Skocz do zawartości

1056 opinie płyty

Queen - Jazz

Jazz jest specyficzna plyta Queen z kilku powodow. Po pierwsze, zespol zrywa od tej pory z nawiazywaniem do plyty poprzedniej a poczawszy od Jazz kazda kolejna plyta Queen jest odmienna. Po drugie, plyta ta jest niespojna stylistycznie w sposob bardzo specyficzny ale o tym pozniej. No i w koncu uzyto tu po raz pierwszy nieco elektroniki. Jazz jest wysoko ceniona plyta, zawiera kilka sztandarowych kompozycji a mimo to ma takze zdecydowanie slabsze momenty. Poczatek poza moze nieco irytujacym wstepem ‘Mustapha’ jest szalenie impresyjny. ‘Fat Battomed Girs’ z rozwijajaca sie w trakcie utworu perkusja czy ‘Bicycle Race’ naleza do najwiekszych hitow Queen. Swietny jest takze ‘Let Me Entertain You’ z kapitalnym basem wcale nie w tle. Potem juz gorzej. Utwory traca na swiezosci. Gdyby nie energetyczny ‘Don’t Stop Me Now’ ostatnie piosenki z plyty nie bylyby bardzo ekscytujace. Takze kompozycje Taylora na tej plycie sa zbyt oddalone stylistycznie i nie pasuja do reszty. W sumie album dajacy sie sluchac chwilami z wielkim zainteresowaniam a chwilami nieco nuzacy. Ciekawe natomiast jest to, ze Queen definitywnie odszedl od brzmienia znanego z A Night at the Opera i wkroczyl w nowe dla siebie czasy. Za wyjatkiem ‘Dreamer’s Ball’ nie ma juz Anglii lovelasow i dandysow. Ballady mieszaja sie z wyrafinowanym pop-rockiem i nieco zbyt ostrymi i krzykliwymi kompozycjami Taylora (na szczescie tylko 2). Warto takze dodac, ze wiele piosenek na tej plycie spiewanych jest z pasja i entuzjazmem pamietanym jeszcze z czasow Bohemian Rapsody. I to bierze.

Rage Against The Machine - Rage Against The Machine

Mam te plyte od ponad roku i od tamtego czasu ani troche mi sie nie znudzila. Chlopaki z RATM graja z taka werwa, spontanicznoscia i swoboda, ze dokonania Limp Bizkit czy innych im podobnych "kapelek" brzmia jak zawodzenie "rozowego lba" z Ich Troje. Wg mnie najlepsze kawalki na plycie to "Killing in the name of" i "Know your enemy". Najbardziej dosadne, porywajace i z najlepszymi tekstami. Najslabszy kawalek na plycie to "Wake up" (zawarty na OST "Matrix") - moim zdaniem zdecydowanie odstaje poziomem od pozostalych utworow. Za kazdym razem, kiedy slucham tej plyty odkrywam cos nowego. Dla fanow ostrego grania i dobrych tekstow.

Rory Gallagher - Rory Gallagher

Rory Gallagher -debiut 1971r.Od tej płyty zaczęła się moja znajomość z solowym dorobkiem artysty.Dla mnie najpiękniejsza płyta Rorego.Blues i piękno może nie wszstkim pasują te słowa, ja przy nich zostane. Po zamknięciu rozdziału pt. Taste .Rory uraczył nas tą pł. Trudno uwierzyć że debiut pokazał nam jako muzyka w pełni dojrzałego,świetnego kompozytpra.Pierwszy utwór jaki dane mi było usłyszeć z tego albumu to for the last time,przepiekna ballada słuchana o 2 w nocy zostawia niezapomniane wrażenia, po takim utworze jak można było nie zainteresować się takim wykonawcą.,Mamy tu jeszcze just the smile,i fall apart utwory ukazujace Gallagher jako doskonałego gitarzyste(choć Bono stwierdził że to jeden z 10 najwybitniejszych gitarz.jakich mu było dane usłyszeć)Na can’t belve it’s true mamy jego grę na saksie i ta solówka gitar. landromat 1 ut. na pł. poraża nas swoją energią , a w kolejce czeka jeszcze hands up. Dlaczego podniecam się tak ,,mało znanym muzykiem’’ano,jak wieść gminna niesie Rory w głębokim poważaniu miał konwenanse,nie interesowały go trendy ,mody,nie szukał poklasku u innych mimo że jego kariera załamała się po połowie lat 70 nie zboczył z bluesowego szlaku,. Pewnie za to cenie go najbardziej.

Queen - News from the World

News of the World to kolejny super-album Queen. Wydany w rok po A Day on the Races lamie dotychczasowa konwencje. Glownie w warstwie tekstowej bo wciaz urozmaicenie stylistyczne jest zachowane i slodkie utwory (My Melancholy Blues) przeplataja sie z twardym i szybkim rockiem (Sheer Heart Attack). Plyta zaczyna sie wystrzalowym zestawem trzech silnych utworow, w tym slawne We Will Rock You i We Are the Champions. Potem jest juz ‘normalnie’. Jezeli cos wyroznia ten album od poprzednich to latwo zauwazyc przynajmniej 2 rzeczy. Pierwsza jest smielsze niz dotychczas eksperymentowanie ze stylami muzycznymi. Drugie – teksty sa bardziej przyziemne, dotyczace prozy dnia codziennego – swietny Spread Your Wings. Wspaniale zagrany zostal mainstreamowy kawalek Sleeping on the Sidewalk, moj ulubiony obok My Melancholy Blues. Plyta naprawde genialna co do poruszania sie po roznych gatunkach muzycznych. Zgrali rozmaicie nie zatracajac wlasnej tozsamosci grupy. Takze poprawila sie chyba pewnosc muzykow co do wlasnej bieglosci. Szczegolnie bas Johna Deacona jest czesciej na pierwszym planie. I to dobrze. Plyta godna polecenia nawet po prawie 30 latach od wydania.

Queen - A Day at the Races

A Day at the Races wydana w 1976 swym tytulem nawiazuje do filmow braci Marx podobnie jak A Night in the Opera i sugeruje kontunuacje, druga czesc albumu sprzed roku. Podobna okaldka, podobny dzien wydania, tuz przed Swietami. Czy mozna powtorzyc tak wielki sukces jakim byl Wieczor w Operze? W muzyce jest to arcytrudne zadanie. Tym razem takze powstala plyta z pozoru bardzo podobna do poprzedniczki ale juz nie tak chwytliwa. Jest wielki przeboj Somebody to Love, jest sprawdzajace sie na koncertach Tie Your Mother Down, jest impresyjna piosenka o milosci You Take My Breath Away – odpowiednik Love of My Life, jest staromodny Good Old-Fashioned Lover Boy ale czegos brakuje. Ta plyta brzmi po prostu profesjonalnie, czuje sie starannosc kompozycji i wykonania ale brakuje iskry, ktora rozpalila A Night in the Opera. Coz, moze barykady szturmuje sie tylko raz i do tego potrzeba odrobiny szalenstwa? Potem pozostaje okopanie sie na wczesniej zajetych pozycjach. I tak chyba jest w przypadku A Day at the Races. Plyty slucha sie z przyjemnoscia ale lekkosc i rozmach nie sa tu obecne zbyt czesto. Procz wspanialych momentow takich jak chocby znakomite Somebody to Love jest troche wypelniaczy i utworow jak na Queen ledwie poprawnych.

Queen - A Night at the Opera

A Night at the Opera jest jedna z najslynniejszych plyt w historii muzyki rockowej. Paradoksalnie za sprawa tylko jednego utworu, ktorego wyjatkowosc i atrakcyjnosc wyrobila opinie o calosci. John Deacon przyznal, ze tuz przed wypuszczeniem Wieczoru w Operze sadzil, ze jest to album po prostu rowny wydanemu wczesniej Sheer Heart Attack a nawet w pewnym sensie nieco obawial sie ryzykownego dodania dwoch raczej przydlugich utworow – Prophet’s Song i Bohemian Rhapsody. Ale wlasnie ten drugi utwor, przedziwne polaczenie ostrego rocka, ballady i operowych chorkow przeszedl do historii a na listach przebojow utrzymywal sie tygodniami. Ale tak naprawde co jest specjalnego w A Night at the Opera? Wznoszac sie na nieco gornolotne poziomy jest to twor czworki dandysow nie majcych bynajmniej problemow z codziennoscia za to gleboko zakorzenionych w wiktorianskiej i imperialnej tradycji, kultywujacych swoisty, wyrafinowany humor i dobre maniery. Jakze silnie stoi to w opozycji do tradycji rocka! Gdzie The Beatles – chlopcy z szarych przedmiesc, The Rolling Stones – podkupujacy amerykanski R&B czarnych wykonawcow? Jezeli szukamy takich analogii to Queen poprzestawial wszelkie akcenty i niejako z duma pokazal to wszystko, co z niesmakiem odrzucala kontestujaca mlodziez rewolucji kwiatow konca lat 60-tych. ‘My mamy angielski smak’ zdawaly sie mowic utwory takie jak Lazing on the Sunday Afternoon, Seaside Rendezvous czy Good Company. Queen nie bylby soba, gdyby nie mieszal stylistycznie na ile to tylko bylo mozliwe. Jest wiec romantyczne Love of my Life z harfa czy heavy rockowe Death on Two Legs. Za slabszy uznalbym jedynie Prophet’s Song, ktory jest przydlugawy i w ostatecznym rozrachunku nieco nuzacy. Ale generalnie plyta niemal nie daje wytchnienia i zestaw nieraz bardzo krotkich utworow z kompletnie roznych stylow podawany jest z energia, humorem i muzyczna biegloscia. To jest w pewnym sensie ‘Wieczor w Operze’. Queen dokonal ryzykownego szturmu i… wygral.

Queen - Sheer Heart Attack

Sheer Heart Attack wydany w koncu 1974 to trzeci a jednoczesnie pierwszy ‘pelnowartosciowy’ album Queen. O ile dwa pierwsze byly w jakims sensie wciaz poszukiwaniem wlasnego stylu to tu juz jest Queen jaki znamy z wielu pozniejszych albumow. Nie ma wprawdzie rozbudowanych i dlugich kompozycji a wylacznie zwarte i tradycyjne piosenki ale ich jakosc jest wyjatkowa. Przebojowe ‘Killer Queen’ firmuje ten krazek – wyspiewany niemal jednym tchem stylowy kawalek o oryginalnych slowach i chwytliwej melodii. Ale to nie koniec atrakcji. Wszystkie utwory sa w swoim stylu wartosciowe poczawszy od ballad (slynne Lily of The Valley) az po ostre, heavy rockowe wyrzutnie. Lubie takze nadajacy sie do spiewania na stadionach ostatni na plycie ‘In the Lap of the Gods’ - moglby byc hymnem Gabonu po kolejnej rewolucji. Nastepny po Typowym Ataku Serca albumem byl slynny A Night in the Opera zawierajacy Bohemina Rapsody. Ten wystrzalowy album przycmil popularnosc Seer Heart Attack ale sami czlonkowie zespolu przyznaja, ze w ich opinii te albumy nie roznia sie klasa. Oba szalenie eklektyczne w stylu.

Queen - II

Widzę nazwe zespołu ,a przy nim brak recenzji .Dlaczego by nie. Przepraszam będzie trochę prywaty. Muszę zacząć od tego, że zespół ten spowodował moje zainteresowanie muzyką na poważnie.Pierwsza płyta jaką dostałem to właśnie grupa Queen.W latach 80 bardzo kibicowałem Frediemu i spółce.Tak było do 91r. Potem zaczął się koszmar,to co było naprawdę niezłe stało się mordęgą.Queen 100razy na dzień w wersji disco .havy itp.Odpuściłem na kilka lat, a dziś wracam do ich płyt 1 albo 2 razy do roku ,ale właśni płyta Queen II powoduje u mnie ten dreszcz muzycznej radochy.Dlaczego,wydaje mi się ze jest to najwybitniejsze osiągnięcie grupy .tak wiem potem była noc... i dzień.... płyty które zapisały zespół w histori muzyki,jednak na nich grupa szła już w innym kierunku.Mamy tutaj piękny wstęp procession przechodzący w rockowy father to son,następnie ballade white queen (najpiękniejszą nawet ta z nismiertelnego się chowa)a dalej m.in. orge battale prawie jak u.heep ,loser in the day z początku może kojarzyć się z zeppelinami , przy marszu czarnej królowej wiemy co nas będzie czekać w 1975r. Na zakończenie seven seas of rhye kawałek który sumował na składakach pierwsze dwie płyty, całość nie podzielona przerwami zachowuje forme suity.Polecam. [Dodam tylko że tekst miał iść 7 dni temu,ale komputer miał inne zdanie.]

Gnidrolog - Lady Lake

Płyta nagrana została w 1972r. Przez jedną z najciekawszych brytyjskich grup progresywnych tamtego czasu , dodam grup mało znanych [progresywnch ,już widzę odruch kilku osób na forum „dawajcie miotacz ognia”pozdr. vide wątek rock progres. I stwierdzenie;kolejny stary zgred, a właśnie że nie, to może młody progresywny troglodyta zapatrzony w jakiś Ayreony, Areny, Osi ,itp.bez jaj, stary progresiw zje nowy na śniadanie i to bez popitki].W radiu reprezentantka nieznanego kanonu rocka.Ja usłyszałem ją po raz pierwszy w latach 90 i przez kilka dni nie schodziła z dyskofonu.Dziś wracam do niej cześciej niż do gigantów tamtego okresu – tak.Ktoś może zarzuci mi to ,że nie opisuje jak brzmi ,albo czym można porównać , że w 4 ut. Gitara.....,a w 6 perkusja....., po co .Osoby szukające w muzyce tego czegoś , może w końcu to znajdą ,jeśli nie te 38 minut na pewno nie będzie stratą czasu.

George Winston - Autumn

Urodzony w 1949 roku w Montanie w USA pianista George Winston to, właściwie od początku istnienia wytwórni Windham Hill Records, jeden z najlepszych nagrywających dla niej muzyków. Złożona z 7 utworów płyta "Autumn", zagrana solo na fortepianie, została podzielona na dwie części: "September" (pierwsze 3 utwory) i "October" (pozostałe 4 utwory). Piękne, nastrojowe utwory, w których możemy usłyszeć leniwy klimat gorących dni kończących lato, odgłosy padającego deszczu, taniec wiatru wśród opadających z drzew kolorowych liści, szum morza... Kompozycje zawarte na płycie pochodzą z lat 1971-1979 i zostały nagrane w czerwcu 1980 roku. Winston przyznaje, że komponując utwory na płytę, czerpał inspiracje z wielu różnych źródeł: od muzyki Arama Chaczaturiana, japońskiej muzyki Koto, do Franka Zappy i The Doors. Szczerze polecam ten album; piękna muzyka i wspaniały nastrój. W roku 2001 wydana została nowa, remastreowana wersja tej płyty z jednym bonusowym utworem, ale ja swoją kupiłem w połowie lat 90, więc niewiele mogę powiedzieć na temat tej nowej.

Queen - II

To pierwsza koncepcyjna plyta Queen. Debiut zawieral zbior piosenek. Tu dodano pomysl na calosc. W wersji winylowej plyta ma strony biala i czarna. Pierwsza strona to utwory Briana May'a i jeden utwor Taylora. Strona druga to kompozycje Freddie Mercurego. Sa to jeszcze czasy, kiedy Brian May probowal spiewac a i jego kompozycje nie sa najwyzszych lotow. Na szczescie jest jeszcze jego gitara. Rozbudowana kompozycja White Queen jest bardzo interesujaca. Taylor i jego Loser in The End to tylko ciezki przerywnik. Strona Mercurego jest ciekawsza w mojej skromnej opinii. Utwory lepsze melodycznie i troche bajkowego i surrealistycznego swiata , ktory jeszcze dlugo bedzie przewijal sie tworczosci Queen. Sa takze balladowe czy popowe utwory ale najwieksze wrazenie robia rozbudowane kompozycje: Orge Battle i The March Of The Black Queen. To jeszcze nie jest Queen o brzmienu znanym z pozniejszych lat ale na Queen II pojawiaja sie pewne ciagoty do rozbudowanych i wyrafinowanych form, ktore zakonczy kiedys Innuendo. Plyta nad wyraz oryginalna i nietypowa. Sa jej zagorzali fani jak i przeciwnicy. Warta uwagi ale moze lepiej przesluchac przed kupnem. Ja lubie i czasami slucham uwaznie.

Queen - Queen I

Plyty debiutanckie sa czasami najlepszymi lub najgorszymi w historii zaspolow. W przypadku Queen wiele osob zapewne skoni sie do tej drugiej opinii. Plyta z 1973 roku jest rzadko kupowana i czesto lezy w sklepach w koszach w ramach super okazji. Czy warto kupic? Pomijajac zagorzalych wielbicieli, ktorych nie trzeba przekonywac mimo wszystko jednak tak. Plyta ma niespojny charakter bo zawiera utwory nazbierane w ciagu kilku lat i odzwierciedla rozne upodobania muzyczne poszczegolnych czlonkow zespolu. Takze tekstowo sa to naprawde bardzo rozmaite piosenki od problemow z plcia czy tozsamoscia wlasna po sentymentalne tony czy rockowa agresje. Sluchalem tej plyty wiele razy i nie byla to nigdy moja ulubiona plyta Queen. Niektore utwory sa zajmujace od pierwszego sluchania jak Doing All Right czy Jesus. Inne nie wchodza. Plyta takze na gorszym sprzecie moze wydawac sie chwilami abyt agresywna, ma jasne brzmienie i ostro zarysowane krwedzie. Jednak sluchana przez mnie ostatnio zrobila wyjatkowo dobre wrazenie. Utwory sa niebanalne, maja skomplikowana konstrukcje i czesto wiele pomyslow upchnietych w kilkuminutowych utworach. Slucha sie z zainteresowaniem i z przyjemnoscia. Polecam ta plyte szczegolnie ludziom, ktorzy czasami sluchaja muzyki z lat 70-tych i nie razi ich pewna topornosc produkcji i jeszcze nieopierzony glos Freddie Mercurego. Mysle, ze w swoim czasie byl to ciekawy debiut a plyta nie zestarzala sie bardzo.

Rebecca Pidgeon - The Raven

Niewiele osób wie, że urodzona w Bostonie aktorka Rebecca Pidgeon, dała się poznać również jako wokalistka i autorka piosenek. Niestety jej ślub z reżyserem Davidem Mametem spowodował, że zajęła się swoim wyuczonym zawodem czyli aktorstwem (ukończyła prestiżową Królewską Akademię Sztuk Dramatycznych), a kariera piosenkarki zeszła na dalszy plan. Jej debiutancka solowa płyta (wcześniej była członkinią zespołu Ruby Blue) nosząca tytuł "The Raven" ukazała się w roku 1994. Album ten jest doskonałą mieszanką elementów jazzu, folku i starych standardów, połączonych w stylu podobnym do tego, który prezentuje Norah Jones. Doskonałe kompozycje, bardzo ciekawe aranżacje, interesujące teksty i jedyny w swoim rodzaju wokal spowodowały, że płyta spodobała mi się już przy pierwszym przesłuchaniu i mimo upływu lat nadal chętnie jej słucham. Utwory takie jak "Spanish Harlem", "Kalerka" czy mój ulubiony "Grandmother" ukazują jak wspaniałym głosem i warsztatem wokalnym dysponuje Rebecca. Pozycja obowiązkowa dla fanów klimatów zbliżonych do tego co wykonują Norah Jones, Eva Cassidy czy Ana Caram. Płyta najczęściej sprowadzana na specjalne zamówienie i trzeba na nią poczekać 2-3 tygodnie, a cena w zależności od importera waha się od około 85zł nawet do 140zł.

Norah Jones - Come away with me

O tej płycie napisano i powiedziano już wszystko. Prawie 20mln wiary zapragnęło każdego wieczora przytulać się do pięknej córki Shankara. No cóż, sam zaliczam się również do tej licznej grupy, a głos Norah z rozgrzanych lampek i przy dobrym trunku działa jak najlepszy usypiacz po długim i męczącym dniu. Dla mnie jest to jedna w wielu moich płyt, jakie puszczam gościom: ot taki niezobowiązujący jazz, który nie jest jazzem, raczej popem, jazzową balladą i country w jednym. Płyta ma jednak plusy: dobrze się jej słucha w tle i nie męczy. A to w dzisiejszych czasach całkiem sporo. Szczególnie, że nowa płyta jest już dużo gorsza, od CAWM.

Roger Waters - Amused to Death

Kolejna płyta największego cynika rocka jest jednocześnie smutnym obrazem świata, w którym żyje pan Roger Waters. Pełne patosu i nudy kompozycje przeplatane efektownym graniem Becka i ładnymi efektami dźwiękowymi z serii: kanał lewy - kanał prawy. Szkoda, że niektórzy najwięksi rocka nie wiedzą w przeciwieństwie do naszego Leszka M., kiedy i jak kończy prawdziwy mężczyzna, prawda Roger? Mam nadzieję, że to już ostatnia płyta, jaką raczy nas RW.

Peter Gabriel - Up

"Absolutnie genialna", "Najlepsza płyta PG od czasów So", "Wspaniałe dzieło": takie i podobne tytuły z recenzji polskich i nielicznych zachodnich skłoniły mnie do zainteresowania się nowym CD wybitnego przecież artysty, jakim jest PG. Niestety z całym ogromnym szacunkiem dla PG, moim zdaniem płyta jest zaskakująco słaba. Dziesięć lat okazało się zbyt długim czasem i mam wrażenie, że artysta zagubił przez ten czas siebie i sens tworzenia wartościowej muzyki. Podstawowy zarzut to słabe kompozycje Petera oraz nadmiar elektronicznego hałasu. Płyta nie jest spójna i zwarta, a poszczególne kompozycje rażą niedopracowaniem aranżacyjnym i zwykłą pustką. Jak zwykle w przypadku "mega-buck production", zawodzi lista zaproszonych gości. Geniusz skrzypiec Shankar ledwie gra (?) parę taktów, a Alabama Choir po prostu powiela klimat z Rabbit Proof Fence (nota bene, znakomitej!). Broni się tylko jeden utwór, a właściwie wokaliza wspaniałego Nusrata, niestety to jedno z ostatnich jego nagrań przed śmiercią. Reszta płyty jest niepotrzebnie udziwniona i co tu dużo mówić - nie zawiera zbyt wiele muzyki do słuchania. W sumie żal, że niektórzy dawni idole młodości, jak Knopfler, Fish, Gabriel czy Sting odchodzą w przepastny bezmiar nudy i komercji, nagrywając coraz gorsze i właściwie puste płyty. Duże rozczarowanie. Trójka z Nusrata. PS. Przepraszam tych, których być może uraziłem moją opinią - niestety pewne rzeczy się skończyły.

Norah Jones - Come away with me

Przyjemna plyta w pierwszym momencie ale szybko sie osluchuje. Rolnikom bedzie wydawalo sie, ze sluchaja jazzu. Plusy: - Glos pani Jones jest rozpoznawalny i ma charakterystyczna barwe - Mozna przy tej plycie kroic ogorki nie wiercac sie na krzesle Minusy: - Tlo muzyczne to za przeproszeniem pitolenie. Wciaz te same figury kresli pianinko, perkusja stara sie ukryc jak moze, jasniejszym punktem sa nieco dylanowskie skrzypeczki ale niestety to tylko sporadyczne przeblyski - Teksty o niczym. Wiemy, wiemy, 20-letnia kobieta bez specjalnych doswiadczen zyciowych. Ale w takim razie moze zakupic jakies bardziej witalne kompozycje dajace pole do popisu. Wprawdzie sama Norah podpisala sie tylko pod 2/3 utworami a reszta to klasyka lub kompozycje kolegi to jednak wszystko z jednej, czestochowsko-sentymentalnej stajni. - Pani Jones ma jakis glos. Ale jaki? Tego trudno dociec bo wszystko spiewa na pol gwizdka i nie wiem, czy wzmacniajac swoj glos i spiewajac pelna piersia nie wpadlaby w jakis histeryczne piszczenie. Woli trzymac sie latwych i dobrze sobie znanych rejonow tak co do glosnosci i ekspresji jak i skali glosu. W sumie plyta przecietna i nie moge pojac fenomenu jej popularnosci. Kupilem jak ten glupi sugerujac sie powszechna euforia i okazyjna cena (30zl) a teraz omijam ja na polce jak pies jeza.

Madonna - Ray of light

Plyta oczywiscie w konwencji pop ale takze nie calkiem dla rolnikow. Sa nowe trendy (jak na owczesny czas) a wiec i nowoczesna produkcja i najnowsze w owczesnym czasie smaczki. Elektronika zreszta jest znamieniem tej plyty. Sluchajac nie wchodzimy do domu artystki jak to sie zdarza w bardziej intymnych przypadkach a raczej wychodzimy z domu - randka, jakies techno, troche romantyzmu i troche szarpiacych rytmow z ulicy czy dyskoteki. W sumie bardzo zgrabny efekt. Plyty pop nawet najlepsze maja to do siebie, ze nie sa w stanie dostarczyc 14 czy 16 hitow i zawsze sa jakies ogony i wypelniacze. Tak jest i w tym przypadku ale te mniej zauwazalne utwory po dokladnym wsluchaniu sie sa wciaz interesujace i nie sa 'odwalone'. Stad cala plyta niesiona oczywiscie na kilku bazowych utworach jest jednak wyrownanie porzadna. Wlasciwie chcialem dac 5 gwiazdeczek ale jak przeczytalem, ze oznacza to 'rewelacja' to powstrzymalem sie. 'Bardzo dobra' zas ta plyta dla mnie na pewno jest. Slucham czasami bez przymusu wiec nie jest to smiec w kolekcji

Peter Gabriel - Up

Dobra plyta aczkolwiek ma pewne minusy. Dobra bo oryginalne kompozycje, ciekawe aranzacje, instrumentacja itp. Styl jak to u Peter Gabriela od lat bywa. Jezeli przyjmiemy, ze poziom jest wysoki - a jest - to mozna wspomniec o niewielkich minusach: - plyta jest niespojna w swej strukturze i utwory z roznych parafii sa wrzucone do jednego kubelka - produkcja jest takze niejednolita stad otwierajacy utwor 'Darkness' jest cokolwiek plaski podczas gdy nastepny, 'Growing Up', wrecz zniewala trojwymiarowym obrazem i specjalnymi efektami przestrzennymi. No i tak na przemian na tej plycie - raz plany bliskie raz tylko dalekie. To wybija z nastroju. - plyta jest trudna do akceptacji przy pierwszym sluchaniu - przynajmniej dla mnie i mimo, ze lubie PG i ze slucham naprawde duzo roznej muzyki. W sumie sklaniam sie do 4 gwiazdeczek a nie pieciu. PG ma na koncie leprze rzeczy od strony spojnosci i brakow klopotu z konsumpcja. Np. 'So'.

Wishbone Ash - Argus

Trzecia płyta zespołu.Wydaje się taka sama ,a jest jakże inna. Najpiękniejsza.Niby nic się nie zminiło ten sam skład A.Powell ,S.Upton ,T.Turner ,M.Turner i jest tu wszystko za co można było pokochać ten zespół ,piękne wokale, olbrzymia ilość gitarowych motywów , zmiany tempa,dnnamiki, harmoni, a jednak utwory wydają się bardziej przemyślane, dopracowane, doskonalsze i te tytuły : król nadchodzi, wojownik, liść i strumień.Tak jest w tym coś tajemniczego, coś co emanuje z tej płyty, jakiś czar .Naprawdę nie można przejść obojętnie obok tego krążka.

Dead Can Dance - a passage in time

Wszystkim, którym inne płyty DcD wydają się za ciężkie polecam przetestować a passage in time. Jest to płyta mniej „wymagająca” bardzo muzykalna , podobnie jak „Into the Labyrinth”, choć brzmienie inne. Jest to składanka, na której znajdziecie utwory z różnych płyt. Posiada swój klimat (jak wszystkie płyty tej grupy) choć nie zabierze w podróż na bliski czy daleki wschód jak Into the L, chociaż np.: przedostatni utwór – kto wie gdzie trafiliśmy? Rytmy afrykańskie to nie są, ale las tropikalny z pewnością. Zróżnicowana muzycznie, bogata instrumentalnie, fenomenalne wokale Lisy Gerard i Brendana Perry. Przygaście światło, usadówcie się w fotelu .... i udajcie się w podróż, ponieważ ta muzyka zawsze gdzieś porywa. Z czystym sumieniem polecam.

Dead Can Dance - Into the labirynth

Moja przygoda z Dead Can Dance zaczęła się od tej właśnie płyty. Wcześniej słyszałem fragmenty innych płyt ale wydawały mi się za ciężkie. Do czasu aż posłuchałem tej. Uważam, że jeśli ktoś nie zna zespołu to jest to najlepsza płyta na początek. W odróżnieniu od innych, bardziej „wymagających” nagrań jest znacznie przystępniejsza, bardziej muzykalna. Into the Labyrinth to przede wszystkim fantastyczny klimat. Przeplatają się tu brzmienia muzyki dalekiego wschodu/arabskiej. Niezwykle sugestywna. Tego nie można puścić w tle i np.: czytać książkę. Wymaga skupienia całej uwagi, w zamian porywając w odległą podróż, w czasie i przestrzeni. Muzyka jest bardzo zróżnicowana co czyni ją ciekawszą, nie jest to podróż monotonna. Bywa nostalgiczna, rozmarzona, magiczna, potężna, zawsze przepełniona ładunkiem emocjonalnym. Gorąco polecam.

Atomic Rooster - death walks behid you

Powinno być ,death walks behind you, i wytwórnia repertoire .Płyta śmiało stawiająca czoło 1 sabbathów i In Rock purpli (no to teraz podpadłem).Świetne pomysły, bogactwo barw ,dynamika,energia zdolna napędzić mały reaktor.Panowie v.Crane,J.D.Cann,P.Hammond nie odwalają fuszerki, idą na całość,a słuchacz czuje się jakby po nim przejechał walec.

Wishbone Ash - Wishbone Ash

Dla mnie jedna z najlepszych płyt rocka lat 70.Jest na niej wszystko co charakteryzuje tamte granie-czad,ogień wszystko to jest niedoścignionym marzeniem dzisiejszych rock bandów.Pierwszy utwór z tej płyty jaki mi było dane usłyszeć to Phonix,oczywiście nagrywany póżną nocą z PR ,a odtwarzany dnia następnego gdzie człowiek wyspany mógłskupić się na muzyce. Efekt utwór odsłuchiwany ok.15razy pod rząd, a stilonka po 3 godz. nadawała się do wyrzucenia.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat.