Skocz do zawartości

1056 opinie płyty

Tina Turner - Private Dancer

Plyta Private Dancer jest najlepsza plyta dynamitowego rocka. Tytul stad, ze spiewa Atomowa Tina Turner. Jej zycie bylo pelne goryczy. Najpierw jak miala 13 lat zrobil jej dziecko jeden gosc z zespolu co gral na saksie. Wtedy przygarnal czarna dziewczynke inny gosc z tego zespolu co spiewal. Mial na imie Ike Turner wiec juz wiecie jak sie skonczylo. On takze zmienil jej nie tylko nazwisko ale i imie by rodzice jej nie odnalezli a on potrzebowal jej do chorku. To malzenstwo nie calkiem sie udalo bo on byl bardzo krewki i bil ja po buzi. W koncu musiala ustapic i sie rozwiedli. Wtedy zaczela sie jej kariera co byla nieoczekiwana bo nikt nie myslal, ze sie jej uda samej choc miala dynamit w glosie i w nogach. Z tymi nogami to ciekawa historia. Jak kto pisal o niej w gazecie to nie ze ma super glos ale ze ma dlugie nogi. No i ona nabawila sie kompleksu szczegolnie, ze impresariowie zawsze kazali jej chodzic na szpilkach coby te nogi byle jeszcze dluzsze. No i ona to robiala ale ze zawsze sie wstydzila to na scenie caly czas tancowala w przykucu by te nogi zamaskowac ze takie dlugie. Dalo to niesamowity efekt bo ona takze nigdy nie trzymala kolan razem. Lepiej nie patrzcie na video jak nie musicie bo bedzie sie wam chcialo isc na koncert i to w pierwszym rzedzie a to sie nie uda bo ona juz nie wystepuje bo zostala babcia. Przezwano ja znaczy sie nawet babcia rocka. Na scenie to ona spiewala ze wszystkimi gwiazdami. Na ten przyklad z Davidem Bowie co razem spiewali Tonight co znaczy Tej Nocy. Jak oni spiewali razem to im slina wyskakiwala z ust pod swiatlo co bylo dosc obrzydliwe. Ale to jeszcze nic bo na koncu on ja pocalowal prosto w te usta. Zupelnie tak samo bylo z Mickiem Jaggerem co sie takze na scenie obcalowali a przedtem opluwali z bardzo bliskiej odleglosci do jednego mikrofonu. Wiecie jak oni moga otworzyc usta to sobie wyobrazacie reszte. No ale David i Mick to sa bardzo sprosni bo nie tylko z dziewczynami ale i z chlopakami wiec sie nie dziwcie, ze ich obrzydzenie nie bierze do niczego. Plyta jest bardzo mieszana. Ma nagrania oznaczone wielka agresywnoscia i takie powolne jak na przyklad o tym tancowaniu za pieniadze. Po wojnie to malo ludzi mialo mezow czy zony bo wygineli wiec jak sie chcialo potancowac to sie szlo do takiego lokalu co nazywal sie tancbuda i tam sie placilo za tanczenie. Jak kobieta to byla to fortancerka a jak chlopak to byl to maly zigolo. No wiec Tina gra w tym filmie oczywiscie fortancerke i tancuje za pieniadze z roznymi facetami, ktorzy placa jej w euro albo w dolarach a jej bez roznicy. Solowke na gitarze gra ten z Dire Straits co zrobil Braci w Ramionach. Bardzo dobre. Ale najlepsze w tej piosence sa jak ona wzdycha bo jej malo placa a by chciala miec rodzine i dzieci. Smutna piosenka. Dobra jest jeszcze taka Steel Claws co oznacza stalowe pazury. To jest piosenka o tym, ktora opowiada o takich bogatych laluniach co sobie leza bez stroju na lezakach przy basenie i pija kolorowe drinki z trojkatnych kieliszkow a im usluguja zbudowani jak mulaci kelnerzy w samych majtkach. No i te kobiety lekkich obyczajow maja stalowe pazury czyli takie doklejane paznokcie w czym lubuja sie ich mezowie-rezyserowie. Koszmar. To jest najbardziej agresywna piosenka na tej plycie bo Tina sie z tym nie zgadza i wyspiewuje to wprost w twarz. Inna dobra to jest o deszczu i jeszcze inna o lancuchach ale nie jestem pewien. W kazdym razie te lancuchy slychac na dobrym sprzecie. O deszczu to ona stoi pod oknem i czeka czy on wyjrzy czy nie wyjrzy czasem a jej czupryna calkiem opada od tej wilgoci.

Van Halen - Right here, right now

2 płytowy album koncertowy wydany w 1993r., "łąbędzi śpiew" Van Halen. Oryginalna, rozkładana tekturowa okładka a w środku ... wiuuuu !!!! wiuuu!! - wiertarka elektryczna, ściana perkusji, dudniący bas Mike'a i histeryczny wokal Hagara. 2 otwierające utwory "poundcake" i Judgment Day" z ostatniego naprawdę znakomitego albumu halenów - "F.UC.K" to dosłownie lawina dźwięku. Utworów z tej płyty jest zresztą sporo, poza wymienionymi jeszcze posępne i heavy "spanked", rockowe "Man on a mission" z świetną solówką gitarową, "pleasure dome"(drum solo), perkusyjno-basowe "in'N'Out," "right now" i "runaround" . Reszta to klasyka - "Pananama", "Jump" When It's Love" itd, itp. Wyjątkiem jest dynamiczny, prosty rocker "One way to Rock" - kompozycja Samy'ego Hagara. Niektóre kompozycje w wersjach rozbudowanych, poprzeplatane popisami solowymi muzyków. Zespół jest tu w znakomitej formie, zgrany, ukrzydlony żywiołową reakcją publiczności. Dla miłośników rocka nie posiadających kolekcji płyt VH to znakomity "the best of" w czaderskim, podkręconym wydaniu, dla fanów zespołu - pozycja obowiązkowa. Nie polecam sercowcom i hodowcom kotów (zwierzaki mogą oszaleć).

Chris Rea - The Blue Cafe

Ta płyta to całkiem udany zbiór piosenek wyszeptanych lub wymamrotanych charakterystyczną chrypką przez smutnego pana Chrisa. Dla ozywienia nastawionych na nastrojowe smęcenie słuchaczy album rozpoczynają 2 całkiem zadziorne rockowe kawałki - "squeare peg round hole" i znakomity "misss your kiss", oparte na mięsistych gitarowych riffach. Ponadto na wyróżnienie zasługują rozpaczliwie smutniasty "shadows of the big man", melancholijny "as long as i have your love" i oczywiście tytułowe "the blue cafe", katowane obecnie bezlitośnie w radiu Zet. Pozostałe kawałki są co najmniej niezłe. W sumie - jeśli chodzi o muzykę jest to udany pop rockowy album, szczególnie nadający się do dłuższej jazdy samochodem. Co do brzmienia....

Engelbert Humperdinck - Super hits

Engelbert Humperdinck - chyba największa z tych najbardziej dziś już zapomnianych gwiazd muzyki rozrywkowej.Był megagwiazdą końca lat 60 tych i poczatku 80tych, śpiewał (i to jak!) przeboje które nucił cały świat ( a także nasi rodzice) i które po dziś dzień są standardami gatunku jak chociaż by "release me", "last walz" , "Quando,Quando,Quando". Wykonywał je rewelacyjnym, czystym głosem o dużej skali i sile.Dodatkowo na sukces złożyła sie fenomenalna dykcja (słychać każdą głoskę, i nie trzeba sie zastanawiac "co on śpiewa,co to za słowo?") niespotykana już dzis u wokalistów niezwykła łatwość i naturalność wyśpiewywania dzwięków i niepowtarzalna "romantyczna" maniera .Niech dowodem na to co mówię będzie fakt, iż nikt do dnia dzisiejszego nikt nie odważył się "odświeżyć" jego stosunkowo prostych przecież piosenek. Prezentowana płyta to uzupełnienie poprzednich składanek "the best of..." tego wykonawcy, i zawiera piosenki mniej znane ze schyłku jego najwiekszej popularności (czyli 1980-83 r).Znajdują sie tu dwa najwieksze przeboje z dawnych lat, czyli wspominane już "Release me" i "After the lovin" dla smaku w wersji live, gdzie nabierają rumieńców i zupełnie nowego charakteru, Engelbert śpiewa je "rubasznie" tak jakby od niechcenia, zawadiacko, w dużo szybszym tepie niż stonowane "orginały".Podobnie jest z dwoma coverami "Still" L.Richiego i standardem "unforgettable". Reszta piosenek to pop utrzymany w lekkim klimacie country (zwłaszcza "i Dont know how to say goodbay" i "come spend the morning "), spokojny i nastrojowy a jednocześnie wpadajacy w ucho, no i ten wokal! Klimat tych piosenek nie przypomina poprzednich "symfonicznych" opracowań i aranżacji płyt Humperdincka, ale dla młodszego słuchacza, wychowanego na popie lat 80 i 90 brzmi przy pierwszym kontakcie przystepniej i nowocześniej i zachęca do ponownego przesłuchania. Jednym słowem ta płyta to KAWAŁ porządnej, klimatycznej muzyki, prawdziwy pop na bardzo wysokim poziomie, jak zawsze zreszta u Humperdincka.Polecam ją wszystkim tym którzy są znudzeni dzisiejszym plastikowym, pozbawionym artyzmu popem, chcieli by odbyć swoistą podróż w czasie i przekonać sie jak kiedyś robiono muzykę zwaną popularna, gdy wokalisci mieli piękne głosy i umieli śpiewać, a zamiast sampli z komputera brzmiały struny i klawisze prawdziwych instrumentów.Także w szczególności polecam ją tym którzy lubią niebanalne ballaby, profesjonalne opracowania piosenek, i tym którzy chcieli by usłyszeć jeden z najlepszych głosów i jednego z najlepszych wokalistów w historii muzyki rozrywkowej - Engelberta Humperdincka.

Rokia Traore - Bowmboi

Rokia Traore to murzynska pieknosc i na to nie ma rady. Na okladce widzimy jej piekne zdjecie i ma dluga szyje oraz ksztalt czaszki ladnie zachowany bo wlosy ma podgolone. Rokia Traore jest z Mali i jej tata byl dyplomata i jezdzil po calym swiecie. Czarni dyplomaci maja to do siebie, ze jezdza po calym swiecie a to z powodu mandatow za parkowanie. Jak sa dajmy na to w jednym kraju to zawsze parkuja gdzie nie trzeba i dostaja mandaty i ich nie placa bo nie wiedza gdzie. Jak sie im nazbiera i musieliby isc do wiezienia to oni szybko zmieniaja kraj i juz ich nie ma. Ale mozecie sobie wyobrazic jak to dziala na mala dziewczynke jak Rokia Traore co to musi sie caly czas uczyc nowego jezyka od poczatku. W koncu jest tak oglupiala, ze zna tylko wlasny jezyk i tak jest na tej plycie. Nawet brat mojej zony nie wiedzial co to jest za jezyk. Wiemy tylko, ze to nadrzecze. Czyli taki jezyk co go uzywaja nad jedna rzeka bo juz nad druga jest inny i nie mozna sie zupelnie dogadac. W Afryce sa 2 rzeki glowne. Nil Bialy i Nil Blekitny. Obie robia wrazenie na turystach. Nil Blekitny jest spokojny jak jezioro Wiktorii i odbija sie w nim blekitne niebo co daje mu nazwe. Nil Bialy jest niespokojny i zawiera mase wodospadow, gdzie woda sie pieni i jest dlatego biala i stad nazwa. Nad jakim Nilem byla nagrywana ta plyta to nie wiem. Mysle, ze nad Blekitnym. Na jednej piosence (teraz zamknijcie oczy i fantazjujcie) jest taki poczatek, ze ona siedzi w balii i bierze kapiel nad brzegiem rzeki. Pewnie jest gola bo jest cieplo jak to w Afryce i widac jak jej sie skora swieci. Ta balia jest z drzewa sandalowego albo hebanowego bo slychac jak ona obija sie lokciem o ta balie, ze to nie blacha cynkowana ale drewno. I chlupie caly czas i jest swietna atmosfera wesolosci i rozpusty. Potem jest piosenka i na koniec znowu sa odlglosy z tej balii. Chichraja sie po prostu. Super. Nie znam bardziej seksy piosenki niz ta wlasnie. Juz mozecie otworzyc oczy. Fantazja sie skonczyla. Ale cala plyta jest super. Piosenki sa niezrozumiale i murzynskie ale bardzo relaksujace i na dziwnych instrumentach typu ukulele i innych. Nie wiem jak sie nazywa ta gitara basowa co oni uzywaja ale jest to takie cos, co wyglada jak duza mandolina i ma 3 struny z zylki na gruba rybe. Zamiast pudla jest pol baniaka obciagnietego skora z kozy albo lwa. Bardzo ladnie to brzmi choc czasami troche rzepoli. I tego instrumentu na tej plycie jest masa. Takze w tej piosence nad Nilem slychac swierszcze jak ktos ma dobry sprzet. Cykaja caly czas co jest w Swiecie Owadow takze oznaka seksu.

Rokia Traore - Bowmboi

Rokia Traore to murzynska pieknosc i na to nie ma rady. Na okladce widzimy jej piekne zdjecie i ma dluga szyje oraz ksztalt czaszki ladnie zachowany bo wlosy ma podgolone. Rokia Traore jest z Mali i jej tata byl dyplomata i jezdzil po calym swiecie. Czarni dyplomaci maja to do siebie, ze jezdza po calym swiecie a to z powodu mandatow za parkowanie. Jak sa dajmy na to w jednym kraju to zawsze parkuja gdzie nie trzeba i dostaja mandaty i ich nie placa bo nie wiedza gdzie. Jak sie im nazbiera i musieliby isc do wiezienia to oni szybko zmieniaja kraj i juz ich nie ma. Ale mozecie sobie wyobrazic jak to dziala na mala dziewczynke jak Rokia Traore co to musi sie caly czas uczyc nowego jezyka od poczatku. W koncu jest tak oglupiala, ze zna tylko wlasny jezyk i tak jest na tej plycie. Nawet brat mojej zony nie wiedzial co to jest za jezyk. Wiemy tylko, ze to nadrzecze. Czyli taki jezyk co go uzywaja nad jedna rzeka bo juz nad druga jest inny i nie mozna sie zupelnie dogadac. W Afryce sa 2 rzeki glowne. Nil Bialy i Nil Blekitny. Obie robia wrazenie na turystach. Nil Blekitny jest spokojny jak jezioro Wiktorii i odbija sie w nim blekitne niebo co daje mu nazwe. Nil Bialy jest niespokojny i zawiera mase wodospadow, gdzie woda sie pieni i jest dlatego biala i stad nazwa. Nad jakim Nilem byla nagrywana ta plyta to nie wiem. Mysle, ze nad Blekitnym. Na jednej piosence (teraz zamknijcie oczy i fantazjujcie) jest taki poczatek, ze ona siedzi w balii i bierze kapiel nad brzegiem rzeki. Pewnie jest gola bo jest cieplo jak to w Afryce i widac jak jej sie skora swieci. Ta balia jest z drzewa sandalowego albo hebanowego bo slychac jak ona obija sie lokciem o ta balie, ze to nie blacha cynkowana ale drewno. I chlupie caly czas i jest swietna atmosfera wesolosci i rozpusty. Potem jest piosenka i na koniec znowu sa odlglosy z tej balii. Chichraja sie po prostu. Super. Nie znam bardziej seksy piosenki niz ta wlasnie. Juz mozecie otworzyc oczy. Fantazja sie skonczyla. Ale cala plyta jest super. Piosenki sa niezrozumiale i murzynskie ale bardzo relaksujace i na dziwnych instrumentach typu ukulele i innych. Nie wiem jak sie nazywa ta gitara basowa co oni uzywaja ale jest to takie cos, co wyglada jak duza mandolina i ma 3 struny z zylki na gruba rybe. Zamiast pudla jest pol baniaka obciagnietego skora z kozy albo lwa. Bardzo ladnie to brzmi choc czasami troche rzepoli. I tego instrumentu na tej plycie jest masa. Takze w tej piosence nad Nilem slychac swierszcze jak ktos ma dobry sprzet. Cykaja caly czas co jest w Swiecie Owadow takze oznaka seksu.

Andrzej Kurylewicz - Go Right!

Płyta rozpoczynająca serię Polish Jazz, oficjalnie jeszcze bez numeru pierwszego. Lider, znany później choćby z motywu muzycznego do filmu Polskie Drogi oraz licznych nagrań muzyki filmowej, tutaj jest liderem swego ówczesnego zespołu. Muzyka nie jest specjalnie odkrywcza ani ponadczasowa: ot klubowe granie, tu i ówdzie słuchać prawie czterdziestoletni upływ czasu, a i tempo też nieco niedzisiejsze. Mimo to płyta jest warta uwagi i słucha się jej bardzo sympatycznie i miło: szczególnie, że jest to pozycja historyczna. Za te pieniądze warto.

Krzysztof Komeda - Astigmatic

Bez wątpienia największa i najważniejsza płyta polskiego - i nie tylko polskiego - jazzu. W ankiecie JF zdobyła zasłużoną pierwszą pozycję, od lat stanowi poziom odniesienia dla wszystkich ambitnych projektów w polskim jazzie. Nie jestem upoważniony do wydawania werdyktów odnośnie Wielkiej Sztuki, dlatego na temat muzyki nie napiszę ani słowa: znajdziecie jej mniej lub bardziej dokładną analizę w licznych encyklopediach jazzu i innych pracach na temat muzyki synkopowanej. Panie i Panowie: najwybitniejsza pozycja polskiego jazzu jest wznowiona w formie repliki wydania analogowego. Dla nieznających tego nagrania: zakup konieczny, dla innych także - bo trzeba poznać czy nowy remaster jest tak dobry, jak być powinien w przypadku tego jazzowego arcydzieła.

Michał Urbaniak - Live

Wybitna płyta wybitnego (wtedy) muzyka w szczytowej formie. Płyta do dziś ma wspaniałe momenty i absolutnie nie zestarzała się, co trudno powiedzieć o większości polskich płyt z tego okresu. Nagrana na JJ '71 w mistrzowskim składzie: lider-Makowicz-sekcja: Jarzębski-Mały. Od początku słychać silne otwarcie lidera na jazzowy świat, szczególnie bliskie jest mu elektryczne granie Milesa. To dobrze, bo Urbaniak ma swój głos i swój niepowtarzalny sound. Jakieś 15 lat później zagra słynne solo u Milesa i będzie to najlepsze solo na całej znakomitej i kultowej już płytce Tutu... Dlaczego? Posłuchajcie koniecznie tego nagrania! Rewelacja!

Andrzej Trzaskowski - Seant

Sekstet nestora polskiej awangardy jazzowej, z samym Ptaszynem na pokładzie. Słychać na tej płycie poszukiwania trzecionurtowe, podane w przystępny na dzisiejsze czasy sposób grania. Na owe czasy była to jednak koncepcja tyle rewolucyjna, co zupełnie nowa: w czasach 'pokatakumbowych' i 'ptaszynopodobnych' pojawił się oto ktoś taki, jak wybitny kompozytor i muzyk Andrzej Trzaskowski, proponując zupełnie nowe podejście do kompozycji i grania zespołowego: dość powiedzieć, że nagrania te są do dziś aktualne. Dla osób na serio interesujących się polskim jazzem osoba i twórczość Andrzeja T. jest obowiązkowa i absolutnie konieczna do przyswojenia. Dlatego płyta ta jest ważna i dobrze, że teraz wznowiona, może być dostępna dla nowych pokoleń fanów jazzu.

Zbigniew Namysłowski - Quartet

Jedna z najważniejszych płyt naszego najlepszego saksofonisty, bez wątpienia pozycja obowiązkowa w każdej dobrej płytotece jazzowej. Dokładna reedycja analogowego wydania, zawierająca doskonale zagrane utwory mistrza, których do dziś słucha się z zainteresowaniem. Najważniejszy z nich otwiera płytę, Siódmawka, to jednak z najbardziej znanych kompozycji, napisana w ciekawym metrum 7/4. Całość nosi znamiona silnego wpływu i zasłuchania w muzykę boga saksofonu: samego Johna Coltrane. Bez wątpienia po przesłuchaniu tej płyty, mimo wyraźnego upływy czasu w grze szczególnie sekcji rytmicznej, słychać naszego mistrza w wybornej formie.

Adam Makowicz - Unit

Jedna z ośmiu dostępnych na tę chwilę płyt, wznowionych w ramach serii Polish Jazz, zawierającej najważniejsze, bardzo ważne i całkiem mniej ważne płyty polskiego jazzu. Ta płyta to ciekawostka. Adam Makowicz, dziś wirtuoz i wybitny pianista klasyczny, grający z rzadka gorszą odmianę klasyki, czyli jazz (dziś co najwyżej sięga po Tatuma lub Garnera, ale też z rzadka), kiedyś grał właśnie tak, jak można to usłyszeć na Unit. Razem z perkusistą Czesławem "Małym" Bartkowskim stworzyli ciekawy duet perkusyjno-klawiszowy, a sam Makowicz gra na organach Fendera (oprócz Cherokee). Płyta nagrana w 1973, jeszcze przed zdobywaniem przez mistrza Wielkiego Jabłka. W grze Makowicza słychać silną fascynację grą Herbiego Hancocka z czasów elektrycznej rewolucji okraszoną elementami polskiej duszy. Do tego znakomity jak zwykle Mały i oto mamy jedną z ciekawszych do tej pory wznowionych płyt: bez specjalnej egzaltacji i wznoszenia się na muzyczne szczyty, ci dwaj wybitni muzycy stworzyli ciekawy, wpadający w ucho i nieszablonowy duet. Warto posłuchać, czego dziś Makowicz wystrzega się nawet we wspomnieniach: czyżby granie takiego jazzu nie uchodziło mistrzom klawiatury?

Heather Nova - Storm

Heather Nova jest aniolem. Bialym aniolem oczywiscie bo czarnych nie ma. Kto nie wierzy niech poslucha jakiejs plyty, na ten przyklad Storm co po polsku tlumaczy sie na Sztorm. Skad taki morski tytul ktos zapyta. Odpowiedz jest prosta. Heather Nova zyla nie tak jak wszyscy ludzie bo wychowala sie na stateczku. Urodzila sie w biednej, wielodzietnej rodzinie na Bermudach. Bermudy sa angielskie ale leza blisko Ameryki wiec zamieszkuja je glownie Amerykanie. Z Bermudow nic nie pochodzi z wyjatkiem mody na zolte luzne koszule i zolte luzne majtki w zielone palmy. Poniewaz rodzicow Heather Nova nie bylo stac na dom wiec musieli zyc na jachcie przez 20 lat i tak wzrastala Heather razem z masa braci i siostr. Podobno uczyla sie na tym jachcie grac na fortepianie w co nie wierze bo fortepian jak wiadomo jest na kolkach no i te sztormy. Moze na harmonijce lezac na hamaku? Mniejsza z tym. Jak Heather wyrosla na super dziewczyne to zaczela grac na gitarze i spiewac. Majac 18 lat zeszla na lad. Jej plyta Storm jest najlepsza plyta na swiecie jaka znam! Ona spiewa jak aniol. Z poczatku mysli sie, ze to taka druga Lipnicka ale jak sie slucha dlugo to okazuje sie od razu szybko, ze ona jest jak z opery. Glos super jak aniol. Na szczescie ona nie jest aniolem bo anioly jak wiadomo cechuje brak seksu oraz sa ubrane w biale sutanny. Ona ma dlugie, proste wlosy, bardzo ladna buzie, chyba niezle nogi i jest szczupla laska, ze cos! Biust jedynie ma nieco opuszczony ale to tylko dadaje jej seksu bo duzy. O czym spiewa to nie bardzo wiem bo brat mojej zony co zna mase jezykow obrazil sie na mnie bo go wkurzylem sam nie wiem za co. Zadzwonilem do niego i zapytalem sie grzecznie co znaczy imie tej Novej bo co znaczy nazwisko to wiem sam a on mi odpowiedzial, ze Kaloryfer i odlozyl sluchawke. Nieprzyjemne zdarzenie. No ale jak tak dobrze pomyslalem to juz wszystko wiem sam. Nova to supernowa czyli taka gwiazda co sie dopiero co narodzila i sie wykluwa. A Heather to przeciez hicior bo ona ma mase hiciorow na koncie. Piosenki jak mowilem nie wiem o czym sa ale sa anielskie po prostu. Na jednej jest cos o batonach bo ona spiewa o ‘star’ i ‘milkyway’. Glos zreszta ma slodki jak karmelek. Bardzo polecam ta plyte bo jest najlepsza i mozna ja sluchac w kolko.

The Rolling Stones - Let It Bleed

Wydany w niecały rok po "Beggers Banquet" Let It Bleed jest pomimo cukierkowatej (dosłownie) okładki równie mroczny jak poporzednik. W porównaniu z Beggers jest więcej gitary elektrycznej, co można tłumaczyć przyjęciem do zespołu nowego muzyka - utalentowanego gitarzysty M. Taylora. Zastąpił on wyrzuconego z zespołu Briana Jonesa, który w trakcie nagrywania poprzedniej płyty przeważnie przysypiał w kącie studia odurzony narkotykami i/lub alkoholem (n.b. Brian zmarł gdy nagrywano "Niech Krwawi"). Album otwiera "Gimme Shelter" - nie tylko jedno z najlepszych nagrań stonesów, ale muzyki rockowej w ogóle. Utwór o ogromnym ładunku emocjonalnym chwyta słuchacza za gardło żelaznym chwytem i przetrzymuje w napięciu do ostatniej sekundy. Tekst - dramatyczne wołanie o schronienie w świecie ogarniętym pożarem gwałtów i wojen, jest jakże niestety do dziś aktualny. Partie wokali i gitar tną niczym zardzewiałe brzytwy wybijając się nad sekcją rytmiczną, toczacą się z wdziękiem załadowanego pociągu towarowego. " A storm is threat'ning my very life today If I don't get some shelter I'm gonna fade away War, children, it's just a shot away, it's just a shot away! See the fire sweepin' out very street today Burns like a red coal carpet, mad bull lost its way War, children, it's just a shot away, it's just a shot away Rape! Murder! It's just a shot away, it's just a shot away! The floods is threat'ning my very life today. Gimme, gimme shelter or I'm gonna fade away..." Kolejne nagranie to wyciszający emocje bluesowy klasyk muzyka który "zaprzedał duszę diabłu" - czarnoskórego Roberta Johnsona, zagrany ciepło, wręcz pastelowo. Następnie "Honky Tonk Women" w wersji ... country !!! Stonesi musieli czuć się bardzo mocno, żeby umieścić na studyjnej płycie parodię swojego megahiciora, rockera który na równi z Satisfaction stanowił klasykę ich repertuaru. Swoją drogą ubaw jest przedni :-). Na dowód, że rolling stones nie zamierzają zostać "the best country band in the world" Live With Me jest prostym rockerem z aroganckim tekstem traktującym min. o strzelaniu do szczurów wodnych i życiu w trójkacie. Leniwie zagrana i zaśpiewana piosenka tytułowa jest nie lepsza w sferze tekstowej, wzmiankujac o seksie, kokainie i zabójstwie w piwnicy. 3-częsciowy, ponury blues rock "Midnight Rambler" wzbogacono grą Jaggera na harmonijce ustnej. Prawie 7 minutowy utwór kończy się mało rozsądnym okrzykiem: I'll stick my knife right down your throat Baby, and it hurts! i wywołał kolejną falę oburzenia wywołaną twórczością zespołu. You Got The Silver to wyskrzeczana przez Richardsa dość banalna pioseneczka, następnie Monkey Man - drapieżny a zarazem melodyjny rocker oparty na kapitalnym, ciężkim riffie w którym Jagger rzuca ironicznie: "mam nadzieję, że nie jesteśmy zbyt mesjanistyczni czy troche za satanistyczni", wyjaśniając, że oni tylko "love to play blues". Tu mała uwaga - o ile dziś panowie z RS swój satanistyczny wizerunek z lat 60-ych traktują wybuchem śmiechu i lekceważącym machnięciem ręki, o tyle śledząc historię zespołu mozna stwierdzić, że tę niezbyt mądrą zabawę przecięła dopiero tragedia w Altamont, wywołana przez (nomen omen) Hell's Angels. Po tym wydarzeniu stonesi umilkli na 2 lata i płytą Sticky Fingers z 1971 r. przebudowali image zespołu na "seks, drugs & rock'N'roll - i nic poza tym !". (Historia ta powinna stanowić ostrzeżenie dla zespołów latających po scenie z odwróconymi krzyżami i ryczących o obcinaniu głów - kto sieje wiatr, ten ... ). Na zakończenie You Can't Always Get What You Want - cóż napisać, ?? "hymn pokolenia", "rzecz kultowa" ? - banały, banały. Album odzwierciedla szalone lata 60-e w pigułce, ich wielowątkowość, często sprzeczności. Kończy okres poszukiwań, ale utwierdza to co pokazał Beggers Banquet - że Rolling Stones to nie zjawisko lecz artyści, świadomi wyboru środków i nie goniący za tanią popularnością.

Beta Band - The Beta Band

Gdzieś wyczytałem, że The Beta Band to taka brytyjska odpowiedź na Becka. Faktycznie - z grubsza biorąc jest w tym trochę (a może nawet wiele) prawdy. Z tym, że nie mówimy tu o jakimś bezmyślnym zżynaniu. Rzecz w tym, że o ile Beck szatkuje i miesza po swojemu różne tradycje amerykańskiego grania, tak ta ekipa podobnie bawi się klimatami wyspiarskimi - od The Beatles, poprzez Pink Floyd aż po współcześniejsze gitarowe smędzenia. Można pokusić się nawet o stwierdzenie, że to grupa post-britpopowa (zwłaszcza wokale wywołują takie skojarzenia - chłopaki śpiewają bardzo ładnie, z taką brytyjską dandysowską manierą troszki ;) Na szczęście goście jadą sobie po tych tradycjach po freakowemu - w duchu Becka właśnie (czy nawet może Zappy). Zarazem bezpretensjonalnie i bez popadania w przaśną pastiszowość. No i, gwoli ścisłości, inspiracje mają w sumie znacznie szersze (znaczy się, wcale nie ograniczone "geograficznie"). A to słyszymy krautrockową transową motoryka (Can się kłania), a to jakieś bluesy, folki, psychodelie czy hip-hopy (pewnie "parę" osób w tym momencie przekreśliło ten album, ale cóż... co gorsza pierwszy utwór zatytułowany jest nawet "The Beta Band Rap" ;) Co z tego całego zamieszania wychodzi? Ano, wbrew pozorom wcale nie żaden niestrawny bigos, a wyśmienita porcja postmodernistycznej muzyki rozrywkowej podanej z głową i z jajami ;) Aha, zapomniałbym dodać - to jest debiutancki album The Beta band. Wcześniej wydana na jednej płycie kompilacja trzech epek jest ponoć jeszcze lepsza, niestety jakimś zrządzeniem losu nie dane mi było jeszcze jej usłyszeć. (btw - jest ona "bohaterem" jednej epizodycznej scenki w "High Fidelity") Jeszcze na koniec mała dygresja - ilekroć słucham takiej muzyki to zawsze nachodzi mnie refleksja - czemu ona, do k***y nędzy jest tak mało popularna. Potencjał komercyjny ma przecież niezaprzeczalny, ale jakoś tak sie składa, że ludzie (szczególnie ci odbiorcy jeszcze mainstreamowi, lecz już z jakimiś ambicjami) wolą dołerskie "fazy" nadwrażliwców. Że niby jak bardziej smutno to bardziej ambitnie? Inteligentne "kombinowanie" ze sporą dawką poczucia humoru ma zdecydowanie mniej odbiorców. Czemu The Beta Band nie zdobyło takiej popularności jak dajmy na to Radiohead? (A Primus takiej jak Nirvana? Zappa takiej jak Floydzi?) Smutno mi... W przypadku The Beta band tym bardziej, że oni w paru miejscach też lekko smędzą, więc powinni trafiać do szerokiego i zróżnicowanego grona ;) Cóż, takie widać brutalne reguły szołbiznesu ... (Szkoda, że nie promował ich nadredaktor Stryjecki... ale on chyba nie lubi takiej muzyki, w życiu by nie wydał the beta band w tym swoim armsie ;)

Metallica - Load

Dobra płyta i właśnie jestem na etapie ponownego jej katowania. 2 pierwsze kawałki troszkę słabsze, takie przeciętne kawałki, ale za to potem już o wiele lepiej. Ulubiony kawałek - chyba Ronnie. Co do komercji to się nie zgadzam, dla mnie to jest dobra płyta i przede wszystkim nie nudzi po kilku przesłuchaniach, i ma swój klimat. No i jest kilka kawałków które po pierwszym przesłuchaniu się mogą nie za bardzo podobać (Thorn Within), ale za to później coraz bardziej się podoba.

Tracy Chapman - Telling Stories

Obiecalem ta opinie to nie moge sie wykrecic choc zupelnie nie mam czasu. Samochod mi sie rozkraczyl i w ogole jestem zdenerwowany bo okazalo sie, ze ten pierwszy wlasciciel wywiercil dziury w podlodze co sie okazalo po zdjeciu dywanikow i teraz wiem czemu tak ciagnie po nogach jak jest mroz. Jak sie go zapytalem to on powiedzial, ze zeby woda odplywala jak sie sniegu naniesie. Glupi jakis. Co do tej plyty Telling Story to oznacza na polski Opowiadana Historia. Kiedys murzynom zabraniano uczyc sie pisac i czytac i musieli swoja historie opowiadac stad tytul plyty. To jest fajna plyta bo podwojna a kosztuje tyle co pojedyncza bo bunus jest gratis. Najfajniejsza piosenka jest Telling Stories. Tu juz nie ma tak, ze ona spiewala na okrecie na Missisipi i jest amatorka. To jest gwiazda i to sie czuje calym cialem przy odbiorze. Zdjecia na tej plycie sa bez sensu bo zrobione noca i widac tylko neony. A pisalem juz, ze ona ma taka ciemna cere. Zupelnie nie mozna jej wypatrzec na tej ulicy co jest na okladce. W bonusie jest taka piosenka co ona tylko stoi i spiewa a nie ma zadnej muzyki! Wobrazacie sobie! Czarna pieknosc ciemna noca spiewa ze mozna sie wystraszyc. I to jest piosenka o policji. Policja w Nowym Yorku nie jest zupelnie sprawiedliwa co sie czasami wyraza na ulicy. No i oczywiscie w protest songach. Czarni ludzie wychowani na statkach czuja to swietnie. Jest jeszcze taka dobra piosenka co konczy pierwsza plyte. To jest o tym, ze jej chlopak probuje pierwszy raz. Stad tytul piosenki First Try. I ona tam spiewa, ze wszystko jej sie wydaje, ze jest nowe bo to pierwszy raz. Caly swiat jest nowy. To jest ciekawe nawiazanie do Czarnego Ladu bo tam chlopcy w bardzo mlodym wieku musza przejsc reinkarnacje. To oznacza ze jak maja mutacje to ida sami w dzungle albo na sawanne i tam musza przezyc bez jedzenia i picia 4 dni a maja tylko noz zeby cos sobie zorganizowac. Ci co wroca po tej inkarnacji sa juz nie tacy sami i moga miec dziewczyne albo zone. Nie wszyscy wracaja bo wiadomo, lwy, hipopotamy, itd. No ale ci co wroca maja swoje swieto co objawia sie tancowaniem i spiewaniem do bialego rana, naciananiem policzkow nozem i przeklowaniem uszu no i po 3 dniach oni moga miec ten First Try, o ktorym spiewa Tracy. Mysle, ze czasami to nawet im przychodzi z trudem no bo 4 dni bez jedzenia i picia a potem to tancowanie i uplyw krwi co jest bardzo wyczerpujace. Zreszta na tej piosence gitara rzepoli niemilosiernie i jest zupelnie rozstrojona bo struny sa poluzowane co ma symbolizowac, ze to jest trudno ten pierwszy raz i wcale sie nie dziwie Tracy, ze jest bardzo smutna jak to spiewa. Sami pomyslcie jak byscie sie czuli w takiej sytuacji. Ona juz nie taka mloda murzynka jak na pierwszej plycie i ten chlopiec po ciemnej karnacji co probuje pierwszy raz. Szkoda ich i tyle. Stad pewnie to rzepolenie, ktore wyraza niemoc.

Michael Hoening - Baldur's Gate 2 (soundrack)

Płyta jest ścieżką dźwiękową do gry "Baldur's Gate 2", RPG z 2000r. Oprócz 77 minut muzyki są też dodatki do gry, zwiastuny itp. Nie wiem, jaki to gatunek. Czasem ma się wrażenie, że gra cały, duży skład symfoniczny, a czasem jest jakby bardziej kameralnie. Zawsze jednak jest różnorodnie, nie ma monotonii, jaka czasem dźwięczy w utworach klasycznych. Inaczej muzykę tą odbiera człowiek który grał w BG2 niż ten, który nie grał. Warto jednak napisać, że samam gra bez muzyki byłaby zaledwie genialna, a jest doskonała. Generalnie utwory nastawione są na trzymanie w napięciu i wywoływanie nastroju grozy. Wiele z nich zostało sporządzonych "na potrzeby" bitew. Szybkie, wzbudzające ciarki, monumentalne. Pozostałe napisano tak, by pasowały do klimatu danej lokacji - podziemi, sklepu, burdelu, piekła itp. Wszystkie one wywiązują się ze swojej roli doskonale. To jednak, co wyróżnia płytę, to fakt, że można jej słuchać i wyobrażać sobie "co kompozytror miał na myśli" wczuwając się w zmienne klimaty utworów. Tego nie potrafi żaden inny soundtrack z jakim się spotkałem. Wogóle, to najlepsza płyta w moich zbiorach. Wątpię, czy jakaś inna potrafiłaby równie skutecznie mnie oczarować. Przede wszyskim BG2 miał niesamowity klimat, naprawdę przenosił w świat fantasy i nim się spostrzegłeś, świtało i wstawałeś od kompa. Kiedy przeszedłeś grę poraz trzeci, czas na soundtrack. Cała gra zaś jest soundrackiem, w którym możesz wziąć udział. Jeśi ktoś się zainteresował - pisać do mnie. Jakoś się podzielimy :) bo w sklepach płyty nie da się kupić.

Metallica - kill'em all

Ech, młodzieńczy bunt. Stara Metallica, stara energia, stara siła, czyli taka prawdziwa a nie z siłowni (vide linkin park itp.). Dla mnie granie zbyt elektryczne, za mało basowe. grająbardzoszybko. Może nie da się w nią tak wsłuchać jak w \"mastera\" albo w \"justice\" ale ma więcej energii. Ma też klimat. Nie wiem jaki, może kameralny? Ale chyba niepowtarzalny. The best of... : \"Metal Militia\" ; \"The Four Horsemen\" ; \"Seek And Destroy\".

Metallica - S and M

Czytaliście "Muzykę Duszy" ("Soul music") Terry'ego Pratchetta? To teraz jej posłuchajcie :) Fanom symfonii raczej się nie spodoba ta "profanacja" ale kto się ze Starą Metallicą osłuchał - pęknie z radości. O dziwo najlepiej pasują nie instrumenty smyczkowe, a dęte. Włączy się taki w drugim planie i całość zaczyna brzmieć od nowa. Oczywiście to orkiestra jako całość definiuje brzmienie, ale czasem jest nieco zbyt schowana. Mimo to niektóre utwory zabrzmiały lepiej niż w oryginale. I to nie byle jakie, bo np. Devil's Dance, Fuel, Memory Remains, For Whom The Bell Tolls (TAK!) i Battery. Stara Nowa Metallica wraca do łask. Szkoda że na tak krótko, bo kolejne albumy to... ech... Są też dwa utwory których nie słyszałem w oryginale, ale są najlepsze z całej płyty. "Human" oraz "Wherever I May Roam". Wirtuozeria. Szkoda, że to nie jest nagranie studyjne :) choć ryk tłumu np. w "Master of Puppets" też robi wrażenie.

Metallica - St Anger

Łojenie. Zupełnie niemetalowe. A ja myślałem że Garage inc. to będzie najgorsza ich płyta. Anger jest równie żenujący. Malutki plusik za "mocne granie" ale chyba bez pomysłu. Swoją drogą - niektóre kontrabasy grają "mocniej" :> Czemu mówicie tak źle o ReLoad? Jak dla mnie lepsza do Load. A Nothing elese matters faktycznie jest taki... średni, żeby nie powiedzieć "pod publikę". Natomiast S&M rządzi!

Metallica - St Anger

Zgadzam się z Kornikiem - słaba płyta. Może lepszy krok od Load i Reload, ale dla mnie Load to niezła płyta, Reload to kicha, natomiast St.Anger to próba pokazania że metallica to mocne granie. Dwa plusy za Frantica i Unnamed Feeling, St. Anger nawet nawet, może jakby troszkę dłużej popracowali i więcej by było takich utworów to by było super, a tak mam 2 super utwory a reszta to kicha.

Metallica - Metallica

Dla mnie czarny album to przykład perfekcyjnego wykonania i nagrania płyty. Może dla niektórych komercja, ale dla mnie to przykład ciężkiej pracy i jeśli chodzi o jakość to najlepsza płyta metalliki. Co do najlepszego utworu to zdecydowanie wolę "The unforgiven" od "nothing else matters". No i solówka Kirka w Struggle Within powala !

Keith Jarrett - The Out-of-Towners

Są wykonawcy, na których nowe płyty czeka się z wyczekiwaniem, ale równolegle z 'pewną taką nieśmiałością': bo z jednej strony ulubiony muzyk wydaje długo oczekiwane nowe dzieło, ale też rodzi się pytanie, czy utrzyma oczekiwany przez nas poziom. Jarrett i jego słynne Trio spełnia zawsze na szczęście tylko ten pierwszy warunek: ich wspólne płyty to od wielu już lat pewniak i zakup bez konieczności wcześniejszego słuchania w sklepie. Tak też jest i tym razem, bo właśnie teraz ukazała się omawiana płyta The Out-of-Towners. Zapowiadana wstępnie na stronie internetowej ECM jako dwupłytowa, niestety zawiera w efekcie końcowym tylko jedną płytę. Widocznie regularnie pojawiające się nowe płyty Jarretta spowodowały lekkie przegrzanie jazzowej koniunktury i stąd taka decyzja, a nie inna. Szkoda. Po wyjęciu z pudełka pojawia się pierwsze zaskoczenie: nie jest to nowe nagranie, lecz koncert z Monachium, zarejestrowany 28. lipca 2001, a więc ponad trzy lata temu. Okazuje się, że nagminną polityką Eichera w przypadku takich artystów jak właśnie Jarrett, staje się trzymanie nagrań na półce w oczekiwaniu na moment, kiedy jego zdaniem mogą one ujrzeć światło dzienne i nie spowodują zbytniego nasycenia rynku. Nie jest to moim zdaniem specjalnie sensowne z punktu widzenia słuchacza, gdyż nagranie sprzed ponad trzech lat nie jest do końca aktualne i co za tym idzie: 'nowe'. Dowodem tego jest fakt, że choćby podwójna, fenomenalna koncertowa płyta improwizowana Always Let Me Go sprzed dwóch lat, zawiera materiał koncertowy z kwietnia 2001, a więc nagrany raptem trzy miesięce wcześniej niż Out-of-Towners, a wydany już przecież całe dwa lata temu! Muzycznie obie te płyty dzieli jednak bardzo wiele, niestety. No ale takie są preferencje wielkiego Manfreda i na to wpływu prawdopodobnie nie mają nawet szefowie samego Universalu (firma-matka): od lat wielu Eicher jest to producent - ikona we współczesnym jazzie i nie tylko jazzie: dość wspomnieć coraz ciekawszą i coraz szerszą stylistycznie tzw. Nową Serię, gdzie ukazują się nagrania bardzo ciekawych nowych artystów współczesnych oraz aktualne interpretacje uznanych dzieł 'poważnych'. Wracając do nowej płyty wielkiego Keitha muszę przyznać, że jestem nieco zaskoczony: po fenomenalnych płytach koncertowych z całkowicie improwizowanym materiałem 'freakowym' , wspomnianej wcześniejAlways Let Me Go z koncertów w Tokio oraz równie genialnej Inside Out z koncertem z Lodnynu z 2000. roku, Jarrett na dobre powrócił do stylistyki i repertuaru z szerokiego spektrum American Songbook. Płyta Out-of-Towners zawiera sześć utworów - standardów, z czego utwór otwierający set poprzedza Intro na fortepian solo oraz jedną zupełnie nową kompozycję lidera. Właśnie ten tytułowy utwór nawiązuje po części do tamtych wspaniałych płyt, a jest to przepięknie zagrany, blisko 20-sto minutowy blues, który w zasadzie stanowi najlepszą rekomendację do niezwłocznego nabycia tej płyty. Dla fanów Jarretta: no cóż, Out-of-Towners to pozycja oczywiście obowiązkowa - jak każda płyta tego wybitnego pianisty i artysty. Dla wybiórczych fanów, którzy mają w kolekcji wcześniejsze liczne płyty tria ze standardami: pozycja niekonieczna, lecz zachęcam: posłuchajcie koniecznie utworu The Out-of-Towners, bo porcja zdrowego, znakomitego bluesa jeszcze nikomu nie zaszkodziła! Dodam też, że płyta OOT jest moim zdaniem lepsza od średnio udanej, poprzedniej płyty koncertowej, Up For It. To niewątpliwie kolejny atut nowego zestawu.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat.