Skocz do zawartości
IGNORED

Rock progresywny i pochodne - dobre płyty.


Rekomendowane odpowiedzi

Oprócz tego, ich muzyka jest tak bogata i złożona, pełna smaczków, że można do niej wracać i wracać, nie ma szans na nudę 🙂

22 minuty temu, iro III napisał:

Raz, dwa, trzy i cztery.

pełna zgoda. gdybym musiał wybrać jedną jedyną - trójeczka. Brylant.

3 minuty temu, Peter75 napisał:

pełna zgoda. gdybym musiał wybrać jedną jedyną - trójeczka. Brylant.

Schooldays. Miodzio. Peel the Paint to jeden z moich ulubionych utworów GG. Jest ich trochę 😉

Mój ulubiony album Łagodnego Olbrzyma:

 

Gentle Giant – Octopus (1972)

 

W 1972 roku rock progresywny przeżywał swoje najlepsze chwile. Jego najbardziej prominentni przedstawiciele znajdowali się w apogeum swoich możliwości twórczych. To właśnie wtedy światło dzienne ujrzały takie płyty, jak: „Close To The Edge”, „Trilogy”, „Foxtrot”, „Thick As A Brick”, w londyńskim Abbey Road Pink Floyd cyzelował każdy dźwięk, nagrywając swojego arcyklasyka „The Dark Side Of The Moon”. Progresywny świat miał zatem czego słuchać. Tymczasem Gentle Giant uraczył swoich fanów czwartym albumem studyjnym „Octopus”. Niemała część zwolenników zespołu uważa, iż jest to jego najdoskonalsze osiągnięcie.

Wprawdzie na okładce płyty zaprojektowanej przez Rogera Deana znajdziemy ośmiornicę to jednak idea powstania tego tytułu była zgoła odmienna. Na pomysł wpadła żona Phila Shulmana, Roberta. Chodziło o skrót sformułowania „Octo Opus” - odnoszącego się do ośmiu  kompozycji na płycie. Zanim przystąpiono do zarejestrowania nowego materiału potrzebna była jedna korekta w składzie. W wypadku motocyklowym mocno ucierpiał Malcolm Mortimore, stąd sprowadzenie Johna Weathersa, który ostatecznie został w zespole na stałe. Gdy spojrzymy na czasy trwania poszczególnych utworów – od trzech do blisko sześciu minut – skojarzenie jest oczywiste: to zbiór piosenek. Sprawa nie jest jednak taka prosta, bowiem Gentle Giant miał nader osobliwe podejście do formy piosenkowej, często odległe od ortodoksji. Już otwierający album „The Advent Of Panurge” jest tego wymowną egzemplifikacją. Mocno skontrastowane fragmenty utworu, urozmaicona, często zmieniająca się szata dźwiękowa i przede wszystkim poszarpana narracja, wynikająca z faktu, że często pojawiają się nowe tematy muzyczne. „The Advent Of Panurge” dobrze ukazuje  niejednoznaczność estetyczną ich muzyki. Z jednej strony dekompozycja tradycyjnej formy piosenkowej, z drugiej, rozliczne, częstokroć bardzo odległe względem siebie wpływy i inspiracje, by wymienić tylko „poważne” i jazzowe. Wielogłosowość rodem ze średniowiecza koegzystuje z nowoczesnymi rozwiązaniami fakturalnymi.

Wątki związane z muzyką dawną odnajdziemy także w „Raconteur Troubadour”. To jakby próba wskrzeszenia średniowiecznej Anglii i przede wszystkim twórczości trubadurów. Artyści nie byliby sobą, gdyby zrezygnowali z polifonicznych faktur. Na „Octopus” kulminacją tych tendencji jest czterogłosowy „Knots”. To jeszcze jeden dowód na to, że w tej dziedzinie sztuki kompozytorskiej zespól potrafił tworzyć kunsztowne konstrukcje. Oczywiście jak na standardy rocka, bo przecież trudno porównywać ich osiągnięcia z mistrzami sztuki dźwięku z okresu średniowiecza, renesansu i baroku. „Knots” to kolejny intrygujący przykład zespolenia w jedną zintegrowaną całość dawnej wielogłosowości (ewidentne odwołania do madrygału) z nowoczesnymi rozwiązaniami harmonicznymi. To tylko czterominutowa kompozycja, a ileż tu pomysłów, uwagę zwraca bogactwo środków wyrazu i nietypowa forma -  każda zwrotka jest inna, również refreny różnią się od siebie. To jeszcze jeden dowód na to, że w tym czasie podejście muzyków do formy piosenkowej było nader osobliwe.

Po względnie tradycyjnym „Three Friends” (1972) zespół powrócił do bardziej eksperymentalnego brzmienia, co dobrze słychać w „The Advent Of Panurge”, „Knots” i „The Boys In The Band”, w których aż roi się od ostrych dysonansów, niekonwencjonalnych brzmień, wyszukanych aranżacji. Nie zabrakło jednak utworów prostszych, cechujących się wyrazistą linią melodyczną, opartych na klarownej formie piosenkowej („Dog's Life”, „Think Of Me With Kindness”). To bardzo urokliwe, delikatne ballady, które mogłyby przypaść do gustu osobom, które nie mają bladego pojęcia o rocku progresywnym. Szczególnie kompozycja Minneara „Think Of Me With Kindness”  to bardzo dobry materiał na singiel. Szkoda, że nikt w wytwórni nie wpadł na pomysł, aby spróbować ją wypromować. W razie powodzenia byłaby  komercyjną lokomotywą dla całej płyty. Do bardziej przystępnych należy również „A Cry For Everyone” – dynamiczny rockowy numer, miejscami ocierający się mocno o estetykę hard rocka, w warstwie literackiej zainspirowany twórczością Alberta Camus. Elementy hard rocka można także odnaleźć w zamykającym album „The River”. Gary Green przypomniał sobie w nim o swoich korzeniach, stąd nawiązanie do blues rocka, słyszalne szczególnie w partii solowej gitary.

„Octopus” to manifestacja dojrzałego stylu grupy, nade wszystko jest jednak potwierdzeniem oryginalności. Muzyka ma swoją silną tożsamość, nie kojarzy się z dokonaniami innych słynnych progresywnych orkiestr. Wykreować swój własny muzyczny mikroświat to duża wartość, dlatego należy to mocno podkreślić. Zespół nauczył się doskonale operować muzyczną formą, a drzewiej, szczególnie na debiucie, różnie z tym bywało. Zachwyca umiejętność bezkolizyjnego umieszczania obok siebie tak różnych muzycznych ingrediencji. Pomimo daleko posuniętego eklektyzmu całość brzmi  logicznie i spójnie. Zespół zręcznie łączy prostotę ze złożonością, subtelność z dynamiką i ekspresją. W wielu utworach uwagę przykuwa atrakcyjna linia melodyczna. Słuchając tych nagrań nietrudno dojść do przekonania, że grupa osiągnęła szczyt swoich możliwości twórczych. Dla części słuchaczy, nawet tych z progresywnego światka, Gentle Giant nadal pozostaje zespołem z drugiego planu. Również „Octopus”  znajduje się w cieniu wielu uznanych progresywnych klasyków, tymczasem niejednego z nich przewyższa oryginalnością i finezją.

Robiłem kilka podejść do muzyki GG. Niestety bez powodzenia, to nie moje klimaty. Odnoszę wrażenie chaosu, bałaganu, dysharmonii.

Wysłane z mojego SM-N960F przy użyciu Tapatalka

Nawet debiut?
Co z KC, VdGG?
KC mają (dla mnie) niektore utwory i fragmenty płyt wspaniałe i genialne ale też dużo chaosu. VdGG analogicznie do GG. Nie moje poczucie estetyki i wrażliwości

Wysłane z mojego SM-N960F przy użyciu Tapatalka

U mnie też pierwsze cztery albumy GG rządzą. Dawno co prawda nie słuchałem. Widzę, że pojawiły się nowe mixy Stevena Wilsona: „Three Piece Suite” z wyborem utworów z trzech pierwszych płyt (podobno tylko tyle odnaleziono taśm z sesji) i oddzielnie całe „Octopus” i “Free Hand”. Posłucham chętnie jak to brzmi.

W starych czasach też najbardziej lubiłem Octopus, mam jeszcze gdzieś stare CD z Repertoire kupowane u Jacka Leśniewskiego.

To zderzenie rocka, jazzu i muzyki dawnej jest niepowtarzalne, choć rozumiem, że w większych dawkach może być męczące i wymaga wielu podejść, żeby naprawdę docenić muzykę GG.

This ain't no party, this ain't no disco • This ain't no fooling around • No time for dancing, or lovey dovey • I ain't got time for that now

6 godzin temu, iro III napisał:

Raz, dwa, trzy i cztery.

 

Dla mnie, u nich najważniesze są wokale, harmonie, dysonanse, kontrapunkty pomiedzy głosem i instrumentem, głosem i głosem.

Giants na czterech pierwszych płytach, zasłużyli na osobną "szufladkę" w progrocku, stworzyli nowy gatunek o nazwie - Gentle Giant.

 

Dokładnie. Pierwsze 4 płyty to absolutny kanon i najlepsze w dyskografii. Następna - In a Glass House - to ostatnia z tych wielkich i najtrudniejsza w odbiorze moim zdaniem. @Chicago - sprawdź czy akurat ta nie trafia najbardziej w Twój ujazzowiony i awangardowy gust. 😉
Oczywiście następne, które wskazał @Adi777 też są godne polecenia, ale zespół zaczął powoli zmierzać w kierunku komercji, chociaż jeszcze poziom trzymał. Dopiero The Missing Piece i Giant for a Day! to już kompletna ucieczka od charakterystycznego stylu pod wpływem zmieniającego się muzycznego trendu. Niestety te płyty są wielką porażką. Zespół nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości i po wydaniu trochę lepszej - Civilian - zakończył działalność.

 

6 godzin temu, Peter75 napisał:

pełna zgoda. gdybym musiał wybrać jedną jedyną - trójeczka. Brylant.

Tak. A sama końcówka przypomina trochę Genesis z okresu 1971-72. Nie wiem kto się na kim wzorował...być może to przypadek, ale jak się tego słucha, to chce się by ta końcówka trwała dłużej. Zawsze ciarki mam na plecach i gęsią skórkę jak słucham tej końcówki. 😉 
Zresztą podobnie pięknych utworów GG jest więcej.
Na przykład te:

Funny Ways


Aspirations

Cudne, a zarazem wyrafinowane muzycznie.

10 godzin temu, Drizzt napisał:

nowe mixy Stevena Wilsona: „Three Piece Suite” z wyborem utworów z trzech pierwszych płyt (podobno tylko tyle odnaleziono taśm z sesji)

To jest znamienne dla pracy S. Wilsona nad nowymi remiksami klasyki progrocka.

Uczciwie i bez ściemy - niedostępne "analog master tapes"?

Nie ma remiksu a nowe wydanie opisane zgodnie z prawdą, np.w przypadku KC Starless and Bible Black 40th anniv.  jeden utwór - The Mincer, jest zostawiony bez zmian. (tylko trochę boli przy słuchaniu 😉)

Edytowane przez iro III
16 minut temu, iro III napisał:

To jest znamienne dla pracy S. Wilsona nad nowymi remiksami klasyki progrocka.

Uczciwie i bez ściemy - niedostępne "analog master tapes"?

Nie ma remiksu a nowe wydanie opisane zgodnie zprawdą, np.w przypadku KC Starless and Bible Black 40th anniv.  jeden utwór - Mincer, jest zostawiony bez zmian.

No bo tu się nie da inaczej. Przy zwykłym remasterze to różne cuda można robić bez dostępu do taśm, ale przy nowym miksie to już potrzeba oryginalnych taśm z sesji w wersji sprzed ostatecznego miksu, czyli tzw. multitracks, z każdym instrumentem nagranym oddzielnie. Chociaż Martin nawet to obszedł przy użyciu najnowszego oprogramowania i AI kiedy remiksował ostatnio Revolver. Ale to są dopiero początki.

Edytowane przez Drizzt

This ain't no party, this ain't no disco • This ain't no fooling around • No time for dancing, or lovey dovey • I ain't got time for that now

11 minut temu, Drizzt napisał:

Chociaż Martin nawet to obszedł przy użyciu najnowszego oprogramowania i AI kiedy remiksował ostatnio Revolver. Ale to są dopiero początki.

Bo też są to dopiero początki sztucznej inteligencji w programach, algorytmach "destylujących" z jednej nagranej oryginalnie ścieżki trzy, czy cztery różne instrumenty, jak było w przypadku Revolvera.

To może być trochę kontrowersyjne, bo ta płyta brzmi teraz, aż "za dobrze", jakby była nagrana wczoraj dla "Stockfish"...w dodatku przy użyciu audiofilskich sieciówek 😁

Na "wszelki wypadek" mam oryginalną wersję mono na CD.

Edytowane przez iro III
12 minut temu, iro III napisał:

Bo też są to dopiero początki sztucznej inteligencji w programach, algorytmach "destylujących" z jednej nagranej oryginalnie ścieżki trzy, czy cztery różne instrumenty, jak było w przypadku Revolvera.

To może być trochę kontrowersyjne, bo ta płyta brzmi teraz, aż "za dobrze", jakby była nagrana wczoraj dla "Stockfish"...w dodatku przy użyciu audiofilskich sieciówek 😁

Na "wszelki wypadek" mam oryginalną wersję mono na CD.

Ja mam oba boxy Beatlesów na CD: mono (biały) i stereo (czarny). Nie da się tych nowych miksów traktować jako jedynych. Teraz mamy trzy równoważne wersje płyty i wszystkie trzeba mieć (mono, stereo i remix) 🙂

Uważam, że Revolver i tak brzmi bliżej oryginału niż np. Sgt. Pepper.

This ain't no party, this ain't no disco • This ain't no fooling around • No time for dancing, or lovey dovey • I ain't got time for that now

9 minut temu, Drizzt napisał:

Ja mam oba boxy Beatlesów na CD: mono (biały) i stereo (czarny). Nie da się tych nowych miksów traktować jako jedynych. Teraz mamy trzy równoważne wersje płyty i wszystkie trzeba mieć (mono, stereo i remix) 🙂

Uważam, że Revolver i tak brzmi bliżej oryginału niż np. Sgt. Pepper.

W ramach "białego boxu"  Revolver chyba jest dodatkowo (na jednym, tym samym CD) także w stereo (muszę sprawdzić).

"Sierżant" fajnie brzmi u Gilesa w stereo, ale...Sierżant to tylko MONO!

W tym przypadku jest najwięcej różnic pomiędzy oryginalnymi trackami nagrywanymi w mono a "odrzutami z sesji" z których później sklecono stereo.

Edytowane przez iro III
21 minut temu, iro III napisał:

W ramach "białego boxu"  Revolver chyba jest dodatkowo (na jednym, tym samym CD) także w stereo (muszę sprawdzić).

"Sierżant" fajnie brzmi u Gilesa w stereo, ale...Sierżant to tylko MONO!

W tym przypadku jest najwięcej różnic pomiędzy oryginalnymi trackami nagrywanymi w mono a "odrzutami z sesji" z których później sklecono stereo.

Tak jest nie w przypadku Revolver tylko Help! i Rubber Soul, gdzie na jednej płycie obok oryginalnych miksów mono umieszczono też oryginalne miksy stereo tych płyt z 1965. Powodem jest to, że na wcześniejszych reedycjach tych albumów korzystano z późniejszych miksów stereo. Ludzie się do nich przyzwyczaili i dlatego to te późniejsze miksy umieszczono w boxie Stereo, ale jednak oryginalne miksy też warto było przypomnieć i znalazło się dla nich miejsce w boxie Mono.

PS żeby było w temacie wątku: tak, Sierżant tylko w mono (pierwszy progresywny album w dziejach 🙂 )

Edytowane przez Drizzt

This ain't no party, this ain't no disco • This ain't no fooling around • No time for dancing, or lovey dovey • I ain't got time for that now

10 minut temu, Drizzt napisał:

Tak jest nie w przypadku Revolver tylko Help! i Rubber Soul,

Zgoda, jednak pomyliłem się, dawno boxu nie ruszałem z półki...słucham ostatnio winylowych wersji Gilesa M. 

Ja pamietam też winylowe "stereo" Bitelsów z lat 70. wczesnych płyt, gdzie w jednym kanale były tyljo instrumenty, w drugim tylko wokal ...

to się nadawało do...chyba tylko do karaoke, tylko kto wtedy już myślał o karaoke...może Japończycy lub Koreańczycy?

11 godzin temu, soundchaser napisał:

@Chicago - sprawdź czy akurat ta nie trafia najbardziej w Twój ujazzowiony i awangardowy gust. 😉

Szklarenka jest świetna, ale nie ma już na niej tylu odwołań do muzyki dawnej, a to uwielbiam w Łagodnym Olbrzymie.

Pamiętam, jak pierwszy raz usłyszałem Way of Life. Autentycznie się uśmiałem z tego funkującego, wtedy pomyślałem wręcz disco początku, a zarazem zdziwiłem 😁 Ale mega przyjemny kawałek.

Godzinę temu, Adi777 napisał:

Szklarenka jest świetna, ale nie ma już na niej tylu odwołań do muzyki dawnej, a to uwielbiam w Łagodnym Olbrzymie.

zgadza się, ogólnie płyty in a glass house, power and glory, free hand są trochę słabsze ale nadal mówimy o świetnej muzyce.

17 godzin temu, mahavishnuu napisał:

Na „Octopus” kulminacją tych tendencji jest czterogłosowy „Knots”. To jeszcze jeden dowód na to, że w tej dziedzinie sztuki kompozytorskiej zespól potrafił tworzyć kunsztowne konstrukcje

znałem już GG ale gdy pierwszy raz usłyszałem Knots pomyślałem że chyba nie dam rady i nie wiem o co chodzi. Przepis aby wyprowadzić moją żonę z równowagi, przyprawić o ból głowy i wywołać nerwową wysypkę - the Knots 😄

Kapitalny kawałek, absolutna perełka i kunszt, jeden z najlepszych GG, będący w pewnym sensie jak dla mnie kwintesencją stylu i oryginalności zespołu.

Edytowane przez Peter75

Ja bym raczej nie napisał, że Szklarnia słabsza od pierwszej czwórki, tylko trochę inna, dla mnie odrobinę mniej fajna. The Power and the Glory i Free Hand tak, troszkę słabsze, nie tak wyraziste jak Acquiring the Taste czy Octopus, już bez takich rewelacyjnych melodii.

Edytowane przez Adi777
3 godziny temu, Peter75 napisał:

Przepis aby wyprowadzić moją żonę z równowagi, przyprawić o ból głowy i wywołać nerwową wysypkę -

My wife, podobnie reaguje na Magmę oraz free jazz 😉

Edytowane przez iro III

Ja też. 😉

Najbardziej dojrzała płyta KC.

Polecam posłuchać solowych płyt Davida Crossa. Są zaskakująco dobre.

pokręcone metrum w Larks a człowiek ma wrażenie że grają może na 20% możliwości. Luz i swoboda. Dla perkusisty-amatora którym jestem, Bill to absolutny wzór, nie jest "najmocniej grającym perkusistą na świecie" ale technika..... niedościgniona.

tak - Król jest tylko jeden.

 

Edytowane przez Peter75

są w wątku sympatycy Bugdie? Trafiłem na jednopłytowca który myślę że powinien przypaść do gustu, muzycznie hard-rock ze spoglądaniem na proga. Mowa o brytyjskim Armageddon który tworzyli m.in. Keith Relf - ex Yardbirds, Renaissance i Louis Cennamo, kumpel z Renaissance. Bardzo fajne granie, w większości długie ponad 8 minutowe utwory, polecam jeśli nie znacie (wyszukiwarka nie wyszukuje), poniżej pierwszy kawałek z albumu, mogący się kojarzyć, przynajmniej pod względem motoryki z Breadfan (no i też na literkę "b" 😉).

 

Edytowane przez Peter75
  • Pokaż nowe odpowiedzi
  • Dołącz do dyskusji

    Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
    Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

    Gość
    Dodaj odpowiedź do tematu...

    ×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

      Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

    ×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

    ×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

    ×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



    • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

      • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
    • Biuletyn

      Chcesz być na bieżąco ze wszystkimi naszymi najnowszymi wiadomościami i informacjami?
      Zapisz się
    • KONTO PREMIUM


    • Ostatnio dodane opinie o sprzęcie

      Ostatnio dodane opinie o albumach

    • Najnowsze wpisy na blogu

    ×
    ×
    • Dodaj nową pozycję...

                      wykrzyknik.png

    Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
     

    Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
    Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

     

    Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

     

    Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

    Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.