Skocz do zawartości

Ranking

  1. Fr@ntz

    Fr@ntz

    Redaktorzy


    • Punkty

      73

    • Postów

      2 825


  2. AudioNews

    AudioNews

    Redaktorzy


    • Punkty

      56

    • Postów

      85


  3. audiostereo.pl

    audiostereo.pl

    Administratorzy


    • Punkty

      47

    • Postów

      1 525


  4. kangie

    kangie

    Redaktorzy


    • Punkty

      43

    • Postów

      8 366


Popularna zawartość

Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 02.08.2022 w Artykułów

  1. Poniżej fotorelacja z Audio Video Show 2023. Zdjęcia wrzucam na gorąco, jeszcze w czasie trwania wystawy, by osoby które nie mogły dotrzeć na wystawę, mogły choć w pewnym stopniu uczestniczyć w tym wydarzeniu. ----------------------------------- Stanowisko Pylon i Fezz audio. Miło patrzeć jak obie firmy z roku na rok się rozwijają. ------------------------------------ Prezentacja systemu KONDO z kolumnami Avantgarde Acoustic oraz gramofonem Transrotor. ------------------------------------ ------------------------------------ ------------------------------------ ------------------------------------ Sala q21 ------------------------------------ ------------------------------------ ------------------------------------ Audio Note UK ------------------------------------ Ayon Audio ------------------------------------ Kolumny Estelon z elektroniką Accuphase ------------------------------------ RCM ------------------------------------ ------------------------------------ ------------------------------------ Galeria Audio ------------------------------------ LampizatOr z kolumnami Sveda Audio ------------------------------------ Destination Audio z elektroniką Jadis ------------------------------------ PGE NARODOWY ------------------------------------ ------------------------------------ Audiofast, Wilson Audio z elektroniką Dan Deagostino ------------------------------------ ------------------------------------ ------------------------------------ Hi Fi Club: kolumny Rockport, elektronika Mcintosh oraz Electrocompanient ------------------------------------ ------------------------------------ LOEWE ------------------------------------ ------------------------------------ Focal z elektroniką NAIM ------------------------------------ ------------------------------------ Sonus Faber z elektroniką Classe ------------------------------------ Stoisko Teufel ------------------------------------ Unison Research Simply 845 ------------------------------------ UNITRA ------------------------------------
    13 punktów
  2. Po dwuletniej covidowej przerwie Audio Video Show powróciło. W miniony weekend, po raz 24 odbyła się ulubiona impreza miłośników audiofilskiego dźwięku i obrazu. Audio Video Show to drugą co do wielkości imprezą tego typu w Europie Wystawa odbywała się w trzech lokalizacjach: PGE Narodowy oraz w hotelach Radisson Blu Sobieski, oraz Golden Tulip, łącznie 160 sal prezentacyjnych, 600 marek i 150 wystawców. AVS to nie tylko nowinki ze świata audio i video, to również goście specjalni, dziennikarze muzyczni i pasjonaci dobrego dźwięku, oraz artyści prezentujący i podpisujący najnowsze płyty. Ponieważ nie sposób wymienić wszystkich do szczegółów, odsyłam na oficjalną stronę AVS AVS to również strefa winyli, gdzie spotykają się wystawcy z polskich i zagranicznych sklepów, kolekcjonerzy i antykwariusze, by prezentować swoje zbiory. Tu znajdą coś dla siebie zarówno poszukiwacze nowości, jak i koneserzy prawdziwych analogowych rarytasów. AVS to także największa strefa słuchawek, gdzie zaprezentowało się 50 producentów. W tym roku udało mi się wygospodarować tylko jeden dzień na zwiedzanie wystawy i jest to zdecydowanie za mało. Mimo iż był to weekend przed świętem Wszystkich Świętych, było bardzo dużo odwiedzających wystawę. Ja zaczęłam zwiedzanie od strefy słuchawkowej i trudno było się dopchać do poszczególnych stoisk, nie mówiąc już o spokojnym testowaniu słuchawek czy wzmacniaczy. Udało mi się posłuchać wzmacniacza Lucarto Audio: Albero HPA200 oraz HPA300SE ze słuchawkami Hifiman Edition X, Audeze LCD-XC oraz ZMF Vérité Closed. Na stoisku obok Feliks Audio Envy i Burson Conductor 3XR również ze słuchawkami ZMF. Starałam się zajrzeć do każdej Sali, niestety zabrakło mi już czasu na Golden Tulip. Nie sposób, żebym, opisywała każdego wystawcę, na pewno w tym roku jest zdecydowanie większe zainteresowanie kolumnami elektrostatycznymi, tworzą one niesamowitą przestrzeń, powiedziałabym, że są przesycone powietrzem, a jednocześnie basu jest dużo. Cieszy bardzo zainteresowanie polskimi firmami, do pokoju ze sprzętem Haiku Audio ciężko było wejść, podobnie do Lucarto Audio czy Elins Audio. Poniżej trochę zdjęć z Audio Video Show 2022 i playlista z najczęściej granych utworów w salach odsłuchowych. Zapraszam do komentowania, piszcie co wam się podobało. Playlista AVS 2022
    13 punktów
  3. W połowie lat 90., gdy Polska na dobre weszła w burzliwy okres transformacji, na obrzeżach głównego nurtu kultury zaczęły rodzić się nowe formy ekspresji. Kapitalizm pukał do drzwi z obietnicami dobrobytu, kolorowe reklamy i zachodnia popkultura zaczęły wypierać szarość PRL-owskich blokowisk, ale w wielu domach nadal panował chaos, bieda i niepokój. Młodzież wchodziła w dorosłość bez mapy, w rzeczywistości, która była jednocześnie obiecująca i przerażająca. W tym właśnie klimacie zadebiutował zespół Kaliber 44 – formacja, która nie tylko zapoczątkowała psychorap w Polsce, ale też dała młodym ludziom język, którym mogli nazwać swój bunt, strach i samotność. Debiutancki album „Księga Tajemnicza. Prolog”, wydany w 1996 roku, był czymś więcej niż muzycznym wydarzeniem – był zjawiskiem. Przepełniony mrokiem, symboliką i nieoczywistymi metaforami, opierał się na połamanych bitach i niepokojącej atmosferze. Kaliber 44 nie był zespołem łatwym. Ich muzyka nie nadawała się do radia, ich teksty nie trafiały do wszystkich. Ale właśnie w tej hermetyczności leżała ich siła. Dla młodych ludzi, często pozostawionych samym sobie, była to muzyka, która po raz pierwszy mówiła do nich ich własnym językiem. Słuchając utworu „+ i -”, można odnieść wrażenie, że jego przesłanie nie straciło nic na aktualności. Wręcz przeciwnie – w dobie wszechobecnej polaryzacji społecznej, szybkich sądów i czarno-białego myślenia, wersy o tym, że każdy z nas nosi w sobie zarówno światło, jak i cień, wybrzmiewają z jeszcze większą mocą. Kaliber 44 opowiadał o świecie nie takim, jakim go widzimy, ale takim, jaki czujemy pod skórą. O niepewności, zagubieniu, o poszukiwaniu sensu w rzeczywistości, która rzadko daje jasne odpowiedzi. Równie aktualnie brzmi „Film”, jeden z najbardziej znanych utworów zespołu. To utwór pełen niepokoju, rozprawiający się z fikcją, w jaką człowiek często sam siebie ubiera, udając przed światem, że wszystko jest w porządku. W warstwie muzycznej minimalizm i mrok, w warstwie tekstowej – emocjonalny rozbiór rzeczywistości. Młody słuchacz końca lat 90. mógł w tej piosence odnaleźć siebie – podobnie jak może to zrobić młody słuchacz 2025 roku, jeśli tylko odrzuci autotune i wsłucha się w słowo. Twórczość Kalibra 44 była w pewnym sensie kontrą wobec ówczesnego społeczeństwa, które uczyło się żyć w świecie reklam, konsumpcji i coraz większych różnic społecznych. Ich teksty były intelektualnym wyzwaniem, wymagały skupienia, a czasem nawet interpretacyjnego wysiłku. To właśnie czyniło ich muzykę tak wyjątkową – nie była jedynie tłem do codzienności, ale narzędziem refleksji. Kaliber nie dawał gotowych odpowiedzi, ale zadawał pytania, których nikt wcześniej w polskim rapie nie stawiał. Rap przez lata zmienił się diametralnie. Dzisiejsza scena to świat przebojów, trapowych bitów i melodyjnych refrenów. Raperzy częściej mówią o luksusach niż o rozterkach egzystencjalnych. Jednak mimo tej ewolucji, duch Kalibra nadal jest obecny – w undergroundzie, wśród artystów stawiających na autentyczność, ale też w sercach słuchaczy, którzy dorastali z ich muzyką i do dziś wracają do niej jak do pamiętnika z młodości. Choć styl muzyczny się zmienił, potrzeba szczerości, głębi i prawdziwego przekazu pozostaje niezmienna. Wpływ Kalibra 44 na młodzież był ogromny. Dla wielu z nich byli pierwszymi artystami, którzy mówili ich głosem, poruszali tematy bliskie sercu, nie bali się mówić o psychicznych trudnościach czy społecznej alienacji. To dzięki nim wielu młodych ludzi zaczęło pisać własne teksty, tworzyć muzykę, rozmawiać o emocjach. Kaliber uczył, że nie trzeba być perfekcyjnym, żeby mówić prawdę. Że można być słabym, zagubionym, innym – i wciąż mieć coś ważnego do powiedzenia. Nie można pominąć także wpływu, jaki mieli na kształtowanie się tożsamości kulturowej młodego pokolenia. Styl bycia, sposób mówienia, nawet sposób ubierania się – wszystko to było inspirowane Kalibrem. Ale najważniejsze było to, że dawali młodzieży narzędzia do zrozumienia świata i siebie. Pokazywali, że kultura hip-hopowa to nie tylko rozrywka, ale również przestrzeń do wyrażania buntu, emocji i głębokich przemyśleń. Dziś, gdy słuchamy Kalibra 44, słyszymy echa czasów, które już minęły, ale też uniwersalne prawdy, które nie tracą na wartości. Ich muzyka to swoisty dokument epoki – surowy, emocjonalny i prawdziwy. To również przypomnienie, że rap może być czymś więcej niż tylko dźwiękiem – może być lustrem duszy, manifestem i terapią jednocześnie. Kaliber 44 nigdy nie był modny. Ale był ważny. I nadal jest. Jako Audiostero.pl chcemy złożyć hołd niedawno zmarłemu członkowi zespołu Joka oraz Magikowi – dwóm twórcom, którzy nie tylko zapisali się w historii polskiego rapu, ale też na zawsze pozostali częścią naszej wspólnej, pokoleniowej pamięci. AQM8kBa_wd011lFM-E1WCnwtf5tJs0b4RcmljCFtZkxl0QlTVL2YKNprL4Hzy_yH29sTyx6_E1gtWEX_-oZUd5t7.mp4
    8 punktów
  4. W tym roku mija już 30 lat od wydania drugiego albumu irlandzkiego zespołu rokowego The Cranberries – No Need to Argue. Doskonały album, który sprzedał się w nakładzie 17 milinów egzemplarzy na całym świecie. W latach 90-tych wysoko uplasował się na brytyjskiej liście sprzedaży UK Albums Chart. W Polsce No Need to Argue uzyskał status platynowej płyty, a najpopularniejszy na krążku singel „Zombie” osiągnął ponad 1,5 miliarda wyświetleń na YouTube. Jak się okazuje, poruszający do głębi "Zombie" nadal pozostaje aktualnym utworem, którego przekaz wciąż ma ogromne znaczenie dla wielu ludzi na całym świecie. Tekst piosenki porusza temat wojny i konfliktów zbrojnych, odnosząc się do doświadczeń związanych z konfliktem w Irlandii Północnej. Opowiada o bólu, stracie i bezsensowności przemocy, co czyni go utworem niezmiennie ważnym w kontekście współczesnych wydarzeń na świecie. Nieustająca popularność, o czym świadczy stale przyrastająca liczba wyświetleń teledysku do „Zombie” na Youtube, pokazuje jak silne jest jego oddziaływanie na słuchaczy i jak wiele osób nadal znajduje w nim inspirację i refleksję. Na płycie No Need to Argue ukazały się takie utworzy jak: 1. „Ode to My Family” 2. „I Can't Be With You” 3. „Twenty One” 4. „Zombie” 5. „Empty” 6. „Everything I Said” 7. „The Icicle Melts” 8. „Disappointment” 9. „Ridiculous Thoughts” 10. „Dreaming My Dreams” 11. „Yeat’s Grave” 12. „Daffodil Lament” 13. „No Need to Argue” Mamy na AS fanów The Cranberries? Jednego na pewno. GZ
    8 punktów
  5. Pewien zdolny konstruktor z Poznania, pomysłodawca i wykonawca bardzo dobrych przedwzmacniaczy gramofonowych, w których to jest możliwe ustawienie wszystkich kluczowych parametrów elektrycznych żeby można było podpiąć każdą wręcz wkładkę gramofonową, napisał że "Gramofoniarstwo to walka z drganiami i o drgania". I to jest jak najbardziej prawdziwe stwierdzenie, znane zresztą od ponad 100 lat. Trzeba zadbać o te pożądane pożyteczne drgania, które mają pochodzić z rowka płyty winylowej, ale też powalczyć z drganiami pasożytniczymi, a tych jest również dużo. Jak to wszystko pogodzić? Otóż jest wiele sposobów. Jednym z nich jest stosowanie: miękkich zawieszeń napędów, izolacji w postaci mat gumowych, korkowych nakładanych na talerz, docisków wewnętrznych do płyt, docisków zewnętrznych do płyt (tzw. outerringi), wszelkiego rodzaju absorberów pod plinty gramofonowe oraz poprawne spasowanie podatnościowo-masowe ramienia z wkładką gramofonową. I dzisiaj skupimy się na urządzeniu, które zostało stworzone właśnie m.in. do gramofonów. Nie tylko przeznaczone zostało do gramofonów. Dedykowane jest również do napędów laserowych optycznych CD, wzmacniaczy audio, a nawet DAC. Obciążalność to maksymalnie 60kg. Wymiarowo pasuje nawet do dużych gramofonów, wzmacniaczy zintegrowanych, przedwzmacniaczy, końcówek mocy oraz kolumn głośnikowych. Chciałbym tutaj dodać, że dokładnie 10 lat temu pracowałem przy projekcie DIY blatu stolika z przeznaczeniem pod gramofony. Była to konstrukcja pływająca, relatywnie ciężka 20kg, wycinana z jednego kawałka MDF, o grubości #39mm, lakierowana lakierem poliuretanowym na czarny połysk. Ten blat zawieszony był na trzech wibroizolatorach metalowo gumowych firmy włosko-niemieckiej ELESA+Ganter. Twardość gumy była do wyboru: pomiędzy 40 i 55 stopni Shore A. Kupiłem oba zestawy i wybrałem metodą prób i błędów gumę bardziej miękką czyli 40 stopni Shore A. Wtedy po raz pierwszy udało mi się odizolować wpływ drgań podłogi od pracy gramofonu i można było zrobić solidną potańcówkę podczas słuchania muzyki z czarnej płyty. Wróćmy jednak to recenzowanej platformy. Na pierwszy ogień poszedł gramofon DIY mojego pomysłu, konstrukcji oraz wykonania. Znam jego możliwości i użytkuję od 2015 roku. Jest to o tyle ciekawy eksperyment, że jest to konstrukcja sztywna z napędem bezpośrednim przeszczepionym z bardzo dobrego gramofonu z epoki, gramofonu produkcji niemieckiej, który charakteryzuje się praktycznie niewystępującymi, niemierzalnymi drganiami własnymi oraz hałasem. To silnik EDS1000 z gramofonu Dual CS701 przeszczepiony do plinty DIY. Jest to konstrukcja kompaktowa zwarta, prosząca się wręcz o montaż do sztywnej plinty. I tak też to zostało zrealizowane. Zamysłem było zastosowanie niespełna 12-calowego ramienia znanego z japońskich rozgłośni radiowych, tzw. ramię broadcastowe i wkładki Denona serii 103 (103-SA/103-R i zwykła 103), ewentualnie Ortofony serii SPU. O moim gramofonie można poczytać na łamach forum Audiostereo – BLOGI – „Blog Kangiego”: https://www.audiostereo.pl/blogs/entry/758-gramofon-diy-by-kangie-czy-chcecie-obejrzeć-fotorelację/ Wspominam celowo o tym, gdyż w początkowej fazie projektu brakowało mi nóżek absorbujących drgania i zanim użyłem dedykowanych nóżek Audio Technica AT605 wykorzystałem sztywne podkładki rodem z podpierania pralek i pralkosuszarek - jednym słowem mówiąc - twarde i sztywne plastikowe walce, które w żaden sposób nie nadają się do zastosowania pod gramofony sztywno zawieszone pozbawione sprężystych elementów tłumiących pasożytnicze drgania. I takie też eksperymenty robiłem, stosując porównywalnej budowy klocki LEGO DUPLO odpowiedniej wysokości. Kładąc na czterech takich klockach gramofon i na stoliku sztywnym dębowym mamy do czynienia z praktycznie całkowitym brakiem izolacji napędu gramofonowego od stolika. I teraz zaczyna się opukiwanie stolika i nasłuchiwanie efektów dźwiękowych z kolumn głośnikowych. Niestety to słychać. Plinta wykonana całkowicie z dwóch arkuszy #22mm MDF klejonych klejem jednoskładnikowym poliuretanowym, fornirowana prawdziwym drewnem - palisandrem brazylijskim, szlifowana i polakierowana lakierem bezbarwnym. Sama plinta ma pewne zdolności pochłaniania drgań ze względu na strukturę materiału. Wiadomo, że są to sprasowane pod dużym ciśnieniem i w wysokiej temperaturze wióry drewniane w bezpośrednim otoczeniu żywicy. Kierunkowość włókien drewnianych ułożona jest całkowicie losowo, stąd też materiał ten jest w miarę odporny na wydłużenia cieplne i wypaczenia oraz jest bardzo dobrym materiałem na budowę obudów zespołów głośnikowych oraz plint gramofonowych. MDF wiele wybacza, w przeciwieństwie do litego drewna, którego włókna pracują i potrafią wyrządzić psikusa, o czym wiedzą zawodowi lutnicy oraz wykonawcy mebli z prawdziwego drewna. MDF jest łatwy w obróbce mechanicznej, dobrze skrawalny. Same zalety. Dlaczego o tym tyle piszę? Ano dlatego, że rzeczona platforma antywibracyjna firmy ROGOZ AUDIO z Katowic zbudowana jest właśnie z płyt wykonanych z MDFu, HDFu oraz sklejki. Różnice są w sile prasowania. HDF jest twardszy od MDFu. Jak wiadomo, każde ciało stałe o zadanych wymiarach i masie ma swoją częstotliwość rezonansową. Biorąc pod uwagę rodzaj materiału (granit, marmur, drewno, płyta MDF/HDF) - rezonansowe są umieszczone w innych miejscach na wykresie. Doświadczeni hobbyści opukują kolumny głośnikowe, plinty gramofonowe i starają się usłyszeć wszelkiego rodzaju "dzwonienia", które nie są pożądane. Jeśli słychać dźwięk głuchy, to jest dobry znak. I tak właśnie jest z platformą antywibracyjną VOLTA/BBS, której blaty są klejone z różnych materiałów, czyli konstrukcja typu "sandwich". Pierwsze wrażenie po otwarciu kartonu to bardzo solidne przekładki materiałowe wykonane z gęstej pianki, piętrowane. Każda część platformy ma osobne miejsce w piance. Biorąc do ręki i oglądając z bliska blat 30-milimetrowej grubości mamy wrażenie obcowania z produktem najwyższej klasy. Fornir naturalny z drewna klonowego klejony, wyszlifowany i nałożony lakier bezbarwny w wysokim połysku. Z racji wykonywanego od wielu lat zawodu jestem bardzo wyczulony na jakość powłok lakierniczych. Skórkę pomarańczy wyłapuję z kilku metrów. Mamy tutaj do czynienia z najwyższą możliwą jakością i produktem klasy PREMIUM. Domyślając się, że skala produkcji takich platform nie jest wielka, oprócz wycinania numerycznego CNC wspomaganego komputerowo mamy tutaj szereg pracy rąk człowieka w tym i lakierowanie. Robi to nie lada wrażenie. Blaty są ciężkie, sztywne i pasują do siebie idealnie wymiarowo. Estetycznie wykonane fazowania w dolnej i górnej części platformy oraz emblemat firmy ROGOZ. Przekładki wykonane są z toczonych, szlifowanych i polerowanych kolców stożkowych, ze stali o bardzo wysokiej twardości. Nie należy zapomnieć aby ułożyć na nich "czapeczki" z włókna węglowego. Są to połówki kuli z wewnętrznym nieprzelotowym otworem, w który trafić ma czubek kolca. Na to kładzie się kolejny blat platformy. Czyli mamy tutaj do czynienia z trzypunktowym, a właściwie 6-punktowym podparciem (dwa piętra) od strony dolnej poprzez element pośredni z włókna węglowego, który to styka się ze stalowym gniazdem wykonanym w dolnej płaszczyźnie platformy. To system BBS, który jest chroniony patentem UPRP P.404137. Dozwolony jest ruch wahadłowy we wszystkich kierunkach, czyli przód-tył, lewo-prawo. Góra i dół - nie ma takiej możliwości, gdyż ruch jest wahadłowy na połówce kuli. Podparcie na każdym piętrze w trzech punktach czyli brak rezonowania czwartego punktu, który gdyby był zastosowany, powinien być indywidualnie dostrojony żeby nie rezonował. Tutaj trzypunktowe podparcie ma przewagę nad czteropunktowym. Rzecz jasna wszystkie kolce są fabrycznie przykręcone i wypoziomowane. Stolik mam również wypoziomowany i teraz gdy już wszystko jest przygotowane, kładziemy gramofon. Mój plan był taki, że najpierw między gramofon, a platformę stawiam dedykowane do gramofonu nóżki AT605. Włączam muzykę. Następnie opukuję na przemian stolik, plintę, nasłuchuję w głośnikach czy słychać puknięcia, a potem już normalnie słucham muzyki. Po dwóch dniach wyciągam nóżki AT605 i pomiędzy plintę gramofonu a platformę wkładam plastikowe klocki LEGO DUPLO, opukuję w ten sam sposób co poprzednio i słucham muzyki. Tutaj przyznać muszę, że wpływ platformy słychać z marszu. Zwłaszcza gdy puścić bardzo głośno muzykę z potężnym uderzeniem basu czy to uderzenie w bęben basowy czy bębny typu tom-tom. Mam taką płytę winylową Sigi Schwab & Percussion Academia "Silversand" gdzie przy głośnym słuchaniu gramofon potrafi się wzbudzić i sprawę ratuje zmniejszenie natężenia dźwięku. Nie jest to kwestia li tylko wpływu fali dźwiękowej wygenerowanej przez głośniki i odbitej od ścian pomieszczenia i tym samym przyjęcie tej fali przez płytę winylową, a potem przez wkładkę, bo na drugim gramofonie tego efektu nie doświadczam. Jest to zasługa również słyszalnie mniejszego basu, uderzenia i tzw. "mlaśnięcia" w tym drugim gramofonie. Zatem mam 100% pewność, że platforma ROGOZ AUDIO VOLTA/BBS spełnia swoją funkcję, gdyż izoluje właściwie gramofon od stolika. Testowanie na klockach LEGO DUPLO porzuciłem i wróciłem do stopek Audio Techniki. W ciągu kilku dni i nocy, czyli wielu godzin słuchania zanotowałem w głowie i pamięci pewne aspekty brzmieniowe, barwowe, przestrzenne, które uległy zmianie. Wiadomo, że nie mając kompetencji do przeprowadzania specjalistycznych pomiarów ani też nie dysponując profesjonalną aparaturą kontrolno-pomiarową potrafiącą z marszu wychwycić drgania, wszelkie niuanse techniczne i udokumentować je "na papierze", człowiek skazany jest na bluesa. A tak poważnie pisząc, skazany jest na własny słuch. Tutaj odpowiedzialność i kompetencja leży po stronie producenta, który platformę opracował i rozwiązanie techniczne opatentował. Oprócz banalnego opukiwania plint i wsłuchiwania się czy słuchać mniej czy bardziej, a może w ogóle nic nie słychać - skupmy się w końcu na odbiorze muzyki. Usłyszałem uspokojenie dźwięku, większą jego płynność i gęstość. Tak jakby dźwięk stał się bardziej homogeniczny, zrównoważony. Można uznać, że zagęściła się średnica i wysokie tony straciły odrobinę na ostrości, ale nie utraciły blasku. Tutaj należy wspomnieć o szlifie igły w fabrycznej wkładce gramofonowej Denon DL 103R, która ma szlif sferyczny i grot wklejony jest w zwykłą rurkę aluminiową, czyli najprostszy technologicznie szlif i układ, który wybitnego brzmienia wysokich tonów nie odda tak jak wyrafinowane szlify Micro Linear czy Shibata. W tej wkładce istotne jest co innego. Istotna jest tutaj średnica, jej dociążenie i uderzenie basem. Jak to mój znajomy mówił - genialny jest tutaj ten "zaśpiew", a nie rozkładanie dźwięku na czynniki pierwsze i próba ułożenia z nich muzyki. Wykonałem również próby z gramofonem Micro Seiki DD-40 wyposażonym w dwa ramiona. Najbardziej ciekawiło mnie brzmienie z wkładki Audio Technica 33 PTG MKI, która gra szalenie analitycznie i ma wybitne górne pasmo z racji konstrukcji wewnętrznej generatora oraz z racji bardzo ostrego szlifu grota igły Micro Linear, wklejonego w pręt wykonany z ultralekkiego i twardego boru. Obserwacje są podobne. Dźwięk się uspokaja, jest mniej wyrywny. Nie chodzi tu o to, że pozbawiony jest zróżnicowania dynamicznego, tylko bardziej się ciągnie, nie w sensie spowolnienia dźwięku, tylko lepszej plastyczności i większego wyrafinowania. To prawie tak jak przy próbach unoszenia gramofonu podczas odtwarzania. Robiłem kilka takich prób zachowując ostrożność. Zmiany w dźwięku zauważyłem zarówno ja jak i słuchacze, których wtedy gościłem w swoim domu. Tutaj różnica jest jeszcze taka, że trzymając gramofon w rękach zasłaniam całym swoim ciałem jego front i zabezpieczam gramofon przed wpływem fali dźwiękowej powrotnej. Zatem nie jest to bezwzględnie to samo. Jednak funkcja platformy to odsprzęgnięcie, odizolowanie gramofonu od miejsca posadowienia, odseparowanie od drgań pasożytniczych od podłogi i stolika. Wiadomo, że niektórzy ludzie gramofony kładą na wsporniki przykręcone do ścian pomieszczenia. Izolujemy się wtedy od podłogi, ale pamiętajmy że ściana, pomimo że ma ogromną masę własną również przyjmuje fale dźwiękowe i zazwyczaj je odbija. No chyba że za gramofonem ustawimy ustrój akustyczny pochłaniający fale. Z drugiej strony wypada wtedy gramofon odizolować od konstrukcji wsporczej, zazwyczaj ramowej, którą jak wiadomo wykonuje się zazwyczaj z rur/profili stalowych zamkniętych, które nie zasypane żadnym kruszywem typu piasek, śrut doskonale przenoszą pasożytnicze drgania. A druga funkcja platformy, to prezentacja i wyeksponowanie sprzętu typu gramofon, wzmacniacz, odtwarzacz CD. Dobierając odpowiednio kolor i drewno uzyska się wspaniały rezultat. Po tych kilku dniach grania postanowiłem zabrać platformę ROGOZ AUDIO VOLTA/BBS i posłuchać jak system brzmi bez niej i niestety brak tej platformy jest słyszalny. Zdaję sobie sprawę z zagadnień psychoakustycznych i jak człowiek reaguje na brzmienie systemów, zwłaszcza gdy widzi co aktualnie gra. Ale nie o to chodzi. Chodzi o to, co słyszymy i jaki jest odbiór muzyki po dłuższym czasie gdy nowy sprzęt zabierze się z systemu. I ja usłyszałem, że zaczęło czegoś mi brakować. Może nie tyle ilościowo, co jakościowo. To są dla niektórych niuanse, ale dla mnie i kilku moich znajomych audiofilów są to rzeczy ważne, zwłaszcza w analogu, który jest bardzo wrażliwy na wręcz wszystko, co z nim związane. Izolacja gramofonów od podłoża jest wzorowa. Myślę, że pełne możliwości takiej HI ENDOWEJ platformy wykorzystają właściciele bardzo zaawansowanych systemów audio, zwłaszcza jeśli dysponują odpowiednimi odsprzęgniętymi stolikami audio oraz przede wszystkim pomieszczeniem dedykowanym do audio, wyposażonym w komplet ustrojów akustycznych, które wycisną z każdego sprzętu i pomieszczenia maksymalnie ile się da. Wiadomo, że niektórzy z nas hobbystów nie lubią kompromisów, chcą iść w tym hobby na całość i żadna kwota im nie straszna. Zatem jak najbardziej jest to sprzęt przeznaczony zarówno do tych mniej i do tych bardziej zaawansowanych systemów audio, gdzie nic już nie kuleje, nie ogranicza brzmienia. Miałem też plan na przetestowanie wpływu platformy na wzmacniacz lampowy Dual Mono zbudowany z czterech transformatorów (dwa zasilające i dwa głośnikowe) i 8 szt. lamp elektronowych, ewentualnie tranzystorowy oraz na dwa napędy CD. Z racji wysokości platformy (116mm) wymagałoby to przeorganizowania sprzętu na moim stoliku, wymianę, przepięcie okablowania oraz przede wszystkim wymaga to czasu na wielogodzinne słuchanie, a potem zabranie platformy i porównanie czy jest na plus czy na minus. Półgodzinne słuchanie i test nie wchodzi u mnie w grę, zatem postanowiłem testy zakończyć i odesłać platformę producentowi/dystrybutorowi. Łukasz Piechocki Dystrybutor / producent: ROGOZ AUDIO Cena: 6550 zł Opis platformy i patentu BBS zrealizowany przez producenta znajduje się pod linkiem: https://www.rogoz-audio.com/Products/85/33/PLATFORMA-ANTYWIBRACYJNA-ROGOZ-AUDIO-VOLTA-BBS.html DANE TECHNICZNE Wysokość całkowita 116 mm Szerokość całkowita 590 mm Głębokość całkowita 540 mm Profile stop nośnych sandwicz MDF + MDF + HDF Blat wierzchni sandwich MDF + MDF + HDF 500 x 470 x 30 mm / 420 x 430 x 30 mm (powierzchnia bez skosu) Blat pośredniczący sandwich sklejka + sklejka 500 x 470 x 30 mm Maksymalne obciążenie do 60 kg W ZESTAWIE 1 blat wierzchni 1 blat pośredniczący 2 stopy nośne podwójny układ BBS (6 punktów podparcia) ZASTOSOWANIE odtwarzacze CD gramofony analogowe końcówki mocy wzmacniacze zintegrowane przedwzmacniacze kolumny głośnikowe Link to the English version of this article
    8 punktów
  6. BMN Beszele 2 Pro Kto z nas miłośników sprzętu audio nie marzył kiedyś o głośnikach marzeń przeglądając zagraniczne periodyki z cenami podawanymi najczęściej w DM lub USD? Nie, nie. DM to akurat nie Depeche Mode. To Deutsche Mark, czyli marka niemiecka. Ci bardziej zmotywowani i powiedzmy odważni, zdolni podejmowali się wyzwań i sami budowali swoje zestawy głośnikowe lub też modyfikowali posiadane - w oparciu o części, które można było w tamtym czasie zdobyć. I nie chodzi li tylko tutaj o przetworniki, ale i również o części pasywne zwrotnicy, czyli cewki, kondensatory, rezystory, nie wspominając o materiałach na obudowę. W ten oto sposób "młodzi gniewni", którzy posmakowali PRL-u i w latach 80-tych byli nastolatkami - dzisiaj są w wieku 50+ i co poniektóry z nich nadal zajmują się tą materią z jedną tylko różnicą. Dzisiaj jest znacznie większy dostęp do dobrych przetworników, elementów pasywnych zwrotnicy, przewodów, konektorów, gniazd głośnikowych i materiałów na obudowy, forniru lub okleiny, nie wspominając nawet o możliwości zaprojektowania różnego kształtu obudowy. Mając na uwadze markę BMN - z takim właśnie pasjonatem mamy do czynienia, czyli Panem Bogdanem Nowakiem który od wielu lat zajmuje się projektowaniem, osłuchiwaniem i produkcją różnych modeli zestawów głośnikowych pasywnych w wersji podłogowej i podstawkowej. Miałem zaszczyt przez wiele tygodni posłuchać konstrukcji Pana Bogdana Nowaka, a mianowicie modelu podstawkowego BMN Beszele 2 Pro. Już podczas odbierania przesyłki z rąk kuriera czuć, że to kawał solidnego i ciężkiego sprzętu. Solidnie spakowane w gruby karton i 6cm gęstą piankę polietylenową ważą po 20kg/szt. a przecież to model podstawkowy. To dosyć duże skrzynki o wysokości 500mm, szerokości 260mm i głębokości 340mm. Masa netto to 15kg. Do konstrukcji obudowy oraz płaskiego tunelu bas refleks użyto 19mm płyt MDF, które wraz z wewnętrznym ożebrowaniem czynią obudowę sztywną ze skutecznie zminimalizowanymi drganiami pasożytniczymi własnymi, a dokładniej z rezonansem własnym. Solidna konstrukcja obudowy przekłada się na dźwięk. Powoduje omijanie/redukcję dudnień i podbarwień charakterystycznych dla pasma średniego oraz niskiego. Tunele bas refleksu typu "Borgan" determinują większą sztywność obudowy, sprzyjają swobodnemu wentylowaniu - przepływowi powietrza w kolumnie. Umożliwiają dosunięcia zestawów bliżej ścian jeśli sytuacja lokalowa u klienta tego wymaga. Dodać jeszcze muszę, że absolutnie ani razu nie pomyślałem aby zatkać tunel BR gąbką czy też ściśle zwiniętą bawełnianą koszulką. Wg moich uszu nie ma takiej potrzeby. Moje pierwsze skojarzenia jak tylko podłączyłem te zestawy głośnikowe do swojego systemu są takie, że brzmią tak precyzyjnie jak dobra obudowa zamknięta i potrafią zejść relatywnie nisko bez typowych zniekształceń jak ja to nazywam "furgotaniem" dla typowej, powiedzmy "standardowej" konstrukcji bas refleks. To tak na szybko. Wykończone naturalnym fornirem, z dbałością o szczegóły typu spasowanie słojów drewna i wykończenie krawędzi i narożników. Fornir mojego egzemplarza to Palisander Imperial - wersja limitowana - sprasowany jest z płytą MDF pod dużym ciśnieniem za pomocą pras. Obróbka mechaniczna wiórowa za pomocą nowoczesnych obrabiarek sterowanych numerycznie czyli CNC. Klejenie, szlifowanie. Tutaj zrobione jest to po mistrzowsku. Na koniec lakierowanie lakierami bezbarwnymi matowymi w celu ukazania piękna naturalnego drewna, jego struktury słojów. Jest bardzo przyjemna w dotyku, gładka, aż chce się kolumny przenosić czy też poprawiać ich ustawienie i kąty do jak najlepszego odsłuchu. Przyznać jeszcze tutaj muszę, że bardzo wygodnie i bezpiecznie przenosi się te zestawy. Otóż wystarczy włożyć palce w oba płaskie szczelinowe porty bas refleks - jedną dłonią na dole na froncie, a drugą na górze na tylnej ściance i nic się nie wyślizgnie, nie wypadnie z rąk. Tutaj też duży plus. Bardzo dobre terminale głośnikowe osadzone na gustownej płytce aluminiowej anodowanej - barwionej na kolor szampański. Jedynie co można zarzucić "wykończeniówce" w kwestii wizualnej i co może razić co poniektórych pedantycznych audiofilów czy melomanów, to widoczne łby wkrętów łączące przetwornik z obudową. Mnie to osobiście nie przeszkadza. Jestem przyzwyczajony do wyglądu sprzętu vintage, to może dlatego nie przywiązuję aż tak dużej wagi do widoku tzw. "normaliów". Dużym plusem są tutaj maskownice i zastosowane w nich maleńkie magnesy neodymowe które skutecznie utrzymują maskownicę na frontowej ściance kolumny. Należy dodać, że obie maskownice mają podfrezowanie pod głośnik nisko-średniotonowy, które w błyskawiczny sposób umożliwia wypozycjonowanie maskownicy na zestawie. Nie ma tutaj żadnych otworów i wystających kołków. Zatem szczegół na plus. Czy maskownice mają wpływ na dźwięk? Uważam, że mają bo istnieje zjawisko dyfrakcji fali dźwiękowej, ale nie testowałem ich wpływu. Słuchałem muzyki bez maskownic na głośnikach. Jeśli chodzi o dobór przetworników, to tutaj sprawa jest jasna. Oba przetworniki pochodzą od producenta z Norwegii, który działa na rynku od roku 1950, czyli SEAS. Wysokotonówka Seas CRESCENDO 29mm, zaś głośnik nisko-średniotonowy Seas Excel 220mm. Posłużę się tutaj opisem przetworników dostępnym na stronie producenta: Głośnik wysokotonowy Seas CRESCENDO 29mm Hi-End. „Jego membrana wykonana jest ze specjalnego materiału SONOMEX, co daje wybitne właściwości dźwiękowe. Miękkie zawieszenie powoduję większą plastyczność i przyczynia się do szerszego zakresu częstotliwości. Posiada wysokowydajny układ 6 magnesów, tzw. HEXADYM. Jest to innowacyjna konstrukcja, która zapewnia również skuteczną wentylację i tłumienie wewnętrznych fal akustycznych. Przednia część jest wykonana z aluminium 6mm, pokryta powłoką Nextel, a środek - z mosiądzu i pokryty chromem. Cynkowa tylna obudowa jest formowana wtryskowo. W ten sposób eliminuje rezonanse i odprowadza ciepło. CRESCENDO wyróżnia się fantastyczną plastyką, detalicznością, wyjątkową delikatnością, barwą, potrafi świetnie prezentować przestrzeń i średni zakres pasma jak i najwyższe częstotliwości.” Głośnik nisko-średniotonowy Seas Excel 220mm „Kosz głośnika wykonany z metalu, odlewany wtryskowo posiada konstrukcję pająkową. Ma duży układ magnetyczny. Aluminiowa cewka o średnicy 39 mmm z wentylowanym rdzeniem została pokryta miedzią w technologii (CCAW). Membrana wykonana z powlekanego papieru z unikalnego materiału Nextel bardzo dobrze przenosi średni zakres częstotliwości i najniższy bas, dostarcza mnóstwo szczegółów. To głośnik najwyższej jakości, potrafi przekazać różne barwy instrumentów. Jest wykorzystywany w bardzo drogich konstrukcjach Hi–End.” Zwrotnica "To najprostsza zwrotnica, pierwszego rzędu, która daje najwięcej korzyści. Im mniej elementów w zwrotnicy tym mniejsza degradacja dźwięku. W połączeniu z najwyższej jakości podzespołami: cewkami taśmowymi typu WAX-COIL 14AWG firmy Jantzen Audio, rezystorami Mundorf MResist Supreme oraz Ultra, kondensatorami firm Miflex KPCU (Pap+PP+Oil), które wykonywane są z litej folii miedzianej w technologii próżniowej oraz całość jest zamknięta w izolowanej tubie papierowo żywicznej, pozwala uzyskać niespotykaną jakość brzmienia w tej klasie cenowej. Efektem są przepiękne różnorodne barwy instrumentów, mnóstwo szczegółów i powietrza. W serii Beszele Pro zastosowano bardzo wysokiej jakości komponenty klasy Hi-End. Są jeszcze lepsze i droższe od serii Beszele, co staje się od razu zauważalne w prezentacji dźwięku." Okablowanie „Głośniki są połączone (lutowane cyną bezołowiową z dodatkiem srebra i miedzi) najwyższej jakości przewodem z beztlenowej miedzi, srebra oraz różnych stopów o wysokiej czystości i zaawansowanej technologii. Korzystamy z wysokich modeli kabli takich firm jak: Wireworld, Van Den Hul, AudioQuest, Tara labs, Duelund, Mundorf.” Terminale głośnikowe „Gniazda firmy ETI RESEARCH zostały pojedynczo przymocowane do terminala aluminiowego w kolorze szampańskim. Jest możliwość podłączenia przewodu o maksymalnej średnicy 5mm. Mają wejścia na bananki oraz widełki. Uważamy, że są to najlepsze zaciski w tej cenie na rynku.” Brzmienie Przede wszystkim są to zestawy głośnikowe bardzo czułe na elementy towarzyszące - pozostałe podzespoły toru audio. Pokazują walory zarówno wzmacniacza ich napędzającego jak i źródła dźwięku. Testowałem brzmienie na dwóch wzmacniaczach: w pełni lampowym dual mono 2x30W na lampach mocy EL34 oraz w pełni tranzystorowym 2x60W z transformatorem toroidalnym o mocy 360VA. Zarówno w jednym jak i drugim przypadku słychać wpływ innego typu wzmocnienia i to jest zgodne z moimi dotychczasowymi doświadczeniami z innymi zespołami głośnikowymi. Druga sprawa - kolumny Beszele 2 Pro są wrażliwe na źródło dźwięku. Przesłuchałem niespełna 100 płyt, zarówno kompaktowych jak i winylowych oraz posłuchałem trochę muzyki z plików przez zewnętrznego DACa oraz kaset z magnetofonu kasetowego. Nagrania zarówno stare jak i współczesne. Nagrania studyjne i koncertowe. Różne gatunki muzyczne: od ABBY po ZZ Top. Jedno jest pewne. Te zestawy nie mają maniery brzmieniowej charakterystycznej dla niektórych zestawów głośnikowych nastawionych na wielogodzinne, aczkolwiek wg mnie nie do końca angażujące odsłuchy. BMN Beszele 2 Pro nie zaciemniają brzmienia, nie zasładzają go i nie sprawiają że każda realizacja nagrania z różnych okresów muzycznych gra na tzw. "jedną" modłę. Wiem, że niektórzy audiofile to lubią, ale wiem też że są słuchacze którzy cenią sobie różnicowanie nagrań i te zestawy to pokazują. Nie ma w nich kłujących w ucho wysokich tonów czy wrzeszczącej górnej średnicy. Pan Bogdan Nowak zestroił całość tak, że złe realizacje nagrań nie męczą, a te wybitne realizacje brzmią wybitnie. Pamiętajmy, że nie jest to najwyższy model z portfolio firmy BMN. Można zamówić u producenta jak to się mówi - na najbardziej "wypasionych" przetwornikach i kondensatorach, chociażby wysokotonówka berylowa Satori Beryllium czy znacznie droższe elementy bierne w zwrotnicy. Wiem, że w moim egzemplarzu w środku "siedzi" niespełna 1-kilogramowy kondensator od Miflexa wielkości kubka od kawy. To się czuje. Bas wibruje, mruczy w sposób godny i szlachetny. Byłem początkowo nastawiony że może to być "efekciarstwo" w postaci podbicia wyższego basu. Tutaj jednak jest to generowane w uczciwy sposób. Chciałbym nadmienić, że słucham na powierzchni 24 metrów kwadratowych, bez profesjonalnej obliczonej adaptacji akustycznej. Zadbałem natomiast o ciężką kanapę, fotel, grube zasłony oraz o zagospodarowanie ścian pomieszczenia i nie ma najmniejszego problemu z graniem przestrzennym, głębią przód-tył i stereofonią lewo-prawo wychodzącą daleko poza zestawy głośnikowe. Kluczowa sprawa to ustawienie kolumn w pomieszczeniu względem miejsca słuchania czyli tzw. „sweet spotu”. Kolumny zdały wzorowo egzamin na efekciarstwie znanym z solowych płyt Rogera Watersa "Amused to death", Stinga "Mad about you" z płyty "Soul cages" oraz przede wszystkim ze słynnego brzmienia gniecionego butem żwirku przed wejściem do jaskini na płycie "Carvena Magica" Andreasa Vollenweidera. Przelot ptaka – z prawej strony z dołu do lewej ku górze z odejściem do tyłu, czyli dynamiczny odlot ptaszyska po linii, którą ja określam hiperbolą - jest bardzo realistyczny. Jest powietrze, czuć że ptak odpycha się od cząsteczek powietrza, powodując jego zawirowanie, wzbijając się do lotu szalenie dynamicznie. Świetnie brzmi na nich klasyka i thrashmetal! To niesamowite, ale przesłuchaliśmy z moją córką - fanką mocnych brzmień - sporo płyt Rammstein, Korn, Slipknot, Megadeth i chyba z dziesięć razy "Right the Lightning" Metalliki, co o czymś musi jednak świadczyć. Córka reprezentuje młode pokolenie (obecnie 6. klasa podstawówki) ale ma szacunek zarówno do twórczości starych zespołów, twórców jak i do sprzętu grającego i przede wszystkim do fizycznych nośników muzyki - płyt. Dawno już tak razem nie słuchaliśmy i nie fascynowaliśmy się kultowymi fragmentami czy to solówek gitarowych, czy to wokaliz czy partii bębnów. Córa stwierdziła, że takie zestawy mogłaby mieć w swoim pokoju i to już podpowiada mi, że to jest bardzo dobry sprzęt, który jak najbardziej daje radość ze słuchania muzyki, a to przecież najważniejsze. Przecież nie jest sztuką bycie audiofilem tzw. „3-5 płytowym”. Sztuką jest wrzucić szeroki i głęboki pakiet nagrań, a sprzęt powinien umożliwić ciekawy i wciągający spektakl muzyczny, oczywiście jak na miarę możliwości akustycznych danego pomieszczenia i pozostałych komponentów toru audio tworzących całość. Jacqueline du Pre pod bacznym okiem swego męża Daniela Barenboima grała z gracją na swej wiolonczeli. Nie jest to audiofilskie ciche "plumkanie" na trzech instrumentach. Oczywiście nic w tym złego, bo plumkanie też jest potrzebne żeby wychwycić niuanse brzmieniowe. To koncert filharmoniczny dobrze zrealizowany, stanowiący wyzwanie dla każdego sprzętu audio. I sprzęt nie wyłożył się. Zagrał świetnie zarówno barwowo jak i dynamicznie. Trzeba tutaj podkreślić różnicowanie faktur brzmieniowych. Mam tutaj na myśli średnicę i dół z instrumentu - wiolonczeli, gdzie słychać i czuć wibracje zarówno struny jak i pudła rezonansowego. Akurat w okresie słuchania koncertów Haydna C-dur przeszedłem się z kumplem na Wrocławski Rynek i napotkaliśmy dwie młode wiolonczelistki, które co prawda nie grały tego koncertu Haydna, ale grały Bacha, Rossiniego. Słuchaliśmy zarówno z odległości 2-3m jak i z 5-6m. Co prawda inna akustyka, brak odbić od ścian (które co prawda są ale daleko), czyli można uznać że słychać dźwięk bezpośredni. I ten dźwięk strun i pudła wiolonczeli wibruje, pulsuje, mruczy. I to jest dla mnie sedno sprawy. Zestawy głośnikowe Beszele 2 Pro przybliżają nas do nagrań na żywo, czyli nie zaciemniają przekazu kotarą dającą złudzenie słodyczy, przesadnie kładzionego na twarz aksamitu, tudzież gęstej i lepkiej struktury galaretki czy też serka homogenizowanego. Daję się teraz ponieść emocjom, ale w końcu to jest recenzja i moja własna wizja i odbiór muzyki, zatem korzystam z entuzjazmem do tego prawa. Część granych przeze mnie płyt znajdziecie na moim blogu w temacie: "Będą kolejne testy. Zespoły głośnikowe BMN Beszele 2 PRO Bogdan Nowak - Bydgoszcz plus komplet przewodów PAD Purist Audio Design i Nordost". Odnośnik: Łukasz Piechocki Dystrybutor i producent: BMN Bogdan Nowak Dokładny opis elementów zwrotnicy oraz aktualne ceny na stronie internetowej producenta: https://bmn.com.pl/
    7 punktów
  7. Audiolab 9000A & 9000CDT - recenzja Przyznam szczerze, że to moje pierwsze fizyczne zetknięcie ze sprzętem marki AUDIOLAB w moim systemie audio. Gdzieś kiedyś na przestrzeni ostatnich 12 lat słyszałem zestaw oparty na integrze tej firmy, ale to był starszy model. Mam sposobność potestowania, posłuchania kompletu, a właściwie duetu: Audiolab 9000A i 9000CDT, czyli odpowiednio: wzmacniacza zintegrowanego wyposażonego w: przetwornik cyfrowo-analogowy (DAC), przedwzmacniacz gramofonowy z korekcją RIAA dla wkładek MM, wzmacniacz słuchawkowy oraz odtwarzacza CD, który pracuje akurat u mnie jako transport danych z płyty CD do DACa w integrze. Wykonałem szereg odsłuchów rozdzielając źródła, to znaczy wykorzystywałem różne źródła dźwięku, zarówno cyfrowe jak i analogowe aby wyrobić sobie zdanie na temat charakteru brzmienia integry Audiolab 9000A oraz pograłem trochę na duecie wzmacniacz 9000A z odtwarzaczem 9000CDT. Wzmacniacz zintegrowany - Audiolab 9000A Najpierw skupię się na wzmacniaczu, jego parametrach technicznych oraz przede wszystkim na wrażeniach z obcowania z muzyką, którą wzmacnia. "Ojcem" konstruktorem-projektantem tej konstrukcji jest Jan Ertner. To on jest odpowiedzialny za topologię układu oraz dobór komponentów i odpowiednie ich połączenie, zestrojenie. Otóż jest to konstrukcja tranzystorowa z jednym dużym transformatorem toroidalnym o mocy 320 VA. Przy 8 Ω otrzymujemy 100 W mocy na kanał. Z kolei przy 4 Ω jest to już 160 W na kanał. Na wyjściu mamy po 4 tranzystory mocy potrafiące wykrzesać do 15 A na kanał. Pokrętła pracują z lekkim oporem, stopniowo, skokowo, co pozwala na powtarzalne ustawienie pozycji np. pokrętła siły głosu. Regulacja głośności realizowana jest za pomocą scalonej drabinki rezystorowej Burr Brown PGA2311. Układ jest tak skonstruowany aby napędzić większość zestawów głośnikowych dostępnych na rynku, które mają różne skuteczności oraz przebieg impedancji. Przyznać muszę, że moje zestawy głośnikowe z epoki do szczególnie trudnych nie należą, ale bardzo łatwe też nie są. Nie chodzi mi tylko o samą kontrolę pracy przetworników, ale również "zgranie barwowe". Tutaj muszę przyznać, że pomimo wielu zalet byłbym skory odstawić swój roboczy wzmacniacz lampowy i użytkować Audiolaba 9000A. Te wzmacniacze nie grają tak samo. Audiolab potrafi również oczarować. Trzyma dźwięk w ryzach, nie pozwala mu się w żaden sposób poluzować. Ale przy tym nie emanuje suchością. Daje ten tłuszczyk i mlaśnięcie na basie do granicy pasma - połączenie gdzieś z dolną średnicą. Daje zaokrąglenie w dolnej części pasma i potrafi uderzyć kiedy trzeba. Idąc do przeciwległej części pasma mamy tutaj bardzo kulturalnie serwowane wysokie tony. Są krystalicznie czyste, wręcz perliste. W żaden sposób nie odznaczają się ostrością. Tutaj trzeba zejść trochę niżej - do wyższej średnicy. Jest to samo. Nie atakuje, nie męczy ucha. Miałem w swoim systemie kilka wzmacniaczy tranzystorowych i hybrydowych, które niestety w tym zakresie potrafiły zaiskrzyć. To jest też kwestia "pożenienia" wzmacniacza z kolumnami - zawsze w danej akustyce pomieszczenia odsłuchowego. Jeśli zestaw głośnikowy zestrojony jest do ciemnej i ciepłej prezentacji dźwięku, to taki wzmacniacz może nawet dać zadowolenie. Yamahy NS-1000M takimi zestawami głośnikowymi nie są. One są po jasnej stronie mocy, krojone pod japońskie tradycje odsłuchowe, gdzie to nasi skośnoocy bracia fascynują się wysokimi tonami swoich tradycyjnych instrumentów muzycznych. My - Europejczycy kochamy średnicę i wszystko co oparte jest właśnie o to pasmo dźwiękowe. Jednak Audiolab 9000A jest tak skonstruowany, że nie mam potrzeby sięgania po potencjometry barwy i zdejmowania z góry i ze środka. To też jest kwestia źródła dźwięku. Ciekawostką jest współpraca z japońską legendarną wkładką gramofonową, wyprodukowaną na 35-lecie firmy Audio Technica, a mianowicie model 33 PTG MKI. To wg mnie bardzo udana wkładka tego producenta. Absolutnie nie faworyzuje średnicy, tym bardziej niskiego pasma. Jest delikatne podbicie na górze, ale jest to odbierane raczej pozytywnie. Wysokie tony są perliste i aksamitne. Co prawda nie tak jak na wysokich modelach MC od Ortofona, ale zauważmy że cena jest zupełnie inna i żeby te Ortofony zabrzmiały wybitnie potrzebny jest wysokiej klasy przedwzmacniacz gramofonowy i raczej na pewno, albo być może - transformator dopasowujący tzw. SUT. Wtedy poczujemy różnicę na plus. Ale wróćmy do wzmacniacza. Gra szalenie równo, rytmicznie, miarowo, dźwięcznie. Lubi analizować, ale robi to z szalenie dostojną kulturą tak, że równocześnie jest muzykalny, melodyjny i daje to, co lubią prezentować nam wzmacniacze lampowe, a mianowicie cały komplet harmonicznych, najczęściej parzystych, które są lubiane i cenione przez melomanów. Nie jest to techniczne granie, ultra szybkie, bez wypełnienia, ostre pod publiczkę - żeby zrobić pierwsze wrażenie i zachwycić przechodzącą w pośpiechu osobę. Nie! Z drugiej strony nie jest to granie zamulone, powolne, gęste jak jogurt grecki. Wygląd. Co to wizerunku i pierwszego wrażenia, to budowa kompaktowa. Zajmuje niedużo miejsca, czuć że po prawej stronie przykręcony jest ciężki transformator toroidalny. Bardzo dobre wrażenie robi kolorowy wyświetlacz o przekątnej 4,3", który ma kilka funkcji wyświetlania obrazu/danych. Wyświetlacz można wygasić. Standardowo widać pracę tzw. "wycieraczek", czyli wskaźników wysterowania sygnału, czyli VU-metrów. Nie jest to to samo, co wskaźnik analogowy, który charakteryzuje się doskonałą czułością i precyzją ruchu. Wskaźnik jest rzecz jasna wyświetlany cyfrowo na wyświetlaczu o relatywnie dużej rozdzielczości. Kontrowersyjne mogą być dwa pomarańczowe paski - dolny i górny. W zamyśle projektanta najprawdopodobniej miały one symulować ciepłe podświetlenie żarówkowe. Wg mnie robię pozytywne wrażenie. Wzmacniacz nie ma jako takiej funkcji sieciowej. Producent ponoć pracuje nad wdrożeniem nowego streamera. Skupmy się zatem na pracy 32-bitowego przetwornika (ES9038PRO), który poprzez antenkę Wifi zbiera sygnał poprzez Bluetooh 5.0 z telefonu komórkowego. Słuchaliśmy wraz z żoną muzyki z niesamowitej wielkości zbioru muzyki ze Spotify Premium. Pierwsze wrażenie - jest cudownie. Muzyka prezentowana jest w bardzo miły dla ucha ciepły i miękki sposób. Rzecz jasna zależy to od "mastera" użytego do danego utworu. Nie ma tutaj wrażenia utraty barwy i ciepła. Oczywiście nie jest tak, że to rozwiązanie jest wyraźnie lepsze i zawsze lepsze od muzyki granej z płyt CD. Tutaj trzeba by było porównać dwa identyczne masteringi i dokładnie wyrównać poziomy głośności. Łączenie jest intuicyjne, bezproblemowe. Jedynie co mnie denerwuje, to wyciszanie się dźwięku na ułamek sekundy, gdy przychodzą powiadomienia na telefon komórkowy, np. WhatsApp. Można to co prawda wygasić, ale raz że trzeba umieć, a dwa, że trzeba znaleźć na to czas. Umówmy się, że to nie jest wada, tylko opowieść o moim pierwszym wrażeniu z tym "klockiem". Przedwzmacniacz gramofonowy, wbudowany, do wkładek z ruchomym magnesem MM, bez możliwości regulacji pojemności oraz wzmocnienia. Złożony jest z układów scalonych 4550 na wejściu i dwóch "kości" Analog Devices OP275 na wyjściu. W jednym takim układzie połączono tranzystory polowe JFET na wejściu i bipolarne na wyjściu. Jest to standardowe rozwiązanie, typowe, takie trochę "plug and play". Miało być proste i jest proste. Dysponuję dosyć dobrą wkładką gramofonową MM. Nie należy ona do drogich wkładek, jednak wiem jak potrafi zagrać wpięta do bardzo dobrego zewnętrznego przedwzmacniacza PHONO. Czuć niedosyt jakości górnego pasma. Na płycie "White Winds" Andreasa Vollenweidera wszystko stało się z marszu jasne. Wszelkie wiszące dzwoneczkowate pomagajko-przeszkadzajki wybrzmiewały nie tak, jak do tej pory byłem przyzwyczajony. Są pewne ograniczenia, ale porównuję do bardzo dobrych wkładek MC, wiszących na dopasowanych masowo ramionach i do zewnętrznych przedwzmacniaczy gramofonowych z osobnym zasilaniem kosztujących często połowę i więcej wartości rynkowej Audiolaba 9000A. Myślę jednak, że żadna to wada. To zaleta, bo na pokładzie integry mamy możliwość zagrania czarnej płyty i jest przyzwoicie. Wzmacniacz słuchawkowy. Jemu nie poświęciłem zbyt dużo uwagi. Podłączyłem dwie pary słuchawek stacjonarnych. Jest bardzo dobrze. Potrafi wysterować zarówno 44 jak i 150 ohmowe "nauszniki". Audiolab może pracować w trybie klasycznej integry, preampu liniowego oraz końcówki mocy. Testowałem jedynie jako integrę. Odtwarzacz CD / transport CD - Audiolab 9000CDT U mnie pracował jako typowy transport CD. Podłączyłem go przewodem optycznym. Brak w nim złączy RCA. Oprócz Toslinka jest coaxial. Tacka wysuwa się precyzyjnie. Odrobinę jeszcze brakuje do perfekcyjnej pracy mechanizmów Yamahy, ale umówmy się - jest bardzo dobrze i przede wszystkim nie ma tych czterech kosteczek jak w Yamahach, które potrafią zablokować płytę pomiędzy tacką a otworem w obudowie odtwarzacza. Tutaj jest podobnie jak w starych napędach Marantza czy Philipsa - czyli dość głęboka szuflada, w której to nie da się zablokować płyty. Mechanizm jest firmy TEAC, częściowo wykonany z tworzywa sztucznego, a częściowo z metalu. Wyświetlacz LCD taki jak we wzmacniaczu czyli 4,3 cala, kolorowy, przydatny. Jedno pokrętło główne z funkcją przycisku. Ciekawe rozwiązanie, dość intuicyjne. Bardzo wygodne. Brak przycisków. W sumie przycisk jest jeden - pokrętło "robi" za przycisk. Piloty obu urządzeń jednakowe, koloru czarnego. Dobrze leżą w dłoni. Przyciski ergonomicznie rozmieszczone. Górna część z metalu - aluminium, reszta tworzywo sztuczne Podsumowanie: Zestaw Audiolab 9000A + 9000CDT to bardzo udany duet w swoim przedziale cenowym. Stanowi świetną propozycję zarówno dla początkujących melomanów, jak i tych z dłuższym stażem. Można nawet rzecz, że to zestaw na całe życie. Wysteruje wiele zestawów głośnikowych. Umożliwia granie z kolekcji płyt kompaktowych, winylowych (jeśli jest w zanadrzu gramofon z wkładką MM). Na upartego można zagrać wkładką MC LO, ale wtedy trzeba mieć zewnętrzny transformator dopasowujący, dodatkową parę przewodów RCA i wpiąć się w wejście MM. Jednak dla wkładek MC proponuję jednak podłączyć zewnętrzny preamp gramofonowy z dedykowanym solidnym zasilaniem. Zapewniam, że zagra na wysokim poziomie. Integra 9000A daje możliwość grania z serwisów muzycznych typu Spotify/Tidal za pomocą telefonu komórkowego i połączenia BlueTooth 5.0. Można posłuchać ze słuchawek. Można podpiąć telewizor. Ja podpiąłem przewodem optycznym. Wczoraj słuchaliśmy z małżonką koncertu Top of the Top Sopot Festival 2023. Kayah i Gawliński jak zaśpiewali, to włos jeżył się na głowie. W tej chwili gdy piszę jest drugi dzień festiwalu i śpiewała Małgorzata Ostrowska "Gołębi puch". Ale ogień! Proszę Państwa. Przewód optyczny, integra Audiolab 9000A plus odpowiednie zestawy głośnikowe i mamy dźwięk z telewizora na bardzo wysokim poziomie. Płyty z muzyką, na której testowałem w/w sprzęt wymienione są w moim blogu: https://www.audiostereo.pl/blogs/entry/779-audiolab-9000a-9000cdt-moja-pierwsza-recenzja-na-as/ Sprzęt bardzo uniwersalny. Koniecznie należy wziąć go pod uwagę w tym zakresie cenowym. Łukasz Piechocki Dystrybutor: 21Distribution Dane techniczne AUDIOLAB 9000A Moc wyjściowa: 2x100W / 8Ω, 2x160W / 4Ω Wejścia analogowe: 3xRCA, 1xXLR, 1xPhono (MM), 1 x Main-in (RCA) Wyjścia analogowe: 1xRCA (PRE-OUT) Wejścia cyfrowe: 2 optyczne, 2 koaksjalne, 1 USB-B Czułość wejściowa: 1 V (RCA), 2 V (XLR) Impedancja wejściowa: 10 kΩ Wzmocnienie: +6 dB (liniowe), +53 dB (MM) Wyjście słuchawkowe: fi 6,3 mm (20-600Ω) Łączność: Bluetooth 5.0 (aptX, aptX Low Latency, aptX HD, LDAC, AAC, SBC) Przetwornik: 32-bitowy ES9038PRO Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 20 kHz (+/- 0,3 dB) Stosunek sygnał/szum: >110 dB Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): • przedwzmacniacz: <0,0004% • wzmacniacz mocy: <0,0023% (1 kHz przy 50W / 8Ω) Maksymalne natężenie prądu wyjściowego: 15 A Pobór mocy w trybie czuwania: <0,5 W Wymiary (wys. x szer. x gł.): 89 x 444 x 342 mm Masa: 9,4 kg AUDIOLAB 9000 CDT Odtwarzane typy plików: mp3, WMA, AAC, WAV, do 48 kHz Formatowanie dysku USB: FAT12, FAT16, FAT32 Impedancja wyjściowa: 75 Ω Pasmo przenoszenia (+/-0,1 dB): 20 Hz-20 kHz THD: <0,002% (1 kHz/0 dBFS) Pobór mocy w trybie standby: <0,5 W Wymiary (wys. x szer. x gł.): 89 x 444 x 342 mm Masa: 5,74 kg Zdjęcia:
    7 punktów
  8. Love Parade to jedno z najbardziej kultowych wydarzeń muzycznych lat 90., które zrewolucjonizowało scenę elektroniczną i zapisało się złotymi zgłoskami w historii muzyki tanecznej. Powstałe w 1989 roku w Berlinie, początkowo jako niewielka demonstracja na rzecz pokoju i jedności, szybko przerodziło się w największą imprezę rave na świecie. Ulice miasta wypełniały się ciężarówkami z potężnymi systemami nagłośnieniowymi, na których grali najlepsi DJ-e, a za nimi podążały tłumy ludzi, oddających się euforycznej zabawie. Love Parade było manifestacją wolności, równości i miłości do muzyki elektronicznej. Z czasem impreza osiągnęła niewyobrażalne rozmiary, przyciągając setki tysięcy, a nawet miliony fanów z całego świata. Od początku Love Parade skupiało się na muzyce elektronicznej, celebrując takie gatunki jak techno, house, trance i minimal. Na mobilnych platformach DJ-e grali swoje sety, przemieszczając się przez ulice Berlina i napędzając tłumy pulsującymi rytmami. To właśnie tutaj swoją światową popularność budowali artyści tacy jak Carl Cox, Paul van Dyk, Westbam czy Sven Väth. Muzyka stawała się głównym elementem tej niezwykłej, pełnej energii atmosfery, gdzie tłumy ludzi mogły zatracić się w dźwiękach i tańcu. Co roku powstawały specjalne hymny Love Parade, które stawały się hymnami całej społeczności rave – wśród najbardziej kultowych utworów można wymienić „Wizards of the Sonic” Westbama, „Love Parade 1998 (One World One Future)” Dr. Motte & Westbama, „For an Angel” Paula van Dyka, czy legendarny „Hyper Hyper” Scootera. Love Parade było nie tylko świętem muzyki, ale także miejscem, gdzie rodziły się nowe trendy modowe. Uczestnicy imprezy wyróżniali się odważnymi, kolorowymi strojami, inspirowanymi kulturą rave i futurystycznymi wzorami. Neonowe dodatki, fluorescencyjne ubrania, szerokie spodnie, oryginalne okulary przeciwsłoneczne i świecące akcesoria stały się znakiem rozpoznawczym tej subkultury. Ludzie manifestowali swoją wolność poprzez ekstrawaganckie stylizacje, w których nie brakowało cekinów, lateksu i elementów cyberpunku. Wiele osób pojawiało się w odważnych, skąpych strojach, co tylko dodawało paradzie unikalnego klimatu pełnego ekspresji i otwartości. Pierwsza edycja Love Parade w 1989 roku przyciągnęła zaledwie 150 uczestników, ale już pięć lat później liczba ta wzrosła do ponad 120 tysięcy. W 1999 roku padł rekord – w Berlinie bawiło się aż 1,5 miliona ludzi! Impreza szybko stała się światowym fenomenem, a na wzór Love Parade zaczęto organizować podobne wydarzenia w innych krajach, między innymi w Austrii, Izraelu, Meksyku czy Republice Południowej Afryki. Po 2003 roku parada przeniosła się do innych niemieckich miast, takich jak Dortmund, Essen czy Bochum, ale nie była już tym samym, co berlińska edycja. Love Parade przeszło do historii nie tylko jako symbol wolności, ale także jako jedno z największych zgromadzeń miłośników muzyki elektronicznej. Niestety, w 2010 roku wydarzenie zakończyło się tragedią – w Duisburgu, w wyniku paniki w zatłoczonym tunelu, życie straciło 21 osób, a ponad 500 zostało rannych. To smutne wydarzenie przypieczętowało koniec oryginalnej Love Parade. Jednak duch tej niezwykłej imprezy nigdy nie zgasł, a wspomnienia o niezapomnianych edycjach wciąż żyją wśród fanów muzyki elektronicznej na całym świecie. W 2022 roku idea Love Parade powróciła w nowej odsłonie pod nazwą „Rave The Planet Parade”. Za organizację odpowiada Dr. Motte, twórca oryginalnej Love Parade, który pragnie przywrócić legendarną atmosferę tego wydarzenia, jednocześnie nadając mu nowoczesny, bardziej świadomy charakter. Nowa formuła kładzie nacisk na ekologię, zrównoważony rozwój i integrację różnych społeczności elektronicznych. Organizatorzy starają się także wpisać kulturę techno na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO, co podkreśla wagę i wpływ, jaki ta muzyka miała na kolejne pokolenia. „Rave The Planet Parade” to kontynuacja ducha Love Parade, dostosowana do współczesnych realiów, ale wciąż niosąca to samo przesłanie – miłość, jedność i wolność wyrażoną przez muzykę i taniec. Love Parade było czymś więcej niż tylko festiwalem – było rewolucją kulturową, manifestem wolności i celebracją muzyki elektronicznej. Dla wielu fanów muzyki tanecznej lat 90. pozostaje niezapomnianym symbolem beztroskiej zabawy i jedności. Pomimo że oryginalne wydarzenie przeszło do historii, jego duch wciąż żyje, a „Rave The Planet Parade” daje nadzieję, że Berlin znów stanie się epicentrum elektronicznej ekstazy. Bo choć lata mijają, jedno pozostaje niezmienne – techno to więcej niż muzyka, to sposób na życie.
    6 punktów
  9. W świecie współczesnej produkcji muzycznej od dekad toczy się cicha wojna – taka, która nie angażuje żołnierzy ani broni, lecz kompresory, limitery i decybele. Znana jako "wojna o głośność", zjawisko to odnosi się do trwającego trendu zwiększania postrzeganej głośności nagrań audio, często kosztem zakresu dynamiki, klarowności i przyjemności słuchania. To, co zaczęło się jako taktyka konkurencyjna w przemyśle muzycznym, przekształciło się w wszechobecny standard, pozostawiając audiofilów, producentów i zwykłych słuchaczy zastanawiających się, czy głośniejsze naprawdę oznacza lepsze. Początki wojny o głośność Korzenie wojny o głośność sięgają połowy XX wieku, kiedy to szafy grające i stacje radiowe dominowały w konsumpcji muzyki. Wytwórnie płytowe odkryły, że głośniejsze utwory bardziej wyróżniały się na tych platformach, przyciągając uwagę słuchaczy w porównaniu z cichszymi konkurentami. Wczesne techniki polegały na cięciu płyt winylowych z większą amplitudą lub stosowaniu podstawowej kompresji, by zwiększyć postrzeganą głośność. Jednak wojna naprawdę nabrała tempa wraz z pojawieniem się cyfrowego dźwięku w latach 80. i 90. Wprowadzenie płyty kompaktowej (CD) przyniosło teoretyczny maksymalny limit głośności, określony przez pułap 0 dBFS (decybeli pełnej skali). W przeciwieństwie do formatów analogowych, cyfrowe audio nie mogło przekroczyć tego progu bez obcinania – zniekształcenia spowodowanego odcinaniem szczytów fal dźwiękowych. Jednak producenci znaleźli sposoby, by przesuwać granice, używając kompresji dynamiki i limiterów – narzędzi, które zmniejszają różnicę między najcichszymi a najgłośniejszymi fragmentami utworu, sprawiając, że wszystko brzmi jednolicie głośniej. Era cyfrowa: Głośność sięga ekstremów Pod koniec lat 90. i na początku 2000., wojna o głośność osiągnęła apogeum. Albumy takie jak Death Magnetic Metalliki (2008) czy Californication Red Hot Chili Peppers (1999) stały się niesławnymi przykładami nadmiernej kompresji, gdzie dążenie do głośności skutkowało zniekształconymi, męczącymi pejzażami dźwiękowymi. Fani zauważyli, że te wydania brakowały mocy i niuansów wcześniejszych nagrań, co wywołało debatę, czy przemysł nie posunął się za daleko. Rozwój cyfrowych platform muzycznych, takich jak iTunes, oraz serwisów streamingowych, jak Spotify, jeszcze bardziej podsycił ogień. Na zatłoczonym cyfrowym rynku artyści i wytwórnie czuli presję, by ich utwory nie brzmiały ciszej niż konkurencja, gdy odtwarzane były jeden po drugim. To doprowadziło do błędnego koła: gdy jeden utwór stawał się głośniejszy, inne podążały za nim, podnosząc średnie poziomy głośności coraz wyżej. Koszt podkręcania głośności Choć głośniejsze utwory mogą początkowo przyciągać uwagę, kompromisy są znaczące. Zakres dynamiki – różnica między cichymi a głośnymi momentami – to coś, co nadaje muzyce emocjonalną głębię i ekscytację. Szeptana zwrotka przechodząca w grzmiący refren czy delikatny fragment fortepianowy budujący się do kulminacji orkiestrowej opiera się na kontraście. W wojnie o głośność ten kontrast zostaje poświęcony. Utwory stają się płaską ścianą dźwięku, pozostawiając słuchaczy z "zmęczeniem uszu" po dłuższym słuchaniu. Co więcej, nadmierna kompresja wprowadza artefakty, takie jak zniekształcenia i obcinanie, pogarszając jakość dźwięku. Dla audiofilów, którzy inwestują w wysokiej klasy sprzęt, to prawdziwa tragedia – po co wydawać tysiące na głośniki, jeśli materiał źródłowy jest zamazaną masą? Nawet zwykli słuchacze, korzystający ze słuchawek dousznych podczas streamingu, mogą wyczuć, że coś jest nie tak, gdy utwory wydają się nieustępliwe zamiast angażujące. Odwrót: Powrót do dynamiki? W ostatnich latach narasta opór wobec wojny o głośność. Opracowanie standardów normalizacji głośności, takich jak rekomendacje EBU R128 i ATSC A/85, zachęciło do odejścia od hiperkompresowanego dźwięku. Platformy streamingowe, takie jak Spotify, YouTube czy Apple Music, stosują teraz domyślnie normalizację głośności, dostosowując poziomy odtwarzania do docelowej głośności (mierzonej w LUFS, czyli jednostkach głośności pełnej skali). Oznacza to, że utwór zmasterowany na poziomie -6 LUFS nie będzie brzmiał drastycznie głośniej niż ten na -14 LUFS, co zmniejsza motywację do nadmiernej kompresji. Artyści i producenci również zaczynają to zauważać. Niektórzy, jak Taylor Swift z albumem Evermore (2020), przyjęli bardziej dynamiczne masteringi, stawiając na muzykalność ponad samą głośność. Z kolei zremasterowane wydania klasycznych albumów często przywracają oryginalną dynamikę, utraconą w wcześniejszych, zafiksowanych na głośności reedycjach. Przyszłość dźwięku Wojna o głośność jeszcze się nie skończyła, ale fala może się odwracać. W miarę jak słuchacze stają się bardziej wyedukowani na temat jakości dźwięku – dzięki między innymi społecznościom online i narzędziom takim jak mierniki głośności – pojawia się nadzieja na rozejm. Wyzwanie polega na zrównoważeniu presji komercyjnych z artystyczną integralnością. W końcu muzyka nie polega tylko na wyróżnianiu się na playliście; chodzi o poruszenie ludzi, opowiadanie historii i tworzenie chwil piękna lub katharsis. Na razie, gdy następnym razem podkręcisz swoją ulubioną piosenkę, zastanów się, co słyszysz. Czy jest głośna, bo jest potężna, czy głośna, bo walczy o to, by ją usłyszano? Ostatecznie prawdziwym zwycięzcą wojny o głośność może nie być najgłośniejszy utwór, lecz ten, który szanuje sztukę dźwięku samą w sobie.
    5 punktów
  10. Streaming Hi-Fi w 2025: kto wygra wyścig o uszy audiofilów? Luty 2025 roku przyniósł wyczekiwany debiut Spotify HiFi, a wraz z nim pytanie: czy największy gracz na rynku streamingu zdoła rzucić rękawicę takim tuzom jak Tidal czy Qobuz? W tle czają się Apple Music i Amazon Music Unlimited, które od dawna kuszą bezstratnym dźwiękiem. Dla audiofilów to złoty czas – wybór jeszcze nigdy nie był tak szeroki. Przyjrzyjmy się, co oferują te platformy, jak wypadają w starciu i czy Tidal naprawdę traci grunt, jak sugerują ostatnie doniesienia. Spotify HiFi – gigant wchodzi na ring Spotify, od lat król streamingu z 675 milionami użytkowników, w końcu dał nam HiFi. W ramach pakietu „Music Pro” – dopłata 24 złote do standardowego Premium za 19,99 zł – dostajemy bezstratny dźwięk na poziomie CD, czyli 16-bit/44.1 kHz w formacie FLAC. To solidny krok naprzód wobec dotychczasowych 320 kbps, ale hi-res, jak 24-bit/192 kHz, pozostaje poza zasięgiem. Platforma stawia na swoje atuty: ponad 100 milionów utworów, 4 miliony podcastów, bezbłędne Spotify Connect i algorytmy, które znają nas lepiej niż my sami. Plotki krążą, że ten ruch odbiera użytkowników Tidalowi – i patrząc na liczby (250 milionów subskrybentów Premium!), trudno się dziwić. Tidal – mistrz wagi ciężkiej pod presją Tidal od dawna gra w innej lidze – dla tych, którzy traktują muzykę serio. Za 21,99 zł miesięcznie mamy tu wszystko: jakość CD, hi-res do 24-bit/192 kHz w HiRes FLAC, plus Dolby Atmos i Sony 360 Reality Audio. Do tego 100 milionów utworów i smaczki jak ekskluzywne teledyski czy Tidal Rising. Tidal Connect działa jak marzenie na dobrym sprzęcie, ale coś się sypie – w 2024 roku udział w rynku USA spadł do 0,5%. Słychać narzekania na buforowanie przy hi-res i brak płynnego transferu playlist. Czy Spotify HiFi dobija rywala? Na razie Tidal trzyma się dzięki jakości, ale przyszłość nie wygląda różowo. Qobuz – francuska elegancja dla wybranych Qobuz to propozycja dla koneserów. Plan Studio Premier za 52 złote miesięcznie daje hi-res do 24-bit/192 kHz w czystym FLAC-u, a Sublime za 72 złote dorzuca zniżki na cyfrowe pliki – coś, czego konkurencja nie ma. Biblioteka? Też ponad 100 milionów utworów, choć w mainstreamie czasem czegoś brak. Brak Dolby Atmos czy podcastów nie przeszkadza – Qobuz stawia na brzmienie i świetne тексты redakcyjne. Dla posiadaczy Sonosa czy hi-endowych DAC-ów to perełka, ale wymaga cierpliwości i odpowiedniego sprzętu. Apple Music – jabłko z hi-res w standardzie Apple Music, za 22 złote miesięcznie, od 2021 roku nie każe dopłacać za bezstratny dźwięk – mamy tu do 24-bit/192 kHz w ALAC i Dolby Atmos w cenie. Z 100 milionami utworów i świetną integracją z ekosystemem Apple – od AirPods po HomePod – to wybór dla fanów prostoty. Haczyk? Pełne hi-res wymaga zewnętrznego DAC-a na sprzęcie spoza Apple. Przestrzenny dźwięk i algorytmy robią robotę, ale puryści mogą kręcić nosem na mniej analityczne brzmienie. Amazon Music Unlimited – hi-res dla mas Amazon Music Unlimited kosztuje około 17 złote i serwuje Ultra HD do 24-bit/192 kHz w FLAC-u, z bonusem Spatial Audio. 100 milionów utworów, Alexa w zanadrzu – brzmi nieźle, prawda? Platforma nie błyszczy redakcyjną głębią ani intuicyjnością, ale dla tych, którzy chcą hi-res bez ceregieli, to uczciwa oferta. Idealna dla użytkowników ekosystemu Amazona, mniej dla szukających audiofilskiej finezji. Jak to się ma do siebie? Brzmienie na pierwszym planie Tidal i Qobuz to ścisła czołówka – hi-res na poziomie 24-bit/192 kHz daje detale, jakich nie uświadczysz na Spotify HiFi, które zatrzymuje się na CD. Apple i Amazon też oferują wysoką rozdzielczość, ale ALAC i mniej precyzyjne podejście Amazona nie zawsze dorównują FLAC-owi Tidala czy Qobuza. Na topowym sprzęcie różnica jest wyraźna – na budżetowym? Może umknąć. Portfel ma głos Spotify HiFi za 44 złote przegrywa z Tidalem (21,99 zł) w segmencie CD, ale trzyma się blisko Apple i Amazona, które dają hi-res w tej samej cenie. Qobuz, od 52 do 72 złotych, to już wyższa półka – płacisz za jakość i ekskluzywność. Tidal wygrywa stosunkiem ceny do możliwości, jeśli hi-res jest w grze. Coś więcej niż dźwięk Spotify miażdży wszechstronnością – podcasty, społeczność, synchronizacja. Tidal kusi wideo i wsparciem artystów, Qobuz redakcją i zakupami. Apple i Amazon idą w ekosystemy – AirPods czy Alexa to ich broń. Każdy ma coś dla siebie, ale Spotify wygrywa na codzienne użytkowanie. Co dla kogo? Spotify HiFi: Dla tych, co lubią prostotę i nie gonią za hi-res. Tidal: Audiofile z hi-endowym zestawem, głodni detalu. Qobuz: Puryści, którzy chcą maksimum i czasem kupić plik. Apple Music: Fani Apple, szukający jakości w rozsądnej cenie. Amazon Music Unlimited: Ci, co mają Prime i chcą hi-res bez zachodu. Co z tego wynika? Spotify HiFi może napsuć krwi Tidalowi – skala i wygoda robią swoje, zwłaszcza że użytkownicy narzekają na Tidala i odchodzą. Ale Qobuz, Apple i Amazon nie składają broni. Tidal trzyma się niszy jakości, Qobuz elegancji, a reszta walczy ceną i ekosystemem. W 2025 roku każdy znajdzie coś dla siebie – pytanie, czego szukacie: masowej wygody czy audiofilskiej głębi? Odpowiedź leży w waszych głośnikach.
    5 punktów
  11. Ręka do góry kto nie miał albo nie ma regału Kallax z IKEA ? Można go konfigurować i używać na różne sposoby. W sieci jest wiele blogów z pomysłami, co można z niego zrobić, poprzez domek dla lalek, po stół w pracowni krawieckiej. Teraz pewnie niektórzy z Was zastanawiają się, co ma wspólnego ten regał z portalem o tematyce audio ? Otóż izraelska Firma Morel znalazła jeszcze jedno zastosowanie dla regału Kallax, zaprojektowała głośnik Bluetooth Högtalare, który idealnie wpasowuje się w półkę tego regału. Morel Högtalare wygląda jak efekt współpracy wykwalifikowanego inżyniera akustyka i nowoczesnego projektanta mebli. Pomysł jest ciekawy, tym bardziej, że jeśli kupimy dwa głośniki Högtalare, można je skonfigurować za pomocą technologii TrueWireless Stereo (TWS) firmy Qualcomm tak, aby każdy odtwarzał tylko lewy lub tylko prawy kanał, czyli mamy pełnoprawny system stereo. Idealne rozwiązanie dla osób lubiących minimalizm, które nie chcą inwestować dużych kwot w sprzęt audio. Spójrzcie zresztą na zdjęcie, jak to fajnie się prezentuje. Firmę Morel Audio założył Meir Modechai w 1975 roku, a od 1998 roku zarządza nią jego syn Orez Modechai. Od 45 lat ta izraelska firma, tworzy wysokiej klasy systemy audio i głośniki. Produkty Morel, obejmujące produkty HiFi, kino domowe, car audio są obecnie sprzedawane na całym świecie. Flagowy model kolumn tego producenta Fat Lady, wydany w 2009 roku, był jednym z nielicznych głośników, wykonanych z włókna węglowego Głośnik Morel Högtalare został zaprojektowany przez zespół inżynierów akustycznych firmy Morel jako „oldschoolowy” głośnik HiFi, do którego dołączono łączność Bluetooth. Patrząc na gabaryty i wagę Högtalare bardziej bym powiedziała, że to kolumna aktywna. Obudowa ma klasyczny kształt wykonany z solidnego mdf, w kolorze białym lub czarnym o wymiarach 33 cm x 33 cm x 15 cm i wadze 8,2 kg. Maskownica mocowana jest na magnesach i możemy wybierać z czterech kolorów: czarny, biały, niebieski i czerwony. Po zdjęciu maskownicy widzimy pokaźny jak na taką kolumnę, głośnik niskotonowy o średnicy 15 cm. Oraz dwa głośniki wysokotonowe, kopułkowe z tekstylną membraną o średnicy 2,5 cm, pomiędzy którymi umieszczono wylot bas-refleks. Każdy z głośników zasilany jest osobnym wzmacniaczem, które łącznie generują moc 80 Watów. Jeśli dysponujemy jedną kolumną, to pracuje ona w trybie stereo, czyli, każdy głośnik wysokotonowy obsługuje osobny kanał. Pod głośnikami w dolnej części obudowy umieszczony jest panel sterujący. Mamy tutaj przycisk zasilania, regulację głośności, selektor wejść i przycisk parowania Bluetooth. W tylnej części mamy wejście zasilania, wejście analogowe mini jack 3,5 mm, przełącznik umożliwiający automatyczne włączenie głośnika przy strumieniowaniu Bluetooth i wyłączenie go po pięciu minutach bezczynności oraz port USB – A. W tym miejscu muszę dokładniej wyjaśnić, że port USB to nie jest cyfrowe wejście audio, służy on do ładowania USB DC 5 V np. komórki podczas przesyłania sygnału po bluetooth lub możemy podłączyć pod wejście analogowe urządzenie typu Audiocast M5 i zasilać go z gniazda USB. Wykorzystując takie połączenie, rozszerzymy funkcjonalność kolumny o funkcje sieciowe. Hogtalare obsługuje Bluetooth 4.2 z AptX, który działa bardzo stabilnie. W przeciwieństwie do większości nowoczesnych przenośnych głośników Bluetooth nie posiada on oficjalnego certyfikatu IP w zakresie wodoodporności, nie jest on naszpikowany funkcjami multimedialnymi jak np. Sonos. Morel Högtalare stawia na klasykę, prostotę i łatwość obsługi. Pisząc klasyka, mam na myśli wygląd, funkcjonalność, ale też strojenie dźwięku. Wiele głośników bluetooth, z uwagi na swoje rozmiary ma problem z uzyskaniem dobrego brzmienia, zrównoważenie tonów niskich, średnich i wysokich, a przy tym uzyskanie detaliczności i przestrzenności dźwięku, jest trudne do uzyskania w oszczędnej konstrukcji z tworzywa. W efekcie mamy dudniący bas zalewający pozostałe pasma. W Morel Högtalare bas jest głęboki, ciepły, zwarty i energetyczny. Ma dobry kontur i jest przyjemny w odbiorze. Średnica pasma została dobrze zbalansowana. Odpowiednio ją dociążono, dzięki czemu nawet ciężkie utwory metalowe brzmią dobrze. Wyższe składowe średnicy są żywe i zapewniają zadowalającą klarowność przekazu. Soprany są dobrze wyważone. Brzmienie nie męczy nawet przy długich odsłuchach. Wpływ na barwę ma też sposób ustawienia kolumny. Jeśli umieścimy ją w regale, tak jak miał to w zamyśle konstruktor, uzyskamy mocniejszy bas, ale kosztem przestrzenności, kolumna gra kierunkowo. Natomiast jeśli zapewnimy jej więcej przestrzeni, na przykład stawiając ją na stoliku czy blacie regału, będzie grała jaśniej, zwiewniej. Morel Högtalare to ciekawa propozycja. Za jego zakupem przemawia wysoka jakość wykonania oraz ekspansywne brzmienie o znakomitej dynamice. Pod tym względem ten głośnik nokautuje rywali typu boombox. Jego naturalnym środowiskiem będzie mały salon, sypialnia czy biuro. Szkoda tylko, że twórcy nie pokusili się o wbudowaną łączność Wi-Fi. Za dostarczenie głośnika do testów, dziękuję RAFKO Dystrybucja. Małgorzata Rutkowska-Mamica Dane techniczne: Pasmo przenoszenia: 36-20 000 Hz Łącza: Bluetooth 4.2 wraz z APT-X oraz TWS Liniowe Aux 3,5 mm mini-jack Wymiary: 330 x 330 x 150 mm
    5 punktów
  12. Działająca od blisko pół wieku Marka Harbeth przez lata ugruntowała swoją pozycję na rynku i jest jednym z synonimów brytyjskiego audio. Ich linia monitorów mających rodowód BBC Research & Development pod wieloma względami jest wierna pierwotnym założeniom, ale jednocześnie nie pozostaje w stagnacji, udoskonalając swoje głośniki o najnowsze osiągnięcia w dziedzinie badań nad dźwiękiem. Postacią, kojarzącą się z marką Harbeth jest Alan Shaw, który od 1986 roku dowodzi firmą i jest głównym odpowiedzialnym za obecne brzmienie. Cała historia zaczęła się jednak od Dudleya Harwooda i podległych mu inżynierów, którzy na początku lat 70 rozpoczęli zakrojone na ogromną skalę badania. Ich owocem było stworzenie monitorów o maksymalnie liniowej charakterystyce, które na długie lata zadomowiły się w studiach nagrań BBC. Oferta Harbeth to obecnie pięć różniących się od siebie budową oraz gabarytem monitorów umożliwiających dopasowanie się do dowolnej wielkości pomieszczenia. Dziś mam przyjemność przetestować najnowszą inkarnację kultowego monitora SHL5. Na pierwszy rzut oka nie różni się on od poprzednika a nawet jest łudząco podobny do swojego protoplasty – modelu HL-Monitor Mk1 z 1977. Zmiany i ewolucja poszczególnych modeli Harbeth postępowały małymi krokami i polegały głównie na dopracowywaniu i ulepszaniu produktu, w oparciu nowe rozwiązania techniczne. Tak było m.in. w przypadku materiału membrany, czyli słynnego RADIAL2. RADIAL2 to najważniejsza technologa współczesnego Harbeth’a, która daje tej firmie nie tylko unikalny dźwięk, ale przede wszystkim tworzy nieosiągalne dla konkurencji przewagę. Warto podkreślić, że RADIAL był początkiem tego kierunku a RADIAL2 to konsekwencja tej drogi. Stworzenie tego przetwornika było związane z niespotykanym pod względem nakładów finansowych programem rozwojowym, w który zaangażowany był nie tylko rząd UK, ale też wiele ośrodków akademickich. Przetwornik ten jest ściśle strzeżoną tajemnicą, na którą Harbeth ma wyłączność. Ośmiocalowy driver RADIAL2 to serce i najważniejsza cecha tych kolumn. Przewagą Harbetha jest opatentowanie i wyłączność tego przetwornika, gdyż konkurencja nie mając do niego dostępu próbuje osiągnąć zbliżony efekt w oparciu o OEM, lub chińskie mniej lub bardziej udolne kopie. Zacznijmy jednak od początku. SHL5plus XD to sporej wielkości monitor. Jego kubatura odpowiada objętości średniej wielkości kolumny podłogowej (wymiary 635 x 322 x 300 mm) co predestynuje je do użycia w pomieszczeniach 20m2 - 35m2. Przetestowałem je w pomieszczeniu 18m2 oraz 40m2. W obu przypadkach kolumna wpasowywała się swoją wielkością, chociaż uśredniona wartość około 25-30 metrów kwadratowych wydaje się optymalną. Do większych przestrzeni polecałbym się zainteresować flagowymi „czterdziestkami”. W 18m2 SHL5plus XD wprawdzie dobrze radzi sobie z „gabarytem dźwięku” jednak poprawne ustawienie tych nie małych kolumn, z zachowaniem sensownej odległości do ścian sprawi, że pokój może nie być w pełni funkcjonalny, no chyba że został przygotowany specjalnie pod odsłuchy. Budowa kolumny opiera się o dwie pryncypialne zasady, z którymi Harbeth kojarzony jest od początku swego istnienia, czyli rozwiązanie pasożytniczych drgań obudowy, nie poprzez stłumienia i wygaszenia, lecz ich „poskromienie” i wykorzystanie tego jak obudowa „gra”. Działa to na podobnej zasadzie jak pudło rezonansowe. Druga, żelazna zasada, to zszycie i zestrojenie zwrotnicy, w oparciu o jak najdokładniejsze pomiary i symulacje, z pominięciem „ucha” strojącego głośniki, jako czynnika obarczonego zbyt dużym błędem i niepewnością. Obie te zasady się ze sobą łączą. Zestrojenie drgań obudowy wydaje się zadaniem daleko wykraczającym poza intuicję i percepcję ludzkiego słuchu, a jeśli dodamy do tego jeszcze kolejny czynnik jakimi jest połączenie z sobą trzech głośników, zdajemy sobie sprawę, że „na ucho” tego zrobić się po prostu nie da. Jeśli wierzyć słowom Alana Shawa, to zestrojenie kolumny można wykonać siedząc na drugim końcu globu, popijając drinka na plaży – pod warunkiem, że dysponujemy odpowiedniej klasy pomiarami i programami analitycznymi. By jednak zachować równowagę tej metody, gotowy projekt jest odsłuchiwany przez Alana i porównywany z nagraniami głosu Jego dzieci, wnuków i bliskich. Dzięki temu, wsłuchując się w to jak wybrzmiewa reprodukcja ich głosów kontynuuje prace, dopóki nie osiągnie efektu najbliższego prawdzie. Dzięki temu Harbeth SHL5plus XD to jedne z najbardziej żywych, ludzkich i naturalnie grających głośników z jakimi się spotkałem. Są tak muzykalne i przyjemne w odbiorze, że momentalnie zapominamy, że gra sprzęt i od razu koncentrujemy się na muzyce. Nie mam na myśli tego, że są najbardziej wierne czy neutralne, bo wyraźnie da się wyczuć ich charakter, ale mają w sobie coś takiego, co odwraca naszą uwagę od samego technicznego aspektu odtwarzanej muzyki. Owszem sprzęt potrafi wiele wnieść, ale słuchając Harbethów, w ogóle przestajemy o tym myśleć. Mniej interesuje nas to czy trzeba zmienić kabel, czy nie jest zbyt jasno czy zbyt ostro. Te rzeczy przestają mieć takie mocne znaczenie, schodzą na drugi plan i nie przeszkadzają w słuchaniu muzyki. Naturalnie, w źle skomponowanym systemie możemy wyłapać, że pewnych zakresów pasma jest zbyt dużo lub że czegoś brakuje, ale nawet pojawienie się tych elementów nie odbiera przyjemności ze słuchania. To sprawia, że co do zasady, kolumny te nie są trudne do napędzenia i dość łatwo dobrać do nich resztę zestawu stereo. W zależności od naszych preferencji łatwo stworzymy konfigurację o określonej charakterystyce, barwie, szybkości czy detaliczności, a ogólną przyjemność słuchania muzyki, tak zwaną muzykalność dostajemy w pakiecie z kolumnami. Jeśli tylko nie popełnimy karygodnych błędów możemy stworzyć system w pełni dopasowany do naszych preferencji, którego siłą będzie niemęczące, naturalne, niesłychanie angażujące, referencyjne brzmienie. Referencja w rozumieniu dojścia do granicy, kiedy system nie wymaga już żadnych zmian i daje nam pełnię radości z odsłuchu. Widać to wyraźnie, gdy przyjrzymy się środowisku słuchaczy kolumn Harbeth. Zauważymy jak wielu z nich, latami trzyma się tej marki, bez żadnej potrzeby zmian. Ciężko jakoś szczególnie oceniać dźwięk poszczególnych zakresów pasma tej kolumny, gdyż w oderwaniu od siebie tracą sporą część swojej magii. Ewidentnie występuje tu zjawisko synergii, gdzie interakcja pojedynczych składników daje większy efekt, niż ich oddzielne działanie. Słowem, przyczyna ich wysokiej oceny, nie wynika z jakiejś nadzwyczajnej zdolności do reprodukcji wysokich, niskich czy średnich tonów, lecz tego jak to wszystko jest złączone i przystępnie podane słuchaczowi. Gdyby jednak spróbować je scharakteryzować, to wysokie tony potrafią równocześnie oddać jedwabistą łagodność instrumentów dętych jak i ich ostrość i wibracje – w zależności od stylu grającego muzyka. Smaczki i przeszkadzajki z tła, słyszalne są zarówno wyraźnie jak i w zawieszeniu w konkretnym miejscu na scenie dźwiękowej, jednak nie kradną uwagi słuchacza, znajdując się w pewnej dyskretnej odległości od głównej treści muzyki. Czasami (zwłaszcza słuchając muzyki elektronicznej) zaskoczy nas niespodziewany dźwięk, oderwany całkiem od reszty pasma i umiejscowiony poza centrum sceny, ale zdarza się to tylko wtedy gdy muzyk lub realizator, wyraźnie tego sobie tego zażyczył. Zakładam, że to właśnie wtedy dochodzi do głosu super-tweeter, który za takie efekty ma odpowiadać. Średnica (wiele osób twierdzi, że to najmocniejsza strona każdej kolumny Harbeth) rzeczywiście, a może po prostu: zgodnie z oczekiwaniami - jest świetna. RADIAL 2 gwarantuje pełne zachowanie równowagi i linowości. Naturalnie oddaje barwy wokali, transparentność przy jednoczesnym nasyceniu i łagodnym cieple. Samo założenie konstrukcyjne kolumny do radia było takie, że można godzić się na kompromisy wszędzie, ale nie w paśmie ludzkiego głosu - czyli umownych średnich tonach. Można zrezygnować z ekstremalnych wyników w paśmie wysokim, można pójść na ustępstwa w basie, ale żadnych kompromisów w zakresie średnich tonów. Ludzki głos dominuje w radio i to on ma być najbardziej pieczołowicie potraktowany. Bas jest dla mnie największym zaskoczeniem, w nowej odsłonie SHL5. To co wcześniej pisałem o ewentualnych brakach na jakie godzili projektanci Harbetha, dotyczyło głównie basu, który we wcześniejszym modelu cechował się dobrą masą, soczystością i wypełnieniem, jednak zdarzało mu się wzbudzać i nie zawsze był w pełni kontrolowany. To była jedna z tych cech Harbeth, na którą często przymykało się oko. Byłem przekonany, że w najnowszej wersji, czyli tej z dopiskiem XD, sytuacja wyglądać będzie podobnie. Wprawdzie wiem, że wprowadzono pewne ulepszenia w elektronice kolumny – użyto lepszych gniazd i elementów zwrotnicy, ale nie zakładałem, że to może przełożyć się w znaczący sposób na projekcję basu. Zresztą nie wiem, czy to zasługa tych ulepszeń, czy może jakiś innych zmian, ale w nowej wersji Harbeth SHL5plus XD, bas prócz wspomnianych chwilę wcześniej zalet z poprzednich modeli, uzyskał również pewność w prowadzeniu i bardzo dobrą kontrolę. W żadnym utworze, ani w żadnym momencie testów nie miałem odczucia, że bas w jakikolwiek sposób niedomaga. To bardzo miłe zaskoczenie dla mnie, bo właśnie ta cecha, chyba najczęściej wymieniania była jako główna bolączka „Herbatników” – jak potocznie te kolumny się nazywa. Zarówno na wydajnej prądowo końcówce mocy Electrocompanient jak i na wyraźnie słabszej integrze Accuphase E-280 brzmienie było barwne i nasycone. Wzmacniacze w tym przypadku są jedynie wsparciem dla głośnika, który gotowy jest zaczarować swoim bogactwem i muzykalnością. W przypadku monitorów Harbeth bardzo ważną kwestią jest odpowiednia ekspozycja i umiejscowienie. Kluczowym dla brzemienia jest zastosowanie odpowiednich standów głośnikowych z otwartą górną płaszczyzną, które nie będą tłumić drgań wewnętrznych i pozwolą wybrzmieć skrzyni głośnika. Producentem, który tworzy rekomendowane przez Harbeth standy jest niemiecka manufaktura – Ton Traeger link do materiału o standach. Rafał Czuk Sprzęt do testów dostarczył Salon audioplaza.pl z Poznania. https://audioplaza.pl/producent/harbeth https://audioplaza.pl/products/35304-harbeth-shl5plus-xd-rozane-kolumny-podstawkowe-salon-poznan Jedyny w Wielkopolsce dealer marki Harbethy – salon audioplaza.pl.. Przestrzeń, którą audioplaza.pl przygotowała dla swoich klientów szybko zyskała uznanie i rozgłos wśród rodzimej branży audio. Potwierdzona wykresami i certyfikacją liniowa akustyka pozwala obcować z dźwiękiem zgodnym z zamysłem konstruktorów. SHL5plus XD pokazały tutaj co oznacza wierna rekonstrukcja. Instrumenty i wokale brzmią wiarygodnie i bez zbędnych dodatków. Powstała holografia sprawiła, że głośniki całkowicie znikają w tej przestrzeni i mimo niewielkiej kubatury udało się zbudować bogatą i rozbudowaną scenę. Potwierdziło się, że akustyka jest nie mniej ważna niż odpowiedni dobór wszystkich, poszczególnych elementów systemu stereo. Odpowiednie i profesjonalne jej przygotowanie, tak jak ma to miejsce w poznańskiej audioplazie daje najlepsze możliwości świadomej selekcji i doboru komponentów wg subiektywnych upodobań każdego z nas. https://www.audioplaza.pl/ https://www.facebook.com/audioplaza.eu https://www.instagram.com/audioplaza_poznan/
    5 punktów
  13. Wystawa Audio Video Show 2022 Tegoroczną relację chciałem rozpocząć od słów „W Warszawie jak co roku spotykamy się na wystawie Audio Video Show, która jest największym świętem audiofila i melomana w naszym kraju”. Cóż… nie mogę tego zrobić, ponieważ w poprzednich latach odebrano nam to święto, pozbawiono wolności, skazano na na zamknięcie i ograniczenie spotkań towarzyskich. Smutny to był czas. Przysychały znajomości, świat poszarzał. Muzyka płynąca z naszych systemów audio starała się dawać nadzieję, koiła i dawała emocje, ale cała reszta była daleka od normalności. Ludzie chyłkiem przemierzali ulice, tonąc w szarzyźnie dnia codziennego. Tak mijały dni, tygodnie, miesiące. Nastroje podsycane propagandą były marne. Wiara w normalność w wielu tak złamana, że nawet zapowiedź odwilży, i co za tym idzie planowany powrót wystawy, przyjmowano z niedowierzaniem. W takiej to atmosferze szykowaliśmy się do imprezy, zarówno wystawcy, recenzenci, jak i odwiedzający nie wiedzieli czego można się spodziewać... Pierwsze wrażenie Spokojnie, jakby wrzawa mniejsza niż zazwyczaj. Miałem wrażenie, że nawet repertuar który można było usłyszeć w pokojach wystawowych został dostosowany do tej atmosfery. Stopniowo jednak wszystko nabrało właściwego tempa, znanego z poprzednich edycji imprezy. Powrócił zgiełk rozmów prowadzonych w korytarzach, widać było, że impreza ma się dobrze. Pierwsza niepewność minęła, a stęsknieni wielbiciele dobrego brzmienia chłoną go z zachłannością. Audiofast - Stadion narodowy, sala Studio TV2 Wilson Audio to kolumny kreujące dźwięk w sposób, który uważam za najbliższy ideałowi. Oczywiście jest wiele marek których nie słyszałem, jednak żadne z mi znanych nie zbliżają się nawet do precyzji i naturalności kreowanego przez nie dźwięku. Technologicznie zaawansowane, oparte o wysokiej jakości przetworniki (nie zawsze drogie), podają dźwięk bardzo dokładny, rozdzielczy i znakomicie kontrolowany, o świetnej wieloplanowej scenie muzycznej. Wyraźnie można rozróżnić filozofię z jaką zostały dokonane nagrania. To w mojej opinii prawdziwa domena sprzętu Hi-End, duża przezroczystość czyli brak własnego charakteru, odzwierciedlenie tego co chce pokazać nam artysta i realizator nagrania. Są osoby które wolą bardziej dopalony dźwięk, sprzęt który to robi nazywają barwnym. W moim przekonaniu jest to błąd, albowiem to muzyka ma być barwna a system powinien „tylko” to oddać. Wilsony z elektroniką Grphona doskonale to potrafią. Po raz kolejny to mój dźwięk wystawy, oraz jeden z najlepszych jaki dane mi kiedykolwiek było słyszeć. Audio-Connect/Albedo Hotel Radisson Blue Sobieski, sala Hetman I i Hetman II Od wielu lat w swoich reportażach wyróżniam system tworzony przez Grzegorza Gierszewskiego i ekipę Audio-Connect. Pisałem o tym kilkukrotnie i nie pozostaje mi nic innego jak się powtarzać. Pomimo zmian w doborze zarówno elektroniki jak i kolumn, dźwięk pozostaje na wysokim poziomie. Znając od podszewki trudną akustykę hotelowych pomieszczeń, zadziwia mnie powtarzalność z jaką możemy się tu spotkać. Gdybym miał obstawiać na przyszłość gdzie można będzie na pewniaka wejść i usłyszeć dźwięk wysokiej próby, bez wahania wskazałbym w pierwszej kolejności właśnie na sale Hetman I i II. System składał się z kolumn Diptique AUDIO DP 160, źródła Aqua Acoustic Quality, przetwornika C/A Formula, streamera LinQ , ransport CD La Diva, oraz wzmacniacz Riviera- Levante. Całość została połączona srebrnymi kablami ALBEDO z najwyższej serii Metamorphosis. Muzgaudio/ AudioPhase, Radison Blue Sobieski pokój 408 W czasach gdy organizowałem forumowy pokój DIY, często zastanawiałem się czy słusznie zadecydowałem jakie urządzenie ma grać podczas wystawy. Były jednak sprzęty wyjątkowe, które nie budziły moich wątpliwości. Jednym z nich był dac Konrada Siemienkowskiego, forumowego Muzga. Dzisiaj po kolejnych modyfikacjach przetwornika doczekaliśmy się działalności komercyjnej pod nazwą Muzgaudio, którego owocem jest dopracowany wzorniczo Reference DAC-01S. Przetwornika mogliśmy posłuchać wraz z niesamowitymi kolumnami marki Charles Martin Violin vel AudioPhase. Niesamowitymi, ponieważ trudno było uwierzyć, że z tak niewielkich monitorków można uzyskać tak spektakularny, nasycony dźwięk. Spora scena muzyczna była dobrze poukładana i trójwymiarowa. Dźwięki były dobrze rozseparowane, a jednocześnie ładnie wybrzmiewające. Całość systemu dopełniało okablowanie AudioPhase, oraz kable XLR od NeXt Level Tech Audio. audiostereo.pl, Radisson Blue Sobieski pokój 410 Na koniec powiem kilka słów o forumowym pokoju. Ilość konfiguracji powodowała, że dźwięk był bardzo różny. Sprzęty Seweryna, Piotra i Tomka były dopracowane, co owocowało dobrym dźwiękiem. Pozostałe konstrukcje także miały potencjał, jednak pozwolę sobie na drobną uwagę – sprzęt powinien być wcześniej wygrzany i przetestowany, bo inaczej zostaje zniweczona cała mozolna praca nad projektem. Chciałoby się, żeby przywiezione klocki zostały zaprezentowane szerokiej publiczności, a w takich wypadkach organizator pokoju ma duży dylemat. Z jednej strony trzeba wziąć pod uwagę włożony w wykonanie trud, z drugiej uwzględnić słowa krytyki jaki można usłyszeć od odwiedzających. Seweryn dobrze wybrnął z tego zadania odpowiednio dzieląc czas w jakim zostały zaprezentowane poszczególne urządzenia, wystawiając najlepsze z nich w szczycie odwiedzin. Moja prośba, na przyszłość przygotujmy się lepiej by można było zaoszczędzić sobie i Sewerynowi tak trudnych decyzji. Atmosfera w pokoju była bardzo dobra, niech tak będzie w kolejnych latach. Kilka osobnych zdań chciałbym poświęcić międzyforumowej współpracy. W 2015 roku, a więc ładnych parę lat temu pomagałem w organizacji pierwszego pokoju dla diyaudio.pl Od tego czasu nasze pokoje wystawowe graniczą ze sobą co sprzyja dzieleniem się wiedzą i opiniami. W tym roku stała się rzecz przełomowa, nastąpiło bowiem połączenie sił w celu zestawienia jednego wspólnego systemu. To dało niezły efekt soniczny. oraz pokazało jedność w środowisku diy. Brawo panowie, mam nadzieję, że to wejdzie na stałe do naszych obyczajów. Z perspektywy czasu czasu widzę jak dla wielu z nas jest to ważny czas. Czas wystawy, spotkań, dźwięku, nowinek ze świata audio. Widzę też, jak powtarzają się prezentacje udane i te słabsze. Coraz trudniej mi jest relacjonować to co widzę i słyszę w wystawowych pokojach. Przyczyną jest tutaj właśnie powtarzalność, która powoduje, że co roku pochwały idą w podobną stronę. Jak w takiej sytuacji pozostać oryginalnym? Robert Trzeszczyński
    5 punktów
  14. Ostatnimi czasy temat drożejącego masła stał się gorącym punktem w rozmowach przy każdym stole śniadaniowym. Cena tego niepozornego kawałka tłuszczu roślinnego czy zwierzęcego (zależy, kto co wybiera) podskoczyła niczym notowania kryptowalut w ich najlepszych czasach. Gdzieś w tle tego zamieszania pojawia się pytanie: co z naszymi oszczędnościami? A może zamiast masła czas inwestować w coś bardziej trwałego? Odpowiedź brzmi: sprzęt audio! Masło kontra audio Przeanalizujmy sytuację. Masło – pyszne, kremowe, idealne na chrupką bułeczkę, ale... zniknie w kilka dni. Jego cena potrafi wprawić w osłupienie, a smak – choć wyborny – trwa zaledwie chwilę. Sprzęt audio natomiast? Jednorazowa inwestycja, która cieszy ucho przez lata! To już nie jest zakup, to długoterminowy wkład w kulturę i rozwój duchowy. Każdy dźwięk, każda nuta brzmi lepiej, gdy w tle gra Twój nowiutki wzmacniacz albo kolumny z najwyższej półki. Smaruj uszy, nie bułki Wyobraź sobie, że siedzisz w swoim ulubionym fotelu, słuchasz ukochanego albumu na audiofilskich słuchawkach. Każdy detal jest doskonały, każda nuta dociera do Twojego serca. Czy wtedy myślisz o braku masła w lodówce? Oczywiście, że nie! Twoje uszy są odpowiednio "nasmarowane". W tym przypadku nie potrzeba żadnych kalorii ani szaleńczo rosnących cen nabiału. Argument ekonomiczny Kupujesz kilogram masła – znika w tydzień. Kupujesz dobre kolumny – masz na dekady. Czyż to nie jest oczywiste? Poza tym, przy obecnych cenach masła inwestowanie w audio może być bardziej opłacalne niż lokaty bankowe. Za rok Twój wzmacniacz nie tylko będzie cieszył ucho, ale może nawet zyska na wartości. Masło? No cóż, na pewno nie zamieni się w vintage rarytas. Zdrowie ma znaczenie Zastanówmy się również nad aspektem zdrowotnym. Masło w nadmiarze może podnieść poziom cholesterolu. A co podnosi sprzęt audio? Tylko poziom endorfin! Słuchanie ulubionej muzyki obniża stres, poprawia koncentrację i sprawia, że świat wydaje się piękniejszy. Zatem... Jeśli następnym razem staniesz w sklepie przed wyborem: kilo masła czy oszczędzanie na nowy wzmacniacz, pomyśl o swojej przyszłości. Czy chcesz żyć chwilą z masłem na bułce, czy może włożyć swoje pieniądze w coś, co będzie Cię cieszyć przez lata? Wybór jest prosty. Masło się rozpuści, ale dobra muzyka zostanie na zawsze. Zenon.
    4 punkty
  15. Na facebookowym profilu Mateusza Demskiego pojawił się dramatyczny apel. Autor wspomina w nim, że był pracownikiem Radia Off Kraków przez prawie trzy lata. Niestety radio zmieniło formę nadawania. Wszyscy, którzy tworzyli to miejsce zostali zwolnieni z pracy. Kilkanaście osób zostało całkowicie zastąpionych przez sztuczną inteligencję. Na antenie usłyszymy więc nowych prowadzących, jak 20-letnią Emilię oraz 22-letniego Kubę. Żadna z tych osób jednak nie istnieje naprawdę. W dalszej części autor prosi o nagłośnienie sprawy, co oczywiście robimy. Całą treść wpisu publikujemy poniżej: Źródło wpisu: Facebook Mateusza Demskiego Tak "wygląda" obecna redakcja radia: 20 letnia Emilia - studentka dziennikarstwa, z pasją śledząca najnowsze trendy wśród pokolenia Z 22 letni Jakub - ekspert od technologii, student inżynierii akustycznej na AGH, pasjonat, poszukujący najnowszych wiadomości z dziedziny przemysłu high-tech i dźwięku 23 letni Alex - osoba niebinarna, powiązana z kulturą queerową, i wpływem mediów na społeczeństwo, studiuje psychologię na UJ. Żadna z tych osób jednak nie istnieje w realnym świecie.
    4 punkty
  16. Skupiając się li tylko na słuchawkach i patrząc na ten obszar pod względem ikoniczności i długowieczności, śmiem twierdzić, że z Kossami Porta Pro nie sposób wygrać. No bo i jak równać się z modelem nie dość, że dostępnym na rynku od 40, słownie czterdziestu (!!!) lat, to w dodatku w praktycznie niezmiennej formie, od której jak to w ramach dzisiejszego spotkania będziecie mogli się przekonać producent pozwala sobie na drobne, acz wynikające czy to z funkcjonalności, czy to ergonomii odstępstwa. Otóż bowiem, skoro na horyzoncie pojawiły się one - Koss Porta Pro Wireless 2.0, to oczywistym było, że gdy tylko w świat poszły pierwsze zapowiedzi czym prędzej wpisałem się na listę społeczną chętnych do ich przetestowania, niemalże obgryzając z nerwów paznokcie, czy dystrybutorowi - Sieci Salonów Top HiFi & Video Design uda się je ściągnąć na czas, tzn. przed końcem października. Skoro jednak czytacie te słowa, to znak, że jednak wszystko poszło po naszej myśli a ja mogę podzielić się z Wami pierwszymi wrażeniami z użytkowania najnowszej bezprzewodowej inkarnacji tych kultowych nauszników. Choć tak, jak w przypadku konia, który jaki jest każdy widzi, podając hasło Porta Pro przynajmniej teoretycznie nic dodawać nie trzeba, to jak widać na powyższych zdjęciach, o czym z resztą wspominałem we wstępniaku, Wireless 2.0 kilkoma smaczkami różnią się od swego pierwowzoru. Pomijając brak przewodu, oczywiście stosowny USB-C / mini jack 3,5 mm o długości 120 cm w zestawie się znajduje, to wypada traktować go jako akcesorium awaryjne aniżeli codzienną konieczność, z pewnością wierni akolici tytułowego modelu zwrócą uwagę na podwójny a nie jak to dotychczas miało miejsce pojedynczy pałąk nagłowny. Czy to zmiana na lepsze czy też gorsze czas i codzienne użytkowanie pokażą, jednak osobiście, podczas ponad tygodniowej, nader intensywnej eksploatacji niespecjalnie byłem w stanie zdefiniować ewentualne wady, bądź zalety ww. rozwiązania, gdyż waga naszych bohaterek raczej nie odbiega zbyt drastycznie od wersji w przewód uzbrojonej, więc dodatkowe wzmocnienie konstrukcji byłoby ewidentnym przejawem swoistej nadopiekuńczości, choć z drugiej strony lepiej dmuchać na zimne, niż potem rozpatrywać spływające wartkim strumieniem reklamacje i mozolnie odbudowywać zszarganą reputację. A tak całość prezentuje się solidnie i już. Chociaż tak na upartego … regulacja -rozsuwanie podwójnego pałąka stawia nieco większy opór niż pojedynczego, chociaż może to wynikać z nowości testowego egzemplarza. W każdym bądź razie zarówno w moich poprzednich wiekowych i zarazem pierwszych Kossach, które po blisko ćwierćwieczu wyzionęły ducha, jak i obecnie użytkowanych, doposażonych w mikrofon złotych „limitkach”, które świetnie sprawdzają się w roli biurowego hełmofonu, rozsuwanie i zsuwanie przebiegało i przebiega praktycznie bez oporu. Z ewidentnych i jednoznacznych plusów z pewnością warto nadmienić, iż Koss Porta Pro Wireless 2.0 bliżej klasycznym, przewodowym oryginałom aniżeli modelowi pośredniemu, czyli wcześniejszym Wirelessom. Powrócono bowiem nie tylko do właściwej – znaczy się błękitnej kolorystyki suwaka „komfortu”, czyli siły nacisku, lecz i przywrócono trzykropkową skalę regulacji. Czyli wreszcie jest jak należy, znaczy się po staremu.. Kolejny progres dotyczy funkcjonalności, czyli przeniesienia wszystkich manipulatorów na krawędź korpusu prawej muszli ze smętnie zwisającego na kablu breloczku, jak to było wcześniej. Poprawiono również czas pracy, gdyż pierwsze bezprzewodowe, recenzowane przeze mnie niemalże dokładnie sześć lat temu Porty zapewniały 12h pracy na jednym ładowaniu, a nasze dzisiejsze bohaterki nie dość, że pozbawione zostały merdającego się na szyi przewodu z akumulatorem i ww. sterownikiem, to w dodatku zdolne są grać przez ponad 20 h. w zestawie oprócz ww. przewodu umożliwiającego dzięki funkcji Analog Audio Pass Through klasyczny odsłuch z wyjścia słuchawkowego źródła znajdziemy króciutki przewód do ładowania a przede wszystkim poręczne, sztywne etui, które idealnie i skutecznie zabezpiecza słuchawki przed trudami podróży. W części poświęconej brzmieniu śmiało mógłbym zacząć i zarazem zakończyć swoje dywagacje tym, że to pod każdym względem stare dobre Porta Pro i tyle. Zakładam jednak, iż jednostkom z wiadomym modelem obeznanym to w zupełności wystarczy utwierdzając w przekonaniu o słuszności zakupu, to już osobom dziwnym zbiegiem okoliczności nie mającym do tej pory przyjemności z tą słuchawkową klasyką powie niewiele, bądź tyle co nic. Dlatego też spieszę doprecyzować, iż KPPW2.0 wzorem swojego rodzeństwa są dedykowane przede wszystkim muzycznym hedonistom, którym muzyka ma robić i robi dobrze. Nie będąc bowiem wzorem liniowości i transparentności czarują wysyceniem i namacalnością wokali do tego stopnia, że trudno nie mieć grzesznych myśli podczas odsłuchu „The Great American Jazz Songbook, Vol.1” NYC Jazz Quartett. Nie zapominają jednak o prawidłowej gradacji planów i wysoce satysfakcjonującej rozdzielczości oraz prezentacji efektów przestrzennych sprawiających, że pomimo niezwykłej namacalności źródeł pozornych nie tracimy informacji o akustyce sesji nagraniowej. Jeśli dodamy do tego firmowe podkręcenie energetyczności przekazu dostajemy bardzo udaną namiastkę dźwięku ze szpuli. Mówiąc wprost wszystko co trafi na Kossy zabrzmi dynamiczniej, gęściej i soczyściej aniżeli byliśmy przyzwyczajeni, jednak bez sztucznego, boomboxowego przejaskrawienia, czy też efektu loudness. Po prostu nawet na powyższym, jazowym przykładzie Nashi Young Cho stoi bliżej nas, dysponuje zaskakującą siłą emisji, no i czaruje tak, że klękajcie narody. A to przecież tylko niezobowiązujący chillout, więc przesiadając się na „AfterLife” Five Finger Death Punch lepiej porządnie zapiąć pasy w fotelu i mocniej zawiązać pod brodą czapeczkę, żeby przypadkiem jej nie zwiało. Dostajemy bowiem taki zastrzyk energii, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem te niepozorne maluchy nie jadą na jakiś dopalaczach, bądź producent nie zaimplementował w nich jakiejś nano-elektrowni jądrowej. W kategoriach bezwzględnych na pewno warto mieć na uwadze delikatne obniżenie równowagi tonalnej przekazu idące w parze z podobnie przemyślanym podkreśleniem soczystości i gęstości źródeł pozornych. Dzięki temu nawet bestialsko smagane blachy nie katują nas irytującym cykaniem, lecz grają niżej i bardziej „złoto” a gitarowym riffom nie brakuje lampowego dosaturowania i nasycenia, więc aż korci, żeby grać głośniej i głośniej. A właśnie. Mając na uwadze fakt, iż KPPW2.0 są konstrukcjami na- a nie wokół-uszymi ich izolacja akustyczna jest dość znikoma. Z jednej strony zapewnia to użytkownikom kontakt z otoczeniem, lecz z drugiej również i otoczenie słuchacza otrzymuje całkiem sporo informacji o odtwarzanym przez nas materiale. Żeby jednak była jasność – daleki jestem od uznawania tego za wadę a jedynie informuję o natywnej cesze tytułowych słuchawek, więc sami musicie zdecydować, czy jest to dla Was istotny, czy też pomijalny parametr. Od siebie mogę jedynie dodać, że spędzając codziennie w biurze co najmniej 8h wspomnianą „przepuszczalność” bardzo sobie ceniłem, gdyż nie umykały mi żadne istotne komunikaty a i moje otoczenie niespecjalnie zgłaszało sprzeciw odnośnie wybieranego przeze mnie repertuaru, choć „The Sick, The Dying… And The Dead!” Megadeth, czy „Born Under a Mad Sign” Church Of Misery do muzyki tła dość trudno zaliczyć. W ramach podsumowania jedynie dodam, że obyło się bez niespodzianek, co nie ukrywam bardzo mnie cieszy, gdyż będąc uzależnionym od klasycznych, przewodowych Koss Porta Pro i dokonując przesiadki na wersję Wireless 2.0 nie musiałem niczego zmieniać i do niczego się przyzwyczajać. To dokładnie ten sam dźwięk, ta sama dynamika i cudownie rozpieszczająca faworyzacja wokali, które sprawiają, że za każdym razem zakładając je na uszy cieszymy się odtwarzaną muzyką a nie zastanawiamy cię co by tu poprawić, czy zmienić. I już zupełnie na koniec ciekawostka finansowo - ekonomiczna, gdyż jeśli ktoś uważa, że Wirelessy 2.0 w porównaniu do swoich klasycznych protoplastek (dostępnych obecnie w promocji za 139 PLN) są zbyt drogie, to pragnę jedynie przypomnieć, że pierwsza wersja ich bezprzewodowych inkarnacji w 2018r. kosztowała … 449 PLN, czyli nie dość, że nominalnie była droższa, co wówczas ww. kwota była znacznie bardziej obciążająca budżet aniżeli dzisiaj. Marcin Olszewski Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design Cena: 429 PLN Dane techniczne Konstrukcja: Otwarte, bezprzewodowe, składane Impedancja: 60 Ω Pasmo przenoszenia: 15 - 25 0000 Hz Skuteczność: 101 dB SPL Łączność: Bluetooth 5.2; przewód USB-C / mini jack 3,5 mm Złącze: USB-C (ładowanie, transmisja dźwięku)
    4 punkty
  17. Po raz kolejny na przestrzeni kilku ostatnich lat na łamach tego magazynu, dane mi było przetestować kolumny ze stajni Harbeth. Zapewne większość z czytających ten materiał audiofili nie potrzebuje jakiegoś szczególnego wprowadzenia, do jednej z najbardziej znanych i cenionych marek kolumn głośnikowych jednak dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą co to za firma, krótkie przypomnienie: Działająca od blisko pół wieku marka Harbeth przez lata ugruntowała swoją pozycję na rynku i jest jednym z synonimów brytyjskiego audio. Ich linia monitorów mających rodowód BBC Research & Development pod wieloma względami jest wierna pierwotnym założeniom ale jednocześnie nie pozostaje w stagnacji, udoskonalając swoje głośniki o najnowsze osiągnięcia w dziedzinie badań nad dźwiękiem, chociażby przy opracowaniu membrany RADIAL, jak i całej kolumny użyto jedno z najbardziej zaawansowanych systemów pomiarowych marki Klippel. Postacią kojarzącą się z marką Harbeth jest Alan Shaw który od 1986 roku dowodzi firmą i jest głównym odpowiedzialnym za obecne brzmienie. Cała historia zaczęła się jednak od Dudleya Harwooda, szefa zespołu badawczego BBC i podległych mu inżynierów, którzy na początku lat 60tych rozpoczęli zakrojone na ogromną skalę badania. Ich owocem było stworzenie monitorów o maksymalnie liniowej charakterystyce, które na długie lata zadomowiły się w studiach nagrań BBC. Oferta Harbeth to obecnie pięć różniących się od siebie budową oraz gabarytem monitorów umożliwiających dopasowanie się do dowolnej wielkości pomieszczenia, to kolejno (od największych): M40.3 XD, SHL5PLUS XD, M30.2 XD, C7ES-3 XD, HARBETH P3ESR XD. Dzisiejszy materiał poświęcę, najwyższemu modelowi z całej oferty, czyli M40.3XD. Chociaż słowo „dzisiejszy” materiał jest nieco nieaktualne. Kolumny te dotarły do mnie ponad kwartał temu, wprawdzie umówiona była ich wysyłka do testów to głównym moim celem była chęć posłuchania ich u siebie w domu, z racji tego, że bardzo poważnie rozważałem zakup tych kolumn. Na wstępie zaznaczę, że kolumny finalnie kupiłem, a to samo w sobie jest jasną sygnalizacją, że uważam je za bardzo dobry produkt. Ale jak każdy człowiek mam swój gust i oczekiwania, co oczywiście miało wpływ na wybór tych kolumn jak i na ich ocenę. Ci którzy czytali moje poprzednie recenzje, chociażby modeli 30.1 czy SHL5+XD lub śledzą moje wpisy w klubie Harbeth na tutejszym forum (do którego gorąco zapraszam, bo jest to miejsce pełne znawców tej marki i doświadczonych użytkowników) wiedzą, że bardzo wysoko cenię tą markę. W tym materiale postaram się nakreślić mój punkt widzenia, czego od dźwięku oczekuję i czego oczekuję od sprzętu ten dźwięk odtwarzający, dlaczego osobiście wybrałem taką kolumnę i komu taki wybór można polecić. „Czterdziestka” Harbetha jest ich największą kolumną, jest też ich flagowym produktem i wizytówką możliwości firmy. Każda kolumna Harbeth projektowana jest do specyfikacji i potrzeb użycia do danych warunków. Część z nich zaprojektowana jest do małych pomieszczeń, część zrobiona jest tak by była bardziej dostępna finansowo, a najmniejsze mini monitory, mają swój odległy rodowód, z radiowych wozów transmisyjnych, gdzie używane były w kabinie pojazdu o powierzchni dwóch metrów kwadratowych i nawet w takich warunkach, jako monitory bliskiego pola, musiały wiernie oddawać ludzkie głosy, na przykład podczas transmisji prowadzonej na żywo tak jak słynna Ls3/5a, które również Alan Shaw produkował. Chociaż jak sam twierdził, kolumna ta miała wiele ułomności, które Jemu udało się poprawić w autorskiej konstrukcji Harbeth P3, które mają zdecydowanie lepszy SPL, oraz bas w stosunku do pierwowzoru Ls3/5a. Model czterdziesty natomiast jest pomyślany jako referencyjny głośnik który ma mieć możliwość oddania pełni pasma, łącznie z najniższym basem a oddać dźwięk (podobnie jak mniejsi bracia) w najwyższej możliwej jakości. W przypadku M40.3XD nie patrzy się na pomieszczenie w którym ma grać czy oszczędności produkcyjne, lokalowe, amplifikacyjne lub jakiekolwiek inne, bo w jego przypadku to warunki zewnętrzne powinno się dopasować do niego, a nie na odwrót. W zamian za to kolumna oddaje pełnie możliwości tego, co przez ostatnie pięćdziesiąt lat udało się w Harbeth stworzyć. Historia tej kolumny zaczyna się w roku 1998 wraz pierwszym modelem M40. Kształt i rozmiar obudowy był podobny jak w obecnej konstrukcji, rozmiar głośników również, a pierwsza duża zmiana przyszła po dziesięciu latach, gdy w 2008 roku zaprezentowany został model M40.1. Miał on użyty całkowicie inny głośnik basowy – w pierwszej generacji kolumny korzystano z głośnika od zewnętrznego dostawcy (Scan Speak), a od modelu 40.1 użyto głośnika własnej produkcji. Kolejna zmiana, która nastąpiła w roku 2015 wynikała z kilkuletniego dopracowywania konstrukcji i projektu zwrotnicy, co zaowocowało modelem M40.2, który posiadał głośnik z membraną oraz całkiem nową zwrotnicę. Mocno różnił się dźwiękowo od poprzednika, a szczególnemu poprawieniu uległa jakość i kontrola niskich tonów, a średnica stała się jeszcze lepsza. Kolumna nadal była usprawniana co zaowocowało (jubileuszową) edycją 40.2 Anniversary, (na 40-st lecie firmy) z której wyewoluowała już obecna i testowana przeze mnie wersja M40.3XD (XD znaczy tyle co EXTENDED DEFINITION). Historię tego modelu opisuję w jednym celu a mianowicie aby pokazać ile czasu, energii i wiedzy potrzeba by poprawnie zestroić kolumnę. I nawet kolumna tak dopracowana, jeżeli nadal się ją bada, mierzy, projektuje kolejne zwrotnice, jest w stanie odwdzięczyć się jeszcze lepszym dźwiękiem. Dodajmy, że te badania i rozwój nie prowadzi jakiś laik, ani osoba strojąca po omacku „na ucho”, tylko Alan Shaw, osoba zajmująca się tym od co najmniej czterdziestu lat, z pełnym zapleczem pomiarowym i testowym marki Klippel. Daje to do myślenia w kontekście cudownych firm głośnikowych, które pojawiają się znikąd, nie mają zaplecza ani doświadczenia, a nagle wypuszczają na rynek absurdalnie wycenione kolumny, zarzekając się, że są najlepsze na świecie… Często ich najlepszość opiera się tylko o ekstrawagancką cenę, ekstrawagancki wygląd i agresywny marketing. Takich firm było dziesiątki i zwykle po kilku latach mocnej ekspansji na rynku, znikają tak samo szybko jak się pojawiły… Natomiast Harbeth trwa, konsekwentnie realizuje i choć przez pół wieku, pojawiają się kolejne generacje słuchaczy, kolejne generacje sprzętów, to pomimo pozornego zatrzymania się w epoce lat 70tych (do którego nawiązuje wygląd) kolumny te znacznie lepiej dostosowują się do zmieniających się czasów, niż lwia część konkurencji. Kształt obudowy faktycznie nawiązuje do konstrukcji znanych z lat 70tych. Przyczyna tego jest taka, że priorytetem dla tej kolumny (i każdej innej Harbetha) jest jakość dźwięku a nie wygląd. I pomimo zmieniających się trendów we wzornictwie, kształt i wygląd obudowy nie zmieniają się. Podobnie jak nie zmieniają się prawa fizyki, rządzące falą akustyczną, tak i wygląd kolumny, opracowanej kilka dekad wstecz nie zmienia się pod dyktando obecnej mody. Niestety, panująca od lat 90tych moda na kolumny tzw. „słupki” które wymuszają małe powierzchnie membrany głośnika basowego, oraz mały litraż obudowy wewnątrz, jest zmorą wielu konstrukcji. Praktycznie każdy producent kolumn uległ temu naciskowi, wystraszony, że kolumna odbiegająca od współczesnego kanonu, będzie miała problem się sprzedać. W zasadzie mają rację, jeśli chodzi o odbiorcę masowego natomiast meloman czy zagorzały audiofil jest bardziej wyrozumiały w tej kwestii. Co zresztą widać po tym, że całkowicie ignorując trendy wizualne jakie od trzech dekad występują, firma trwa i ma się dobrze. Co więcej, w ostatnich latach widzimy coraz więcej kolumn współczesnych, które stylizowane są na wygląd retro: robi tak JBL, rodzimy Pylon czy angielski Wharfdale. Widać, że jak każda moda zatacza kręgi, tak i w audio wróciła moda, na – pewnym sensie – ponadczasowy styl vintage. Warto jednak zaznaczyć, że czym innym jest stylizowanie kolumny by wyglądała retro, a czym innym jest kształt Harbetha, który wynika bezpośrednio z zastosowanej technologii. A ta jest jednym z trzech sekretów sukcesu tej kolumny. Pierwszym jest bezkompromisowe podejście do pomiarów i dopracowania zwrotnicy, pod kontem naturalności dźwięku. Drugim jest RADIAL, czyli ściśle strzeżony i opatentowany, będący wyłączną własnością Harbeth i niedostępny dla żadnej innej firmy głośnikowej, materiał membrany. Materiał ten posiada właściwości stricte dopasowane do całego projektu kolumny. Stworzony do określonego celu, czyli kolumny z grającymi ściankami o pewnych właściwościach i o pewnych oczekiwaniach względem niego. To spora różnica w stosunku do większości firm audio, gdzie do dostępnego głośnika z rynku zewnętrznego (np. Scan Speak, SB Acoustic itd.) dorabia się zwrotnicę i obudowę. Wiadomo, że garnitur szyty na miarę będzie lepszym rozwiązaniem niż jakikolwiek dobierany. A głośniki z membraną RADIAL (obecnie już drugiej generacji, tj. RADIAL2) tworzone i projektowane są tylko i wyłącznie na potrzeby kolumn Harbeth, tylko i wyłącznie uwzględniając ich potrzeby i oczekiwania. Trzecim jest dopracowanie „grającej” obudowy o cienkich ściankach – jest to rozwiązanie będące efektem wieloletnich badań naukowych, wykonanych dla (przez) BBC, a opłaconego (bardzo hojnie) przez rząd Wielkiej Brytanii. Ponad pół wieku temu, zorientowano się w Wielkiej Brytanii jak potężnym potencjałem jest muzyczna branża rozrywkowa, jak potężne przychody dają brytyjskie zespoły, jak dużym potencjałem jest ogólnokrajowa rozgłośnia radiowa, która będąc anglojęzyczna, ma zasięg światowy. To właśnie te czynniki skłoniły brytyjski rząd, do wydania tak dużych nakładów finansowych, by stworzyć najlepszy możliwy głośnik. Głośnik miał być narzędziem pracy dla radiowców, a z racji ambitnych planów BBC, chciała mieć najlepsze możliwe narzędzia. Warto mieć świadomość tego, że efekt tych badań, które bez miara wielokrotnie przewyższyły jakiekolwiek badania, którejkolwiek z firm komercyjnych, to serce kolumny Harbeth. To właśnie dzięki tym badaniom, w których bezpośrednio zaangażowany był Alan Shaw udało się stworzyć tak unikalny produkt. Coś z pozoru wygląda jak zwykła drewniana skrzynia, tak naprawdę jest niezwykle zaawansowaną i skomplikowaną konstrukcją której wyliczenie odpowiednich właściwości zajęło lata pracy. Do dziś dnia można odnaleźć w Internecie publikacje tych badań, gdzie badano dziesiątki różnych kształtów – od kuli, trapezów, odgród, układów zamkniętych, bass reflex i każdego możliwego wariantu, poprzez różnej maści materiały: drewno, materiały syntetyczne, gumy, metale itd. Konkluzja tych badań jest taka, że najwięcej zalet ma obudowa „grająca” czyli taka, która nie walczy z drganiami głośników, tylko taka która potrafi je okiełznać, dopasowując się swoimi własnymi rezonansami, w taki sposób, by niekorzystne zniekształcenia wygasić. Z punktu widzenia technicznego wygląda to w ten sposób, że obudowa kolumny składa się z prostokątnej skrzyni, gdzie boczne ścianki sklejone są z górną i dolną a przednia i tylna „pływają” niezależnie od nich. Pływają to mocne słowo, one są przykręcone z odpowiednim momentem obrotowym, dzięki temu mogą pracować w nieco innej częstotliwości rezonansowej niż reszta kolumny. Wyliczenie tych rezonansów, zaprojektowanie by każdy element kolumny, łącznie z kloszem głośnika, by pracował tak by niepożądane fale się znosiły wzajemnie to właśnie sekret tej kolumny i coś co odróżnia ją od wszystkich innych kolumn dostępnych na rynku. Jest to podejście bardzo skuteczne, ale ekstremalnie trudne do wykonania. Stąd też, kolumny Harbeth to ewolucje już opracowanych kolumn zamiast ciągłego wprowadzania nowych produktów. Taka konstrukcja budowy kolumny wymaga bardzo dużej ostrożności w ustawieniu ich. Każdy użytkownik Harbeth ma tego świadomość ale Ci którzy nie obcowali z nimi a przyzwyczajeni się do stawiania monitorów na standach, uwzględniając tylko ich wysokość, mogą być zdziwieni jak wielki wpływ na dźwięk, w przypadku Harbeth ma stand na jakim je położymy. W przeciwieństwie do innych kolumn, gdzie solidność standa i jego wysokość są głównymi parametrami, to w przypadku Harbeth, stand staje się elementem obudowy, wpadającym w rezonanse razem z nią. Z racji tego, że cała kolumna jest zestrojona w uwzględnieniu ich, to gdy położymy tą kolumnę (zgodnie ze współczesnym zwyczajem) na ciężkim metalowym standzie i nie daj boże jeszcze je wkleimy blue-tackiem, całkowicie zmienimy strojenie kolumny. Harbeth (dotyczy to każdego modelu) może stać, tylko i wyłącznie na lekkim, ażurowym, drewnianym standzie! Tylko w takiej formie zachowane są właściwości tej kolumny, takimi jakimi zostały wymyślone przez producenta. Sam Alan Shaw nie narzuca jakiego producenta wybrać, jednak wiodącym na całym świecie wyborem i powszechnie uznanym za najlepszy wybór są standy Ton Trager. To lekkie, drewniane podstawki idealnie dopasowane do Harbeth. Wykonane są wzorowo, drewno jest świetnej jakości, nawet po latach używania nie pojawiają się problemy ze spękaniem czy wyginaniem. Montowane są bez gwoździ czy wkrętów, są idealnie spasowane, perfekcyjnie trzymają kąty. Barwione na ciemno ekologicznym barwnikiem (cała produkcja odbywa się z pełnym szacunkiem dla dobra naszej planety i posiada na to stosowne certyfikaty ekologicznej produkcji). Barwnik uwydatnia wzór słojów, pięknie komponują się z każdą wersją kolorystyczną kolumny. Więcej informacji o tych standach zawarłem w materiale napisanym podczas recenzji SHL5+, chętnych zapraszam do lektury: link Moim zdaniem, w przypadku wyboru kolumny M40.3XD nie ma żadnych innych alternatyw jeśli chodzi o podstawki. Ton Trager pasuje dźwiękiem, koncepcją techniczną, ładnie wygląda, a kosztuje tyle samo co rodzime konstrukcje ze stali które psują dźwięk tych kolumn… Przechodząc już do samych kolumn, Harbeth 40.3XD to duża kolumna (750 x 432 x 388 mm) nadająca się do nagłośnienia pomieszczeń rzędu 50 metrów i więcej. Dolna granica jest trudna do zdefiniowana. Osobiście znam ludzi którzy z zadowoleniem wkładali je do pokojów 16 metrowych, chociaż sam uważam, że takie rozsądne minimum to 25 metrów. Waga każdej z kolumn to 38 kg a relatywnie niska waga wynika z konstrukcji lekkiej, grającej obudowy. Większość Hi-endowych kolumn, tej klasy co M40.3XD i przeznaczonych do tak dużych pomieszczeń jak one, ważą zwykle między 100 – 200 kg. Ta „filigranowość” Harbetha może być pewnym błogosławieństwem, każdy kto miał kiedyś kolumnę powyżej 100kg wie jakim kłopotem jest przesuwanie, wnoszenie, zmiana kolców itp. Do każdej, prostej czynności trzeba wołać znajomych, każdy transport wymaga ekipy transportowej… Konstrukcyjnie, to monitor trzy drożny - głośnik basowy produkcji Harbeth’a posiada 30 cm membranę i pracuje w układzie bass reflex, głośnik średniotonowy to 20 cm Radial 2, również produkcji Harbeth, który pracuje w osobnej komorze zamkniętej. 25 mm głośnik wysokotonowy dostarcza Seas, jest to głośnik z najwyższej serii excel, robiony według specyfikacji zamówionej przez Alana Shaw’a. Wewnątrz kolumny znajduje się bardzo rozbudowana zwrotnica, wytłumienie z wełny oraz mat bitumicznych, a zwieńczenie elektroniki stanowią gniazda głośnikowe WBT Nextgen. Producent wszystkie pomiary wykonywał z zamontowaną maskownicą i tak też zaleca słuchać, choć jak widać na pomiarach, wpływ maskownicy jest minimalny. Kolumny dostępne są w czterech różnych fornirach: Wiśnia, Orzech, Różany, Oak i Black Ash. Jakość stolarki jest bardzo dobra, forniry są ułożone z uwzględnieniem usłojenia na obu kolumnach w parze. Jako ciekawostkę dodam, że Harbeth forniruje swoje kolumny dwustronnie z uwagi na pożądane w ten sposób właściwości soniczne. W ten sposób naprężenie ścianek z obu stron jest równomierne. Ogólnie nie widać żadnych niedoróbek czy elementów które można by poprawić. W swym surowym, nieco studyjnym charakterze, z prostym kształtem i wyglądem jak z poprzedniej epoki, mają pewien niepowtarzalny urok, który wielu audiofili znudzonych współczesnymi, przekombinowanymi kolumnami, na pewno doceni. Dźwięk M40.3XD opisać można na kilku płaszczyznach. Jeżeli będziemy analizować poszczególne pasma dźwięku, pominiemy najważniejszą cechę tych kolumn: homogeniczność i zgranie każdego pasma z pozostałym. To coś co bardzo mocno wyróżnia tą kolumnę na tle każdej innej mi znanej. Słuchając jej nigdy nie jesteśmy w stanie stwierdzić, który głośnik gra, każdy z nich jest zestrojony w tak dokładny i pieczołowity sposób. Zarówno szybkość, barwa jak i dynamika każdego zakresu jest całkowicie z sobą zbieżna, co podczas słuchania pozwala nam zapomnieć, że słuchamy głośników i bardzo szybko zanurzamy się w odsłuch, zapominając o tym, że to reprodukcja muzyki odtwarzana z urządzenia. Bez żadnych szczególnych sztuczek czy wynaturzeń, tą niesamowitą spójnością dźwięku, zaczynamy odczuwać to jakby muzyka była grana na żywo. Ale by spełnić reporterski obowiązek opiszę po krótce cechy poszczególnych zakresów, choć jak wspominałem, główna zaleta tej kolumny nie wynika z jakiegoś nadzwyczajnej cechy któregoś z zakresów, tylko tego jak doskonale są one z sobą złączone. Zacznę od basu, bo ten jest najłatwiejszy do wyłuskania z reszty dźwięku i opisania. Najpierw jednak zaznaczę, że opis basu to wypadkowa kolumny, pomieszczenia i wzmocnienia. Po prostu nie w każdych warunkach, akustycznych i nie z każdym wzmacniaczem uda się uzyskać zadawalający wynik – to niby oczywista prawda i dotyczy każdej kolumny, ale warto to przypomnieć, ponieważ, wokół basu Harbetha narosło wiele krzywdzących legend. A bas ten jest, bardzo dobry zarówno swoją motoryką, dynamiką, wielobarwnością jak i odczuciem „uderzenia na klatę”. Pod każdym względem zasługuje na pochwały, ale ten fantastyczny efekt jaki mi udało się osiągnąć, jest też efektem tego, że mam je ustawione w mocno wytłumionym pomieszczeniu 45m, a każda z kolumn napędzana jest osobnym, 250 Wattowym, monoblokiem lampowym. Pamiętajmy o tym, podłączając kilku wattową lampę… Uzyskamy fajną średnicę, ale nie dziwmy się, że gubi nam się bas, albo się wzbudza… Lampa jak najbardziej do Harbeth pasuje, ale dostarczmy im tyle prądu ile potrzebują. Średnica to coś z czego Harbeth słynie. Dla wielu jest w pewny stopniu wyznacznikiem tego jak idealna średnica powinna brzmieć. Nawet przeciwnicy Harbetha, niechętnie, ale raczej zgodnie przyznają, że średnica jest bardzo dobra. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko potwierdzić, to co obiegowo o tej kolumnie się mówi. Średnica ma niesamowitą głębię, nasycenie i naturalność w stopniu takim, która mało kolumna może się zrównać. Jednak to co jest wyjątkowe w tej kolumnie to fakt, że ta zjawiskowa średnica nie wynika z jej docieplenia, dosłodzenia tylko nadzwyczajnej naturalności. Przekłada się to na legendarną wręcz muzykalność Harbeth, wynikającą właśnie z tej łagodnej naturalności, zgrania każdego pasma, spójności poszczególnych dźwięków. One nie są muzykalne, bo ktoś je tak ocieplił, albo bo czarują jakimś zakresem podbarwiając go, tylko właśnie przez tą spokojną, nieefekciarską, spójność dźwięku i naturalność barw. Podobnie sprawa ma się w przypadku wysokich tonów, są one idealnie zszyte z średnicą, łagodnie przechodząc wysokie dźwięki, w taki sposób, że ciężko wyłapać charakter głośnika czy nawet określić czy to jasno czy ciemno grająca kolumna. Wysokie tony są obecne, wyraźnie zaznaczone, odseparowane od siebie, ale jednocześnie nie narzucają się, nie męczą, nie dominują. Z jednej strony dźwięk trąbki potrafi być mocny i dosadny, z drugiej nie jest on męczący czy kłujący. Możemy słuchać godzinami nawet jazgotliwej i ostrej muzyki, a nie będziemy zmęczeni. Pomimo tego, że nie złapiemy tej kolumny na tym, że gdzieś złagodziła czy ociepliła przekaz. Jak na dłoni widzimy, która realizacja jest dobra, która została zepsuta ale nawet słabo nagrane płyty, brzmią tak, że przyjemnie się ich słucha. To moim zdaniem kolejny wielki plus M40.3XD. Większość kolumn które miałem do tej pory, miała tendencję do obnażania jakości nagrania. Dobrze zrealizowane nagrania brzmiały świetnie, a te źle nie nadawały się do słuchania. Niby tak powinno być, ale czy do tego ma służyć system audio? Do niesłuchania płyt, bo są źle zrealizowane? Uczciwie przyznajmy, że zdecydowana większość muzyki zrealizowana jest przeciętnie. Natomiast na Harbeth, słychać wyraźnie potknięcia realizatora ale mimo to jest w tym jakiś czar, że nawet słysząc te niedomagania, nadal dany album chce się słuchać. Ciężko mi powiedzieć z czego to wynika ale jest to cecha, którą wielu użytkowników tej marki dostrzega i za co ceni. Nie jestem w stanie napisać do jakiego gatunku muzycznego ta kolumna jest najlepsza. Bo w zasadzie w każdym się odnajdzie. Ma niesamowicie naturalną i w tej naturalności, piękną barwę, gra niezwykle linowo (co potwierdzają liczne pomiary), dźwięk jest mocny, duży, dociążony. Potrafi wiernie przekazać nagranie, jednocześnie nie zniechęcić do słuchania słabych realizacji… Być może, nie zostanie doceniona przez ekstremalnych audiofili – ciągłych poszukiwaczy, którzy od każdego sprzętu oczekują jakiegoś efektu „wow!”, chcąc by każdy sprzęt pokazał coś nowego, coś lepszego, coś innego. Pewnie wielu z nich nie zrozumie, o co chodzi w tej kolumnie, która w naiwności Alana Shaw’a została stworzona do słuchania muzyki nagranej na płytach, w sposób najbardziej wierny i jednocześnie najbardziej przyjemny. Dla tych, którzy budują system audio do słuchania muzyki, kolumna ta będzie znakomitym wyborem (i zapewne końcem poszukiwań). Dla mnie osobiście taką jest i nie widzę, żadnych alternatyw dla siebie. Jako produkt nie jest tania, jednak jak porównamy oferty kilku wiodących marek głośnikowych, np. Rockport, Wilson Audio, Dynaudio, Focal (akurat te marki rozważałem wcześniej jako alternatywę), to okaże się, że kolumny tej ligi, od tych producentów, z przeznaczeniem do pokoi ok 50m, kosztują od 2,5x do 10x razy więcej, niż Harbeth… Czyli będąc drogim, produktem jest i tak kilka razy droższy od swych bezpośrednich konkurentów. Być może kolejny argument jaki może przekonać do wyboru Harbeth, jest to jak mocno trzyma cenę na rynku wtórnym. Nawet dziś, 10-15 letnie M40.1 na rynku wtórnym kosztują praktycznie tyle samo ile kosztowały nowe, w dniu premiery… Wiem, że nie uwzględnia to infalcji ale bardzo mało produktów audio, można po dziesięciu latach odsprzedać po cenie zakupu. Dla mnie to ważny czynnik, bo przy zmianie na inne kolumny (zapewne M40.4), dużą część kwoty uda się odzyskać. Każdemu gorąco polecam posłuchać tych kolumn, gdyż mają w sobie coś magicznego, trudnego do uchwycenia i opisania, a objawiającego się tym, że nawet krótki odsłuch, który miał trwać godzinę, często kończy się całym wieczornym słuchaniem. Pomimo braku jakiś nadzwyczajnego efekciarstwa, potrafią przykuć do fotela na długie godziny. Nie męczą, nie nudzą się, dla mnie są dokładnie tym czego szukałem i czego potrzebuje do czerpania przyjemności ze słuchania muzyki. Rafał Czuk. Do testów dostarczył dystrybutor marki Harbeth w Polsce: https://www.soundclub.pl Zdjęcia z logo "Soundclub" w prawym rogu, autor: Bartek Mrozowski. Umieszczono za zgodą Soundclub. Pozostałe zdjęcia, autor Rafał Czuk.
    4 punkty
  18. Rega Elex MK4 to produkt, który rozpoczął historię przetworników cyfrowo-analogowych we wzmacniaczach brytyjskiego producenta nie tracąc dziedzictwa analogowego pozostawionego po poprzednich modelach. Pamiętajmy też, że jest ono głęboko zakorzenione w historii firmy, bo zaczęła ona swoją historię właśnie od gramofonów, czyli w pełni analogowych sprzętów. Na swoją 50tą rocznicę przygotowali oni bardzo ciekawy model Rega Planar 3 50th Anniversary, czyli ulepszoną wersję standardowej wersji. W zestawie znajdziemy dedykowany zasilacz, który oddzielnie kosztuje niemałe pieniądze. Razem z recenzowanym wzmacniaczem Rega Elex MK4 tworzą one bardzo ciekawy i uniwersalny zestaw, który sprawdzi się zarówno u osób początkujących w świecie audio, jak i u tych, którzy swoje już w nim spędzili. Jakość wykonania i zestaw Rega Elex MK4, która jest przedmiotem niniejszego testu, przychodzi do nas w standardowym, szarym kartonie. Sam sprzęt jest bardzo dobrze zabezpieczony, dużą ilością miękkich folii, więc na starcie nie musimy się o nic obawiać. Sytuacja jest taka sama, jak w przypadku innych produktów Regi, czy to niedroga Rega Brio, czy wyższy model Rega Elicit Mk5. W środku kartonu znajdziemy trochę papierologii, przewód zasilający, sam wzmacniacz i przyjemny, masywny pilot, który pozwala nam wygodnie regulować głośność i wybierać źródła dźwięku. W kwestii budowy jest dobrze, ale nie każdy będzie zachwycony. Błyszczący fragment frontu został wykonany ze specyficznego materiału, który nie należy do najprostszych w obróbce, co oznacza, że nie zawsze będzie on idealnie równy i płaski np. szkło hartowane. Wiąże się to z tym, że odbicia światła nie będą idealnie równe. Moim zdaniem nadaje to jednak pewnego rodzaju uroku, bo w połączeniu z dużą ilością światła ambientowego w pomieszczeniu, te odbicia wyglądają bardzo ciekawie. Dużą zaletą tego materiału jest jednak większa wytrzymałość na uderzenia, bo mamy pewność, że ten element się nie zbije. Bardzo przydatna kwestia, gdy w domu są małe dzieci lub zwierzęta. Poza błyszczącym frontem cała obudowa jest metalowa, a sam sprzęt bardzo masywny i dobrze wykonany. Nie mamy tu do czynienia z cienką blachą, która sprawia wrażenie zabawkowej, a faktycznie jest odczucie, że obcujemy ze sprzętem wyższej klasy. Potencjometr pracuje z bardzo przyjemnym oporem i poczuciem płynności. Pozostałe przyciski mają dość płytki, ale wyczuwalny skok. Z tyłu urządzenia znajdziemy solidne i stabilne gniazda głośnikowe, pięć wejść RCA (w tym jedno ze przedwzmacniaczem gramofonowym), dwa wyjścia RCA (wyjście przedwzmacniacza i Tape), a także dwa wejścia cyfrowe — po jednym koaksjalnym i optycznym. Dzięki dużej przestrzeni dookoła wszystkich z nich bezproblemowo podłączymy przewody z dużymi wtykami. Testowana Rega Elex MK4 całościowo daje bardzo dobre wrażenie pod kątem wykonania. Wszystko pewnie siedzi na swoim miejscu, a dzięki stosunkowo smukłej budowie mamy możliwość zmieszczenia wzmacniacza w miejscach, gdzie inne sprzęty już mogłyby się “dusić” i mieć za mało powietrza. Należy jednak pamiętać, że nie znajdziemy tutaj żadnych otworów, a w środku radiatorów. Za taki służy bowiem cała obudowa, nie powinniśmy się również przejmować jej temperaturą, która nie należy do wysokich, ale wiele osób może mieć co do tego obawy. Recenzja Rega Elex MK4 - specyfikacja Moc wyjściowa: 72 W na kanał przy 8 Ohm 90 W na kanał przy 6 Ohm Obsługiwane częstotliwości próbkowania: 32, 44.1, 48, 88.2, 96, 176.4, 192kHz Obsługiwane głębokości bitowe: 16 do 24 bitów Czułość wyjściowa (przy znamionowych wartościach wejściowych): Record Output (wyjście do nagrywania): 164mV Pre Out (wyjście z przedwzmacniacza): 625mV Zużycie prądu: 250 W przy 1dB poniżej przesterowania dla 8 Ohm Wymiary (szer. x wys. x gł.): 432 x 82 x 340 mm Waga: 11 kg Pilot i wrażenia z obsługi oraz działania Pilot, który towarzyszy Rega Elex MK4, choć mały, prezentuje się stylowo i wygodnie leży w dłoni. Jego ergonomiczny design sprawia, że korzystanie z niego jest intuicyjne i przyjemne. Dzięki niemu łatwo możemy przełączać się pomiędzy różnymi źródłami dźwięku oraz precyzyjnie regulować poziom głośności, co wpływa na komfort użytkowania wzmacniacza. Co więcej, warto podkreślić, że pilota można również używać do sterowania odtwarzaczem CD tej samej marki, co stanowi praktyczną zaletę dla posiadaczy innych urządzeń audio Rega. Jest to szczególnie wygodne podczas relaksującego wieczoru spędzonego na słuchaniu ulubionej muzyki, gdy chcemy mieć pełną kontrolę nad odtwarzanymi utworami bez konieczności wstawania z miejsca. Nie bez znaczenia jest także fakt, że regulacja głośności odbywa się w sposób analogowy, co dodaje do charakteru i autentyczności całego doświadczenia słuchania. Obserwowanie obracającego się potencjometru podczas dostosowywania głośności może być prawdziwą przyjemnością dla entuzjastów techniki audio. Wreszcie, szybkość i płynność przełączania się między różnymi źródłami dźwięku, jak również natychmiastowa gotowość do pracy po włączeniu, sprawiają, że Rega Elex MK4 jest nie tylko doskonałym wzmacniaczem dźwięku, ale także wygodnym i funkcjonalnym urządzeniem do codziennego użytku. Jak brzmi Rega Elex MK4? Recenzowany wzmacniacz Rega Elex MK4 prezentuje się jako urządzenie, które w częściowej mierze odzwierciedla charakterystyczne brzmienie znane z innych produktów brytyjskiego producenta. Szczególnie godne uwagi jest tutaj wyeksponowanie bogatego basu i soczystej średnicy, które zachwycają swoim zagęszczeniem, intensywnością oraz wyrazistą muzycznością. Bas wychodzi tu z głośników w sposób, który może być opisany jako niezwykle solidny i głęboki, zdecydowanie kładąc mocne fundamenty pod całe brzmienie. Nie jest to jedynie bas, lecz fundament, na którym opiera się cała konstrukcja dźwiękowa. Jest to doskonała baza dla instrumentów perkusyjnych, basowych i innych niskotonowych elementów muzycznych, które uzyskują nowe życie, nabierając pełności i soczystości. Z kolei średnica, choć oczywiście zależy to od konkretnej kompozycji i aranżacji, prezentuje się równie imponująco. Tutaj mamy do czynienia z szerokim, przestrzennym spektrum dźwięków, które wprowadzają słuchacza w fascynującą podróż przez różnorodne detale muzyczne. Odtwarzając zarówno wokale, jak i instrumenty o średniej tonacji, Rega Elex MK4 potrafi nadać im wyjątkowy, niepowtarzalny charakter, jednocześnie zachowując ich naturalność i autentyczność. Całość brzmienia prezentuje się zatem jako kompleksowy, zbalansowany obraz dźwiękowy, w którym zarówno bas, jak i średnica harmonijnie współgrają, tworząc niezwykle satysfakcjonującą dla ucha estetykę dźwięku. Takie wszechstronne brzmienie idealnie sprawdza się w bardzo wielu gatunkach muzycznych, od subtelniejszego jazzu, przez instrumentalne kompozycje, aż po energetyczny rock, pulsujący hip-hop czy klasyczny pop. To, co jednak wyróżnia Rega Elex MK4, to jego zdolność do przedstawienia wokali w sposób absolutnie wyjątkowy. Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z głosami o niskiej tonacji, jak w przypadku Michaela Kiwanuki w utworze "You Ain't The Problem", czy też z ikonicznymi artystkami, takimi jak niezapomniana Amy Winehouse, efekt jest zawsze ten sam — wokale brzmią pełnie, naturalnie, ożywiając każdą nutę i zaczarowując nas swoim wyrazem przy każdym odsłuchu. Rega Elex MK4 nie tylko oddaje w pełni barwę i emocje wokalnych interpretacji, ale także sprawia, że każdy dźwięk wypływa z głośników z niespotykaną barwą i ciekawym detalem. Każde westchnienie, szept, czy porywający wokalny wyraz zostaje uchwycone i przedstawione w sposób, który wciąga słuchacza jeszcze głębiej w muzyczną narrację. To właśnie dzięki tej precyzji i autentyczności, Rega Elex MK4 staje się nieodłącznym towarzyszem dla melomanów, którzy cenią sobie nie tylko doskonałą jakość dźwięku, ale także wnikliwe, emocjonalne doznania płynące z odsłuchu ulubionych utworów. Rozwinięcie kwestii detaliczności może rzeczywiście uściślić obraz doświadczeń z Regą Elex MK4. Przyjrzyjmy się temu aspektowi bliżej. Mimo że nie wszyscy uznają testowaną Regę Elex MK4 za wzmacniacz wyróżniający się szczególnie w aspekcie reprodukcji szczegółów, po dłuższym czasie eksploracji brytyjskiego sprzętu trudno nie dostrzec jego subtelnych walorów. Warto zauważyć, że w tej samej klasie cenowej istnieją produkty, które mogą zapewnić jeszcze większą precyzję w prezentacji detali. Jednakże dłuższych odsłuchach Regi Elex MK4, okazuje się, że w tym aspekcie nie wypada ona źle. Kluczem do zrozumienia tego zjawiska jest sposób, w jaki prezentowane są szczegóły. Rega nie stawia na agresywną ekspozycję detali; zamiast tego, skupia się na płynnym, subtelnie zaokrąglonym brzmieniu, które w naturalny sposób wprowadza słuchacza w muzyczną narrację. Szczegóły są obecne, wybrzmiewają delikatnie w tle, nie dominując nad całością. To podejście może prowadzić do sytuacji, w której nie czujemy potrzeby skupiania się na detalach podczas odsłuchu, ponieważ są one zintegrowane harmonijnie z resztą brzmienia. Inną istotną kwestią jest fakt, że barwa brzmienia Regi Elex MK4 może wpływać na subiektywne odczucia detaliczności. Jej ocieplony i pełny charakter może sprawić, że niekiedy szczegóły nie wydają się być tak wyeksponowane jak w przypadku bardziej neutralnych lub jasnych wzmacniaczy. Jednakże, mimo że nie zawsze jesteśmy skłonni koncentrować się na drobnych niuansach dźwięku, to nie zmienia faktu, że są one obecne i wprowadzają swoisty urok i głębię do odsłuchu. Wyższa średnica i wysokie tony w Rega Elex MK4 prezentują nieco odmienny styl, jednak równie intrygujący. Te obszary brzmienia charakteryzują się większą otwartością, co przekłada się na przestrzenny i pełen powietrza dźwięk. Co więcej, szczególnie imponującym elementem jest szeroka scena dźwiękowa, w której każde źródło pozorne jest dokładnie zaznaczone, a holograficzna prezentacja sprawia wrażenie, jakbyśmy byli otoczeni przez dźwięki z każdej strony. Ten efekt staje się szczególnie zauważalny, gdy wzmacniacz jest połączony z kolumnami głośnikowymi, które również odznaczają się doskonałą reprodukcją przestrzeni dźwiękowej. Kolumny, takie jak System Audio z linii Legend czy Audiovector QR SE, idealnie współgrają z Regą Elex MK4, podkreślając jej mocne strony w zakresie otwartości i holografii. To synergia między wzmacniaczem a kolumnami, która pozwala na pełne wydobycie potencjału każdego elementu audiofilskiego systemu, zapewniając jednocześnie niezapomniane doznania dźwiękowe. Rega Elex MK4 kontra Audiolab 7000A Porównując recenzowaną Regę Elex MK4 do innego brytyjskiego wzmacniacza w zbliżonym budżecie, wyraźnie widać ich różnice i unikalne cechy. Audiolab 7000A, o którym mowa, wyróżnia się większą ilością wejść cyfrowych, w tym HDMI ARC, a także posiada ekran oraz dostępny jest w dwóch różnych kolorach obudowy. Rega Elex MK4 prezentuje jednak znacznie inne brzmienie, szczególnie w kontekście bogatego basu, który cechuje się zarówno ilością, jak i wszechstronnością, oraz gęstszą i bardziej analogową barwą na całym paśmie. Jedną z kluczowych różnic w dźwięku między tymi wzmacniaczami jest podejście do prezentacji sceny dźwiękowej. Audiolab stawia na bezpośredni przekaz, podczas gdy Rega Elex MK4 oferuje bardziej bogatą prezentację, co sprawia, że każdy dźwięk wypełnia przestrzeń w sposób wyjątkowy. Dodatkowo Rega Elex MK4 wyposażona jest w lepszy przedwzmacniacz gramofonowy, co zapewnia lepszą jakość dźwięku dla miłośników winylowych płyt. Podsumowując, Rega Elex MK4 charakteryzuje się bardziej barwnym i gęstym brzmieniem, co świetnie sprawdzi się przy źródłach analogowych, podczas gdy Audiolab wyróżnia się lepszą reprodukcją źródeł cyfrowych dzięki lepszemu przetwornikowi cyfrowo-analogowemu. Nie da się jednoznacznie stwierdzić, który z tych wzmacniaczy jest lepszy, ponieważ oba mają swoje mocne strony w różnych aspektach. Warto zatem przetestować oba urządzenia osobiście, aby określić, który z nich lepiej odpowiada naszym preferencjom brzmieniowym i potrzebom. Recenzja Rega Elex MK4 - podsumowanie Rega Elex MK4 to wzmacniacz, który wyróżnia się nie tylko solidnym wykonaniem, ale także kompleksowym zestawem funkcji, zapewniającym wygodę użytkowania. W zestawie znajduje się wygodny pilot zdalnego sterowania, który uprzyjemnia bardzo prostą obsługę. Jednak to, co naprawdę wyróżnia ten wzmacniacz, to jego wyjątkowe brzmienie, które wręcz zachęca do słuchania muzyki. Ważnym elementem dźwięku jest zagęszczona i muzykalna dolna część pasma, która nadaje muzyce solidny fundament i pełność. W połączeniu z otwartością i napowietrzeniem wyższej części pasma, Rega Elex MK4 prezentuje wyjątkowo zrównoważone i przyjemne brzmienie, które sprawia, że każdy utwór staje się prawdziwą przyjemnością dla uszu. Nie można pominąć również przyzwoitego DAC oraz bardzo dobrego przedwzmacniacza gramofonowego, które dopełniają funkcjonalność tego wzmacniacza, umożliwiając jeszcze szerszą gamę możliwości odsłuchu muzyki w różnych formach i z różnych źródeł. Dzięki tym wszystkim cechom Rega Elex MK4 z pewnością zasługuje na uwagę audiofilów poszukujących wysokiej jakości wzmacniacza, który przynosi nie tylko solidność wykonania, ale przede wszystkim przyjemność z odsłuchu ulubionej muzyki.
    4 punkty
  19. Zestawy głośnikowe AURUM CANTUS V6F Przed nami testy kolejnych zespołów głośnikowych. Ostatnimi czasy były to niemieckie "diabły", tym razem zaś - podobnie zresztą jak ostatni wzmacniacz zintegrowany, który testowałem Tone Winner - z Chin. Zespoły głośnikowe Aurum Cantus V6F to produkt chińskiego producenta wywodzący się pierwotnie z firmy JINLANG AUDIO Co. Ltd. Producent może poszczycić się historią i tradycją, co prawda nie tak długą jak pionierzy rozgłośni radiowych z USA, Wielkiej Brytanii czy chociażby Niemiec. Rozpoczęli swe działania już w roku 1994. Jednak należy pamiętać, że nie warto tylko patrzeć za siebie i przeżywać to, co już minęło, podziwiać dyplomy i certyfikaty wiszące na przykurzonych ścianach. To powinno dawać lekcję na przyszłość, często lekcję pokory i przede wszystkim ułatwiać podejmowanie decyzji biznesowych. One od kilku już lat łatwe nie są i źle podjęte prowadzą równią pochyłą wprost do zakopania firmy, marki na wieki. Wtedy pozostają wspomnienia, opowieści, czasami tzw. "wielorybnicze" jak to "stryjeczny wuj szwagra mojego drugiego męża" miał i dbał o sprzęt i grał on tak (sprzęt, nie wujek), że żadna mucha nie usiądzie. Chińczycy praktycznie w każdym obszarze są w stanie osiągnąć sukces i nie tylko finansowy. Stwierdzili, że korzystne jest otwarcie biznesu na Starym Kontynencie, a konkretnie we Włoszech (otwarto tam jedynie biuro handlowo-marketingowe)- kraju pochodzenia legendarnego wybitnego Franco Serblina - założyciela firmy Sonus Faber. I to się czuje. Miałem zestawy głośnikowe tego producenta, co prawda model ze średniej półki cenowej, ale cechy wspólne jak gdyby od razu rzucają się w oczy. Jest to przede wszystkim kształt obudowy i jakość wykonania. Tutaj Włosi brylują i wcale nie jest tak jak z tandetnym wykończeniem niektórych elementów nawet najdroższych modeli Ferrari, gdzie to plastiki odchodzą, brzęczą, a stosowane zamki do wlewów paliwa są rodem z szafek ubraniowych BHP gdzie koszty tnie się najbardziej jak się da. Firma powstała w roku 1994 i zajmuje się opracowywaniem topologii i konstrukcji przetworników głośnikowych wysokotonowych z aluminiową wstęgą oraz średnio-niskotonowych. Zainwestowano ogromne pokłady finansowe w sprzęt produkcyjny oraz oprzyrządowanie technologiczne i pomiarowe do przeprowadzania testów elektroakustycznych. Również zatrudnieni zostali eksperci z dziedziny elektroakustyki do doradztwa technicznego. W roku 1997 opracowano i wyprodukowano głośniki aluminiowe wstęgowe serii 6, które zostały wysoko ocenione przez ekspertów w branży. Następnie opracowano i wdrożono kolejny prototyp serii APR oraz niskotonowy serii AC. I pojawił się rok 2001 kiedy to głośniki z z aluminiową wstęgą zaczęto z sukcesem eksportować w dość dużych ilościach pod marką Aurum Cantus. Dystrybucja w ponad 30 krajach na świecie. Jak się okazuje firma jest dostawcą komponentów dla znanych producentów amerykańskich oraz europejskich. Głośniki Aurum Cantus zdobyły wiele międzynarodowych nagród i świetnych recenzji. Stały się również jednymi z najczęściej nagradzanych w Chinach. I tutaj będzie okazja przekonać się nausznie czy wszystko to prawda. "UNBOXING" i BUDOWA Każdy zestaw zapakowany w trzy kartony typu "matrioszka". Po otwarciu ostatniego moim oczom okazało się coś co znam i często miałem okazję słuchać. Otóż do złudzenia konstrukcja ta przypomina mi zestawy głośnikowe znanego brytyjskiego producenta, który ma identyczną wspólną cechę co produkty Aurum Cantus, czyli wszystko produkuje u siebie, tzw. produkcja "in-house". Rzecz jasna nie należy tego rozumieć że wszystkie śrubki, nakrętki, kolce, materiał na maskownice są produkowane przez tego producenta, bo chodzi tutaj o kluczowe elementy typu obudowa, przetworniki, nie wliczając w to elementów zwrotnicy, chociaż niektóre kondensatory produkowane są na zamówienie Aurum Cantus. Projekt od początku do końca autorski. Ten brytyjski producent to nikt inny niż Bowers & Wilkins i modele serii 803D wzwyż, czyli 801 i 800 w kolorze czarnym, malowane na połysk - lakier fortepianowy. Łudzące podobieństwo tym bardziej gdy zerknie się na kształt - przekrój poprzeczny obudowy. Zestaw podłogowy, obudowa bardzo ciężka, wykonana z wysokiej jakości płyt MDF, klejonych i frezowanych CNC. Przednia ścianka ma grubość ponad 50 mm. Praktycznie zatem nie ma tutaj mowy o jakimkolwiek braku sztywności. W standardzie obudowa polakierowana na wysoki połysk czarną farbą PE (lakier fortepianowy). Dostępne są wersje: czarny PE, wiśniowy, klonowy, African Rosewood. Masa jednej sztuki to 39 kg. Tłumienie fal stojących oczywiście wewnątrz włóknem poliestrowym i pianką poliuretanową. Z zewnątrz - paraboliczny kształt obudowy, który utrudnia fali dźwiękowej odbicie i utrzymanie się w pierwotnym kierunku, co redukuje wpływ fali stojącej. Do tego zmienny kształt, w formie stożka zwężanego ku górze. Do tego przednia ścianka odchylona do tyłu w celu wyrównania czasów docierania dźwięku do uszu słuchacza. Mamy tutaj jeszcze gustownie zaokrąglone, wyoblone wszystkie krawędzie które zapobiegają i redukują zjawisko dyfrakcji dźwięku. Wszystkie wymienione cztery zabiegi powodują bardzo ciekawe wzornictwo, mogące kojarzyć się z dużo droższymi kolumnami - dla przykładu Bowers & Wilkins. Obudowa typu bas-refleks wentylowana dwukierunkowo. Eliptyczny dolny cokół zwiększający stabilność zestawu. Od spodu gwintowane adaptacje pod wkręcenie kolców. Kolce wykonane są po mistrzowsku. Świecą się jak produkt jubilerski wysokiej jakości. Jak to mówią - "Czuć pieniądz, gdy weźmiesz to do ręki". Tylna ścianka. Otwór i tunel bas-refleks. Podwójne terminale głośnikowe z bardzo wygodną powierzchnią. Kolor złoty. Jest to typowe radełkowanie znakomicie zwiększające przyczepność i siłę dokręcania. Paski blaszane jako zwory spinające górne terminale z dolnymi, również koloru złotego. PRZETWORNIKI I ELEMENTY ZWROTNICY Z pewnością warte uwagi i posłuchania przetworniki wstęgowe wykonane z bardzo cienkiej folii aluminiowej o grubości 0,01mm zabezpieczone metalową siateczką ochronną. Pozostałe dwa przetworniki to kompozyt - włókno węglowe z kevlarem, oba o średnicy 165mm. Kształt membrany obu przetworników to stożek. Kosze głośników to konstrukcja aluminiowa odlewana. Dość ciężkie magnesy. Częstotliwość podziału: 120 Hz i 2100 Hz. Elementy zwrotnicy umieszczono na dolnej ściance. Użyto dość prostych filtrów drugiego i trzeciego rzędu oraz części elektrotechnicznych wysokiej klasy. Mamy tutaj do czynienia z kondensatorami MKP z logo Aurum Cantus, Mundorfami z serii Supreme oraz Jantzen MKP. Cewki OFC i rezystory z tlenku metalu o wojskowym standardzie przemysłowym. Szczegółowe informacje i dane techniczne zamieściłem na dole - pod recenzją. Impedancja przyjazna właściwie wzmacniaczom tranzystorowym oraz "cyfrowym" (klasy D) - nominalnie 4 ohmy ze spadkiem w okolicy 3,2 ohma. Skuteczność 88 dB (2,83 V/1 m). Nie podano tolerancji pomiarowej i najbardziej pożądanej - dolnej odchyłki pomiarowej która powie prawie wszystko o metodzie przeprowadzonego pomiaru. Należy więc przygotować się na wartości rzędu nawet 82-84 dB - co miało miejsce kilka lat temu w moich Sonus Faberach Toy Tower, trójdrożnej konstrukcji, która zmierzona przez Andrzeja Kisiela oferowała wartości 84 dB i 6 ohmów. Zatem wszystko okaże się po podpięciu amplifikacji i źródła dźwięku. Test zamierzam przeprowadzić na dostarczonej przez dystrybutora Audiomagic przepotężnej tranzystorowej końcówce mocy pracującej w czystej klasie "A" z możliwością zmiany trybu pracy na "AB" i ważącej niespełna 50kg wraz z przedwzmacniaczem liniowym firmy Tone Winner. Do dyspozycji mam jeszcze dwa wzmacniacze zintegrowane (jeden w pełni lampowy, drugi w pełni tranzystorowy), jednak ze względu na chęć wypróbowania różnych źródeł dźwięku tworzy się swoista mnogość możliwości brzmieniowych i postanowiłem skupić się na tandemie Aurum Cantus - ToneWinner. BRZMIENIE Pierwsze wrażenie - spokój, nostalgia, dociążenie, dojrzałe granie i nagle WOW! Czyli w momencie mocnego uderzenia w werbel. Końcówka mocy rozgrzana, bo była podłączona do prądu przez kilka godzin. Na pierwszy ogień poszła audiofilska płyta kompaktowa Acoustic Room 47 z wytwórni Proa Records. Nieskazitelnie czyste wysokie tony, szlachetne, wybrzmiewające. Doskonała praca głośnika średnio-niskotonowego, który w duecie z wysokotonowym oddaje niesamowite napowietrzenie i detaliczność dźwięku na poziomie zarówno mikro jak i makrodynamiki. Zarówno przy niskich jak i wysokich poziomach głośności czuć energię przekazu z głośnika wstęgowego. W innych systemach czasami jest tak, że tego nie ma. Niby słychać, że wysokotonówka brzmi poprawnie, a często nawet i szlachetnie, ale brakuje tej energii uderzenia. Pewnie wielu z Was słyszało muzykę na żywo z odległości 2,5-3 metrów jak brzmi talerz perkusyjny, obój, klarnet, saksofon czy trąbka na których to instrumentach zagrano wysoką partię z tzw. przedęciem (wszystkie oprócz talerza rzecz jasna). I tutaj na wysokich i bardzo wysokich poziomach głośności ma się wrażenie z obcowania z muzyką na żywo. Oczywiście odpowiednio obniżone natężenie dźwięku uspokaja i daje spokój podczas słuchania. Dźwięk absolutnie oderwany od głośników. Dobiega z przeróżnych miejsc ulokowanych na scenie dźwiękowej. Z racji bardzo dobrego mariażu środka z górą sposób prezentacji dźwięku jest bliski graniu dobrych zestawów podstawkowych (ewentualnie monitorów), jednak dodatkowy głośnik niskotonowy daje to mlaśnięcie na dole i nie jest to absolutnie mlaśnięcie tzw. "kartonowe". Jest pełne, mięsiste, w trybie pracy "Klasa A" jakby bardziej mokre i nasycone. Charakter kolumn sprawdziłem zarówno na płytach kompaktowych, jak i winylach - na dwóch różnych wkładkach gramofonowych podwieszonych na dwóch różnych ramionach w dwóch różnych napędach i ustawionych poprawnie elektrycznie. Obie te wkładki grają inną szkołą dźwięku. Mam tutaj na myśli Audio Technikę MC 33 PTG oraz Denona MC DL-103R - obie "japonki", ale ze względu na różną budowę grające inna szkołą grania. I to na zestawie Aurum Cantus V6F - ToneWinner słychać. A-T 33 PTG gra szalenie analitycznie, ma bardzo ostry szlif Micro Linear na diamencie przyklejonym do bardzo cienkiego pręta wykonanego z boru. Efekt jest mocno słyszalny na płycie Jan Garbarek "Eventyr" oraz Andreas Vollenweider "White Winds" i "Carvena Magica". Smaczki w postaci wszelakich dzwoneczków zawieszonych w powietrzu w przestrzeni mienią się i lśnią. Za chwilą wchodzą trąby góralskie, czyli mamy tutaj do czynienia z przepływem powietrza uchodzącym z ciała i ust człowieka - wprawiających powietrze w drgania. Słup powietrza w instrumencie dętym powoduje niesamowite efekty soniczne. Mam tutaj na myśli zarówno narastanie dźwięku, jego trwanie oraz wygaszenie z wybrzmieniem w przestrzeni. Wkładka A-T 33 PTG utwierdziła mnie w przekonaniu, że wysokie tony pochodzące z zestawów Aurum Cantus V6F są wysokiej próby. Jeśli zaś chodzi o średnicę i bas, to absolutnie nie ma wstydu. Wszystkie utwory z Acoustic Room 47 zostały odtworzone z klasą, a jak wiadomo mamy tam szereg nagrań różnego typu. Głos Anny Marii Jopek wciąga. Słychać jednoznacznie jaka była metoda nagrywania wokalu, czyli usta blisko mikrofonu i wrażenie dominacji wokalistki nad słuchaczem. Następnie partie grane na harfie. Porównałem przy okazji brzmienie harfy z koncertu zespołu "Raz, Dwa, Trzy" w NFM z okazji 25-lecia jego istnienia. Mianownik jest wspólny i jest nim niesłychanie szlachetne brzmienie na średnicy, przełomie średnicy i wysokich oraz samych wysokich tonów. Tutaj właściciele "ciemnych", ewentualnie niektórych ciepło-brzmiących systemów mogą nie poznać wielu swoich ulubionych nagrań. W ostatni piątek odwiedził mnie kolega meloman (właściwie to mój przyjaciel), gitarzysta i basista w jednym ciele. Posłuchaliśmy różnych gatunków muzycznych i stwierdził, że dzieje się naprawdę dużo i niektórych partii dźwiękowych nie poznaje, albo nawet wcześniej ich nie słyszał. Chociażby taki utwór formacji Pink Floyd z płyty "The Wall" - "Bring the Boys Back Home", gdzie dzieje się naprawdę dużo - chór, głos wiodący na tle orkiestry symfonicznej liczącej kilkadziesiąt osób, kiedy to każda z nich gra naprawdę głośno. Sięgaliśmy po nagrania Deep Purple żeby przekonać się, że niektóre z nich brzmią dość chudo na tle chociażby "Animals" Floydów CD/winyl z epoki oraz na CD "poprawiony" mix z 2018 roku przez Jamesa Guthriego. Sięgaliśmy po klasykę: Haydn (Jacqueline du Pre), Rachmaninow, Ravel, Paganini (Salvatore Accardo). Z racji bardzo przejrzystego grania na średnicy i wysokich zestawy głośnikowe Aurum Cantus V6F doskonale różnicują zarówno realizację nagrań jak i źródło dźwięku. Kolumny potwierdziły również moje wcześniejsze obserwacje o charakterze grania amplifikacji - zestawu ToneWinner 1PRE i ToneWinner 1PA. Podobnie jak moje epokowe Yamahy NS-1000M pokazały charakter brzmieniowy ToneWinnera jako zestawu grającego analogowo, bez żadnych oznak suchości, wyostrzenia znanego z części być może tylko tanich, ale na pewno kiepsko zrealizowanych topologicznie i komponentowo wzmacniaczy tranzystorowych. Mam jeszcze pewne przemyślenia dotyczące mocy końcówki mocy, która oferuje 2x300W przy (8 ohmach). Wiadomo, że przy 4 ohmach moc powinna osiągnąć dużo większy poziom (teoretycznie podwoić się). Do czego zmierzam? Ano do tego, że płyty są nagrane z różnym poziomem głośności i żeby naprawdę głośno posłuchać cicho nagranych płyt w moich niespełna 25 metrach kwadratowych, byłem zmuszony podkręcać prawe pokrętło przedwzmacniacza na wartość -8 -5dB czyli było blisko 0 dB. Absolutnie żadnych zniekształceń, tym bardziej charczenia nie słyszałem. ToneWinner oferuje kulturę grania aż do najwyższych poziomów głośności. To jest jedynie dowód na to, że w przypadku zestawów głośnikowych 4-ohmowych (ze spadkiem do 3,2 ohma) i skutecznością 88 ohmów z tak naprawdę niewiadomym spadkiem może okazać się, że do pomieszczeń o wielkiej kubaturze - powierzchni większej niż powiedzmy 50 m2 warto wstawić inny, być może nawet i wyższy model kolumn tej firmy. Zerkając w portfolio producenta znajdujemy najwyższy model o nazwie Aurum Cantus Genesis. Nie chodzi tutaj li tylko o aspekty finansowe, ale o realną skuteczność oraz przebieg impedancji kolumn. Stąd też jako potencjalne wady tych kolumn znajdzie się właśnie konieczność pożenienia z dość mocną amplifikacją i ograniczenia metrażowe. Być może już od 35-40m2 mogą pojawić się problemy z uzyskaniem bardzo dużego natężenia dźwięku, czyli może okazać się, że np. naszego ulubionego Rammsteina bardzo głośno niestety nie posłuchamy. Co innego gdy ktoś słucha cicho i z bliskiego pola. Wtedy problem przestaje istnieć. PODSUMOWANIE Zestawy głośnikowe Aurum Cantus V6F są zbudowane porządnie i "uczciwie". Przyglądając się cenie ok. 8 i pół tysiąca złotych za jedną sztukę zastanawiam się jak to jest, że dysponując ogromnym zapleczem R&D i biorąc na siebie koszty wysyłki z odległości 13 tysięcy 700 kilometrów trasami pieszymi, ewentualnie 17 godzin samolotem - producent jest w stanie obniżać swoją marżę i zaoferować klientowi konstrukcję porządnie zbudowaną i porządnie grającą. Aurum Cantus V6F są ciężkie, sztywne, grają spójnym, koherentnym dźwiękiem o bogatej barwowo górze pasma oraz średnicy. Z mocnym pomrukującym basem, dającym impuls prawie jak z dobrej obudowy zamkniętej zarówno przy niskich jak i wysokich poziomach głośności. Schodzące relatywnie nisko tak, że śmiało można posłuchać nowoczesnych nagrań typu P!nk, Dawid Kwiatkowski czy Afromental gdzie to "basiszcze" syntezatorowe chce przesunąć dywan w pokoju. Niska średnica i średnica właściwa bardzo przyzwoita, że nic nie przeszkadza w odbiorze wokalu czy to męskiego nisko schodzącego basu czy najwyższego sopranu żeńskiego w muzyce operowej. Wokale absolutnie nie są wysuszone. Czuć parę wodną uchodzącą z płuc śpiewaków, czyli można uznać że wokale są mokre, nasycone jak z dobrych wzmacniaczy lampowych. Być może to jest pokłosie zestawu ToneWinner, bo podobne wrażenia miałem z berylowych YAMAH NS-1000M, które nie ze wszystkimi wzmacniaczami i źródłami zechcą zabrzmieć "mokrym" średnicowym wokalem. Na pierwszy rzut oka robi wrażenie malowanie kolumn na czarny lakier fortepianowy, co jest dobre jeśli utrzymujemy codziennie, ewentualnie co drugi dzień czystość. Inaczej odbicia palców oraz kurz mogą powodować rozczarowanie. Stąd też jednocześnie zaleta może okazać się wadą i chcę o tym napisać. Drugą wadą jest świadomość, że byle piecykiem tych zestawów się nie napędzi. Będą jedynie ujadać z głodu, a nie szczekać jak rasowe psy zwyczajnie spuszczone ze smyczy, głodne wyzwań, a nie jedynie psiej karmy. Na szczęście w obecnych czasach mocną elektronikę tranzystorową można dostać relatywnie niedrogo z drugiej ręki, a kto nie ma niechęci do produktów z Dalekiego Wschodu może pokusić się dodatkowo o całkowicie nowe "klocki" ToneWinnera, czy to "integry" czy "dzielonki", pamiętając że na ich pokładzie znajdziemy ciekawie grające wbudowane przetworniki cyfrowo-analogowe (DAC) oraz w niektórych przedwzmacniacze gramofonowe RIAA. Łukasz Piechocki Dystrybutor: Audiomagic Specyfikacja: Konstrukcja: 2,5-drożna obudowa wentylowana Pasmo przenoszenia: 38 Hz - 40 kHz Czułość (2,83 V/1 m): 88 dB Impedancja: 4 ohm (minimum 3,2 ohm) Wymagania dotyczące zasilania: zalecane 50-200 W Głośnik wysokotonowy: Model: G3N. Głośnik wysokotonowy wstęgowy z oczyszczonego aluminium, wielkości wstęgi aluminiowej (wysokość x szerokość x grubość)): 110 mm × 14,5 mm × 0,01 mm. Wysoka moc, wysoka wydajność, ekranowana konstrukcja, łatwa wymiana taśmy w terenie. Głośnik niskotonowy: Model: AC165AVM/50CK, 1×165 mm. Aluminiowa rama, kompozytowy stożek z włókniny węglowej i kevlaru, 50 mm aluminiowa cewka drgająca pokryta miedzią z płaskim drutem, specjalny system magnesów z pierścieniem Faradaya i cewką demodulacyjną, magnes ferrytowy Y30 120 mm x 20 mm. Głośnik niskotonowy: Model: AC165AVM/50CK, 1×165 mm. Rama aluminiowa, kompozyt membrana z włókniny węglowej i kevlaru, 50 mm aluminiowa cewka drgająca pokryta miedzią z płaskim drutem, specjalny system magnesów z pierścieniem Faradaya i cewką demodulacyjną, magnes ferrytowy Y30 120 mm x 20 mm. Częstotliwość podziału: 120 Hz i 2100 Hz Nachylenie tłumienia zwrotnicy: głośnik niskotonowy -6dB, głośnik niskotonowy -12dB, głośnik wysokotonowy -18dB Elementy zwrotnicy: Kondensatory M-Cap Supreme MKP i Jantzen MKP służą do zwrotnicy głośnika wysokotonowego, kondensatorów Aurum Cantus MKP i niepolaryzacji Kondensatory elektrolityczne służą do zwrotnicy głośnika średnio-niskotonowego i niskotonowego. Oczyszczone cewki OFC i rezystory z tlenku metalu o wojskowym standardzie przemysłowym. Kabel połączeniowy: Kabel OCC w izolacji teflonowej Materiał tłumiący: włókno poliestrowe i pianka PU Połączenia: 4 pozłacane złącza miedziane 18 mm, Bi-wiring Materiał obudowy: wysokiej jakości płyta MDF Wykończenie: Standardowym wykończeniem jest farba Rosewood PE o wysokim połysku. Ponadto istnieją również Farba o wysokim połysku z klonu figurowego PE, farba o wysokim połysku Cherry PE i farba o wysokim połysku z czarnego PE dla opcji. Wymiary (wysokość x szerokość x głębokość): 1050 mm × 316 mm × 432 mm. Masa netto: 39 kg/szt. Cena: 8450 zł Cena za sztukę, zakup tylko w parach.
    4 punkty
  20. ToneWinner AD-1PRE & ToneWinner AD-1PA Pod koniec zeszłego roku miałem okazję przetestować wzmacniacz zintegrowany tego producenta. Zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie, tym bardziej że miałem możliwość podpięcia go pod dwie pary zestawów głośnikowych - współczesnych i z epoki. Tym razem mam okazję posłuchać jak brzmi muzyka z tzw. "dzielonki" tego samego producenta, czyli wzmacniacza liniowego AD-1PRE z wbudowanym przetwornikiem cyfrowo-analogowym oraz potężnej muskularnej końcówki mocy AD-1PA. Przypomnijmy, że ToneWinner należy do dziesięciu najbardziej prężnie działających marek audio w Chinach, ma ponad 30-letnie doświadczenie w projektowaniu i produkcji elektroniki do sprzętu audio. Jest dostawcą komponentów i kompletnych rozwiązań audio dla swoich klientów, którzy niekoniecznie chwalą się pochodzeniem ich podzespołów i rozwiązaniami technicznymi w swoich urządzeniach elektroakustycznych. Zauważmy, że działając bardzo głęboko w systemach kina domowego, dźwięku dookólnego, Dolby, Surround - ToneWinner siłą rzeczy musi mieć bardzo mocno rozbudowany Dział Badawczo-Rozwojowy zwany w skrócie R&D. Nie jest to firma jednoosobowa składająca urządzenia z gotowych 16 elementów, kupująca większość elementów jako "gotowce". Oczywiście nie mam tutaj na myśli, że to źle, tylko są ograniczenia. Napiszę Wam, że to słychać. Kultura działania, cisza, brak przydźwięków sieciowych (brumów), szumu, trzasków. Wszystko pracuje na najwyższym poziomie. Piszę o tym, bo niejednokrotnie miałem okazję słyszeć tego typu "przygody dźwiękowe" w sprzęcie za grubo ponad 10 000zł, a wiemy że ta kwota kilka lat temu miała większą wartość niż w dniu pisania tej recenzji. A i tak najważniejsze jest brzmienie, a sznyt brzmieniowy zawsze jest wypadkową wielu czynników, w tym też zdolnością konstruktorów i umiejętnością właściwego doboru komponentów, mając zawsze świadomość, że rozwiązania bezkompromisowe kosztują wszystkich a przede wszystkim klienta majątek i dają duże ryzyko utraty płynności finansowej, a co za tym idzie - podkulenie ogona i przebranżowienie się na producent np. okuć okiennych, co z audio ma już niewiele wspólnego. Jako, że chwilowo nie mam możliwości przetestowania osobno preampu i końcówki mocy postanowiłem napisać jedną recenzję. Pierwsza sprawa, która rzuca się w oczy to gabaryty, zarówno kartonu jak i sprzętu. Końcówka mocy w opakowaniu waży ponad 50kg i tutaj zaczynają się tzw. "schody" z zagadnieniami logistyczno-transportowymi. Nie każdy z nas jest rosłym silnym melomanem, a o uszkodzenie części lędźwiowej kręgosłupa wcale nie jest trudno. Tutaj wspomogłem kuriera i udało się przemieścić paczkę z wózka kurierskiego na moją platformę, która nie jeden remont obsługiwała. OPIS, BUDOWA, WYPOSAŻENIE Przedwzmacniacz ToneWinner AD-1PRE Wygląd charakterystyczny dla tego producenta, czyli wybrzuszenie z przodu po bokach i dwukolorowe obudowy. Dotyczy to zarówno wzmacniaczy zintegrowanych, jak i preampów, DACów i końcówek mocy. Konstrukcja obudowy aluminiowa (dół, góra, boki) z potężnym frontem o ciekawym wyoblonym kształcie identycznym z kształtem frontu końcówki mocy. Front wykonany jest z przepotężnie grubego kawałka stopu lekkiego, stopu aluminium. Boczki urządzenia koloru czarnego nawiązują do czarnych radiatorów końcówki mocy. Środek koloru srebrnego. Gustowny wyświetlacz z 4-stopniową możliwością rozjaśnienia wyświetlanego tekstu. Tylna ścianka: trzy wejścia analogowe typu RCA, jedno wejście symetryczne XLR, dwa wejścia koaksjalne, dwa optyczne, wejście audio typu PC USB, trigger out - prawdopodobnie do sterowania i współpracy z urządzeniami preferyjnymi multimedialnymi typu projektor graficzny, rzutnik itp.. Standardowo gniazdo IEC na przewód zasilajacy. Pobór mocy przedwzmacniacza to maks. 15W. Przednia ścianka. Tutaj klasycznie: na środku relatywnie duży czytelny wyświetlacz i tekst koloru niebieskiego. Możliwość wyboru nasycenia/poziomu jasności w czterech krokach (25, 50, 75 i 100%). Pod wyświetlaczem włącznik. Po obu stronach wyświetlacza pokrętła wykonane z aluminium, wypolerowane, ale nie na połysk, tylko taki powiedzmy pół-mat. Po lewej pokrętło wyboru źródła dźwięku, po prawej pokrętło siły głosu. Całość jest prosta w obsłudze, działa intuicyjnie. Oczywiście jeśli nie lubimy podchodzić często do sprzętu, to mamy jeszcze możliwość z korzystania z aluminiowego pilota zdalnego sterowania, koloru srebrnego. Standardowo regulacja głośności, możliwość przełączenia kanału, rozjaśnianie, ściemnianie tekstu na wyświetlaczu, wyłącznik. Końcówka mocy ToneWinner AD-1PA Obudowa wielka. Rzecz jasna to kwestia przyzwyczajenia i sytuacja nietypowa dla kogoś kto obcował do tej pory jedynie ze wzmacniaczami zintegrowanymi, nawet tymi cięższymi. Mamy tutaj duży wymiar zarówno głębokościowy jak i wysokościowy. Masa całkowita 42 kg. Wewnątrz wielki przepotężny transformator toroidalny o mocy 1200 VA. Tranzystory mocy marki Toshiba po 8 sztuk na kanał, co w parze z sygnałem symetrycznym/zbalansowanym daje w sumie 32 tranzystory mocy, oczywiście rzecz jasna pieczołowicie sparowane. Producenta stać na zamówienie dużych ilości, starannie wyselekcjonowanych. Końcówka mocy może pracować w czystej klasie A, w której to bardzo mocno nagrzewają się boczne radiatory i górna ścianka oraz w klasie AB. Wtedy ścianki są mniej ciepłe. Różnica w brzmieniu jest słyszalna. Ale o tym za chwilę. Front urządzenia wykonany jest identycznie jak przedwzmacniacz czyli żywe aluminium z bardzo gustownym wykończeniem powierzchni. Wydaje mi się że nie jest to klasyczne anodowanie na biało, czyli bezbarwnie. To jest najprawdopodobniej pomalowane lakierem metalizowanym lub nawet perłowym i następnie bezbarwny klar, bo są tam jakby drobinki pyłu aluminiowego, które świecą pod wpływem odbić światła. Front pięknie mieni się w świetle zarówno naturalnym jak i sztucznym. Zdjęcia nie oddają w pełni uroku wyglądu tego zestawu. W parze w przedwzmacniaczem stanowi świetnie wyglądający duet. Rzecz jasna warto pooddzielać urządzenia i ustawić na osobnych platformach na stoliku audio, pamiętając oczywiście o ogromnej masie końcówki mocy. Tylna ściana: dwie pary gniazd głośnikowych A i B, wejścia niesymetryczne RCA, wejścia symetryczne XLR, gniazdo sieciowe IEC, oraz funkcja Trigger IN / OUT. I tyle. Bo i tak najważniejsze jest w środku. Przednia ściana: trzy przyciski, środkowy - włącznik, po lewej stronie wybór pracy A, AB, Automatyczne, po prawej stronie wybór trybu pracy kolumn głośnikowych A, B, A+B oraz rzecz jasna diody ustawione w pionie informujące o trybie pracy końcówki mocy. BRZMIENIE Brzmienie scharakteryzuję jako sumę wynikową amplifikacji dźwiękowej w oparciu na porównanie różnych źródeł dźwięku analogowych i cyfrowych oraz pamięci moich testowych utworów, które mam tak jak każdy recenzent czy zapaleniec sprzętu audio, który zainteresowany jest jakie są różnice w dźwięku z poszczególnych elementów zestawów audio. Jako, że nie słucham w stylu godzinka - maksymalnie dwie i werdykt, tylko prawie pełny tydzień w trybie po nawet 14h dziennie z różnym stopniem stanów emocjonalnych - werdykt będzie z pewnością inny, myślę że bardziej uczciwy i sumienny, co nie zmienia faktu, że ktoś z Was może mieć inne zdanie. Ale pamiętajcie jedno - ja oceniam sprzęt u siebie w systemie w swojej akustyce. I tutaj jest pies pogrzebany. Ale wróćmy to tematu. Czysta klasa A daje mocno nasycone wręcz saturowane brzmienie znane z wytrawnych wzmacniaczy lampowych triodowych SET, ale bez ich wad strukturalnych czyli z ogromnym zapasem mocy i potężnym wykopem. Nie, nie. Nie żartuję. Znam dobrze to brzmienie - klasyka i legenda Audio Note. Nie można sprawiedliwie tego porównywać bo te najwspanialsze konstrukcje lampowe oparte o triody 300B o mocy 8-9W na kanał z tym tranzystorowym potworem - bo to po prostu nie przystoi zestawiać tego i ważyć na jednej wspólnej wadze laboratoryjnej. Cechą wspólną obu tych konstrukcji jest wspaniałe nasycenie średnicy. Może nie jest to dokładnie jeden do jednego, ale takie właśnie wrażenie odniosłem. Głosy ludzkie czy to męskie czy żeńskie brzmią bardzo realistycznie. Chyba po raz pierwszy spotykam się z urządzeniem w pełni tranzystorowym, który średnicą potrafi zbliżyć się do bardzo dobrych wzmacniaczy lampowych oraz jednocześnie zachowuje ogromną kulturę grania zwiększając poziom głośności do najwyższych, kiedy to "lampiaki" odpadają w przedbiegach bo zwyczajnie saturują się aż do przesady, tracą już czystość i selektywność grania powodując zlewanie się dźwięków w jedną tzw. "kluchę" dźwięku. Akurat pisząc tę recenzję przerwałem pisanie i usiadłem jeszcze na te trzy minuty aby uczciwie i w sposób angażujący wsłuchać się we wstęp jednego z utworów zespołu Raz, Dwa, Trzy - koncert zarejestrowany w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu w roku 2016 - utwór nr 14 "Nie będziemy" śpiewany wspólne z Anią Rusowicz. Przepiękne intro w wykonaniu Orkiestry Wrocławskiego NFM oraz za chwilę niesłychanie piękny motyw zagrany na harfie przez Malwinę Lipiec-Rozmysłowicz. Wybrzmienia, nasycenie dźwięku, współbrzmienie strun, cisza w tle - właśnie to czarne tło. Następnie - gitara niemieckiego gitarzysty Sigi Schwaba miała lekko pogrubione brzmienie, tak jakby Siegfried założył komplet grubszych strun. Tutaj roszczę sobie prawo do porównania z mniej klasowym wzmacniaczem zintegrowanym producenta z kraju kwitnącej wiśni w cenie kilkakrotnie niższej niż sprzęt tutaj prezentowany. Grubość dźwięku i (też porównanie z grubościami strun) wynika przede wszystkim z analogowej nasyconej średnicy. Nie idzie to w parze z zamazywaniem obrazu dźwiękowego, bo równolegle wszystkie pomagajko-przeszkadzajki Guillermo Marcheny i Freddiego Santiago brzmią czysto, wybrzmiewają długo i szlachetnie. Przesterowane brzmienie gitar elektrycznych czy to distortion czy overdrive jest mocno nasycone. Wiadomo, że to dźwięk bardzo modyfikowany i z naturalnością akustycznych instrumentów muzycznych w odpowiednio zaadaptowanych akustycznie pomieszczeniach niewiele ma wspólnego, ale jako zapalony miłośnik gitar wszelakiej maści szczególnie zwracam na to uwagę. Gitary nie brzmią chudo, sucho, beznamiętnie. Brzmią jak po dopaleniu kanału przesterowanego kostką Ibanez Tubescreamer TS-7 lub TS-9, ewentualnie BOSS SD-1. Brzmią nasycenie, gęsto - tak że automatycznie , samoczynnie zachęcają to gry na instrumencie. Inspirują, motywują, co w rozumieniu sprzętu audio staje się podstawą do wielogodzinnych odsłuchów. Nie masz chęci wyłączyć sprzętu i iść z psem na spacer, bo tak często jest jak sprzęt gra średnio, przeciętnie, ewentualnie gdy człowiek ma zły humor i kiepskie samopoczucie. Mógłbym tutaj dawać dużą ilość przykładów, porównań. Niektóre z przesłuchanych (często w całości) płyt wkleiłem na swoim blogu czasami z krótkim komentarzem w temacie. Odnośnik (link) do Bloga tutaj: Ciężko to opisać słowami, ale tak właśnie jest z tym brzmieniem "dzielonki" ToneWinnera. Nic nie przeszkadza w odbiorze, a uwierzcie mi - obcując trochę lat z berylowymi głośnikami Yamah NS-1000M niejedno denerwowało, niejedno powodowało chęć wyłączenia muzyki natychmiast, nie mówiąc o niuansach, które to w naszym hobby są kluczowe. Wiadomo, że dźwięk, jego barwa jest bardzo subiektywna, bo każdy z nas ma inne uszy i inny sposób przetwarzania "zdarzeń" dźwiękowych w mózgu. Do tego inna wrażliwość, gust, oraz stopień tzw. "osłuchania". Zawsze będę powtarzał, że moje recenzja nie jest obiektywna. Nigdy nie będzie. Żadna nie jest. Zachęcam to próbowania, słuchania, testowanie samemu. Moje przemyślanie i wyciągana wnioski wynikają z przesłuchania wielu utworów na danym sprzęcie w otoczeniu sprzętu, który znam. Jestem w pełni świadomy ograniczeń systemu, niedoskonałej akustyki, braku możliwości oceny i posłuchania najniższych rejestrów basu, typu najniżej wręcz do piekieł schodzące pomruki syntezatorowego basu lub chociażby najniższe oktawy grane na organach kościelnych. Ale tylko winny się tłumaczy zatem wracam do recenzji. Walory barwowe to świetna nasycona średnica. Absolutnie nie jest podsuszona jak Wawelska. Wielobarwna, dająca wgląd w nagranie. W połączeniu z krystalicznymi, czystymi wysokimi tonami, które absolutnie nie dominują i wiedzą gdzie ich miejsce w szeregu i że nie mogą wychodzić wprost na twarz oraz z niskimi tonami, które są trzymane w ryzach, ale nie są suche i "pudełkowate" - duet ToneWinner AD-1PRE wraz z końcówka mocy AD-1PA daje wręcz nieograniczoną możliwość pożenienia z zestawami głośnikowymi wszelakiej maści. Nie trzeba bać się żadnych zestawów schodzących z nominalnych 8-miu do 1,5-2 ohmów impedancji. Pewnie nie straszne im będą żadne Infinity i Bowers & Wilkins. Również nie straszny będzie metraż. Ktoś dysponuje pomieszczeniem powiedzmy od 40 m2 aż do 120 m2. Nie ma problemu. Zapas mocy jest na tyle duży, że o ile zestawy głośnikowe dadzą radę - pomieszczenie wypełni się dźwiękiem i to nie takim dyskotekowym z lat 80-tych kiedy to walił bas, co prawda jednorodny, za każdym razem łupał tak samo, czyli był wątpliwej jakości i cykające do bólu uszu soprany, a średnicy praktycznie brak. Jeśli natomiast chodzi o walory przestrzenne, to tutaj preamp robi świetną robotę. Kreuje niesamowitą przestrzeń, aurę dźwiękową, zwłaszcza na płytach z nagraniami koncertowymi. Jeśli chodzi o efekciarstwo studyjne, nadawanie wielkich pogłosów, to nie ma ograniczeń. Nie odniosłem wrażenia ograniczeń w którąś ze stron. Szerokość sceny i jej głębia jest zachowana. Bardzo dobre ogniskowanie źródeł pozornych. Czuć pierwszy, drugi i dalszy plan. Dobrze ogniskowane są wokale. Rzecz jasna tym lepiej im lepszy będzie system audio i pokój odsłuchowy oraz wypada wtedy siedzieć w "sweet spocie". PODSUMOWANIE Sprawa jest prosta. Decyzyjność i wybór zawsze pozostawiam każdemu do przemyśleń. Komu bym polecił ten zestaw? Na pewno komuś, kto chciałby wejść w solidny system dzielony z przeogromną mocą idącą w parze z genialnym dźwiękiem w kwestii ciekawej barwy, która nie jest typową "tranzystorową" barwą o pejoratywnym znaczeniu. Wręcz przeciwnie. To jakby połączenie znakomitych cech lampy jak dopalenie i dobarwienie niektórych harmonicznych odpowiadających za zagęszczenie i podkolorowanie średnicy, mocny, wręcz potężny dół, trzymany w ryzach, bas wielobarwny, wielofakturowy, nie tak twardy i suchy. Lekko zmiękczony, plastyczny, sprężysty. Góra niewycofana i nie z przodu, czysta, klarowna, świecąca, mieniąca się jak obraz odbity w bombce choinkowej podczas Świąt Bożego Narodzenia. Kto jako dziecko obserwował odbicie swej twarzy w bombce i widział dodatkowe odbicia żarówek choinkowych, ten wie o czym teraz piszę. Jako całokształt pasmo jest tutaj jednorodne, poukładane, prawidłowo zszyte. Bardzo dobrej jakości wbudowany DAC, który śmiało mógłby robić za główny element zmieniający sygnał cyfrowy na analogowy, który rzecz jasna niczego nie zmienia gdy dysponuje się przetwornikiem zewnętrznym. Dysponujecie lepszym, to śmiało wepniecie sobie i posłuchacie. Wtedy zwyczajnie wbudowanego nie trzeba używać. Jeśli chodzi o jakieś wady obu tych urządzeń, to można by to w sumie pominąć lecz jeśli o mnie chodzi, to niebieski kolor podświetlania przycisków zasilania zarówno w przedwzmacniaczu jak i końcówce mocy kojarzy mi się jednoznacznie z diodami silnika napędowego gramofonu i przedwzmacniacza gramofonowego znanej czesko-austriackiej firmy, który niemiłosiernie oświetlał mi sufit. Byłem zdegustowany do tego stopnia, że zwyczajnie zakrywałem diodę kawałkiem tektury. A potem gramofon i phono pre sprzedałem i wszedłem w gramofony ze "złotej ery analogu". Ja preferuję klasyczne vintage żarówkowe ciepłe, żółte, ewentualnie delikatnie pomarańczowe zabarwienie. To oczywiście kwestia zawsze subiektywna i względna i dla kogoś może być to zaletą. Łukasz Piechocki SPECYFIKACJA TECHNICZNA Przedwzmacniacz ToneWinner AD-1PRE z wbudowanym przetwornikiem cyfrowo analogowym, topologia oparta na wzmacniaczach operacyjnych: ESS9028Q2M DAC 129 dB, -120dB OPA1632 JRC MUSES72320 OPA1612 0,000015%, 1,1nV Parametry: SN: ≥108dB THD: ≤ 0,005% (1 KHz) Pasmo przenoszenia: 20 HZ-150 KHZ (+1/-3dB) Zysk: 29,5dB +/- 1dB Pobór mocy w trybie pracy: 15W Pobór mocy w trybie czuwania: ≤1W Zasilanie:~110V/60HZ;~220V/50HZ Waga: 10,1 kg Rozmiar: 444x108x420mm Cena: 5 990 zł Końcówka mocy ToneWinner AD-1PA Cechy produktu: Wzmacniacz klasy A wykorzystuje w pełni zbalansowane wejście różnicowe z pełną symetrią obwodu do różnicowego wyjścia mocy BTL. Moc obwodu wzmacniacza może automatycznie przełączać wysokie/niskie napięcie. ~110V/~220V Automatyczny wyłącznik zasilania. Transformator toroidalny 1200 W Idealne obwody ochronne wzmacniacza (krótka ochrona/nadmierna ochrona przed ciepłem) Przełącznik automatyczny (ręczny) klasy A i klasy A B. Tryby wyjścia wzmacniacza klasy A / klasy B / klasy AB. Mechaniczna konstrukcja obudowy Parametry: SN: ≥108dB ) ≥115dB (A, niezbalansowany) THD: ≤ 0,008% (1 KHz) Pasmo przenoszenia: 10 HZ-100 KHZ (+1/-3dB) Zysk: 29,5dB +/- 1dB Moc: 2x300 W/CH (8 Ω) Impedancja: 8Ω Pobór mocy w trybie czuwania: ≤1W Zasilanie:~110V/60HZ;~220V/50HZ Waga: 42 kg Rozmiar: 444x294x449mm Cena: 16 490zł Dystrybutor: Audiomagic
    4 punkty
  21. Amerykańskiej marki NuPrime przedstawiać naszym czytelnikom nie trzeba. Firma, mimo iż młoda, bo działa na rynku audio od 2014 roku, może pochwalić się szerokim portfolio. Produkty możemy poszeregować na kilka podstawowych serii: najwyżej plasuje się Evolution, po niej AMG, seria 10, 9X, systemy all in one, streamery. Dzięki RAFKO trafił do mnie na testy najnowszy element serii 9X, stereofoniczny, analogowy wzmacniacz zintegrowany z przedwzmacniaczem gramofonowym IA-9X. Seria NuPrime 9X to kompletny ekosystem składający się z wydajnych, kompaktowych i przystępnych cenowo komponentów audio. Mamy tu stereofoniczny wzmacniacz mocy STA -9X , który można zmostkować, zmieniając go w monofoniczny wzmacniacz mocy 330 W. Kolejne komponenty to, DAC-9X, Stream -9, odtwarzacz CD CDP-9 oraz CDT-9, przedwzmacniacz PRA-9X i nowość wzmacniacz analogowy IA-9X. Zawsze się uważało, że dobry wzmacniacz, monobloki czy inne komponenty, jeśli są dobre to, muszą swoje ważyć, być w dużej obudowie z dobrym wietrzeniem, a i tak grzały, jak kaloryfer. Gdy popatrzymy na komponenty Nuprime z serii 9X to, pomyślimy, że to całkowite zaprzeczenie tego, co napisałam powyżej, wyglądają jak wzmacniacz słuchawkowy na biurko. I być może niektórzy nawet nie pomyślą o przetestowaniu takiego wzmacniacza, czy końcówki mocy, ale nic mylnego, znamy przecież powiedzenie „mały może więcej”, „mały nie znaczy gorszy”, a tu bym powiedziała, że czasem nie liczy się wygląd i wielkość, a wnętrze. IA-9X ma wymiary 235 × 60 x 281 mm i waży 3,8 kg. Urządzenie opiera się na obudowie w całości z anodyzowanego aluminium, z grubym stylizowanym frontem z podwójnie zakrzywionym profilem. To typowy surowy i skromny styl, do jakiego przyzwyczaiło nas NuPrime. Mnie osobiście podoba się ta minimalistyczna stylistyka. To dość surowe wzornictwo, ale zaprojektowane ze smakiem. Te charakterystyczne ścięcia na krawędziach przedniego panelu robią na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Jednak wygląd to nie wszystko, sprzęt musi się bronić przede wszystkim brzmieniem o czym, przekonamy się za chwilę. Na panelu przednim mamy dwa pokrętła umieszczone na skrajach, jedno odpowiedzialne za wybór źródła, drugie za głośność, a pomiędzy nimi jest skromny wyświetlacz oraz przełącznik ODC pozwalający dostosować charakterystykę dźwięku do własnych preferencji muzycznych. Panel tylny to wejścia analogowe: dwa wejścia RCA, jedno wejście zbalansowane XLR, wejście gramofonowe RCA oraz 2 gniazda wyzwalające trigger. Na spodzie pod obudową są przełączniki do wkładki gramofonowej MM. O co chodzi z tym przełącznikiem ODC i zmianą brzmienia ? Otóż IA-9X ma dwa obwody: NuPrime ODC i Harmonic Generation. Pozycja dolna oznaczona FO to obwód NuPrime Only Distortion Cancellation (ODC) zapewniający bardzo niskie zniekształcenia i neutralny i szczegółowy dźwięk. Pozycja górna 2FO to obwód generowania harmonicznych, który działa w tandemie z ODC, wykorzystujący tranzystory klasy A, które zapewniają nieco ciepły, bogaty dźwięk podobny do wzmacniacza lampowego, lepiej sprawdzający się w muzyce wokalnej czy klasycznej. IA-9X to analogowy wzmacniacz klasy A+D, który łączy w sobie ciepło i rozdzielczość klasy A z szybkością, mocą i wydajnością klasy D oraz zapewnia obie te cechy przy niezwykle niskim poziomie szumów. Co jeszcze mamy w środku? Moduł PWM ODC klasy D zawiera dwa nowe moduły wzmacniacza NuPrime o bardzo niskich zniekształceniach (THD=0,0014%), składające się ze wzmacniacza operacyjnego MUSES8820 w nowym obwodzie delta sigma. Charakteryzuje się bardzo niskimi zniekształceniami i wysoką siłą napędową. Przedwzmacniacz NuPrime IA-9X zawiera wejście gramofonowe MM. Wejście i wyjście wykorzystują specjalny przełącznik przekaźnika audio, który ma najniższe zakłócenia i bardzo dokładną transmisję, do przełączania źródła. Nuprime zastosował też specjalnie dostosowane kondensatory audio, wysokoprądowe prostowniki mostkowe 13200uf i 25A, zapewniające szybką i dynamiczną siłę napędową głośników. Poznaliśmy już budowę wzmacniacza to teraz pora posłuchać jak, brzmi nasz bohater testu i czy niepozorny, jeśli chodzi o rozmiar wzmacniacz, potrafi zagrać dobrze. Tylko co znaczy dobrze i jakie cechy powinny go wyróżniać ? Przyjrzyjmy mu się pod tym kątem. Przejrzystość, tylko nie mylmy jej z rozdzielczością, polega głównie na „ciszy” w muzyce. To znaczy, że nasz wzmacniacz nie generuje sam w sobie żadnego hałasu. Wydobywa się z niego tylko muzyka. Słyszymy ją wyraźnie przy cichym i głośnym poziomie. Ten warunek jak najbardziej spełnia NuPrime, nic nie możemy mu zarzucić, jest przejrzysty i cichy. Rozdzielczość, nagrania są przeźroczyste, jesteśmy w stanie rozróżnić dźwięki poszczególnych instrumentów. Dobrze ukazuje nam tę cechę 9-minutowy utwór Cold Little Heart – Michaela Kiwanuka. Piosenka podzielona jest wyraźnie na dwie części. Pierwsze cztery minuty to wyłącznie instrumentalne popisy symfoniczne, przeplatane melancholią, chóralnych kobiecych głosów. W drugiej części utwór przyśpiesza zdecydowanie, kiedy pojawia się wokal artysty, wyraźniej zostaje zaakcentowana gitara oraz perkusja. Na NuPrime słyszymy teksturę głosu piosenkarza, prawie tak, jakby był w pokoju obok nas, altówki różnią się od skrzypiec, podobnie oboje od rogów angielskich. Scena dźwiękowa, to kolejna ważna cecha, która powinna wyróżniać dobry wzmacniacz i która wyróżnia IA-9X. Zresztą to charakteryzuje produkty Nuprime. Miałam na testach Ida-16, Omnia A200 i wszystkie te wzmacniacze miały szeroką i głęboką scenę, wręcz nieadekwatną do postury. Lubię tu wykorzystać utwory Yosi Horikawa, a w szczególności utwór „Bubbles”. Gwarantuje wam, że piłeczki rozsypują się po całym pomieszczeniu. Szybkość: Czy IA-9X jest szybki ? Jest, ataki są szybkie, wyraźne, a tempo perkusji w muzyce elektronicznej w utworze Whispers wykonawcy Deadmau5 udowadnia tę cechę. Bas: A co z dołem, co z niskimi tonami ? Tu pewnie włożę kij w mrowisko. Dla wielu osób wybierających sprzęt to często najważniejsza cecha, chociaż według mnie wielokrotnie źle rozumiana. Jak wzmacniacz uderzy basem, aż trzęsą się szklanki u sąsiada, to jest super, ma moc. No nie, jeszcze raz nie. Bas ma mieć ładną barwę, oprócz rytmu, powinien dawać nam melodię, dobrze zdefiniowany dźwięk. Ważna jest jego szybkość uderzenia, ale i wygaszanie, które daje miejsce na kolejne dźwięki. IA-9X uderza basem, jeśli nagranie tego wymaga, nie przytłacza nas snującą się kluchą niskich tonów. Warto posłuchać utworu Amulet, w wykonaniu Biz & Nextro lub Soundtrak z filmu Król Artur – Legenda Miecza. Wróćmy jeszcze do przełącznika ODC, czy rzeczywiście on działa, czy słychać różnicę w sygnaturze dźwięku ? Zdecydowanie tak i nie jest to różnica na granicy percepcji, ale wyraźnie słyszalna. Słuchając z wykorzystaniem Obwodu NuPrime Only Distortion Cancellation (ODC), dźwięk jest bardzo szczegółowy, przejrzysty z wyraźną górą wypełnioną „przeszkadzajkami”. Mamy pełen wgląd w nagranie, wręcz rozkładamy je na czynniki pierwsze. Natomiast Obwód generowania harmonicznych, wykorzystujący tranzystory klasy A, pozwala poczuć nam ciepło i barwę w dźwięku, pięknie brzmią na nim damskie wokale z małymi składami jazzowymi. Podsumowując NuPrime IA-9X to doskonały przykład wszechstronnego wzmacniacza, dzięki zastosowaniu przełącznika ODC. To Przykład połączenia brzmienia w klasie A z mocą i dynamiką klasy D. To małe, kompaktowe urządzenie świetnie komponujące się z nowoczesnymi wnętrzami naszych mieszkań. To dowód na to, że technologia klasy D poszła bardzo do przodu i nie są to wzmacniacze typowo cyfrowe, jak wiele osób uważa. Może pora przełamać uprzedzenia i przetestować taki wzmacniacz. Małgorzata Rutkowska-Mamica Dystrybucja: RAFKO Dystrybucja Specyfikacja: • Moc ciągła (RMS): 90W@8Ohm, 145W@4Ohm • Typ: Tranzystorowy • Klasa: D • Stosunek sygnał/szum: @5W 95dB, @50W 105dB • Zniekształcenia THD: 0.0014% • Pasmo przenoszenia: 10 – 50.000Hz • Pojemność wejściowa MM: 100 pF / 220 pF / 320 pF • Napięcie wejściowe MM: 4.0 mV @ 1KHz • Wzmocnienie MM: Wejście MM do wyjścia LINE (głośność/maks.) => 65 dB przy 1 Khz • Impedancja wejściowa: 47K Ohms • Rezystancja: MM: 32K ohm / 47K ohm / 100K ohm • Wejścia 2 x RCA liniowe: 2 pary • Wejścia 2 x XLR: 1 para • Trigger: Tak - 2 szt • Wyjście subwooferowe: Nie • Wyjścia głośnikowe: 1 komplet • Wejścia gramofonowe 2 x RCA na przedwzmacniaczu MM: 1 szt • Korekcja RIAA • 1x trigger wejściowy, 1x trigger wyjściowy (DC12V 3-pin 3.5mm mini jack) • Pilot: Tak
    4 punkty
  22. Siedzę sobie wieczorem, lampka się grzeje, z głośników sączy się „Kind of Blue” na oryginalnej szpuli, i myślę: czy ja się przypadkiem nie zatrzymałem w czasie? Bo świat idzie do przodu – nie ma zmiłuj. Młodzież odpala Spotify w jakości „super hyper lossless”, ktoś tam testuje nowego DAC-a z chipem rodem z NASA, a ja... ja znów kombinuję jak podpiąć starego Teaca do lampy, żeby nie buczało. No właśnie. Gdzie my dzisiaj jesteśmy jako audiofile? Czy jeszcze próbujemy gonić nowinki, czy już nam się nie chce i wolimy stare, sprawdzone granie – nawet jeśli trzeszczy, buczy i trzeba wstać, żeby stronę zmienić? Streaming hi-res vs. szpulowiec na kolanach Powiedzmy to szczerze: nowe rozwiązania są wygodne. Klik i masz dowolny album w jakości studyjnej. Nie musisz kolekcjonować, pucować, przekładać. Ba – nie musisz nawet włączać światła, żeby zmienić płytę, bo wystarczy hasło „Hej, Siri”. Ale czy to jest to samo słuchanie? Czy w tym wszystkim jeszcze chodzi o muzykę, czy już tylko o technologie, pasmo przenoszenia i to, żeby „grało jak z taśmy matki”? Ja się łapię na tym, że jak słucham z pliku, to łatwiej mi się rozprasza myśl. Przełączę numer, podgłośnię, potem zmienię artystę... i zanim się obejrzę – słuchałem przez godzinę, ale nic nie usłyszałem. Lampa, winyl, szpula – czyli rytuał i sentyment Z drugiej strony, stara szkoła audio to jak parzenie herbaty z czajnika emaliowanego. Czasem kapnie, czasem przypali rękę, ale smakuje lepiej niż z ekspresu na kapsułki. Może to sentyment, może placebo – a może po prostu tak ma być. Lampa – wiadomo. Żarzy się, szumi, ale jak zaśpiewa, to nie trzeba tłumaczyć niczego. Winyl – kręci się, trzeszczy, ale siedzi się przy nim ciszej i jakoś bardziej... z szacunkiem. A szpula? Kto słuchał ten wie – to nie granie, to wydarzenie. A może jedno i drugie? Są też tacy, co idą środkiem. I dobrze – bo przecież kto powiedział, że nie można mieć i streamera, i gramofonu? Że nie można TIDAL-a puścić przez lampowy wzmacniacz z lat 70? Albo, że nie da się ripować winyli na FLAC-i i słuchać ich w aucie? Czasy się zmieniają, ale przecież nasze uszy wciąż te same. Słyszą to, co im się podoba – niezależnie od formatu. No to jak to u Was wygląda? Ciągle grzebiecie w szafie za winylem? A może pilot i streaming to Wasz chleb powszedni? Kto z Was jeszcze trzyma szpulowce i lampy jak święty Graal? A kto już przeszedł „na pliki” i nie ogląda się za siebie? Dajcie znać w komentarzach. Podrzućcie fotki swoich zestawów – starych, nowych, miksowanych. Może się okaże, że każdy ma rację – tylko trochę inaczej. Pozdrawiam z ciepła lampowego blasku....
    3 punkty
  23. Wchodzisz do kawiarni – w głośnikach leci „coś”, czego nie rozpoznajesz, ale rytm buja. Włączasz Spotify – ładujesz playlistę „Chill Beats to Study/Work/Exist To”. Jedziesz autobusem – ktoś obok słucha lo-fi przez słuchawki z przeciekającym basem. Słuchamy więcej niż kiedykolwiek, ale... czy naprawdę słuchamy? Jeszcze dwie dekady temu kupowało się płytę po długim oczekiwaniu na premierę. Otwieranie opakowania, czytanie wkładki, poznawanie tekstów – to był rytuał. Dziś? Kliknięcie „play” i skip po 30 sekundach, jeśli numer nie wciągnie od razu. Muzyka z produktu stała się usługą. Streaming miał być wyzwoleniem. I był – uwolnił słuchaczy od fizycznych ograniczeń, dał dostęp do niemal każdego utworu w historii. Ale ta dostępność niesie też pułapkę: zanik koncentracji, znużenie nadmiarem, brak głębszego kontaktu z twórczością. Playlisty tworzone przez algorytmy rzadko uwzględniają opowieść, jaką niesie cały album. A przecież wiele płyt to koncepty – muzyczne powieści, które warto poznać w całości. Obecny sposób konsumpcji muzyki przypomina przeglądanie memów: krótka ekspozycja, szybka decyzja, czy coś się podoba, i natychmiastowe przejście dalej. Nawet jeśli słuchamy kilku godzin dziennie, trudno mówić o jakimkolwiek zaangażowaniu. Tracimy nie tylko kontakt z muzyką, ale i z jej twórcami. Kiedyś znało się nazwiska muzyków sesyjnych, dziś często nie znamy nawet imion wokalistów z listy Top 50. Nawet koncerty, które kiedyś były świętem muzyki, coraz częściej stają się tłem dla stories i reelsów. Telefon w górze, nie po to, by zadzwonić, ale by udokumentować moment, którego... nie przeżywamy w pełni. W pogoni za doświadczeniem zapominamy, że muzyka to nie tylko dźwięk, ale emocja, obecność, kontekst. To nie znaczy, że dziś muzyka nie ma siły. Ma – ale by ją poczuć, trzeba przestać traktować ją jak tapetę dźwiękową. Spróbuj usiąść i posłuchać całej płyty. Bez scrollowania, bez powiadomień. Po prostu: muzyka i Ty. W dobie playlist, poleceń i „piosenek dla nastroju”, to może być akt buntu. A może – ratunku. I może nie trzeba od razu rzucać Spotify. Wystarczy raz na jakiś czas świadomie wybrać album, założyć dobre słuchawki i po prostu zanurzyć się w muzyce. Może właśnie wtedy przypomnimy sobie, dlaczego kochamy dźwięki – nie jako tło, ale jako centrum przeżycia.
    3 punkty
  24. Każdy z nas zna ten moment, kiedy lista rzeczy do zrobienia zaczyna żyć własnym życiem. Spotkania, terminy, zadania, pliki – wszystko rozrzucone po mailach, komunikatorach, notatnikach i w głowie. A potem przychodzi deadline, a Ty zadajesz sobie pytanie: „Czy o czymś nie zapomniałem?”. Na szczęście na ratunek przychodzi Teametria – narzędzie, które pomoże Wam przejąć kontrolę nad chaosem, usprawnić pracę i przede wszystkim zaoszczędzić mnóstwo czasu (a kto z nas nie chce mieć więcej czasu?). Jeśli wydaje Ci się, że zarządzanie projektami to skomplikowana sprawa, która wymaga dyplomu z organizacji, to mamy dla Ciebie dobrą wiadomość. Teametria jest dla każdego! Nie musisz być menedżerem z wieloletnim doświadczeniem, żeby zacząć – wystarczy, że masz ochotę wprowadzić odrobinę porządku i produktywności do swojej pracy. Co to jest Teametria? Wyobraź sobie aplikację, która działa jak Twój osobisty asystent. Zapisuje wszystkie Twoje zadania, przypomina o terminach, pozwala śledzić postępy w projekcie i – co najważniejsze – pomaga zrozumieć, na co faktycznie poświęcasz czas. Bo tutaj jest prawdziwy hit: Teametria oferuje także funkcję pomiaru czasu pracy nad zadaniami! To oznacza, że w końcu możesz zobaczyć, ile naprawdę zajmuje napisanie raportu, przeprowadzenie spotkania czy stworzenie prezentacji. Dzięki temu nie tylko lepiej zaplanujesz swoje obowiązki, ale też zyskasz solidne argumenty podczas rozmów z szefem czy klientami („Tak, raport zajął mi trzy godziny – mogę to udowodnić!”). Dlaczego warto spróbować Teametria? Pełna kontrola nad projektami Teametria pozwala zarządzać zadaniami od A do Z. Możesz przypisywać je do konkretnych osób, dodawać priorytety, ustawiać terminy i monitorować postępy w czasie rzeczywistym. Wszystko w jednym miejscu, bez potrzeby skakania między różnymi narzędziami. Pomiar czasu pracy To nie tylko „fajny dodatek” – to funkcja, która zmienia perspektywę. Dzięki pomiarowi czasu możesz zobaczyć, które zadania pochłaniają najwięcej Twojej energii i jak możesz usprawnić swoją pracę. To także świetny sposób na unikanie prokrastynacji – bo kiedy widzisz, jak płynie czas, łatwiej się zmotywować. Prosty i przejrzysty interfejs Nie lubisz narzędzi, które wyglądają jak kokpit statku kosmicznego? Teametria została zaprojektowana z myślą o prostocie. Intuicyjny układ sprawia, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki – nawet jeśli technologia to nie Twoja bajka. Lepsza współpraca w zespole Teametria to także idealne rozwiązanie dla zespołów. Dzięki niej każdy wie, co ma robić, a lider projektu może na bieżąco monitorować postępy. Koniec z nieporozumieniami i gubieniem się w długich wątkach mailowych! Elastyczność Każdy pracuje inaczej, dlatego Teametria daje Ci wybór: możesz zarządzać projektami w widoku kalendarza, na tablicach Kanban lub po prostu w formie klasycznej listy zadań. Dopasuj narzędzie do siebie, a nie odwrotnie. Tablice typu Kanban Lista zadań (Backlog). Tworzenie Sprintów - Kalendarze Dla kogo jest Teametria? To narzędzie dla każdego, kto chce lepiej zarządzać swoim czasem i projektami – nieważne, czy prowadzisz firmę, pracujesz jako freelancer, organizujesz wydarzenia, czy po prostu próbujesz ogarnąć codzienne obowiązki. Teametria sprawdzi się zarówno w pracy zawodowej, jak i w życiu prywatnym. Freelancerzy pokochają ją za możliwość dokładnego monitorowania czasu pracy i rozliczania się z klientami. Zespoły docenią ją za lepszą organizację i transparentność. A indywidualni użytkownicy? No cóż, na pewno polubią świadomość, że w końcu wszystko mają pod kontrolą. Dlaczego warto zacząć teraz? Żyjemy w świecie, gdzie czas jest najcenniejszym zasobem. Im lepiej go wykorzystamy, tym więcej możemy osiągnąć – i tym więcej czasu zostanie nam na rzeczy, które naprawdę lubimy robić. Teametria to nie tylko narzędzie, ale sposób na odzyskanie tego czasu. Najlepsze jest to, że możesz ją wypróbować za darmo. Wystarczy wejść na teametria.com, założyć konto i zacząć ogarniać swoje życie. Bez ryzyka, bez zobowiązań – tylko Ty i Twój nowy, produktywny sposób na zarządzanie projektami. To jak, kto z Was już jest gotowy, żeby wypróbować Teametria? Dajcie znać, jak Wam się sprawdza – może macie swoje pomysły na to, jak w pełni wykorzystać potencjał tego narzędzia? Podzielcie się w komentarzach! Teametria.com
    3 punkty
  25. Choinka żywa czy sztuczna? A może jedno i drugie, ale koniecznie z audio! Gdy tylko zaczyna się grudzień, internety i domowe stoły rozgrzewają się do czerwoności od odwiecznej dyskusji: żywa czy sztuczna choinka? Fani ekologii walczą na argumenty z miłośnikami prawdziwego zapachu lasu, a w tym czasie sklepy sprzedają plastikowe drzewka z wbudowanymi LED-ami jak ciepłe bułeczki. Ale czy ktoś pomyślał, że niezależnie od wyboru choinki, magia świąt jest tak naprawdę w… dźwiękach? Może zamiast skupiać się na drzewku, warto zadbać o to, co w tle? Choinka i głośniki – duet idealny Przyjrzyjmy się faktom. Żywa choinka wspaniale pachnie, ale gubi igły szybciej niż my gubimy paragon na prezent. Sztuczna choinka? Praktyczna, ale co roku wygląda tak samo – zero niespodzianek. Ale gdy w tle zaczyna grać ulubiona świąteczna playlista, zarówno żywa, jak i sztuczna choinka zyskują zupełnie nowy wymiar! Sprzęt audio to inwestycja, która pozwala wydobyć magię świąt z każdego dźwięku. "Last Christmas" na dobrym brzmieniu Podczas świąt najważniejsze są dźwięki – dzwonki sań, kolędy, "Last Christmas" puszczane po raz tysięczny. Dlaczego miałbyś słuchać tych klasyków na byle czym? Dobry system audio sprawi, że nawet dziecięcy chórek brzmi jak filharmonia. Tymczasem choinka, choć cieszy oko, nie odtworzy dla Ciebie ulubionego albumu. Ekonomia i ekologia Kupno żywej choinki co roku to wydatek, który z czasem rośnie. Plastikowa? Kosztuje raz, ale jej produkcja i transport nie są żadnym darem dla planety. A zestaw audio? To inwestycja na lata, która będzie Ci służyć znacznie dłużej niż żywot jednej choinki. Co więcej, słuchanie muzyki świątecznej może połączyć pokolenia – wspólne kolędowanie brzmi lepiej na porządnym sprzęcie. Zatem... Czy wybierzesz żywą, czy sztuczną choinkę, jedno jest pewne – święta nie będą kompletne bez odpowiedniej muzyki. Dlatego zadbaj o to, by Twoja choinka, niezależnie od rodzaju, miała najlepsze tło dźwiękowe. Postaw na audio, a magia świąt zabrzmi tak, jak na to zasługuje. Twoje uszy będą Ci wdzięczne, a choinka – żywa czy sztuczna – nabierze zupełnie nowego blasku! Ho, ho, ho, wesołych świąt! Od Zenona i całego Magazynu AS.
    3 punkty
  26. O wydarzeniu Zapraszamy na jesienną trasę zespołu Luxtorpeda - bilety już w sprzedaży! Luxtorpeda koncerty jesień 2024 Zespół Luxtorpeda powstał z inicjatywy gitarzysty i wokalisty Roberta „Litzy” Freidricha (Acid Drinkers, Turbo, Flap Jack, 2Tm2,3, Arka Noego, KNŻ), który do współpracy zaprosił: gitarzystę Roberta Drążka, basistę Krzysztofa Kmiecika (Armia, 2Tm2,3) oraz perkusistę Tomasza Krzyżaniaka. W 2011 roku skład uzupełnił wokalista Przemysław Frencel (52 Dębiec). Ich ostatni album „Omega” ujrzał światło dzienne wiosną 2022. Na płycie znalazło się 11 premierowych utworów ostro komentujących rzeczywistość. Do takich liryków musiała powstać mocna i surowa muzyka, brzmieniem nawiązująca do lat 90. To analogowe i bezkompromisowe oblicze Luxtorpedy, jest najmocniejszym albumem w historii tego zespołu. Luxtorpeda może pochwalić się wieloma nominacjami do nagrody Fryderyk, w tym statuetką w kategorii Najlepsza Płyta Rockowa w 2011 roku. Na koncertach w Warszawie i Lublinie wystąpi gość specjalny – Flapjack Bilety na ebilet: https://www.ebilet.pl/muzyka/rock/luxtorpeda
    3 punkty
  27. Dużo ostatnio mówi się o sztucznej inteligencji. Przyzwyczailiśmny się już, że AI potrafi napisać teksty, czy nawet wygenerować zdjęcie. Postanowiliśmy sprawdzić więc, jak AI poradzi sobie z muzyką. W sieci są już dostępne programy, które pozwalają nam się o tym przekonać. Bez wielkiego talentu możemy wygenerować losowy tekst, napisać swój, lub wspmóc się SI i napisać trochę samemu, a trochę wygenerować. Możemy też wybrać niemal dowolny styl muzycznym, w którym chcemy coś tworzyć. Nie chcieliśmy Was zamęczać disco polo, czy hard rockiem, postawiliśmy więc na coś lżejszego. Ok, przechodząc do rzeczy - sprawdźcie naszą twórczość. Jeden z naszych redaktorów poświęcił chwilę i tak powstało to wiekopomne dzieło 😉 To pierwsza piosenka, jaką pisał, więc bądźcie proszę wyrozumiali. Pierwsza wersja z damskim wokalem: https://suno.com/song/23fdcec9-c8e7-499b-88b1-a61eff26d6fd Druga wersja z męskim wokalem: https://suno.com/song/2cc0c9b8-c1bf-47c6-bdcc-d16eb0785f68 Czekamy na Wasze opinie. Jeśli macie też jakaś własną twórczość, to śmiało ją zaprezentujcie.
    3 punkty
  28. Aż chciałoby się napisać „Wreszcie!”. Po nie wiadomo ilu latach wreszcie ktoś „na górze” zauważył, że Warszawa, oprócz lewej połówki posiada również połówkę prawą, potocznie zwaną „praską”, której też się coś od życia należy. Np. salon audio i to taki porządny – z prawdziwego zdarzenia i najlepiej z tradycjami. I wyobraźcie sobie, że właśnie, znaczy się dokładnie 22 marca 2024 r,. na ul. Grochowską 87 (lok. U3) przeniosła się działająca od ponad 30-lat przy ul. Nowogrodzkiej 44 placówka Top Hi-Fi & Video Design. Krótko mówiąc Prażanie zyskali starą, bo z imponującą tradycją trzech dekad a jednocześnie pachnącą nowością oazę audiofilskich doznań. Niby do tej pory Audio Klan – właściciel ww. sieci salonów miał i nadal ma punkt w Markach – na ul. Szkolnej 34, ale bądźmy szczerzy – wyprawa na stołeczne peryferia, szczególnie w godzinach szczytu nie u wszystkich złotouchych może być powodem do choćby śladowego entuzjazmu. A tak, nie dość, że „grochowski” przybytek zlokalizowano w bezpośrednim sąsiedztwie przystanków tramwajowych i autobusowych i na „wylotówce” na Mińsk Mazowiecki, to w dodatku wreszcie pracująca tamże ekipa dostąpiła zaszczytu kontaktu ze światłem dziennym, o czym w klimatycznej acz jednak suterenie na Nowogrodzkiej liczyć nie mogła a nabywcy wielkogabarytowych i boleśnie obciążających kręgosłup precjozów zamiast gimnastykować się na wąskich i stromych schodach mogą ze swymi zakupami komfortowo wyjechać wózkiem do zaparkowanych nieopodal samochodów. Jednym słowem bajka. I to bajka niekoniecznie o żelaznym wilku, czy też inna mroczna opowieść z repertuaru braci Grimm, tylko, przynajmniej z tego, co na pierwszy rzut oka i ucha można wywnioskować, taka „fajna” – z happy endem. Przechodząc jednak do konkretów warto zwrócić uwagę na fakt, iż pomimo unifikacji z pozostałymi salonami dystrybutora, stanowiącej przedsionek do audiofilskiej nirwany części czysto ekspozycyjnej z wydzieloną sekcją słuchawkową, za dźwiękoszczelnymi drzwiami przygotowano również dedykowany krytycznym odsłuchom i seansom kino-domowym zaadaptowany akustycznie mniej więcej 24-25m pokój. W dodatku pierwszą wartością dodaną, jaka od razu rzuca się w oczy i co istotne również uszy jest właściwa dla tego typu przybytków wysokość. Wspominam o tym nie bez powodu, gdyż zarówno na Nowogrodzkiej, gdzie swojego czasu dane mi było testować Yamahę MusicCast RX-V4A, jak i po remoncie na Andersa zawieszony zdecydowanie niżej sufit nie zawsze był elementem pozwalającym większym/wyższym podłogówkom rozwinąć skrzydła. Niby w odwodzie zawsze pozostawał punkt na ul. Z. Romaszewskiego 6, ale to z kolei stołeczne Piaski, więc mniej więcej niemalże sąsiedztwo powązkowskiego przyczółku konkurencji, czyli Audio Forum. Drugą był świetny design a szczególnie ceglana ściana, na tle której napędzane Heglem H390 kruczoczarne B&W 804 D4 prezentowały się nad wyraz dystyngowanie. Wracając do części ekspozycyjnej, to zgodnie z zasadą, czym chata bogata, tym rada na półkach, standach i w witrynach ustawiono większość tego co można znaleźć w portfolio Audio Klanu. Czyli poza wspomnianymi Bowersami, Heglami i obowiązkowe, silne i nader liczne reprezentacje Yamahy i NAD-a, można było spotkać bardziej egzotycznych zawodników, jak daleko nie szukając amplifikację Peachtree Audio, czy przywodzące na myśl archaiczne przenośne radioodbiorniki bezprzewodowe samograje Addon. Z racji nieustającego renesansu winyli nie mogło zabraknąć świetnie zaopatrzonej sekcji gramofonowej m.in. z przyjaźnie wycenionymi Thorensami. Z kolei na „ściankach” za oko (i jak mi dane było zaobserwować również za kieszeń odwiedzających) łapał szeroki wachlarz okablowania AudioQuesta. Jak już zdążyłem wspomnieć nie zapomniano również o miłośnikach nieco bardziej spersonalizowanych doznań nausznych, więc wśród wszelakiej maści dokanałowych, na- i wokół-usznych słuchawek można było przebierać jak w ulęgałkach – AudioTechnica, Bowers&Wilkins, Koss … . Kończąc to mocno niezobowiązujące i będące jedynie potwierdzeniem dość spontanicznego rekonesansu sprawozdanie z wizyty z najnowszego przybytku Sieci Salonów Top HiFi & Video Design mogę jedynie obiecać, że w możliwie najbliższej przyszłości postaram się wprosić się na nieco bardziej merytoryczną wizytę i już na spokojnie ocenić możliwości tamtejszej sali odsłuchowej. A na razie serdecznie polecam zajrzeć na Grochowską by na własne oczy i uszy przekonać się, co z posiadanych na stanie ingrediencji potrafi upichcić tamtejsza ekipa. Marcin Olszewski
    3 punkty
  29. Ogień !!! Wow, co za energia. Krótka, ale wymowna recenzja aktualnej trasy koncertowej Agnieszki Chylińskiej. Agnieszka Chylińska ciągle w trasie z koncertem „30 lat Agnieszki Chylińskiej – Kiedyś do Ciebie wrócę” z okazji 30 lat swojej aktywności na scenie. O wyjątkowości Agnieszki Chylińskiej może świadczyć jej niegasnąca od wielu lat popularność. Nietuzinkowa osobowość sceniczna z ostrym wygarem. Jej ekspresja jest niczym wybuch czynnego wulkanu, a muzyka wylewa się z niej niczym lawa i płynie po naszych zmysłach rozgrzewając je do czerwoności. Agnieszka Chylińska – jak to prawdziwa kobieta – potrafi, równie dobrze jak naładować dawką energii, wzruszyć i skłonić do refleksji. Fanom Agnieszki Chylińskiej pewnie nie trzeba przypominać. Trasa koncertowa z okazji 30-lecia dobiega końca, a my chcemy więcej. Byliście? Chcecie się podzielić fotkami/filmikiem z koncertu. Chętnie przyjmiemy. Wrzucajcie w komentarzu lub na naszym profilu FB. Najbliższe koncerty: 21.04.2024 Kraków, TAURON Arena Kraków 28.04.2024 Katowice, Hala Spodek 12.05.2024 Szczecin, NETTO Arena Szczecin GZ
    3 punkty
  30. TEUFEL, czyli diabeł niemiecki, właściwie: Lautsprecher Teufel GmbH niemiecki producent sprzętu audio oferujący na rynku: zestawy głośnikowe, słuchawki, systemy hi-fi i zestawy kina domowego. Firma została założona w 1979 roku w Berlinie i zatrudnia ponad 300 pracowników. Rok 1979 jest dla mnie szczególnie ważny. Niekoniecznie ze względu na pojawienie się płyty "The Wall" zespołu Pink Floyd. Niekoniecznie ze względu na rozpoczęcie współpracy członków grupy Iron Maiden z menedżerem Ronem Smallwoodem i wymyśleniem maskotki - postaci Eddie'go straszącego bądź też zabawiającego publiczność podczas koncertów. Nic z tych rzeczy. Otóż z rocznikiem 1979 "podróżowałem" szkolnie i mentalnie przez pierwsze trzy dekady swojego życia, mimo że sam nie jestem przedstawicielem tego rocznika. Zabrakło mi jedynie 29 dni. Wracając jednak do meritum. Definion 3 to kolumna trójdrożna, podłogowa, wolnostojąca. Wysoka na 118 cm o objętości 37 litrów. Obudowa wykonana z płyt MDF lakierowana werniksem. Do testów otrzymałem egzemplarze w kolorze czarnym, o wykończeniu matowym. Od razu pragnę zaznaczyć, że po otwarciu pudeł ukazały się ślady palców na obudowie. Rzecz jasna zestawy nie wyjeżdżają w takim stanie od producenta. Po prostu to są zestawy ekspozycyjne, testowe i były wcześniej u kogoś. Tyle dobrego że trochę już ponoć pograły, zatem etap układania się zawieszeń przetworników i tzw. "wygrzewania" miałem już częściowo za sobą. Dwa porty bas refleks umieszczone pionowo wewnątrz z wylotem u dołu. Relatywnie wąskie słupki o szerokości 20 cm zwężają się ku tyłowi. Są dość głębokie (niespełna 39cm). Dobrej jakości pojedyncze terminale, głośnikowe przyjmujące przewody o średnicy rdzenia fi 6mm oraz od tyłu typowe złącza pod wtyki "bananowe". Stalowe płaskowniki malowane na czarno jako podstawa gwarantująca stabilność. Możliwość wkręcenia kolców. W zestawie są po 4 szt.: kolce, nakrętki, podkładki, podkładki dystansowe do korygowania nierówności podłogi, klucz imbusowy 1 szt. Przejdźmy teraz do frontu czyli przyjrzyjmy się przetwornikom. Zauważyłem brak maskownicy w zestawie. Może i prawidłowo, bo żal zasłaniać tak atrakcyjny materiał jakim jest carbon, czyli włókno węglowe. Skoro o carbonie, to zacznę od trzech przetworników niskiego pasma. Średnica każdego przetwornika to 160mm. Pracują bardzo płynnie i precyzyjnie już od najniższych poziomów głośności. Ciekawie zrealizowany jest głośnik koaksjalny. Wysokotonowy oparty o materiał tkaninowy 25-milimetrowej kopułki jest umieszczony wewnątrz głośnika średniotonowego wręcz płaskiego aluminiowego krążka z elastycznym zawieszeniem. Podział częstotliwości zwrotnicy to 400 / 3600 Hz. Producent określa impedancję jako zakres od 4 do 8 ohmów. Skuteczność deklarowana to 86 dB. Miałem wrażenie, że oscyluje ona w granicach 89-90dB. Deklarowany poziom maksymalnego ciśnienia akustycznego to 105 dB/1m. Tyle tytułem technikaliów. Pomiarów żadnych nie robiłem, ale za to pobawiłem się różnymi konfiguracjami zarówno amplifikacją jak i źródłami dźwięku. Pierwsze co rzuca się w ucho po uruchomieniu tych głośników to niesłychana chęć pokazania i pochwalenia się swym mięsistym, jędrnym i napiętym jak cięciwa łuku Robin Hooda - basem. Zarówno kręcąc potencjometrem/regulatorem głośności w prawo, jak i lewo ma się wrażenie, że to "basiszcze" w ogóle nie chce zanikać. Ono zawsze jest. To trochę tak jakby czaiło się zza rogu i miało chęć uderzyć rękawicą bokserską w twarz. Micha śmieje się od ucha do ucha, bo wszyscy dobrze wiemy jak to czasami bywa z zespołami głośnikowymi. Niektóre tego basu nie mają i nie da się komfortowo posłuchać kilku gatunków muzycznych, w których uderzenie basem i niższą średnicą do podstawa. Pierwsze wrażenie to wrażenie z obcowania z wysokimi modelami Bowers & Wilkins powiedzmy od 803D. Nie żartuję. Cenowo to inna liga aczkolwiek tak zestrojone te trzy carbonowe basowce podają bas w podobny sposób co trzy 7-calowe przetworniki z membranami z materiału sprasowanego piankowego typu Rohacell. Podobieństwa doszukałem się również w zestawach Gauder Akustik Arcona 100 z prezentacji dźwiękowej na Wrocławskim Audiofilu z roku 2014. Tak, tak, trochę lat mineło, ale moja pamięć nie pozwala mi zapomnieć. Tam z kolei przetworniki były wykonane z aluminium. Oczywiście nie mam tutaj na myśli, że carbon brzmi jak rohacell i aluminium, tylko o wrażenia dźwiękowe. I teraz dochodzimy do równie ważnej, jeśli nie ważniejszej kwestii - prezentacji tonów średnich i wysokich. Pamietajmy, że ok. 80% materiału dźwiękowego które słyszy ludzkie ucho to tony średnie. Tony wysokie dają połysk, wykończenie wybrzmień, szklistość, perlistość, czyli to, czego wczoraj absolutnie nie doświadczyłem w Narodowym Forum Muzyki uczestnicząc w koncercie zespołu Raz, Dwa, Trzy. Nagłośnienie oraz miejsce, w którym siedziałem spowodowały, że perlistości nie było. A wiem, że ona jest, bo wystarczy puścić nagranie z koncertu tegoż właśnie zespołu w tym samym miejscu, czyli NFM we Wrocławiu i tam wszystko jest na miejscu. Doskonała realizacja dźwięku i przecudowna barwa, przestrzeń, ogniskowanie źródeł pozornych, czyli to co wytrawni, wyczynowi audiofile lubią najbardziej. Konstrukcja głośnika średniotonowego i wysokotonowego determinuje współosiowość propagacji fali tej części pasma i muszę przyznać, że Niemcom wyszło to bardzo dobrze. Zarówno w parze ze wzmacniaczem lampowym LAR IA-30MKII 2x30W Dual Mono Push-Pull z lampami EL34 w końcówce mocy oraz nowym, testowanym równolegle wzmacniaczem tranzystorowym TONE WINNER AD-86D, którego recenzja lada chwila pojawi się na ramach Magazynu Audiostereo. Dokładnie po szóstym dniu słuchania na lampie przepiąłem kolumny na tranzystor i muszę powiedzieć, że nie ma tego co zazwyczaj od lat doświadczam, czyli nie pojawiła się osuszenie średnicy ani dominacja wysokich tonów. Dźwięk nadal ma analogowy charakter grania. Bas trzymany w ryzach, jednak z tych barwowo bardziej miękkich niż twardych. Oczywiście uzależnione jest to od danego nagrania, realizacji. Wydawać by się mogło, że różnice w mocy oby tych wzmacniaczy nie mają znaczenia. Otóż nie prawda. Mają znaczenie. Tranzystorowy potwór trzyma w ryzach bas i ani na chwilę nie pozwala na jego poluzowanie się. Konstrukcja lampowa Linear Audio Research pana Eugeniusza Czyżewskiego absolutnie nie należy do grona rozleniwionych studentów marzących jedynie o zerwaniu się z wykładów w poszukiwaniu lokalu z tanim piwem tudzież winem, w towarzystwie ładnych dziewczyn. Ten push pull trzyma oburącz bas za facjatę i nie pozwala mu się wyswobodzić. Robi to z odrobiną nuty zmiękczającej, która to nuta przypada do gustu grona melomanów. Ale to nie recenzja wzmacniaczy tylko zestawów głośnikowych zatem wróćmy do nich. Niesamowicie dobrze oddawana jest barwa i energia instrumentów perkusyjnych, w szczególności wszelakiej maści bębnów. Centrala, tom tomy. Do tego kontrabas i gitara basowa. Następnie organy. Tutaj nie ma absolutnie wstydu ani ilościowo ani jakościowo. Rzecz jasna proszę mieć na uwadze kategorię cenową, do której zaliczane są te zestawy głośnikowe. Słuchałem ich w swoim pomieszczeniu o powierzchni ok. 24 metrów kwadratowych. Wiadomo, że są zawodnicy, a nawet "pacjenci" dysponujący metrażem 50m2, a nawet więcej i tutaj nie będę spekulował czy zestawy głośnikowe wypełnią dźwiękiem wystarczająco dobrze tak dużą kubaturę. Jeszcze garść informacji dotyczących przestrzeni i źródeł pozornych. Zestawy miałem dość mocno oddalone od ścian bocznych oraz od ściany tylnej. Skierowane na słuchacza. Wg moich obserwacji grają największą przestrzenią, w sensie głębi przód - tył, gdy osie krzyżują się przed twarzą słuchacza siedzącego w "sweet spocie". Jeśli kolumny rozchylimy delikatnie na zewnątrz (oś przecina się za głową słuchacza) to jest jakby większa stereofonia, a efekt głębi przód - tył delikatnie się zmniejsza. Generalnie prezentacja dźwiękowa jest kreowana w standardzie dzisiejszego słuchania, czyli prezentacja odbywa się na linii kolumn wgłąb. Nie ma tutaj wyrywności i atakowania dźwiękiem do przodu, na twarz. Nawet dobre realizacje nagrań z dominacją damskiego wokalu nie powodują rzucania "na twarz". Jest to robione w sposób dystyngowany. Oczywiście wielkość tego wokalu, jak ja o nazywam - wielkość ust wokalistek jest zachowana, ale nie ma tej tendencji parcia "do przodu". Podsumowanie: Zestawy głośnikowe Teufel Definion 3 nie wymagają "elektrowni" jeśli chodzi o amplifikację. Wbrew pozorom dane podawane przez producenta czyli skuteczność 86 dB i impedancja 4 - ohmowa nie powinna z marszu odstraszać potencjalnego nabywcę. Można je łączyć zarówno z ze wzmacniaczami lampowymi o mocy 30W w topologii push - pull jak i mocnym tranzystorem. Obciążenie 4 - ohmowe jeśli takie istnieje we wzmacniaczu lampowym - jak najbardziej warto wykorzystać, choć przyznać muszę że przez pierwszą godzinę grałem z impedancją 8 ohmów i jakiegoś szczególnego dyskomfortu nie odczułem, być może przez to że nie grałem wtedy głośno. Źródła dźwięku i realizacje nagrań są bezproblemowo różnicowane przez te zestawy głośnikowe. Mają one tendencję do delikatnego przybasowienia, czyli ja odnoszę się do tego tak, że nadają się wyśmienicie do muzyki w której przekazem jest mocne uderzenie, rytm, impuls. Trzy przetworniki niskotonowe z membraną carbonową zadbają o ten cios. Membrana jest miękko zawieszona i przetworniki przez cały czas czekają na wykonanie swej pracy. W wersji w kolorze czarnym kolumny ładnie wkomponują się w pomieszczenie. Szczególnie dobrze słuchało mi się muzyki zespołu Rammstein, być może z racji wspólnego kraju pochodzenia... Łukasz Piechocki Dystrybutor: Audiomagic Cena: https://teufelaudio.pl/definion-3-106269000 Dane techniczne: Materiał obudowy: MDF Powierzchnia obudowy: Werniks Pojemność wewnętrzna netto: 37 litrów Przygotowany pod kolce: tak Głośnik wysokotonowy (ilość w obudowie): 1 Głośnik wysokotonowy (średnica): 25 mm Głośnik wysokotonowy (materiał): Tkanina Głośnik średniotonowy (ilość w obudowie): 1 Głośnik średniotonowy (średnica): 105 mm Głośnik średniotonowy (materiał): Aluminium Głośnik niskotonowy (ilość w obudowie): 3 Głośnik niskotonowy (średnica): 160 mm Głośnik niskotonowy (materiał): Włókno węglowe Moc ciągła (IEC - Long Term): 140 W Czułość (2.83 V / 1 m): 86 dB Zakres częstotliwości od/do: 48 - 22000 Hz Szczytowa moc znamionowa (IEC - Short Term): 200 W Maksymalny poziom ciśnienia akustycznego: 105 dB/1m Impedancja: 4 - 8 Ohm Układ głośników: Trójdrożny Budowa obudowy: Bass reflex Częstotliwość podziału zwrotnica: 400 / 3600 Hz
    3 punkty
  31. Accuphase E280 to najnowsza odsłona, bazowej integry, japońskiego producenta. Mało któremu, z naszych czytelników potrzeba jakichkolwiek wstępów czy przedstawienia marki Accuphase. Jest doskonale znana i rozpoznawalna. Niezmiennie znakiem firmowym, jest szampańska obudowa, wychyłkowe wskaźniki wysterowania, a także niesamowita wręcz precyzja wykonania i legendarna bezawaryjność. Dokładnie tak samo wygląda to w przypadku E280. Klasyczna obudowa, z szampańskim frontpanelem, duże metalowe gałki (zresztą plastiku nie uświadczycie tam praktycznie nigdzie), bardzo precyzyjne wykonanie, doskonałe spasowanie elementów – słowem Accuphase w pełnej krasie. Model E280 to otwierający ofertę producenta wzmacniacz. Prócz wzmacniaczy, Accuphase specjalizuje się również w odtwarzaczach CD/SACD, przedwzmacniaczach linowych oraz gramofonowych, końcówkach mocy i kondycjonerach zasilających. Każde z urządzeń, projektowane jest w jednolitej linii wzorniczej i kolorystycznej, pozwalającej złożyć, komponujący się z sobą - również wizualnie - zestaw audio. O ile 280-ka, to podstawowy i najmniejszy model tego producenta, o tyle nie można powiedzieć, że to wzmacniacz mały czy słaby. Accuphase jest marką topową i nawet podstawowy i najniższy model w ofercie jest już całkiem poważnym graczem. Waga tego urządzenia, przekraczająca 20 kilogramów, wydaje się to potwierdzać, już w pierwszym kontakcie, jeszcze przed uruchomieniem, samo położenie go na półce, uświadamia nas, że mamy doczynienia z solidnym sprzętem. Lwia część wagi, pochodzi z olbrzymiego jak na integrę, transformatora, który wagą i rozmiarem przypomina transformator małej spawarki elektrodowej. To serce całego urządzenia, jego elektrownia, która we współpracy z dwoma, również potężnymi kondensatorami, będzie zasilać cały układ wzmacniacza, zapewniając mocny i stabilny prąd, dla końcówek mocy. Sam układ zasilania, jest do krzty „japoński” i widać tutaj rozwiązania stosowane, w złotej erze Hi-Fi, w topowych urządzeniach takich marek jak Sansui, Technics, Sony, Pioneer – w czasach gdy te marki faktycznie wyznaczały standardy dla bezkompromisowych rozwiązań. Wracając do E280, to również sam układ dwóch, niezależnych od siebie końcówek mocy, będących zamontowanych bezpośrednio do radiatorów, znajdujących się wewnątrz urządzenia, także nawiązuje swym konceptem, do zamierzchłych czasów i topowych rozwiązań, wzmacniaczy stereo. To, że wiele z takich rozwiązań, znanych z topowych modeli, znajdziemy już w podstawowym modelu E280, wynika z faktu, że Accuphase zaczyna swój katalog tam, gdzie zdecydowana większość producentów kończyła… Analizując dalej budowę tego wzmacniacza, poprzez kratkowaną pokrywę górną urządzenia, która umożliwia wydajną wymianę powietrza i chłodzenie, dostrzec możemy detale konstrukcyjne, takie jak pełne ekranowanie wrażliwych podzespołów, pełen porządek w przewodach i łącznikach, niezwykłą schludność i pieczołowitość projektową. Jak już wcześniej pisałem, przód wzmacniacza zdobią dwa, dosyć duże wskaźniki wysterowania, a także bateria przycisków i przełączników oraz wejście na gniazdo słuchawkowe. Przełączniki służą do wyboru pary kolumn A/B, pętli magnetofonowej oraz wejścia (opcjonalnie zamontowanego DACa). Kolejne trzy służą do korekcji niskich, średnich i wysokich tonów. Przy pomocy małych włączników, ustawimy tryb pracy, możemy odwrócić fazę, zmienić typ wkładki z MM na MC (w przypadku użycia opcjonalnej karty PHONO), włączymy korektor, loudness, lub w szybki sposób wyciszymy. Pomimo takiej mnogości tych przełączników, frontpanel wygląda schludnie i przejrzyście. Podobnie ma miejsce to, w przypadku pilota – który dodawany jest w cenie. Przykro pisać takie rzeczy obecnie, ale niestety w przypadku wielu urządzeń audio, w dzisiejszych czasach za pilota trzeba dopłacić, ponieważ traktowany jest jako akcesorium dodatkowe… Na szczęście, żadnego z urządzeń Accuphase, taka polityka nie dotyczy. Moc tego wzmacniacza wynosi 120W dla 4ohm oraz 90W dla 8ohm. Znając restrykcyjne podejście do pomiarów mocy jakie stosuje Accuphase, można śmiało założyć, że moc ta w rzeczywistość (albo przy metodologii pomiarów, takiej jak stosują wszyscy inni producenci – czyli mniej restrykcyjnej) jest nieco wyższa. Bardzo dobry współczynnik tłumienia (damping factor) na poziomie 500, oraz solidna podstawa, w postaci mocnego zasilania, daje finalnie mocny i żwawy wzmacniacz. Słychać to w ogólnej charakterystyce dźwięku tego urządzenia, która również jest mocna, silna i energiczna. W całym zakresie pasma dźwięku, od niskich po wysokie tony, czujemy tą lekkość i łatwość oddawania dźwięku. Bardzo lubię tą cechę w sprzętach audio, gdyż to właśnie ona, w dużym stopniu odpowiada ze wrażenie naturalności i prawdziwości dźwięku, przekładającego się na przyjemność słuchania, a za tym i muzykalność. Jest to duża lepsza droga zestrojenia sprzętu, niż „docieplenie”, które daję przyjemne odczucie muzykalności, ale na bardzo krótką chwilę i zwykle kosztem „zmulenia” całego przekazu. Znalezienie optimum, gdzie równowaga tonalna, energia i dynamiczność z jednej strony, a z drugiej łagodność, ciepło i ogólna muzykalność, zawarte są w przekazie w idealnie dobranych proporcjach, jest zadaniem niezwykle trudnym. Właśnie ta cecha charakteryzuje, opisywany wzmacniacz Accuphase. Opis szczegółowego dźwięku i każdego z jego wycinków, analizować należy przez pryzmat wcześniejszego zdania. W zasadzie przy każdej chęci analizy i próby rozbicia na pojedyncze dźwięki czy zakresy, dochodzę do wniosku, że jedynym dobrze oddającym słowem, które opisze ich charakter, jest właśnie słowo „optymalne”. Zaczynając od basu: jest on mocny i energiczny, stanowi obszerną podstawę dźwiękową całego przekazu muzycznego. Nie mamy, żadnego odczucia by był on spowolniony czy rozmyty – wręcz przeciwnie, jest żwawy i naładowany energią, ale gdy staramy się wsłuchać w samą linię basową, wcale nie słyszymy jakiegoś nadmiernego przyśpieszenia. Dlatego właśnie, odbieram to jako idealnie wyważenie – w żaden sposób nie doskwiera nam odczucie spowolnienia, ale też nie mamy wrażenia odchudzenia, czy nadmiernie konturowego basu pozbawionego masy. Nieco podobnie sytuacja wygląda w przypadku średnicy. Bardzo wyraźnie odczuwamy kryształową wręcz czystość wokali, ale jednocześnie są one mocne, naturalne, łagodne. Połączenie dwóch przeciwstawnych cech w optymalnej równowadze. Pomimo tego, że cały czas słuchając tego urządzenia, poniekąd czarowani jesteśmy wybrzmieniami strun gitary czy głębią i nasyceniem wokali, to wsłuchując się dokładniej nie odnajdujemy jakiegoś specjalnego docieplenia czy złagodzenia dźwięku. Przyjemność odsłuchu i muzykalność osiągnięta została bez takich sztucznych zabiegów. Wysokie tony, nieco wyłamują się z tego schematu, ponieważ poprzez swoją niesamowitą czystość i dokładność, przyciągają do siebie uwagę, pojedynczymi smaczkami jakie pojawiają się w zapisie nagrania muzycznego. Sama ich ilość jest bardzo dobrze wyważona, ale ich precyzja i dokładne umiejscowienie na scenie dźwiękowej, przyciąga do siebie uwagę. Podsumowując, Accuphase E280 jest wzmacniaczem, który gra bardzo neutralnie, naturalnie, jest muzykalny i dokładny (szczególnie w zakresie wysokich tonów i ich umiejscowienia na scenie dźwiękowej). Nie faworyzuje, żadnego z pasm przenoszenia dźwięku, nie faworyzuje też żadnego z gatunku muzycznego – ale dzięki temu, sprawdzi się w każdym gatunku. Daje uniwersalność i funkcjonalność dzięki możliwości rozszerzenia o karty przetwornika DAC oraz kartę przedwzmacniacza gramofonowego RIAA. Dużym plusem jest również możliwość korekcji wysokich i niskich tonów, nie dlatego, że istnieje – bo to akurat ma wiele wzmacniaczy, ale dlatego, że działa bardzo dobrze. W umiarkowanej regulacji, do mniej więcej +/- 3dB w zasadzie nie odczuwamy, żadnej degradacji sygnału dźwiękowego, co pozwala, bez żadnych wyrzutów sumienia, lekko dopasować ilość wysokich i niskich tonów do pomieszczenia czy charakteru pozostałych urządzeń z systemu. Jakość wykonania i ogólna uroda tego wzmacniacza jest wartością dodaną, do każdej z jego cech – samo patrzenie się na niego podczas odsłuchu, przyjemność z przełączania gałek czy potencjometrów, które pracują z chirurgiczną precyzją, jest czymś co zadowoli każdego audiofila. Z pewnością jest to sprzęt, który w swojej kategorii cenowej jest bardzo ciekawym wyborem i każdemu szukającemu wzmacniacza w takim budżecie, gorąco polecam zapoznać się z E-280. Rafał Czuk. Cena: 24 900 pln Dane techniczne (wg producenta): Moc wyjściowa (RMS): - 2 × 120 W/4 Ω - 2 × 90 W/8 Ω Pasmo przenoszenia (wejście liniowe i Power IN): - 20-20 000 Hz (+0/–0,2 dB) dla pełnej mocy, - 3-150 000 Hz (+0/–3.0 dB) dla mocy 1 W Stosunek sygnał / szum (ważony A): - high level 107 dB - balanced 96 dB - power 122 dB Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): 0.05% Zniekształcenia intermodulacyjne: 0,01% Współczynnik tłumienia (Damping): 500 (8 Ω) Tłumienie: -20 dB Regulacja barwy dźwięku: BASS: 300 Hz/± 10 dB (50 Hz), TREBLE: 3 kHz/± 10 dB (20 kHz) Regulacja sygnału wyjściowego: +6 dB (100 Hz) Wyjście słuchawkowe: 8 Ω lub więcej Napięcie wyjściowe: 1.07 V/50 Ω Zasilanie: AC 120 V, 220 V, 230 V, 50/60 Hz Pobór mocy: 52 W (standby), 249 W (max.) Wymiary (W × S × G): 465 × 151 × 420 [mm] Waga: 20.4 kg Najważniejsze cechy: Układ sterowania głośnością AAVA Stopień mocy z tranzystorami bipolarnymi w podwójnym równoległym układzie push-pull Moc wyjściowa: 120 W dla 4 ohm / 90 W dla 8 ohm Współczynnik tłumienia: 500 Stopień mocy w topologii wzmacniacza instrumentacyjnego Układ wzmacniający z prądowym sprzężeniem zwrotnym Przekaźniki sterowane układami logicznymi, skracające ścieżkę sygnału Wydajne zasilanie z potężnym transformatorem toroidalnym i dużymi kondensatorami filtrującymi Obwody zabezpieczające oparte na przełącznikach MOS-FET Możliwość montażu opcjonalnych modułów w tylnym panelu
    3 punkty
  32. Po latach skupienia na urządzeniach zintegrowanych brytyjska marka Audiolab wraca do korzeni, prezentując dwa nowe, zaawansowane przetworniki cyfrowo-analogowe – modele D7 i D9. Te nowoczesne urządzenia zostały zaprojektowane zarówno z myślą o użytkownikach desktopowych, jak i miłośnikach klasycznych systemów hi-fi. Powrót legendy – DACi z rodowodem M-DAC Audiolab to marka z wieloletnią tradycją w projektowaniu urządzeń cyfrowych. Nowe przetworniki D7 i D9 można uznać za duchowych spadkobierców niezwykle uznanej serii M-DAC, która zdobyła serca audiofilów na całym świecie. Od premiery ostatniego samodzielnego DAC-a tej firmy – M-DAC Mini z 2017 roku – minęło sporo czasu. Teraz brytyjski producent powraca z nową propozycją, która łączy sprawdzoną inżynierię z najnowszymi osiągnięciami technologicznymi. Audiolab D7 – kompaktowy DAC dla wymagających Model D7 to kompaktowy przetwornik oparty na uznanym układzie ESS ES9038Q2M. To ten sam chip, który znajdziemy w najnowszych wzmacniaczach Audiolab 6000A MkII i 7000A, co świadczy o jego wysokim potencjale brzmieniowym. Wśród kluczowych cech Audiolab D7 znajdziemy: obsługę sygnału PCM do 32-bit/768kHz oraz DSD512, pełne dekodowanie MQA – idealne do streamingu z TIDAL Masters, wejścia USB-B, USB-C, optyczne, koaksjalne i Bluetooth 5.1 z aptX HD, wzmacniacz słuchawkowy klasy premium z prądowym sprzężeniem zwrotnym, wybór filtrów cyfrowych oraz opcje upsamplingu, balansowane (XLR) i niesymetryczne (RCA) wyjścia analogowe, kompaktową, elegancką obudowę dostępną w kolorze czarnym lub srebrnym. D7 to znakomite rozwiązanie dla tych, którzy szukają przetwornika audio wysokiej klasy w kompaktowym wydaniu – idealnego zarówno na biurko, jak i do domowego systemu stereo w przystępnej cenie. Audiolab D9 – flagowy DAC z wyższej półki Model D9 to zaawansowany przetwornik stworzony z myślą o najbardziej wymagających użytkownikach. W jego sercu pracuje topowy chip ES9038PRO od ESS Technology, zapewniający niesamowitą rozdzielczość, dynamikę i separację kanałów dzięki pracy w układzie różnicowym i w pełni zbalansowanym. Czym wyróżnia się Audiolab D9? czterokanałowa struktura przetwornika w trybie zbalansowanym, referencyjny zasilacz liniowy z ultracichym transformatorem toroidalnym, wejścia cyfrowe: USB, optyczne, koaksjalne, a także AES/EBU (XLR), Bluetooth z obsługą LDAC, aptX HD, AAC i SBC, wyjścia XLR i RCA (przełączane: stałe lub regulowane), wysokowydajny wzmacniacz słuchawkowy o mocy do 600 mW, zdolny napędzić nawet słuchawki planarne, kolorowy wyświetlacz LCD 2,8”, pokazujący dane o odtwarzanym materiale, poziomie sygnału oraz inne informacje w czasie rzeczywistym. Audiolab D9 to pełnowymiarowy DAC klasy high-end, który może być sercem referencyjnego systemu audio, zarówno domowego, jak i studyjnego. Dostępność i ceny Nowe przetworniki Audiolab już w najbliższym czasie będą dostępne w Polsce! Dystrybucja w Polsce 21Distribution Pabianice, Reymonta 12 www.21distribution.pl
    2 punkty
  33. Jutro pierwszy półfinał Eurowizji, a u nas emocje większe niż przy pierwszym przesłuchaniu nowego winyla z jap-jazzu. Reprezentuje nas Justyna Steczkowska, co samo w sobie brzmi jak powrót do klasyki, ale z nowym masterem. Justyna to przecież nie debiutantka na tej scenie – już w 1995 roku śpiewała w Dublinie „Sama”, zajmując wtedy 18. miejsce. Może wynik nie był spektakularny, ale sama obecność i jej sceniczna charyzma zapisały się w historii polskich startów złotymi nutami. Dziś wraca na eurowizyjną scenę z kawałkiem „Gaja (Never Back Down)”, który brzmi jak miks etno, elektroniki i hymnu walki. Kto zna Justynę, ten wie, że zawsze idzie swoją ścieżką, a tu dodatkowo niesie przekaz o sile kobiety i natury – jakby Enya skrzyżowała się z Björk i poszła na imprezę z Martinem Garrixem. Wokalnie – poziom kosmos, jak zwykle. Wizualnie – oprawa z mistycyzmem, światłem, piórami i czymś, co chyba miało być mgłą, ale bardziej przypominało parę z rozgrzanych lamp elektronowych. Czy ma szansę wygrać? Powiem tak – w tym roku konkurencja jest mocna, ale jeśli jurorzy docenią kunszt i oryginalność zamiast eurowizyjnego plastiku, to może być grubo. A skoro o historii mowa, to wspomnijmy nasze najjaśniejsze chwile na Eurowizji. Edyta Górniak w 1994 roku z „To nie ja” – srebro, które do dziś błyszczy. To był debiut marzenie – Polska wchodzi, rzuca bombę emocji i od razu podium. Potem było trochę jak z remasterem ulubionej płyty – raz coś się uda, raz mniej. Ich Troje w 2003 – kto ich nie pamięta w tych zielonych strojach i z przekazem „Keine Grenzen – Żadnych granic”? Było egzotycznie, emocjonalnie i totalnie w stylu tamtych czasów. A ostatnio? Blanka w 2023 z „Solo” – hit na TikToku, viral w sieci, choć niekoniecznie sukces na scenie. Ale hej – była energia, był styl, była choreografia, której nie powstydziłaby się żadna szkoła tańca z Kalisza po Seul. A teraz dygresja, jak przy długim odsłuchu jazzowej improwizacji – Eurowizja Junior. I tu, proszę państwa, Polska rządzi jak lampowy wzmacniacz wśród chińskich bluetoothów. Roksana Węgiel wygrała w 2018, a rok później Viki Gabor powtórzyła ten sukces. Dwa złote puchary i pokaz, że jak chodzi o młode talenty, to jesteśmy jak Telefunken w świecie plastiku – nie do podrobienia. Czy Justyna dołoży kolejne rozdziały do tej historii? Trzymam kciuki. Bo kto, jak nie ona, potrafi połączyć magię dźwięku z przesłaniem i klasą? A nawet jeśli nie wygramy, to i tak dostaniemy muzyczny performance na najwyższym poziomie. Bo Eurowizja to nie tylko konkurs – to spektakl, to emocje, to muzyczne guilty pleasure. I wiecie co? Lubię to. Reakcje fanów na „Gaję” Justyny Steczkowskiej są bardzo zróżnicowane. Z jednej strony, wielu zagranicznych słuchaczy jest oczarowanych jej występem, podkreślając jej wyjątkowy głos i artystyczną prezentację. Komentarze takie jak „To może być czarny koń Eurowizji” czy „Jej głos jest hipnotyzujący” świadczą o pozytywnym odbiorze . Wielu fanów z różnych krajów wyraża entuzjazm, twierdząc, że Polska ma szansę na wysokie miejsce w konkursie. Z drugiej strony, niektórzy widzowie krytykują utwór za zbyt intensywny wokal i skomplikowaną aranżację sceniczną. Pojawiają się opinie, że piosenka jest „zbyt głośna i agresywna” oraz że „przypomina bardziej cyrkowe show niż konkurs piosenki” . Niektórzy obawiają się, że nadmiar elementów wizualnych może przytłoczyć widzów i odciągnąć uwagę od samej muzyki. Podsumowując, „Gaja” wzbudza silne emocje i dzieli opinię publiczną. Jednakże, niezależnie od różnic w odbiorze, jedno jest pewne: Justyna Steczkowska przyciąga uwagę i nie pozostawia nikogo obojętnym.
    2 punkty
  34. Choć zaokienna aura na to nie wskazuje a i pesymistyczne prognozy meteorologów o czających się tu i ówdzie arktycznych wirach mogą nieco pokrzyżować wyjazdowe plany, fakt nadchodzącej wielkimi krokami majówki jest niepodważalny, więc trudno się dziwić, iż co bardziej niecierpliwi już zaczynają ustawiać się w blokach startowych. Dlatego też jak co roku jednostki niewyobrażające sobie odstawienia muzyki nerwowo rozglądają się za akcesoriami takowy kontakt z ulubionymi dźwiękami zapewniającymi. Na listach zakupowych lądują wszelakiej maści bezprzewodowe głośniki i słuchawki począwszy od pełnowymiarowych modeli wokółusznych, po mieszczące się w małej kieszonce („watch pocket”) jeansów pchełki. I właśnie z ostatniej z ww. grup, dzięki uprzejmości Sieci Salonów Top HiFi & Video Design udało nam się pozyskać przeuroczo kompaktowe Audio-Technica ATH-CKS30TW+. Zwrócenie uwagi na nad wyraz mało absorbujące gabaryty naszych gościń nie wzięło się znikąd, bowiem nawet na tle operującej na podobnym pułapie konkurencji 30-ki są naprawdę mikroskopijne. Wystarczy bowiem wspomnieć, iż każda z „pchełek” waży zaledwie 4,5g a pełniące rolę dodatkowego magazynu energii etui 28g. Dlatego też decydując się na ich zakup warto zastanowić się, czy przypadkiem, zamiast zachowawczej czerni (jest jeszcze wersja semi-transparentna), nie rozważyć nieco bardziej rzucającej się w oczy zielonej opcji. W zestawie, oprócz samych słuchawek znajdziemy również przewód zasilający USB oraz zestaw gumek w czterech rozmiarach (XS, S, M i L). Od strony technicznej jest jeszcze lepiej, bowiem ATH-CKS30TW+ wyposażono 9mm i uzbrojono w nad wyraz szeroki wachlarz ułatwiających życie i poprawiających komfort użytkowania funkcji. Na pokładzie znajdziemy zatem redukcję hałasu ANC i to w wersji ze sprzężeniem w przód (od ang. feed-forward), Ambience Control i Talk-through, tryby korekcji dźwięku, alerty o braku zasięgu i funkcję pozwalającą na wskazanie ostatniej lokalizacji słuchawek (coś dla zapominalskich i roztrzepanych), funkcję Sidetone umożliwiającą użytkownikowi słyszenie własnego głosu podczas rozmów za pośrednictwem większości smartfonów. Z kolei miłośników filmów i gamingu ucieszy niska latencja a z rzeczy bardziej „fizycznych” konfigurowany panel dotykowy z regulowaną czułością działania dotyku, wodoodporność i pyłoszczelność na poziomie IP55. Warto również skomplementować funkcję Fast Pair, która z urządzeniami pracującymi pod kontrolą Androida działa wprost rewelacyjnie a sam proces odnajdywania i parowania słuchawek odbywa się błyskawicznie. W dodatku wzbogacono ją o multiparowanie, dzięki czemu możliwe jest szybkie przełączanie pomiędzy dwoma urządzeniami. Choć mało poważne gabaryty i „wesołe” umaszczenie przy bardzo niewygórowanej cenie mogą sugerować próbę złapania za oko i portfel mało wymagających odbiorców, to nie dajcie się zwieść pozorom, bowiem ATH-CKS30TW+z pomocą firmowej apki Audio-Technica Connect dosłownie kilkoma kliknięciami jesteśmy w stanie przemienić prawdziwe bestie. Tzn. żeby była jasność – już na standardowych, fabrycznych ustawieniach 30-ki grają zaskakująco dojrzale – z głębokimi niskimi tonami, soczystą średnicą i perlistą górą jasno dając do zrozumienia, że absolutnie nic w nich nie wskazuje na budżetowość. I to nawet na tak wymagającym materiale, jak brutalny „Mass VI” formacji Amenra, czy operujący w iście infradźwiękowych zakamarkach „Ghosts” 潘PAN. No i właśnie na tego typu ekstremach okazuje się, że nawet miłośnicy potężnych dawek najniższych składowych mogą znaleźć coś dla siebie, bo Audio-Technici nawet przez moment niczego nie próbują upraszczać, czy przycinać. Co jednak istotne pomimo swojej mocy i bezkompromisowości bas nie próbuje zawłaszczać średnicy, więc tej nie brak komunikatywności i swobody, choć uczciwie trzeba przyznać, iż zestrojono ją po cieplejszej, bardziej soczystej stronie neutralności. Czy to źle? Moim skromnym zdaniem absolutnie nie, gdyż po pierwsze doskonale służy to nie do końca referencyjnym nagraniom a po drugie sprawia, że nawet szeleszcząca 潘PAN nie męczy podczas dłuższych sesji. A jak wypada góra? Cóż, jeśli ktoś liczył na to, że chociaż tutaj Japończycy jeśli się nie potkną, to chociaż pójdą na skróty, to bardzo mi przykro, ale nic takiego nie ma miejsca. Jak już zdążyłem wspomnieć jest uroczo perlista i delikatnie ozłocona, więc nie tracąc nic a nic z rozdzielczości jednocześnie nie męczy i nie rani nazbyt podkreślonymi sybilantami, czy też psującymi przyjemność odbioru szklistością i ziarnistością. Niedowiarkom polecę nasiadówkę z Robertą Mameli, która m.in. na „'Round M: Monteverdi Meets Jazz” zapuszcza się w rejestry krytyczne dla rodowych kryształów a na 30-kach wypada wprost urzekająco. Efekty przestrzenne i gradacja planów oddawane są przez nasze bohaterki nad wyraz poprawnie, acz nienachalnie. Mamy zatem komfort obcowania ze źródłami pozornymi rozmieszczonymi przed nami a nie usilnie wpychanymi w naszą przestrzeń międzyuszną, lecz odbywa się to nad wyraz dyskretnie i naturalnie, bez próby oszołomienia słuchacza hektarami bezkresnej otchłani uaktywniającej się w momencie wciśnięcia play. Nie da się również ukryć, iż na głębię sceny wpływa nieco działanie ANC, jednak mając do wyboru delikatne przybliżenie dalszych planów przy niemalże absolutnej ciszy tła a niezbyt optymalne dla słuchu podgłaśnianie, by tylko zagłuszyć hałas ruchu ulicznego, bądź rozgardiasz panujący w zbiorkomie bez chwili zastanowienia i żalu wybieram pierwszą opcję. W ramach podsumowania pozwolę sobie jedynie (czysto subiektywnie) stwierdzić, że Audio-Technici ATH-CKS30TW+ nie mają absolutnie żadnych słabych punktów. Są bogato wyposażone, świetnie wykonane, bardzo wygodne i w dodatku grają na poziomie, jaki do niedawna zarezerwowany był dla konstrukcji za 3, bądź 4 razy tyle. Dlatego też jeśli do tej pory jeszcze nie zaopatrzyliście się w porządne TWS-y, to teraz właśnie jest ten moment i to właśnie do 30-ek powinniście się w trybie ekspresowym przymierzyć, bo drugiej takiej okazji może nie być. Marcin Olszewski Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design Cena: 379 PLN Dane techniczne Zastosowane przetworniki: 9mm Impedancja: 20Ω Pasmo przenoszenia: 5 - 20000 Hz Czułość: 110 dB/mW Wodoodporność i pyłoszczelność: IP55 Czas pracy: do 6,5h z ANC (17,5h z wykorzystaniem etui); do 7,5h bez ANC (20 godz. z wykorzystaniem etui) Waga: 4,5g (lewa/prawa), 28g (case)
    2 punkty
  35. W dobie wszechobecnych serwisów streamingowych, gdzie muzyka jest na wyciągnięcie ręki w każdej chwili i w każdym miejscu, powrót płyt winylowych może wydawać się zaskakującym fenomenem. Jeszcze kilkanaście lat temu wydawało się, że winyle odejdą na zawsze w zapomnienie, ustępując miejsca cyfrowym formatom, takim jak MP3, a później streamingowi. A jednak, mimo cyfrowej rewolucji, płyty winylowe nie tylko przetrwały, ale wręcz przeżywają swój renesans. Czy są one dziś jedynie nostalgicznym reliktem przeszłości, czy może stanowią pełnoprawny nośnik muzyki, z którego korzystają zarówno artyści, jak i słuchacze? Powrót winyli – moda czy potrzeba? Wzrost popularności winyli rozpoczął się na dobre w drugiej dekadzie XXI wieku. Sklepy muzyczne zaczęły ponownie oferować albumy na czarnych krążkach, a wielkie wytwórnie zdecydowały się na wznowienie klasycznych nagrań oraz wydawanie premierowych albumów na tym nośniku. W 2020 roku sprzedaż winyli w Stanach Zjednoczonych po raz pierwszy od lat 80. przewyższyła sprzedaż płyt CD, co tylko potwierdziło ich renesans. Przyczyn tego zjawiska jest kilka. Po pierwsze, winyle oferują unikalne brzmienie, które wielu melomanów uważa za cieplejsze i bardziej organiczne niż dźwięk cyfrowy. Po drugie, aspekt kolekcjonerski – posiadanie fizycznej kopii albumu, często w pięknej oprawie graficznej, to zupełnie inne doświadczenie niż posiadanie plików w telefonie. Po trzecie, coraz więcej młodych ludzi szuka alternatywy dla masowej, zdigitalizowanej kultury, pragnąc autentycznych doznań, które oferuje winyl. Odtwarzanie winyli – celebracja dla pasjonatów dźwięku Dla prawdziwego fascynata muzyki odtwarzanie płyty winylowej jest czymś więcej niż tylko sposobem na słuchanie ulubionych utworów – to niemal rytuał, moment pełen skupienia i zaangażowania. Już sam proces wyjmowania płyty z okładki, jej delikatne oczyszczanie z kurzu, a następnie staranne umieszczenie na talerzu gramofonu nadaje temu doświadczeniu szczególny charakter. Każde opuszczenie igły na rowek winyla to chwila ekscytacji, która przypomina, że muzyka może być czymś więcej niż tylko tłem do codziennych czynności. Płyty winylowe są traktowane z wyjątkowym szacunkiem – wymagają odpowiedniego przechowywania, czyszczenia i dbałości, co sprawia, że ich użytkownicy czują silniejszą więź z samą muzyką. Nie jest to natychmiastowe kliknięcie w ekran telefonu, lecz świadome zanurzenie się w pełnym spektrum dźwięków, jakie oferuje ten analogowy nośnik. Temat wyjątkowości winyli poruszył także Krzysztof Cugowski w wywiadzie dla "Dzień Dobry TNV", gdzie z wielkim szacunkiem i przywiązaniem mówił o tradycyjnych nośnikach muzyki. Krzysztof Cugowski gościł w studiu przy okazji rozmowy o wspólnym projekcie muzycznym ze swoim najmłodszym synem, Chrisem Cugowskim. Przy okazji wątku o nośnikach muzyki podkreślił, że choć zdarza mu się słuchać muzyki na platformach streamingowych, to jego zdaniem jakość dźwięku na większości popularnych serwisów pozostawia wiele do życzenia. Według niego, dźwięk winylowy oferuje głębię i szczegółowość, których brakuje w skompresowanych formatach cyfrowych. – Przeżyłem wszystko: upadek czarnej płyty, koniec kasety magnetofonowej, w tej chwili może dożyję, że CD będzie tylko dla „maniaków” [...] Światełko w tunelu jest. Sam będę kupował CD i winyle do końca, bo jestem z tego pokolenia – podsumował gwiazdor. Czy każdy rodzaj muzyki trafia na winyl? Chociaż winyle kojarzą się głównie z rockiem, jazzem i klasyką, to dziś niemal każdy gatunek muzyczny jest dostępny na tym nośniku. Hip-hop, elektronika, pop, a nawet muzyka filmowa – wszystko to można znaleźć w formie winylowej. Nawet undergroundowi artyści i niezależne wytwórnie coraz częściej decydują się na wydawanie swojej twórczości na winylach, choć oczywiście produkcja takiego nośnika jest droższa i czasochłonna niż wydanie albumu w wersji cyfrowej. Niektóre gatunki muzyczne, takie jak EDM (elektroniczna muzyka taneczna), mogą wydawać się mniej oczywistym wyborem dla formatu winylowego, ale i w tym segmencie znajduje się spora liczba wydań, zwłaszcza wśród DJ-ów, którzy nadal preferują fizyczne płyty do miksowania. Winyl jako relikwia, alternatywa czy codzienność? Czy zatem płyty winylowe to relikt minionej epoki? Nie do końca. Choć dla wielu są one symbolem nostalgii i powrotem do analogowych czasów, dla rosnącej liczby słuchaczy winyl staje się codziennym sposobem obcowania z muzyką. Nie jest to nośnik tak powszechny jak pliki cyfrowe czy streaming, ale z całą pewnością nie można go traktować jako archaicznej ciekawostki. Dla wielu osób winyl zajmuje miejsce pośrednie – nie jest on ani archaicznym reliktem, ani powszechnym, masowym medium. To alternatywa, sposób na bardziej świadome obcowanie z muzyką, swoisty rytuał, który angażuje i pozwala docenić każdą nutę w inny sposób niż szybkie playlisty na platformach streamingowych. Dzięki temu winyle znajdują swoją niszę pomiędzy tradycją a nowoczesnością, łącząc pasjonatów muzyki różnych pokoleń. Winyle łączą w sobie coś wyjątkowego: fizyczność, estetykę, ciepło brzmienia i rytuał odsłuchiwania, który wymaga większego zaangażowania niż zwykłe kliknięcie w aplikacji. Dlatego choć nie staną się dominującym nośnikiem, to ich obecność w świecie muzyki jest dziś bardziej wyrazista niż kiedykolwiek w ostatnich dekadach. A Ty? Czy sięgasz po winyle, czy wolisz wygodę streamingu?
    2 punkty
  36. Choć ELAC-i nie wyskakują na każdym kroku z przysłowiowej lodówki, to śmiem twierdzić, iż niemiecki producent nie ma najmniejszych problemów z rozpoznawalnością swoich wyrobów nie tylko na lokalnym, ale i światowych rynkach, więc zamiast rozpaczliwie zabiegać o atencję nerwowymi ruchami, co jakiś czas, ze stoickim spokojem, dokonuje przemyślanych liftingów swojego portfolio sukcesywnie wprowadzając kolejne udoskonalenia techniczne. Dlatego też po wielce udanych podstawkowo/desktopowych „budżetowych” monitorach Solano BS283.2 przyszła pora na umowną ekshumację wspomnień o ich nieco szlachetniej urodzonym rodzeństwie z serii Vela. Niewtajemniczonym jedynie przypomnę, iż niemalże cztery lata temu mieliśmy okazję gościć w naszych skromnych progach wykwintne BS403, które na tyle skutecznie zapadły nam w pamięć, że z niekłamaną radością przystaliśmy na propozycję ekipy Sieci Salonów Top HiFi & Video Design, by wziąć na redakcyjny tapet ich nie dość, że oczko wyższą, to przede wszystkim aktualną inkarnację o oznaczeniu Vela BS404.2. Bazując na poprzedniej publikacji dot. nieco mniejszych 403-ek i korelując ją z powyższą galerią byłbym szalenie wdzięczny za wyrozumiałość i zrozumienie, że wrażenie swoistego déjà vu towarzyszyło mi od samego początku niniejszego testu. Niby olejowaną orzechową okleinę zastąpiła podobna, acz lakierowana na wysoki połysk odsłona, jednak sam projekt plastyczny i szata wzornicza jasno wskazują na niemalże (404.2 są odrobinę większe) bliźniacze podobieństwo obu konstrukcji. Bardziej wnikliwa analiza wykazuje jednak, iż osadzone na stalowym cokole trapezoidalne korpusy o ściętych płytach górnych uzbrojono w większy aniżeli w poprzednikach – już 180 a nie 150 mm „kryształowy” (AS-XR cone) kanapkowy aluminiowo-papierowy średniotonowiec, oraz szóstej a nie piątej generacji charakterystyczny wstęgowy wysokotonowiec JET (AMT). Zgodnie z tradycją podstawkowe 404.2 są konstrukcjami wentylowanymi, z ujściem układu bas-refleks skierowanym ku podstawie, więc niejako z automatu reprezentują dość pożądaną grupę kolumn niespecjalnie przejmujących się bliskością ścian. A właśnie, skoro o ścianach mowa, to na plecach tytułowych monitorów znajdziemy łapiący za oko swą biżuteryjnością podwójny zestaw złoconych terminali przyłączeniowych spiętych firmowymi zworami, które finalnie warto zastąpić nieco bardziej audiofilskimi jumperami. Pod względem elektrycznym mamy do czynienia z układem dwudrożnym o 87 dB skuteczności i 4 Ω impedancji z częstotliwością podziału ustaloną na 2400 Hz i obsługą pasma w zakresie 38 Hz – 50 kHz. Biorąc pod uwagę powyższe parametry i od lat znając charakter Elaców nieśmiało tylko zasugeruję, iż z zalecanego przez producenta wzmocnienia o mocy 40-200 W lepiej celować w wyższe aniżeli niższe wartości. Oczywiście od powyższych rekomendacji są potwierdzające regułę wyjątki, gdyż nie przewiduję najmniejszych problemów z prawidłowym wysterowaniem 404-ek z pomocą czy to 25W Pass-a INT-25, czy Vitusa SIA-025 MkII, jednak jak wiadomo, to integry operujące na „nieco wyższym” pułapie cenowym, a więc de facto projektowane bez większych ograniczeń wydajnościowych, co na adekwatnej naszym bohaterkom półce może nie być takie oczywiste. Dlatego też dążąc do minimalizacji zmiennych w redakcyjnym systemie postawiłem na 300W dyżurny wzmacniacz zintegrowany Vitus Audio RI-101 MkII zdolny wycisnąć z większości dostępnych na rynku kolumn jeśli nie 100%, to lwią część drzemiącego w nich potencjału. A proszę mi wierzyć na słowo, albo najlepiej przekonać się na własne uszy, że z ELAC Vela BS404.2 jest co wyciskać, gdyż oferują nad wyraz dojrzałe, głębokie, rozdzielcze i zarazem pozbawione jakichkolwiek oznak efekciarstwa brzmienie. Stawiają bowiem na urzekającą koherencję oraz wspomnianą rozdzielczość budowaną na bazie głębokich i soczystych barw, oraz realistycznych tak pod względem gabarytu, jak i faktur brył źródeł pozornych. I tu od razu mała errata, gdyż zasiadając do odsłuchu tytułowych monitorów warto choćby na kilka pierwszych chwil zapomnieć o tym, że za reprodukcję góry odpowiada w nich wstęga a średnicy i dołu kanapkowy, lecz de facto twardy driver, gdyż ani wysokie tony nie wykazują tendencji do ponadnormatywnej ofensywności, ani pozostałe podzakresy nie cierpią na zbytnią konturowość i chrupkość. Ba, śmiem twierdzić, że Vele grają zaskakująco kremowo, a na tle li tylko imitującej faktyczną rozdzielczość nazbyt krzykliwej konkurencji wręcz delikatnie przyciemnionym dźwiękiem. Wystarczy jednak na spokojnie ich posłuchać, by dojść do zdecydowanie bardziej miarodajnych wniosków. Otóż niemieckie monitory wcale nie muszą „krzyczeć”, by przekazać pełen wolumen drzemiących w materiale źródłowym informacji począwszy od precyzji w rozsadzaniu na zgodnej z pierwowzorem scenie aparatu wykonawczego po aurę pogłosową i „audiofilski plankton” zdjęte przez rozstawione w studiu, sali koncertowej, kościelnej nawie, czy dowolnym, zaadaptowanym na potrzeby nagrania pomieszczeniu mikrofony. Żeby jednak nie być posądzonym o zbytnią pobłażliwość, bądź wręcz kumoterstwo zamiast jakiegoś wymuskanego wydawnictwa sygnowanego przez 2L na pierwszy ogień poszedł jakże daleki od audiofilskich kanonów piękna najnowszy album Dream Theater „Parasomnia”, czyli solidna dawka rasowego prog-metalu. Zaraz, zaraz. Taki zagmatwany i ciężki repertuar, w dodatku Mike Portnoy za swoim monstrualnym zestawem perkusyjnym i bądź co bądź niewielkie monitory? Toż to przepis na epicką tragedię i porównywalną ze spłonięciem Hindenburga katastrofę. Tymczasem okazuje się, że nie taki diabeł straszny jak go malują i jeśli tylko wzmocnienie podoła, to ELAC-i wcale nie będą najsłabszym ogniwem. Może i najniższego basu nie będzie, a i skala/wolumen dźwięku nie będzie mógł się równać z pełnopasmowymi trójdrożnymi podłogówkami, bo praw fizyki się nie oszuka, lecz nawet w dwudziestokilkumetrowym pokoju da się gęstych, połamanych riffów i suto podlanych syntezatorowym sosem perkusyjnych karkołomnych galopad słuchać z dużą radością i przyjemnością. Tym większymi, że i sama „Parasomnia” nagrana jest, poniekąd za sprawą asekuracyjnie trzymającego się bezpiecznych dla jego aktualnych możliwości wokalnych Jamesa La Brie rejestrów, dość … „ciepło i miękko”(?), więc niezależnie od serwowanych dawek decybeli ani razu nie udało mi się zmusić ww. kolumn do chociażby zbliżenia się do granicy komfortu. W dodatku po chwilowej akomodacji, koniecznej po przesiadce z AudioSolutions Figaro L2, najniższych składowych wcale aż tak bardzo nie brakuje a wręcz wypada uznać, że jak na tak niewielkie zespoły głośnikowe ELAC-i zaskakująco odważnie eksplorują dół pasma niespecjalnie mając ochotę na utratę nad nim kontroli. Jeśli jednak komuś mało, to gorąco polecam sięgnąć po zdecydowanie mniej oczywisty i szalenie różnorodny, eklektyczny „GREIF” Zeal & Ardor, gdzie oprócz wiadomych krzyków i wrzasków usłyszycie dzięki obecności BS404.2 w torze zaskakująco dużo gospelowo-funkowej słodyczy i mięsistości, które wcale nie zmiękczą przekazu i nie spiłują jego zębów, lecz nadadzą mu jakże pożądanej soczystości i jędrności tkanki wypełniającej kontury. Wracając jednak na nieco bardziej cywilizowane i akceptowalne przez ogół tory muzycznych środków artystycznego wyrazu i umieszczając na playliscie klasykę w stylu „Souvenir de Posen” Meccore String Quartet okaże się, iż niemieckie monitory nader udanie łączą otwartość i perlistość góry z natywną szorstkością mechaniki pracy, czy też „drewnianą” sygnaturą naturalnego instrumentarium. Unikają dzięki temu pułapki w postaci czy to „tępego piłowania”, czy też zbytniego oblepienia lukrem i mdłej gładkości. Jest za to świetnie oddany tak sam klimat nagrania, jak i jego witalność a zarazem osadzenie „spektaklu” w realistycznej akustyce jasno „unauszniającej”, że nie jest to przetłumione studio. Jak mam cichą nadzieję z powyższego tekstu jasno wynika, iż ELAC-i Vela BS404.2 nie są kolumnami usilnie próbującymi walczyć o atencję słuchacza tanimi sztuczkami i krótkotrwałym efektem „Wow”. O nie, to propozycja dla świadomego własnych oczekiwań i preferencji słuchacza, który pragnie nie tylko czerpać przyjemność ze słuchanego materiału, lecz niczym wytrawy szachista planuje swoje ruchy o kilka do przodu. Nie da się bowiem ukryć, iż tytułowe ELAC-i z powodzeniem wytrzymają co najmniej kilka roszad sprzętowych w większości systemów i nawet jeśli finalnie staną się najtańszą ich składową, to śmiem twierdzić, że wcale nie muszą być jego najsłabszym ogniwem, gdyż im wyższej klasy amplifikację im zaaplikujecie, tym szerzej będą w stanie rozpostrzeć skrzydła oferując brzmienie nad wyraz dojrzałe, wyrafinowane i rozdzielcze. Marcin Olszewski System wykorzystany podczas testu – CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue – Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB – Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R – Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp – Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177 – Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet – Kolumny: AudioSolutions Figaro L2 + Solid Tech Feet of Balance – IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m) – IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1 – IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200 – Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro – Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1 – Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF – Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R) – Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF – Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable – Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame – Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform – Stolik: Solid Tech Radius Duo 3 – Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design Cena: 10 998 PLN / para (cena promocyjna); 15 398 PLN / para (cena regularna) Dane techniczne Konstrukcja: 2-drożna, Bass-reflex, podstawkowa Rekomendowana moc wzmacniacza / Nominalna moc wejściowa: 40-200 W Przetwornik wysokotonowy: JET6 Przetwornik nisko-średniotonowy: 180 mm Ø Pasmo przenoszenia: 38 Hz – 50 kHz Skuteczność (2,83 V/m): 87 dB Impedancja: 4 Ω Częstotliwość podziału: 2400 Hz Wymiary (S x W x G): 276 x 412 x 332 mm Waga: 9,7 kg Wersje wykończenia: Biały połysk, Czarny połysk, Orzech połysk
    2 punkty
  37. Śmiem twierdzić, iż sprawca dzisiejszego zamieszania zarówno dla złotouchej braci, branży pro-audio, jak i osób niemalże zupełnie audio niezainteresowanych może nie jest synonimem słuchawek, jak dla starszego pokolenia Elektrolux odkurzacza, bądź Adidas obuwia sportowego, lecz jego rozpoznawalność na głowę bije Grado, Koss-a, czy Audio-Technicę. Dlatego też z niekłamaną radością przyjąłem propozycję rodzimego opiekuna marki – Aplauz Audio, wzięcia pod lupę jednych z ciekawszych i przynajmniej nomenklaturowo profesjonalistom dedykowanych konstrukcji. Mowa bowiem o słuchawkach Sennheiser HD 490 PRO Plus na których test serdecznie zapraszam. Jak powyższa galeria pokazuje 490-ki do odbiorcy końcowego docierają w dość standardowych rozmiarów i stonowanej – dalekiej od usilnego złapania za oko, estetyce kartonowym pudełku. W jego wnętrzu czeka nas jednak miła niespodzianka, gdyż zamiast spodziewanej kartonowej / plastikowej wytłoczki znajdziemy eleganckie, sztywne materiałowe etui wręcz idealne do przechowywania słuchawek w domowych pieleszach, jak i świetnie zabezpieczające nauszniki przed trudami podróży. A to nie koniec dobrych wiadomości, gdyż dostarczona na testy- nieco droższa od podstawowej opcja „plus” oprócz licencji do DearVR MIX-SE firmy Dear Reality (przeznaczona do DAW - symuluje starannie zaprojektowaną akustykę idealnych studiów miksujących ) i dodatkowej pary pad-ów oferuje również dodatkową poduszkę pałąka i dwa (180 cm + 300cm – oba mini XLR/Jack 3,5 mm z przejściówkami na 6,3mm) przewody sygnałowe. Wersja tańsza uszczuplona jest z kolei o dłuższy przewód i futerał. Jeśli zaś chodzi o same słuchawki, to pomimo zastosowania korpusów muszli z tworzywa sztucznego całość prezentuje się nadspodziewanie solidnie i co tu dużo mówić budzi zaufanie. Spora w tym zasługa metalowych siatek chroniących 38 mm przetworniki i szerokiego metalowego pałąka zapewniającego wysoce satysfakcjonującą stabilność mechaniczną. Muszle są spore, owalne i bezdyskusyjnie wokółuszne – nawet dla posiadaczy pokaźnych małżowin. Użytkownik zyskuje możliwość wyboru pod którą (muszlę, nie małżowinę) z nich wepnie uzbrojony w 4 pinowy wtyk mini XLR przewód. Oznaczenie kanałów jest intuicyjne i czytelne a fabrycznie zamontowane welurowe pady szalenie komfortowe. A właśnie, na wyposażeniu są jeszcze opcjonalne – wykończone płóciennopodobną tkaniną o zdecydowanie twardszej charakterystyce. Pod względem elektrycznym mamy do czynienia z konstrukcjami otwartymi o skuteczności 105 dB SPL i impedancji 130 Ω, więc lepiej zapobiegliwie zaopatrzyć się w jakiś, nawet kieszonkowy (w stylu ifi GO blu) wzmacniacz/DAC, bo ze smartfonem o synergii raczej można zapomnieć. Z drugiej strony powyższe dywagacje powoli przybierają niejako czysto akademicki charakter, gdyż wśród smartfonów wybór modeli w gniazdo słuchawkowe wyposażonych topnieje równie szybko co arktyczne lodowce. No dobrze, skoro jakość wykonania nie rozczarowuje a cena (1 799 - 2 149 PLN) nie przyprawia o stan przedzawałowy, najwyższa pora założyć Sennheisery HD 490 PRO Plus na czerep i na własne uszy przekonać się co potrafią. Jednak zanim zajmę się rozbijaniem każdego zagranego przez nie dźwięku na atomy pozwolę sobie na kilka słów o ich ergonomii i różnicach wynikających z wykorzystania obu wersji padów. I … nie da się ukryć, iż 490-ki zarówno dzięki swojej „muszej” wadze 260 g oraz idealnemu rozłożeniu masy / sprężystości pałąka są jednymi z najwygodniejszych konstrukcji z jakimi na przestrzeni ostatnich kilku-nastu / -dziesięciu lat dane mi było obcować. Świetną robotę robi wcięcie w poduszce pałąka, przez co ciężar rozkładany jest na dwa punkty i nie uciska czubka głowy. Dodatkowo welurowe pady wypełniają miękkie pianki z efektem pamięci, więc komfort ich użytkowania oceniam jako wzorowy. Z kolei materiałowe zamienniki są wyraźnie twardsze i jakby tego było mało, nieco uprzedzając fakty, ukierunkowują brzmienie słuchawek w stronę bezwzględnej liniowości i analityczności, co może w studiach nagraniowych będzie wielce pożądane, jednak dla mnie takie puszczanie oka w kierunku znanej i niekoniecznie lubianej estetyki zapamiętanej z przygód z kilkoma modelami Ultrasone jasno dało do zrozumienia, że jednak pozostanę przy bliższym własnym preferencjom welurze. I to właśnie w ww. „welurowych” wdziankach 490-ki przez lwią część testów pracowały. A pracowały ciężko, gdyż ostatnimi czasy świetnych albumów w me ręce / na playlisty trafiło tyle, że praktycznie coś zawsze u mnie grało od bladego (przed)świtu, czyli mniej więcej od 5-ej rano do mniej więcej północy. Dlatego też po standardowej kilkudziesięciogodzinnej rozgrzewce (przebieg dostarczonego egzemplarza był mi nieznany) przeszedłem do właściwej fazy testowej. I … I aż mi się łezka w astygmatycznym oku zakręciła, gdyż sygnatura tytułowych „Zenków” przypomniała mi stareńkie (świeć Panie nad ich duszą) HD600, które przed ćwierćwieczem nabył wraz z „procesorem” Lucas-a (który całe szczęście jeszcze się ostał) i często użyczał mój teść. Mamy zatem do czynienia z szalenie angażującą prezentacją, gdzie pierwszy plan onieśmiela namacalnością a jednocześnie daleki jest od zbytniego przegrzania oraz pakowania się słuchaczom nie tylko na kolana, co do samej głowy. Precyzja ogniskowania źródeł pozornych jest wzorcowa – zachowuje równowagę pomiędzy laserową precyzją a naturalną obłością, więc krawędzie nie tną po uszach a faktury nie przypominają wystawowych trybów demonstracyjnych współczesnych TV, lecz zarazem daleko jej od ekspresjonistycznych, onirycznych plam przez pryzmat których większość wykonawców upodabnia się do … Muminków. W rezultacie uzyskujemy świetne różnicowanie jakości serwowanego materiału – zarówno bez jego asekuracyjnego uśredniania, jak i bestialskiego piętnowania potknięć. Niemniej jednak Sennheisery wolą grać materiał lepiej aniżeli gorzej zrealizowany. Tym samym potrafią docenić jeśli ktoś nad danym krążkiem „posiedział”, a i sami wykonawcy zaliczają się do światowej „ligi mistrzów”. Dlatego tez odsłuch „Terra Mater” w wykonaniu Maleny Ernman, L'Arpeggiaty i Christiny Pluhar śmiało można było uznać za referencyjny. Zjawiskowe wokale, naturalne instrumentarium i onieśmielające swą kubaturą wnętrza opactwa benedyktynów – L’Abbaye de Saint-Michel en Thiérache sprawiły, że o obecności słuchawek na głowie nie tylko zapomniałem, co z ich pomocą przeniosłem się do Francji i zasiadając w jednej z kościelnych ław mogłem mieć cały spektakl niemalże na wyciągnięcie ręki. Uwagę zwracała wysokich lotów gradacja planów i budowa w pełni trójwymiarowej (a więc również różnicowanej w domenie wysokości) sceny oraz wielce naturalna aura pogłosowa. Reprodukcja barw również zasługiwała na superlatywy, choć bliżej im było do prawdomównej naturalności aniżeli „robionego” nieco pod publiczkę podkręcenia suwaka saturacji. Z drugiej strony taka transparentność pozwala na modelowanie brzmienia stosownym okablowaniem, bądź poprzez dobór odpowiedniej amplifikacji, więc użytkownicy mają w tej kwestii spore pole do popisu. Bas również oscyluje wokół zdroworozsądkowego kompromisu pomiędzy chrupkością a mięsistością, więc nie jest ani nazbyt analityczny ani nie cierpi na nawet śladową nadwagę, co „basolubne” jednostki powinny wziąć pod uwagę i ewentualnie co nieco „dodać od siebie” sięgając bądź to po programową, bądź sprzętową equalizację. Dla mnie osobiście było to granie w punkt i nijakich poprawek dokonywać nie musiałem. Podobnie i z przeciwległym skrajem pasma, który ceniłem za otwartość, rozdzielczość i delikatne, niemalże niezauważalne, dosłodzenie, przez co nawet wysokie rejestry solistek w trakcie kilkugodzinnych sesji nie powodowały fatygi i zmęczenia. Zmiana repertuaru na stawiający zdecydowanie wyższe wymagania tak od toru, jak i samego odbiorcy, czyli sięgnięcie po metalcore’owy „Shame On Me” Catch Your Breath pokazało, że również i z pozorną kakofonią tytułowym słuchawkom za pan brat. Z niezwykłą swobodą oddają bowiem zarówno brud gitarowych riffów, uderzającą z siła młota pneumatycznego stopę, czy krzyki i wrzaski wokalisty, by po chwili pieścić zmysły soczystymi i mięsistymi partiami klawiszy i już czystymi wokalizami. Nie boją się przy tym karkołomnych linii melodycznych i brutalnych spiętrzeń dźwięków pokazując, że i w tak ekstremalnych warunkach zachowują pełną kontrolę nad reprodukowanym materiałem. I tu drobna uwaga natury użytkowej. Otóż, po im cięższy gatunkowo materiał będziemy sięgali, tym większą atencją warto otoczyć jakość jego realizacji, gdyż może i 490-ki nie będą czuły się w obowiązku każde potknięcie i niedociągnięcie piętnować, jednak proszę nie oczekiwać, iż tego typu anomalie zachowają dla siebie, bądź same z siebie coś poprawią, czy wręcz wyczarują. O nie, tu właśnie pieczę nad prawdomównością dzierży ich profesjonalny rodowód, więc wszelakie oznaki kompresji, niechlujny mix, czy też wypłaszczenie / spłycenie sceny oraz podobne im „kwiatki” słychać będzie doskonale. I choć finalną ocenę Sennheisery zostawią odbiorcy, to proszę mi wierzyć na słowo a najlepiej samemu się przekonać, że po kilku podejściach do tematu niejako z automatu sami będziemy dokonywać stosownej selekcji na wejściu, gdyż najnormalniej w świecie szkoda będzie czasu na kiepskie nagrania. W ramach podsumowania stwierdzę jedynie, iż z powodzeniem mógłbym Sennheisery HD 490 PRO Plus z racji ich uniwersalności pozostawić u siebie na stałe, w dodatku jako jedyne - w pełni satysfakcjonujące – spełniające moje słuchawkowe wymagania nauszniki. Z aspektów czysto użytkowych warto jednak mieć na uwadze, iż są to konstrukcje otwarte a więc praktycznie transparentne akustycznie, więc jeśli szukacie słuchawek o jakiejkolwiek izolacji akustycznej od otoczenia, to ten model owych wymagań nie spełni. Jeśli jednak odsłuchy prowadzicie we względnie cichych warunkach a i reszcie domowników/współpracowników po drodze z Waszym repertuarem, to nauszna weryfikacja możliwości / zakup 490-ek jest jak najbardziej wskazany. Krótko mówiąc są to świetne tak pod względem budowy, jak i przede wszystkim oferowanej jakości dźwięku i przy tym zaskakująco rozsądnie wycenione słuchawki w pełni zasługujące na rekomendację. Marcin Olszewski Dystrybucja: Aplauz Audio Producent: Sennheiser Cena: 1 799 PLN; 2 149 PLN (wersja Plus – etui, dodatkowa poduszka pałąka, 3m przewód, licencja na wtyczkę DearVR MIX-SE Dear Reality) Dane techniczne Konstrukcja: przewodowe, wokółuszne, otwarte, dynamiczne Przetworniki: Dynamiczne o średnicy 38 mm, neodymowe magnesy Pasmo przenoszenia: 5 - 36000 Hz Poziom ciśnienia akustycznego (SPL): 28 dB SPL (1 kHz 5 % THD) Czułość: 105 dB SPL (1 kHz/1 Vrms), 96 dB SPL (1 kHz/1 mW) Impedancja: 130 Ω (1 kHz) Zniekształcenia harmoniczne (THD): <0,2% (1 kHz, 100 dB SPL) Złącze: mini XLR/Jack 3,5 mm + przejściówka na 6,3 mm Przewód: 1,8 m + 3m Waga: 260 g (bez kabla)
    2 punkty
  38. Utarło się w audio przeświadczenie, o występowaniu szkół brzmienia związanych z pewnymi narodami. I tak mamy amerykańską szkołę grania z potężnymi kolumnami i dziesiątkami błyszczących końcówek mocy Mcintosha, szkołę angielską z małymi i niepozornymi urządzeniami typu Naim czy Cambridge Audio, japońska szkoła perfekcyjnie wykonanych urządzeń Accuphase z czarującym i wciągającym dźwiękiem i jest też szkoła włoska. Ją chyba poznać najłatwiej i najłatwiej zdefiniować: sam wygląd urządzenia nie daje nam nawet chwili wątpliwości. Chario to stuprocentowo przedstawiciel włoskiej szkoły – piękne wykonanie obudowy, boczki z naturalnego drewna idealne proporcje i ciekawy kształt. Chyba nie ma włoskiego produktu, który niezależnie od swojej funkcji miałby zaniedbaną kwestię estetyki – praktycznie każde urządzenie produkcji włoskiej zbudowane jest z dbałością o tą kwestię i tak też jest w Chario Delphinus. Z pozoru klasyczna konstrukcja dwudrożna, ma kilka charakterystycznych cech, rzadko spotykanych u konkurencji. Pierwsze co rzuca się w oczy to drewniane boczki, rozpropagowane i kojarzone ze starszymi modelami Sonus Faber, z czasów Franco Serblina. Design tych kolumn, wygląda wręcz zadziwiająco podobnie i biorąc pod uwagę fakt, że pochodzą z tego samego kraju, trudno nie nabrać podejrzeń, że jedni na drugich się patrzyli. Warto zaznaczyć, że firma Chario jest starsza niż Sonus Faber i początki działalności sięgają 1975 roku. Podobnie jak we wspomnianych Sonus Faberach, tak i w Chario takie rozwiązanie konstrukcyjne obudowy, prócz niekwestionowanych walorów estetycznych, ma również pozytywne właściwości soniczne. Drewno poprzez swoją nieregularną strukturę łagodzi piki rezonansów. Właściwa konstrukcja obudowy wykonana jest z HDFu, czyli bardzo mocno sprasowanego drewna, który dobrze nadaje się do obróbki, jest wytrzymały. Polakierowane jest to grubą warstwą matowego lakieru o chropowatej strukturze. Efekt wizualny jest bardzo dobry i ładnie komponuje się to z drewnianym wykończeniem. Maskownice wyprofilowane są na kształt frontu obudowy i mocowane są na klasycznych kołkach. Dosyć rzadko spotykanym rozwiązaniem jest tunel bass-refleks zamontowany od spodu obudowy. Ja osobiście jestem zwolennikiem takiego rozwiązania, które ma wiele zalet: nie ogranicza konstruktora w doborze długości rury (tak więc nie trzeba zmniejszać jej średnicy), nie komplikuje ustawienia kolumny, nie słychać szumów z otworu jak to ma czasami miejsce, gdy otwór jest z przodu. Implikuje to użycie dedykowanych standów od producenta, które idealnie komponują się z kolumną i mają w pełni uwzględniony kształt pod wylot bass-refleks znajdujący się pod spodem. Chociaż, tak na prawdę nic strasznego się nie stanie, nawet gdy ustawimy te kolumny na innym standzie czy płaskiej powierzchni blatu. Monitory te, fabrycznie wyposażono w nóżki antywibracyjne, podnoszące kolumnę o kilka centymetrów. Przetworniki jakie zastosowało Chario, to ich własne produkty, zarówno 38mm kopułka wysokotonowa jak i 16 cm głośnik nisko-średnio tonowy, o odlewanym metalowym koszu. Dźwięk Chario Delphinus MKII koresponduje z ich wyglądem i jest dostojny, spokojny i chyba najlepszym słowem jakie mógłbym użyć, to jakbym napisał, że jest piękny. Piękny, wciągający, muzykalny. Od pierwszych taktów zdajemy sobie sprawę, że konstruktorzy tej kolumny mieli jasno zdefiniowany pomysł na dźwięk. Najważniejsze dla Nich była przyjemność z odbioru tworzonych przez Delphinusa dźwięków, głębię i nasycenie tychże. To od samego początku pozytywnie zaskakuje, każdy dźwięk jest niezwykle głęboki, soczysty, mieni się wybrzmieniami. Wokale robią niezwykłe wrażenie i mocno skupiają na sobie uwagę. Raczej niemożliwością jest uzyskać syczenie, suchość czy ostre sybilanty w tym zakresie, nawet w niezbyt dobrze dobranym systemie. Wysokie tony są otwarte, lekkie, wyraźnie oddają aurę nagrania oraz efekty przestrzenne. Pięknie uzupełniają resztę pasm, nie narzucając się za bardzo, nie odwracają uwagi słuchacza od głównego nurtu muzycznego. Zakres basowy najwyraźniej daje odczuć rękę konstruktora i sposób w jaki został wymodelowany dźwięk tej kolumny. Mamy tu do czynienia z monitorem i jak każdy monitor bas jest sumą wypadową pewnych kompromisów. Zwykle sprowadza się to do wyważenia kwestii ilości basu versus jego kontrola. W Chario temat rozwiązali w bardzo ciekawy sposób, bas jest punktowy i bardzo dobrze kontrolowany. Natomiast, czuć wyraźnie, że najniższe rejestry basu są okrojone ilościowo, lecz rekompensowane jest to zwiększoną ilością wyższego basu. I tym zabiegiem uzyskano wrażenie pełnego, głębokiego basu z dużym wypełnieniem jaki daje nieco podbity wyższy bas, przy jednoczesnym, wyraźnym konturze najniższych zakresów. Jest to sztuczka psycho-akustyczna, która pozwala nam odczuć potęgę i sporą ilość basu, a nie wiążę się z przebasowieniem i buczeniem tego zakresu. Nie brzmi to jak opis najbardziej neutralnego brzmienia i takie nie jest, ale przyjąć to trzeba jako zaletę. W monitorze z basem zawsze coś trzeba wyczarować by nie czuć było niedoboru i tutaj zrobione to zostało znakomicie. Moim zdaniem jest to jeden z najciekawszych i najprzyjemniejszych dolnych zakresów, jakie dane było mi słychać z monitorów. Ciekawa rzecz ma się z dynamiką, bo o ile bas przy swej obszerności jest spokojny, średnica głęboka i nasycona to narzucać by się mogło od razu skojarzenie, że dynamika będzie utemperowana w takim towarzystwie. Natomiast jest dokładnie odwrotnie. Dynamika jest fantastyczna i dodaje iskier nagraniom, fantastycznie zgrywa się z wybrzmieniami jakie dają wysokie tony i głębią wokali. Tak jakby udało się twórcom tej kolumny wyciągnąć wszystkie najważniejsze elementy dźwięku i z tej esencji stworzyć ekstrakt samej przyjemności jaką daje słuchanie muzyki. Moim zdaniem to największa zaleta tej kolumny i cecha, która odróżnia ją od konkurencji. Gdyby chcieć rozbić dźwięk tej kolumny na pojedyncze zakresy, pewnie udałoby się znaleźć lepszego konkurenta, ale żaden ze znanych mi kolumn tej klasy, nie potrafi tego wszystkiego tak dobrze połączyć. Widać wyraźnie, że piszę o tej kolumnie w superlatywie i tak jest, bo spodobała mi się bardzo. Podoba mi się jej wygląd, który idealnie trafia w moje gusta, podoba mi się jej wykonanie, które zaskakuje wysokim kunsztem rzemieślniczym. Podoba mi się jej dźwięk, który w całości nastawiony jest na to, co w całej zabawie w audio jest (a przynajmniej powinno być) najważniejsze – czyli przyjemność ze słuchania muzyki. Nie powiem, że jest to najlepsza kolumna głośnikowa w tej kategorii, bo to zależne jest od indywidualnych oczekiwań odbiorcy. Ale dla osoby takiej jak ja, która muzykalność zawsze przekłada nad jakość poszczególnych dźwięków, a jakość wykonania i dokładność stawia wyżej, niż awangardowy design, to jest to kolumna idealna i najlepsza znana mi w tej klasie. Gorąco mogę ją polecić do bardzo szerokiego wachlarza systemów. Bardzo przyzwoicie zagrała (i pokazała swoje największe plusy) nawet z tanim wzmacniaczem Dynavoice, dając sporo frajdy z muzyki. Jeśli chcemy operować w łagodnym budżecie, to kompania brytyjskich sprzętów spod znaku Cambridge Audio, Arcam czy węgiersko-brytyjski Heed bez zrujnowania portfela pozwoli wyciągnąć nam znacznie więcej z muzyki. Jeśli zapragnęlibyśmy lampę, to przy 90 dB skuteczności mamy otwartą drogę całej gamy wzmacniaczy lampowych, w tym również do SETów. Przy takiej wysokiej skuteczności i z tej klasy głośnikiem wysokotonowym kolumna pokaże pełnie swoich możliwości. Jednym zdaniem, świetna kolumna dla każdego melomana. Rafał Czuk Dane techniczne: Typ: kolumna podstawkowa Skuteczność: 90 dB Moc: 70 W Impedancja: 4 Ω Pasmo przenoszenia: 55 Hz- 20 kHz Budowa: 2-drożna Przetworniki: 1 × Tweeter 38 mm; 1 × Woofer 160 mm Wymiary: 410 × 230 × 330 mm Waga: 12 kg/szt. Cena: 6490 zł/para Do testów dostarczył: www.nautilius.net.pl
    2 punkty
  39. Wraz z rozwojem elektroniki widzimy galopujący postęp praktycznie każdego aspektu życia codziennego. Patrząc na ostatnie półwiecze i rozwój branży IT, technologii używanych w pojazdach – coraz częściej elektrycznych, niesamowitego rozwoju materiałoznawstwa, przekładającego się na nowe technologie akumulatorów, stopów metali czy tworzyw sztucznych, wszystko to generuje niesamowity progres otaczających nas przedmiotów użytkowych. Wiele z rozwiązań znanych nam z życica codziennego, jeszcze kilkadziesiąt lat temu znane były jedynie jako idee zawarte na łamach literatury czy filmu z kategorii since – fiction. A jednak pomimo tak wielkiego postępu, nie wiedzieć czemu, technika urządzeń audio od dekad jest w zasadzie niezmienna. Owszem, wyłączyć możemy z tego odtwarzacze plikowe, streaming czy nawet rozwój odtwarzaczy CD. Ale gdy popatrzymy na rdzeń urządzeń audio czyli wzmacniacze, to zauważymy, że w zasadzie od lat ich idea, a także lwia część rozwiązań technologicznych jest taka sama i tylko małymi krokami jest dopracowywana. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku kolumny głośnikowej oraz słuchawek, gdzie głośnik dynamiczny, poruszany przez układ cewka – magnes, przenosi ruch na membranę, która wywołuje drgania powietrza o żądanej częstotliwości. Nie licząc wyjątków potwierdzających regułę, to można przyjąć, że zasadniczo od wprowadzenia do użytku na szeroką skalę głośnika, w pierwszych dekadach dwudziestego wieku, do dnia dzisiejszego cały czas operujemy tym samym urządzeniem, jedynie sukcesywnie ulepszanym, poprzez zwiększenie mocy magnesu, jakości cewki, parametrów membrany itd. Problem w tym, że rozwój głośników nie pędzi tak szybko jak reszta świata, a na pewno nie tak szybko, jak chcieliby przedstawiciele marketingu wielu firm audio. Bo jak namówić na zakup nowego urządzenia, skoro w stosunku do starego, na przestrzeni dekady, udało nam się uzyskać pojedyncze procenty przyrostu jakości…? Można oczywiście skupić się na designie, można znaleźć inne, nie związane stricte z jakością dźwięku walory urządzenia. Jest też jedna prosta, do bólu prymitywna i (niestety) do bólu skuteczna metoda – wyraźne podniesienie ceny następcy, nawet jeśli przyrost jakościowy jest bliski zeru. Gdy widzimy, że nowy model jest droższy o 50% od poprzednika, podświadomie zakładamy, że jest o tyle lepszy. Ten trend jest już tak powszechny we wszystkich kategoriach urządzeń audio, że trudno tego nie dostrzec gołym okiem. Jednak mimo to, nadal jest skuteczny. Pomysł na test budżetowych słuchawek, w kontekście użycia ich w audiofilskim systemie, wynikł z luźnej dyskusji z moim znajomym, który stwierdził, że zastój rozwoju urządzeń audio wynika z niszowości tej branży w porównaniu do wiodących dziedzin elektroniki, jak komputery czy konsole. Gdyby giganci rynku podjęli próby stworzenia produktów audio, to korzystając ze swojego zaplecza, a także, z potężnego rynku odbiorców, z którym mają kontakt, byliby w stanie uzyskać wysokiej klasy produkt, w bardzo przystępnej cenie. Dodał także, że według niego obecnie produkowane, słuchawki gamingowe - te nieco wyższej klasy, śmiało mogą konkurować z uznanymi produktami z branży audio sprzed kilkunastu lat i mimo niepozornego wyglądu i ceny, wcale nie ustępują im jakością dźwięku. Powołał się na urządzenia starsze, bo jeszcze wtedy w cenie 1-2 tysiąca można było kupić słuchawki uznanych marek z nieco wyższych serii, w obecnych czasach ceny tak drastycznie wzrosły, że takie porównanie nie ma sensu. Pojawia się natomiast pytanie czy, obecnie produkowane słuchawki na rynek masowy, przeznaczone dla graczy komputerowych, (bo to oni są głównym odbiorcą takich urządzeń) nadają się do użycia do słuchania muzyki? Samemu mnie to bardzo zaciekawiło i gdy pojawiła się możliwość przetestowania kilka reprezentantów popularnych, gamingowych słuchawek oraz „zwykłych” bezprzewodowych z nastawieniem na siłownię czy rower – postanowiłem sprawdzić ile prawdy jest w tej teorii. Metodologia testu jest dosyć nietypowa, bo każde urządzenie starałem się testować na dwa sposoby. Pierwszy to typowe użycie słuchawek, tak jak będzie robiło to 99% użytkowników. Czyli podpięcie do komputera, telefonu czy tableta, zarówno po kablu jak i bezprzewodowo, następnie słuchanie na popularnych serwisach streamingowych. Używam urządzeń Apple, czyli MacBook, Iphone i Ipad. Korzystam z nich od lat i się do nich przyzwyczaiłem, osobiście uważam też, że na tle konkurencji mają dużo lepsze przetwoeniki cyfrowo/analogowe, karty muzyczne i po prostu brzmią nieco lepiej niż spora część popularnych telefonów czy komputerów. Druga forma testu, to podpięcie słuchawek do hi-endowego systemu słuchawkowego: przedwzmacniacza Manley Neoclassic 300B, szeregu źródeł cyfrowych: od McIntosh MCD1000+MDA1000, przez Reimyo DAP999ex Toku + Reimyo CDT-777 Toku do streamera Dcs Networkbridge. Za źródło analogowe odpowiadał tor gramofonowy oparty o Transrotora, a całość spięta była kablami Siltech Classic Legend 880i, oraz przewodami Oyide Tunami i Vondita. Każdy z tych wariantów, kosztował grubo powyżej kwoty sześciocyfrowej, więc sam tor słuchawkowy był setki razy droższy niż same słuchawki. Wiem, że to ekstremalnie nietypowe połączenie, ale zamysł był taki, by całkowicie wyeliminować ograniczenie systemu i zobaczyć co można wyciągnąć, ze słuchawek gameingowych. HyperX Cloud III Red to słuchawki stricte gamingowe. Sam ich wygląd wydaje się o tym przypominać, rzucającymi się w oczy czerwonymi wstawkami. Opis producenta, zawarte w instrukcji informacje koncentrują się głównie na użycie ich w rozrywce komputerowej. Słuchawki wykonane są solidnie, plastik z którego wykonana jest obudowa jest matowy i przyjemny w dotyku, nawet podczas zginania, rozciągania i ściskania nic nie trzeszczy, a poszczególne elementy są z sobą dobrze spasowane. Czerwona ramka trzymająca nauszniki wykonana jest z metalu i również jest bardzo solidna. Trzymając je w ręce mamy wrażenie kontaktu z produktem wysokiej jakości. Nie jest to produkt luksusowy, ale wyraźnie widzimy, że jest to rzetelnej jakości urządzenie. Słuchawki mają mikrofon, który możemy odczepić, jeśli go nie używamy. W przypadku korzystania ze Skype, głos rozmowy przy jego użyciu jest czysty i czytelny. Można go ułożyć w odpowiedni dla nas kształt za pomocą elastycznego wspornika. Na słuchawkach znajduje się tylko jeden przycisk i jedno pokrętło. Przycisk służy do wyciszenia mikrofonu (zapala się wtedy dioda LED informująca o tym, że mikrofon jest wyłączony). Pokrętło jak łatwo się domyślić służy do regulacji głośności. To analogowy potencjometr, dający natychmiastową odpowiedź i wygodę obsługi. Znacznie bardziej wolę takie rozwiązanie, niż małe przyciski zwiększenia i zmniejszenia głośności, które ciężko obsługiwać intuicyjnie, bez ściągnięcia słuchawek z głowy. Nauszniki i pałąk wykonane są z bardzo miękkiej ekoskóry, jest przyjemna w dotyku i jak twierdzi producent ma pamięć kształtu, czyli po jakimś czasie używania, kształt dopasowuje się do głowy użytkownika. Jeśli chodzi o wagę (bardzo lekkie – 308g), wygodę użytkowania, to uważam, że są bardzo dobre pod tym względem. Nawet po kilku godzinach słuchania nie czułem dyskomfortu trzymania ich na głowie. Przewody oplecione są tekstylnym oplotem (zarówno te od każdego nausznika jak i przewód główny). Daje to fajny efekt wizualny, ale akurat użyty oplot ma dziwną właściwość, że każdy ruch po tym przewodzie, jest bardzo mocno słyszalny w nausznikach. Niestety przewód nie jest odłączany, więc w przypadku zerwania lub uszkodzenia wtyczki, naprawa jest bardziej wymagająca niż zmiana odpinanego przewodu. HyperX Cloud III to słuchawki zamknięte, producent użył przetworników własnej produkcji o średnicy 53 mm. Po podpięciu do komputera mają funkcję dźwięku przestrzennego DTS, który ma zwiększyć realizm podczas grania w gry komputerowe. Natomiast po podpięciu do lampowego przedwzmacniacza Manley Neo-Classic 300B i użyciu wysokiej klasy systemu, bardzo pozytywnie zaskakują. Dźwięk jest zaskakująco czysty i detaliczny. Klasa brzmienia instrumentów smyczkowych jest zaskakująco dobra, prócz bardzo dokładnego oddania barwy instrumentu, jest on dodatkowo muzykalny i przyswajalny dla słuchacza. Nic nie kłuje, nie czuć ostrości, pomimo detaliczności przekazu, wysokich i średnich tonów. Bas jest czytelny, ładny nasycony i konturowy jednocześnie. Ogólnie każdy aspekt dźwięku jest wysokiej próby, zaskakują wybrzmienia, gitar, dobry bas, otwarta i czytelna góra. Znacznie lepiej te aspekty wypadają niż można się było spodziewać. Jednak wychodzi charakter gamingowy tych słuchawek, bo pomimo bardzo dobrej jakości dźwięku, słychać, że zostały zaprojektowane w określonym celu. Używając ich, bardzo czytelnie słyszymy każdy niuans dźwięku znajdujący się w tle. Wszelkiej maści przeszkadzajki, głosy z tła utworu, przenoszone są na pierwszy plan i podane wyjątkowo dokładnie. W pewnej opinii w intrenecie, spotkałem się z pozytywnym komentarzem dotyczącym tych słuchawek, gdzie użytkownik bardzo chwalił czytelność w odbiorze kroków i odgłosów przeciwników w grze, co dawało mu przewagę. Faktycznie tak to wygląda jakby producent celowo wyostrzył ten aspekt. Podsumowując, HyperX Cloud III to bardzo porządnie wykonane słuchawki, prócz braku możliwości odpięcia przewodu, nie widzę żadnych wad w wykonaniu. Dźwiękowo wypadają bardzo dobrze, zdecydowanie lepiej niż spodziewałem się po tej klasie cenowej sprzętu, jednak mają swój specyficzny charakter, który odbiega od linowości. Niekoniecznie jest to wada, bo zdecydowana większość budżetowych żródeł CD czy wzmacniaczy, ma dosyć mało selektywny dźwięk z wyjścia słuchawkowego, więc w wielu przypadkach może być to korzystną cechą tych słuchawek, warto mieć tego świadomość. Link do sklepu z produktami: https://www.komputronik.pl/product/835505/hyperx-cloud-iii-red.html Zdjęcia lifestyle: Audiostereo.pl. Zdjęcia katalogowe (na białym tle), Komputronik.pl. Do testów dostarczyła firma Komputronik. https://www.komputronik.pl
    2 punkty
  40. Endorfy Viro Plus USB (EY1A001) Kolejne słuchawki również mają rodowód stricte gamingowy. Jednak w przeciwieństwie do opisywanych wcześniej HyperX Cloud III, to Endorfy Viro Plus są znacznie bardziej stonowane i nie narzucające się krzykliwym wyglądem, oczywiście to kwestia gustu, ale dla mnie to plus. Jakość wykonania jest wysoka i niczym nie wyprzedza, ani nie ustępuje swojemu konkurentowi. Pałąk i uchwyty nauszników ich obudowa są wykonane z anodowanego na czarno metalu. Użyty plastik jest matowy, w dotyku jest przyjemny, dobrze spasowany, solidny – również podczas mocnego dociskania, wyginania nic nie trzeszczy. Waga jest niska (307g) i porównywalna do wszystkich konkurentów z opisywanego materiału. Dla mnie dużym plusem jest przewód, który daje możliwość wypięcia ze słuchawek i wymiany, w przypadku usterki wtyczki lub przerwania kabla. Dodatkowo, producent daje nam od razu dwa kable: jeden ma 270 cm długości, a drugi 120 cm, nie dość, że jest jeden na zapas to możemy w podróż czy do komputera brać krótszy, a w systemie używać dłuższego. Na kablu jest mały pilot, na którym znajdziemy analogowy potencjometr głośności (znów plus za tradycyjne rozwiązanie, a nie małe i uciążliwe w obsłudze przyciski!). Oprócz potencjometru jest jest tam również przesuwany przycisk wyciszenia mikrofonu, niestety nie ma diody LED informującej, że mikrofon jest w trybie mute. Potencjometr mógłby być trochę większy i ciężej chodzący, podobnie przycisk wyłączenia mikrofonu – nie jest to jakaś szczególna wada, ale osobiście wolałbym większe i masywniejsze sterowanie. Mikrofon, ma możliwość pełnej regulacji i wygięcia, można go również odczepić w sytuacji, gdy go nie potrzebujemy używać. Jeżeli chodzi o jakość rejestrowanego dźwięku, za pomocą mikrofonu, to jest ona w pełni zadowalająca w prowadzeniu rozmowy przez Skype czy inny komunikator i daje dużo lepszą jakość rozmowy niż jakikolwiek mikrofon wbudowany w komputer czy tablet. Prócz dodatkowego przewodu, dodatkowego przewodu, jako akcesorium, do zestawu dołączona jest mała karta muzyczna 7.1 podpinana do komputera poprzez USB, a mająca w sobie wejście minijack 3,5 mm. Użycie karty może pomóc skonfigurować słuchawki pod swoje preferencje, na przykład poprzez skonfigurowanie różnych ustwaień equalizera pod różne aplikacje. Warto dodać, że pomimo podobnej jakości wykonania, większego zestawu akcesoriów, odpinanego przewodu, to w porównaniu do HyperX Cloud III to Endorfy Viro Plus są o 1/3 tańsze. Podpięcie ich do zaawansowanego systemu odsłuchowego, znów okazuje się bardzo miłym zaskoczeniem. Jakość dźwięku jest na bardzo wysokim poziomie. Czytelne i perliste wysokie tony, odpowiedni balans detaliczności i łagodności wysokich tonów, chociaż nieco gorsze wybrzmienia niż w HyperX Cloud III. Średnica jest nasycona i daje poczucie głębi wokali. Dźwięki instrumentów strunowych są detaliczne, czyste, mogłyby nieco dłużej wybrzmiewać, ale nie jest źle na tej płaszczyźnie. Bas jest mocny, głęboki i szybki, z dobrze zaznaczonym konturem. Całość przekazu raczej po muzykalnej stronie, z dużą ilością informacji, podawanych w nienachalny sposób. W porównaniu do HyperX Cloud III znacznie lepiej wypada balans tonalny, który jest całkowicie liniowy. Żadne z pasm nie jest podkreślone zbyt mocno, w pełni zachowujemy równowagę tonalną. Endorfy Viro Plus USB (EY1A001) są słuchawkami, które śmiało mogą konkurować z bardziej uznanymi markami hi-fi. Są bardzo dobrze wykonane, mają sporą ilość akcesoriów, możliwość dokupienia i zmiany nauszników oraz kabla, są wygodne i solidne. Bardzo dobrze wypadają wpięte do poważnego systemu audio i bez żadnego wstydu mogą konkurować na płaszczyźnie dźwiękowej. Jako słuchawki gamingowe mają dobrze działający mikrofon, opcjonalną do użycia kartę muzyczną 7.1 i są dobrym połączeniem urządzenia gamingowego z sprzętem używanym do audio. Ich cena wydaje się absurdalnie niska na tle uznanych marek audio, ale wiele z nich mogłoby polec w bezpośredniej konfrontacji. Z wszystkich testowanych tutaj słuchawek, te polecam najbardziej, jeżeli zależy nam na używaniu ich w systemie audio. ENDORFY VIRO Infra (EY1A003) Następne słuchawki również pochodzą od Endorfy. Są bliźniaczo podobne do modelu Endorfy Viro Plus USB, w zasadzie z zewnątrz różnią się tylko kształtem metalowego uchwytu nauszników. Bardzo podobne, lub nawet takie same materiały nauszników, eko skóry, ta sama wielkość, minimalnie mniejsza waga (256g). W zestawie nie ma już dodatkowej karty muzycznej USB, a niestety przewód słuchawkowy nie ma możliwości odpięcia. Z przyczyn użytkowych jest to dla mnie drobna wada – zazwyczaj usterka słuchawek to urwany kabel lub wtyczka, możliwość bezinwazyjnej zmiany jest atutem. Mikrofon ma możliwość odpięcia, gdy jest nie używany. Warto jednak zauważyć, że ENDORFY VIRO Infra są znacznie tańsze od wyższego katalogowo brata i w zestawieniu wszystkich testowanych słuchawek mają najniższą cenę – jedynie 169 zł. W typowym użyciu z komputerem, tj. oglądnie filmów, rozmowa przez Skype sprawdzają się bardzo dobrze. Jednak po podpięciu do dobrej klasy systemu słuchawkowego, pomimo fizycznego podobieństwa do Endorfy Viro Plus USB i wizualnie identycznych przetworników, to jednak okazuje się, że są spore różnice dźwiękowe między nimi. O ile jakość poszczególnych dźwięków wydaje się być na zbliżonym poziomie, to jednak jest bardzo nie liniowa charakterystyka przetwarzania. Bardzo mocno podbity wyższy bas, który nachodzi na średnicę pasma i ją przyćmiewa, środek pasma jest przez to nieco wycofany. Góra również ma problemy by zgrać się z resztą pasma. Być może dla części słuchaczy, używających jako źródła komputera PC i koncentrujący się na słuchaniu muzyki Hip Hop, taka forma przekazu może nawet bardziej odpowiadać, podobnie przy oglądaniu filmów. Całościowo dźwięk nie jest zły, jednak mając porównanie do Endorfy Viro Plus USB zdecydowanie wolałbym dołożyć trochę pieniędzy do nich – szczególnie jeśli używanie słuchawek będzie miało priorytet w słuchaniu muzyki, a nie grach. Tutaj mamy jednak przykład słuchawek, które są gamingowe z nazwy i w rzeczywistości też głownie nadają się do tego celu. Link do sklepu z produktami: https://www.komputronik.pl/product/788102/endorfy-viro-plus-usb.html https://www.komputronik.pl/product/788100/endorfy-viro-infra.html Zdjęcia lifestyle: Audiostereo.pl. Zdjęcia katalogowe (na białym tle), Komputronik.pl. Do testów dostarczyła firma Komputronik. https://www.komputronik.pl
    2 punkty
  41. Andrzej Rosiewicz (ur. 1 czerwca 1944 r. w Warszawie) – polski piosenkarz estradowy, gitarzysta, tancerz, satyryk, kompozytor i choreograf. Pamiętam jak w połowie i końcówce lat 80-tych poprzedniego stuleci moi nieżyjący już dziadkowie pozwalali mi obsługiwać gramofon. Często puszczałem muzykę, kabarety Jana Pietrzaka, Shakin' Stevensa, Scorpions i Andrzeja Rosiewicza. Jego poczucie humoru i radość sceniczna na długo zapadła w mej pamięci. Wg Wiki: "Od 1978 poświęcił się karierze solowej. Najpopularniejsze jego przeboje: „Najwięcej witaminy”, „Czy czuje pani cha-chę”, „Zenek blues”, „Chłopcy radarowcy”, „Wincenty Kalemba” (znana jako „Pieśń o zachodnich bankierach” lub „Graj cyganie graj”) oraz „Czterdzieści lat minęło...” z czołówki serialu Czterdziestolatek (1975). Za czasów „Solidarności” wykonał na Festiwalu Piosenki Prawdziwej w Gdańsku „Propagandę sukcesu”, identyfikowaną jako głos antykomunistycznej opozycji." *** Cytaty: "Ja jestem trochę jak Stańczyk, obserwuję zjawiska, a potem na swój sposób je opisuję. Z Chłopcami Radarowcami było tak, że po prostu zacząłem jeździć samochodem. Patrzę tu radar, tu radar, tam radar, zacząłem obcować z tą rzeczywistością drogową. No i tak jakoś pod melodię Krakowiaczka, zaczęły układać mi się słowa." Opis: o powstaniu piosenki Chłopcy Radarowcy. Źródło: Cyfrowa Biblioteka Polskiej Piosenki "Jestem propolski, kocham Polskę, Warszawę. I nagle od mojego premiera, Donalda Tuska, dowiaduję się, że polskość mu ciąży. A to znaczy, że ciąży mu Chopin, Mickiewicz, "Mazurek Dąbrowskiego". Polak by tak nie powiedział. Nie ma mentalności Polaka. I Polacy jeszcze na niego głosują." Źródło: Andrzej Rosiewicz: poprzednie rządy uważam za zdradzieckie, onet.pl, 22 kwietnia 2018 "Media słabo przypominają historyczne momenty, jak np. moje przeboje. Żałuję tego, że młode pokolenie tego nie zna." Źródło: Andrzej Rosiewicz: poprzednie rządy uważam za zdradzieckie, onet.pl, 22 kwietnia 2018 "Proszę Państwa! Zauważyłem, że występuję za stawki grubo poniżej wartości talentu. Chyba skończę te koncerty. Nie mogę ciągle dopłacać." Opis: żart podczas koncertów. Źródło: Cyfrowa Biblioteka Polskiej Piosenki "Wbrew temu, co się teraz mówi, cenzorzy to byli kulturalni, oczytani ludzie. Po polonistyce, dziennikarstwie (...)." Źródło: Cyfrowa Biblioteka Polskiej Piosenki ***
    2 punkty
  42. 25 maja 1952 r. we Wrocławiu urodziła się Gabriela Kownacka. - nieskazitelna, charakterystyczna uroda, inteligentna aparycja, twarz - doskonała dykcja, genialna barwa głosu i posługiwanie się językiem ojczystym - emanujące na zewnątrz ciepło - pod koniec życia wspaniały duet aktorski z Piotrem Fronczewskim i wiele wcześniejszych bardzo dobrych ról teatralnych i filmowych - absolwentka III LO im. Adama Mickiewicza we Wrocławiu, podobnie jak Lech Janerka, Barbara Piasecka-Johnson, Marian Orzechowski, Leszek Czarnecki i ja. Wg Wikipedii i FilmPolski.pl: Gabriela Anna Kownacka z domu Kwasz (ur. 25 maja 1952 we Wrocławiu, zm. 30 listopada 2010 w Warszawie) – polska aktorka teatralna i filmowa. Była córką Ottokara Kwasza i Izabelli z domu Tumidajskiej. W 1971 ukończyła III LO we Wrocławiu i zdała maturę. W tym samym roku dostała się na wydział aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Będąc na pierwszym roku studiów, zagrała rolę Zosi w Weselu Andrzeja Wajdy. Dyplom ukończenia PWST otrzymała w 1975 z tytułem magister sztuki aktor dramatyczny. W tym samym roku zaangażowała się do Teatru Kwadrat w Warszawie, gdzie zadebiutowała tytułową rolą w sztuce Pepsie Pierrette Bruno, w reżyserii twórcy i dyrektora tego teatru Edwarda Dziewońskiego. Występowała też w Teatrze Telewizji: w 1975 zagrała rolę Maggie w sztuce Arthura Millera Po upadku w reżyserii Andrzeja Łapickiego, zaś w 1976 wystąpiła w roli Marysi w sztuce Roberta Thomasa Spółka morderców w reżyserii Edwarda Dziewońskiego. W 1977 otrzymała Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego za rolę Maggie i hrabianki Rity w Trędowatej Jerzego Hoffmana, a w 1979 tytuł „Gwiazdy Filmowego Sezonu” podczas Lubuskiego Lata Filmowego w Łagowie za rolę Anity w komedii muzycznej Hallo Szpicbródka, czyli ostatni występ króla kasiarzy. Także w tym samym roku zdobyła nagrodę przewodniczącego komitetu ds. Radia i Telewizji za wybitną współpracę artystyczną z TVP. W latach 1975–78 występowała w stołecznym teatrze Kwadrat. W 1978 otrzymała od Erwina Axera propozycję angażu do Teatru Współczesnego w Warszawie, a potem w 1983 od Jerzego Grzegorzewskiego, który tworzył zespół po objęciu dyrekcji Teatru Studio w Warszawie. Występowała w nim do 1999. W 1998 zagrała gościnnie w Teatrze Narodowym rolę siostry Dory w Halce Spinozie według Witkacego w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego. Następnie w latach 1999–2009 była stałą aktorką sceny narodowej. Wystąpiła w ponad 60 rolach Teatru Telewizji i zagrała w ponad 40 spektaklach teatralnych w całym kraju. W 2012 ukazała się książka autorstwa Romana Dziewońskiego pt. Gabi. Gabriela Kownacka. *** Źródło: FilmPolski.pl 1972: Wesele – Zosia 1976: Skazany – Kasia 1976: Trędowata – Rita Szylinżanka 1977: Ciuciubabka – Grażyna 1977: Pani Bovary to ja – sąsiadka 1977: Rebus – Ania 1977: Rekolekcje – Myszka 1977: Szarada – Ewa 1978: Hallo Szpicbródka – Anita 1980: Urodziny młodego warszawiaka – Jadźka 1980: Ukryty w słońcu – Joanna 1980: Bo oszalałem dla niej – Sylwia 1981: Dziecinne pytania – Bożena 1981: Przypadki Piotra S. – prostytutka 1981: Spokojne lata – Iza 1983: Nadzór – Danusia Wabik 1984: 5 dni z życia emeryta – sekretarka w Wytwórni Filmów Dokumentalnych 1984: Jak się pozbyć czarnego kota – Krystyna Danek 1984: Pismak – Maria 1984: Zamiana – Ola 1985: Kronika wypadków miłosnych – Olimpia 1985: Ga, ga. Chwała bohaterom – blondynka z komputera 1985: Żaglowiec – mama Michała 1986: Nieproszony gość – Micia 1987: Hanussen – żona szefa propagandy 1988: Niezwykła podróż Baltazara Kobera – Gertruda 1989: Kapitał, czyli jak zrobić pieniądze w Polsce – Barbara 1989: Yacht – żona 1992: Smacznego telewizorku – Teresa Adler 1992: Sauna – Masza 1992: Zwolnieni z życia – Elżbieta 1993: Nowe przygody Arsena Lupin 1995–1998: Matki, żony i kochanki – Dorota Padlewska-Lindner 1996: Cesarska tabakierka – baronowa 1996: Dzieci i ryby – Ewelina 1996: Drugie zabicie psa – kobieta 1999: Fuks – matka Aleksa 1999: Kiler-ów 2-óch – prezydentowa 1999–2008: Rodzina zastępcza – Anna Kwiatkowska 1999: Bratobójstwo 2001: Pas de deux – Anna Struziakowa 2002: Na dobre i na złe – Lidia Kornecka (odc. 93) 2003: Powiedz to, Gabi – aktorka 2006: Przebacz – matka 2006–2007: Dwie strony medalu – Jolanta Wysocka 2007: Niania – ona sama Zapraszamy do dyskusji na blog @kangie
    2 punkty
  43. Choć z pewnością większość śledzących dział recenzencki czytelników zdążyła przyzwyczaić się do tego, że kino domowe gości u nas nad wyraz sporadycznie, to o ile tylko światło dzienne ujrzy coś ciekawego, to czysto okazjonalnie takowym rodzynkiem potrafimy się zainteresować. Oczywiście nie zawsze jest to klasyczny, przeprowadzany w zaciszu domowych czterech kątów test, jak m.in. w przypadku budżetowego, acz bezapelacyjnie wartego uwagi i po prostu świetnego Denona AVR-S770H, lecz również nieco mniej zobowiązujące, acz odbywające się w znanych z racji wielokrotnych odwiedzin wnętrzach salonowe nasiadówki, jak daleko nie szukając ostatnia - poświęcona Denonowi AVC-A110. Skoro jednak od takowej, mającej miejsce w stołecznym Audio Forum upłynęły ponad trzy lata, oczywiście w tzw. międzyczasie pojawiałem się tam w ramach testów innego asortymentu, to najwyższa pora na rozruszanie starych kości i odświeżenie relacji z obsługą tegoż przybytku. A okazją ku temu stała się niedawna premiera wielce intrygującego i zarazem flagowego, wszystkomającego amplitunera AV Marantz Cinema 30. Nawet po pobieżnym przejrzeniu powyższej galerii jasnym dla zainteresowanych powinno się stać, iż oprócz zestawu 5.1 sygnowanego przez Dali (seria Opticon Mk2) nie omieszkałem wykorzystać 30-ki w roli dwukanałowego wzmocnienia i w trybie direct obciążyć jej zdecydowanie wyższych lotów Focalami Sopra N°3. Wracając jednak do naszego bohatera uczciwie trzeba przyznać, że zgodnie z panującą obecnie modą na daleko posunięty minimalizm formy, niezwykle trudno po jego aparycji stwierdzić zarówno szlachetność urodzenia, jak i bezlik funkcji ukrytych w jego trzewiach. Ot, klasyczny łuskowaty front z dyskretnym podświetleniem, dwiema gałkami (wzmocnienie i wybór źródła), niewielkim okrągłym bulajem wyświetlacza i uchylną klapka pod którą znajdziemy dodatkowy display plus zaledwie kilka przycisków nawigacyjno-funkcyjnych. Próżno zatem szukać tu bezliku pokręteł, przycisków i innych manipulatorów na widok których większość nieobeznanych z materią miłośników wysokiej klasy dźwięku zazwyczaj rzucała ręcznik na matę. Bądźmy szczerzy – te czasy dawno minęły i śmiem twierdzić, że dobrze się stało, bo po co marnować czas, materiały i pieniądze na coś, co w chwili obecnej z powodzeniem i zarazem szybciej i prościej da się ogarnąć z pomocą ekranowanego, czytelnego, intuicyjnego, gdyż prowadzącego niemalże za przysłowiową rączkę menu. Skoro i tak aplituner podpinamy pod ekran/projektor to zróbmy z niego użytek i z jego pomocą dokonajmy mniej bądź bardziej zaawansowanej kalibracji, tym bardziej, że oprócz podstawowych nastaw warto w przypadku Marantza poświęcić dłuższą chwilkę na zaimplementowaną korekcję akustyki Audyssey MultEQ XT32, która w obecnym wydaniu potrafi zdziałać jeśli nie cuda, to z pewnością poprawić zaskakująco wiele w zazwyczaj dalekich od perfekcji domowych warunkach. A jest nad czym pracować, gdyż jeśli ktoś uzna za stosowne wykorzystać pełen potencjał jedenastokanałowego (!) wzmocnienia 30-ki, to raczej na oko robić tego nie powinien. Oczywiście do wartości podawanych przez producenta sugeruję podchodzić ze zdrowym dystansem i lekkim przymrużeniem oka, gdyż deklarowana przez niego moc 140W przy 8Ω dotyczy jedynie sytuacji, gdy wysterowane są jedynie dwa przednie kanały, więc przy 11-u nie ma szans na podobne osiągi, jednakowoż skoro nie tylko z charakteryzującymi się 88 dB skutecznością i 4Ω impedancją Opticonami 6Mk2, ale i ze zdecydowanie bardziej wymagającymi Focalami (widocznymi w ich portfolio 91.5dB/8Ω sugeruję zbytnio się nie przejmować) dała sobie radę, to nie jest źle. W końcu w trzewiach mieści nie tylko solidnych rozmiarów toroid, to jeszcze może pochwalić się obecnością firmowych układów HDAM SA-2, podwójnym chipsetem DSP Analog Devices SHARC i co nie mniej istotne najnowocześniejszymi 32-bitowymi przetwornikami DAC ESS Sabre nader skutecznie rozprawiającymi się z jitterem. Co prawda widok ściany tylnej może przyprawić słabsze nerwowo jednostki o ciężkie stany lękowe, lecz wszystko jest świetnie opisane i łatwe do ogarnięcia. Jedynym minusem, oczywiście z mojego punktu widzenia, jest brak wejść zbalansowanych i wynikający z upakowania w jednej linii brak możliwości użycia zakonfekcjonowanych widłami przewodów głośnikowych. I wcale nie upieram się przy tym, by takowe terminale były wszędzie, lecz przynajmniej dla frontów i kanału centralnego pozwoliłyby użyć wyższej klasy okablowania. Przechodząc do części poświęconej brzmieniu od razu na wstępie zaznaczę, iż tytułowy Marantz, pomimo naszpikowania wszelakimi technologicznymi nowinkami nie gorzej od wielkanocnej baby, okazał się wielce „analogowo” usposobionym jegomościem. Zamiast bowiem iść w kierunku iście klinicznej detaliczności nawet z TIDAL-a raczył był wyczarowywać plastyczne i pełne soczystego uroku prezentacje. Całe szczęście nie popadał w zbytnią miękkość i obłość, więc zachował właściwą i zarazem oczekiwaną zdolność różnicowania jakości materiałów źródłowych, co w wielokanałowych koncertach z łatwością pozwoliło odsiać przysłowiowe ziarno od plew. I tak, przykładowo warszawski występ Toto zabrzmiał zaskakująco płasko i bez jakże spodziewanego drajwu, ustępując pod tym względem nawet leciwemu Philowi Collinsowi („Live At Montreux 2004”), bądź Alanis Morissette („Live At Montreux 2012”), które pozwalały nie tylko cieszyć uszy świetną namacalnością i precyzyjną definicją źródeł pozornych, lecz również realistyczną i otaczającą nas publicznością. W tym momencie pozwolę sobie na małą, będącą równocześnie komplementem dygresję, bowiem Marantz wraz z ww. 5.1 – kanałowym setem Dali zagrał o niebo lepiej aniżeli zaliczony w miniony wtorek 40-kanałowy zestaw Dolby Atmos w Filmotece Narodowej – Instytucie Audiowizualnym, co jasno wskazuje, że niekoniecznie liczy się ilość a jakość. Soliści mieli bowiem właściwy, znaczy się zgodny z rzeczywistością wzrost, gradacja planów była tożsama z tym, co widać było na ekranie a scena budowana była tam, gdzie rzeczywiście się znajdowała a nie gdzieś pod sufitem. Słowem nie było się do czego przyczepić. Po zredukowaniu kanałów z pięciu do dwóch i przesiadce z Dali na po wielokroć droższe Focale Sopra N°3 tytułowy Marantz wcale nie wykazywał tremy, lecz z wrodzonym wdziękiem rzucił się w wir zdarzeń świetnie radząc sobie nie tylko z „+” Eda Sheerana i nastrojowym „11 Past The Hour” Imeldy May, lecz również z obfitującym w karkołomne prog-metalowe pasaże i spiętrzenia dźwięków „A View From The Top Of The World” Dream Theater. Może bez wspomagania aktywnym subem i z trudniejszymi do wysterowania dysponującymi większą pojemnością i większymi drajwerami kolumnami dół pasma był zauważalnie zaokrąglony i delikatnie miększy aniżeli z rasową, dedykowaną stereofonicznemu odsłuchowi amplifikacją a nawet nieco poniżej pułapu wyznaczonego przez siostrzaną 110-kę, jednakże patrząc na różnice w cenie nie widzę większego sensu roztrząsania tej kwestii, tym bardziej, że raczej nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie próbował ożenku wycenionych na blisko 100 kPLN, łapiących za oko lubieżną pomarańczą Francuzek z pięciokrotnie tańszym wielokanałowcem . Grunt, że Marantz zachował właściwą sobie muzykalność i estetykę egzystującą po bardziej wysyconej stronie mocy. Fakt ten powinien szczególnie przypaść do gustu wszystkim tym, którzy gustują w repertuarze może nie tyle upośledzonym, co niezbyt wyrafinowanym pod względem prezentacji góry, gdyż z Cinema 30 w torze wszelakiej maści cyknięcia, szelesty i sybilanty nabierają ogłady i po prostu stają się mniej fatygujące nawet podczas wielogodzinnych sesji. Jak mam cichą nadzieję z powyższego tekstu jasno wynika, że Marantz Cinema 30 to istna wielokanałowa bestia o nader łagodnym obliczu, z jednej strony oferująca bezlik ultra zaawansowanych funkcji, z obsługą wszystkich popularnych serwisów streamingowych, 8k i niemalże profesjonalną korekta akustyki włącznie a z drugiej, gdy tylko przebrniemy przez wielopoziomowe menu i zostaniemy za rączkę przeprowadzeni przez kolejne zakładki set-upu da się ją obsłużyć dosłownie kilkoma kliknięciami. Jeśli zatem szukacie amplitunera, do którego podepniecie wszystkie źródła cyfrowe i większość analogowych nie tylko z własnych czterech kątów, co i systemów sąsiadów, to 30-ka z powodzeniem powinna spełnić wasze oczekiwania. Marcin Olszewski Dystrybucja: Horn Cena: 19 999 PLN Dane techniczne Ilość kanałów: 11.4 Moc wyjściowa (RMS) : 140 W / 8Ω; 175 W / 6Ω (przy wysterowaniu 2 kanałów) Wielokanałowy dźwięk przestrzenny: Auro 3D, DTS:X, DTS: X Pro, DTS HD Master, DTS Neural:X, DTS Virtual:X, Dolby Atmos, Dolby Height Virtualization, Dolby Surround, Dolby TrueHD, IMAX Enhanced, Wielokanałowe stereo Wejścia: 2 x composite; 1 x component; 7 x HDMI; Phono; 7 x analog RCA; 2 x optyczne; 2 x koaksjalne; USB-A Łączność: Ethernet; Wi-Fi; Bluetooth Wyjścia: 3 x HDMI (ARC, eARC); 7.2 x preamp; 4 x subwoofer Wsparcie: HDMI 2.1: 8K/60Hz AB / 4K/120Hz AB; HDR / HLG / Dolby Vision / HDR10+ / Dynamic HDR Korekcja akustyki: Audyssey MultEQ XT32; Audyssey Dynamic EQ / Dynamic Volume; Audyssey LFC Obsługiwane format audio: MP3; WMA; AAC; FLAC HD 192/24; WAV 192/24; ALAC 192/32; DSD Audio max. 5.6 MHz Obsługiwane serwisy streamingowe: HEOS Multi-room; AirPlay2; TuneIn; Spotify Connect; Pandora; SiriusXM; Amazon Music HD; Amazon Music; TIDAL; Deezer; Napster; Soundcloud; Mood Mix Pobór mocy: 780W max; 110W (bez sygnału); 0.2W Standby Wymiary (S x G x W): 442 x 384 x 109 mm Waga: 8.7 kg
    2 punkty
  44. Wyobraźcie sobie, że wbrew pozorom i otaczającym nas, dzielącym nasze zainteresowania znajomym zaskakująca część populacji tematyką audio bądź zupełnie się nie interesuje, bądź traktuje ją na tyle niezobowiązująco, że wystarczy, że coś im w tle brzęczy. To właśnie im dedykowane są wszelakiej maści bezprzewodowe i kablami z peryferiami, jak i zasilaniem związane niemalże bezobsługowe, samowystarczalne głośniki w stylu goszczącego u nas w zeszłym roku Sonosa Era 300, które nie tylko są w stanie umilać codzienną krzątaninę i chwile relaksu, co stanowić nagłośnienie niewielkiej domówki. Jeśli jednak ktoś nadal oprócz dobrodziejstw streamingu przywiązany jest do nośników fizycznych, to powinien jednak rozejrzeć się z ustrojstwem srebrne krążki odtwarzającym, jak daleko nie szukając … dostarczony przez ekipę Sieci Salonów Top HiFi & Video Design wszystko mający kombajn Yamaha MusicCast 200. Już podczas wypakowywania doszedłem do wniosku, że Yamaha MusicCast 200 to taki usieciowiony, acz stacjonarny – pozbawiony mobilności, odpowiednik dawnych boomboxów. Oferuje bowiem wszystko to, czego współczesna, „statystyczna” dusza konsumencka zapragnie. Może bowiem pochwalić się obecnością na swym pokładzie streamera, radia i to zarówno obsługującego pasmo FM, jak i DAB, odtwarzacza CD, budzika(!) i … ładowarki Qi. Całkiem sporo jak na tak kompaktowy all’in’one, nieprawdaż? A to wszystko za „drobne” 3 399PLN. Jednak już zupełnie serio tytułowy kombajn jest oczywistym konkurentem, dla nieco ubożej (brak ładowarki) wyposażonych, jakiś czas temu goszczących na naszych łamach konstrukcji w stylu Sonoro Elite, Meisterstück, czy Prestige. Jednak po kolei, czyli skupmy się na aparycji, która jak na tak wszechstronnie uzdolnionego malucha jest zaskakująco stonowana. Na froncie znalazła się bowiem szczelina napędu CD, prostokątne okno (niezbyt czytelnego) wyświetlacza i ukryte za blaszanymi, okrągłymi maskownicami przetworniki – po 8 cm nisko-średniotonowcu i 25mm kopułce wysokotonowej na kanał. Panel sterowania ulokowano na płycie górnej, przy czym jedynie przycisk odpowiedzialny za obsługę … budzika jest mechaniczny a wszystkie pozostałe ( a jest ich 12) mają postać dotykowych piktogramów. Uwagę zwraca niewielka, centralnie umieszczona ikona ładowarki Qi, która oznacza pole przeznaczone do ładowania kompatybilnych urządzeń. Plecy zaskakują minimalizmem i zarazem nieco, z racji obecności teleskopowej anteny, przypominają „kuchenne radyjko”. Wrażenie to potęguje zamontowany od spodu przewód zasilania. Jak łatwo się domyślić uwagę zwraca pokaźnej średnicy ujście układu bas refleks a jeśli chodzi o przyłącza, to Yamaha oferuje jedynie 3.5 mm wejście AUX, dedykowany pamięciom masowym port USB, gniazdo Ethernet i … wyjście słuchawkowe, które spokojnie mogłoby wylądować na froncie, bo coś czuję w kościach, że o jego obecności, właśnie z racji umiejscowienia większość użytkowników po kilku miesiącach od zakupu po prostu zapomni. Jakbym miał się do czegoś przyczepić, to zupełnie na siłę do braku HDMI ARC, bądź przynajmniej wejścia optycznego dzięki czemu można byłoby fizycznie spiąć 200-kę z odbiornikiem TV. Jeśli jednak łączność bezprzewodowa nie jest Wam obca, od czego Bluetooth. No i już zupełnie na koniec wypada wspomnieć, iż w zestawie znajduje się poręczny pilot, choć i tak większość z użytkowników sięgać może po niego dość sporadycznie, skoro najwygodniej 200-ką operuje się z poziomu firmowej aplikacji na Androida/iOSa. A właśnie, nie sposób nie nadmienić, że tytułowy kombajn, z resztą zgodnej z własną nazwą, należy do rodziny MusucCast, więc bez najmniejszego problemu wtapia się w firmowe ekosystemy tworząc z nimi koherentną całość, bądź rozbudowując je o kolejną strefę. Przechodząc do części poświęconej brzmieniu pozwolę sobie na ocenę złożoną z dwóch części, bowiem Yamaha MusicCast 200 ma dwa oblicza. Tak, tak, niby urządzenie jest jedno ale kryje w sobie drugie, diametralnie inne od tego prezentowanego na dzień dobry oblicze. Chodzi bowiem o dwa, dostępne m.in. z poziomu ww. pilota tryby dźwiękowe. Pierwszym a zarazem fabrycznie ustawianym jest podobno dedykowany muzyce „Bass Booster” a drugim „Standard” – bardziej odpowiadający „gadającym głowom”. No i problem w tym, że kiedy „odpaliłem” 200-kę na fabrycznych nastawach, to tak szybko jak ją wypakowałem, to równie szybko miałem ochotę ją spakować z powrotem do kartonu. Wystarczyło bowiem kilka taktów „Divisive” Disturbed, by jasnym stało się, że pierwsze skrzypce grać będzie szalenie „faworyzowany” bas, który odzywa się niemalże zawsze i wszędzie, przy czym zamiast na jakości i timingu woli zatracić się w swej ilości i mocy. Jak się łatwo domyślić, tego typu prezentacja znacząco zaburzała równowagę tonalną a przy tym sprawiała, że im dłużej próbowałem się z takim sposobem prezentacji zaprzyjaźnić, tym większe zmęczenie i irytację we mnie się budziły. Finalnie jakoś przy okazji „More than Just a Name” Infected Mushroom doszliśmy do porozumienia i właśnie przy tego typu syntetycznym repertuarze zamysł twórców Yamahy przestał budzić moje obawy o ich zdrowy rozsądek i ogólne pojęcie o audio, to osobiście tego typu „klubowej” maniery nie traktuję w kategoriach chociażby zbliżonych do Hi-Fi zostawiając ją do dyspozycji miłośników „getto blasterów” i mega -X -bassów. Całe szczęście wystarczyło przejść w tryb „Standard”, by wszystko wróciło do normalności a dźwięki dobiegające z Yamaszki stały się wielce akceptowalne i adekwatne do jej gabarytów. 200-ka wreszcie przestała udawać większą aniżeli jest w rzeczywistości a tym samym skupiła się na koherencji przekazu i jego komunikatywności a nie prężeniu napompowanych muskułów. W rezultacie zamiast dyskotekowego dudnienia z niekłamaną przyjemnością mogłem posłuchać dowolnych „jazzów” i klasyki, gdzie może scena nie porażała tak szerokością, jak i głębią a ogniskowanie źródeł pozornych było nazwijmy to dyplomatycznie „umowne”, ale już tak barwa, jak i liniowość nie odbiegały od normy. Warto jednak mieć świadomość, iż z racji dość niewielkiego rozstawu przetworników stereofonia nie jest tym, czym 200-ka może zagrozić np. podobnie wycenionym soundbarom. Niemniej jednak, jeśli nie będziemy podchodzić do niej zbyt krytycznie, czyli uznamy ją za swoisty odpowiednik desktopowo-sypialnianego generatora muzycznego tła a nie źródło krytycznych odsłuchów, to raczej nie powinniśmy być zawiedzeni. Powiem szczerze, ze pomimo braku jakichkolwiek audiofilskich inklinacji Yamahy MusicCast 200 z czystym sumieniem mogę polecić ja wszystkim tym, którzy poszukują czegoś, co zagra praktycznie wszystko, czy to z sieci, czy z CD, zajmuje niewiele miejsca i da się obsłużyć z tzw. palca, pilota i smartfonu. Czyli samograja dla zwykłych ludzi pragnących żyć z ulubioną muzyką w tle, jedynie okazjonalnie – vide wspomniana domówka, pozwalając jej nieco radośniej i donośniej zabrzmieć. Marcin Olszewski Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design Cena: 3 399 PLN Moc wyjściowa: 2 x 25W (6 Ω, 1 kHz, 10 % THD); 2 x 20 mW/16-32Ω, (słuchawkowe) Pasmo przenoszenia: 55 Hz - 20 kHz zastosowane przetworniki: 2 x 8 cm basowe; 2 x 2,5 cm wysokotonowe Zakresy radiowe: FM (87.5 MHz - 108.0 MHz); DAB (174 MHz - 240 MHz) Wejścia: AUX 3.5 mm mini jack, USB Wyjścia: Słuchawkowe 3.5 mm mini jack Odtwarzane formaty plików: AAC, AIFF, ALAC, FLAC, MP3, WAV, WMA (max 192 kHz/24bit) Odtwarzacz CD: CD, CD-R/RW, Audio CD, MP3, WMA Obsługiwane serwisy streamingowe: Spotify, Tidal, Deezer, Qobuz, Amazon Music, etc. Komunikacja: Wi-Fi (IEEE 802. 11 a/b/g/n/a;2.4 GHz/5 GHz) , LAN (100 Base-TX/10 Base-T), Bluetooth Ver. 4.2; AirPlay 2 Wymiary (S x W x G): 370 × 111 × 260 mm Waga: 4.4 kg
    2 punkty
  45. Wzmacniacz zintegrowany TONE WINNER AD-86D Już od wielu lat zdążyliśmy się wszyscy przyzwyczaić i co poniektórzy mieli okazję obserwować rozwój technologiczny potężnego kraju z Dalekiego Wschodu. Chodzi o państwo, w którym urodził się jeden z najszybszych i najbardziej kreatywnych mistrzów sztuk walki, aktorów uprawiających prywatnie i zawodowo kung-fu. Tak, to Chiny i mowa rzecz jasna o Bruce Lee. Kraj ogromnych możliwości technologicznych. Skończyły się już dawno czasy kiedy to na widok napisu na tabliczce znamionowej lub innej plakietce "Made in China" człowiek krzywił minę i wybrzydzał. Pamiętam rok 2007 kiedy to mój dobry kolega zaproszony na mój (i mojej małżonki) ślub miał pewien problem z wyborem upominku z tej okazji. Wybrał się z własną żoną do sklepów i oglądał sztućce, zastawy stołowe. W pewnym momencie ekspedientka zaproponowała zestaw filiżanek do herbaty. Kolega dokładnie im się przyjrzał i zapytany czy taki prezent mógłby być, odpowiedział, że pod spodem widzi napis "Made in China" i że jakoś nie jest przekonany czy jego koledze spodoba się ta "chińszczyzna". Na to ekspedientka odpowiedziała: "Proszę Pana, to jest chińska porcelana. Najlepsza na świecie". Marka rozpoznawalna już nie tylko na rynku chińskim. Na początku lat 90-tych firma zajmowała się świadczeniem usług montażowych będąc podwykonawcą dla firm z tzw. "uznaniem" w światku audio. Spowodowało to uzyskanie stosownych certyfikatów ISO w połowie lat 90-tych i budowanie urządzeń pod własnym znakiem firmowym - Guangzhou Tonewinner Electronics Co., Ltd. Firma zajmuje się urządzeniami dla kina domowego, wzmacniaczami audio sektora profesjonalnego oraz domowego High Fidelity, preampami liniowymi, procesorami dźwięku, odtwarzaczami płyt kompaktowych oraz wszelkiej maści głośnikami od klasycznego stereo z subwooferami jak i głośnikami BluTooth, WiFi, DolbyAtmos oraz od kilku lat dobrze sprzedającymi się "belkemi", czyli soundbarami. Przy okazji testowania zestawów głośnikowych Teufel Definion 3 otrzymałem do posłuchania muzyki wzmacniacz zintegrowany TONE WINNER AD-86D. Posłuchałem go w połączeniu z Teufel Definion 3 oraz moimi roboczymi vintage Yamaha NS-1000 oraz na kilku różnych źródłach dźwięku. BUDOWA / WYGLĄD Na pierwszy rzut oka wzmacniacz sprawia wrażenie "mocarza". Moje pierwsze wrażenie wizualne - "Co za bydlę?!". Niespełna 20kg żywej masy na którą składa się siłą rzeczy teoretycznie lekka aluminiowa obudowa, ale powiedzmy sobie szczerze - te dwadzieścia kilogramów jak na integrę to już naprawdę przyzwoicie. Siermiężnie ożebrowany po bokach. O góry i pod spodem aluminiowe profilowane płyty z podłużnymi fasolowymi otworami odprowadzającymi ciepło. Front z grubej blachy aluminiowej. Zapomniałem zmierzyć, ale na moje oko to blacha aluminiowa o grubości około 14mm. Jako że wzmacniacz pracuje głównie w klasie A - wydziela spore ilości ciepła. Już po 30 minutach obudowa jest ciepła, a miejscami bardzo ciepła, wręcz gorąca. Wewnątrz posadowiony jest duży transformator toroidalny. Producent deklaruje pobór mocy elektrycznej na poziomie 400VA. Do tego sekcja kondensatorów. Sekcja końcówki mocy oparta jest o parę tranzystorów bipolarnych firmy TOSHIBA TTC-5200 / TTA1943 na każdy z dwu kanałów. Sekcja preampu to układy elektroniczne Burr Brown OPA2134. Siła głosu sterowana jest elektronicznie za pomocą układu CS3310. Wewnątrz wzmacniacza na pokładzie znajdziemy wbudowany przetwornik cyfrowo-analogowy AD1955. Spora ilość wejść/wyjść na tylnej ściance. Generalnie zacząłem doceniać takie rozwiązania. Niby prawdziwy audiofilizm to bezpretensjonalne i bezkompromisowe rozdzielanie wszystkiego co możliwe w osobne skrzynki z osobnym porządnym zasilaniem, wszystko pospinane solidnym okablowaniem. A tutaj cała masa wejść i możliwości. Pierwsze co przyszło mi do głowy, to sprawdzenie jak brzmi muzyka ze zwyczajnie po gospodarsku - podłączonego telefonu komórkowego ze Spotify Premium na czele. Ale o brzmieniu za chwilę. Skupmy się na wyposażeniu. Mamy tutaj trzy pary złączy cinch, czyli 3 x RCA, dość oddalonych od siebie, że można wpiąć się grubszymi wtyczkami. Do tego trzy wejścia koaksjalne, cyfrowe, optyczne typu Toslink - oba z rozdzielczościami bitowymi PCM 24 bit/192 kHz. Dodatkowo ARC i BluTooth i antenka z tyłu w centralnej części. Trzeba uważać zwłaszcza chwytając tego byka za rogi, bo łatwo ją wyrwać. Generalnie wiadomo, że chwytamy od spodu, ale recenzent to też człowiek i potrzebuje czasami przesunąć, obrócić i wtedy łatwo o skuchę. Mamy tutaj jeszcze złącze USB Audio PC typu B oraz gniazdo na kartę Micro SD. Jest też opcja rozłączenia wzmacniacza czyli dodatkowe gniazda fabrycznie spięte drucianymi zworkami, których wypięcie umożliwia wykorzystanie wzmacniacza zarówno jako przedwzmacniacz jak i końcówkę mocy. Wiadomo, że najważniejsze wyjście to wyjścia głośnikowe i jest tutaj dość solidnej konstrukcji para gniazd głośnikowych. Wiadomo - w standardzie gniazdo na przewód głośnikowy oraz na dole klapeczka na gnieździe bezpiecznika sieciowego. Łatwo testować zarówno przewody zasilające jak i bezpieczniki. Wiadomo, że rozwiązania wewnątrz wzmacniaczy są bardziej kłopotliwe i wtedy testerzy zazwyczaj zdejmują obudowy, bo łatwiej o szybkie wychwycenie różnic brzmieniowych. Bardzo przejrzyście i czysto poprowadzony montaż. Tak jak pisałem front z płaskownika aluminiowego gustownie szlifowanego mieści w sobie wyświetlacz w pełni regulowany, dość dobrze czytelny, bistabilny przycisk zasilania o bardzo dobrym brzmieniu. Od niedawna zacząłem zwracać na takie rzeczy uwagę. Może to dziwne, ale praca klamek i drzwi w samochodach osobowych od dawna jest sprawdzana przez maniaków motoryzacji. To dlaczego maniacy audio nie mieliby sprawdzać brzmienia przycisków tudzież przełączników dających bezpośredni kontakt człowieka z danym urządzeniem? Na przednim panelu znalazł się jeszcze dodatkowy port, a właściwie gniazdo USB typu A np. do włączania muzyki z nośnika zewnętrznego typu PenDrive. Mamy tutaj jeszcze pokrętło wielofunkcyjne w funkcją przycisku monostabilnego. Obraca się z delikatnym biciem promieniowym, ale uznajmy, że jest to w granicach tolerancji wymiarowych zwłaszcza dla niewielkich prędkości obrotowych przewidzianych nawet do nerwowych zmian poziomów głośności. Mamy jeszcze niewielkich rozmiarów pilot zdalnego sterowania koloru czarnego. Przyznam, że nie używałem go ze względu na brak odpowiedniej baterii, więc ocenić mogę jedynie wygląd i tutaj uczciwie powiem, że wygląd jest całkowicie dla mnie akceptowalny. WRAŻENIA SŁUCHOWE / BRZMIENIE Granie rozpocząłem od połączenia zestawami głośnikowymi niezupełnie mi obcymi, bo przez sześć poprzednich dni podłączonymi do mojego roboczego wzmacniacza lampowego LAR IA-30MKII 2x30W Dual Mono Push-Pull z lampami EL34 w końcówce mocy. Przepięcie nastąpiło dość szybko i właściwie w ciągu kilku pierwszych minut nakreślił się charakter grania wzmacniacza zintegrowanego Tone Winner AD-86D. Dokładnie po szóstym dniu słuchania na lampie przepiąłem kolumny na tranzystor i muszę powiedzieć, że nie było tego co zazwyczaj od lat doświadczam, czyli nie pojawiło się osuszenie średnicy ani dominacja wysokich tonów. Dźwięk nadal miał analogowy charakter grania. Bas trzymany w ryzach, jednak z tych barwowo bardziej miękkich niż twardych. Oczywiście uzależnione jest to od danego nagrania, realizacji. Wydawać by się mogło, że różnice w mocy oby tych wzmacniaczy nie mają znaczenia. Otóż nieprawda. Mają znaczenie. Tranzystorowy "Zwycięzca tonu" trzyma w ryzach bas o ani na chwilę nie pozwala na jego zbytnie poluzowanie się. No, może odrobinę poluzowuje bo czuć to charakterystyczne zmiękczenie i ocieplenie. Konstrukcja lampowa Linear Audio Research pana Eugeniusza Czyżewskiego absolutnie nie należy do grona rozleniwionych studentów marzących jedynie o zerwaniu się z wykładów w poszukiwaniu lokalu z tanim piwem tudzież winem, w towarzystwie ładnych dziewczyn. Ten push pull trzyma oburącz bas za facjatę i nie pozwala mu się wyswobodzić. Tone Winner robi to podobnie z odrobiną nuty zmiękczającej, która to nuta przypada do gustu grona melomanów. Poszło w ruch kilkanaście płyt kompaktowych i winylowych dziennie. Nie sposób teraz opisać wszystkich wrażeń. Jednak jest wspólny mianownik. Gitara basowa nagrana na audiofilskim tłoczeniu Acoustic Room 47 - utwór techniczny nr 10 p.t. "Sekcja" w wykonaniu Roberta Kubiszyna zabrzmiała z niebywałą potęgą i precyzją. Miało miejsce to fakturowanie basu i jednoznaczne rozróżnienie barwowe gitary basowej od kontrabasu. Czuć to delikatne analogowe zmiękczenie zarówno na jednej i drugiej parze zestawów głośnikowych. Yamahy NS-1000M nie są szczególnie trudnymi głośnikami do napędzenia, ale byle co je nie zadowoli. Tutaj Tone Winner AD-86D stanął na wysokości zadania i prawidłowo je wysterował. Odtwarzane były przeróżne gatunki muzyczne. Standardowo zamieszczałem informację na moim blogu w temacie poświęconym testom kolumn głośnikowych Teufel Definion 3, streamera RIVO Volumio i rzeczonego wzmacniacza Tone Winner AD-86D. Bardzo dobra równowaga tonalna. Na uznanie zasługuje wg mnie wbudowany equalizer wystopniowany do skali od -10 do +10 osobno dla niskich i wysokich tonów. Rzecz jasna można jego wpływ pominąć i słuchać "na zero". Wyjątkowo dobrze odtwarzana była muzyka klasyczna. Mój ulubiony koncert nr 1 na wiolonczelę D-dur Haydna z Jacqueline du Pre w roli głównej - czyli wiolonczelowym szaleństwie połączonym naprzemiennie z radością i tkliwością wysublimowanych pchnięć smyczkiem w struny instrumentu całkowicie wykonanego z drewna, drewna wibrującego w rytm zadawanych ciosów tudzież intymnych głaśnięć powodujących co jakiś czas istną palpitację serca i skurczów gardła. Krótko i konkretnie mówiąc - zatyka gardło i człowiek albo chce sięgnąć po szklankę wody albo najzwyczajniej w świecie po chusteczki. Tak, tak, da się wzruszyć podczas słuchania muzyki z tego chińskiego "skurczybyka", z którego ciepło emanuje dosłownie i przenośni. PODSUMOWANIE Wzmacniacz solidny pod względem budowy, topologii, zapasu mocy. Dobrze wyposażony. Daje przyjemność z odtwarzania muzyki ze smartfona łączącego się za pomocą BluTooth. Nie jest analityczny, nie dzieli włos na czworo. Angażuje, delikatnie ociepla, nadaje nutę homogeniczności oraz muzykalności, co nie oznacza bynajmniej zamulania, zbytniego słodzenia i "kluchowatości" brzmieniowej. Łukasz Piechocki Dystrybutor: Audiomagic Cena: 5990 zł *** CECHY PRODUKTU: - Konstrukcja aluminiowa - Niskie zniekształcenia, duża moc wyjściowa 2x120 W - Obsługa karty TF 128G, dysku USB i Bluetooth; Obsługa formatów bez utraty APE, FLAC, WAV; Obsługa kontroli aplikacji - Jedno wejście, dwa wyjścia to obwód wzmacniacza różnicowego, gwarantuje niskie zniekształcenia i mocne działanie wzmacniacza - Doskonała jakość dźwięku, ogromne pole dźwiękowe i precyzja - Wsparcie APE, FLAC, WAV w bezstratne formaty. Wsparcie kontroli aplikacji SPECYFIKACJA TECHNICZNA: Liczba kanałów: 2 SNR: > 100dB (liczba A) Zakres częstotliwości: 20Hz-60KHz (+1/-3dB) THD: < 0,05% (1KHz, normalne warunki pracy) SN: ≥96dB (ważone) Wzmocnienie: 42dB Moc wyjściowa w klasie AB: 120W * 2 ( 8 omów, THD = 1%, 1 KHz) Moc wyjściowa w klasie A: 20W*2 Przycisk „MODE” na pilocie może ustawić klasę A, klasę AB lub AUTO. Gdy „AUTO”, będzie działać automatycznie w klasie A lub klasie AB w zależności od zmiany temperatury. Impedancja znamionowa: 4 ohm – 8 ohm Impedancja wejściowa: 10 kOhm Pobór mocy: 400W/4 Wzmacniacz operacyjny amerykańskiej firmy BB OPA2134 Obudowa: stop aluminium Wymiary: (szer.) 444 mm, (gł.) 455 mm, (wys.) 160 mm Waga netto 18,5 kg Zasilanie: AC 220 V (+- 10%)
    2 punkty
  46. Brytyjskie brzmienie, brytyjska szkoła dźwięku, często słyszymy takie stwierdzenia, ale w zasadzie co one oznaczają ? Myślę, że można rozpatrywać to w dwóch płaszczyznach. Pierwsza to faktycznie brytyjskie podejście do barwy, dążenie do neutralności dźwięku. Większość tańszych wzmacniaczy gra skrajami pasma, ma podkreślone niskie tony i soprany, natomiast średnica jest wycofana. Na początku może się to podobać i często w pierwszej chwili robi to wrażenie na słuchaczu, ponieważ wzmacniacz gra mocnym, efektownym zdawałoby się dźwiękiem, jednak dalekim od neutralności. Natomiast brytyjscy producenci skupiają się bardziej na średnicy, ponieważ to w niej zawartych jest najwięcej informacji, natomiast soprany i bas są wykończeniem całości. Drugie kryterium to podejście do technologii, po prostu dobra technologia jest odporna na upływ czasu i zawsze wybroni się dobrym brzmieniem. Podczas gdy ja sobie dywaguję o brytyjskim charakterze muzycznym, w salonie rozgrzewa się do testu przedstawiciel audio z ojczyzny Szekspira, wzmacniacz zintegrowany Exposure serii 2510. Exposure to mała brytyjska manufaktura z siedzibą w Sussex, która działa od 1974 roku. Od tego czasu firma pozostaje małym rodzinnym producentem, który przedkłada wydajność nad efekty (co jest takim typowym podejściem wyspiarskim). Dzięki temu elektronika tej marki posiada jedynie minimum wyrazistych kształtów i elementów, działa w myśl zasady „liczy się to, co w środku”. Model, który do mnie dotarł to następca znanego wzmacniacza 2010, który przechodził małe liftingi oznaczane symbolami 2010S, 2010S2 i właśnie wycofany 2010S2D. Stylistyka Exposure 2510 jest stonowana, wręcz minimalistyczna. Patrząc na przód widać czysty, prosty aluminiowy panel z zaokrąglonymi narożnikami, przycisk zasilania po lewej stronie, dwa pokrętła tej samej wielkości po prawej. Ten po lewej steruje głośnością, a ustawiony poziom sygnalizuje czerwona dioda LED, ten po prawej to selektor wejść. Z pozoru minimalistyczny projekt, jest jednocześnie wykonany na najwyższym poziomie i nic mu nie możemy zarzucić, jeśli chodzi o jakość użytych materiałów. Panel tylny w lewej części ma cztery wejścia analogowe RCA, pętlę magnetofonową i wyjście PRE OUT. Po prawej stronie znajduje się gniazdo sieciowe oraz zestaw wpuszczanych zacisków głośnikowych, to typowe brytyjskie rozwiązanie, możemy więc stosować jedynie wtyki bananowe. Taka konstrukcja to w zasadzie klasyk z lat 70 tych poprzedniego wieku. Piszę to oczywiście w pozytywnym znaczeniu, ponieważ mało jest obecnie na rynku typowych wzmacniaczy analogowych. Większość producentów szpikuje elektroniką swoje produkty i prześcigają się w nowinkach. Wzmacniacz jest dostępny w dwóch wersjach kolorystycznych, srebrnej i czarnej a jego wymiary to 44 × 9 x 30 cm i waga 8 kg. Jak widzimy, wzmacniacz nie jest wysoki, a dodatkowo obudowa nie ma nacięć, czy dodatkowych radiatorów. Mimo to wzmacniacz nie grzeje się, a to za sprawą użytych materiałów, gruby panel przedni i cała obudowa wykonane są z aluminium, które pełni funkcję radiatoa. Wzmacniacz Exposure 2510 wyprodukowano wyłącznie za pomocą wysokiej klasy komponentów, mamy tu kondensatory marki Elna serii Silmic, blokowe kondensatory foliowe Wima oraz Evox Rifa. W obwodzie selektora źródeł pracują wysokiej jakości, hermetyczne przekaźniki marki Motorola. Jak ta klasyczna konstrukcja wypada dźwiękowo ? Pierwsze co wychwytują nasze uszy, to przepiękna, nasycona, barwna, ale zarazem szczegółowa średnica, która jest wręcz magiczna, a żywiołowa dynamika, rytmiczność i wiarygodna przestrzeń to podstawowe cechy tego modelu. Słuchając Exposure, naturalnie nasuwało mi się porównanie do Naim Nait 5si. Dla tych, którzy nie mieli do czynienia z marką Exposure Electronics, przypomnę tylko, że istnieje ona tak długo, jak Naim od 1974 r., ale wydaje mi się, że jest mniej popularna na polskim rynku. Wzmacniacz Nait 5si jest mi dobrze znany i tak jak kocham go za dźwięk, tak nienawidzę za wszelkiego rodzaju brumienie i strzelanie w głośnikach, dla mnie jest to nieakceptowalne. Tu tego nie ma jest idealna „cisza” w muzyce. Wydobywa się z niego tylko czysty dźwięk, niezależnie od poziomu głośności. Oba wzmacniacze inaczej też kreują scenę dźwiękową. W Exposure jest ona zdecydowanie szersza na boki i głębsza w tył, a dodatkowo pozycjonowanie instrumentów jest bardziej precyzyjne. Exposure to więcej przestrzeni 3D pomiędzy nutami, lepiej odczuwalne obrazowanie. Z kolei w Naim scena jest wypchnięta na słuchacza, uderza nas w klatę jak fala rozchodząca się w jednej płaszczyźnie. Przyjemnie się słucha Naima, chociaż w tym obszarze brakuje mu zdecydowanie szerokości, wygrywa Exposure. Niskie tony w Exposure mnie zaskoczyły. Tego, że bas jest szybki ekspresyjny, można się było spodziewać, bo z tego słynie ten brytyjski producent. Mimo tego byłam zdziwiona, jak on potrafi uderzyć, pojawia się znienacka, ale dokładnie tam, gdzie powinien być. Słuchając Billie Eilish „No Time to Die”, które zdawałoby się, że brzmi jak szeptanka zaspanej dziewczynki, to w punkcie kulminacyjnym piosenka uderza w imponujące rejestry, a niskie tony pokazały w tym utworze, co potrafi nasz bohater dzisiejszego testu. Bas oprócz szybkości ma barwę i teksturę, uderza ciasno, ale tempo, rytm, wyczucie czasu jest świetne. W Naim bas jest bardziej rozproszony, nieco dłużej wybrzmiewa. Który bas uznamy za lepszy, to już tylko nasze upodobania dźwiękowe zdecydują. Średnica to najmocniejsza strona Exposure, bardzo naturalna, nasycona z pięknie brzmiącymi wokalami, nieważne czy mamy do czynienia z kobiecym głosem, czy męskim. Mamy wrażenie, że wokalista śpiewa tylko dla nas, że jesteśmy na koncercie i muzyka brzmi na żywo. Każdy nawet najmniej istotny dźwięk podawany jest z należytą czytelnością i naturalnością. Nait 5si jest łagodniej grającym wzmacniaczem. Średnica jest obszerna, jednak nie brzmi ona aż tak neutralnie . Tony wysokie nie są w żaden sposób wycofane, czy przygaszone. Jednocześnie z pewnością są delikatnie wygładzone na samym skaju pasma, co w żaden sposób nie odbija się na szczegółowości. Trzeba jednak przyznać, że całościowo rzecz ujmując, brzmienie 2510 jest wysoce spójne i naturalne, a przy tym energetyczne i dynamiczne. Słuchając go, ma się przekonanie, że w torze pracuje dużo większy i mocniejszy wzmacniacz. Czy są jakieś słabe punkty, czy można się do czegoś przyczepić ? Może drobiazg, ale jednak pilot. Jakość wykonania i użyte tanie plastiki są nieakceptowalne w tym przedziale cenowym, poza tym masa zupełnie niepotrzebnych przycisków. Zdecydowanie pasowałby tu pilot aluminiowy z przyciskami do zmiany głośności i wyboru wejścia. Cała reszta jest na najwyższym poziomie i zdecydowanie polecam go każdemu, kto szuka mocnego i klarownego brzmienia, pełnego energii. Za dostarczenie wzmacniacza do testów, dziękuję RAFKO Dystrybucja. Małgorzata Rutkowska-Mamica Specyfikacja techniczna: Moc wyjściowa: 2 x 75 W/8 Ω Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 20 kHz Wejścia: 5 x RCA, 1 x phono MM (2,5 mV, 47 kΩ) Wyjścia: 1 x pre-out, 1 x tape-out Zniekształcenia: <0,015% Stosunek sygnał/szum: >100 dB Separacja kanałów: >80 dB Wymiary (W/S/G): 9/44/30 cm Masa: 7 kg
    2 punkty
  47. Specyfikacja techniczna kolumn Harbetha (wszystkich modeli, nie tylko opisywanego przeze mnie modelu SHL5XD) jest taka, że obudowa jest tak samo ważnym i wpływającym na brzmienie elementem kolumny, jak sam głośnik. Wspomniane przeze mnie, technologiczne rozwiązanie jakim cechują się kolumny Harbetha, to oparcie się na lekkich, cienkich i drgających ściankach kolumny, ale za to dobraniu ich drgań i rezonansów własnych, w taki sposób, by wkomponowały się w zaplanowane zestrojenie zwrotnicy. Tak więc te częstotliwości, które powstają podczas pracy ścianek obudowy, są wkalkulowane w zestrojenie zwrotnicy. Pasożytnicze rezonanse zostały, w pewnym stopniu okiełznane i zaprzęgnięte do pracy w kolumnie. Jest to rozwiązanie odmienne i całkowicie alternatywne, do używanego najczęściej modelu, stosowanego przez lwia część producentów audio. Obecnie najczęściej używane rozwiązanie polega na tym, by ścianki jak najbardziej wzmocnić, usztywnić i wytłumić, tak by drgania wyeliminować najbardziej, ile się da. Oczywiście całkowicie się tego nie da zrobić, a skuteczność tych zabiegów, zależy od tego jak solidną i mocną obudowę producent przygotuje. Oba rozwiązania mają swoje plusy i minusy, ale w przypadku rozwiązania z grającymi ściankami – które stosuje Harbeth – rodzaj użytych standów pod kolumnę, staje się kluczowy. Owszem, w każdym przypadku standy mają wpływ na brzmienie, ale gdy w grę wchodzi kolumna z grającymi obudowami, to użycie nieodpowiedniego standu, może zmienić strojenie kolumny. Dzieje się tak, ponieważ ciężkie standy z balastem, przykręcane do obudowy czy klejone blue-tackiem, usztywnią i wytłumią drgania kolumny, co jest korzystne, jeśli producent starał się je minimalizować. Ale w przypadku, kolumny takiej jak Harbeth, gdzie, projekt zakłada pracę ścianki i jest to uwzględnione w zwrotnicy, to jej wytłumienie, zmienia całkowicie założone przez producenta strojenie kolumny. W przypadku kolumn Harbeth użycie standów innych, szczególnie takich wykonanych w całkiem odmiennej technologii, czyli na przykład mass loadery – stadny ważące po kilkadziesiąt kilo, wyspawanych z ciężkich metalowych profili, może skończyć się bardzo złym efektem dźwiękowym. Utracimy naturalność i lekkość średnicy, całkowicie zmieni się prezentacja basu, który w pewnych partiach staje się słabo kontrolowany, a w innych jest zbyt chudy, dając poczucie niedosytu. Dlatego w przypadku kolumn Harbeth, tak ważne jest by stosować je ze standami dedykowanymi do tej kolumny. Tu nie chodzi tylko o wymiar podstawy i wysokość, która musi się zgadzać do konkretnej kolumny, ale również o pełne uwzględnienie pracy obudowy. Ton Traeger Audio Reference, to produkt będący efektem pracy niemieckiej manufaktury z Bawarskiego miasteczka Füssen, znajdującego się w okolicy Alp. Manufaktura ta, mocno podkreśla swoje przywiązanie do ekologii i troski o dobro planety. Dlatego reklamują swoje produkty jako w pełni organiczne i wykonane ręcznie, pakowane w produkty pochodzenia naturalnego, produkcję pozbawioną szkodliwych dla środowiska materiałów. Oczywiście nie ma to żadnego wpływu na dźwięk, ale misja ta jest dla Nich na tyle ważna, że pragnęli podkreślić to w swojej ofercie – co za Nimi powtarzam. Jeśli chodzi o wykonanie samych standów, to są to lekkie, drewniane standy, olejowane na czarno. Zamki i łączenia w drewnie są idealnie spasowane, drewno jest odpowiednio długo sezonowane i wysuszone – nie ma więc ryzyka pękania czy wygięcia. Rodzaj drewna jest wyselekcjonowany pod kątem optymalnego dźwięku, pochodzi z Bawarskich lasów i pozyskiwane jest zachowaniem zrównoważonej wycinki i sadzenia – co potwierdza certyfikat FSC (Rada ds. Odpowiedzialnej Gospodarki Leśnej/Forest Stewardship Council). Słuchając więc kolumn na tych standach, nie musimy mieć wyrzutów sumienia, że przyczyniliśmy się do zniszczenia amazońskiej dżungli czy syberyjskiej tajgi. Jeśli chodzi i zastosowaną technologię, to nie jest to jakaś szczególnie zaawansowana sprawa. Stand drewniany, również ma swoje rezonanse, więc grubość nóżek, powierzchnia kontaktu z kolumną, łączenie listewek – każda z tych rzeczy ma wpływ. Wystarczy więc „tylko” trafić w optymalne punkty dla każdego z parametru i otrzymujemy idealny stand. Zrobić to można metodą prób i błędów lub odpowiednio zaawansowanymi symulacjami albo przy pomocy obu tych metod. Ważny jest efekt końcowy, a ten w standach Ton Traeger Audio udało się uzyskać. Otrzymujemy więc produkt, w pełni sprawdzony, zoptymalizowany pod konkretną kolumnę, wykonany z zachowaniem troski o los naszej planety i do tego stworzony z niezwykłą pieczołowitością i dokładnością. Myślę, że w takiej sytuacji nie trzeba dodatkowych rekomendacji. Zresztą sam fakt sprzedaży i dystrybucji ich, jako dedykowanego rozwiązania w ponad dwudziestu krajach, w tym: praktycznie cała Europa, Ameryka, ale też Indie, Tajlandia i Australia, niejako obrazuje skuteczność i efektywność tego produktu. Standy te dedykowane są do kolumn marki Harbeth, link do materiału o kolumnach. Rafał Czuk Sprzęt do testów dostarczył Salon audioplaza.pl z Poznania. https://audioplaza.pl/producent/ton-traeger-audio https://audioplaza.pl/products/37140-ton-traeger-reference-hl5-podstawki-do-kolumn-harbeth-hl5-salon-poznan Jedyny w Wielkopolsce dealer marki Harbethy – salon audioplaza.pl.. Przestrzeń, którą audioplaza.pl przygotowała dla swoich klientów szybko zyskała uznanie i rozgłos wśród rodzimej branży audio. Potwierdzona wykresami i certyfikacją liniowa akustyka pozwala obcować z dźwiękiem zgodnym z zamysłem konstruktorów. SHL5plus XD pokazały tutaj co oznacza wierna rekonstrukcja. Instrumenty i wokale brzmią wiarygodnie i bez zbędnych dodatków. Powstała holografia sprawiła, że głośniki całkowicie znikają w tej przestrzeni i mimo niewielkiej kubatury udało się zbudować bogatą i rozbudowaną scenę. Potwierdziło się, że akustyka jest nie mniej ważna niż odpowiedni dobór wszystkich, poszczególnych elementów systemu stereo. Odpowiednie i profesjonalne jej przygotowanie, tak jak ma to miejsce w poznańskiej audioplazie daje najlepsze możliwości świadomej selekcji i doboru komponentów wg subiektywnych upodobań każdego z nas. https://www.audioplaza.pl/ https://www.facebook.com/audioplaza.eu https://www.instagram.com/audioplaza_poznan/
    2 punkty
  48. Brytyjski Musical Fidelity w 1985 roku wprowadził na rynek wzmacniacz zintegrowany oznaczony prostym i krótkim symbolem A1. Wzmacniacz ten okazał się być olbrzymim rynkowym przebojem, sprzedano ponad 100 000 egzemplarzy (sic!) - następnie produkowany był w niezmienionej formie przez kolejnych dwadzieścia kilka lat (choć został lekko zmodernizowany około roku 2008). A1 w połowie lat 80-tych XX wieku prezentował się niczym przybysz z kosmosu. Niesamowicie oryginalna, geometryczna obudowa - wówczas na wskroś nowatorska, nietypowa. Ekscentryczna. Nie mniej A1 wyróżniał się nie tylko ze względu na obudowę, ale także doskonałym projektem amplifikacji zorientowanym na czystą klasę A. Wzmacniacz ten brzmiał niczym bardzo dobry wzmacniacz lampowy. To nie był jednak przypadek, a celowe działanie. Albowiem za jego projektem stał pan Tim de Paravicini, inżynier-elektronik, który był najbardziej znany ze swoich projektów wzmacniaczy lampowych i niestandardowych prac dla wielu profesjonalnych studio nagrań. W istocie rzeczy, taki a nie inny projekt / kształt obudowy wzmacniacza, był wymuszony przez specyficzne wewnętrzne obwody klasy A1, które pobierają sporo mocy i generują bardzo dużo ciepła. A1 grzał się dosłownie jak żelazko (temperatura obudowy sięgała 65 st. C), potrzebował więc skutecznej obudowy/radiatora, który by owo ciepło efektywnie rozproszył / odprowadził na zewnątrz. Ożebrowana obudowa jest więc tak naprawdę zintegrowanym radiatorem. Lecz dzięki temu, że A1 był wzmacniaczem klasy A wytwarzał bardzo małe zniekształcenia, brzmiał bardzo plastycznie i, nomen omen, ciepło. Melodyjnie i bardzo atrakcyjnie. Hipnotycznie. Brzmienie wzmacniacza A1 na lata zdeterminowało firmowy sound Musical Fidelity, już zawsze był kojarzony z ciepłym, gładkim i fizjologicznym dźwiękiem o słodkiej średnicy, czyli z ogólnie powabnym i przyjemnym brzmieniem. Super-muzykalnym. Równolegle z drugą wersją wzmacniacza A1, czyli na początku roku 2008, Musical Fidelity zaproponował do kompletu odtwarzacz płyt kompaktowych, nazwany, a jakże - A1 CD-Pro. Wizualnie i wzorniczo całkowicie bazujący na stylistyce wzmacniacza A1. Dodam, że w tamtych latach kupiłem dla siebie odtwarzacz płyt A1 CD Pro, ale wzmacniacza A1 już nie zdążyłem. Odtwarzacz A1 CD-Pro mam do dziś i jest on moim jedynym odtwarzaczem CD. Ulubionym. Zresztą na Stereo i Kolorowo dość dokładnie go kiedyś opisałem (czytaj moją recenzję TUTAJ). Ale wracając do przedmiotowego wzmacniacza. Po 38. latach od premiery pierwszej wersji wzmacniacza A1 oraz po 15. latach od wprowadzenia drugiej wersji, Musical Fidelity (dziś wchodzący w skład Audio Tuning Vertriebs GmbH) zdecydował się zaproponować kolejną, czyli trzecią. Właśnie trwa rynkowa premiera "nowego" wzmacniacza Musical Fidelity A1 (zobacz TUTAJ i TUTAJ). Stylistycznie i konstrukcyjnie wzmacniacz został oparty na oryginalnej wersji z 1985 roku, lecz rozmiar obudowy jest nieco większy (jest szersza i głębsza) - dokładnie tak, jak to było w wersji z 2008 roku. Zmieniono także kolor diody sieciowej z czerwonej na niebieską. Współczesny "A1 modern-classic" został też wyposażony w wygodne zdalne sterowanie, pozostawiono pokładowy przedwzmacniacz gramofonowy. Dokładna lista modernizacji została wypunktowana bezpośrednio pod poniższymi zdjęciami dwóch wersji A1. A1 na przestrzeni czasu, czyli aktualnie wprowadzone ulepszenia w stosunku do pierwotnego wzmacniacza z 1985 roku to: - Zaktualizowany transformator do bardziej wydajnych uzwojeń "dual mono split rail" - Wysokiej jakości i zaktualizowany potencjometr ALPS serii RK do regulacji głośności - Pilot zdalnego sterowania na podczerwień dodany do regulacji głośności - Blok wzmocnienia przed regulacją głośności całkowicie przełączalny za pomocą przełącznika "direct" (- 10 dB) - Wszystkie tranzystory, w tym wyjściowe, są starannie dobranymi nowoczesnymi odpowiednikami - Wszystkie kondensatory w ścieżce sygnału są typu polipropylenowego (PP) - Rezystory są nowoczesnymi niskoszumnymi metalowymi foliami - Zadbano o to, aby nie zmieniać specyfikacji żadnych komponentów w stosunku do oryginału, ale zaktualizować je do nowoczesnych odpowiedników o długiej żywotności - Układ wiernie podąża za oryginałem w obrębie sekcji obwodów na płytce drukowanej - Lepiej rozplanowane sekcje obwodów, w szczególności oddzielne zasilacze i wzmacniacze mocy - Ulepszono stopień gramofonowy i przedwzmacniacz w celu zmniejszenia szumów i przydźwięków A1 jest zbudowany w oparciu o całkowicie dyskretną i symetryczną topologię klasy A. Jest w stanie dostarczyć 25 W czystej mocy w klasie A przy obciążeniu 8 omów i 25 A maksymalnego prądu wyjściowego. Chociaż liczby te mogą wydawać się raczej niskie, zdolność stopnia wyjściowego do napędzania trudnych głośników jest małym cudem samym w sobie. Wzmacniacz pracuje w dynamicznej klasie A i jeśli prąd stały klasy A zostanie przekroczony, automatycznie pozwoli na więcej. Dlatego też "przesuwa się" (NIE "przełącza") płynnie do pracy w klasie B, tymczasowo pozwalając na dalszy wymagany pobór prądu. Nowy A1 otrzymał zaktualizowany transformator z dzielonego (oryginał z 1985 roku) do bardziej wydajnych uzwojeń "dual mono split rail". Stopnie wzmacniające są zasilane przez w pełni niezależne lewy i prawy zasilacz, co zapewnia lepszą obsługę mocy i obrazowanie stereo, a każdy wzmacniacz mocy ma teraz podwójną pojemność zasilania, co skutkuje zmniejszeniem tętnień i szumów. Szum transformatora i rozpraszanie ciepła zostały zredukowane dzięki lepszej wydajności i zmodernizowanym komponentom. Główne zasilacze są filtrowane w celu lepszej regulacji i zmniejszenia przepięć przy włączaniu. Układ przedwzmacniacza o niskim poziomie szumów jest taki sam jak w oryginalnym projekcie z 1985 roku i, jak podkreśliliśmy powyżej, w znacznym stopniu korzysta z ulepszonych, w pełni wygładzonych i regulowanych zasilaczy. Wśród zauważalnych zmian, jedną, która natychmiast rzuca się w oczy, jest dodanie nowego przełącznika "direct" na etapie przedwzmacniacza. Za pomocą tego przełącznika można całkowicie ominąć blok wzmocnienia przed regulacją głośności, co skutkuje mniejszym o około 10 dB wzmocnieniem. Funkcja ta okazuje się szczególnie korzystna podczas pracy z nowoczesnymi źródłami cyfrowymi o wysokiej mocy, umożliwiając precyzyjne dostrojenie zakresu potencjometru głośności i dostosowanie do wrażliwych głośników. Co więcej, dokonano znaczącego ulepszenia samego potencjometru głośności, który został teraz zastąpiony wysokiej jakości potencjometrem z serii ALPS RK. Ten wysokiej jakości komponent zapewnia doskonałą wydajność i zwiększoną precyzję. Dodatkowo, potencjometr jest teraz zmotoryzowany, zapewniając wygodę regulacji głośności z wygodnej kanapy, dzięki nowemu dołączonemu pilotowi zdalnego sterowania. Przedwzmacniacz gramofonowy. A1 wykorzystuje dyskretny stopień wejściowy pracujący w trybie prądowym, zapewniający najniższy poziom szumów przy wzmacnianiu wkładek MC i MM. Niskoszumowy stopień konwersji prądu na napięcie jest wykorzystywany do dalszego wzmocnienia i korekcji RIAA. Automatyczne dopasowanie impedancji wejściowej dla wybranego wejścia MC wraz ze zwiększonym wzmocnieniem zwiększa wszechstronność przedwzmacniacza gramofonowego A1 (kursywą cytat za Musical Fidelity) Dane techniczne Moc: 25 W na kanał przy 8 omach Napięcie: szczytowe 42,5 V Prąd: 25 A między szczytami Współczynnik tłumienia: 150 Wzmocnienie (maks. głośność): 32 dB (tryb bezpośredni), 42 dB (tryb normalny) Stosunek sygnał/szum: 82 dB Separacja kanałów: 85 dB Pasmo przenoszenia: + 0, -1 dB, 10 Hz do 40 kHz Czułość na poziomie liniowym: 300 mV rms nominalnie, 8 V rms maks. Impedancja wejść liniowych: 25 kOhm Impedancja wyjścia "tape-out": 220 Ohm Impedancja wyjścia przedwzmacniacza: 100 omów Przedwzmacniacz gramofonowy Odpowiedź Phono RIAA: +/- 1 dB Czułość MM: 5 mV nominalnie Pojemność / impedancja / wzmocnienie MM: 100pF / 50 kOhm / 40 dB Stosunek sygnał/szum MM: 75 dB Czułość MC: 450 μV nominalnie Impedancja / wzmocnienie MC: 1 kOhm / 60 dB Stosunek sygnał/szum MC: 70 dB Wejścia 1 x phono RCA MM/MC, 5 x liniowe RCA Wyjścia 1 x wyjście liniowe RCA fix TAPE OUT 1 x poziom liniowy RCA var PRE OUT 1 x 4 mm banan/słupki wiążące SPEAKER OUT Informacje ogólne Wymiary (szer. x wys. x gł.): 440 x 68,3 x 283,3 mm Główne napięcia: 230 V/115 V ustawione wewnętrznie lub 100 V opcjonalnie Maks. zużycie energii: 130 W, 0 W w trybie gotowości (= wyłącznik zasilania wyłączony) Masa: 10,5 kg Wrażenia dźwiękowe Do wzmacniacza A1 podłączałem głośniki podłogowe Living Voice Auditorium R3 (o wysokiej skuteczności 94 dB) przewodami XLO UltraPLUS U6-10. Wzmacniacze porównawcze to Pathos Classic One MKIII, Cyrus Classic AMP i Cyrus Classic PRE / Cyrus Classic POWER (przedwzmacniacz i końcówka mocy). Źródła cyfrowe to streamer Rose RS150 i odtwarzacz Musical Fidelity A1 CD-Pro, a analogowe to gramofon Pro-Ject Automat A2 z wkładką Ortofon 2M Red. Pełna lista sprzętu towarzyszącego wymieniona została na końcu niniejszego tekstu. Nowy wzmacniacz A1 "na papierze", czyli nominalnie dysponuje mocą raczej niepozorną, bo jedynie 2 x 25 Watów, co przy dzisiejszych amplifikacjach klasy D, często osiągających gigantyczną moc 2 x 200, 2 x 250 lub nawet 2 x 300 Watów, wydaje się być wartością niedużą. Słabą. Jednakże te "anemiczne" parametry prądowe 2 x 25 Watów klasy A (płynnie przechodzącej w klasę B) okazały się być nadzwyczajnie silne, wzorcowe w rozbiciu na każdy pojedynczy Wat! Nie omieszkam napisać - high-endowe. Zaraz rozwinę to śmiałe twierdzenie. Dźwięk wzmacniacza można określić następującymi przymiotnikami: napełniony, dość gęsty i substancjalny. Dociążony, ale nie przeciążony. Cielesny i materialny. Organiczny. Dzięki takiej charakterystyce dźwięku instrumenty i wokale brzmią super-sugestywnie, dźwięcznie oraz efektywnie. Można stwierdzić, że na wskroś widowiskowo. Performatywnie. Z urzekającą średnicą. Lecz przy całym tym ekspresyjnym stylu gry Musical Fidelity w ogóle nie brzmi efekciarsko czy pretensjonalnie (barokowo?), bo jego dźwięk jest odbierany zupełnie naturalnie i niewymuszenie. Płynie swobodnie i żywo. Równo. Bez napięć, bez zawirowań, bez twardości. Lekko i miękko. Po stokroć fascynująco. Poetycko. Powiem to jasno i wyraźnie. Skala rozmachu, siła ekspresji oraz stopień kontroli dźwięku przez Musical Fidelity A1 są zdumiewająco fenomenalne. Wprost genialne, a nawet - referencyjne. Bowiem wzmacniacz dostarcza realistyczny dźwięk - starannie portretuje instrumenty i ich zdolność do przekazywania zmian intensywności dynamicznej i akustycznej oraz zapewnia spory ciężar gatunkowy dźwięku. A także rzetelnie dba o barwę i klimat przekazu oraz zabiega o całokształt wymiaru muzyki i jej rzeczywisty koloryt. Jak napisałem, A1 gra muzykalnym, soczystym i ekspresyjnym dźwiękiem o wysokim stopniu płynności oraz namacalności. Ale też szybkim, plastycznym i energetycznym, jak również bardzo przejrzystym / sugestywnym / wyrazistym. W przekazie czuć i słychać sporo ciepła - przy czym jest to dźwięk nie tyle podgrzany czy ocieplony, co nieomal gorący! W dźwięku jest więcej ciepła, gładkości i fizyczności niżli to nakazuje współczesna norma i kanon amplifikacji. Na pewno nie jest to zjawisko neutralne lub wstrzemięźliwe, ale równolegle bardzo, bardzo przyjemne w odbiorze. Albowiem namiętnie odwzorowujące istotę i sens muzyki. Jej temperament oraz głębię. Autentyczną tonalność. Wspomnianą ciepłotę brzmienia A1 najprecyzyjniej by było przyrównać bezpośrednio do barwy znanej ze wzmacniaczy lampowych, gdzie rozpalone żarniki baniek EL34 bądź KT88 dość silnie implikują dźwięk podgrzewając i słodząc go (choć to wcale nie jest regułą) ujawniając multum parzystych harmonicznych. Jednakże A1 w ogóle pozbawiony jest "lampowej" miękkości czy krągłości, gra wyjątkowo precyzyjnie i dokładnie. Uważnie. Dokumentnie wyciąga szczegóły z nagrań i wnikliwie je analizuje, choć wcale nie przesadnie. Nadmiernie. Jest średnio-selektywny i umiarkowanie rozdzielczy, ale w zupełności wystarczający, by skrupulatnie i rzetelnie opisywać nawet gęste nagrania typu klasyczna symfonika europejska czy rozbudowana muzyka barokowa z wieloma partiami smyczków, powyciąganymi nutami, meandrującymi pogłosami itp. Pozytywne emocje i uczucie dreszczy na skórze w czasie odsłuchów gwarantowane. A1 zapewnia rytmiczne uderzenie basu, stabilny jego napęd i solidne wypełnienie. To z pewnością jest dobra kontrola - zdrowa i optymalna, choć same niskie są raczej jednowymiarowe. Nie za bardzo zróżnicowane. Z kolei soprany są lekko ścięte, przytłumione, zaokrąglone. Nie istnieją na pierwszym planie, a chowają się na drugim, czasem nawet na trzecim. Nie jest to wada, a cecha przekazu wzmacniacza. Najbardziej eksponowanym pasmem jest średnica, to tutaj najwięcej się dzieje, odbywa prawdziwy spektakl, toczy się przedstawienie. Wzmacniacz charakternie trzyma głośniki na uwięzi kontroli, stanowczo je pilnuje i nadzoruje. Podporządkowuje je sobie. Co istotne, A1 generuje dźwięk o dużym natężeniu i sporym rozmachu, ale zapewniane jest to jedynie do określonego natężenia głośności. Na wzmacniaczu Musical Fidelity można grać dość głośno, ale nie bardzo głośno. Do poziomu jakichś 2/3 skali potencjometru jest OK - potem zaczyna robić się lekki bałagan. Pojawiają się przesterowania i buczenie (szczególnie na basie). Dlatego warto do przedmiotowego wzmacniacza wybierać wysokoskuteczne głośniki. Najlepiej o skuteczności powyżej 90 dB. Z moimi testowymi Living Voice Auditorium R3 (94 dB) dźwięk był doskonały oraz kompletny, a niekiedy grałem naprawdę głośno! No tak, Ludwik Hegel zwariował, niechybnie pomyśli Czytelnik. Najpierw pod niebiosa wychwala tytułowy wzmacniacz pisząc, że gra wyjątkowo muzykalnym, soczystym oraz ekspresyjnym dźwiękiem o wysokim stopniu płynności, ale i dokładności. A zaraz potem smaruje inwektywy, iż A1 znacząco odbiega od neutralności, jest mało rozdzielczy, buczący na basie kiedy zrobić głośniej i że ma wypchniętą (oraz zbyt gorącą) średnicę. To nie tak. Albowiem do Musical Fidelity A1 nie można przykładać współczesnej miary / kryterium brzmienia - on więcej pasuje do dawnych lat złotej ery muzyki lat 70-tych i 80-tych XX wieku, kiedy w dźwięku (muzyce) bardziej liczyły się emocje i sensualność, autentyczne przeżycia, niźli wyśrubowane parametry techniczne i akrobatyczne umiejętności wzmacniacza. Tymczasem A1 ma w sobie to, czego nie ma wiele współczesnych konstrukcji - ma głęboko muzykalną duszę i olbrzymie serce do grania. Musical Fidelity A1 na pokładzie ma zainstalowany wysokiej jakości przedwzmacniacz gramofonowy. Na pewno jest to znakomity stopień gramofonowy dla wkładek typu MM (czyli z ruchomym magnesem), bo ten testowałem - nie wykorzystywałem przedwzmacniacza dla wkładek MC (z ruchomym rdzeniem), więc na ten temat się nie wypowiadam. Używałem dwie wkładki MM: Ortofon 2M Red i Ortofon 2M Black. Dźwięk okazał się być cudownie gładki, aksamitny oraz wysmukły. Głęboki, namacalny i barwny. Kształtny. To brzmienie z dużym wolumenem, soczystym miąższem oraz dopełnione ciepłem. Analogowe do potęgi trzeciej. Konkluzja Musical Fidelity A1 to wzmacniacz zintegrowany czystej klasy A zbudowany na wzór i podobieństwo pierwotnej wersji z 1985 roku. Dziś rozwiązania amplifikacyjne stosowane przed 40. laty mogą wydawać się anachroniczne, nie przystające do nowoczesnych, ale Musical Fidelity budując "staro-nowy" wzmacniacz dokonał rzeczy wielkiej. Przypomniał audiofilom, że audio high-fidelity to nie tylko wyśrubowane parametry techniczne, różne liczby przekładane na czyste waty i ampery, współczynnik THD etc., bo w życiu melomana liczą się przede wszystkim emocje związane z odbiorem dźwięku, głębokie muzyczne przeżycia, eufoniczna autentyczność grania. Rozbudowane i satysfakcjonujące wrażenia odsłuchowe. Musical Fidelty A1 zapewnia realistyczne brzmienie, w którym czuć i słychać tchnienie high-endu, co przy jego umiarkowanej cenie wydaje się być niemożliwe. Tymczasem to najczystsza prawda. 100% mojej subiektywnej rekomendacji dla Musical Fidelity A1! Cena w Polsce - 7 499 PLN. Moja najwyższa rekomendacja dla wzmacniacza Musical Fidelity A1 Anno Domini 2023! Cały artykuł tutaj "Stereo i Kolorowo - Underground: Musical Fidelity A1, wzmacniacz zintegrowany"
    2 punkty
  49. Kiedy trzecia odsłona sygnowanej przez Bowers & Wilkins serii 700 wkraczała na rynek jasnym stało się, że w zdecydowanie bardziej przystępnych cenach będzie można co nieco uszczknąć z rozwiązań implementowanych we flagowych 800-kach. Niby to nigdy nie jest to samo, co dorwać topowe modele, ale bądźmy szczerzy – szczyty cenników zawsze są zarezerwowane dla najbardziej majętnych szaleńców a przy odrobinie dobrej woli, wiedzy i samozaparcia z niższych modeli da się po częstokroć wycisnąć więcej, aniżeli z błędnie skonfigurowanego systemu z ww. referencją w składzie. Stąd też zapewne wzięło się powiedzenie jakoby „pieniądze nie grały”. Mniejsza jednak z tym, gdyż nie zjawisko dowartościowania jest tematem niniejszej epistoły a jeden z reprezentantów wspomnianej serii 700. Zanim jednak wyłuszczę kogo, bądź raczej co, dzięki uprzejmości Sieci Salonów Top HiFi & Video Design wzięliśmy tym razem pod lupę pozwolę sobie na małą dygresję. Otóż w tzw. międzyczasie lukę, o której istnieniu wiedział chyba jedynie sam producent postanowiono nieco zagospodarować powołując do życia bazującą na pokoleniu S2 ekskluzywną podgrupę 700 Series Signature obejmującą jedynie dwa modele 702 i 705 Signature. Czemu o tym wspominam we wstępniaku a nie gdzieś głębiej przemycając pomiędzy danymi technicznymi, bądź wrażeniami naocznie – nausznymi? Cóż, po prostu będące bohaterkami dzisiejszego spotkania, iście butikowe podstawkowce Bowers & Wilkins 705 S3 swemu rodzeństwu z dopiskiem „Signature” ustępuję praktycznie wyłącznie pod względem dostępnych wykończeń, więc jeśli liczy się dla Was przede wszystkim dźwięk i przebolejecie wybór pomiędzy satynową bielą, fortepianowa czernią i mokką zamiast połyskującej politury pokrywającej fornir Heban Datuk, czy też lifestylowego Metallic Midnight Blue, to spokojnie zaoszczędzone środki możecie przeznaczyć na porządniejsze standy, bądź jeśli takowe posiadacie, to np. wyższej klasy okablowanie. Jak już zdążyłem zasygnalizować 705-ki S3 prezentują się wprost obłędnie i to nawet w fortepianowej czerni, której m.in. z racji iście nadnaturalnego przyciągania nie tylko kurzu, lecz i materiału daktyloskopowego mówiąc najogólniej chronicznie nie znoszę. Jednak w ich przypadku zmuszony byłem zrobić wyjątek, gdyż z trudem i po początkowym fochu, że dystrybutor nie przysłał egzemplarzy w znacznie ułatwiającym życie fornirze, po prostu co i rusz zawieszałem, z o zgrozo przyjemnością, na nich wzrok. Nie da się bowiem ukryć, iż połączenie głębokiej, dystyngowanej czerni ze srebrną satyną plecionki 165 mm membrany mid-woofera i łapiącą za oko wyeksmitowaną do zewnętrznej, wyfrezowanej z pojedynczego bloku aluminium „łezki” (Solid Body Tweeter-on-Top) 25mm Carbon Dome tweeter nie pozwala na chłodną kalkulację, czy wręcz obojętność nie tylko zafiksowanych na punkcie dźwięku i tego typu detali audiofilów, ale i postronnych, stroniących od posobnych uniesień osób. Nie mniej intrygująco i bogato zarazem prezentują się plecy tytułowych monitorków gdzie znajdziemy zarówno firmowe rozwiązanie w postaci łagodnie rozszerzającego się ujścia układu bas refleks, czyli tunelu Flowport™, jak i iście biżuteryjne, podwójne terminale głośnikowe spięte masywnymi zworami. Ponadto każda z kolumn od spodu posiada nagwintowane tuleje umożliwiające przykręcenie standów. Mała rzecz a cieszy, tym bardziej, że nie należy ona do zbyt często spotykanych nawet na zdecydowanie wyższych pułapach cenowych. Na wyposażeniu znajdziemy również magnetycznie montowane ażurowe maskownice i piankowe zatyczki, gdyby z racji niezbyt optymalnego ustawienia zaszła potrzeba ograniczenia ilości najniższych składowych. Od strony elektrycznej 705-ki są znamionowo 8Ω z minimum przypadającym na 3,7Ω, co przy skuteczności 88 dB wydaje się dość przyjaznym obciążeniem nawet dla niezbyt muskularnych wzmacniaczy. Jest to jednak czysto teoretyczna „przyjazność”, gdyż o ile producent rekomenduje wzmocnienie dysponujące mocą 30 - 120 W przy 8Ω, to empiryczne doświadczenie jasno wskazuje kierunek poszukiwań oscylujący, bądź wręcz znacznie przekraczający sugerowaną górną granicę. W ramach przykładu posłużę się swoją dyżurną, 300W końcówką moc, z którą to 705-ki zagrały na tyle … wybornie, że przestałem szukać dziury w całym a po prostu siedziałem i słuchałem nawet nie tyle z poczucia obowiązku, co przez lwią część testów dla własnej przyjemności. Okazało się bowiem, iż pomimo swojej nad wyraz mało absorbującej postury 705-ki są w stanie zagrać dźwiękiem dużym, acz nieprzesadzonym, pełnym i co najważniejsze zjawiskowo koherentnym, co poniekąd stoi w sprzeczności z rozsiewanymi przez „życzliwych” plotkami o jakoby ofensywnych i irytujących a przy tym niskich lotów, czytaj nie dość, że jazgotliwych, to jeszcze oderwanych od reszty pasma górnych rejestrach. Powyższym kalumniom z oczywistych względów muszę stanowczo i kategorycznie zaprzeczyć. Po prostu B&W 705 S3 są na tyle holograficznie transparentne, że ani im w głowie ratować błędnie skonfigurowane systemy i naprawiać coś, za co winy absolutnie nie ponoszą. Krótko mówiąc jeśli u kogoś coś skrzeczy, wizga i chrypi, to winnych powinien szukać gdzie indziej a nie mieć pretensję do garbatego, że ma proste dzieci. I stwierdzam to nie na podstawie odsłuchów „bezpiecznego” – wymuskanego i czysto teoretycznie pozbawionego problematycznych dźwięków materiału w stylu okołosamplerowych smętów jak ulał pasujących do hotelowych wind, lecz najzwyklejszych – komercyjnych wydań z muzyką daleką od audiofilskich aspiracji. Począwszy od niezobowiązującego rocka spod znaku The Beautified Project („United We Fall”), poprzez klasykę gatunku – „Senjutsu” Iron Maiden na istnym ekstremum pod postacią „I Loved You at Your Darkest” Behemotha skończywszy. Czy wszystko zabrzmiało dobrze? Bynajmniej. Ba, słychać było, że Dickinson najlepsze lata dawno ma za sobą, blachy nie zawsze mają właściwe wypełnienie i nie gasną tak długo jakbyśmy sobie tego życzyli, a Nergal z ferajną czasem aż nadto zagęszcza przekaz, przez co całość traci na czytelności i rozdzielczości. Ale to nie były efekty upośledzenia kolumn a składowe potwierdzające realizm i prawdomówność prezentacji. Zakładam, że patrząc na aparycję a tak po prawdzie rozmiar, który przynajmniej w przypadku kolumn zazwyczaj ma znaczenie, naszych dzisiejszych gościń i korelując to z powyższymi albumami zastanawiacie się, czy taki karkołomny repertuar nie był ponad ich możliwości śpieszę z wyjaśnieniem, że absolutnie nie. Nie dość bowiem, że bas w odpowiednim momencie potrafił zejść na tyle nisko, że nie czułem wewnętrznej potrzeby posiłkowania się opcjonalnym subwooferem, bądź zabawy dostępną w Denonie AVR-X2800H equalizacją, to odzywał się dokładnie wtedy, kiedy był potrzebny, czyli de facto tam, gdzie został na materiale źródłowym zapisany. W dodatku gdy zachodziła taka potrzeba był miękki i „wełnisty”, by dosłownie za chwilę twardo kopnąć z półobrotu niczym Chuck Norris kończyną obutą w „kowbojka” z twardym obcasem. Z kolei materiał dość eteryczny i osadzony w surowym, skandynawskim folku, lecz nie jak to zwykle mam w zwyczaju „Runaljod - Ragnarok” Wardruny, a niszowa EP-ka „Moersmål” Emilie Lorentzen pokazał nader liryczne oblicze Bowersów zdolnych rozpostrzeć w moim 25 metrowym pokoju misterną pajęczynę iście magicznych dźwięków z taką precyzją, że nawet bez okularów (a mam astygmatyzm, więc bez nich ani bliży, ani dali zbyt dobrze nie widzę) byłem z dokładnością co do milimetra wskazać gdzie dany muzyk spoczął i gdzie niezobowiązująco sobie plumka. O holografii przekazu już wspominałem, więc jedynie z czysto kronikarskiego obowiązku nadmienię, iż 705-ki są niezwykle wdzięcznymi kolumnami pod względem ustawienia i zarówno samą, właściwą monitorom dematerializację, jak i precyzję ogniskowania źródeł pozornych oferują nawet przy dość niefrasobliwym podejściu użytkowników do ich ustawienia. Oczywiście odpowiednio odsuwając je od ścian i delikatnie doginając w kierunku słuchacza efekt będzie o niebo lepszy, ale do takich wniosków każdy z nabywców dojdzie z pewnością sam na drodze niespiesznych optymalizacji. I jeszcze jedna, już ostatnia sugestia – zamiast stawiać 705-ki na półkach, stolikach i komodach warto zafundować im możliwie solidne standy, dzięki czemu zyskają nie tylko na czysto wizualnej atrakcyjności, lecz przede wszystkim klasie brzmienia. Pomimo dość przystępnej, szczególnie w porównaniu z serią 800 ceną Bowers & Wilkins 705 S3 nie dość, że charakteryzują się wartością postrzeganą zdecydowanie przewyższającą kwotę, jaka pojawi się na paragonie przy zakupie, to oferują jakość dźwięku sprawiającą, iż z powodzeniem można o nich pomyśleć jako zwieńczenie znacznie droższych od nich samych systemów. 705-ki będą w nich błyszczeć i rozwijać skrzydła, gdyż ich dynamika i rozdzielczość otulone wysokiej klasy gładkością oraz dyskretną słodyczą a nam, znaczy się nabywcom pozostanie jedynie delektowanie się ulubionym repertuarem. Marcin Olszewski System wykorzystany podczas testu – CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact – Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Franc Audio Accessories Ceramic Disc TH + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB – Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177 – Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5 – Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp – Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones; Accuphase P-7500 – Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio – IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond – IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda – IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200 – Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB – Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1 – Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF – Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R) – Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF – Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform – Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC – Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF – Stolik: Solid Tech Radius Duo 3 – Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VM Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design Cena: 13 998 PLN (para) Dane techniczne Konstrukcja: podstawkowa, 2-drożna, wentylowana do tyłu Rekomendowana moc wzmacniacza / Nominalna moc wejściowa: 30 - 120 W / 8 Ω Impedancja: 8 Ω (minimum 3.7Ω) Pasmo przenoszenia: 50 Hz - 28 kHz ±3 dB Skuteczność: 88 dB spl (2.83 Vrms, 1m) Zastosowane przetworniki: - wysokotonowy: 25 mm Decoupled Carbon Dome - nisko/średniotonowy: 165 mm Continuum cone Wymiary (S x W x G): 192 (kolumna) x 413 (z tweeterem) x 337 (z grillem i terminalami) mm Waga: 9.6 kg Wersje wykończenia: Biały satynowy, Czarny połysk, Mokka
    2 punkty
  50. Kiedy po debiucie płyty CD przez dziesięciolecia wieszczono rychłą śmierć winyli część melomanów i audiofilów z mniejszym bądź większym żalem likwidowała swoje analogowe kolekcje, jednak kiedy na rynek wkroczyły pliki podobnej fali wyprzedaży srebrnych krążków jakoś nie było. Dziwne? Niekoniecznie, bowiem gatunek homo sapiens ma to do siebie, że przynajmniej bardziej rozumna część populacji uczy się na błędach i to nie tylko własnych, lecz również cudzych. Skoro więc poczciwe „czarne” placki wróciły do łask a ich sprzedaż potrafi zawstydzić młodsze rodzeństwo, to bazując na powyższych obserwacjach można dojść do wniosku, że i fizyczne nośniki cyfrowe raczej nieprędko odejdą do lamusa. Oczywiście najmłodsze, wychowane na plikach pokolenie raczej ze streamingu i bezprzewodowości nie zrezygnuje, jednak starsi, dysponujący odpowiednio zasobną płytoteką odbiorcy prędzej czy później staną przed koniecznością zakupu nowego odtwarzacza. I w tym momencie do gry włącza się znany i lubiany, czyli świetnie rozpoznawalny i cieszący się w pełni zasłużoną estymą Marantz kusząc pachnącym fabryką dyskofonem o budzącym w pełni uzasadnione nostalgiczne wspomnienia symbolu CD60. Jakie? Cóż, młodsi czytelnicy mogą tego nie pamiętać, jednak w 1989r. na światowych rynkach zadebiutował odtwarzacz o ekskluzywnych drewnianych boczkach i prawie takim samym (pomiędzy CD i 60 był jeszcze myślnik) symbolu wyposażony w napęd CDM4/19 i przetwornik TDA1541A, oraz nie tylko stałopoziomowe, lecz również regulowane wyjścia analogowe, co w minimalistycznych systemach pozwalało na jego bezpośrednie wpięcie w końcówkę mocy. Powrót do przeszłości i granie na sentymentach? Posłuchamy, ocenimy. Czy coś naszego bohatera ze starszym o ponad trzydzieści lat pierwowzorem łączy? Na pierwszy rzut oka, oczywiście poza nazwą niewiele, jednak uważniejsze oko powinno zauważyć jeszcze jeden detal – miedziowane śrubki, którymi skręcono korpus urządzenia. O kluczowych dla CD-ka komponentach jak DAC i napęd nie ma nawet co wspominać, gdyż trzy dekady to istna przepaść w świecie cyfry, więc tym razem sercem odtwarzacza jest kość ES9016K2M, jako transport wykorzystano plastikowy moduł JTL101Y a z kolei w stopniu wyjściowym pracują układy New HDAM + HDAM-SA2 na wyjściu słuchawkowym. Sam układ przetwornika wspiera autorski układ MMDF – Marantz Musical Digital Filtering oferujący dwie nastawy – fabrycznie ustawiony filtr Slow roll-off oraz opcjonalny Sharp roll-off/short delay. Miłym akcentem jest obecność klasycznego trafa w seksji zasilania zamiast coraz mocniej rozpychających się na coraz wyższych pułapach cenowych układów impulsowych. Sama obudowa również przeszła gruntowną metamorfozę, gdyż dwuwarstwowy front wykonano z aluminiowej, centralnej płyty, na której umieszczono szufladę transportu a poniżej jej czarne okno wyświetlacza, po bokach których rozplanowano po trzy przyciski nawigacyjno sterujące, port USB po lewej i pokrętło regulacji głośności wyjścia słuchawkowego po prawej. Z kolei obejmujący swą powierzchnią cały obrys frontu panel to już intrygująco wytłoczone tworzywo sztuczne. Korpus wykonano z giętych blach o grubości 0,8mm i tak jak już wspomniałem skręcono miedziowanymi śrubami, które zgodnie z zapewnieniami producenta poprawiają jakość uziemienia. Zaraz, zaraz, czy czegoś Państwu powyższy opis nie przypomina? Oczywiście, w końcu nasza 60-ka to praktycznie młodszy i niższy stanem brat, a więc niekoniecznie bliźniak, zdolnego czytać krążki SACD i uzbrojonego w funkcje sieciowe modelu SACD 30n. Ot uroki firmowej unifikacji. Rzut oka na ścianę tylną jasno daje nam do zrozumienia, że mamy do czynienia z rasowym odtwarzaczem CD, którego w żaden bezinwazyjny sposób w roli DAC-a nie wykorzystamy, bowiem do dyspozycji otrzymujemy jedynie złocone wyjścia RCA oraz duet wyjść cyfrowych - koaksjalne i optyczne uzupełnione przelotką do zdalnego sterowania firmowym systemem i dwubolcowym gniazdem zasilającym IEC. Całe szczęście warto pamiętać o frontowym porcie USB, poprzez który z powodzeniem można 60-ce zaaplikować zarówno pliki PCM do 192 kHz (WMA, MP3, WAV, MPEG-4 AAC, AIFF), jak i DSD do 5,6MHz. A teraz kluczowe pytanie, czyli jak nasz dzisiejszy gość radzi sobie w boju, czyli mówiąc wprost jak gra. Zanim jednak do odpowiedzi dojdziemy warto pamiętać, że przed krytycznym odsłuchem warto urządzeniu dać dłuższą chwilę na akomodację w naszym systemie umownie określaną pojęciem wygrzewania, choć biorąc pod uwagę ostatnio panujące upały, to dostarczony w środku dnia Marantz już na dzień dobry mógł pochwalić się temperaturą znacznie przekraczającą pokojową normę. Mniejsza jednak o detale, gdyż po raptem dwóch dniach niezobowiązującego plumkania w tle Brzmienie odtwarzacza śmiało można określić jako zaskakująco gęste a zarazem otwarte na górze, dzięki czemu dół i średnica mają odpowiednia masę i konsystencję a z kolei najwyższym tonom nie brakuje blasku i rozdzielczości. Aby jednak ów efekt osiągnąć warto 60-kę odpowiednio dopieścić. Po pierwsze należy spuścić zasłonę milczenia na znajdujące się w komplecie okablowanie, które sprawia, że całość spowija szara semi-transparentna woalka i zainwestować w druty, które nie tylko nie będą jej, znaczy się 60-ki, nie woalki, limitowały, ale i w niektórych aspektach ją podrasują. Przykładowo zasilający a zarazem dość budżetowy jak na tego południowokoreańskiego producenta przewód zasilający Hemingway Z-core β Power świetnie ujął bas w ryzy a jednocześnie pozwolił na nader swobodne zejście a interkonekty z wyższej serii Z-core Σ(Sigma) doświetliły górę i średnicę jednocześnie poprawiając ich rozdzielczość. Przesada? Bynajmniej, Okazuje się bowiem, że wyższej klasy aniżeli samo urządzenie okablowanie w tym wypadku działa in plus i zamiast obnażać ewentualne mankamenty pozwala Marantzowi rozwinąć skrzydła. Oczywiście można iść w zaparte i głosić wszem i wobec, że „kable nie grają”, jednak na tej samej zasadzie wypadałoby założyć do GTR-a „dojazdówki” i próbować nie tyle uzyskać sensowne osiągi, co utrzymać się na krętej drodze przy prędkości powyżej 150km/h. Jednak ad rem. Skoro kwestię konfiguracji mamy z głowy, to wypadałoby sięgnąć po jakieś płytowe przykłady. I tym razem, zamiast zwyczajowego łomotu naszło mnie na dość nieoczywiste jak na islandzką artystkę wydawnictwo „Gling-Gló” Björk z Tríó Guðmundar Ingólfssonar, czyli krążek, gdzie zamiast standardowej podszytej lekką psychodelią elektroniki mamy klasyczny jazz w mistrzowskim wykonaniu. I? I brzmi to świetnie, z odpowiednim drajwem, swobodą a zarazem świetnym oddaniem minimalizmu formy i kameralności nagrania. Marantz w głównej mierze skupia się na solistce nadając towarzyszącym jej muzykom właściwą im rolę zajmujących dalsze rzędy akompaniatorów. Jednak owe pozycjonowanie nie ma charakteru degradacji a jedynie właściwego ustawienia całego składu na scenie. Mamy zatem na pierwszym planie jak zwykle tryskającą energią Björk i krok, bądź dwa dalej pozostałe instrumentarium. Podobnie wygląda rozkład energetyczny, gdzie właśnie solistka jest motorem napędowym i to począwszy od zaledwie szeptu na ekstatycznych pokrzykiwaniach skończywszy a towarzyszący jej muzycy zachowując iście stoicki spokój grają swoje. Przesiadka na powermetalowy „March of the Obsequious” Tad Morose ukazuje nieco mniej cywilizowane oblicze Marantza, który co prawda zachowuje swoją manierę, jednak tym razem postanawia nie brać jeńców i jeśli tylko gitarowe riffy i ekstatycznie smagane blachy zapuszczają się w obszary dalece wykraczające poza strefę komfortu nieprzyzwyczajonych do takich ekstremów słuchaczy to ani myśli ich łagodzić, bądź cywilizować. Ma być prawdziwa jazda bez trzymanki? No to będzie, a jeśli komuś się to nie podoba zawsze może sięgnąć po twórczość Michaela Boltona. Za to miłośnicy tego typu ekstremalnych doznań będą nie tyle w siódmym niebie, co spokojnie mogą eksplorować IX krąg piekieł z podniosłymi wokalizami Ronny’ego Hemlina i miażdżącymi solówkami Christera Andersona i Markusa Albertssona w tle. Czy coś można byłoby poprawić? Cóż, jakbym miał pomarudzić, porównując 60-kę do droższych urządzeń, to pewnie trochę podkręciłbym timing i kontrolę najniższych składowych, które w ekstremalnych momentach wydają się nieco „pluszowe” i nie niosą ze sobą takiej energii, jaką reprezentuje wyższej klasy konkurencja. Pytanie tylko, czy grupa docelowa, do której skierowany jest tytułowy odtwarzacz po pierwsze będzie zainteresowana takimi porównaniami z urządzeniami znajdującymi się poza obszarem ich zainteresowań a po drugie jaki procent słuchaczy sięgnie po szwedzki power-metal. Marantz CD60 to bez wątpienia porządny odtwarzacz, który wstydu marce z pewnością nie przyniesie. Ponadto choć jest to pozornie najzwyklejszy CD-ek, to jednak zostawia uchyloną furtkę dla tych, którzy oprócz srebrnych krążków okazjonalnie chcieliby zakosztować plikowej strawy. Wystarczy bowiem zgrać małe co nieco na pendrive’a, wetknąć w gniazdo na froncie i cieszyć się ze zdobyczy współczesnej techniki. Czegóż chcieć więcej? Może tylko wersji KI, choć wszyscy doskonale wiemy, że na taką opcję niestety już nie ma co liczyć. Cóż, c'est la vie. Marcin Olszewski System wykorzystany podczas testu – CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact – Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB – Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177 – Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5 – Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp – Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones – Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio – IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond; Hemingway Z-core Σ RCA – IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda – IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200 – Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB – Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1; Hemingway Z-core Σ Speaker – Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Hemingway Z-core β Power – Listwa zasilająca: Furutech Pure Power 6 NCF + Furutech PROJECT-V1 – Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF – Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform – Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC – Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF – Stolik: Solid Tech Radius Duo 3 – Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VM Dystrybucja: Horn Cena: 4 229 PLN Dane techniczne Pasmo przenoszenia - USB DSD: 2Hz - 50kHz (-3dB) - USB PCM: 2Hz - 50kHz (-1.5dB) - CD: 2Hz - 20kHz Zniekształcenia THD - USB DSD: 0.0006% - USB PCM 24bit: 0.0005% - CD: 0.0015% Odstęp sygnał/szum - USB DSD: 110dB - USB PCM 24bit: 118dB - CD: 118dB Zakres dynamiki - USB DSD: 110dB - USB PCM 24bit: 118dB - CD: 101dB Napięcie wyjściowe: 2.2Vrms Wyjście słuchawkowe: 28mW / 32 Ω Pobór mocy: 38W, 0.3W Standby Wymiary (S x W x G): 442 x 129 x 396 mm Waga: 7.5kg
    2 punkty
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.