Skocz do zawartości
IGNORED

Matura to bzdura(?)


il Dottore

Rekomendowane odpowiedzi

Żartujesz?:) Nie ma żadnej gwarancji. "Uczelnie" typu Wyższa Szkoła Wyciskania Syfów - nie uczy pisać, ni czytać. Nawet, podejrzewam - do łopaty się "magistrzy" nie nadają. Zresztą- nie pójdą, bo przecież "po studiach"...:))) PS - jeśli chodzi o kwestie "bankowe", jest jeszcze śmieszniej. Żona pracuje f tem burdlu, więc wiem:)

ten tak zwany sektor finansowe w ciągu ostatnich kilku lat zwłaszcza zamienił pracowników operacyjnych na takich którzy mieli zdolności umysłowe rodem z okresu powojennego. Rzeczywiście mogłoby dzisiaj być wśród nich 60% analfabetów - no byle gaworzyli po angielsku, bo to jest obecnie wyznacznik doświadczenia - czyli każdy kto przez rok na zmywaku w Anglii siedział da radę.

 

Z tego powodu tak zwany sektor finansowy w PO-lsce to jeden bajzel. Skoro banki nie sa Polskie to również nie potrzeba całych ich wydziałów zajmujących się procedurami, ryzykiem i tworzeniem narzędzi. Takie rzeczy importuje się od zachodniego kapitalisty a Polacy mają tylko siedzieć rypać rodaków wciskaniem im niepotrzebnych usług i wykonywać jak najprostsze prace przeznaczone już w przedwojennych planach dla "untermenszów"

 

podstawowe pytanie podczas przyjmowania do pracy w tym syfie to wysokość zarobków. Większość tak zwanych "banków" wpisuje takie pytanie w formularze rekrutacyjne żeby nie musieli zapraszać na rozmowę tych którzy wpiszą więcej niż płaca minimalna.

 

Prawdą jest że "płacąc orzechami zatrudnisz małpy" - czyli Polaków.

  • Moderatorzy

 

Nie firm tylko wyzyskiwanych wyrobników na samozatrudnieniu. Z firmami to ma niewiele wspólnego nawet leksykalnie.

 

+

 

Kiedyś w banku nikt nie wpadłby na pomysł żeby nazywać specjalistycznym stanowisko nie mające decyzyjności w zakresie własnych obowiązków. Dzisiaj to norma

 

Nazwanie pracownika specjalistą wynika z faktu, że każdy chce być obsługiwany przez pracownika o jakichkolwiek kompetencjach i umiejętnościach. napis specjalista na tabliczce daje takie złudzenie i zaspokaja 99% spraw i petentów.

Gdyby było tam napisane burak albo uczeń większość chciałaby rozmawiać z kims wyżej.

Dziś ciekawym zagadnieniem jest studiowanie Bankowości , kiedyś taki kierunek był przepustką do nienajgorszych posad, dziś to praca stojąca przy plastikowym kontuarze w galerii handlowej za mierną kasę. Uważam że inwestowanie dziś pieniędzy i czasu na takie studia to idiotyzm.

 

.

To jest bardzo ważne, gdyż np. w Irlandii świadomość medyczna społeczeństwa jest bardzo niska. To nie jest Polska gdzie każdy na forach internetowych nauczył się wszystkiego o medycynie iteraz uważa swojego lekarza za idiotę. W Irlandii ludzie tacy nie są, często są po dziecięcemu naiwni i sysytem musi im gwarantować właściwy poziom opieki medycznej, gdyż oni sami nie są w stanie zweryfikować poziomu usług, jaki im się świadczy.

 

 

 

Nasze powszechne "zamiłowanie" do medycyny , mechaniki i w ogóle nauk wszelakich nie wynika z chęci poszerzania horyzontów i samorozwoju tylko z indolencji i partactwa wszelkich zawodowców: od lekarzy, poprzez prawników na mechanikach i hydraulikach skończywszy, którzy jedynie potrafią rachunki wystawiać a złą diagnozę kłaść na karb wieku lub niedostatecznej informacji o stanie własnym pacjenta.

Jak kogoś wydymają kilka razy w dupsko to nie ma się co dziwić, że chodzi ze ściśniętymi pośladkami a w spodnie z tyłu ma wsadzone stare drzwiczki od piecyka...........

" Mądry głupiemu ustępuje więc głupota triumfuje"

Kiedyś Bankowości - o il była - to jakoś nie pamiętam. Może to był jakiś kierunek na Handlu zagranicznym albo ekonomii.

W bankach na stanowiskach wykonawczych - nie za kontuarem - pracowali absolwenci wszystkich kierunków - byli prawnicy, administratywiści, matematycy, ekonomiści, a nawet inżynierowie po SGGW [do kredytowania rolników].

Dzisiaj tacy prawdziwi specjaliści są w ilości kilku na cała Polskę. A w centralach banków i na stanowiskach wykonawczych w ubezpieczeniach, leasingu, faktoringu pracują ludzie z doświadczeniem w call-center albo z rodzinnymi koneksjami, po etnologii, bibliotekoznawstwie, psychologii czy geografii. Od małpy wymaga się przecież obsługi telefonu i wypełniania poleceń. Zbyt inteligentny i samodzielny człowiek na takim stanowisku jest zagrożeniem dla korporacji.

A widziałeś jak teraz wygląda stanowisko "specjalisty" w typowej polskiej / polsko-zagranicznej korporacyjce???

 

nie o takim specjaliście pisałem .

 

kolego Kubri

niektórym wydaje się ,że kiedyś było lepiej bo nie odnajdują się w tym co jest dziś

 

Ponieważ kiedyż człowiek po studiach dawał gwarancję ze potrafi samodzielnie myśleć i wnioskować. Na stanowiska specjalistyczne wymagano wyższego wykształcenia.

Obecnie wykształcenie wyższe spsiało i nie jest żadną gwarancja posiadania odpowiednich kompetencji umysłowych do samodzielnego wykonywania zadań. W związku z tym ograniczono również decyzyjność na stanowiskach które kiedyś były samodzielne.

 

taki tok rozumowania zakłada ,że organizacja/przedsiębiorstwo nie kształtuje rozwoju pracowników a jest uzależnione od tego co rzuci na rynek uczelnia.

jest to totalna nieprawda , na pewnych stanowiskach się ogranicza decyzyjnośc na innych sie ją wprowadza. zalezy od branży, kultury organizacji, potrzeby chwili.

Trzeba trochę pokory bo skoro te idiotycznie zarządzane firmy wybiły na rynku te zarządzane oldschoolowo to może Twój punkt widzenia nie jest taki słuszny ?

Cóż...nic dziwnego...czytajac twoje posty nikt nie wątpi, że własnie bierzesz na mopie zakręt w pasażu galerii...i cały twój...wieczorny...szkolny...wysiłek...mop trafił.

 

No i cóżeś to matołku napisał ciekawego? Słoma z butów i tyle. Swoim woim katolicyzmem świecisz jak choinka a większego chama ze świecą tu szukać.

 

Świąteczne pozdrowienia z życzeniami refleksji nad własnym buractwem!

Jestem Europejczykiem.

 

Gość dziadekwłodek

(Konto usunięte)

Jestem przeciwko powszechnej maturze. To bzdura. Mam tylko PeeReLowski ZDZ, a jestem lepiej ustawiony życiowo niż niejeden jenżynier, doktór lub profesór. A oprócz ręców, głowę może wykorzystuje częscij niż oni. Bo nie lubie rysunku technicznego i zawiłych obliczeń.

niektórym wydaje się ,że kiedyś było lepiej bo nie odnajdują się w tym co jest dziś

 

Tak oczywiście, NAPEWNO, bo tak napisałeś. Wiec tym co się odnajdą czyli masom po licencjackich szkołach czegoś i czegoś na bezrobociu i nielicznym pracującym za 300EUR/m-c wydaje się że jest miętowo, bo tak się doskonale odnajdują ???

 

Typowe pieprzenie PO-wskiego leminga o mentalności chłopa spod Białegostoku

 

 

taki tok rozumowania zakłada ,że organizacja/przedsiębiorstwo nie kształtuje rozwoju pracowników a jest uzależnione od tego co rzuci na rynek uczelnia.

jest to totalna nieprawda , na pewnych stanowiskach się ogranicza decyzyjnośc na innych sie ją wprowadza. zależy od branży, kultury organizacji, potrzeby chwili.

Trzeba trochę pokory bo skoro te idiotycznie zarządzane firmy wybiły na rynku te zarządzane oldschoolowo to może Twój punkt widzenia nie jest taki słuszny ?

 

Nie jest dziwne jeśli chłop spod Białegostoku nie jest w stanie zrozumieć o czym napisałem, bo z tego swojego gumna, które utkwiło w jego pamięci, widzi świat do granicy furtki.

 

"Na rynku" to możesz buraki sprzedawać.

A jeśli chodzi o ilość firm to ich liczba się zmniejsza z powodu koncentracji kapitału. Większy przejmuje mniejszego, w czym nasze POlskie państwo kibicuje, pozbawiając tłumy kolejnych absolwentów mozliwości uzyskania pracy. Z zarządzaniem to ma tyle wspólnego co twoja wiedza na ten temat.

 

 

Nazwanie pracownika specjalistą wynika z faktu, że każdy chce być obsługiwany przez pracownika o jakichkolwiek kompetencjach i umiejętnościach. napis specjalista na tabliczce daje takie złudzenie i zaspokaja 99% spraw i petentów.

Gdyby było tam napisane burak albo uczeń większość chciałaby rozmawiać z kimś wyżej.

Dziś ciekawym zagadnieniem jest studiowanie Bankowości , kiedyś taki kierunek był przepustką do nienajgorszych posad, dziś to praca stojąca przy plastikowym kontuarze w galerii handlowej za mierną kasę. Uważam że inwestowanie dziś pieniędzy i czasu na takie studia to idiotyzm.

 

Kiedyś nikt nie wystawiał sobie takich tułów i jakość nic się z tego powodu nie działo.

 

Obecnie jest jeszcze śmieszniej. Teraz masz w ogłoszeniu na przykład słowo "młodszy" - typu młodszy referent, młodszy asystent i tym podobne po czym lista wymaganego stażu.

Albo odwrotnie - w nazwie "starszy" po czym wymagania - "student ostatniego roku".

 

O bankowości - to już pisałem - w PRLu była najgorzej opłacana praca. Miętowo zrobiło się pomiędzy 1990 a tak 1995 rokiem - potem było już tylko gorzej w tej branży. I nikt wtedy nie studiował Bankowości bo to tyle samo warte co studiowanie Marketingu i Zarządzania [wszystkie blondynki na to szły]. Do pracy w bankowości szli wtedy absolwenci ekonomii, prawa, administracji, matematyki i SGGW. W zasadzie wystarczał tytuł magistra żeby mieć duże szanse na rozwój w takiej organizacji.

 

Jestem przeciwko powszechnej maturze. To bzdura. Mam tylko PeeReLowski ZDZ, a jestem lepiej ustawiony życiowo niż niejeden jenżynier, doktór lub profesór. A oprócz ręców, głowę może wykorzystuje częscij niż oni. Bo nie lubie rysunku technicznego i zawiłych obliczeń.

 

Tuskoland też jest przeciwny i najchętniej zniósłby w ogóle obowiązek szkolny. Głupimi ludźmi rządzi się łatwiej i o jeden mniej obowiązek budżetowy spoczywa na Rządzie.

Nasze Szmato-liberały właśnie po to wprowadzili gimnazja - jako leninowską "mądrość etapu" na drodze ograniczania obowiązku szkolnego.

 

Otrzeźwiło ich trochę wysokie bezrobocie. Gdyby bowiem coraz mniej ludzi miało maturę, to coraz mniej szłoby na studia - zwłaszcza te płatne. Uczelnie by się skurczyły. Dopiero wtedy w gospodarce ujawniłby się prawdziwy poziom ukrywanego do tej pory bezrobocia.

 

.

Gość dziadekwłodek

(Konto usunięte)

(...)

Tuskoland też jest przeciwny i najchętniej zniósłby w ogóle obowiązek szkolny. Głupimi ludźmi rządzi się łatwiej i o jeden mniej obowiązek budżetowy spoczywa na Rządzie.

Nasze Szmato-liberały właśnie po to wprowadzili gimnazja - jako leninowską "mądrość etapu" na drodze ograniczania obowiązku szkolnego.

 

Otrzeźwiło ich trochę wysokie bezrobocie. Gdyby bowiem coraz mniej ludzi miało maturę, to coraz mniej szłoby na studia - zwłaszcza te płatne. Uczelnie by się skurczyły. Dopiero wtedy w gospodarce ujawniłby się prawdziwy poziom ukrywanego do tej pory bezrobocia.

 

.

 

Powszechna niemal osiągalność matury i dyplomu wyższej nie jest wcale wykładnia poziomu oświaty.

 

W PRL-u nie wszyscy mieli średnie i wyższe wykształcenie, a poziom oświaty był zdecydowanie wyższy.

 

Nawet Wałęsa, który ukończył aż Szkołę Przysposobienia Rolniczego, został prezydentem i nie tylko.

 

zst00020.jpg

W szczycie demograficznym 2007-2008 było prawie 2mln studentów. Podczas kiedy w 1990 to było nieco ponad 0.4mln a był to okres wzrostu liczby studentów.

 

Zakładając że 1/5 z nich co roku trafia na rynek to mamy 400tys. rocznie nowych studentów którzy nie trafiają na rynek pracy. Gdyby z tej ilości 300tys. nie miało matury to o tyle rocznie rosłoby bezrobocie.

Mielibyśmy więc wzrost bezrobocia rejestrowanego o około 1,5mln czyli obecnie około 22% stopę bezrobocia rejestrowanego i o miliom więcej bezrobotnych nierejestrowanych czyli faktycznie około 28% bezrobocie i to mimo tego że oficjalnie 2,7mln ludzi wyemigrowało - czyli około 15%.

 

Wynika z tego, że w POlsce pracy nie ma dla 43% ludzi zdolnych do pracy.

 

To jest prawdziwy sukces polskiego kapitalizmu i tak zwanej "gospodarki rynkowej"

 

Jest to obraz nędzny porównywalny jedynie z Wielkim Kryzysem lat 30. XX wieku. W Niemczech przy mniejszym bezrobociu dochodziło do wystąpień rewolucyjnych dzięki, którym Hitler doszedł do władzy.

 

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

 

 

Jeśli chodzi natomiast o kształtowanie się płac w zależności od wykształcenia to oczywistym jest że zalew byle jakich absolwentów studiów wyższych prowadzi do zmniejszenia ich przedziału wynagrodzeń.

 

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

 

W powyższym linku znajduje sie badanie wynagrodzeń firmy S&S. Należy jednak zwrócić uwagę na typowe dla takich zestawień "oszustwo statystyczne". Polegające na tym że o ile mechanikiem samochodowym może być na przykład mechanik samochodowy to może być nim również inżynier. Tak samo sekretarką może być pani po maturze i może nią być również pani po studiach. Wątpliwości budzą zaklęcia pod nazwą "specjalista IT" które jest określeniem niczego nie definiującym. Trzeba też zwrócić uwagę na masowość wystepowania licencjatów uwazanych za wykształcenie wyższe, które zastąpiły istniejące kiedyś szkoły pomaturalne - ci ludzie tylko z nazwy mają taki sam poziom wykształcenia jak po jednolitych studiach wyższych.

 

Jedno natomiast co wynika z tego badania, to zacieranie różnic dochodowych ze względu na poziom wykształcenia. Ale jest to również typowym zjawiskiem w kraju który zlikwidował swój przemysł wytwórczy i udostępnił ludziom możliwość ucieczki od bezrobocia przez masowe studiowanie.

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Z tymi studentami to nie do końca tak. Dzięki temu, że uczą się w szkole czegoś i czegoś, to posiadają status ucznia i potencjalnego pracodawcę kosztują jeszcze mniej, niż pensja minimalna normalnego etatowca.

Jestem przeciwko powszechnej maturze. To bzdura. Mam tylko PeeReLowski ZDZ, a jestem lepiej ustawiony życiowo niż niejeden jenżynier, doktór lub profesór. A oprócz ręców, głowę może wykorzystuje częscij niż oni. Bo nie lubie rysunku technicznego i zawiłych obliczeń.

 

To niestety widać!

 

Kubri

 

Idąc twoim tropem rozumowania to ilu bezrobotnych było za PRL?To oczywiście trudno obliczyć ale przecież wiadomo,że znaczna część zatrudnionych była zatrudniona( a nie pracowała) fikcyjnie.Zakłady liczyły tysiące pracowników z których znaczna część była zbędna.To było ukryte bezrobocie.To może bezrobocie było nawet 50-60%?Tak możemy się liczbami przerzucać w obie strony.

Co do wykształcenia.Wykształcenie wyższe to nie tylko szkoła zawodowa.To również rozwój człowieka i jego osobowości.Należy oczywiście dbać o poziom ale nie należy tego łączyć sztywno z rynkiem pracy.Studia to jedno a praca to drugie.Podajesz przykład 90r. To w takim razie jak wyglądaliśmy wtedy na tle krajów zachodnich?Przypuszczam,że marnie( chodzi o ilość studentów na tysiąc mieszkańców).

 

dziadekwłodek

 

Nie rozumiem czemu tak upierasz się przeciwko powszechności oświaty?I chwalisz się brakiem wykształcenia( formalnego)?Oczywiście,że samokształceniem i samodzielnym rozwojem też można dojść do wysokiego poziomu wykształcenia ale nie jest to zjawisko częste.Więcej powiem, jest to zjawisko bardzo rzadkie.Co w tym złego,że urzędnik w biurze jest po prawie czy administracji?A ostatnie rankingi międzynarodowe gimnazjalistów pokazują,że nie jest u nas tak źle.

Gość dziadekwłodek

(Konto usunięte)

To niestety widać!

(...)

 

???

 

(...)

dziadekwłodek

 

Nie rozumiem czemu tak upierasz się przeciwko powszechności oświaty?I chwalisz się brakiem wykształcenia( formalnego)?Oczywiście,że samokształceniem i samodzielnym rozwojem też można dojść do wysokiego poziomu wykształcenia ale nie jest to zjawisko częste.Więcej powiem, jest to zjawisko bardzo rzadkie.Co w tym złego,że urzędnik w biurze jest po prawie czy administracji?A ostatnie rankingi międzynarodowe gimnazjalistów pokazują,że nie jest u nas tak źle.

 

Nie jestem przeciwko powszechności, tylko za racjonalnością oświaty. Każdy może skończyć wyższe studia, ale nie każdy musi je kończyć. Studia wyższe powinny stać na rzeczywiście wysokim poziomie, a dostawać się na nie powinni ludzie szczególnie predysponowani do kontynuowania nauki na nich - a więc szczególnie uzdolnieni, etc. Nauka na wysokim poziomie jest kosztowana, nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia, aby kształcić np. 100 inżynierów, prawników, humanistów - z których w zawodzie i zgodnie z wykształceniem znajdzie pracę 15, a reszta będzie woźnym, ochroniarzem, robotnikiem, na budowie, handlowcem. Lepiej dobrze wykształcić 20 inżynierów, 20 techników i 60 robotników wykwalifikowanych. Ochroniarz nie musi mieć całościowej wiedzy o prawie karnym - powinien być sprawny, opanowany w warunkach stresu, znać podstawy samoobrony czy niektóre regulacje prawne i skutecznie posługiwać się osprzętem, etc. Tu wystarczy dobry, kilku miesięczny kurs, nie lata studiów prawniczych. Inny paradoks to nauczyciel matematyki, jako wuefista po tzw. studiach podyplomowych, do tego jeszcze zrobił historię i katechezę - bo miał pieniądze. W efekcie w niczym nie jest dobry.

Idąc twoim tropem rozumowania to ilu bezrobotnych było za PRL?To oczywiście trudno obliczyć ale przecież wiadomo,że znaczna część zatrudnionych była zatrudniona( a nie pracowała) fikcyjnie

 

pier**lisz to samo co pier**lił Balcerowicz. Tylko że przez 25 lat to samo ???

 

Różnica ukrytego bezrobocia w pracy a na studiach jest taka ze 43% "fikcyjnie zatrudnionych" dostanie realne płace które wyda na konsumpcje i wzrost produkcji. Natomiast 43% "fikcyjnie studiujących" wydaje pieniądze w większości swoich rodziców, które trafiają do wąskiej grupy nauczających i biorą udział w kumulacji kapitału.

Koszt społeczny takiego masowego studiowania jest wyższy niż niestudiowania - nawet gdyby tym ludziom wypłacić zasiłki za niestudiowanie.

 

Bardzo słabo sobie radzisz z tropieniem rozumowania.

Ale o czym tu gadac. Teraz to nie ma przerostu zatrudnienia? Tylko proporcje są zmienione. Kiedyś wystarczało, by 10 robotnikami zarządzał jeden manager, teraz jest 10 managerów do zarządzania jednym robotnikiem.

A do tego wspomagają się kilkoma konsultantami z zewnątrz...

Podajesz przykład 90r. To w takim razie jak wyglądaliśmy wtedy na tle krajów zachodnich?Przypuszczam,że marnie

 

Kolejne pierdolenie balcerkowe. Teraz wyglądamy świetnie bo mamy 1,5mln studiujących niepotrzebnych nikomu licencjatów, które administracyjnie uznano za studia wyższe. Niesamowity postęp.

 

Jakoś nie martwi cie jak wyglądamy na tle krajów zachodnich z wysokością płacy, ilością miejsc pracy czy udziałem wynagrodzeń w wielkości PKB.

 

Ale o czym tu gadac. Teraz to nie ma przerostu zatrudnienia? Tylko proporcje są zmienione. Kiedyś wystarczało, by 10 robotnikami zarządzał jeden manager, teraz jest 10 managerów do zarządzania jednym robotnikiem.

A do tego wspomagają się kilkoma konsultantami z zewnątrz...

 

Kiedyś to jeden manager zarządzał 1000 pracowników :) A teraz jest odwrócona piramida - jak mówił All Bundy "ta jedna Pani obsługująca klientów musi zarobić na tych pięciu prezesów" .

Ponad 80% sprzedawców zatrudnionych w Super i Hipermarketach wliczając to tak zwane "molochy" czyli "galerie" handlowe w PL ma wyższe wykształcenie.

Płakać się chce

Kanał Prawy Kanał Lewy STEREO......................Przenicowany świat

A temu że jest "wąską grupą"

 

jakieś problemy z logicznym myśleniem?

 

Ale jakby wszyscy byli kierownikami to sam musiałbyś sobie płytki w łazience kłaść.

W sumie to i tak musisz bo nie masz szan by nie trafić na partola. Jesli czasu tylko wystarczy to koszt nauki w kładzeniu płytek nie przekroczy kosztu pracy glazurnika.

Wcale nie jest taka wąska.To tysiące ludzi.

 

Dolicz jeszcze za czasów PRL 300 tys. poborowych uziemionych na 2 lata.

 

I jeszcze jedna uwaga.Przecież tu chodzi o uczelnie prywatne w których student płaci swoimi pieniędzmi lub pieniędzmi rodziców.Państwo nie dokłada nic.

Ale zamiast te pieniądze skonsumować na przykład przez 300tys, ludzi zostają skumulowane w kieszeniach 10tys. ludzi. Nie są obracane na konsumpcje - owszem może jeden na 10 wykładowców dorobi się na tym i kupi na przykład samochód zasilając obcy kapitał wytwórczy albo postawi sobie dom co już lepsze bo nie tylko praca kiepsko opłacanych pracowników stanowiąca kilkanaście procent kosztów trafi do kieszeni polskich konsumentów ale może jeszcze użyje materiałów budowlanych produkowanych przez polski kapitał.

W obecnej strukturze wytwórczej znacznie lepiej dla rozwoju gospodarki byłoby przejedzenie tych pieniędzy przez te 300tys. niepotrzebnie studiujących. Przynajmniej pobudzałoby to popyt na towary spożywcze szybko-rotujące których produkcja jeszcze odbywa się przy udziale polskich przedsiębiorstw.

 

A przy tym nie obniżałoby rangi wyższego wykształcenia i nie prowadziło do absurdów zatrudnienia magistrów w ciucholandach.

Pamiętam, jak w latach 80-tych czytałem pewien artykł na temat życia w Japonii. Podana w nim była informacja, że obecnie blisko 100% absolwentów ich podstawówek kończy szkołę średnią. Tylko nieliczni (i to wyłącznie niepełnosprawni) jakieś szkoły przystosowawcze o randze zawodówki. U nas w tym czasie pracujący po szkole średniej zostawali majstrami w fabrykach. U nich pracowali sami majstrowie? I tak, i nie. Po prostu cała załoga była lepiej wykształcona. Nawet z osobą przykręcajacą na taśmie koła w fabryce toyoty można było pogadać o tangensach :)

Praca Pana Hot-Doga pod dyską niestety wymaga ruszenia głową - ile i czego potrzebują klienci, logistyka itd. To jest bardzo ciężka praca, na dodatek bez pewności zarobienia określonych pieniędzy. Za to w urzędach wymagają magistra i układów...

 

Poza tym - przy wyborze ścieżki edukacyjnej dobrze jest pomyśleć jak przy strzelaniu do rzutków - gdzie cel będzie. Ludzie niestety jednak z wielkim uporem celują tam gdzie cel jest albo wręcz był. Rzeczywiście PRL-owskie wykształcenie przed jego dewaluacją Szkołami Lansu i Bansu jakoś chroniło przed bezrobociem we wczesnych latach 90-tych, jednak taki trend w kolejnej iteracji ma małe szanse się utrzymać, zwłaszcza jeżeli za wykształceniem nie idą realne umiejętności.

 

A tak w ogóle to mit powszechnej edukacji jest zadłużeniem społeczeństwa u przyszłych pokoleń na skalę chyba większą niż piramida finansowa pt. ZUS. Amerykanie już zdali sobie z tego sprawę, vide rysuneczek gdzie absolwent rzuca czapkę uniwersytecką w górę, i wraca ona do niego w formie baseball'ówki z McDonald'a. Poprzedniemu pokoleniu mówiono - pracujcie ciężko, inwestujcie w edukację waszych dzieci to awansują i będą miały lepiej niż wy. A dzieciom - "ucz się bo będziesz hamburgery smażył". Niestety zapomniano o tym że status elity jest rankingowy - górne 5% i szlus. Więc absolwenci słusznie czują się nabici w butelkę kiedy jedyne co mogą robić z uzyskanym ciężką nauką dyplomem to właśnie smażyć hamburgery. Zwłaszcza że dupogodziny w szkole i przy książkach zabierają czas potrzebny na naukę umiejętności praktycznych typu budowlanka czy inne rzemiosło. Odruchy w pracy fizycznej najlepiej wchodzą w młodości.

 

Niedaleko odeszliśmy od jaskini w sensie mentalnościowym, nie potrafimy sobie poradzić w obecnej sytuacji, kiedy żarcie do wypęku i ciepły kąt mają właściwie wszyscy. Instynkt mówi że skoro to mam - jestem elitą, wbrew faktycznej sytuacji. Stąd rozdźwięk między aspiracjami a stanem faktycznym i powszechna frustracja.

Budowlanka inne rzemiosło??? O czym piszesz???

 

powtórzę raz jeszcze - w POLSCE NIEMA PRACY DLA 43% obywateli zdolnych do pracy.

 

Możesz sobie dowolny fach łapać a i tak zblizonym odsetku nie będzie roboty dla budowlanych czy rzemieślników tak z magistrem jak i po zawodówce.

 

Do tego rzemieślnika to chyba dla jaj wpisałeś, bo taką nazwą posługiwali się mikroprzedsiębiorcy w PRLu. Teraz znajdź robotę dla szewca, zegarmistrza czy stolarza w zakładzie rzemieślniczym kiedy wszystko jest jednorazowe i masowo sprowadzane z Chin. Rzemieślnicy padli w pierwszej kolejności.

Chodziło mi o kunszt i instynktowną optymalizację przy pracach manualnych. Tego żaden 30-latek z dwoma duplomami się dobrze nie nauczy, bo jest za stary. W tenisie jak się nie zacznie przed 6-tym rokiem życia, nie ma szans na osiągnięcie czegokolwiek. Takie odruchy dobrze wchodzą tylko w młodości, który to czas nasza młodzież marnuje w szkołach, przygotowując się do nowej matury, merytorycznie zresztą katastrofalnej. Plus jeszcze wszelkie demoralizujące prawa ucznia itd. których rzeczywistość w dalszym życiu jakoś nie chce uznawać, co dodatkowo pogłębia frustrację naszego niedouka z aspiracjami.

 

A to że w Polsce nie ma pracy dla "fizycznych", bierze się w prostej linii od tego że nie umiemy skutecznie konkurować z najlepszymi na rynku światowym. W sensie zarówno merytorycznym jak i organizacyjnym. Dominujące u nas pod-wykonawstwo konkurujące wyłącznie ceną ściąga mało kasy i stąd nasza elyta nie ma za dużo na zatrudnienie ogrodników i masztalerzy. A przy konkurencji ceną robotników nie stać np. na żywność wysokiej jakości produkowaną dużym nakładem pracy czy ładnie wyremontowane mieszkanie (kolejne miejsca pracy). I błędne koło się zamyka.

Gość Cadam

(Konto usunięte)

Gary Becker udowodnił, że masy zachowują się racjonalnie jakby kalkulowali, więc jeśli większość młodych woli mieć wyższe wykształcenie niż być robociarzami, to jest jakaś tego przyczyna. Widocznie bardziej opłaca się mieć dyplom niż fach.

@misiomor

 

kurde no faktycznie z tym tenisem :-) Jak ćwiczyłem tego "forhenda" kielnią pięć lat, to potem przyszły agregaty tynkarskie cały fach w d... poszedł :-)

 

ps. Nie, że nie ma pracy dla "fizycznych" W Polsce nie ma pracy dla nikogo. 43% niepotrzebnych ludzi to 43% a nie fizycznych czy umysłowych.

 

Dominujące u nas pod-wykonawstwo konkurujące wyłącznie ceną ściąga mało kasy

Przyczyna nędzy jest ... nędza. A dokładniej udostępnianie przez Państwo regulacji prawnych umożliwiających obniżanie kosztów pracy - czyli wyzysk pracowników.

 

Konkurowanie wyłacznie ceną siły roboczej prowadzi do wytworzenia kapitalizmu wygodnego - takiego który niczym innym już konkurować nie musi bo zawsze przykręci śrubę i ograbi pracownika.

 

Jest tna ten temat opracowanie ekonomistów z NBP wykazujących niekorzystny wpływ niskich płac i słabej ochrony pracowników na rozwój konkurencyjności polskiej gospodarki. Było nawet cytowane już na forum - jak sobie przypomnę to wkleję.

 

Taki sam negatywny wpływ ma każdy mechanizm przysparzanie zysków jak najmniejszym wysiłkiem kapitalisty. Prowadzi po prostu do mniejszego wysiłku w dziedzinach poprawy jakości. organizacji produkcji, innowacyjności produktów

>> Cadam, 24.12.2013 - 12:37

 

W socjologii bardzo trudno przeprowadzić ścisły dowód jakiejś tezy, dający pewność obowiązywania twierdzenia w innych warunkach itd. Poza tym faktem jest że statusu elity bez wykształcenia się nie osiągnie, więc wielu próbuje. Co oczywiście nie znaczy że społeczeństwo jako całość na tym nie traci, podobnie jak "odrzuty" z tej konkurencji jak i nawet być może "zwycięzcy" którym obnizamy poziom żeby dopuścić większe rzesze do złudzeń możliwości osiągnięcia statusu elity. Dylemat więźnia w społeczeństwie jednak się zdarza.

 

Jak ćwiczyłem tego "forhenda" kielnią pięć lat, to potem przyszły agregaty tynkarskie cały fach w d... poszedł :-)

Mimo wszystko gość z wyćwiczonym forhendem kielnią będzie miał lepsze wyczucie jak układa się tynk z agregatu itd. niż niedouk z duplomem z lansu i bansu. To tylko dójki z PGR-u były na tyle ograniczone że potem nie potrafiły przyuczyć się do żadnej innej roboty w szerzej pojętej dziedzinie.

 

Przyczyna nędzy jest ... nędza. A dokładniej udostępnianie przez Państwo regulacji prawnych umożliwiających obniżanie kosztów pracy - czyli wyzysk pracowników.

 

Konkurowanie wyłacznie ceną siły roboczej prowadzi do wytworzenia kapitalizmu wygodnego - takiego który niczym innym już konkurować nie musi bo zawsze przykręci śrubę i ograbi pracownika.

 

Jest tna ten temat opracowanie ekonomistów z NBP wykazujących niekorzystny wpływ niskich płac i słabej ochrony pracowników na rozwój konkurencyjności polskiej gospodarki. Było nawet cytowane już na forum - jak sobie przypomnę to wkleję.

 

Taki sam negatywny wpływ ma każdy mechanizm przysparzanie zysków jak najmniejszym wysiłkiem kapitalisty. Prowadzi po prostu do mniejszego wysiłku w dziedzinach poprawy jakości. organizacji produkcji, innowacyjności produktów

Ja tam nie wiem czy np. południowo-koreański cud gospodarczo - technologiczny miał u swoich podstaw przepłacanie robotników, skoro nawet nie obiecali im emerytur - dziś brak takowych jest znanym problemem społecznym tego kraju. Za to w Polsce procentowy udział kosztów pracy w finalnej wartości produktu (niestety mało wartego w liczbach bezwzglednych) jest bardzo duży, jeden z najwyższych na świecie. I jakoś nie rozwijamy się od tego.

 

Nie sądzę żeby nawet okresowa rozwałka kapitalistów (do której wielu prawdziwych lewicowców ciągle tęsknie wzdycha, choć realistycznie wiedzą że bez kapitalistów nie dadzą nawet rady wyprodukować papieru toaletowego) nie dość innowacyjnych czy nie generujących zapisanej w normach wartości dodanej coś u nas pomogła. Po prostu sprzedadzą firmy za bezcen i wyjadą. Na hotelik na Kanarach może starczy.

niż niedouk z duplomem z lansu i bansu

No to nie doceniasz inteligencji wyborców PO :-) Pokaże ci takiego po jakiejś etnologii który prezesem w banku został :-) To pewnie jest efekt wszechstronnej nauki zawodu od najmłodszych lat ;-)

 

Za to w Polsce procentowy udział kosztów pracy w finalnej wartości produktu (niestety mało wartego w liczbach bezwzglednych) jest bardzo duży, jeden z najwyższych na świecie. I jakoś nie rozwijamy się od tego.

 

Bzdury klepiesz wyssane z palca. Udział płac w Polskim PKB jest najniższy w Europie i spada. Wiec jakim cudem udział płac w kosztach może być najwyższy ??? Wynikałoby z tego że w Polsce mamy tylko koszty płac - które są bardzo niskie a wielokrotnie od nich wyższy jest zysk. mielibyśmy wtedy najwyższa na świecie efektywność produkcji - a mamy???

 

Po prostu sprzedadzą firmy za bezcen i wyjadą.

 

Wyjada tam gdzie im Państwo pozwoli. Wiec mogą na kanary albo na śmietnik.

 

Ja tam nie wiem czy np. południowo-koreański cud gospodarczo - technologiczny

 

Nie wiesz jeszcze zapewne wielu rzeczy, ale możesz zawsze wyjechać do Korei żeby się przekonać jak bardzo komunistyczny i etatystyczny był ten ich cud technologiczni-gospodarczy sterowany przez Państwo.

Pozostańmy jednak przy tym że prof. Belka wie więcej od ciebie na temat polskiego "cudu" gospodarczego.

 

"z opublikowanego niedawno raportu Instytutu Ekonomicznego NBP pt. Badanie ankietowe rynku pracy, Polska cechuje się wysokim prawdopodobieństwem utraty pracy przy niskim prawdopodobieństwie jej znalezienia. Stopa bezrobocia rejestrowanego (GUS) w latach 1990-2012 wynosiła średnio rocznie 14,0%. Nawet jeśli przyjmiemy metodologię BAEL (Eurostat), dostępne dane dla lat 1997-2012 wskazują na średnią roczną stopę bezrobocia 13,4% (trzecia najwyższa w UE, po Słowacji i Hiszpanii). Dla porównania, w analogicznym okresie średnia roczna stopa bezrobocia w Czechach wyniosła 7,2% (1998-2012), na Węgrzech 8,0% (1996-2012), a w Słowenii 6,6% (1996-2012) .

 

Polskie stosunki pracy charakteryzuje nie tylko chronicznie wysokie bezrobocie, ale również, związany z nim, niski odsetek zatrudnionych osób w wieku produkcyjnym (w 2013 r. niespełna 60%). Towarzyszy mu jeden z najniższych w UE udział zatrudnionych w niepełnym wymiarze czasu pracy w zatrudnionych ogółem – w UE średnia wynosi 20%, w Holandii sięga 50%, w Polsce w 2012 roku było to natomiast 7,9%.

 

Czas pracy w Polsce jest pod każdym możliwym względem jednym z najdłuższych w Europie i wśród krajów OECD. Według raportu Europejskiej Fundacji na rzecz Poprawy Warunków Pracy i Życia (Eurofound) z 2012 r., przeciętny dopuszczalny przez prawo roczny czas pracy w Polsce wynosił 1848 godzin. W UE dłużej pracować można było tylko w Estonii, a taki sam czas pracy jak w Polsce dopuszczają przepisy w Litwie, Rumunii i Węgrzech. Na drugim biegunie znajdują się natomiast: Francja (1573,5), Dania (1642,8) i Niemcy (1658,8), gdzie roczny czas pracy jest krótszy od polskiego średnio o ok. 200 godzin. Podobnie wyglądają dane odnośnie faktycznego przeciętnego rocznego czasu pracy. Według OECD, w 2012 r. polski pracownik przepracował średnio 1893 godziny (piąty najwyższy wynik w OECD), czyli o ok. 400 godzin więcej niż pracownik we Francji, Austrii, Belgii, Holandii, Irlandii i Niemczech.

 

Polska znajduje się zatem w czołówce państw, gdzie praca jest najdłuższa, a jednocześnie najbardziej niepewna. Zatrudnienie na umowy na czas określony stanowi w Polsce aż 27% zatrudnienia ogółem, choć jeszcze pod koniec lat 90. XX w. było to ok. 5%. To najwyższy odsetek w UE, dwukrotnie wyższy od średniej unijnej, utrzymującej się od lat na poziomie 13-14%. Polska ma również jeden z najwyższych w UE udziałów samozatrudnienia - w 2012 r. było to 22,4%, piąty najwyższy odsetek w krajach UE, za Grecją i Włochami, przy średniej unijnej na poziomie 15,6%.

 

Jak układ sił praca-kapitał wpływa na polski rynek pracy?

 

Dane ekonomiczne przeczą także obiegowym tezom, głoszącym, że przez wysokie koszty pracy przedsiębiorcy nie mogą zwiększać zatrudnienia i są zmuszeni zawierać z pracownikami umowy na czas określony i umowy cywilnoprawne. Z godzinowym kosztem pracy na poziomie 7,2 euro Polska zajmuje w UE piąte miejsce od końca – przed Bułgarią, Rumunią, Litwą i Łotwą. Jest to ponad trzykrotnie mniej niż wynosi średnia dla całej Unii (23,6 euro), dwukrotnie mniej niż na Słowacji i o 3,5 euro mniej niż w Czechach. Między innymi z tego względu, jak podaje raport firmy konsultingowej PricewaterhouseCoopers pt. Saratoga HC Benchmarking 2012, w 2011 r. wskaźnik udziału wynagrodzeń i świadczeń w przychodach polskich firm wyniósł zaledwie 10,8%, podczas gdy w krajach UE i w USA oscylował wokół 20%, a w krajach skandynawskich sięgał jednej trzeciej. Co więcej, wskaźnik stopy zwrotu z inwestycji w kapitał ludzki w Polsce w tym samym roku wyniósł 1,71, tzn. że z każdego złotego zainwestowanego w pracownika, polskie firmy otrzymywały zwrot w wysokości 1,71 zł. Dla porównania, średnia dla Europy od lat nie przekracza 1,2, w USA wskaźnik ten oscyluje w granicach 1,4-1,5, a w gronie kilkudziesięciu krajów objętych badaniem wyższą od Polski wartość miała tylko Rosja.

 

Równie niska jak koszty pracy jest w Polsce stopa opodatkowania kapitału, która w ub. r. wynosiła 18,3%, podczas gdy np. Wielkiej Brytanii 34,9% a we Francji 44,4%, przy średniej unijnej na poziomie 23,7%. Warto przy tym pamiętać, że opodatkowanie przedsiębiorstw – co przyznają nawet neoliberalne źródła, jak choćby Komisja Europejska w raporcie zatytuowanym European Economic Forecast. Spring 2009 – ma znikomy, a z pewnością najmniejszy spośród wszystkich instrumentów polityki fiskalnej, wpływ na dynamikę PKB. Oznacza to, że podwyższenie opodatkowania kapitału mogłoby stać się doskonałym źródłem wpływów budżetowych, w żaden sposób nie wpływając negatywnie na poziom produkcji i zatrudnienia.

 

Mitem okazuje się być także rzekomo wysokie tempo wzrostu wynagrodzeń w polskiej gospodarce. Jak widać na wykresie 1, wynagrodzenie w przeliczeniu na jednego zatrudnionego w latach 1995-2012 wzrosło w Polsce w zdecydowanie niższym stopniu niż w Czechach, Słowacji, Litwie, Łotwie, Estonii i Rumunii, a w zbliżonym do analogicznych wskaźników dla Chorwacji, Słowenii i Bułgarii. Za systematycznie niską presję płacową w Polsce odpowiada w dużej mierze należące do najniższych w Europie i na świecie uzwiązkowienie (ok. 15% zatrudnionych należy do związków), które w najlepiej rozwiniętych i najbardziej konkurencyjnych gospodarkach krajów Skandynawii sięga 70%. Warto przy tym zwrócić uwagę, iż w krajach najbardziej uzwiązkowionych, gdzie stosunki pracy są w dużym stopniu regulowane przez zwiększający siłę przetargową i znaczenie związków zawodowych zinstytucjonalizowany dialog między pracą a kapitałem, bezrobocie jest najniższe w skali Europy – np. w Holandii w latach 1995-2012 wynosiło średnio rocznie 4,4% , w Danii – 5,4%, a w Austrii – 4,3%.

 

Innym czynnikiem kształtującym tempo wzrostu wynagrodzeń w polskiej gospodarce są niskie oczekiwania płacowe bezrobotnych i wchodzących na rynek pracy. Jak wynika z przeprowadzonego przez NBP badania, „po korekcie o wymiar czasu pracy, oczekiwania osób bezrobotnych są o ok. 10-20% niższe niż stawki rynkowe”. Tak niewielka siła negocjacyjna osób bezrobotnych w dużej mierze spowodowana jest bardzo bardzo niskim odsetkiem bezrobotnych pobierających zasiłek, który waha się w granicach ok. 16-17% osób zarejestrowanych w Urzędach Pracy."

 

"Efekt – skrajnie nierówny podział dochodu narodowego

 

Konsekwencją opisanych powyżej cech strukturalnych polskiej gospodarki jest bardzo nierówny podział dochodu narodowego. Nieproporcjonalnie duży udział w polskim PKB mają zyski przedsiębiorstw (51,4% w 2012 r.), a skrajnie mało przypada pracownikom w postaci płac (35,6%). Tylko w czterech innych krajach Wspólnoty udział zysków w PKB przekracza 50%, a niższy odsetek płac odnotowano jedynie w pogrążonej w kryzysie Grecji. Co ważne, w krajach kojarzonych powszechnie z wysokim poziomem życia (ale także z konkurencyjnością i z dobrą kondycją gospodarki) – Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii, Holandii, Szwecji i Danii, udział płac w PKB przekracza 50%, natomiast udział zysków nie jest wyższy niż 40%. Nawet inne gospodarki postsocjalistyczne dzielą dochód narodowy bardziej sprawiedliwie – wyższy od Polski udział płac w PKB mają od lat Słowacja, Słowenia (w 2012 r. aż 51,8%), Węgry czy Chorwacja. Widać to wyraźnie również biorąc pod uwagę udział płac w PKB w przeliczeniu na jednego zatrudnionego. W Polsce w 2012 r. wyniósł on 46% (czwarty najgorszy wynik w Unii Europejskiej), podczas gdy średnia dla Unii – 58%. Polska jest przy tym jedynym krajem UE, który od 1995 r. zanotował dwucyfrowy spadek tego wskaźnika. Tymczasem, jak widać na wykresie 2, inne kraje Europy Środkowej mają ten udział znacznie wyższy (nawet, jak w przypadku Słowenii, wyższy od średniej UE), rosnący (Czechy), lub też – jak Słowacja – zasadniczo utrzymujący się od lat na stałym poziomie."

 

"Efekt – skrajnie nierówny podział dochodu narodowego

 

Konsekwencją opisanych powyżej cech strukturalnych polskiej gospodarki jest bardzo nierówny podział dochodu narodowego. Nieproporcjonalnie duży udział w polskim PKB mają zyski przedsiębiorstw (51,4% w 2012 r.), a skrajnie mało przypada pracownikom w postaci płac (35,6%). Tylko w czterech innych krajach Wspólnoty udział zysków w PKB przekracza 50%, a niższy odsetek płac odnotowano jedynie w pogrążonej w kryzysie Grecji. Co ważne, w krajach kojarzonych powszechnie z wysokim poziomem życia (ale także z konkurencyjnością i z dobrą kondycją gospodarki) – Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii, Holandii, Szwecji i Danii, udział płac w PKB przekracza 50%, natomiast udział zysków nie jest wyższy niż 40%. Nawet inne gospodarki postsocjalistyczne dzielą dochód narodowy bardziej sprawiedliwie – wyższy od Polski udział płac w PKB mają od lat Słowacja, Słowenia (w 2012 r. aż 51,8%), Węgry czy Chorwacja. Widać to wyraźnie również biorąc pod uwagę udział płac w PKB w przeliczeniu na jednego zatrudnionego. W Polsce w 2012 r. wyniósł on 46% (czwarty najgorszy wynik w Unii Europejskiej), podczas gdy średnia dla Unii – 58%. Polska jest przy tym jedynym krajem UE, który od 1995 r. zanotował dwucyfrowy spadek tego wskaźnika. Tymczasem, jak widać na wykresie 2, inne kraje Europy Środkowej mają ten udział znacznie wyższy (nawet, jak w przypadku Słowenii, wyższy od średniej UE), rosnący (Czechy), lub też – jak Słowacja – zasadniczo utrzymujący się od lat na stałym poziomie."

 

"w Polsce udział płac w dochodzie narodowym spada tak w kryzysie, jak i w czasie prosperity, niezależnie od zmian (lub ich braku) w strukturze gospodarki oraz, że spadek ten ma miejsce pomimo ogólnego wzrostu wydajności pracy. Nie można więc poważnie traktować prezentowanych w Gazecie Wyborczej i Rzeczpospolitej tez, że podwyżki płac i poprawa sytuacji na rynku pracy przyjdą wraz z modernizacją gospodarki i wzrostem wydajności."

  • Pokaż nowe odpowiedzi
  • Zarchiwizowany

    Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.



    • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

      • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
    • Biuletyn

      Chcesz być na bieżąco ze wszystkimi naszymi najnowszymi wiadomościami i informacjami?
      Zapisz się
    • KONTO PREMIUM


    • Ostatnio dodane opinie o sprzęcie

      Ostatnio dodane opinie o albumach

    • Najnowsze wpisy na blogu

    ×
    ×
    • Dodaj nową pozycję...

                      wykrzyknik.png

    Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
     

    Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
    Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

     

    Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

     

    Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

    Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.