodnie usiąść, napić się gorącej herbatki albo czegoś mocniejszego. No i koniecznie miękka podusia - płyta jest dość długa. Dobranoc!

Bibb Eric - Just like love

Już od pierwszych chwil słuchania tej płyty udziela się nam jej specyficzny nastrój. Mamy tutaj do czynienia ze szczególną mieszanką bluesa (najwięcej), ballady, soul, folk i …. . Elementem prowadzącym melodię na płycie jest gitara wykonawcy wsparta jego miękkim głosem. Reszta instrumentarium zmienia się w zależności od otworu. Mamy tutaj jednak do czynienia generalnie z instrumentami akustycznymi jak gitara, mandolina, harmonijka, akordeon itd. Aranżacje są skromne i na miarę, czasem bardzo oryginalne i chyba dlatego należy je zaliczyć do udanych. Materiał muzyczny jest głównie autorstwa samego Bibba (+ tradycyjne). Ni za dużo można tutaj w temacie napisać trzeba po prostu posłuchać płyty.

Mark Knopfler - Shangri - La

Zapomnijcie na chwilę, że istniał kiedykolwiek taki zespół jak Dire Straits i że słyszeliście kiedykolwiek takie kawałki, jak Private...czy Telegraph Road. Zapomnijcie, że taki ktoś, jak Mark Knopfler był też kiedyś młody. Zapomnijcie, że istnieje taka muzyka, jak rock. Nie lubicie hałasu i jazgotliwych gitar? Fuzzów? Dudniącej sekcji? Drażliwego wokalu? Słuchania za głośno? To świetnie, możecie zatem teraz zapuścić sobie nowe dzieło Marka i oddać się temu błogiemu nastrojowi country i rhythm and bluesa. Proszę tylko, nie zapomnijcie wygodnie usiąść, napić się gorącej herbatki albo czegoś mocniejszego. No i koniecznie miękka podusia - płyta jest dość długa. Dobranoc!

Otis Taylor - Double V

Nowa, tegoroczna płyta Otisa jest....jeszcze lepsza od poprzedniej! Większość kompozycji jest jeszcze bardziej zakręcona i psychodeliczna, niż na poprzedniej znakomitej i znanej Truth Is Not... Mistrza wspomaga wokalnie jego córka, która wspaniale śpiewa pod koniec płyty, oraz wiolonczelista. Całość utrzymana jest w klimacie bardzo nieortodoskyjnego grania bluesowego. Muzyka i treść płyty jest bardzo ciekawa i dalej penetruje obszary niezbyt sprzyjające dla Georga 'dablju' Busha - zupełnie inaczej, niż robi to CNN i inne propagandowe media. W każdym razie niech Was nie zwiedzie melodyjny początek płyty - dalej są już takie kompozycje, jak 5.05 Train czy Mama's Selling Heroine - czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że Otis Taylor wielkim artystą jest i basta?

Otis Taylor - Truth Is Not Fiction

Jak dotąd moje osobiste odkrycie roku! Słucham tego gościa stale od miesiąca i jakoś nie mogę uwolnić się od tego głosu i tego grania. Ale po kolei: sięgając po jeden z ostatnich numerów AV , znalazłem krótką recenzję nowej płyty Double V. W zasadzie recenzja ta jest na tyle nieprecyzyjna i niekonkretna, że nie wiedząc kto zacz, nie ma większych szans na posłuchanie Otisa. I to dla wszystkich fanów współczesnego bluesa byłaby niepowetowana strata! Kim jest ten gość, który wygląda jak kierowca trucków, przemierzający Amerykę wzdłuż i wszerz? Otóż ten gość, białas zresztą, był przez wiele lat dość uznanym lokalnie muzykiem folk-bluesowym, aż do momentu, gdy stwierdził, że ma rodzinę na utrzymaniu i z grania raczej nie wyżyje. Zaczął wtedy, co ciekawe z dużym sukcesem,...handlować antykami! Na szczęście dla nas, dzielny Otis zgranął na tyle dużą kasę, że miał co dać dzieciom do jedzenia i wtedy zaświtała mu w głowie myśl: może by tak wrócić do grania? Na początku nagrywał dla różnych firm z równie różnym powodzeniem, aż do momentu, gdy jako nauczyciel akademicki (sic!) i piewca muzyki i kultury rdzennych Afroamerykanów, podpisał kontrakt ze znaną wytwórnią Telarc. Firma ta, w odróżnieniu od swego działu klasyki i jazzu, ma bardzo prężny dział bluesowy, a jej katalog jest naprawdę dobry. I tak Otis trafił do tej znanej wytwórni, a my możemy kupić jego płyty w Polsce. A jaka jest muzyka? Moim zdaniem Otis Taylor nie jest przeznaczony dla bluesowych ortodoksów. Jego muzyka jest specyficzną mieszaniną wczesnego J.L.Hookera i M.Watersa, Dylana, Hendrixa. Toma Waitsa i psychodelicznego rocka. Do tego dochodzi brak perkisty w zespole, a rolę drugiego instrumentu harmonicznego, oprócz gitary akustycznej i banjo Otisa, jest...wiolonczela! Prawda, że nie jest to zestawienie, obok którego można przejść obojętnie? Otis jest muzykiem bardzo zaangażowanym społecznie w sprawy obrony Afroamerykanów i Indian. Dlatego obok muzyki, ważną rolę stanowi treść piosenek autora. Teksty są mrocze i dość pesymistyczne, traktują o smutnym losie mieszkańców tego wielkiego kraju, a jeśli pojawia się miłość - to tylko w czarnych barwach. Nie jest to jednak płyta mroczna, czy dołująca - przeciwnie, pokazuje w jak dobrej formie jest współczesny blues i okolice. Za tę płytę O.Taylor dostał najwyżej cenioną nagrodę bluesową WC Handy Award oraz wyróżnienie DownBeatu w kategorii "blues" za obecny rok. Co więcej można dodać, aby Was przekonać? Bardzo ciekawa rzecz i bardzo ciekawy artysta - szczerze polecam.

Allman Brothers Band - live at fillmore

W zasadzie Koledzy napisali o tej płycie - legendzie już całą prawdę. Fillmore East to płyta kultowa i jeden z najlepszych albumów Live w historii rocka. Niepowtrzalna i nieprzemijająca Muzyka. Od siebie dodam, że już na owe czasy była to rewelacja. Dużo z tego blues-rockowego grania jest aktualne do dziś, a nikt nie tka już niestety tak misternych solówek, jak niezapomniany Duane...Dodam dla mniej zorientowanych, że naprawdę warto też posłuchać, jak grał z Eykiem na jego pierwszej płycie. Co mogę dodać więcej? Każdy zainteresowany rockiem musi znać to na pamięć! A dzisiaj niestety tak już się nie gra...

Allman Brothers Band - live at fillmore

Klasyk gatunku zwanego „białym bluesem” w wykonaniu amerykańskim. Znajdująca się na topie grupa „Allman Brothers Band” przyjeżdża do Nowego Yorku aby dać cztery koncerty z których pochodzą nagrane utwory (nie wszystkie). Grupa znajduje się u szczytu swoich możliwości artystycznych ( i osobowych). Zamieszczone na płycie utwory demonstrują wysoki i równy poziom, co w sumie daje płytę wybitną w swoim gatunku, choć upłynęły już 33 lata od momentu jej nagrania. Mnie najbardziej przypadły do gustu następujące utwory: Statesboro Blues” – utwór otwierający CD1 z dynamicznymi solówkami gitarowymi podpartymi wokalem Gregga, klasyk T Bone Walkera „Stormy Monday” z piękną grą wioślarzy, „In the memory of Elisabeth Reed” w którym przepłatają się dźwięki gitar Duane’a i Dicka, „You dont love me” coś na kształt bluesowej suity, oraz przydługawy „Whipping post”. Ostatni utwór „Dranken hearted boy” jest wykonany w nieco innym nastroju. Tak jakby taśmy leżały na jednej półce z kawałkami Mayalla.

Joe Satriani - Crystal Planet

Płyte mam juz 4 lata. W tym czasie można się z materialem zapoznać dosyć dobrze. Płyta podobna do innych płyt tego wykonacwy charakteryzuje się ujęciem gitary elektrycznej w jako narzędzia pracy. Satriani to przede wszystkim doskonały rzemieślnik. Jego kompozycje może nie są przykladem wielkiego artyzmu, za to od strony technicznej majstersztyk. Utowrki nie sa zbyt ciezkie jak by mogło się w pierwszej chwili wydawać. Są to proste melodie i aranżacje nieskomplikowane, ale mnie się niezwykle podobają. Niekóre, wolniejsze utworki wręcz romantyczne. Doskonała płyta do samochodu, chociaż trzeba uważać bo przy kilku utworach prędkość rośnie niejako automatycznie do tempa utworu :-)

Young Neil - Greendale

Mocno zawiedziony poprzednim "dziełem" Kanadyjczyka nabyłem w promocji za kolejne 9.99 nowy CD ' Greendale". To, co najbardziej lubimy kupując nowe płyty artystów takich, jak Neil Young, to niezmienność. Szczególnie w przypadku Younga jest to ważne, gdyż ten gość powiedział już wszystko, co miał do powiedzenia i stał się żywą ikoną rocka. Na szczęście jest jeszcze w nim rockowa iskra, a razem z chłopakami z Szalonego Konia potrafią jeszcze przyłoić, aż miło. Greendale - tak nazywa się wymyślona przez NY miejscowość gdzieś na amerykańskiej prowincji. Oczami wyobraźni widzimy skrzyżowanie Przystanku Alaska z Twin Peaks - małe, ciasne miasteczko ze swymi radościami i troskami, małymi i większymi problemami...A nade wszystko mieszkańcami i ich wzajemnymi stosunkami - o tych sprawach traktuje właśnie ostatnie jak dotąd dzieło Neila Younga. Pomaga nam w tym bardzo ciekawie zrobiony booklet w formie opowieści o Greendale, na pożółkłym papierze możemy poczytać sobie o poszczególnych utworach - opowieściach z życia amerykańskiej prowincji gdzieś daleko. Bardzo ciekawa to koncepcja, tym bardziej że nikt nie zna tego życia lepiej od starego wygi, który z niejednego pieca jadł chleb. A jaka jest muzyka? Mogłaby spokojnie powstać 30-ci lat temu i jest to w tym momencie komplement: NY nie zaskakuje, ale robi konsekwentnie swoje. Crazy Horse dopieprza w tle jak trza, a całość brzmi dużo, dużo lepiej niż wypadek przy pracy: Are You Passionate? Kupujmy i słuchajmy Neila Younga, bo takich postaci w muzyce jest już coraz mniej, niestety. Dylan, Young, Waits, Otis Taylor, Ben Harper - kto jeszcze opowiada nam prawdziwe amerykańskie historie w ten sposób?

Mark Knopfler - Shangri - La

na początek powiem, że kupiłem ją z "pewną dozą nieśmiałości" mając na uwadze poprzedni krążek MK. Całe szczęście plyta jest pod wzgldem muzycznym po prostu równa. Po prostu wkładamy dodyskofonu i zapominamy o bożym świecie. Muzyka z pozoru leniwie sączy się z głośników, lecz po kilku minutach zauważamy, że nogi same zaczęły się ruszać "do rytmu". Totalny odjazd w stylu latynoamerykańskim MK funduje nam w "postcards from paraguay" - tutaj aż się czuje ten gorący klimat. Za to "Back to topelo" to ukłon w sronę najlepszych kawałków DS. Zarówno cudowna gitara wysuwająca się tutaj na pierwszy plan razem z wokalem przypominają mi Brothers in arms. Po prostu miodzio. Idealna do samochodu razem z Crisem Rea "Road to hell"i na dłgie zimowe wieczory.

Young Neil - Are You Passionate?

Jestem fanem Neila Younga. Niekoniecznie wielkim, ale jednak. Z tym większą ochotą nabyłem przedostatnie jak dotąd dzieło Kanadyjczyka na wyprzedaży w sklepie gigant za jedyne 9,99. Cena okazyjna jak na \'fulowską\' płytkę skusiła mnie skutecznie... Niestety, ta płyta to porażka. Nie jest ani dobra dla fanów artysty, ani tym bardziej dla osób niewiedzących, kim jest brodaty bohater zespołów z Seattle. Rozczarowanie jest tym większe, że Neil Young potrafi nagrać w ostatnich latach dobre (Broken Arrow) i bardzo dobre płyty (Freedom), ale też niestety słabsze (Silver & Gold) i totalne gnioty - AYP? Kompozycje na płycie AYP? sprawiają wrażenie niedopracowanych, aranże są całkowicie pozbawione rockowego ognia, a w tle pobrzmiewa żeński chórek rodem z wytwórni Stax. Tak, to jest proszę kolegów Neil Young w wersji Soul! A gdzie długie solówki mistrza, gdzie niezapomniane riffy, gdzie esencja rocka? No ale skoro było country na płycie Silver & Gold, to dlaczego właściwie nie nagrać czegoś z duszą, nawet jeśli jest to wypadek przy pracy? Niestety, głos i siła rażenia Neila Younga już nie te same, co kiedyś, gdy potrafił zaśpiewać Rock\'n\"Roll will never die, a potem zarazić swą wielką osobowością Kurta i chłopaków z Pearl Jam oraz tuzina innych sławnych grup. Szkoda. O tyle dziwne, że płyta dostała w naszej prasie bardzo dobre recenzje - może recenzencji nigdy nie słyszeli o kimś takim, jak Neil Young? Jedna kropka więcej za Let\'s Roll.

Vangelis - 1492

Plyta ta opowiada jak Kolumb odkryl Ameryke i jest to plyta filmowa. 1492 oznacza, ze bylo to w 600 lat potem. Najpierw o filmie bo bez tego nie posluchacie tej plyty za dlugo bo prawie caly czas sie modla i wydaje sie, ze jest za dluga. Kolumb jak byl dzieckiem to mu tata na brzegu morza pokazal jak statki jak odplywaja to sie chowaja za horyzont czyli najpierw sa cale, potem wystaja im tylko zagle a potem znikaja. To oznacza, ze Ziemia jest okragla. On sie tak napalil na to, ze postanowil pojechac do Indii od drugiej strony bo przez pustynie byla strasznie ciezka droga. On byl z Italii i stad ma takie samo nazwisko jak ten wloski porucznik ale tam nie mieli pieniedzy na taka wyprawe wiec pojechal do Hiszpanii prosic o pomoc tamta krolowa co sie nazywalal Malgorzata Katoliczka. Ona miala tak pobozne zyczenia, ze chciala na ten przyklad ochrzcic wiecej ludzi w Indiach wiec jej sie ten pomysl nawet spodobal i dala pieniadze na ta podroz. Oni plyneli na 3 statkach a ona sie za nich modlila. Ta wyprawa byla bardzo dluga wiec to modlenie sie jest na pierwszych 7 utworach i caly czas jak w kosciele i graja chory i muzyka. Dosc nudnawo z poczatku i mozna przysnac. Podroz to im przebiegala dobrze ale troche dlugo. On obiecal, ze te Indie to beda za tydzien a tu 3 tygodnie i nic. Zeby oni jednak sie nie buntowali to powiedzial, ze kto pierwszy zobaczay Indie to dostanie iles tam zlotych dukatow. Jak w lotto. Razu pewnego on wypadl z koi nad ranem i wyszedl na poklad a tu patrzy ziemia. I ten co mial pilnowac w gniezdzie bociana takze przysnal no wiec on czekal i czekal i sie nie doczekal wiec krzyknal sam: Ziemia! i tak bylo to odkrycie. Jak wysiedli to tam przywitali ich ci z Indii czyli Indianie ale to bylo nieporozumienie bo do tych Indii bylo jeszcze daleko a oni byli dopiero w Ameryce co ja wlasnie odkryli. Ci tubylcy byli bardzo przyjazni i dali im swoje zony na golasa za paciorki a on napisal w dzienniku, ze to jest jak raj i zabrali im troche zlota co by sie tej krolowej Katoliczce zwrocilo. Jak mieli juz wyjezdzac z powrotem to byl problem kto zostaja a kto jedzie. Ci z Indii to chcieli oczywiscie do Hiszpanii a ci Hiszpanie to chcieli zostac no bo te gole zony i to zloto. W koncu troche ich zostalo a troche tych Indian wzieli ze soba. Krolowa bardzo sie ucieszyla choc ci tubylcy szybko umarli bo obfite jedzenie im nie sluzylo. No ale inni czekali na chrzest w Ameryce wiec ona zrobila Kolumba wicekrolem Ameryki i on pojechal drugi raz. Przyjezdza a tam zamiast tego fortu z cokolow tylko dymy i zgliszcza. Okazalo sie, ze ci tubylcy sie zbuntowali na to co oni robili z ich golymi zonami i zjedli tych Hiszpanow i swoje zony. O tym opowiada utwor numer 8 gdzie najpierw ci tubylcy lkaja nad swymi zonami a potem im sie odbijaja koscia w gardle ci Hiszpanie. Oni tak dokladnie poobgryzali kosteczki, ze potem mogli z nich robic wisiorki albo takie ukulele co im graly jak sie powiesilo za sznurki na drzewach. Zadnego cmentarza im nie zrobili. Potem to juz ten film leci bardzo szybko bo on sie spiera z innym takim, co tez chcial byc wicekrolem i mial czarna szate. Mial chyba racje bo tego Kolumba to gral aktor z Francji co oczywiscie nie pasuje do calosci. No i oni z zemsty za te gole zony powycinali mase tych nowych katolikow. Straszne dosc i dlatego te utwory na koncu sa dosc krwawe.

Mieczysław Kosz - Reminiscence

Dobrze, że pojawiają się kolejne tytuły z serii Polish Jazz: w kolejnym 'rzucie' dostaliśmy dwa kamienie milowe polskiego jazzu (Winobranie Namysłowskiego i Music For K Stańki). Wydawało mi się, że co nieco wiem na temat polskiego jazzu, a ta płytka wprowadziła mnie w zakłopotanie: bo jak wytłumaczyć fakt, że tak wspaniała muzyka, nagrana w 1971. roku, nie została do tej pory wydana na CD? Jak wiele jeszcze takich perełek nie pojawiło się na rynku, któremu niektórzy wróźą szybki zmierzch i zastąpienie "starych" płyt CD nowymi formatami? Osobiście uważam, że nieznajomość tego nagrania bardzo zubaża wiedzę każdego fana na temat polskiego jazzu, do czego się niniejszym przyznaję. Muzyka jest na pozór nieodkrywcza przy pierwszym słuchaniu: własne interpretacje klasyków, Yesterday Wielkiej Czwórki, poszukujące na owe czasy free-jazzowe kompozycje lidera, progresywna wtedy gra sekcji....Ale czy aby na pewno? Śledząc nieszczęśliwy życiorys muzyka - samouka z podlubelskiej wsi, ociemniałego, z tragicznym - do dziś niewyjaśnionym - finałem (Kosz wypadł lub sam wyskoczył przez okno - nie wiadomo); zacząłem wchodzić w te nagrania głębiej z każdym kolejnym słuchaniem. Otóż są to nagrania jak najbardziej nowatorskie! Bo chwaląc ECMowski debiut Jarretta znakomitym do dziś Facing You, zawstydzamy to nagranie otwartą grą Kosza; tak samo, jak chwaląc dużo późniejsze, współczesne nagrania "szopenowskie" Olejniczaka, Jagodzińskiego i Herdzina zapominamy o znakomitych 'interpretacjach' właśnie Kosza sprzed ponad 30-tu lat! Słowem jest to płyta bardzo dobra, potrzebna i konieczna do przesłuchania dla wszystkich zainteresowanych polskim jazzem. Zakup konieczny. Muzyka i nagranie ponadczasowe!

Michał Tokaj Trio - Bird Alone

Na początek dygresja: oczywiście tej płyty nie wydała słynna wytwórnia z Monachium, a polska Fonografika. Płytka jednocześnie ukazała się w dalekiej Japonii, w firmie dość tajemniczej dla mnie: Gats Production Ltd. No cóż, Japońcy nie od dziś lubią standardowe granie w trio B.Evansa i O.Petersona, żeby nie wspomnieć o uwielbieniu, jakim darzą w tym kraju słynne trio K.Jarretta, o czym świadczą liczne płyty koncertowe z Tokio i Osaki. Jednak ta płyta mogłaby spokojnie ukazać się w ECMie! Michał Tokaj i jego trio (Oleś Oleszkiewicz i Łukasz Żyta) proponują nam ponad godzinną przygodę z pięknym, ponadczasowym graniem w stylu właśnie B.Evansa. Każdy dźwięk jest dokładnie przemyślany i zagrany w odpowiednim wyczuciem i timingiem. Nie jest to jednak nagranie steryle: nagranie jest żywe; słychać, że trio znakomicie czuje grany repertuar i dobrze im się razem gra. Nie jest to płyta odkrywcza i poszukująca na miarę opisywanego wcześniej jmTrio, ale równie znakomita. Dla osób lubiących spokojne, perfekcyjnie zagrane i skonstruowane trio jazzowe to pozycja obowiązkowa. Kompozycje lidera są dojrzałe i przemyślane, a gra sekcji na najwyższym poziomie. Z obowiązku podam, że płyta zawiera jeden standard, utwór tytułowy A.Lincoln i dziewięć utworów Tokaja, w tym jeden będący interpretacją słynnego tematu z filmu "Chłopi". Obok jmTrio najlepsza polska płyta jazzowa w tym roku.

jmTrio - Interludium

Najkrótsza opinia na temat tej płyty: znakomita! Jak dobrze, że choć jazz stoi w naszym kraju na wysokim poziomie, o czym świadczy niniejsza płyta. Do kupna zachęca już sama szata graficzna tej płyty z pięknym zdjęciem na okładce. Pierwszym skojarzeniem było dla mnie wydawnictwo audiofilskie Hat Hut, a to przecież najwyższy poziom! Otwarta, niezwykle muzykalna i komunikatywna gra Joachima Mencla, znakomici muzycy w sekcji (Zubek, Blumenkranz) obok stałych członków zespołu (w dwóch nagraniach Skolik i Pacan) i wybitna jakość nagrania. stawiają to nagranie obok najlepszych nagrań tegorocznego polskiego jazzu. Zresztą nie tylko polskiego, bo Mencla słucham non-stop, a nowy Jarrett trafił już na zasłużoną półkę... A muzyka? Ta jest od począku do końca znakomita! Płyta zaczyna się od typowego sypania w stylu Corea, sekcja wspina się na szczyt. Dalej płyta przechodzi w kierunku poszukiwań, nic nie tracąc z komunikatywności przekazu, muzycy grają coraz bardziej ciekawie i progresywnie. Numer czwarty to... czysty K.Jarrett! Dla niepoznaki możecie to nagranie puścić komuś w ciemno jako nowe nagranie słynnego Trio i napewno się nie zorientuje, że to nasi nad Wisłą tak znakomicie grają...Atmosfera świetnego grania nie opuszcza nas do końca, a jedynym rozwiązaniem na nieuchronny koniec płytki jest ponowne wciśnięcie klawisza play... Rewelacyjna płytka od początku do końca.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.